- W empik go
Banda, cz.I Ryder i Eileen - ebook
Banda, cz.I Ryder i Eileen - ebook
W moim świecie nic nie jest oczywiste – ludzie, którzy żyją dookoła mnie, bywają potworami, a potwory… no cóż, możecie nie wierzyć, czasem są niewinne, a przy tym zupełnie bezbronne. I jesteśmy jeszcze my – świadomi istnienia nadnaturalnych strażnicy sprawiedliwości na granicy dwóch światów. Całe moje życie to ulubiona spluwa, solidne kopniaki adrenaliny i banda, która jest dla mnie jak rodzina. Przynajmniej tak było do czasu, kiedy tuż przed naszym nosem, w tajemniczych okolicznościach, nie zaczęli ginąć kolejni nadnaturalni, a ja spotkałem najpiękniejszą kobietę na świecie…
Wbiegliśmy na puste jeszcze o tej porze kąpielisko i słony wiatr dmuchnął nam z mocą w twarze, ale ja nie mogłem się zatrzymać.
Świtało. Zaraz powinna tu być. Chryste, błagam, żeby jej tutaj nie było, nie teraz!
Za późno.
Jak w zwolnionym tempie dostrzegłem jej smukłą sylwetkę na tle spienionego oceanu. Czekała na mnie, tajemniczy uśmiech snuł się po jej cudownych ustach i na ten widok aż ścisnęło mnie w dołku.
Długie, falujące, czerwone włosy. Jasna, błyszcząca skóra. Kolorowe pareo owinięte wokół smukłej talii niczym elegancka sukienka. I ta melodia, którą nuciła swoim niesamowitym głosem…
- NIEEEEEEE!- ryknąłem nieludzko w tym samym momencie, w którym zdezorientowany facet odwrócił się w jej stronę i oddał precyzyjny strzał.
Karolina Sudoł
Urodzona w 1991 roku w Kwidzynie. Zakochana bez pamięci w romansach paranormalnych, muzyce i ludziach, którzy są jej największą inspiracją. Samozwańcza mistrzyni w pokazywaniu wrogiemu światu środkowego palca z szerokim uśmiechem na ustach. Pisze z przyjemnością i dla przyjemności, głęboko wierząc, że bohaterowie i ich historie, które żyją w jej głowie, znajdą odbiorców, którzy je zrozumieją i pokochają tak jak ona.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-448-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tej nocy spałem jak zabity. Nie wiem dokładnie, jak wróciłem do mieszkania – najwyraźniej nogi niosły mnie same, ponieważ ja byłem zbyt pochłonięty myślami o niesamowitej kobiecie z ogonem, by przejmować się takimi drobiazgami. Zrzuciłem tylko ubranie, kompletnie zapominając o kolacji i whisky; nie potrzebowałem niczego więcej prócz słodkiego obrazka jej twarzy, powracającego wciąż przed moje oczy i wspomnienia smaku jej ust. Zasnąłem, mając w głowie szum fal smagających jej idealne ciało, a kiedy się obudziłem, na zewnątrz od dawna świeciło słońce, a miasto żyło swoim zwyczajnym rytmem. Otworzyłem oczy i przez chwilę bezmyślnie kontemplowałem białą powierzchnię sufitu. Poprzedni wieczór wbrew mojej woli zacierał się w pamięci. Gdybym poleżał tak dłużej, mógłby zupełnie ulecieć, a ja do końca życia zastanawiałbym się, czy tylko nie wyśniłem sobie kobiety moich marzeń. Kiedy jednak odrzuciłem kołdrę i przyjemny chłód owiał moje nagie ciało, znalazłem muszlę spoczywającą na środku mojego torsu.
Chwyciłem ją w palce i niewiele myśląc, przytknąłem do ust. Przejechałem chłodną, chropowatą powierzchnią przedmiotu po wargach i uśmiechnąłem się. Szlag, nie wiedziałem, co się ze mną działo. Czyżbym robił się sentymentalny?
Poszedłem pod prysznic, po drodze delikatnie, wręcz pieczołowicie odkładając morski prezent na blat szklanego stolika. Letnia woda nie ostudziła jednak moich myśli i całą siłą woli powstrzymałem się, by nie zrobić sobie dobrze, mając przed oczami jej obraz. Cholera, nie mogłem sobie pozwolić na takie rozproszenie, czekał mnie przecież kolejny dzień ratowania świata.
Na jeszcze wilgotne ciało włożyłem spodnie z motywem moro, prostą czarną koszulkę i przerzuciłem przez ramię płaszcz. Po chwili namysłu wsunąłem do jego kieszeni muszelkę, czyniąc z niej swojego rodzaju amulet. Wyszedłem z mieszkania, nie przejmując się śniadaniem – jak zwykle zjem coś w bazie. Chciałem jak najszybciej zobaczyć się z Xanderem. Nie wiedziałem jeszcze, co mu powiem, ale musiałem zapytać go o syreny. Czy naprawdę istniały? W żadnej ze znanych nam książek czy innych źródeł informacji przez kilka lat pracy z chłopakami nie widziałem ani jednej wzmianki o tych istotach. Musiały jednak istnieć, jak inaczej wytłumaczyłbym nagłe pojawienie się w moim życiu Arielki? Do diabła, naprawdę ją widziałem. Całowałem ją. Pożerałem wzrokiem jej boskie ciało, a kutas podrygiwał mi na samą myśl o jego słodkich zakamarkach. Nie mogłem sobie tego tylko wyobrazić.
Zmierzając do bazy, postanowiłem ominąć Zatokę. Wiedziałem, że o tej porze, kiedy plaża pełna była ludzi, nie było szans na spotkanie tam mojej Arielki. Poza tym, gdybym tam poszedł, rozsiadłbym się na skałach i czekał jak idiota na zachód słońca z nadzieją, że znów ją zobaczę. Naprawdę nie mogłem przestać o niej myśleć, a ekipa przecież mnie potrzebowała.
Kiedy przeszedłem przez drzwi wejściowe, od razu wychwyciłem podniesione głosy pozostałych, które mogły oznaczać tylko jedno – wrócił Xander. Zmusiłem się do skupienia myśli na robocie i przywołałem na twarz zwyczajny wyraz obojętnego lustrowania rzeczywistości. Drzwi sali spotkań rozsunęły się przede mną automatycznie i wszedłem do środka.
– Ryder. Co u ciebie, stary? – Xander wyszedł mi na powitanie i uścisnęliśmy sobie dłonie, obdarzając się nawzajem przyjacielskim klepnięciem w ramię.
Lubiłem go. Bywało tak, że rozumieliśmy się bez słów, no i podobnie do mnie postrzegał rzeczywistość. Czasami wydawało nam się, że tylko dla nas nasze zajęcia nie były źródłem rozrywki, ale konkretnymi zadaniami, które ktoś musiał wykonać, a że świetnie się do tego nadawaliśmy, przypadały właśnie nam. Reszta chłopaków zbyt często zachowywała się jak szczeniaki, rozochocone i podniecone myślą o zabijaniu. Może jeszcze Blake był w miarę normalny, ale na mój gust trochę zbyt mocno aspirował do miana przyjaciela mojego i Xandera, czym momentami niesamowicie mnie wkurzał.
– W porządku. – Skinąłem krótko głową pozostałym i usiadłem na obrotowym krześle, jednym z wielu stojących przy okrągłym stole.
– Max przekazał mi raport z waszej wczorajszej misji. Dobrze się spisaliście. – Xander dołączył do nas i usiadł, tak, że zajmowałem miejsce po jego prawej stronie. To była nasza kolejna niepisana zasada – choć wcale o to nie zabiegałem, pozostali traktowali mnie jak prawą rękę przywódcy. – Poczekamy na wszystkich i wtedy przesłuchamy Zimnego. Do tego czasu możecie coś zjeść, wypić kawę, czy co tam chcecie.
Chłopcy ruszyli się niespiesznie, jak zwykle przerzucając się głupawymi dowcipami i dziecinnymi docinkami. Przy stole pozostaliśmy ja, Xander i Blake. Nie miałem zbytniej ochoty poruszać nurtującego mnie tematu przy Blake’u i niespecjalnie wiedziałem, od czego zacząć. Nie byłem pewien, czy tym razem Xander mnie zrozumie. Nie mogłem po prostu wypalić, że spotkałem syrenę, która całkowicie zawładnęła moimi myślami. Jeszcze uznałby, że się przepracowałem i odsunął mnie od misji, a ja musiałem mieć jakieś zajęcie – w przeciwnym razie całymi dniami przesiadywałbym na plaży i oczekiwał na łut szczęścia.
Zbierałem się w sobie, zastanawiając się, jak najlepiej przekazać przywódcy to, co tak mnie frapowało. Ukradkiem przyglądałem się Xanderowi, zazwyczaj nad wyraz opanowanemu, wręcz zblazowanemu i zdystansowanemu. Skupiony, wertował coś na swoim telefonie ze strapioną miną. Wydawał mi się spięty, przemęczony i trochę nieobecny. Jego zazwyczaj idealnie ułożone włosy były w nieładzie, pod ciemnymi oczami kreśliły się cienie, kilkudniowy zarost wyraźnie odznaczał się na twarzy. Chyba byłem trochę samolubny, najwidoczniej nie tylko ja zmagałem się z wewnętrznym rozdarciem.
Nie odważyłem się odezwać, a potem przyszli pozostali i zaczęliśmy zebranie. Chwilę trwało, zanim ekipa zajęła swoje miejsca i uspokoiła się, skupiając wzrok na przywódcy. Xander wstał i przyjął swoją zwyczajową pozę, opierając umięśnione ręce o blat stołu i pochylając się lekko do przodu. Wymięte kartki przed nim, zapisane pochyłym, niedbałym pismem, nie były czymś, do czego nas przyzwyczaił. Zawsze był perfekcyjnie przygotowany do spotkań i nie dawał się niczym zaskoczyć. Zamilkliśmy, oczekując na jego przemowę.
– No… to tak – zaczął trochę nieudolnie, kilkakrotnie przeczesując dłonią włosy, czym spowodował jeszcze większy bałagan na swojej głowie. – Dzięki waszej wczorajszej interwencji udało nam się przejąć kolejnego zakładnika. Z raportu Maksa, Blake’a i Rydera wynika, że zginęło pięcioro śmiertelnych, najpewniej członków nielegalnie działającej grupy, którą, jak wiecie, obserwujemy od mniej więcej ostatnich dwóch miesięcy. Przechwycony zakładnik to Zimny, niejaki Vladimir M… Me… Mre… – wpatrywał się w notatki, nie mogąc rozszyfrować rosyjsko brzmiącego nazwiska wampira.
– Walić jego nazwisko. I tak najpewniej zabijemy go, zanim zajdzie słońce – wtrącił Nick, nie przerywając bujania się na swoim krześle.
Przeszedł mnie dziwny dreszcz, którego zawsze doświadczam w obecności tego członka naszej grupy. Nie wiedzieć czemu, koleś dziwnie na mnie działał. Może to dlatego, że go nie znałem i nie byłem w stanie mu zaufać. Dołączył do nas jakieś pół roku temu i zbyt kręciły go krwawe jatki, żebym uważał go za odpowiedniego kandydata na jednego z nas, ale ostateczna decyzja należała do Xandera, a on postanowił dać młodemu szansę.
– Ekhm, no tak, więc… – podjął Xander, nawet nie komentując faktu, iż Nick mu przerwał.
Serio musiało go coś trapić, normalnie nowy kuliłby się już pod siłą jego bezwzględnego spojrzenia. Może powinienem bardziej zainteresować się swoimi partnerami w zbrodniach.
– Za chwilę przesłuchamy Zimnego, jak zwykle zaczynając od rozmowy. Jeśli któremukolwiek z was będzie wydawało się, że chce coś zataić, przejdziemy do bardziej radykalnych metod. Poprowadzę przesłuchanie, ale jeśli ktoś będzie chciał wziąć czynny udział, niech się odezwie. To chyba wszystko – przywódca spojrzał na nas przelotnie, po czym wskazał głową drzwi. – Chodźcie za mną.
Salę spotkań wypełniły odgłosy szurania krzeseł po podłodze. Poszedłem za Xanderem i kiedy udało nam się trochę wyprzedzić pozostałych, klepnąłem go w ramię, by zwrócić jego uwagę.
– Wszystko w porządku? W sensie, no wiesz, dobrze się czujesz i tak dalej? – Pytanie naprawdę nie było w moim stylu, bo kiedy kumpel na mnie spojrzał, nie do końca zapanował nad wyrazem zdumienia, który na moment zagościł na jego twarzy.
– Tak, wszystko spoko. Dzięki… dzięki, że pytasz. – Uśmiechnął się nieznacznie i natychmiast znów spoważniał. – Zróbmy, co do nas należy.
Otworzył ciężkie, posrebrzane wrota oddzielające nas od Zimnego. Z niesmakiem zerknąłem na pętające ocalonego wampira łańcuchy i kajdany. Zastanawiałem się, czy to Blake tak go zabezpieczył. Skoro niczego jeszcze mu nie udowodniono, nie widziałem potrzeby, by skuwać go jak zwierzę. Raczej średnie pierwsze wrażenie dla kogoś, kto mógł mieć dla nas cenne informacje.
Jeśli Xander też nie był zadowolony ze sposobu, w jaki potraktowano naszą zdobycz, to nie dał tego po sobie poznać. Odchrząknął, stanął pewnie na lekko rozstawionych nogach i odruchowo napiął szerokie ramiona.
Wampir podniósł głowę i patrzył na nas w milczeniu. Wyglądał jak zwyczajny facet; no, może był trochę zbyt idealny, jakby dopiero co zszedł z planu filmowego, ale ten gatunek już taki był. Przynajmniej kiedy nie był w bojowym nastroju, nie musieliśmy patrzeć na jego czerwone oczy i wystające z ust kły.
– Vladimirze. – Xander skinął uprzejmie głową w geście powitania.
– Uratowaliście mnie – powiedział cicho mężczyzna, jakby sam niedowierzał prawdziwości tego stwierdzenia. W jego głosie wyraźnie dźwięczał obcy akcent. – Dlaczego?
– Zostałeś porwany przez pewną grupę, która od jakiegoś czasu poluje na nadnaturalne istoty. Staramy się im przeszkodzić, więc… czy jesteś nam w stanie coś o nich powiedzieć? Cokolwiek? Kim są, dlaczego na was polują?
Usłyszałem ciche prychnięcie i byłem pewien, że to Nick wyrażał swoją dezaprobatę w stosunku do uprzejmego tonu przywódcy.
– Ja… nie wiem. Musieli mnie obserwować od jakiegoś czasu. Wiedzieli, gdzie mieszkam. Przyszli w ciągu dnia, kiedy nie bywam zbyt aktywny. Spałem, kiedy ktoś wtargnął do mojego domu. Wsadzili mi na głowę czarny worek i wyprowadzili na zewnątrz, na pełne słońce. Wciąż odczuwam skutki poparzeń na całym ciele. – Koleś ewidentnie był przejęty i wciąż zdezorientowany. Wierzyłem jego słowom. – Zapakowali mnie do jakiegoś samochodu, tam przynajmniej nie spalały mnie promienie… wstrzyknęli mi coś dziwnego. Nie mogłem się poruszyć, ale nadal wszystko widziałem i słyszałem. Nie mówili zbyt wiele. Spieszyli się, by przed zmrokiem dotrzeć do jakiegoś punktu, gadali o kasie, która przypadnie im w udziale. Planowali wyjechać za granicę i nigdy nie wrócić.
Kurwa. Najwyraźniej przeklęta banda wysługiwała się przypadkowymi ścierwami łasymi na kasę. Wiedziałem już, że gdyby nie zginęli z naszych rąk podczas misji, zapewne stałoby się to w chwilę po przekazaniu wampira w kolejne ręce. Ilu ludzi mogło być w to zamieszanych? Jeśli ich przywódcy co chwilę zmieniali przydupasów, już niedługo mogliśmy biegać w kółko za fałszywymi tropami, gryząc własne tyłki z bezsilności.
– Pamiętasz coś jeszcze? Jakieś nazwiska, miejsca, daty? Cokolwiek? – dopytywał Xander, który najwyraźniej zdążył dojść do takich samych wniosków jak ja.
– To wszystko. Naprawdę chciałbym pomóc, ale zaskoczyli mnie, nie byłem w stanie się obronić. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiliście.
– W porządku. – Nasz przywódca skinął głową. – Niestety zanim cię wypuścimy… JEŚLI cię wypuścimy, muszę zadać ci jeszcze parę pytań.
Wampir przełknął głośno ślinę i wyraźnie się spiął.
– Co robisz? Tutaj, w tym mieście? Z czego żyjesz? Jak się żywisz?
– Chłopaki, jestem niewinny, serio. Przenoszę się od czasu do czasu, kiedy zbyt podejrzane staje się to, że się w ogóle nie zmieniam. Czasami łapię jakąś dorywczą nocną robotę, kiedy indziej po prostu egzystuję, umilając sobie czas. Lubię być między ludźmi, nie znam zbyt wielu innych wampirów. Nie zabijam, żeby przeżyć. – Vladimir tłumaczył się, siląc się na spokojny ton. Na jego miejscu też pewnie byłbym obsrany, dlatego rozluźniłem się nieco i nawet porzuciłem agresywny wyraz twarzy, żeby poczuł się choć trochę lepiej. Według mnie był w porządku. – Żywię się ludźmi, ale nie osuszam ich ciał. Wypijam trochę, a potem modyfikuję im pamięć i po sprawie. Dużo imprezuję, lubię dziewczyny… jak każdy – wzruszył ramionami, aż zabrzęczały łańcuchy u jego stóp. – Mogę wam nawet pomóc. Jeśli się zgodzicie, mogę pomóc wam złapać tych ludzi. Przyda wam się ktoś tak silny i szybki jak ja… Bez obrazy, oczywiście.
Xander, który do tej pory bez widocznej reakcji słuchał jego wypowiedzi, natychmiast pokręcił odmownie głową.
– Nie narzekamy na braki w załodze i damy sobie radę, ale będę miał to na uwadze i w razie potrzeby, odezwę się do ciebie. Musisz mieć świadomość, że będziemy cię obserwować. Na tę chwilę uznajemy cię za niewinnego, ale będziemy czekać na twoje potknięcie. Wtedy nie ugościmy cię tak miło, jak teraz – zakończył nieco złowieszczym tonem i skinął głową w kierunku Maksa i Blake’a. – Rozkujcie go, dajcie butelkę krwi i jakiś kąt, gdzie będzie mógł przeczekać do wieczora. Wtedy może zniknąć.
Xander wyszedł, a pozostali ruszyli za nim. W przejściu zetknąłem się z Nickiem, który najwyraźniej nie do końca zgadzał się z decyzją przywódcy – patrzył z pogardą na wampira, który z pomocą chłopaków właśnie wyswobadzał się łańcuchów.
– Wychodzisz? – warknąłem, umyślnie potrącając go barkiem, i poczekałem, aż obdarzając mnie zimnym spojrzeniem, wyjdzie za drzwi.
Dopiero wtedy sam wyszedłem z pokoju, ukradkiem obserwując Xandera i podążyłem jego śladem do miejsca, które nazywaliśmy po prostu stołówką. Zrobiłem sobie kawę i zająłem miejsce przy stole możliwie najbardziej oddalonym od reszty, czekając, aż przywódca skończy podgrzewać posiłek i – jak przewidziałem – usiądzie na przeciwko mnie.
– Miałem nadzieję na bardziej przydatne informacje – westchnął, opierając łokcie na blacie i grzebiąc smętnie widelcem w gotowym obiadowym daniu. – Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce sprawą zacznie interesować się policja, może nawet FBI… w końcu niektórzy z nich, tacy jak ten Zimny, mają pracę, znajomych… Wolałbym załatwić to po naszemu.
– Spoko, stary, wiem w czym rzecz. Też chciałbym szybko rozbić ten popieprzony interes i dowiedzieć się, dlaczego to robią – mruknąłem, obskubując brzeg tekturowego, jednorazowego kubka. – Poradzimy sobie z tym, jak z całą resztą. Draco i Cain powinni jutro wrócić. Jestem pewny, że udało im się czegoś dowiedzieć.
To była dwójka naszych najlepszych zwiadowców, których wysłałem kilka dni temu w celu zebrania wszelkich możliwych informacji na temat poszukiwanej przez nas bandy. Pod groźbą zdradzenia przywódcy ich małych sekretów (między innymi tych o nadmiernym zainteresowaniu żeńskimi wampirami i ich łóżkowymi umiejętnościami) drążyli wśród najbliższego otoczenia zaginionych lub niestety już martwych istot, o których wiedzieliśmy, że zostały uprowadzone.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zabrzęczał jego telefon i z niezbyt szczęśliwą miną odczytał wiadomość.
– Destiny mnie wykończy. – Rzucił widelcem w nietknięte jedzenie i przeczesał dłonią włosy, wystukując pospiesznie treść SMS-a.
Młodsza siostra Xandera, Destiny, była lekarzem w jednym z mniejszych szpitali w miasteczku. Jej pacjentami bywali ludzie z wszelkich możliwych klas społecznych, a ostatnio coraz częściej zdarzało się, że trafiały do niej różne nadnaturalne okazy. Korzystając z nietypowej profesji brata, a także z faktu, że również miał medyczne wykształcenie, ściągała go do pomocy przy naprawdę trudnych lub zagadkowych przypadkach.
– Co, znowu wydaje jej się, że leczy wampira? – parsknąłem śmiechem, przypominając sobie jeden z bardziej gorączkowych alarmów Destiny.
– Nawet mi nie przypominaj, Ryder. – Przez chwilę jego twarz rozjaśnił uśmiech, ale szybko został zastąpiony ponurym grymasem. – Dzieciak spiłował sobie zęby i próbował pić krew kota. Rzygał dalej, niż widział, a Des spanikowała i ściągnęła mnie w środku jednej z ważniejszych misji… Ale to moja siostra. Poza tym kilka razy nam pomogła.
– Fakt. – Skinąłem głową na potwierdzenie i upiłem łyk kawy. Była paskudna, zresztą jak każda kawa w moim odczuciu. – Gdybyś potrzebował pomocy, wiesz, że jestem w pobliżu.
– Jak zawsze. Dzięki. – Xander odsunął od siebie talerz i zaczął się podnosić.
Mogłem stracić jedyną okazję, by pogadać z nim sam na sam, musiałem szybko zareagować. Ostatni raz musnąłem palcami muszlę skrytą w kieszeni i odchrząknąłem.
– Xander? Chciałem o coś zapytać – wyrzuciłem z siebie, nagle dziwnie spięty i spanikowany. Jak niby miałem to powiedzieć? „Hej, stary, myślisz, że można przelecieć syrenę?”
– Mów, Ryder. – Schował telefon do kieszeni spodni i z powrotem usiadł, obdarzając mnie uważnym spojrzeniem.
Nagle przy naszym stoliku znaleźli się Max i Blake i rozsiedli się, paplając beztrosko.
– Całkiem spoko typ z tego Vlada. Mówił, że zna fajne dziewczyny, i ustawiliśmy się w pubie na bilard, wyczuwam jego klęskę i przypływ gotówki w mojej kieszeni. Nikt nie wygra z Blakiem – Najbardziej Sprawnym Kijem w tym mieście i ma się to rozumieć dokładnie tak dwuznacznie, jak brzmi! – Blake śmiał się z własnego żartu i dopiero kiedy usiadł oraz trochę się uspokoił, dostrzegł chłodne spojrzenia, które równocześnie rzuciliśmy mu z przywódcą. – Eee, przerwaliśmy wam?
– Trochę – wycedziłem, oddychając powoli przez nos, by się uspokoić i nie przyłożyć gówniarzowi, żeby pokazać mu, gdzie jego miejsce. Jak już chyba wspominałem, lubiłem go, ale…
– Nie przeszkadzajcie sobie. – Blake zajął się pochłanianiem podwójnej porcji obiadu, wyraźnie nadstawiając uszu.
– Pytaj, Ryder – zachęcił mnie Xander, przewracając oczami, by dać mi do zrozumienia, że mam się nie przejmować tym pajacem.
– Chciałem zapytać… Czy cokolwiek, kiedykolwiek słyszałeś, czytałeś coś… o syrenach? – wyrzuciłem z siebie pospiesznie.
– Syrena? – Blake zaczął rechotać, aż zakrztusił się obiadem. Max rzucił się, by poklepać go po plecach, a Xander milczał, niby obserwując z politowaniem kompanów, ale wiedziałem, że zastanawia się nad odpowiedzią.
– Taka laska z ogonem? – upewnił się Blake. – Staaaary, ani to wybzykać, ani to usmażyć… – Razem z Maksem zawyli ze śmiechu, ściągając na nas uwagę Nicka także przebywającego w stołówce.
Zanim nielubiany przeze mnie typ zdążył do nas dołączyć, zaciekawiony nagłym wybuchem wesołości, nachyliłem się nad stołem i chwyciłem rękę Blake’a, przyszpilając ją widelcem do blatu. Warknąłem ostrzegawczo, zwiększając nacisk metalowych ząbków na skórę i wycedziłem cicho:
– Jeszcze jedno słowo, a zaraz ja wybzykam ciebie, tym widelcem – zagroziłem, nie zważając na próbującego mnie odsunąć Maksa i lekko poirytowaną minę przywódcy.
– Zostaw go, Ryder. – Xander był spokojny i wyważony, choć wyraźna nuta zmęczenia dodatkowo obniżała głęboki sam w sobie ton jego głosu. – A ty trzymaj język za zębami, kiedy nikt nie prosi cię o zdanie – szturchnął Blake’a łokciem, kiedy już go puściłem.
– Rany, pożartować sobie nie można… Odrobina uśmiechu na tej ponurej gębie by cię nie zabiła, Ryder. – Blake wstał pospiesznie od stołu i oddalił się razem z Maksem.
Rozluźniłem nieco zaciśnięte w pięści dłonie i jednym haustem wypiłem stygnącą kawę.
– Nigdy nie słyszałem o takim gatunku – odpowiedział w końcu Xander, przyglądając mi się uważnie. – Dlaczego pytasz? Widziałeś coś?
– Może… sam nie wiem. Chciałbym się przyjrzeć temu bliżej, to wszystko. – Wzruszyłem ramionami, nagle zdając sobie sprawę, że nie do końca chcę ze szczegółami opowiadać mu o mojej przygodzie i kobiecie, której wspomnienie wprowadza mnie w ten dziwny stan upojenia.
– Powinieneś pojechać do Destiny. Pogrzeb trochę w bazie, nie pamiętam wszystkiego, co tam umieściliśmy przez te lata, ale… Może coś znajdziesz.
– Dzięki. Na pewno się z nią skontaktuję – przytaknąłem, zgniatając styropianowy kubek i podnosząc się z miejsca.
– Za godzinę kończy dyżur, uprzedzę ją, że wpadniesz. A… i jeszcze jedno, Ryder. Odpuść trochę Blake’owi. To dobry dzieciak i… no wiesz, on cię lubi. Wiem, że bywa trochę infantylny, ale my też nie zawsze byliśmy takimi poważnymi dziadami. – Uśmiechnął się i przez chwilę rzeczywiście dostrzegłem w nim tego odważnego gnojka, którego poznałem dziesięć lat temu. Zaraz jednak rozdzwonił się jego telefon i na powrót stał się niedostępnym przywódcą.
– Postaram się o tym pamiętać – rzuciłem na odchodne i wyszedłem ze stołówki.
W drodze do garażu, z dala od czujnych spojrzeń pozostałych członków ekipy, zdecydowanie się rozluźniłem. Mogłem sobie pozwolić na odrobinę rozmarzonych myśli o mojej niezwykłej syrenie, które powodowały, że niemalże podskakiwałem, kierując się ku jednemu z wolnych aut. Naprawdę było ze mną coraz gorzej.
Dotarłem do mieszkania Destiny jakieś półtorej godziny później. Zmusiłem się do wybrania okrężnej drogi, z dala od plaży, choć myśl o odwiedzeniu miejsca, które poprzedniego wieczoru było świadkiem niesamowitych zdarzeń, kusiła mnie naprawdę mocno. Zadzwoniłem dwa razy do drzwi i niecierpliwie czekałem. Nie słysząc żadnego poruszenia, zacząłem naciskać dzwonek raz za razem, z kilkusekundową przerwą. Cieszyłem się, że mam czym zająć ręce, a dodatkowo droczenie się z siostrą Xandera zawsze było zabawne. Destiny była od nas młodsza i mimo swojego poważnego stanowiska prywatnie wciąż potrafiła być dziecinnie zadziorna i szybko się irytowała. Tak jak myślałem, kiedy tylko otworzyła z impetem drzwi, na jej twarzy gościł pochmurny, uroczo zagniewany grymas.
– Chryste, Ryder, przecież słyszę, że dzwonisz! – warknęła na powitanie, kiedy obdarzyłem ją złośliwym, szerokim uśmiechem, nonszalancko opierając się o futrynę.
– Trzeba było od razu otworzyć – odszczeknąłem, wchodząc do małego mieszkanka.
– Jestem martwa, dopiero co wróciłam z nocnego dyżuru, mógłbyś odpuścić – westchnęła, splatając ręce na piersi i rzucając mi wyzywające spojrzenie.
Patrzyłem na nią przez chwilę, zastanawiając się, co takiego zmieniło się w jej wyglądzie.
– Wooooow, Destiny, wyglądasz jakoś inaczej.
– Pierwszy raz widzisz mnie bez kitla i ciasno spiętego koka, co? – roześmiała się i machnęła ręką, zapraszając mnie w głąb mieszkania.
Faktycznie, nigdy wcześniej nie widziałem jej w cywilnych ciuchach i z rozpuszczonymi włosami. Długa, ciemna, lśniąca kaskada idealnie prostych włosów sięgała do połowy jej pleców. Musiałem przyznać, że wyglądała piekielnie seksownie w obcisłych dżinsach i bordowym sweterku z dekoltem w szpic, ale mimo to nie robiła na mnie wrażenia. Wątpiłem, by jakakolwiek dziewczyna była w stanie mnie zainteresować, biorąc pod uwagę cholernie pociągający obraz czerwonowłosej piękności, która zaledwie wczoraj wtargnęła do mojego życia, a już pochłonęła wszystkie moje myśli.
– Moje wykwintne danie właśnie się ugotowało – zażartowała, kiedy z kuchni dobiegł nas piszczący dźwięk mikrofalówki. – Zjesz ze mną?
– Nie, dzięki. Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym skorzystać z bazy, którą tworzysz z Xanderem – wyjaśniłem bez ogródek, nie mogąc się doczekać, aż dowiem się czegoś więcej o mojej syrenie.
– Wspominał coś o tym. W salonie jest komputer, rozgość się i korzystaj do woli, a ja idę coś pożreć. – Poszła do kuchni, zostawiając mnie samego.
To było całkiem miłe, że ktoś ufał mi na tyle, by dać mi wolną rękę w kwestii plądrowania prywatnego komputera, ale ostatecznie znaliśmy się od tak dawna, że ja pewnie postąpiłbym tak samo. Siląc się na cierpliwość, uruchomiłem urządzenie i odpaliłem dwa pliki – jeden zawierał misternie tworzoną przez rodzeństwo bazę istot nadnaturalnych, a drugi skrupulatnie uzupełnianą przez Destiny medyczną kartotekę jej paranormalnych pacjentów.
Wpisałem hasło „syrena” i wstrzymałem oddech, gdy baza, zbyt długo jak na mój gust, przeżuwała informacje. Kiedy na ekran wyskoczyła ramka z napisem „brak danych”, zakląłem cicho i powstrzymałem się od trzaśnięcia ręką w blat biurka. Cholera. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe zadanie, ale mimo wszystko miałem cichą nadzieję…
Zacząłem wpisywać wszystkie kombinacje słów, które przyszły mi do głowy, między innymi „ogon”, „łuski”, „woda”, „błona między palcami” i tak dalej. Za każdym razem ekran wyrzucał ten sam irytujący komunikat.
Oddychając głęboko, mozolnie zacząłem się przedzierać przez całą bazę, pobieżnie czytając zgromadzone informacje o wampirach, wilkołakach, zmiennokształtnych, dżinach, żywiołakach – demonach Wody, Ognia, Powietrza, Ziemii i Eteru, o elfach, nimfach i jeszcze kilkunastu innych gatunkach, z którymi zetknęliśmy się podczas naszej ośmioletniej pracy z Xanderem. Ani słowa o syrenach.
– Kurwa mać – sarknąłem, zaciskając mocno pięści i zamykając oczy.
To nie mogło mi się przywidzieć. Była tam. Naga, powalająco piękna, z tym swoim hipnotyzującym głosem i oczami w kolorze wzburzonych fal… Na samo wspomnienie robiłem się twardy. Szlag by to trafił!
– I jak, znalazłeś coś? – Des weszła do saloniku i postawiła przede mną szklaneczkę z napojem podejrzanie wyglądającym jak whisky.
Usiadła na brzegu sofy, podciągając nogę i opierając głowę na kolanie. Jej własna szklanka zachybotała się, napełniona po brzegi whisky i colą.
– Nic. Kompletnie nic – odpowiedziałem cicho, zdając sobie sprawę, że mój głos wyraża rozczarowanie i nazbyt wyraźnie pobrzmiewa w nim ból.
– Powiesz mi, o co chodzi? Może będę umiała ci pomóc – rzuciła pocieszająco, tłumiąc ziewnięcie.
Nagle zrobiło mi się głupio, że zajmowałem jej wolny czas, a w dodatku, chyba pierwszy raz w życiu, zachowywałem się jak mięczak. Przyglądałem jej się przez chwilę, zastanawiając się, czy wyjaśnić jej, co mi się przytrafiło. Co prawda, nie zaliczałem jej do grona nie wiadomo jak bliskich przyjaciół, ale czy w ogóle takich miałem? Znaliśmy się. Wiedziała, czym się zajmuję. Lubiliśmy się, choć widywaliśmy się stosunkowo rzadko. No i była kobietą, więc pojawił się cień szansy, że mogłaby zrozumieć moje całkowicie babskie biadolenie…
– Właściwie… czemu nie – odetchnąłem, obracając w wielkich dłoniach małą, zgrabną szklaneczkę. – Wczoraj, wracając do domu… widziałem coś dziwnego. Niesamowitego… kogoś.
Przytaknęła głową w milczeniu, uśmiechając się zachęcająco.
– Wydaje mi się… Nie, kurwa, jestem cholernie pewny, że była syreną – wyrzuciłem na jednym oddechu, natychmiast żałując, że zdecydowałem się to powiedzieć głośno. To było cholernie niedorzeczne.
Destiny parsknęła nieoczekiwanie, aż gazowany drink poszedł jej nosem. Krztusiła się i prychała przez dobre dwadzieścia sekund, a kiedy się w końcu uspokoiła, spojrzała na mnie wielkimi oczami i zakryła usta dłonią.
– Des? O co ci chodzi? – zirytowałem się, myśląc, że się ze mnie śmieje. A niech się, kurwa, śmieje, sam wiedziałem, że byłem żałosny.
Zanim odpowiedziała, odstawiła szklankę na podłogę i nie zważając na to, co robi, wytarła dłonie o narzutę na sofie.
– Zajebiście. Dzięki, że okazałaś się taką wyrozumiałą słuchaczką – warknąłem, kręcąc głową i unikając jej spojrzenia.
– Ryder… Ja ci wierzę – odezwała się niepewnie. – Ja… przeżyłam coś podobnego – wyznała nagle, rumieniąc się jak nastolatka.
– Żartujesz – jęknąłem, opierając łokcie na kolanach i wpatrzyłem się w nią uważnie.
– Nie żartuję. – Pokręciła przecząco głową, a w jej ciemnych oczach, identycznych jak oczy mojego „szefa”, coś dziko błysnęło. – Ja… opowiem ci, dobrze? Ale… nigdy nikomu tego nie powiedziałam. Nawet Xanderowi. I chciałabym, żeby tak zostało… rozumiesz? – upewniła się, a kiedy gorliwie przytaknąłem, odchrząknęła, usiadła po turecku i spuściła wzrok na dłonie złożone na podołku.
– To było w wakacje, po pierwszym roku studiów. Wróciłam na lato do domu i strasznie pożarłam się z bratem. Zawsze byliśmy sobie bliscy, a on nagle przestał mi się zwierzać, ciągle gdzieś łaził i nie chciał mi powiedzieć, co robi. Teraz wiem, że to był czas, kiedy zaczęły się wasze misje – rzuciła mi szybkie spojrzenie – ale wtedy… Nie mogłam tego znieść. Tak długo mu trułam, że w końcu ojciec zainterweniował i kazał mi dać mu spokój. Wściekłam się i wybiegłam z domu. Łaziłam przez kilka godzin po miasteczku, a złość nie chciała ze mnie wyparować… Aż w końcu znalazłam się na plaży. – Odruchowo spiąłem się, niecierpliwie wyczekując na ciąg dalszy jej historii. – Robiło się już ciemno i nikogo oprócz mnie tam nie było… A przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy usłyszałam jęk bólu, odezwał się we mnie instynkt lekarza. Nie zważając na nic, rzuciłam się na ratunek i… spotkałam najpiękniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek widziałam. Był niesamowity, jego skóra lśniła w świetle księżyca, a całe ciało miał tak idealne, że… trudno było uwierzyć, że jest prawdziwy – westchnęła, bezwiednie unosząc dłoń i masując się po karku. – Szkło weszło mu w stopę, a kiedy je usunęłam i chciałam zadzwonić po karetkę, poprosił, bym tego nie robiła. Przez moment wydało mi się to podejrzane, ale… był taki… – Spojrzała na mnie, zawstydzona, starając się dobrać odpowiednie słowa. – Po prostu nieziemski. Kompletnie mnie zauroczył. Dopiero później zauważyłam, że jest nagi, ale wcale mi to nie przeszkadzało… Zaczęliśmy rozmawiać, był inteligentny, miał świetne poczucie humoru i natychmiast zapomniałam o całej sprawie z Xanderem. A potem… – Nagle przestała mówić, a na jej szyję i twarz wypłynął mocny rumieniec. Oczy lśniły jej dziko, kiedy unikała mojego spojrzenia, i wydawało mi się, że całe jej ciało się spięło, emitując fale energii, które, co dotarło do mnie dopiero chwili, były po prostu podnieceniem. Przeraziło mnie, że tak dokładnie opisała i wyraziła to, co sam czułem. – Sam sobie dopowiedz, co było dalej. – Odchrząknęła znacząco i roześmiała się cicho. – Powiem ci tylko tyle, że nigdy później nie przydarzyło mi się nic tak spontanicznego, dzikiego i nieokiełznanego jak chwile bliskości z tym facetem. Nie przeszkadzało mi to, że nie znam jego imienia. W ogóle nie docierało do mnie nic, dopóki był ze mną, ale potem… Coś się stało. Kiedy go dotykałam, znalazłam jeszcze jeden fragment szkła, w jego dłoni. Najwidoczniej wbił się tam, kiedy próbował opatrzyć nogę, i był na tyle mały, że go nie poczuł. Ale kiedy go wyciągnęłam i odczekaliśmy parę minut, aż krew przestała się sączyć, mój kochanek zamilkł. Po prostu przestał ze mną rozmawiać, a potem spojrzał na mnie, pocałował mnie przelotnie i zwiał – dokończyła, a jej dłonie odruchowo powędrowały do ramion i zaczęły je pocierać, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
– Jak to, zwiał? – zapytałem zaskoczony.
– Normalnie, skoczył na nogi i spieprzył, jakby go goniło stado wygłodniałych wampirów. – Des wzruszyła ramionami i spojrzała mi głęboko w oczy. – Po chwili usłyszałam tylko głośny plusk wody, a potem już nic.
– Skąd wiesz… Dlaczego myślisz, że ten koleś był… Skoro miał nogi, ręce i wszystko inne na swoim miejscu? – Rozparłem się wygodniej w fotelu i bez namysłu wychyliłem jednym haustem zawartość szklanki. Destiny sięgnęła po swoją i też upiła kilka solidnych łyków, zanim odpowiedziała.
– To coś w rodzaju przeczucia, Ryder. Wyglądał jak Posejdon, pachniał wodorostami i cholernym testosteronem, jego ciało było tak przyjemnie chłodne, jakbym weszła do morza w środku przesadnie upalnego dnia… No i wydawało mi się, że uciekł do wody – westchnęła, wyraźnie strapiona. – Może masz rację i wcale nie był taki jak…
– Wierzę ci, Des – przerwałem jej, widząc, że się zmieszała. – Po tym, co mi powiedziałaś, o ile jesteś w stanie mi uwierzyć, mogę cię zapewnić, że twój facet był syreną, trytonem czy jak tam nazywa się kolesiów z pedalskimi, błyszczącymi ogonami – celowo zażartowałem, żeby ją rozchmurzyć.
Destiny roześmiała się, a ja zdałem sobie sprawę, że zdecydowanie się odprężyłem. Powiedzenie o wszystkim Des i jej opowieść sprawiły, że się rozluźniłem, a w brzuchu poczułem dziwne, ciepłe i mówiąc szczerze, bardzo przyjemne ukłucie. Nadzieja. Wiedziałem już, że nie oszalałem. Moja Arielka była prawdziwa. I jeśli zgodnie z tym, czego się przed chwilą dowiedziałem, była w stanie porzucić ogon na rzecz smukłych nóg i najpiękniejszego tyłeczka na świecie (byłem pewien tego, że tak będzie, bardziej niż swojego nazwiska), to nie odpuszczę, dopóki jej nie spotkam i znów nie posmakuję jej ust. To zaś tylko na dobry początek.
– No, to co z tą twoją syrenką, co? Opowiesz mi coś o niej? – zagadnęła Destiny, ratując mnie przed kompletnym emocjonalnym roztopieniem się.
– Jest kurewsko piękna. Nie spróbuję ci jej opisać, bo nie potrafię, ale jest… idealna, no. – Speszyłem się odrobinę, więc żeby zająć czymś ręce, odstawiłem szklankę na biurko i wyłączyłem komputer. – Ma długie, kręcone, czerwone włosy – westchnąłem, wyobrażając sobie, jak by to było móc wetknąć w nie palce i przyciągnąć jej twarz do swojej.
– Chryste, Ryder, znalazłeś Arielkę, co? – Oboje się roześmialiśmy.
– Żebyś wiedziała, że to samo pomyślałem, kiedy ją zobaczyłem. Nawet z tym ogonem i błoną między palcami jest po prostu… – urwałem, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– Wiem. Rozumiem – potwierdziła Destiny, wstając i poklepując mnie delikatnie po ramieniu. – Oczy ci świecą, jakby ci ktoś w głowie podłożył ogień. – Kiedy wstałem, szturchnęła mnie zaczepnie w żebra. – Będziesz jej szukał?
– Nie widzę innego wyjścia. Muszę ją jeszcze zobaczyć, Des. – Skinąłem głową i pozwoliłem, by odprowadziła mnie do drzwi. – Dzięki za wszystko. I przepraszam, że zająłem ci wolny czas.
– Nie ma sprawy, Ryder. Możesz na mnie liczyć. Twój… sekret jest ze mną bezpieczny, o ile możesz powiedzieć to samo.
– Jasne. – Wyciągnąłem do niej zaciśniętą w pięść dłoń i przybiliśmy „żółwika”, dokładnie jak robiliśmy to od czasu, gdy się poznaliśmy. Destiny miała wtedy niecałe osiemnaście lat i była nieznośną, upierdliwą, rozkrzyczaną nastolatką.
Pożegnaliśmy się i wsiadłem do auta, ruszając spod osiedla z piskiem opon. Podkręciłem maksymalnie głośno radio i złapałem się na tym, że wystukuję palcami rytm na kierownicy. Potrząsając głową ze zdumienia i śmiejąc się cicho sam do siebie, bez wahania ruszyłem w stronę plaży.