- W empik go
Balladyna. Tragedia w pięciu aktach - ebook
Balladyna. Tragedia w pięciu aktach - ebook
Balladyna – dramat romantyczny w pięciu aktach, napisany przez Juliusza Słowackiego w Genewie w 1834 roku, a wydany w Paryżu w roku 1839. Balladyna i Alina to siostry, mieszkające wraz z matką w ubogiej chacie w lesie. Nimfa, królowa jeziora Gopła, Goplana, zakochana w kochanku Balladyny, Grabcu, przez swą zazdrość miesza się w ludzkie sprawy i gmatwa ich losy. Do chaty sióstr przyjeżdża bogaty hrabia Kirkor, wiedziony tam przez sługę Goplany, Skierkę. Goplana ma nadzieję, że Kirkor zakocha się w Balladynie, a wtedy Grabiec zostanie tylko dla niej. Jednak jej sługa, Skierka, sprawia, że hrabia zakochuje się w obu siostrach. Żeby zdobyć męża, dziewczęta współzawodniczą w zbieraniu malin. Ta z sióstr, która pierwsza zbierze pełny dzbanek, ma wziąć Kirkora za męża. Gdy okazuje się, że Alina wygrywa, Balladyna zabija ją nożem. Jedynym świadkiem tej zbrodni jest Grabiec przemieniony przez Goplanę w płaczącą wierzbę. W domu Balladyna tłumaczy nieobecność swej siostry tym, iż Alina uciekła z kochankiem. O zbrodni przypomina Balladynie krwawa plama na czole, niedająca się zmyć, oraz dręczące ją koszmary i wyrzuty sumienia. Ciało Aliny odnajduje pasterz Filon i zakochuje się w martwej dziewczynie. (za Wikipedią). A co było dalej, bo to zaledwie początek opowieści dowie się Czytelnik po przeczytaniu całego utworu. Polecamy!
Kategoria: | Liceum |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-454-1 |
Rozmiar pliku: | 163 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KOCHANY POETO RUIN!
Pozwól że pisząc do ciebie zacznę od Apologu, który mi opowiedziano nad Salaminy zatoką.
Stary i ślepy harfiarz z wyspy Scio przyszedł nad brzegi morza Egejskiego, a usłyszawszy z wielkim hukiem łamiące się fale, myślał że szum ów pochodził od zgiełku ludzi którzy się zbiegli pieśni rycerskich posłuchać — Oparł się więc na harfie i śpiewał pustemu morza brzegowi: a kiedy skończył, zadziwił się że żadnego ludzkiego głosu, żadnego westchnienia, żadnego pieśń nie zyskała oklasku. Rzucił więc harfę precz daleko od siebie, a te fale które śpiewak mniemał tłumem ludzkim, odniosły złote pieśni narzędzie, i położyły mu je przy stopach. I odszedł od harfy swojej smutny Greczyn, nie wiedząc że najpiękniejszy Rapsod nie w sercach ludzi, ale w głębi fal Egejskiego morza utonął.
Kochany Irydionie! ta powiastka o falach i harfiarzu zastąpi wszelką do Balladyny przemowę. Wychodzi na świat Balladyna z ariostycznym uśmiechem na twarzy, obdarzona wnętrzną siłą urągania się z tłumu ludzkiego, z porządku i z ładu jakim się wszystko dzieje na świecie, z nieprzewidzianych owoców które wydają drzewa ręką ludzi szczepione. Niech naprawiacz wszelkiego bezprawia Kirkor pada ofiarą swoich czystych zamiarów; niech Grabiec miłuje kuchnią Kirkora; niechaj powietrzna Goplana kocha się w rumianym chłopie, a sentymentalny Filon szuka umyślnie męczarni miłośnych i umarłéj kochanki; niechaj tysiące anachronizmów przerazi śpiących w grobie historyków i kronikarzy: a jeżeli to wszystko ma wnętrzną siłę żywota; jeżeli stworzyło się w głowie poety podług praw Boskich, jeżeli natchnienie nie było gorączką ale skutkiem tej dziwnej władzy która szepce do ucha nigdy wprzód nie słyszane wyrazy, a oczom pokazuje nigdy, we śnie nawet, nie widziane istoty; jeżeli instynkt poetyczny był lepszym od rozsądku który nieraz tę lub ową rzecz potępił: to Balladyna wbrew rozwadze i historyi zostanie królową Polską, a piorun który spadł na jéj chwilowe panowanie, błyśnie i roztworzy mgłę dziejów przeszłości.
Uśmiechnij się teraz Irydionie, bo oto naśladując Francuzkich poetów: powiem ci że Balladyna jest tylko epizodem wielkiego poematu, w rodzaju Ariosta, który ma się uwiązać z sześciu tragedyi czyli kronik dramatycznych. Cienie już różne ludzi nie byłych wyszły ze mgły przedstworzenia i otaczają mnie ciżbą gwarzącą: potrzeba tylko aby się zebrały w oddzielne tłumy, ażeby czyny ich ułożyły się w postacie piramidalne wypadków, a jedną po drugiej garstkę na świat wypychać będę; i sprawdzą się może sny mego dzieciństwa. Bo ileż to razy patrząc na stary zamek koronujący ruinami górę mego rodzinnego miasteczka, marzyłem że kiedyś w ten wieniec wyszczerbionych murów nasypię widm, duchów, rycerzy; że odbuduję upadłe sale i oświecę je przez okna ogniem piorunowych nocy, a sklepieniom każę powtarzać dawne co Sofoklesowskie niestety! A za to imie moje słyszane będzie w szumie płynącego pod góra potoku, a jakaś niby tęcza z myśli moich unosić się będzie nad ruinami zamku. — O! nie mów mi że dzwonków polnych większa ozdoba ruinom niż z tego wieńca myśli w który je ubierze poeta: bo choć róże rosnące na ruinach pałacu Nerona rozwidniły nam pięknie te gruzy: to jednak jaśniéj mi je oświecił ów duch Irydiona któregoś ty pod krzyżem w Kolloseum położył i nakrył złotemi skrzydłami anioła.
Tak więc kiedy ty, dawne posągowe Rzymian postacie, napełniasz wulkaniczną duszą wieku naszego; ja z Polski dawnéj tworzę fantastyczną legendę, z ciszy wiekowéj wydobywam chóry prorockie — i na spotkanie twojéj czarnéj, piorunowéj, Dantejskiéj chmury, prowadzę lekkie, tęczowe i Ariostyczne obłoki, pewny, że spotkanie się nasze w wyższej krainie, nie będzie walką ale tylko grą kolorów i cieni, z tym smutnym dla mnie końcem że twoja chmura większym wichrem gnana, i pełniejsza piorunowego ognia, moje wietrzne i różnobarwne obłoki roztrąci i pochłonie.
Doniosły mi Sylfy, żeś powędrował teraz odwiedzić Etnę czerwoną: posłałem natychmiast Skierkę aby ci na drodze wszystkie pootwierał kwiaty i wszystkie gwiazdy nad tobą zapalił; za to przez wdzięczność, stanąwszy na szczycie Wulkanu, spójrzyj na mórz rozległe błękity, i pomyśl że niedawnemi czasy przez te zwierciadła wędrował okręt mój jak łabędź żaglami nakryty. Powiedz czy nie dójrzysz jakiego rysu na fali, jakiego śladu po zniknionym okręcie? Xięża wtenczas śpiewali hymn do Najświętszéj Panny, a ja stałem z wlepionemi w ogień Etny oczyma, smutny że mnie fala znów tylko do Europy odnosiła. Słuchaj w ciszy powietrznéj, czy echo tego hymnu który mi serce uciszał, nie drga dotąd w kryształowéj atmosferze? Szukaj mojego śladu w powietrzu i na fali, a jeśli o mnie na fali i w powietrzu nie słychać, to znajdź mnie w sercu twojem, i niech ja będę jeszcze z tobą przez jednę godzinę. Wszak darem to jest Boga, że my umiémy myślą latać do siebie w odwiedziny.
Rozpisałem się długo, a zamierzyłem był tylko napisać
AUTOROWI IRYDIONA
NA PAMIĄTKĘ
BALLADYNĘ
POŚWIĘCA
JULIUSZ SŁOWACKI.OSOBY.
PUSTELNIK, Popiel III. wygnany.
KIRKOR, Pan zamku.
MATKA, wdowa.
BALLADYNA i ALINA jéj córki
FILON, pasterz.
GRABIEC, syn zakrystjana.
FON KOSTRYN, naczelnik straży w zamku Kirkora.
GRALON, rycerz Kirkora.
KANCLERZ.
WAWEL, dziejopis.
PAŹ.
POSEŁ ZE STOLICY GNIEZNA.
OSKARŻYCIEL SĄDOWY.
LEKARZ KORONNY.
Pany — rycerze — służba zamkowa - wieśniacy — dzieci.
OSOBY FANTASTYCZNE.
GOPLANA, Nimfa, Królowa Gopła.
CHOCHLIK.
SKIERKA.
Za czasów bajecznych koło jeziora Gopła.AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
Las blisko jeziora Gopła — chata pustelnika ustrojona kwiatami bluszczem. KIRKOR wchodzi w Saraceńskiej zbroi — bogato ubrany, z orlemi skrzydłami…
KIRKOR (sam.)
Rady zasięgnąć warto u człowieka
Który się kryje w téj zaciszy leśnéj;
Pobożny starzec — ma jednak w rozumie
Nieco szaleństwa: ilekroć mu prawisz
O zamkach, królach, o królewskich dworach,
To jak szalony od rozumu błądzi,
Miota przekleństwa, pieni się, narzeka;
Musiał od królów doznać wiele złego,
Więc teraz został przyjacielem gminu.
(stuka do celi.)
Puk! puk! puk!
GŁOS Z CELI.
Kto tam?
KIRKOR.
Kirkor.
PUSTELNIK (wychodząc z celi.)
Witaj synu...
Czego chcesz?
KIRKOR.
Rady.
PUSTELNIK.
Zostań pustelnikiem.
KIRKOR.
Gdybym podstarzał dziesiątym krzyżykiem,
Możebym w smutne schronił się dąbrowy;
Ale ja młody, pan czterowieżowy,
Przemyślam dzisiaj jakby się ożenić...
Poradź mi starcze?
PUSTELNIK.
Lat dwadzieścia z górą
Jak żyję w puszczy...
KIRKOR.
Cóż stąd?
PUSTELNIK.
Więc ocenić
Ludzi nie mogę — ani wskazać którą
Weźmiesz dziewicę.
KIRKOR.
Te co rozkwitały
Z dzieciństwa pączków, gdyś ty żył na świecie,
Są dziś pannami... czerwony li biały
Pączek na róży, taka będzie róża...
Przypomnij niegdyś najpiękniejsze dziecie,
Białą jak w ręku anielskiego stróża
Kwiat lilijowy — niech jéj słowik śpiewny
Zazdrości głosu, a synogarlica
Wiernością zrówna... gdzie taka dziewica
Wskaż mi o starcze? Mówią że królewny
Słyną wdziękami?
PUSTELNIK.
Nieba! to ród węża,
Żona zbrodniami podobna do męża,
Córki do ojca, a do matek syny;
Jak w jedném gnieździe skłębione gadziny.
O bogdaj piorun!...
KIRKOR.
Nieprzeklinaj.
PUSTELNIK.
Młody
Przeklinaj ze mną — oni klątwy warci.
Bogdaj doznali co pomor i głody!
Bogdaj piorunem napoły pożarci,
Padając w ziemi paszczą rozdziawioną
Proch mieli płaszczem, a węża koroną.
Bogdaj! — Klnąc zbójce potargałem siły,
Wściekłem się jako brytan uwiązany.
Bo też ja kiedyś byłem pan nad pany,
Statysięcznemu narodowi miły,
Żyłem w purpurze, dziś noszę łachmany;
Muszę przeklinać. Miałem dziatek troje,
Nocą do komnat weszli brata zboje,
Różyczki moje trzy z łodyki ścięto!
Dziecinki moje w kołyskach zarżnięto!
Aniołki moje!... wszystkie moje dzieci!
KIRKOR.
Któż jesteś starcze?
PUSTELNIK.
Ja... Król Popiel trzeci...
KIRKOR. (schyla kolano.)
Królu mój!
PUSTELNIK.
Któż mię z żebraki rozezna?...
KIRKOR.
Uzbrajam chamy, i lecę do Gniezna
Mścić się za ciebie...
PUSTELNIK.
Młodzieńcze, rozwagi!
KIRKOR.
Bezprawie gorzéj od Mojżesza plagi
Kala te ziemie i prędzej się szerzy;
Popiel skalany dzieci krwią niewinną,
Niegodny rządzić tłumowi rycerzy.
Niech więc się stanie co się stać powinno
Pod okiem Boga, na téj biednéj ziemi.
PUSTELNIK.
Czy ty skrzydłami anioła złotemi
Z nieba zleciałeś?
KIRKOR.
Na barkach orlicy
Para tych białych skrzydeł wyrastała;
Gdy na rycerskiéj są naramiennicy,
Będziesz li rycerz mniéj niż owa biała
Ptaszyna ludziom użyteczny? ma-li
Gadom przepuszczać rycerz uskrzydlony
Orła piórami?
PUSTELNIK.
O mężu ze stali!
Ty jesteś z owych którzy walą trony.
KIRKOR.
Ty wiesz jak nasza ziemia wszeteczeństwem
Króla skalana. Wiesz jak Popiel krwawy
Pastwi się coraz nowém okrócieństwem...
Zaczerwienione krwią widziałem stawy:
Król żywi karpie ciałem niewolników.
Nieraz wybiera dzięsiątego z szyków
I tnąc w kawały, ulubionym rybom
Na żer wyrzuca; resztę ciał wymiata
Na dworskie pola i czerwonym skibom
Ziarno powierza. Sąsiad ziemię kata
Na pośmiewisko zwie Rusią czerwoną.
Dotąd żyjącym pod Lecha koroną
Bóg dawał żniwo szczęścia nie zasiane,
Lud żył szczęśliwy; dzisiaj niesłychane
Pomory, głody sypie Boża ręka.
Ziemia upałem wysuszona pęka;
Wiosenne runa złocą się, nim ziarno
Czoła pochyli, a wieśniacy garną
Sierpami próżne tylko włosy żyta.
Ta sama Polska niegdyś tak obfita,
Staje się co rok szarańczy szpichlerzem;
Niegdyś tak bitna, dziś bladym rycerzem
Z głodami walczy i z widmem zarazy.
PUSTELNIK.
Ach jam przeklęty! przeklęty! trzy razy
Przeklęty! winien jestem nieszczęść ludu.
KIRKOR.
Jako, ty winien?...
PUSTELNIK.
Z rozlicznego cudu
Korona Lecha sławną niegdyś była,
W niéj szczęście ludu, w niej krainy siła
Cudem zamknięta... oto ja wygnany,
Lud pozbawiłem téj korony.
KIRKOR.
Starcze?...
PUSTELNIK.
Korona brata mego jak liczmany
Fałszywa... moja pod spruchniałe karcze
Lasu wkopana... miałem ją do grobu
Ponieść za sobą.
KIRKOR.
Skądże téj koronie
Cudowna władza?
PUSTELNIK.
Ku ojczystéj stronie,
Wracali niegdyś od Betleem żłobu,
Swięci królowie — dwóch Magów, i Scyta.
Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu jak w lesie bo zboże
Rosło wysokie jak las w kraju Lecha;
Więc zabłądziwszy rzekł... „wyprowadź Boże!“
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiéj chaty — bo Lech mieszkał w chacie —
Wszedł do niéj Scyta i rzekł: „Królu! bracie!
Idę z Betleem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przedemną,
Aż tu zawiodła.“ — Lech rzekł: „zostań ze mną.
Kraina moja szczęśliwa i bitna,
Jeśli chcesz to się tą ziemicą z tobą
Dzielę na poły“ — Scyta rzekł: „zostanę,
Lecz kraju nie chcę, bo ziemie złamane,
Rozgraniczają się krwią i żałobą
Dzieci i matek.“ Więc razem zostali,
Ale to długa powieść...
KIRKOR.
Mów! mów daléj!
PUSTELNIK.
Więc jako dawniéj czynili mocarze,
Z Lechem się mieniał Scyta na obrączki;
A pokochawszy mocniéj sercem, w darze
Dał mu koronę... stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś wyciągając rączki,
Szedł do niéj z matki zadumanéj łona;
I ku rubinom podawał się cały
Jako różyczka z liści wychylona,
I wołał caca! i na brylant biały
Różannych ustek perełkami świecił.
KIRKOR.
O! biedny kwiatku! na tóż ty się kwiecił,
By cię na krzyżu ćwiekami przybito?
Czemuż nie było mnie tam na Golgocie,
Na czarnym koniu, z uzbrojoną świtą,
Zbawiłbym Zbawcę lub wyrąbał krocie
Zbójców na zemstę umarłemu.
PUSTELNIK.
Synu!
Bóg weźmie twoją pochopność do czynu
Za czyn spełniony. Wróćmy w nasze czasy.
Gdy mię brat wygnał, uniosłem w te lasy
Świętą koronę...
KIRKOR.
Wróci ona! wróci!
Przysięgam tobie... Lecz...
PUSTELNIK.
Co chcesz powiadać?
KIRKOR.
Nim Kirkor w przepaść okropną się rzuci.
Szukając zemsty — chcę chciałbym cię badać
Na jakim pieńku zaszczepić rodowe
Drzewo Kirkorów, aby kiedyś nowe
Plemię rycerzy tronu twego strzegło?
Kogo wprowadzić w podwoje zamkowe,
Z żony imieniem?
PUSTELNIK.
Tylu ludzi biegło
Z pierścionkiem ślubnym za marą wielkości,
A prawie wszyscy wzięli kość niezgody,
Zamiast straconéj z żebra swego kości.
Postąp inaczéj — ty szlachetny, młody:
Niechaj ci pierwsza jaskółka pokaże
Pod jaką belką gniazdo ulepiła;
Gdzie okienkami błysną dziewic twarze,
A dach słomiany, tam jest twoja miła.
Ani się wahaj, weź pannę ubogą,
Żeń się z prostotą, i niechaj ci błogo
I lepiéj będzie, niżbyś miał z królewną...
KIRKOR.
Tak radzisz starcze?
PUSTELNIK.
Idź synu na pewno
Do biednéj chaty — niechaj żona karna,
Miła, niwinna...
KIRKOR.
Jaskółeczko czarna!
Ptaszyno moja, gdzie mię zaprowadzisz?...
PUSTELNIK.
Słuchaj mię synu...
KIRKOR.
Starcze, dobrze radzisz...
Prowadź jaskółko!
(Odchodzi Kirkor.)
PUSTELNIK (sam.)
O! ci młodzi ludzie,
Odchodzą od nas i wołają głośno:
Idziemy szukać szczęścia. Więc my starce
Cośmy przebiegli po téj biednéj ziemi,
A nigdy szczęścia w życiu nie spotkali,
Możeśmy tylko szukać nie umieli...
Idź! idź! idź starcze do pustelnéj celi...
(chce wchodzić do celi — i zatrzymuje się na progu.)
(Wchodzi Filon, pasterz zamyślony — fantastycznie we wstążki i kwiaty ubrany.)
FILON (z exaltacyą.)
O złote słońce! drzewa ukochane!
O! ty strumieniu, który po kamykach
Z płaczącym szumem toczysz fale śklane!
Rozmiłowane w jęczących słowikach
Róże wiosenne! z wami Filon skona!
Bo Filon marzył los Endymijona,
Marzył, że kiedyś po blasku miesiąca
Biała Bogini, różami wieńczona,
Z niebios błękitnych przypłynie, i drżąca
Czoło pochyli, a koralowemi
Ustami usta moje rozpłomieni.
Ach! tak marzyłem! ale na téj ziemi
Nie ma Dyanny. Samotny uwiędnę,
Jako fijołek — albo kwiat jesieni.
PUSTELNIK.
Co znaczą owe narzekania zrzędne?
Młody szaleńcze, gdzie zimny rozsądek?
Wywracasz świata Boskiego porządek,
A że ty chciwy Akteona wanien,
Czekasz na ziemi anielskiego Bóstwa:
Dla tego tyle zestarzałych panien,
Dotąd się mężów swych nie doczekały;
Szukaj kochanki na ziemi.
FILON.
Świat cały
Napróżno zbiegłem, przeglądając mnóstwa
Dziewic śmiertelnych. Nieraz wzrok łakomy
Śledził z pod złotéj kapeluszów słomy
Żniwiarek twarze podobne czerwienią
Makom zbożowym. Nieraz poglądałem
Na białe płótna, łąk jasną zielenią
Słońcu podane; rojąc serca szałem
Że z bieli płócien, jako z morskiej piany,
Alabastrowa miłości Bogini
Wyjdzie na słońce. Ach! tak obłąkany,
Żyłem na świecie, jako na pustyni;
Nienasycony, dumający, rzewny.
Byłem na dworach, widziałem królewny,
Podobne gwiaździe Wenus co wynika
Wieczorem, z nieba różowego zorzą,
Zaczerwieniona ale bez promyka.
Serca nie mają, a sercem się drożą
Więcéj niż koron brylantami.
PUSTELNIK.
Głupcze!
Niedoścignionych gwiazd szalony kupcze!
Ty co na dworach szukałeś kochanki:
Precz! precz ode mnie kwiecie beznasienny,
Studniom niezdatny jak stłuczone dzbanki,
Światowi, jako słońca blask jesienny
Bezużyteczny. Skoro na tron wrócę,
Zamknę cię w szpital szalonych, lub rzucę
Na bakalarską ławę między dzieci.
FILON.
Mój dobry ojcze! niechaj ci Bóg świeci!
Musisz być chory, gadasz nieprzytomnie.
PUSTELNIK.
Wszyscy szaleńcy zlatują się do mnie,
A wszyscy marzą o królewskich dworach,
Myślą o królach, a kryją się w borach,
I jęczą, jęczą jak oślepłe sowy.
FILON.
Wsadź starcze głowę w strumień kryształowy,
Może ochłonie.
PUSTELNIK.
Woda nie obmyje
Na mojém czole czerwonego pasu.
Widzisz! czy widzisz jak korona ryje?
Dwudziestoletnie życie w głębi lasu
Nie zagoiło rany. Pas na czole,
A drugi taki pas mi serce płata;
Ten od korony
(pokazując na serce.)
Ten od mieczów kata.
O! moje dzieci! o! sieroctwa bole!
O! moja przeszłość!
FILON.
Nudzi mię ten stary,
W głowie ma jakieś bezcielesne mary;
Pewnie oszalał samotnością, postem.
PUSTELNIK.
Cierpienie myśli jest kolącym ostem,
Lecz rzeczywistość... O! ta jak żelazo
Rani, zabija...
FILON.
O tém inną razą
Mówić będziemy, a przekonam ciebie
Że smutek serca...
PUSTELNIK.
Niechaj cię pogrzebie
Mdława istoto. Nic niech nic zabije;
A twój grobowiec zamknie nic.
FILON.
O luba!
Nieznaleziony twój obraz
(pokazując na serce.)
tu żyje!
Nieznalezienie, gorsze niźli zguba;
Jam cię nie znalazł a widzę przed sobą!
Idę do lasu, gdzie będę sam... z tobą...
Błogosławiony wyobraźni cudzie
Ty mnie ocalasz!
(odchodzi w las.)
PUSTELNIK.
Jak szaleją ludzie!
(wchodzi do celi.)
SCENA DRUGA.
Inna część lasu — widać jezioro Gopło.
SKIERKA I CHOCHLIK (wchodzą.)
SKIERKA.
Gdzie jest Goplana, nasza królowa?
CHOCHLIK.
Spi jeszcze w Gople.
SKIERKA.
I woń sosnowa,
I woń wiosenna nie obudziła
Królowej naszéj! woń taka miła!
Czyliż nie słyszy jak skrzydełkami
Czarne jaskółki biją w jezioro.
Tak że się całe zwierciadło plami
W tysiące krążków.
CHOCHLIK.
Za nadto skoro
Zbudzi się jędza, i będzie
Do pracy nas zaprzęgać. To w puste żołędzie
Wkładać jaja motylic — to pomagać mrówkom
Budującym stolice, drogi umiatać
Do mrownika wiodące... to majowym krówkom
Rozwiązywać pancerze aby mogły latać,
To zwiedzać pszczelne ule i z otwartéj xięgi
Czytać prawa ulowe, lub rotę przysięgi
Na wierność matce pszczelnéj, od zrodzonej pszczółki;
To na trzcinę jeziora zwoływać jaskółki,
I uczyć budownictwa pierworoczne matki.
Już zamykać stawiane na ptaszęta klatki,
Nim jaki biedny ptaszek uwięźnie w zapadni,
Na przekor ptasznikowi; już to pani sroce
Ciągle trąbić do ucha naukę: nie kradnij;
Albo wróblowi wmawiać że pięknie świegoce,
Aby ciągle świegotał nad wieśniaczą chatą...
Pracuj jak koń pogański, pracuj całe lato,
A zimą spij u chłopa za brudnym przypieckiem,
Między garnkami, babą szczerbatą i dzieckiem.
SKIERKA.
Bo też ty jesteś leniwy Chochliku!
(patrzy na jezioro.)
Ach patrz na słońca promyku
Wytryska z wody Goplana;
Jak powiewny liść ajeru,
Lekko wiatrem kołysana;
Jak łabędź kiedy rozwinie
Uśnieżony żagiel steru,
Kołysze się — waha — płynie.
I patrz patrz! lekka i gibka
Skoczyła z wody jak rybka,
Na niezabudek warkoczu
Wiesza się za białe rączki,
A stopą po fal przezroczu
Brylantowe iskry skrzesza.
Ach czarowna! któż odgadnie
Czy się trzyma fal obrączki?
Czy się na powietrzu kładnie?
Czy dłonią na kwiatach się wiesza?
CHOCHLIK.
Ona ma wianek na głowie...
Czy to kwiaty? czy sitowie?
SKIERKA.
O nie... to na włosach wróżki,
Uspione leżą jaskółki.
Tak powiązane za nóżki,
Kiedyś, w jesienny poranek,
Upadły na dno rzeczułki:
Rzeczułka rzuciła wianek,
Wianek czarny jak hebany
Na złote włosy Goplany.
CHOCHLIK.
Radzę ci uciekajmy mój Skierko kochany,
Wiedźma gotowa zaraz nową pracę zadać.
Albo obracać młyny skąd woda uciekła
Biednemu młynarzowi, lub każe spowiadać
Leniwego szerszenia nim pójdzie do piekła
Za kradzież słodkich miodów... lub malować pawie.
SKIERKA.
Więc uciekaj... ja się bawię...
Promienie słońca przenikły
Jaskółeczek mokre piórka...
Ożyły — pierszchły — i znikły,
Jak spłoszonych wróbli chmurka.
Królowa nasza bez ducha,
Zadziwiona stoi, słucha;
Nie śmie wiązać i zaplatać
Kos rozwianych, nie wié czemu
Wianeczkowi uwiędłemu
Przyszło ożyć? skąd mu latać?
Goplano! Goplano! Goplano!
(Wchodzi Goplana.)
GOPLANA.
Narwij mi róż Chochliku! poleciał mi mój wianek.
CHOCHLIK.
Już się zaczyna praca.
(Chochlik odchodzi mrucząc.)
GOPLANA.
Czy to jeszcze rano?
SKIERKA.
Pierwsza wiosny godzina.
GOPLANA.
Ach! gdzież mój kochanek?
SKIERKA.
Co mi roskażesz królowo?
Zadaj piękną jaką pracę.
Winąć tęczę kolorową,
Albo budować pałace,
Powojami wiązać dachy,
I opierać kwiatów gmachy
Na kolumnach malw i dzwonów
Lazurowych.
GOPLANA (zamyślona.)
Nie!
SKIERKA.
Chcesz tronów
Z wypłakanych nieba chmurek?
Czy ci przynieść pereł sznurek,
Z owych pereł które dają
Lep na ptaszki, ale mają
Takie blaski, takie wody,
Jak kałakuckie jagody.
Chcesz? lecę na trzęsawice,
Dojrzę — dogonię — pochwycę —
Błędnego moczar ognika;
I zaraz w lilijkę białą,
Oprawię jak do świecznika,
I nakryję białym dzwonkiem
By ci świecił... Czy to mało?
Roskaż pani! co pod słonkiem,
Co na ziemi, wszystko zniosę.
Drzewa, kwiaty, światło, rosę.
Co nad ziemią, w ziemi łonie,
Dźwięki, echa, barwy, wonie,
Wszystko, o czém kiedy śniły
Myśli twoje w jezior burzy
Kołysane.
GOPLANA.
Skierko miły
Ja się kocham.
SKIERKA.
W czém? czy w róży
Bezcierniowej? czy w kalinie?
W cztero listnéj koniczynie?
Może w kwiatku: Niech Bóg świeci,
Który posadzi macocha
Na grobie mężowskich dzieci?
Może w Magdaleny nitce
Co bez wiatru leci płocha?
Może w białéj margieritce.
Co piątym listkiem: nie kocha
Zabiła młodą pasterkę?
W czém się kochasz? poszlij Skierkę!
A przyniesie ci kochanka,
I wplecie do twego wianka,
I będziesz go wiecznie miała,
Pieściła i całowała
Do przyszłej wiosny poranka,
Do drugiego kwiatów wieku.
GOPLANA.
Ach! ja się kocham, kocham się w człowieku.
SKIERKA.
To ludzkie czary.
GOPLANA.
Téj zimy, gdym usnęła
Na skrysztaloném łożu, światło mię jakieś
Z głuchego snu gwałtownie ocuciło.
Otwieram oczy — patrzę... płomień czerwony
Jako pożaru łuna bije przez lody,
I słychać głuchy huk. Rybacy to rąbali
Przełomkę biednym rybkom zdradliwę... Nagle
Okropny krzyk — w przełomkę człowiek pada.
Na moje upadł łoże; a czy to światło
Podobne barwie róż które świeciło
W moim pałacu szklistym? czy też prawdziwe
Róże na jego licach śmiercią mdlejące;
Ale się piękny wydał — ach! piękny tak, że chciałam
Zatrzymać go na wieki w zimnych pałacach,
I nie rozwiązać z wieńca ramion, i przykuć
Łańcuchem pocałunków. W tém zaczął konać...
Musiałam wtenczas, ach! musiałam go wypuścić!
Gdybym przynajmniej mogła była go wynieść
Z wody na rękach moich, usta z ustami
Spoić, i życie wlać w ostygłe jego piersi;
Ale ty wiesz co to za męka dla nas,
Kiedy podobne kwiatom, musiemy składać
Rumieniec nasz, i piękne barwy wiosny,
I do kamieni białych podobne leżyć
W głębiach jeziora. Taką ja wtenczas byłam.
Musiałam leżyć na dnie, ani się płocho
Na światło dnia wyrywać. Napół martwego
Wyniosłam drzącą ręką, i przez otwory
W lodzie wybite rzucam: sama boleśnie
Wracam na puste łoże, na zimne łoże;
A serce moje rozdarł okrzyk rybaków,
Którzy witali wtenczas gdy ja żegnałam.
Jakżem czekała wiosny, przyszła nareszcie.
Z miłością w mojém sercu budzę się... kwiaty
To nie przy jego licach — gwiazdy gasną
Przy jego jasnych oczach... Ah! kocham! kocham!
SKIERKA.
Ktoś idzie tutaj lasem.
GOPLANA.
To on! to on! mój miły.
Bądź niewidomym Skierko.
(Skierka odchodzi.)
(Wchodzi na scenę Grabiec — rumiany — w ubiorze wieśniaka.)
GRABIEC.
Ach cóż to za panna?
Ma twarz, nogi, żołądek — lecz cóś niby szklanna.
Co za dziwne stworzenie z mgły i galarety!
Są ludzie co smak czują do takiéj kobiety;
Ja widzę cóś rybiego w téj dziwnéj osobie.
GOPLANA.
Jak się nazywasz piękny młodzieńcze?
GRABIEC.
Nic sobie...
GOPLANA.
Miły! nic sobie!
GRABIEC.
Jakżeś głupia mościa pani —
Nic sobie, to się znaczy, że nic nie przygani
Mojéj piękności... to jest żem piękny. A zwę się
Grabiec.
GOPLANA.
Cóż cię za anioł obłąkał w tym lesie?
GRABIEC.
Proszę co za ciekawość w tym wywiędłym schabku?
GOPLANA.
Proszę cię panie Grabiec!
GRABIEC.
Wolno mówić: Grabku!
Panie Grabku!
GOPLANA.
Któż jesteś...
GRABIEC.
Aśćki panny sługa...
A pytasz kto ja jestem?... to historja długa.
W naszym kościołku stały ogromne organy,
Mój tata grał na dudach: pięknie grywał pjany,
Ale kiedy na trzeźwo, okropnie rzępolił;
Do tego był balwierzem i wieś całą golił,
Golił i grał na dudach, bo golił w Sobotę,
Na dudach grał w Niedzielę; a miał taką cnotę,
Że nie pił kiedy golił, a pił kiedy grywał.
I wszystko szło jak z płatka. Wtém kogut zaśpiewał,
I mój ojciec małżeństwem z żoną los zespolił.
Panna młoda wąs miała, ojciec wąs ogolił,
I wszystko szło jak z płatka. Lecz tu nowe cuda!
Żona grała na dudach, a tatuś był duda;
Grała więc po tatusiu, dopóty grała,
Aż go na cmentarzyku wiejskim pogrzebała.
Ja zaś pośmiertne dzieło pana organisty,
Jestem, jak mówią, ojca wizerunek czysty,
Bo lubię stary miodek i kocham gorzonnę,
I uciekam od matki...
GOPLANA.
Słowa jego wonne
Przynosi wiatr wiosenny do mojego ucha...
O luby! ja cię kocham...
GRABIEC.
Coż to za dziewucha?
Obcessowo zaczyna. Wprawdzie to nie dziwy.
Ilekroć przez wieś idę, to serca jak śliwy
Lecę pod moje nogi... wołają dziewczęta:
Panie Grabku! Grabiątko, niech Grabiec pamięta
Że jutro grabim siano — pomóż Grabku grabić.
A to znaczy że za mnie dala by się zabić,
I to że się na sienie dadzą pocałować.
GOPLANA.
Czy mię kochasz mój miły...?
GRABIEC.
Ha?... trzeba skosztować...
Naprzykład... daj całusa...
GOPLANA.
Stój!... pocałowanie
To ślub dla czystych dziewic. Na dziewiczém wianie,
Za każdym pocałunkiem jeden listek spada.
Nieraz dziewica czysta i smutkami blada,
Dla tego że spadł jeden liść u serca kwiatu,
Nie śmie kochać i daje pożegnanie światu,
I do mogiły idzie nigdy nie kochana.
GRABIEC.
Coś Waćpanna jak mniszka.
GOPLANA.
Raz pocałowana
Będę twoją na wieki — i ty mój na wieki...
GRABIEC.
Ha pocałunek bliski a ten mój daleki.
(całuje.)
GOPLANA.
O mój luby!...
GRABIEC.
Dalibóg... pfu!... pocałowałem
Niby w pachnącą różę... pfu... róża jest ciałem,
Ciało jest niby różą... niesmaczno!...
GOPLANA.
Mój drogi!
Więc teraz co wieczora na leśne rozłogi
Musisz do mnie przychodzić. Będziemy błądzili
Kiedy xiężyc przyświeca, kiedy słowik kwili,
Nad fala szklistych jezior, pod wielkim modrzewiem
Będziemy razem marzyć przy xiężycu...
GRABIEC (do siebie.)
Nie wiem
Co odpowiedzieć babie...
GOPLANA.
Ty smutny? ty niemy?
O! my z sobą będziemy szczęśliwi!
GRABIEC.
Będziemy,
Lecz nie wieczorem — i nie przy jeziorze...
GOPLANA.
Czemu?
GRABIEC.
Bo ja nie lubię wody jak wściekły.
GOPLANA.
Mojemu
Kochankowi rwać będę poziomki, maliny.
GRABIEC.
Lecz ja nie lubię malin... a kiedy dziewczyny
Niosą dzbanek na głowie, nieraz zrzucam dzbanek,
Ale to nie dla malin.
GOPLANA.
Lecz ty mój kochanek...
Ty musisz lubić kwiaty... Więc przyjdź co wieczora
GRABIEC.
A to już tego nadto!... co za nudna zmora!
Nie przyjdę w żaden wieczór...
GOPLANA.
Dla czego?
GRABIEC.
Za borem
Pewna dziewczyna czeka na Grabka wieczorem.
GOPLANA.
Dziewczyna?
GRABIEC.
Tak... dziewczyna...
GOPLANA.
Czy piękna dziewczyna?
GRABIEC.
Ha?... co pannie do tego?... zwie się Balladyna.
GOPLANA.
Siostra Aliny?... córka wdowy?... ale ona
Złe ma serce...
GRABIEC.
Waćpanna widzę coś szalona...
Nie wierzę w babskie dziwy, sądy i przestróżki.
Wszystkie dziewczęta które mają małe nóżki
To mają piękne usta i serca — a właśnie
Ona piękną ma nóżkę...
GOPLANA. (zapalając się.)
Niech słońce zagaśnie
Jeśli mi ciebie kto wydrze kochanku.
Ty jesteś moim! moim! moim wiecznie!
Choćbyś miał xiężyc za ślubny pierścionek,
Choćbyś miał xiężyc, to ja go rozłamię,
Zagaszę xiężyc który cię prowadzi
Do pocałunków, do kochanki domu.
Ach bądź mi wiernym! błagam cię! zaklinam!
Na twoje własne szczęście. Ach! zaklinam!
Bo zginiesz luby... nie... razem zginiemy,
Ale ty zginiesz także gdy ja zginę...
Więc nie chcę zginąć, abyś ty nie zginął.
Przynajmniéj dzisiaj nie chodź tam wieczorem,
Przynajmniéj dzisiaj nie chodź tam... ja każę...
GRABIEC.
A któż ty jesteś co każesz?
GOPLANA.
Królowa!
Królowa fali Goplana.
GRABIEC.
Ej!... w nogi!
Jezus Marya! a tom popadł w biedę,
Szatana żona chce być moją żoną.
(Grabiec ucieka.)
GOPLANA. (sama.)
Niech słońce gaśnie! niechaj gwiazdy toną,
W bezdrożne niebo! niechaj róże więdną!
Co mi po słońcu, po gwiazdach, po kwiatach.
Wolę je stracić niż kochanka stracić.
Co mam potęgi, co nadprzyrodzonéj
Siły nad światem; to obrócę na to
Aby to serce podbić i mieć mojém...
Skierko! Chochliku!....
(Skierka przybiega.)
Czy słyszałeś Skierko
Moją rozmowę z kochankiem? aniołem?
SKIERKA.
Nie karz... ciekawość... szczera moja skrucha.
Biały powoju kwiatek uszczyknąłem
I końcem różka włożywszy do ucha
Słyszałem... przez kwiat...
GOPLANA.
Gdzie Chochlik?
SKIERKA.
Leniwy
Ciągnie się z wiankiem...
(wchodzi Chochlik z wiankiem.)
GOPLANA.
A wstydź się Chochliku!
Patrz coś ty narwał chwastu i pokrzywy,
Brzydkich piołunów, koniczyn, trawniku.
SKIERKA.
Pozwól mi Pani niech ja go wysiekę
Za taki wianek...
CHOCHLIK.
Ej!... ja cię urzekę...
GOPLANA.
Słuchajcie mię cicho djabliki...
Oto Chochło polecisz za moim kochankiem;
Idź przy nim, przed nim, za nim, jak skoczne ogniki,
I błąkaj po murawach, tak, by przed porankiem
Nie trafił do mieszkania — ani do téj chaty
Gdzie mieszkają dwie piękne dziewczęta — dwa kwiaty,
Córki wdowy... Rozumiesz... a o wschodzie słońca
Tu miłego przyprowadź.
CHOCHLIK.
Będę go bez końca
Błąkał i sadzał w błocie.... cha! cha! cha! cha! cha! cha!
(odchodzi Chochlik.)
GOPLANA.
A ty mój Skierko, leć na mały mostek
Gdzie jest mogiła samobójcy stracha.
Ukryj się w łozy zarostek.
Za godzinę, przez ten mostek
Będzie jechał pan bogaty,
Ustrojony w złote szaty,
Jak do ślubu — bez oręży,
I kareta złotem błyska,
I pięć rumaków w zaprzęży;
Cztery karych, i klacz biała
Przodem lecąc iskry ciska.
A na mostku wypróchniała
Leży belka drżąca, śliska.
Czy rozumiesz?
SKIERKA.
Wywrócić?
GOPLANA (skłaniając głowę.)
Lecz nie szkodzić żywym
Ani ludziom ni koniom.
SKIERKA.
A potém?
GOPLANA.
Tego pana w płaszczu złotym,
Hymnem wiatru czułym, tkliwym,
Zaprowadzić aż do chaty
Gdzie mieszka uboga wdowa,
I dwie młode córki chowa.
Uczyń tak, by pan bogaty
Wziął tam żonę i we dwoje
Odjechał złotą karetą.
Luby Skierko! dziecie moje!
SKIERKA.
Dziewczyna będzie kobietą.
Nim dwa razy słońce zaśnie,
Nim dwa razy xiężyc zgaśnie.
(odlatuje.)
GOPLANA. (sama.)
Więc rozesłałam Sylfy; niechaj pracują
Na moje szczęście. Teraz nie idzie o to
Aby wojskami kwiatów zdobywać niwy;
Nie kwiatów strzedz mi teraz, nie tęcze winąć,
Ani słowiki uczyć piosenek, ani
Budzić jaskółki wodne... kocham!... ginę!...
A jeśli on mię kochać nie będzie? cała
W mgłę się rozpłynę białą, i spadnę łzami
Na jaki polny kwiat i z nim uwiędnę.
(Rozpływa się w powietrzu.)
SCENA TRZECIA.
Chata Wdowy.
WDOWA i córki jéj BALLADYNA i ALINA wchodzą z sierpami.
WDOWA.
Zakończony dzień pracy, moja Balladyno
Twoje rączki od słońca całe się rozpłyną
Jak lodu krysztaliki. Już my jutro rano
Z Alinką na poletku dożniemy ostatka;
A ty moje dzieciątko siedź sobie za ścianą...
ALINA.
Nie! nie, nie, jutro odpoczywa matka,
A my z siostrzycą idziemy na żniwo.
Słoneczko lubi twoję główkę siwą
I leci na nią, by natrętna osa
Do białych kwiatków; ani go od włosa
Liściem odpędzić; że też nigdy chmurki
Bóg nie nadwieje, aby cię zakryła
O! biedna matko!
WDOWA.
Dobre moje córki
Z wami to nawet ubożyzna miła,
A kto posieje dla Boga nie straci.
Zawsze ja myślę, że wam Bóg zapłaci
Bogatym mężem... a kto wie? a może
Już o was słychać na królewskim dworze?
A my tu żniemy, aż tu nagle z boru
Jaki królewic — niech i kuchta dworu
Albo koniuszy — zajeżdża karetą...
I mówi do mnie — podściwa kobieto
Daj mi za żonę jedną z córek — Panie!
Weź Balladynę, piękna jak dziewanna —
Tobie się także Alino dostanie
Rycerz za męża... ale starsza panna
Powinna prędzéj zostać panną młodą.
W rzeczułkach woda goni się za wodą.
Mój królewicu żeń się z Balladyną.
BALLADYNA.
Gdzie ty mój grzebień podziałaś Alino,
Co ty tam słuchasz jak się matce marzy.
ALINA.
Wiesz Balladyno że to jéj do twarzy
Kiedy śni głośno, kiedy się uśmiécha.
MATKA (do Balladyny.)
Dobrze ty mówisz! chata taka licha,
A mnie się marzy Bóg wie nie co... Ale
Bogu się także w wiekuistéj chwale
Musi coś marzyć.. A gdyby też Bogu
Chciało się matce dać złotego zięcia...
BALLADYNA.
Ach! słychać jakiś turkot na rozłogu,
Jedzie gościńcem dwór jakiegoś xięcia.
Pięć koni... złota kareta... ach kto to?...
Jedzie aleją.. Jak to pięknie złoto
Między drzewami błyska... Ach! mój Boże
Co im się stało?... śród naszego mostu
Powóz prrr... stanął... i ruszyć nie może...
WDOWA.
Pewnie chcą konie napoić...
BALLADYNA.
Ot właśnie
Pan poi konie na drodze po prostu...
WDOWA.
Ha! jeśli pić chcą...
ALINA.
Już słoneczko gaśnie,
Trzeba zapalić sosnowe łuczywo....
BALLADYNA. (biegnąc od okna.)
Ach lampę zaświeć... ach lampę... co żywo...
O gdzie mój grzebień?
(Słychać pukanie do drzwi.)
WDOWA.
Cóż to?... co?... ktoś puka...
Otwórz Balladyno...
BALLADYNA.
Niech siostra otworzy...
WDOWA.
Prędzéj otwórzcie... ktoś do chaty stuka.
ALINA.
Ach ja się boję...
WDOWA.
Niech wszelki duch Boży
Boga wychwala... ja odemknę chatę...
(patrzy przez dziurkę od klucza.)
O jakie stroje złocisto bogate.
(otwiera.)
Czy w imie Boga?...
(Kirkor wchodzi.)
KIRKOR.
Tak, z Boga imieniem.
Proszę wybaczyć, ale nad strumieniem
Mostek pod mojém załamał się kołem,
Szukam schronienia...
WDOWA.
Proszę po za stołem
Mój królewicu siadać — proszę siadać.
Chata uboga — raczyłeś powiadać
Że powóz... O! to nieszczęście! — Dziewczęta!
To moje córki jasny królewicu —
A to już dawno człowiek nie pamięta
Takich przypadków, chyba przy xiężycu
Młynarz co jechał przeszłéj wiosny.
BALLADYNA.
Matko
Dosyć — daj panu mówić...
(Wchodzi Skierka niewidzialny dla Aktorów.)
KIRKOR.
Przed tą chatką
Słyszałem dźwięki luteń... czy to córki
Wasze grywają na lutni?
WDOWA.
Przepraszam —
Nie... królewicu...
SKIERKA.
Z niewidzialnéj chmurki
Sympatycznemi kwiaty poukraszam
Obie dziewice, bo moja królowa
Nie powiedziała do któréj nakłonić
Serce Kirkora... Muzyka echowa
Zacznie hymnami powietrznemi dzwonić;
A wieniec kwiatów taką woń rozleje,
Że serce tego człowieka omdleje,
Że jedném sercem dwa serca pokocha.
(Wkłada wieńce kwiatów na głowy dziewicom — słychać muzykę.)
WDOWA.
Może królewic chce odpocząć trocha...
KIRKOR (z zadziwieniem i niespokojnością.)
Odpocząć, kiedy dźwięki takie cudne
Słyszę... Dziewice, wasze są to pieśni?...
Słyszę śpiewanie...
ALINA.
Czy się panu nie śni?
Tu w chacie... cicho...
KIRKOR.
Ach jakże mi nudne
Wspomnienie zamku pustego!...
SKIERKA (na stronie.)
Czar działa...
KIRKOR.
Z jakich kadzideł ta woń się rozlała?...
To spewna wasze wieńce uroszone
Łzami wieczora, dają takie wonie?
BALLADYNA.
Lecz my nie mamy wieńców.
(Wchodzi sługa Kirkora bogato ubrany.)
SŁUGA.
Naprawione
Koło w powozie...
KIRKOR.
Wyprządz z dyszla konie,
Ja tu zostanę...
(sługa odchodzi.)
WDOWA.
Cóż to za zjawienie?
Królewie w chacie! Na jakiém on sienie
Spać będzie?... Jemu listki róży cisną...
KIRKOR (do siebie.)
Prawdę wróżyłeś pustelniku stary!
Gdzie okienkami dwie różyczki błysną,
Gdzie dach słomiany...
SKIERKA (do siebie.)
Zakończone czary...
KIRKOR (do Wdowy.)
Słuchajcie matko! na świat wyjechałem
Szukać ubogiéj i cnotliwéj żony;
Dalej nie jadę, bo tu napotkałem
Cudowne bóstwa... O! gdybym dwa trony —
Ach powiem raczéj... gdybym miał dwa serca!
Lecz zdaje mi się że dwa serca noszę...
Dwóma sercami o dwie córki proszę;
Ale Bóg jedną tylko wziąść pozwala
I do ślubnego prowadzić kobierca;
Więc trzeba wybrać... Czemuż losu fala
Rozbiła serce moje o dwie skały?
Ach czemu oczy moje nie wybrały
I nie powiodły czucia. Dziś nie umiem
Wybrać...
WDOWA.
Ja ciebie panie nie rozumiem?...
KIRKOR.
Proszę o rękę jednéj z córek... może
Słyszałaś kiedy o hrabi Kirkorze,
Co ma ogromny zamek, cztery wieże,
Złocisty powóz, konie i rycerze
Na swych usługach?... Otóż Kirkor... to ja...
Proszę o jedną z córek...
WDOWA.
Córka moja?...
Ja dwie mam córki — ale Balladyna...
KIRKOR.
Czy starsza?
WDOWA.
Tak jest... a młodsza Alina
Także jak anioł....
KIRKOR (do siebie.)
Jaki wybór trudny
Starsza jak śniegi — u téj warkocz cudny
Niby listkami brzoza przyodziana;
Ta z alabastrów — a ta zaś różana —
Ta ma pod rzęsą węgle — ta fijołki —
Ta jako złote — na zorzy aniołki,
A ta zaś jako noc biała nad rankiem.
Więc jednéj — mężem drugiéj być kochankiem;
Więc obie kochać, a jedną zaślubić?
Lecz którą kochać? którą tylko lubić?...
Niech się przynajmniéj z ust różanych dowiem
Która mnie kocha?...
(do dziewic.)
Moje smugłe łanie
Czy mnie kochacie?
BALLADYNA.
Ach! ja ci nie powiém
Nie... ale nie śmiem wymówić — tak panie —
Ale ty zgadniesz choć będę milczała,
Zgadnij rycerzu.
KIRKOR (do Aliny.)
A ty różo biała?
ALINA.
Kocham...
KIRKOR.
Obiedwie kochają.
WDOWA.
Zapewne
Że muszą kochać!... tożby to dopiéro
Gdyby nie kochać rycerza co szczerą
Mógłby za żonę wziąść sobie królewnę,
Piękny i śmiały.
KIRKOR.
Któraż z was dziewice
Będzie mię więcej kochała po ślubie?
Jak będzie kochać? lubić co ja lubię?
Jak mi rozchmurzać gniewu nawałnice?
BALLADYNA.
O panie! jeśli w zamku są czeluście,
Z czeluści ogień bucha, a ty każesz
Wskoczyć — to wskoczę. Jeśli na odpuście
Xiądz nie rozgrzeszy, to wezmę na siebie
Śmiertelne grzéchy któremi się zmażesz.
Jeżeli dzida będzie mierzyć w ciebie,
Stanę przed tobą, i za ciebie zginę...
Czegoż chcesz więcéj?...
WDOWA.
Weź! weź Balladynę.
Szczera jak złoto.
KIRKOR (do Aliny.)
A ty młodsza dziewo
Co mi przyrzekasz?
ALINA.
Kochać i być wierną.
KIRKOR.
Ach nie wiém któréj oddać rękę lewą
Jako szwagierce — a któréj z pierścionkiem.
O! gdybym ujrzał tę gwiazdę przedsterną
Co wiodła króle do dzieciątka żłobu,
Serce mam jedno a ciągnie do obu.
Którą odrzucić? któréj być małżonkiem?
Obie kochają, więc niesprawiedliwość
Poniesie jedna, jeśli wezmę drugą.
W obojgu jedna prostota i tkliwość,
W obojgu miłość jednaką zasługą...
Którą tu wybrać?...
ALINA.
Jeśli mnie wybierzesz
Szlachetny panie, to musisz obiecać
Że mię do zamku twojego zabierzesz
Z matką i siostrą... Bo któż będzie matce
Gotować garnek? kto ogień rozniecać?
Ona nie może zostać w biednéj chatce,
Kiedy ja będę w pałacach mieszkała.
Patrz ona siwa jak różyczka biała.
O! widzisz panie... musisz także ze mną
I matkę zabrać...
KIRKOR.
O! jakąż tajemną
Roskoszą serce napełnia... o miła...
WDOWA.
Lecz Balladyna to samo mówiła
W sercu i w myśli... Wierzaj mi rycerzu
I Balladyna kocha matkę starą.
KIRKOR.
Jużem był wybrał i znów mi w puklerzu
Dwa serca biją...
BALLADYNA.
Byłabym poczwarą,
Niegodną twojej ręki, ale piekła,
Żebym się matki kochanéj wyrzekła.
Prócz matki, siostry, wszystko ci poświęcę.
KIRKOR.
Oślepionego chyba losu ręce
Wskażą mi żonę...
SKIERKA (śpiewa do ucha Wdowy.)
Matko w lesie są maliny,
Niechaj idą w las dziewczyny.
Która więcéj malin zbierze,
Tę za żonę pan wybierze.
WDOWA.
Coś matce staruszce
Przyszło do głowy... Mój ty królewicu,
Jeśli pozwolisz twéj pokornéj służce,
To ci poradzi piękny krasnolicu.
Oto niech rankiem idą w las dziewczyny,
A każda weźmie dzbanek z czarnéj gliny:
I niechaj malin szukają po lesie,
A która pierwsza dzban pełny przyniesie
Świeżych malinek, tę weźmiesz za żonę.
KIRKOR.
Wyborna rada... O! złota prostoto!
Ty mi dasz szczęście niczém nieskłócone,
Dnié roskoszami przeplatane z cnotą.
Tak moja matko... niech o słońca wschodzie
W las idą córki z dzbankami na głowie.
A my w lipowym usiądziemy chłodzie;
Która powróci pierwsza, ta się zowie
Hrabini Kirkor... Sądź sam wielki Boże.
WDOWA.
Królewic znajdziesz w téj chateczce łoże,
Pachnące siano zakryte bielizną.
Wierzaj mi panie, żabki się nie wślizną
Do twego sianka... proszę do alkowy.
KIRKOR (klaszcze, wchodzi sługa.)
Przynieś z powozu puhar kryształowy,
Wino i zimne żubrowe pieczywo...
(sługa odchodzi.)
Bądźcie mi zdrowe piękne narzeczone...
(odchodzi do alkowy poprzedzany przez Wdowę.)
ALINA.
Siostrzyco moja... o! jakież to dziwo,
O! jakie szczęście!
BALLADYNA.
Jeszcze nie złowione,
To szczęście siostro może nie dla ciebie...
ALINA.
O! moja siostro... wszakże to na niebie
Jeśli nie słońce, to gwiazdy nad głową:
Jeśli nie będę panią Kirkorową,
To będę pani Kirkorowéj siostrą.
A tobie jutro trzeba wziąść się ostro
Do tych malinek, bo wiész że ja zawsze
Uprzedzam ciebie i mam pełny dzbanek.
Nie wiem czy na mnie jagody łaskawsze
Same się tłoczą... czy tam... twój kochanek...
BALLADYNA.
Milcz!...
ALINA.
Ha siostrzyczko? a ja wiém dla czego
Malin nie zbierasz...
BALLADYNA.
Co tobie do tego?
ALINA.
Nic... tylko mówię że jabym nie chciała
Rzucić kochanka ani dla rycerza,
Ani dla króla... a gdybym kochała,
Wzajem kochana, rolnika, pasterza,
To jużby żaden Kirkor...
BALLADYNA.
Nie chcę rady
Od głupiéj siostry...
(słychać klaskanie za chatą — Balladyna zapala świéczkę i ukrywszy ją w dłoni wychodzi.)
ALINA.
Ha zaklaskał w borze —
Wyszła ze świeczką... O! mój wielki Boże
Co tam pan Grabek powié na te zdrady.
Bo też ta siostra chce iść za Kirkora,
A jam widziała na kwiatkach ugora,
Ba! i pod naszą osiną słyszałam
Sto pocałunków... przebacz mi o! Chryste
Że sądzę miłość, któréj ach! nie znałam...
(klęka.)
Widzisz mój Boże! ja mam serce czyste,
A przysięgając nie złamię przysięgi...
Boże! ptaszęta u twojéj potęgi,
Mogą uprosić o wiszeńkę czarną,
Jaskółkom w dziobek dajesz muszkę marną.
Jeśli ty zechcesz Boże mój jedyny,
Gdzie stąpię... wszędzie czerwone maliny...
(Siada na ławie i usypia.)
SKIERKA (śpiewa.)
Niech sen szczęścia pozłacany
Zamyka oczy dziewczyny...
A ja lecę do Goplany...
(odchodzi.)
ALINA (przez sen.)
Wszędzie maliny! maliny! maliny...
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
Las przy jeziorze Gople — Wschód słońca.
CHOCHLIK i GRABIEC w czerwone błoto trzęsawic uwalany — i dobrze podpity.
GRABIEC.
Nie pójdę krokiem daléj.
CHOCHLIK.
Ale to już blisko
Do twojego domostwa.
GRABIEC.
Moje czarne psisko
Nie wierzę tobie... bo mię błąkasz — sadzasz w błocie
I wykręcasz ogonem... Nie... mój czarny kocie
Chciałem ciebie pogłaskać a ogień wytrysnął...
Spać chcę.
CHOCHLIK.
Zażyj tabaki...