- W empik go
Bardzo niecierpliwy morderca. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 2 - ebook
Bardzo niecierpliwy morderca. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 2 - ebook
Lata 70. Obok domu przy Niegłośnej zostaje znalezione ciało znanego dziennikarza, Sławomira Zwardonia. Nie ma wątpliwości, że to morderstwo. Śledztwo prowadzi kapitan milicji Jacek Dydowski. Dzień wcześniej w Wiśle k. Kazimierza tonie dziennikarka Nina Kalicka, serdeczna przyjaciółka Zwardonia. Czy na pewno był to zwykły wypadek? Reporter „Wiadomości Dnia” Zbyszek Skubalik nie wierzy w przypadkową zbieżność obu wydarzeń i postanawia rozwiązać zagadkę śmierci przyjaciół. Nie wie, że sam stał się celem a zabójca zna każdy jego krok. Czy jest nim ktoś z redakcji Zbyszka? A może to zorganizowana grupa usuwająca dociekliwych dziennikarzy? Jaką tajemnicę zna Skubalik, że wydano na niego wyrok śmierci? Jaki związek ze zbrodnią ma herbata, film „Przeminęło z wiatrem” i zapiski Zwardonia? Kto wygra mrożący krew w żyłach pojedynek: morderca, Skubalik, czy kapitan? Odpowiedź będzie zaskakująca.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-91-8019-022-0 |
Rozmiar pliku: | 657 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lubił ten stan odprężającej ulgi; doświadczał jej przy każdym powrocie do rodzinnego miasta. Tu czuł się najlepiej. Jednak najbardziej swojską przestrzenią, prawdziwym gniazdem, jak je górnolotnie nazywał, było trzydziestometrowe mieszkanie zawieszone między ziemią a niebem na ostatnim piętrze pobliskiego wieżowca; w jego oknach przeglądał się Dworzec Centralny ze swym jakby uniesionym do lotu skrzydlatym dachem. Był najładniejszą i najmłodszą budowlą w mieście; liczył zaledwie trzy lata.
W kilka minut pokonał podziemne przejście, miniaturowy skwer i podwórka dudniące wrzaskiem dzieciarni. Wakacje; muszą się gdzieś wyszaleć. Stanął przez blokiem nr 7 i zerknął na balkon swego mieszkania, odruchowo sprawdzając, czy silny wicher, który trzy dni temu szalał po całym kraju, nie przewrócił ustawionej tam anteny telewizyjnej. Wszedł do przestronnego holu, gdzie w kiosku typu „groch, mydło, powidło” królowała żona dozorcy, Kowalska – i ruszył w stronę windy. Jak zwykle śmierdziała zastarzałym odorem petów. Wcisnął przypalony papierosem guzik z cyfrą 10. Winda, podrygując spazmatycznie, powiozła go na ostatnie piętro.
Z ulgą przekręcił klucz w drzwiach, zwalił z ramion plecak, zdjął buty, przepoconą koszulę, sfatygowane podróżą spodnie, i wszedł do łazienki. Letnio-zimny prysznic zamiast orzeźwić, ściągnął falę senności. Nocna, wielogodzinna jazda zatłoczonym do granic pociągiem ze Szczecina, wyczerpała go do cna. Owinął się ręcznikiem, przysiadł na tapczanie. Wycieńczona upałem mucha grała w załomku okna bzykliwą, jednostajną melodyjkę.
– Cholera, muszę wpaść do redakcji, zobaczyć, co tam…
Ale nim myśl przybrała konkretny kształt, zapadł w głęboką nicość snu. Nie słyszał już natarczywego brzęczenia telefonu. Śmierć zniechęciła się brakiem odpowiedzi, dzięki czemu Zbyszek Skubalik, reporter „Wiadomości Dnia” mógł na razie spać spokojnie.
*
– Gdzie jest? Gdzie jest? Szukać go, szukać… – piskliwy dyszkant utonął w czarnej mięsistej zasłonie, dzielącej pokój od słonecznego poranka. Postać w fotelu skurczyła się jak balon, z którego nagle uszło powietrze. Tylko niespokojne błyski oczu wskazywały, że umysł pracuje na najwyższych obrotach.ROZDZIAŁ 1
Hiobowe wieści
– Nareszcie jesteś! – Wicio był szczerze ucieszony. – Bo tu sądne dni, aż głowa pęka, mam dość, ledwo to wlokę, milicja cię szuka – rzucił na jednym oddechu.
– Milicja? Mnie? A czego oni… – przebiegł w myślach ostatnie dni, usiłując sobie przypomnieć, gdzie i co nabroił. Może coś z jego trabantem, parkującym w uliczce nieopodal.
– Jakby ci powiedzieć - chrząknął nerwowo Wicio. – Ale nie zrobię tego ja, zrobi kto inny. Lepiej usiądź, Zbysiu.
– Wal! Wyciśnij z siebie te hiobowe wieści.
– Trafiłeś w sedno. Hiobowe. Są hiobowe – Wicio zmarszczył brwi, zerknął na kolegę z dziwnym napięciem w oczach i nagle rzucił: – Ninka i Sławek nie żyją! Nie żyją – powtórzył cicho, ledwo poruszając ustami.
– To jakaś zabawa dla idiotów?! O czym ty pieprzysz?! Ninka i Sławek? Nasza Ninka? Mój Sławek?!
Wicio, wieloletni sekretarz „Wiadomości Dnia” czule określany starym ględą, wpatrywał się w niego bez słowa. Bo i co mógł dodać? Że takie jest życie, że każdy w końcu kiedyś…
– Nie łżesz? – Jeszcze nie tracił nadziei, jednak wiedział doskonale, że prostoduszny, choć czasem poważny do przesady , kolega nie ma zwyczaju bawić się we wredne dowcipy.
– Chciałbym łgać. Ale prawda jest, jaka jest. W niedzielę Ninka utonęła w Wiśle koło Kazimierza, a trzy dni temu, w poniedziałek, zginął Sławek.
– Zginął? Jak?! Wypadek?! Jakiś napad?! Gadaj konkretnie! Dlaczego nic o tym nie wiem?! Nie mogliście mnie zawiadomić? Przecież informowałem was, w jakim hotelu nocuję! Rozumiem, baliście się popsuć mi temat na reportaż, bo dla was temat najważniejszy! – Huknął pięścią w oparcie krzesła.
Sekretarz redakcji skurczył się nad biurkiem. Milczał. Z tej dziwnej ciszy, pełnej niedokończonych pytań i nieistniejących odpowiedzi wyrwał ich terkotliwy dźwięk. Wicio sięgnął po słuchawkę.
– Kto? A, kapitan Dydowski. Tak, wrócił. Siedzi obok. Już go daję. Do ciebie – podał słuchawkę Skubalikowi.
*
Patykowaty szatyn w szarej koszuli i spłowiałych dżinsach wyciągnął rękę.
– Dydowski. Proszę usiąść. Wody? Gorąco, jak w piecu – przesunął w stronę dziennikarza tacę z butelką i szklankami. Przez okno wlewało się jaskrawe, lipcowe słońce. W jego blasku nawet ten urzędowo zimny pokój nabierał przytulnej miękkości. Ostre kanty biurek i metalowej szafy w kącie rozpływały się w złocistej smudze. Było duszno. Z ulicy dobiegał wizg opon, gdzieś za ścianą uporczywie dzwonił telefon.
– Chciałem porozmawiać o pańskim przyjacielu, Sławomirze Zwardoniu. Wszak byliście przyjaciółmi.
Skinął głową. Wydawało mu się, że tkwi w nierealnym śnie, że za moment nastąpi przebudzenie i wszystko wróci do normy. Zdarzenia goniły błyskawicznie. Nie miał chwili, żeby zagłębić się w stan swoich uczuć. Dydowski nalał wody, przesunął szklankę na skraj biurka.
– Trzy dni temu, w poniedziałek, znaleziono Sławomira Zwardonia obok jego domu. Nie żył.
– Co było przyczyną… zgonu?
– Otrucie.
– Trucizna?!
– Tak. Nie wiedział pan?
– A skąd?! Byłem w delegacji, aż pod niemiecką granicą. Redakcja mnie nie zawiadomiła. Nie miałem… nie mam bladego, żadnego pojęcia o śmierci Sławka. Spadło to na mnie jak… – szukał porównania. Głos mu się załamał: – przecież byliśmy najbliższymi przyjaciółmi. Od zawsze. A teraz… Co się stało? Wypił coś szkodliwego, zjadł?
– I tak, i nie. Tu dochodzimy do sedna. To, co spowodowało śmierć nie mogło znajdować się w zwyczajnym jedzeniu czy piciu, choć tę wersję także braliśmy pod uwagę. Jednak… – upił kilka łyków wody. – … Wszystko jest dosyć dziwne. Za dużo tu wątpliwości. Ignaciakowie, sąsiedzi Zwardonia, natknęli się na jego ciało, wracając późnym wieczorem do domu. Nie żył od trzech, czterech godzin; zgon nastąpił między osiemnastą a dziewiętnastą. Ignaciakowie wyszli z domu nieco przed piątą. Nie umieli powiedzieć, czy Zwardonia ktoś tego dnia odwiedzał. Oczywiście, rozważamy również ewentualność samobójstwa, tyle że nie jest znany żaden jego powód. Nie znaleźliśmy listu pożegnalnego. Nic. Pustka. Do tego dochodzą pewne niezrozumiałe… – przerwał, spojrzał na Skubalika uważnie. – Dlatego jest nam potrzebna pańska pomoc.
Nie był do końca przekonany, czy dobrze robi, informując dziennikarza o szczegółach śledztwa. Wprawdzie miał on żelazne alibi; w dniu tragicznego zdarzenia, od rana do wieczora, przebywał w odległej od Szczecina gminie na obrzeżach województwa, co łatwo dało się sprawdzić, lecz mimo wszystko to osoba postronna. Jednak, jako ktoś najbliżej związany z ofiarą, mógł być nicią, prowadzącą do wyjścia z krętego labiryntu. Zwardoń był znanym dziennikarzem, toteż szef Dydowskiego, pułkownik Kruk, zgodził się na „małe, ale tylko małe” wtajemniczenie Skubalika. Ba, nawet sam to zaproponował. Widać i jego „góra” naciskała bezlitośnie.
– Samobójstwo?! Sławek? Absolutnie wykluczone! Może się niechcący zatruł, może zasłabł, może jakiś inny fatalny przypadek. Żyje… żył tak intensywnie. Na nic się nie skarżył, nie brał żadnych leków. Wiedziałbym o tym, chociaż prawdę mówiąc, czasami potrafił być skryty. Ale kto by go… Nie! Nie miał wrogów. Żadnych. Ani grama wrogów. Nie samobójstwo! To wykluczone!
– Pozostaje więc udział osób trzecich. Zabójstwo.
– Dlaczego? Za co?! To niewiarygodne! Nie-wia-ry-go-dne! – Wyskandował, uderzając pięścią w blat biurka. – Czyście się nie pomylili? Czy nie mógł to być na przykład normalny atak serca lub coś podobnego? Sławek? Morderstwo? Nie… nie…
– Żaden atak serca – kapitan stuknął palcem w cienką tekturową teczkę na skraju biurka. – Tu mam raport z sekcji; mniejsza o jego szczegóły. Środek, który spowodował zgon nie występuje w przyrodzie w stanie wolnym, nie jest składnikiem preparatów używanych w domu lub w ogrodzie. Aby go zdobyć, trzeba się bardzo postarać. I ktoś się postarał. Rozumiem pana argumenty emocjonalne. Ale fakty to fakty. Kilka jest… – zawahał się na moment –… niewątpliwie zastanawiających. Na przykład to, że w całym mieszkaniu lśni, jakby wypucowano zawzięcie każdy przedmiot. Brak jakichkolwiek odcisków. Zwardonia też. Sterylnie. Nienormalnie. Jeśli przyjmiemy wersję samobójstwa, rodzi się pytanie: kto, nim dokona samounicestwienia, wpierw dokładnie wyciera ślady? Po co by to robił? Pan bywał u niego często? – Dydowski zmienił temat.
– O, tak. Ze Sławkiem znaliśmy się od podstawówki. Potem wspólne liceum, ten sam uniwerek i wreszcie ta sama redakcja. Rok temu przeniósł się do „Echa”. W końcu to pismo bardziej ambitne. Bywałem u niego przynajmniej dwa razy w tygodniu. Lecz, na Boga, nie pamiętam, by mówił o jakimś zagrożeniu, jakiejś ciemnej sprawie, która mogła go dotyczyć. Nic takiego nie było. On rzeczywiście nie miał wrogów. Żadnych!
– A jednak… – kapitan pokręcił głową.
– Cóż, może i ktoś zazdrościł mu po cichu ładnego domu, powodzenia zawodowego, umiejętności myślenia i pisania. Sławek jest… był wyjątkowo uzdolniony. Ale czy to powód do zabijania? Nie wiem, czy pan czytywał teksty Sławka. Świetne. To był Ktoś przez duże „k”– również w życiu prywatnym. Dobry, przystępny, przyjazny. Nawet gdy mu coś nie szło, nie obciążał otoczenia swoimi problemami.
– Czy poza panem miał jakichś bliższych przyjaciół? Może dziewczynę?
– Przyjaciół miał i to wypróbowanych. Najbliższym byłem ja, Tadek Boczkowski i Ninka Kalicka, która właśnie… – urwał.
– Kalicka… – powtórzył Dydowski.
– Ninka również nie żyje! Utonęła w Wiśle koło Kazimierza! Była tam w domu wczasowym dziennikarzy. Wzięła kilka dni urlopu, żeby dojść do siebie po zapaleniu płuc.
– Słyszałem o tym wypadku.
– Wypadek? Zapewniam pana, kapitanie, że ona nie mogła tak sobie utonąć. To niemożliwe. Znakomicie pływała. Swego czasu była akademicką mistrzynią Polski w pływaniu, przez wiele lat działała jako ratownik. I co robiła w rzece? W dodatku po tak ciężkiej chorobie. Miała żelazną zasadę – nigdy nie weszła do tego rodzaju wody, jaka teraz płynie Wisłą. Wolała jeziora Suwalszczyzny, te jeszcze czyste, lub basen. Nawet Mazury już nie za bardzo ją zachwycały. Tłumaczyła, że pływa tam wszelka zgnilizna, jaką tylko mogą wytworzyć ludzie. Nie bała się wody, a i woda ją lubiła. Śmialiśmy się, że jest genetycznym skrzyżowaniem ryby i człowieka. Dlaczego weszła do Wisły, w dodatku osłabiona chorobą? Nie była lekkomyślna, co to, to nie. Dlaczego utonęła? W kółko o tym myślę i nic rozsądnego nie przychodzi mi do głowy.
– Moment – kapitan podniósł słuchawkę: -–Dajcie mi tu Jędrzejkę. Biegiem!
Chyba zrozumiano to dosłownie, bo po krótkiej chwili w drzwiach stanął młody, pucołowaty blondyn.
– Melduję się, panie kapitanie.
– Dobra, dobra, Pawełku. Sprawdź mi, ale to na wczoraj, jak wygląda sprawa utonięcia w Wiśle koło Kazimierza redaktor Niny Kalickiej. Dzwoń na tamtejszą komendę, niech prześlą migiem wszelkie dane, i biegiem melduj. Odmaszerować!
– Tak jest! – Blondynek wyprężył się na baczność, posłał im łobuzerski uśmiech i już go nie było.
– To myśli pan…? – Zawahał się Zbyszek.
– Na razie nic nie myślę. Jednak ta zbieżność obu śmierci… Dzień po dniu. Przypadek albo… cóż, lepiej sprawdzić. Chwileczkę… – Dydowski zanotował coś w szarym, płaskim notesie.
– Wróćmy do Zwardonia – podjął po chwili. – Chciałbym wiedzieć wszystko, co panu wiadome o jego sympatiach. Mam na myśli kobiety.
– I tu pana zdziwię. Nic. Nie wiem nic. Sławek był wylewny, choć nie można powiedzieć, że gadatliwy. Jednak miał swój temat tabu, takie małe dziwactwo. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nie wszyscy znali powód. Bo prawda była smutna, dramatyczna. W czasie studiów poznał dziewczynę. Ewę. Kochał ją obłędnie, chcieli się pobrać zaraz po dyplomie. Opowiadał o tym na prawo i lewo, roznosiła go radość. Trudno się dziwić. Ewka była piękna, dobra i mądra. Niestety, zdarzyła się straszna tragedia. Jakiś rozpędzony łajdak wjechał na zielonym świetle w przechodzących ludzi. Ewa nie zdążyła odskoczyć. Dwie godziny potem zmarła. Sprawca zbiegł, nigdy go nie znaleziono. Wtedy jakiś dureń powiedział Sławkowi, że tak się przed wszystkimi chełpił swoim szczęściem, aż zapeszył. Chłopak od tej pory zamilkł na temat dziewcząt. Nawet ja, najbliższy przyjaciel, nie miałem pojęcia, jak wygląda jego życie osobiste. Mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach kogoś poznał; był taki ożywiony, radosny jak szczygiełek. Zupełnie inny. Ale nie tylko to… – potarł dłonią czoło i patrząc w rozsłonecznione okno, podjął: – Zbyszek przez długi czas szukał łobuza, który zabił Ewę. To była jego _idee fixe_. Do czegoś tam doszedł, jednak niewiele o tym wiem. To też był temat tabu.
– Kiedy miał miejsce ten wypadek? – Dydowski znów sięgnął po notes.
– Szóstego maja, dziewięć lat temu. Na Kruczej, obok Grand Hotelu.
– Hm… Sprawdzimy. Wracając jednak do poprzedniego wątku. Naprawdę nie wie pan nic o aktualnej dziewczynie przyjaciela? Może coś się panu nasunie. Proszę pomyśleć.
– Jeśli nawet miał nową dziewczynę, raczej nie wywodziła się z naszego najbliższego kręgu. Bo inaczej może coś bym wyczuł, zaobserwował.
– No dobrze. A co z rodziną? Nie było jakichś zadrażnień?
– Z rodziny żyje tylko daleka ciotka; mieszka w Kanadzie. Matka Sławka zmarła, kiedy miał osiem lat, ojciec przed czterema laty. O ile wiem, nie posiadał żadnego majątku, prócz połowy domu przy Niegłośnej. Nikt się też ze Sławkiem nie procesował.
– Może odbił komuś narzeczoną? Może kogoś źle opisał? – Drążył Dydowski.
– Wierzy pan w zasady? No, więc Sławek miał taką jedną żelazną zasadę – nigdy nie brał się za cudze kobiety. Poznał sam, co to znaczy stracić dziewczynę i zanim poszedł chociażby na kawę lub do kina, starał się upewnić, czy jego towarzyszka nie jest czyjąś narzeczoną, żoną, sympatią. Może się to panu wydać śmieszne, staromodne, ale on taki już był. Dla jednych dziwak, dla innych, tych najbliższych, zwyczajny, choć może rzeczywiście nieco – powiedzmy – przesądny. Poderwanie czyjejś kobiety nie wchodziło raczej w grę.
– Przyjmijmy hipotetycznie, że jest tak, jak pan twierdzi. A pisanie? Co z tym?
– Czy ja wiem? W tym fachu, panie kapitanie, nigdy nie jest pewne do końca, czy się komuś narażamy czy nie. Sławek bywał ostry, lecz mimo że siedział przez lata w swojej tematyce i doskonale znał rozmaite meandry związanych z nią spraw i sprawek, potrafił zachować sporo zdrowego rozsądku. Nie miał, jak to się trafia wielu naszym kolegom po fachu, natury skandalisty. Może i natknął się ostatnio na coś ciemnego. Jeśli tak, nic o tym nie słyszałem. Zresztą wszystko mogło się zdarzyć poza moją świadomością. Nie było mnie w mieście grubo ponad tydzień, a i wcześniej, przed wyjazdem, nie widziałem się z nim parę dni. Przez prawie dwa tygodnie można zdrowo narozrabiać.
– Jaka to była tematyka?
– Rolnictwo, nowe źródła energii, czasem tak zwane sądówki i dodatkowo, właściwie bardziej jako hobby, niż stały temat: elektronika, co łączyło się z jego wieloletnim marzeniem. W przyszłości chciał nawet sprzedać swój dom i kupić gospodarstwo. Zamierzał urządzić je super nowocześnie właśnie przy użyciu ukochanej elektroniki. Lecz plany zarzucił, choć chwilami znów mu to wariactwo wracało.
– Wariactwo?
– Sławek był typowym człowiekiem miasta, tu urodzonym i doskonale się tu czującym. Ta wieś w ogóle do niego nie pasowała. Jego prawdziwym życiem było pisanie – i powoli zdawał sobie z tego sprawę.
– Cóż, to jak na razie tyle. Dziękuję, bardzo mi pan pomógł; przynajmniej rozjaśnił niejasne. Będziemy w kontakcie. Aha, i jeszcze jedno. Chciałbym, aby pan przejrzał mieszkanie Zwardonia, zobaczył czy czegoś nie brak. Powiedzmy dziś o osiemnastej trzydzieści. Odpowiada? Będę na pana czekał na Niegłośnej.
*
Kwadrans po piątej wpadł do redakcji, o tej porze pustej i cichej. Korytarzem wlokła się Baniakowa, targając tacę z brudnymi szklankami.
– O, pan redaktor. Co tak późno? Tylko sekretarz siedzi i pani Marysia dziobie w maszynę. Numer poszedł już do drukarni, więc wszyscy też sobie poszli. A pan nic, tylko praca i praca.
– Tak zażarcie to znowu nie pracuję. Bez przesady – oganiał się niecierpliwie. – A herbatki nie dałoby się jeszcze wypić?
– Oj, panie Zbysiu. Toż stoi pańska herbatka na biurku. Pani Danusia zrobiła, brała ode mnie wrzątek, kiedy pan siedział u sekretarza, bo myślała, że pan zaraz przyjdzie do pokoju. Ale pana gdzieś poniosło. Nie zabierałam, bo przecież wiem, że pan lubi zimną a nawet taką wczorajszą. Swoją drogą przyzwyczajenia to pan ma. Czas już, by się ożenić. Lata pan bez przydziału i lata. Kto to widział, chłop jak drąg, urodziwy, panny oczkami strzelają, a ten ino siedzi w papierzyskach. Tylko ta broda do pana nie pasuje. Porządny chłop powinien chodzić ogolony na gładko.
– Pani Baniakowa, co też pani? Przepraszam, spieszę się – rzucił, pospiesznie otwierając drzwi do sekretariatu.
– Cześć ,Wiciu. Jeszcze siedzisz?
Sekretarz ciężko westchnął: – A, to ty… Kurza stopa. Poldek znów się spóźnił z felietonem i na kolumnie biała plama. Przez takich, to końca roboty nie widać. Kiedy ci ludzie nauczą się punktualności? Kurza stopa, drukarnia nie może bez końca czekać. A jak wizyta na milicji? Coś nowego?
– Poznałem parę szczegółów. Chociaż tak naprawdę to oni chcieli tych szczegółów ode mnie, bo sami niewiele wiedzą. Pytali głównie o to, czy Sławek nie miał wrogów – mruknął niechętnie; nie miał ochoty drążyć tematu śmierci przyjaciela. Wydawała mu się ciągle jakąś upiorną pomyłką.
– Sławek? Wrogów? Sto razy nie! - Wicio grzmotnął pięścią w biurko; w górę strzeliła fontanna kartek. – To najporządniejszy człowiek pod słońcem. Zresztą nas też w kółko o to pytali. Każdy gadał to samo: Sławek nie miał wrogów. Słuchaj Zbysiu, może on… no wiesz, może sam to zrobił? Czasem coś go tak gryzło, mordowało, siedziała w nim jakaś zadra.
– Na łeb upadłeś?! Sławek i samobójstwo?! Nigdy by tego nie zrobił! Nigdy! A gryzły go i mordowały nienapisane teksty.
– W takim razie kto go… hm, sprzątnął? Jak myślisz?
– Oj, Wiciu, Wiciu – a skąd ja mam wiedzieć?
– Zabija się dla poważnych powodów – ciągnął niezrażony sekretarz. – Może to był taki powód, o którym ani ty, ani ja, ani nikt poza mordercą nie ma zielonego pojęcia.
– Może – bąknął Zbyszek. – To ja spadam. Cześć – skinął głową i powlókł się ciężkim krokiem na koniec korytarza. Zawiesiste, przesiąknięte papierosowym smrodem powietrze wskazywało, że Danka Cis, z którą dzielił redakcyjny pokój, pracowała dziś pełną parą.
– Ta cholera zawsze nasmrodzi. Żeby choć wywietrzyła – rozgarniając nogą zalegające podłogę gazety, starał się dobrnąć do okna. Stosy kolorowych tygodników poukładane byle jak na krawędzi biurka, zachwiały się i runęły w dół, wzniecając chmurę kurzu. Z przewróconej szklanki chlusnął brunatny płyn, rozlał się ciemną smugą po gazetach i wypełnionej petami popielniczce.
– Cholera! Niechluja! Wściekła się z tymi gazetami! Już ja jej nakładę! Niech to szlag!
Herbata wsiąkała błyskawicznie w papier, od zmoczonych petów zaleciało paskudnym odorem. Otworzył wreszcie okno, i klnąc pod nosem, zaczął porządkować chaos na biurku.
*
Ciszę pokoju zagłuszał niewyraźny szmer. Tylko wprawne ucho mogło w tym bezdźwięcznym niemal szepcie wychwycić poszczególne słowa.
– Czekać… nie denerwować się… Dobrze się przygotować. Uda się. Mnie wszystko się udaje. Zobaczycie. Już niedługo. Wszyscy! Wszyscy!
Słowa uderzyły ostrym dźwiękiem w szklaną taflę drzwi, zza których doleciał głuchy odgłos naciskanej w głębi mieszkania klamki. Skulona w fotelu postać znieruchomiała.
– Cicho… muszę być cicho. Słuchają, zawsze słuchają. Chcą wiedzieć. Zawsze chcą wiedzieć. Cicho… muszę być cicho. Ale zabrzmię. Zabrzmię… Tylko on… on musi zniknąć…POLECAMY RÓWNIEŻ
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
- _Marek Romański_, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4
- _Marek Romański_, W walce z Arsène Lupin. Tom 5
- _Marek Romański_, Mister X. Tom 6
- _Marek Romański_, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7
- _Marek Romański_, Szpieg z Falklandów. Tom 8
- _Marek Romański_, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9
- _Marek Romański_, Pająk. Tom 10
- _Marek Romański_, Znak zapytania. Tom 11
- _Marek Romański,_ Prokurator Garda. Tom 12
- _Marek Romański,_ Złote sidła, pierwsza część. Tom 13
- _Marek Romański,_ Defraudant, druga część. Tom 13
- _Marek Romański_, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14
- _Marek Romański,_ Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15
- _Marek Romański_, Salwa o świcie, druga część. Tom 15
- _Marek Romański_, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16
- _Kazimierz Laskowski,_ Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17
- _Walery Przyborowski_, Czerwona skrzynia. Tom 18
- _Walery Przyborowski_, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19
- _Antoni Hram_, Upiór podziemi. Tom 20
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
- Alibi. Tom 1
- Opera śmierci. Tom 2
- Człowiek z Kimberley. Tom 3
- Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4
- Grobowiec Ozyrysa. Tom 5
- Skok w otchłań. Tom 6
- Puama E. Tom 7
- As Pik. Tom 8
- Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9
Najciekawsze kryminały PRL
- _Tadeusz Starostecki_, Plan Wilka. Tom 1
- _Zuzanna Śliwa_, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2
- _Janusz Faber_, Ślady prowadzą w noc. Tom 3
- _Kazimierz Kłoś_, Listy przyniosły śmierć. Tom 4
- _Janusz Roy_, Czarny koń zabija nocą. Tom 5
- _Zuzanna Śliwa_, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6
- _Jerzy Żukowski_, Martwy punkt. Tom 7
- _Jerzy Marian Mech_, Szyfr zbrodni. Tom 8
- _G.R Tarnawa_, Zakręt samobójców. Tom 9
- _I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik_, Trucizna działa. Tom 10
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
- Tajemnica szpilki. Tom 1
- Czerwony Krąg. Tom 2
- Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3
- Szajka Zgrozy. Tom 4
- Kwadratowy szmaragd. Tom 5
- Numer Szósty. Tom 6
- Spłacony dług. Tom 7
- Łowca głów. Tom 8
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
- Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1
- Czarna Gwiazda. Tom 2
- Tajemnica torpedy. Tom 3
- Pokój zmarłego. Tom 4
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
- Lista sześciu. Tom 1.
- Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.
- Zamknięci. Tom 3
- Poza granicą szaleństwa. Tom 4
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
- Sekret włoskiego orzecha. Tom 1
- W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
- Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1
- Mordercza proteza. Tom 2
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
- Syryjska legenda. Tom 1
- Meksykańska hekatomba. Tom 2