-
W empik go
Baśń o siedmiu krukach - ebook
Baśń o siedmiu krukach - ebook
Opowiadanie na motywach baśni ludowej. Siedmiu braci swawoliło w komnacie tak, że wywróciło dzban miodu i rozlało zaczyn chlebowy. Widząc to, matka we wściekłości wypowiedziała przekleństwo "bodajeście czarnymi krukami we świat polecieli!". Synowie zamienili się w ptaki i odlecieli z domu. Na poszukiwanie braci wyrusza ich siostra.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-87-266-2348-2 |
| Rozmiar pliku: | 208 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_co gadają powiadacze_
_Ż_yła, była matka. Siedmiu synów miała, córkę miała, gospodarkę miała. A przy tej gospodarce — toć wiadomo — uwijaczka od zorzy do zorzy.
Przyszedł dzień przedtargowy, roboty huk!
Uwija się matka. Uwija się córka. A z chłopaków wyręki nijakiej. A chłopaki jeno po zagrodzie szumią.
Wyszła matka do komory po miód. Wraca, a tu dzieża z kozłów obalona! A tu rozczyn chleba po klepisku cieknie.
Chłopaki po izbie szumią!
Tak matka rozsrożyła się! Ku chłopakom poskoczy i za włosy ich chyci i głosem wielkim zawoła:
— A bodajeście czarnymi krukami we świat polecieli!
Matko, wielka twoja wina.
Idzie drogą Zła Godzina.
Idzie... idzie... przy twej ścianie…
Coś wyrzekła, to się stanie!
Zaszumiało po kątach. Izbą wiatr poszedł luty!
Siedmiu czarnych kruków zakrakało. Siedmiu czarnych kruków poderwało się w otwarte dźwierze!...
Aby matce po nich krucze pióra w obu garściach zostały.
Przyszedł zmierzch. Czeka matka synów…
Nie wracają.
Przyszła noc. Czeka matka synów...
Nie wracają.
Przyszedł świt. Czeka matka synów...
Nie wracają.
I przyszedł świt drugi... i przyszedł świt trzeci.
Nie wracają.
*
Przy piecu matka siedzi, nić lnianą matka przędzie. Przędzie i serce urzewnia. Synów wspomina:
„A ten pierwszy urodził się pod słońce w znaku Byka. Silny był ponad miarę lat swoich. Ramiona miał rozłożyste, jako buk konary. W grzbiecie miał krzepę niepomierną: kamień młyński na bary sam sobie zadawał i niósł go pod górę, śpiewający. Było mu: Krzepimir.
A drugi z trzecim urodzili się pod słońce w znaku Bliźniąt. Podobniuteńcy byli ze sobą na dziwo. Ani ich mogła rozeznać ona, matka rodzona. Wołkami siwymi, wołkami. bliźniętami oborywali granice pól kmiecych. Wiadomo, takiego pola grady bić nie śmieją. Było im: Mścigniew i Mścisław.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.