- W empik go
Balony - ebook
Balony - ebook
Kiedy pewnego dnia na niebie pojawiają się setki zachwycających krwistoczerwonych balonów, nikt nie podejrzewa, że za chwilę to przyciągające wzrok zjawisko doprowadzi do katastrofy. Chwilę później na ziemi zaczyna się rozprzestrzeniać tajemniczy wirus, który w błyskawicznym tempie atakuje ludzi i zwierzęta. Lekarze są zupełnie bezradni wobec jego śmiertelnej siły. Wkrótce cywilizacja zaczyna się chylić ku upadkowi, a krajobraz planety ulega postępującej destrukcji...
Czy jest coś, co może zapobiec apokalipsie? Czy ci, którzy cudem przeżyli, będą w stanie powstrzymać wirusa? A może tak właśnie wygląda koniec starego świata i początek czegoś, co nastanie po nim?
Tom II w przygotowaniu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-337-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kołysz, kołysz mnie dźwiękiem, który koi ból,
brzmieniem lekkim jak obłok płynący…
Artrosis, Prośba
Rossa szła przez opustoszałe ulice. Jej długie białe włosy powiewały na wietrze. Miała na sobie zwiewną zieloną sukienkę sięgającą kostek. Czuła się trochę jak w baśni. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury, a promienie słońca oświetlały bajkową scenerię. Nie było śladu po starej cywilizacji, wszędzie była zieleń. Ulice były porośnięte długimi, poskręcanymi pnączami, spod których praktycznie nie było widać asfaltu. Ściany domów i sklepów pokrywały zielono-fioletowe łodygi, które wspinały się do góry i oplatały dachy, miały postrzępione liście o zgniłym kolorze oraz kwiaty w różnych odcieniach fioletu. Rossa wiedziała już, że nie należy dotykać liści, były ostre jak brzytwa, a nawet najmniejsze skaleczenie mogło skończyć się zarażeniem. Kwiaty bardzo przypominały jej własne, dopiero przy bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć różnice, choć możliwe, że widziała je tylko ona sama. Każdy pąk miał inną liczbę płatków o nieregularnych kształtach. Czasami było ich pięć, innym razem osiem, a w niektórych przypadkach tylko trzy. Kwiaty Rossy miały zawsze siedem płatków. Kiedyś z nudów porównywała je z tymi, które rosły na ścianach jej domu. Znalazła nawet jeden, który miał jedenaście płatków. W powietrzu latały owady, które wielkością przypominały gołębie ze starego świata. Ich skrzydła były przeźroczyste i mieniły się kolorami w zależności od kąta padania światła. Były niebezpieczne, pluły jadem, który zarażał i zabijał w ciągu niespełna dziesięciu minut. Rossa nie bała się ich, to one bały się jej. Trzymały się z daleka i obserwowały ją z niepokojem wielkimi niebieskimi oczami.
Dziewczyna dotarła do parku, który teraz bardziej przypominał las z filmów o magii. Z konarów starych drzew wyrastały długie ciemnofioletowe gałęzie, które oplatały korę. Pięły się wysoko, zasłaniając niebo. Ławki, znaki drogowe, a nawet latarnie i kosze na śmieci były pokryte nową roślinnością. Nie było praktycznie śladu po starej przyrodzie, park był pokryty innym jej rodzajem. Rozejrzała się, ale wokół nie było widać nikogo, zamknęła oczy i zaczęła śpiewać cicho:
W mojej baśni spotkamy się pod czarnym drzewem, w mojej baśni usiądziemy w jego cieniu, w mojej baśni będziemy tylko ty i ja… W mojej baśni…
– Witaj, dziewczynko o białych włosach – usłyszała obok siebie, otworzyła oczy i zobaczyła martwe ciało Weroniki, uśmiechała się do niej. – Nie spodziewałam się, że przyjdziesz.
– Nie miałam wyboru – odparła dziewczyna ze smutkiem.
– Zawsze jest jakiś wybór, mała dziewczynko, trzeba go tylko dostrzec.
– Nie w tym wypadku – przerwała jej Rossa spokojnie – nie, kiedy on jest z tobą…
– Och – roześmiała się martwa dziewczyna – wiedziałam, że znajdę sposób, żebyś sama do mnie przyszła. Szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej.
– Gdzie on jest? – zapytała Rossa.
– Nie tak szybko, dziewczynko, chcę najpierw porozmawiać.
– A ja chcę go zobaczyć – powiedziała ostro.
– Nie ty dyktujesz warunki, moja mała. Jesteś tu sama i mogę cię zabić w każdej chwili, więc lepiej mnie nie denerwuj.
– Gdybyś mogła mnie zabić, już dawno byłabym martwa… – zauważyła dziewczyna.
– Hmm… masz rację. Zanim zginiesz w cierpieniach, musisz udzielić mi kilku ważnych odpowiedzi. Chcę wiedzieć, skąd miałaś nasiona i jak udało ci się znaleźć moją siostrę.
– Najpierw muszę go zobaczyć, inaczej nic ci nie powiem – upierała się Rossa.
– Dobrze – uśmiechnęła się – niech będzie, ale jeśli twoje odpowiedzi mi się nie spodobają, rozszarpię go na twoich oczach, rozumiesz? – Mówiąc to, podniosła dłoń do góry i machnęła nią, a wtedy zza drzew wyłoniło się dwóch nieludzi, ciągnąc za sobą ciało z workiem na głowie.
Położyli je pod nogami Weroniki i odeszli powoli.
– Oto jest, cały i zdrowy – znowu się roześmiała. – Teraz mów, skąd miałaś nasiona.
Rossa spojrzała na nieruchome ciało, skupiła się i usłyszała, jak oddycha. Nic mu nie było, był tylko uśpiony. Odetchnęła z ulgą. Teraz musimy cię stąd jakoś wydostać, kochany, pomyślała.
– Dostałam je od twojej siostry w darze – zaczęła mówić powoli. – Kiedy spotkałam ją w jaskini, oddała mi je…
– Wiem, że Elffie ci je dała – przerwała jej Weronika. – Ale jak ją znalazłaś? Jak znalazłaś jaskinię? Tylko ja wiem, gdzie jest drzewo…
– Trafiłam tam we śnie, ona musiała otworzyć portal, a ja przez niego przeszłam, nie wiem jak… – skłamała.
– Ona nie może otworzyć żadnego portalu, kłamiesz.
– Mówię prawdę, położyłam się spać, a potem znalazłam się w jaskini.
W końcu tak przecież było, pomyślała Rossa.
– Czy możliwe, żeby ona… może faktycznie… czy to może być takie proste? – Wirus w ciele Weroniki zamilkł na chwilę. – Możesz mieć rację, będę musiała odwiedzić moją siostrę, a tymczasem… – spojrzała na Rossę – skoro Elffie cię prowadziła… – Przekręciła głowę na bok i wyglądało, jakby się nad czymś zastanawiała. – Tak długo nad tym myślałam i nie wzięłam pod uwagę najprostszego rozwiązania. Teraz rozumiem – roześmiała się – czyli nie ma w tobie niczego wyjątkowego, białowłosa dziewczynko… Umrzesz tak jak inni… Oddaj mi je więc… – Wyciągnęła martwe dłonie w jej stronę.
– Wypuść go najpierw, taki był układ… – zawołała z przerażeniem dziewczynka.
– Och, układ, no tak. Niech ci będzie, zabawimy się. Obudzę go teraz, a potem zakończymy to – oznajmiła.
W tej samej chwili z palców jej dłoni wyrosły czarne łodygi, na ich końcach były ostre ciernie. Rozerwała nimi worek, w którym spoczywała głowa chłopaka. Na jednej dłoni pojawił się mały niebieski kwiat, wpuściła jego sok do ust chłopca.
– Teraz podejdź do niego – powiedziała. – Dam ci jedną minutę – zaśmiała się i odeszła pod drzewa.
Rossa podbiegła do leżącego ciała chłopca, uklękła przy nim i złapała go za rękę.
– Nathanie, obudź się, to ja. – Głaskała go po twarzy.
Chłopak otworzył swoje jedyne oko i uśmiechnął się na jej widok.
– Rossa, co się stało? – Rozejrzał się. – Gdzie my jesteśmy?
– Weronika cię porwała, musiałam tu przyjść po ciebie.
Patrzył na nią przez chwilę z czułością, niczego nie rozumiejąc, a potem zaczęło do niego docierać, co się dzieje. Jego twarz zmieniła się, podniósł się szybko i pociągnął ją za sobą.
– Nie mogłaś tego zrobić, Rossa, nie byłaś aż tak głupia, prawda? Powiedz, że jest tu Floyd i reszta – wyrzucał z siebie słowa i patrzył na nią z nadzieją.
– Musiałam przyjść sama, taki miałam z nią układ. Tylko dlatego ty jeszcze… Ona nie…
– Rossa, nie. – Zaczął kręcić głową. – Nie mów tego.
Jego ręce grzebały przy pasie w poszukiwaniu noży, ale nie znalazł ich. Musieli mu wszystko zabrać, kiedy go porwali.
– Musisz uciekać, uda ci się jeszcze, ja ich jakoś zatrzymam – powiedział.
– Nie – przerwała mu szeptem i sięgając dłońmi do jego twarzy, przyciągnęła go do siebie. – Podjęłam decyzję, musiałam cię uratować. – Pocałowała go. – Kocham cię, żałuję, że tak późno odważyłam się to przyznać, że mieliśmy tak mało czasu, żeby…
– Przestań – przerwał jej ostro. – Nie pozwolę ci na to, jesteś zbyt ważna!
Chciał się od niej odsunąć, ale objęła go mocno i pocałowała jeszcze raz.
– Powiedz Floydowi, że nic mi nie będzie i że go przepraszam – rzekła Rossa.
– Nie! – Próbował się wyrwać, ale jej kwiaty już go oplatały. – Przestań natychmiast, Rossa!
– Kocham cię – wyszeptała po raz ostatni i zamknęła wokół niego zielone pnącza.
Jednooki chłopak został wchłonięty przez rośliny z jej rąk. Zamknęła oczy, potem spojrzała ostatni raz na kokon skrywający jej ukochanego, otarła łzę i udała się w stronę Weroniki. Tak jest najlepiej, pomyślała. Floyd go znajdzie i będą bezpieczni, nie miałam wyjścia.
– Jestem pod wrażeniem – odezwała się Weronika. – Przyznam, że nie spodziewałam się, że jesteś w stanie zrobić coś takiego!
– Inaczej byś go zabiła… – odparła dziewczyna ze smutkiem.
– Przyznaję, że miałam taki zamiar. – Uśmiechnęła się. – Chciałam nawet rozerwać go na twoich oczach, kawałek po kawałku. Niestety będę musiała zrobić to z jakimś innym twoim przyjacielem, może z tym żołnierzem?
– Przestań! – krzyknęła Rossa. – Zrobiłam to, co chciałaś, możemy to już skończyć.
– Tak bez zabawy? – zapytała wesoło. – No dobrze, zastanawiam się tylko, czy zabić cię tutaj, czy zabrać cię do Elffie i zrobić to na jej oczach. Tak, to by ją zabolało, biała księżniczka, której dała swoją moc, zniszczona na własne życzenie…
– Nie miałam wyjścia – broniła się dziewczyna.
– Och, mówiłam ci, że zawsze jest wyjście. Ty po prostu dokonałaś złego wyboru – zaczęła śmiać się okrutnie. – Wybrałaś nic nieznaczącego chłopaka, który jest tylko pyłem, a miałaś moc ocalić swój świat. Jesteście tak okropnie słabi, tak beznadziejnie głupi, tak przewidywalni!
– Nie rozumiesz – szepnęła Rossa – nigdy nie zrozumiesz…
– Kiedy cię zabiję i zniszczę nasiona, które mi oddasz – ciągnął wirus – twoje kwiaty uschną. Wtedy zajmę się twoim ukochanym, a potem znajdę twoich przyjaciół i tak samo z nimi skończę. – Podeszła do Rossy i dokończyła bezlitośnie: – Oszczędzę ci tego widoku i zabiję cię teraz.
– Nie możesz im nic zrobić, moje kwiaty ich ochronią – krzyknęła Rossa, ale w głębi serca dotarło do niej, że wirus prawdopodobnie ma rację.
Kiedy nasiona zostaną zniszczone, nic już nie ocali jej przyjaciół.
– Nic ich nie ochroni, dziewczyno o białych włosach. Kiedy wezmę nasiona, twoje kwiaty, twoja magia, wszystko umrze razem z tobą. – Zaczęła zbliżać się do dziewczyny. – Już jesteś martwa, tak naprawdę byłaś martwa w momencie, kiedy pojawiłaś się tutaj sama.
Rossa zamknęła oczy. Wiedziała, że zaraz umrze. Pogodziła się z tym, kiedy podjęła decyzję i postanowiła tu przyjść. Teraz jednak nie była już pewna. Zastanawiała się, czy da się jeszcze coś zrobić, czy uda jej się jakoś uciec. Otworzyła swój umysł i spróbowała skontaktować się z Elffie, może ona jej pomoże. Napotkała jednak zamknięte drzwi. Elffie, potrzebuję cię, pomyślała, otwórz. Po chwili poczuła, że jej przyjaciółka się zbliża, ale wtedy nagle usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Zerwała kontakt i otworzyła oczy. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak ulicą biegnie Floyd. Nie, to nie może być prawda, nie mógł tu za nią przyjść. Potem spojrzała w miejsce, gdzie zostawiła kokon spowijający Nathana, i zobaczyła, że już go nie ma. Był za to chłopak z jednym okiem, który biegł w jej stronę, to on krzyczał.
– Rossa, nie…!
Chciała wrócić do niego, chciała go przytulić, chciała powiedzieć, że przeprasza. Chciała odejść z nim i cofnąć to wszystko, co się stało. W tej samej chwili jednak usłyszała przeraźliwy pisk i poczuła, jak ciernie rozrywają jej ciało. Kiedy upadała, zobaczyła jeszcze zimny uśmiech Weroniki, poczuła płacz Elffie, a potem nastała ciemność.BALONY
Balony pojawiły się wcześnie rano. Wisiały wysoko na niebie i czarowały swoim pięknem, mieniły się zielenią i fioletem, emanowały mocą i magicznym blaskiem, rozpraszały promienie słońca i skupiały na sobie uwagę. Pojawiły się nagle i tak samo nagle pękły.
Wybuchły czerwienią, która zalała niebo jak krew i oplotła je swoimi mackami. Miliardy malutkich nasion rozproszyły się po całym świecie. Najpierw niezauważalnie, w całkowitej ciszy dostały się do krwiobiegu, połączyły się z nim i wypuściły korzenie. Wrastały w kości, zatruwały krew, a na koniec rozrywały serce. Były cudowne, bajecznie piękne i jednocześnie śmiertelnie niebezpieczne. Kiedy pojawiły się na niebie, zwiastowały odrodzenie, nowy początek. Ale żeby nowe mogło się narodzić, najpierw musi nastąpić śmierć. A ona nie czekała… Wirus był w balonach i rozprzestrzeniał się bardzo szybko i intensywnie, do wieczora wszystkie zwierzęta były nim zainfekowane. Objawy zarażenia u ludzi pojawiły się trochę później, mimo że trawił on już każdą żywą istotę na ziemi. Wirus nie był głupi, uśpił naszą czujność, a kiedy zorientowaliśmy się, co się dzieje, było za późno. Planeta zakwitła nowym pięknem, przybrała świeże barwy i oddała się nasionom, przyjęła je i pozwoliła na zmiany. Stare życie umierało, a na jego zwłokach rosło nowe, mroczne, magiczne i niebezpieczne. Rozpoczęło się panowanie wirusa.ELLA
Ella stała przy oknie i obserwowała niebo. Wstała parę minut wcześniej, zanim budzik zadzwonił. Patrzyła, jak balon pęka, i myślała o krwi. Pęknięciu nie towarzyszył żaden odgłos, ale i tak przeszły ją ciarki. Pomyślała, że stało się coś złego, coś bardzo złego. Zamknęła oczy i myślami wróciła do swojego starego domu. Miała jedenaście lat, bawiła się ze swoją najlepszą przyjaciółką Izabelą na kocu przed blokiem. Trzymały w rękach zniszczone już lalki Barbie i udawały księżniczki. Okno na dziewiątym piętrze otworzyło się i mama Izy zawołała ją do domu na kolację. Ella westchnęła ze smutkiem, gdyż wiedziała, że oznacza to również dla niej powrót do domu, a tego nienawidziła. Pojechała z przyjaciółką windą na jej piętro, po czym schodziła powoli schodami na dół, aby odwlec powrót jak najdłużej. Wlokła się korytarzem, stanęła pod numerem czterdzieści trzy i spuściła głowę. Wzięła oddech i otworzyła drzwi. W domu panowała cisza. Nie kręciła się żadna mama, czekająca na córkę z kolacją. Jej mama zazwyczaj leżała w łóżku, nie mogąc podnieść pijanego ciała. Nie było taty zmęczonego po pracy, siedzącego w fotelu i pijącego kawę. Nie, jej tata prawdopodobnie leżał obok matki, tak samo pijany i tak samo nieświadomy obecności lub nieobecności córki. Nie było siostry słuchającej muzyki w pokoju i piszącej pamiętnik. Jej siostra uciekła z domu, gdy miała piętnaście lat, zaszła w ciążę i ma teraz własną rodzinę. Nie było także brata, który obroniłby młodszą siostrę. Jej brat uciekł rok po starszej siostrze i od tego czasu Ella nigdy już go nie widziała. Była sama. Zapaliła światło w kuchni i otworzyła lodówkę. Wyjęła parówkę, położyła ją na talerzu. Zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu pieczywa, kiedy usłyszała kroki. Po chwili w kuchni pojawiła się jej matka. Była malutką kobietą, miała wychudzone ciało, długie włosy związane w kucyk i twarz, która mogłaby być twarzą siedemdziesięciolatki. Miała na sobie tylko majtki, które wisiały na niej jak pampers. Ella starała się nie patrzeć na jej zwisające piersi.
– Cześć, kochaaanie – odezwała się powoli, stając w progu. – Jestem chora… trochę… więc wrócę do łóżka, tatuś tam naaa mnie czeeeka, a ty śpij.
– Dobrze – powiedziała Ella.
Matka odwróciła się powoli i zniknęła w przedpokoju, po chwili Ella usłyszała, jak upada. Poczuła strach i pobiegła za nią. Najpierw zobaczyła czerwień na białych drzwiach, a trochę niżej głowę matki, z której kapała krew. Kobieta próbowała się podnieść. Udało jej się na czworakach przejść do sypialni, gdzie zniknęła w ciemnościach, zostawiając za sobą krople krwi na podłodze. Kiedy Ella po dwóch dniach od tego zdarzenia próbowała dobudzić matkę, bo skończyło jej się jedzenie, okazało się, że kobieta nie żyje. Pęknięciu jej czaszki nie towarzyszył żaden odgłos…
Zamknęła oczy i odwróciła się od okna. Nie myślała o matce od tak dawna. Ta czerwień na niebie tak podobna do tej na drzwiach… Czy tak wygląda kolor śmierci? Postanowiła pójść pod prysznic, miała nadzieję zmyć z siebie to dziwne uczucie, które ją ogarnęło. Lecz strach nie opuścił jej nawet parę godzin później.
Założyła czarny T-shirt na ramiączkach i jeansy, zrobiła sobie śniadanie i dopiero wtedy wstał Alek. Byli parą od ponad roku, mieszkali ze sobą od miesiąca i Ella już wiedziała, że nie chce z nim być. Kłócili się o wszystko, a on traktował ją jak swoją własność. Miewał napady zazdrości, nawet kiedy rozmawiała z kolegami z pracy albo klientami. Nie mogła już tego znieść i czekała na odpowiedni moment, żeby mu o tym powiedzieć.
– Cześć, kochanie, jak spałaś? – zapytał.
– Nie za dobrze, w dodatku jestem już spóźniona do pracy, muszę uciekać, porozmawiamy wieczorem, okej?
– Wszystko w porządku? – dalej drążył.
Zatrzymała się w drzwiach i zastanawiała przez chwilę.
– Tak, Alek, po prostu muszę już lecieć – odezwała się w końcu, uśmiechnęła sztucznie i dała mu buziaka w policzek, potem wybiegła z domu.
Tak naprawdę miała jeszcze godzinę do rozpoczęcia pracy, ale nie chciała z nim rozmawiać. Poszła do parku i położyła się na ławce. Patrzyła chwilę na bezchmurne niebo, po czym zamknęła oczy.
Kiedy je otworzyła, nie leżała już, ale szła z kimś za rękę po ulicy. Wokół nich były zniszczone budynki, szyby były powybijane, wszędzie walały się śmieci i szkło. Na chodnikach leżały zwłoki zwierząt. Były tam psy, koty, a nawet szczury i ptaki. Było ciemno i cicho. Po ścianach budynków wspinały się dziwne zielono-fioletowe rośliny, nigdy nie widziała czegoś nawet trochę podobnego do nich. Miały wielkie grube łodygi, z których wyrastały postrzępione liście, wyglądały na naprawdę ostre. Na niektórych liściach widać było małe fioletowe kwiaty. Całość wyglądała trochę jakby nie na swoim miejscu, jakby nie powinna tu w ogóle być. Ella spojrzała na swojego towarzysza. Był o ponad głowę wyższy od niej, miał szare oczy i pełne usta, długie czarne włosy miał związane w kucyk. Uśmiechnął się do niej i powiedział:
– Nie martw się, kwiatuszku, ze mną nic ci nie grozi. Zaraz dotrzemy na miejsce.
Przytulił ją i pocałował w czubek głowy. Widziała miłość w jego szarych oczach i wiedziała, że sama też go kocha. Nie potrafiła jednak zrozumieć, kim on jest i co ona tu robi. Otworzyła usta, żeby zapytać go, co się dzieje, kiedy ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. Na ulicę wybiegła kobieta w obdartej sukni, była cała we krwi, jedna ręka zwisała jej bezwładnie, a w drugiej trzymała nóż. Kiedy ich zobaczyła, zaczęła kierować się w ich stronę, płakała i przez łzy błagała o pomoc. Ella widziała to jakby w zwolnionym tempie. Kobieta szła bardzo powoli, łzy ściekały po jej policzkach, a usta otwierały się w niemym błaganiu o pomoc. Zanim jednak zdążyli zareagować, zza rogu wybiegł mężczyzna z maczetą, złapał ją za włosy i obciął kobiecie głowę. Ella zaczęła krzyczeć, zamrugała i zobaczyła niebo nad sobą.
To był tylko sen, Boże, tylko sen, kurewsko realny sen! Kim była ta kobieta i co się tam w ogóle stało? Kim był chłopak, z którym szłam za rękę, i gdzie on teraz jest? Czy to była jakaś wizja, czy po prostu koszmar…? Myśli kłębiły się jej w głowie i nie umiała dojść do siebie.
Jak mogłam zasnąć na ławce, pomyślała. W końcu wstała i spojrzała na zegarek. Okazało się, że minęło tylko dziesięć minut. Ruszyła w kierunku pracy, ale po chwili zauważyła na swoich tenisówkach czerwoną plamę, zatrzymała się i zdjęła but. Plama wyglądała jak krew. Nagle przed oczami stanęła jej kobieta w zakrwawionej sukni i jej odpadająca głowa. Ujrzała, jak krople krwi rozbryzgują się na chodniku i jak jedna z nich upada na jej but. Zaczęła biec. Biegła tak długo, aż zobaczyła hotel Irbis, miejsce swojej pracy. Była recepcjonistką, niekiedy pomagała w sprzątaniu pokoi. Zamieniała się czasem z przyjaciółką i wtedy cały dzień sprzątała, a Katie siedziała w recepcji. Dziś tak właśnie postanowiła zrobić. Chciała zapomnieć o krwi na niebie, krwi na tenisówkach, o Alku w kuchni oraz o śnie. Kiedy ogarniała kolejne pokoje hotelowe, wciąż miała przed oczami głowę nieznajomej kobiety, widziała jej oczy błagające o pomoc, ciało opadające na ziemię i słyszała śmiech mężczyzny, a także słowa: „nie martw się kwiatuszku…”.
– Ella, skończyłaś już? – Kilka godzin później głos Katie przywrócił ją do rzeczywistości.
Zamknęła ostatni pokój i zbiegła na dół.
–Tak, skończyłam – uśmiechnęła się do przyjaciółki – tu masz klucze.
– Dzięki, że wzięłaś na siebie pokoje, nie miałam dziś siły.
– Też źle spałaś?
– Bardzo źle. Wyobraź sobie, że Klaus nie dawał mi spokoju przez pół nocy. – Katie zachichotała. – Było bardzo miło. A ty? Dlaczego nie spałaś? Bo raczej wykluczam miłosne igraszki. – Puściła do niej oko.
– Nie wiem, po prostu jakoś nie mogłam, cały czas mam dziwne wrażenie, że coś złego się wydarzy. Od kiedy zobaczyłam tę krew na niebie.
– Hej, zaraz, zaraz, jaką krew? – Przyjaciółka spojrzała na nią z zainteresowaniem.
– Sama nie wiem, to był chyba balon, ale miał taki intensywny kolor, że kiedy pękł, miałam wrażenie, że niebo zalała czerwień… Wiem, że to głupie.
– Tak, to trochę dziwne – rzekła Katie po chwili zastanowienia. – Skąd rano balony, nie było żadnych imprez plenerowych. Chociaż może jakieś dziecko go zostawiło…
Ella kiwnęła głową.
– Pewnie masz rację, idę się przebrać i może skoczymy na piwo?
– Bardzo chętnie, przyjaciółko, poczekam na ciebie na parkingu.
W pubie siedziały do wieczora. Kiedy Ella nie mogła już dłużej przeciągać powrotu do domu, wyszły. Katie pocałowała przyjaciółkę w policzek i kazała porozmawiać z Alkiem, choć dobrze wiedziała, że ta i tak tego nie zrobi. Ella roześmiała się i uznała, że w sumie może właśnie dziś się jej uda, bo jest pijana. Śmiejąc się, rozeszły się każda w swoją stronę. Kiedy Ella dotarła do domu, okazało się, że nikogo w nim nie ma. Położyła się w ubraniach do łóżka i zasnęła. Śniła o szarych oczach i kwiatach, o czerwonych butach, łzach, a także o spadających głowach oraz oceanie krwi.ADAM
Adam zatrzymał samochód na poboczu, połknął tabletki, zamknął oczy i czekał, aż głowa chociaż trochę przestanie go boleć. Czy naprawdę niebo było czerwone, czy naprawdę widział kobietę we krwi, czy to wszystko tylko sobie wyobraził? Kiedy poczuł się trochę lepiej i łupanie w głowie ustało, podniósł się i rozejrzał dokoła. Ból zniknął i czuł się już dobrze. Odczekał jeszcze chwilę, odpalił samochód i pojechał do pracy. Dzień minął mu szybko, miał mnóstwo dostaw i kiedy wieczorem została mu jedna paczka do dostarczenia, był już tak wykończony, że zastanawiał się, czy nie zostawić jej sobie na jutro. Sprawdził adres i kiedy okazało się, że ma go po drodze, postanowił jednak ją doręczyć. Podjechał pod mały niebieski domek, wyjął pakunek i zadzwonił dzwonkiem przy bramie. Nie usłyszał żadnego dźwięku, więc sprawdził, czy drzwi są otwarte. Klamka ustąpiła od razu, wszedł do ogrodu. Podszedł do drzwi i zapukał. Po kilku chwilach otworzyła mu niewielka, krótkowłosa, siwa staruszka. Miała na sobie pomarańczowy fartuch, z rodzaju tych, które noszą chyba wszystkie starsze panie na świecie, na kieszeni z przodu był napis: „Love cooking”.
Wyszła przed dom i szybko się rozejrzała, wyglądała na przerażoną.
– Dzień dobry, jestem kurierem, mam paczkę pod ten adres, czy pani nazywa się Peters? – zapytał Adam.
Kobieta nie zareagowała. Adam rozejrzał się dookoła, podążył wzrokiem za oczami kobiety, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Przed domkiem kwitły polne kwiaty, stokrotki i fiołki. Po lewej stronie stała płacząca wierzba, jej gałęzie praktycznie dotykały ziemi, wyglądała na przynajmniej tak leciwą jak jej właścicielka… Stary niepomalowany od co najmniej kilkudziesięciu lat płot w niektórych miejscach miał dziury, gdzieniegdzie brakowało kilku desek. Powoli zaczynało się ściemniać. Typowy wieczór na obrzeżach miasteczka, nic strasznego, no może tylko ta nuda…
– Przepraszam, czy pani nazywa się Peters?
Kobieta patrzyła na niego wciąż tak samo przerażona. Po chwili zamrugała, potrząsnęła głową, zbliżyła się do niego i powiedziała cicho:
– Tak, chłopcze, ja jestem pani Peters, a ty jesteś…?
– Kurierem, proszę pani, mam paczkę dla…
– Dla mnie, tak, wiem. Ale jak się nazywasz?
– Jestem Adam – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony. – Czy przyjmie pani paczkę?
Zaczynał udzielać mu się dziwny nastrój kobiety, powoli narastał w nim strach i chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Żałował, że w ogóle tu przyjechał.
– Adam… No cóż… Tak, przyjmę paczkę, ale dam ci coś w zamian, coś cennego. – Zaczęła podchodzić do niego coraz bliżej, z dziwnym wyrazem twarzy.
– Dziękuję, ale nie mogę przyjmować żadnych pieniędzy. Proszę tylko o podpis i już mnie nie ma.
Spojrzała mu w oczy, wciąż były w nich strach i przerażenie. Zbliżyła się do niego tak, że dotknęła głową jego ramienia i zaczęła coś szeptać. Zamarł i musiał schylić głowę, żeby usłyszeć, co mówi.
– Nadchodzą, musisz uciekać, Adamie. Musisz ją odnaleźć, musisz jej pomóc. Ja już jestem martwa, tak martwa jak zwierzęta. Widziałam ocean krwi, widziałam zwłoki, widziałam zęby rozszarpujące ciała. Pomóż jej, uratuj ją i odnajdźcie drzewo, ono wam pomoże… Tak, dla mnie jest za późno…
Poczuł łzy na swojej koszuli i wtedy dopiero odzyskał władzę w nogach. Wcisnął paczkę w ręce kobiety i pobiegł do samochodu. Staruszka zaczęła się śmiać, ale z jej oczu płynęły łzy. Nie otwierała ust, ale on ją słyszał, wiedział, że krzyczy. Wydzierała mu kawałki mózgu swoim głosem, sprawiała nieopisany ból.
– Uratuj ją, uratuj!
Wpadł do samochodu i od razu ruszył. W lusterku zobaczył jeszcze, jak staruszka, śmiejąc się, otwiera paczkę, i był pewny, że kapała z niej krew.
Zatrzymał samochód dopiero pod magazynem. Oparł głowę o kierownicę.
– Co za dzień, kurwa – powiedział sam do siebie.
Siedział w samochodzie jakieś dziesięć minut, zanim doszedł do siebie. Dla pewności odczekał jeszcze dwie minuty i wyszedł. Oddał listę paczek, rozliczył się i pojechał do domu. Kot Elvis, jego czarno-biały współlokator, namiauczał na niego z pretensją, że tak późno wrócił, ale kiedy dostał jedzenie, położył mu się na kolanach i mruczał uspokajająco. Adam otworzył piwo. Myślał o pani Peters i o tym, co mówiła. Odtwarzał w głowie raz po raz wydarzenia z niebieskiego domu. Czy była szalona? Czy może chora? Czy powinien to komuś zgłosić? Czy ktoś zajmuje się chorymi psychicznie starymi ludźmi? Musiała być wariatką, bo normalne starsze panie nie mówią takich rzeczy, nie zachowują się, jakby uciekły z psychiatryka. Adam nie miał doświadczenia ze starymi ludźmi, jego babcia odeszła kilkanaście lat temu, po tym jak dziadek zmarł na zawał. Babci ze strony ojca, podobnie jak jego samego, nigdy nie poznał. Może żyła gdzieś jeszcze, ale on nie miał o tym pojęcia i w sumie nie był tym zainteresowany. Nie mogąc przestać myśleć o tym, co się stało, uznał, że musi dowiedzieć się, czy z panią Peters jest wszystko w porządku. Postanowił, że pojedzie do niej jutro albo pojutrze i sprawdzi to. W końcu mogła być naprawdę chora.
Kiedy kończył trzecie piwo, zastanawiał się, kim była ta dziewczyna, którą miał uratować. Zanim zasnął, pomyślał jeszcze, że ma nadzieję, że nie była to kobieta, którą widział rano we krwi. Kiedy obudził się i zobaczył ją na podłodze pod ścianą, nie mógł zrozumieć, na co patrzy. Zachował jednak spokój, zamknął na chwilę swoje szare oczy, policzył do dziesięciu i otworzył je powoli, pewny, że podłoga będzie pusta… Nie była. Dziewczyna dalej tam leżała, miała czerwone włosy, które zmieszały się z krwią tak, że nie wiedział, jakiej są długości. A może włosy nie były czerwone, tylko krew była tak gęsta, że pokryła je całkowicie? Sięgnął po telefon, żeby zadzwonić na policję, kiedy jego uwagę przykuło coś, co dziewczyna trzymała w ręce. Wydawało mu się, że mała gałązka rusza się w jej dłoni. Zbliżył się do niej powoli, ale im bardziej wpatrywał się w jej rękę, tym bardziej był pewny, że ona nie trzyma gałęzi, ale gałąź wyrasta z niej… Przeniósł wzrok na jej brzuch i piersi i zobaczył małe pnącza wystające z całego jej ciała. Zaczął się cofać przerażony. Wtedy poślizgnął się na krwi i odwrócił wzrok. Kiedy spojrzał znowu, podłoga była pusta… Tak, jeśli to była ona, nie miał szans, żeby ją uratować, pochłaniały ją rośliny. Sen wciągnął go w ciemność i wymazał krzyk staruszki oraz dziewczynę we krwi.
O ósmej obudził go budzik, wstał i, o dziwo, czuł się dużo lepiej. Zapomniał o staruszce i jej szalonych słowach. Zrobił sobie śniadanie, dał kotu jeść i poszedł pod prysznic. Kiedy zbiegał po schodach, przypomniał sobie o wczorajszym wieczorze, w blasku dnia jednak wydarzenia nie wydały mu się już tak niepokojące. Obiecał sobie pojechać w wolnej chwili do pani Peters, czy jak jej tam było, ale cała sprawa straciła na wadze. Stwierdził, że musiał być wczoraj strasznie zmęczony, że tak zareagował. Zabrał kluczyki, telefon i wyszedł na zewnątrz.
Kiedy dochodził już do auta, poczuł narastające pulsowanie w głowie, zamknął oczy i czekał na uderzenie bólu. Po kilku sekundach otworzył oczy i zamrugał gwałtownie. Przed sobą, zamiast swojego czarnego volkswagena stojącego na chodniku, zobaczył bowiem… kuchnię. Nagle pojawiły się przed nim żółte ściany, piekarnik, stół, a przy nim siedziała dziewczyna. Adam zamknął ponownie oczy. Coś jest ze mną nie tak, kurwa, pomyślał. Policzył do dziesięciu i zaczął powoli otwierać oczy. Wciąż jednak był w kuchni, dziewczyna również dalej w niej była. Miała krótkie czerwone włosy, które stały na wszystkie strony, zielone oczy koloru kwitnących liści. Była nieziemsko piękna. Ona nie może być prawdziwa, pomyślał. Zobaczył, jak unosi głowę i patrzy na zegarek, podążył za jej spojrzeniem i zobaczył, że jest dziewiętnasta trzydzieści. Czerwonowłosa głośno westchnęła i powiedziała:
– Cześć, czekałam na ciebie.
Uśmiechnęła się smutno, a do kuchni wszedł wysoki mężczyzna. Adam od razu zauważył, że coś było z nim nie tak. Miał czarne, agresywne i rozbiegane oczy, czerwone policzki i był cały spocony. Popatrzył na nią gniewnie.
– Czekałaś? Och, cóż za zaszczyt mnie spotkał! Wczoraj byłaś tak pijana, że nie zauważyłaś, jak wróciłem ani jak wyszedłem. – Roześmiał się zbyt głośno.
Dziewczyna wstała i podeszła do niego.
– Wiem, wybacz, byłam znowu z Katie w pubie. Kiedy wróciłam, nie było cię, więc się położyłam. Chcę z tobą porozmawiać. Usiądź, proszę.
– Wiem, o czym chcesz porozmawiać. – Jego wzrok był straszny, ciemność emanowała z jego twarzy. – Ty kurwo, prędzej cię zabiję, niż odejdziesz ode mnie.
Powiedział to z takim spokojem i pewnością siebie, że dziewczyna aż otworzyła szerzej oczy. Zamarła na chwilę, po czym otrząsnęła się i powiedziała:
– Co ty mówisz? Przecież wiesz, że…
Nie zdążyła dokończyć, bo on podbiegł do niej i ją uderzył. Kiedy upadała, Adam krzyknął i znalazł się z powrotem w swoim ogrodzie. Leżał na trawie i patrzył na krew rozlewającą się po niebie. Potem stracił przytomność.