- W empik go
Baśnie Pana Księżyca - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
Grudzień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Baśnie Pana Księżyca - ebook
Tak łaskawy Pan Księżyc nową baśni garść
wraz ze swoim blaskiem dziś nam przesyła:
gdzie Srebrny Promyczek i Tufaj Chempigwaz,
z Długich Cech zbiorem, liczonym w centylach...
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-635-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Baśń o Srebrnym Promyczku
Za Wielkim Oceanem, Ośmioma Wzgórzami i Pięcioma Rzekami, bardzo daleko stąd, w Lesie, zwanym potocznie „Ogromnym” pewnego dnia wydarzyło się coś całkiem niesamowitego. Oto bowiem pośrodku Skąpanej w Słońcu Polanki pojawił się ledwie widoczny Srebrny Promyczek. Był tak maleńki i tak bardzo delikatny, że początkowo nikt nie zwrócił na niego żadnej uwagi: Zające spokojnie dalej skubały świeżą trawkę, kicając wesoło we wszystkie strony całymi rodzinami, Jeżyk zbierał przepyszne leśne owoce: Jagody, Poziomki oraz Jeżyny i zjadał je w pośpiechu, aby ktoś go czasem nie uprzedził, Pająki cierpliwie tkały swoje misterne sieci, natomiast Biedronki i Pszczoły fruwały od kwiatka do kwiatka, siadając co jakiś czas na którymś z nich.
– Dzień dobry – powiedział cichutko gość, a widząc, że zwierzątka nadal są niezwykle zajęte własnymi sprawami, powtórzył powitanie nieco głośniej. Miał przepiękne, lśniące ubranko, takie same rączki i twarzyczkę oraz srebrne włosy, lekko falujące i spadające na czoło oraz malutkie uszka.
Pierwsza małego przybysza dostrzegła Niebieska Ważka.
– Ojej, a kto to taki? – spojrzała uważnie na maleńkie stworzenie i podleciała do niego bliżej.
– Kto to jest, kto to? – dały się zewsząd słyszeć głosy zaciekawionych mieszkańców Ogromnego Lasu, którzy czym prędzej stłoczyli się dookoła nieznanego gościa.
– To chyba jakiś owad! – powiedziała z miną rzeczoznawcy Szara Ropucha.
– Eee... co też pani?! – wykrzyknęła obruszona Ciekawska Sroka, podchodząc odważnie do małej istotki i dotykając ją delikatnie swoim ostrym dziobem. – Przecież doskonale widać, że to ludzka błyskotka!
– Błyskotka? – zapytała ją gderliwie Dumna Kraska. – W dodatku ludzka?! Skądże tutaj, w głębi lasu, taki przedmiot?
– Wiem, co mówię, bo widziałam takich drobiazgów mnóstwo w domach ludzi, tam, za Uprawnymi Polami! – powtarzała uparcie Sroka, wskazując prawym skrzydłem stronę północną świata. – To błyskotka, którą pewnie ktoś tutaj zgubił!
– Gdyby tak było, wiedzielibyśmy o tym wcześniej, Pani Sroko – stwierdziła karcąco Długa Dżdżownica, powątpiewająco przyglądając się małemu chłopczykowi. – Dzisiejszego dnia nikogo tutaj nie było, a po ostatnich odwiedzinach ludzi cały Ogromny Las dokładnie przeszukali Państwo Lisowie, którzy z pewnością nie przeoczyliby takiego drogocennego skarbu!
– Zależy, co dla kogo jest drogocenne i warte poświęcenia! – powiedział bardzo mądrym tonem Zając Szarak, zbliżając się do chłopca ostrożnie i uważnie przypatrując się mu spod olbrzymich okularów, osadzonych na pokaźnym nosie.
– No wie pan?! – obruszyła się na te zajęcze słowa Żmija Zygzakowata – przecież od tego małego bije blask tak silny, że prawie oślepia! – mówiąc to demonstracyjnie zmrużyła na moment oczy. – To wielki skarb! I każdy musi to przyznać! – dodała dobitnie.
– Bujda! – wykrzyknął zlatując z pobliskiej, niskiej sosenki Bystrooki Jastrząb. – Mały jest leśnym duszkiem i po prostu zgubił się swojej mamie! Ot co!
– Duszkiem?! A czy duszka można tak zwyczajnie pogłaskać?! – zaskrzeczała potwornie Ciekawska Sroka i dziobem znów poczęła międlić ubranko przybysza.
– Racja, święta racja! – poparły ją dwa Pająki Krzyżaki, zwisając zgrabnie na swoich niciach z pochylających się nieznacznie gałązek Jarzębiny. – W dodatku każdemu jest to wiadomym, że duszki nie mówią!
– Phi! Akurat! – pokręciła głową z niedowierzaniem Zięba Płocha.
– A co, może mówią?! – zapytała przekornie Sroka.
– Pewnie, że tak. I to jeszcze ile! Gadają bez żadnego ustanku! – zawołał donośnym głosem wielki Krzew Kaliny, pochylając się nad maleńkim przybyszem i przypatrując się mu z baczną uwagą. – Na mój rozum to nie jest duszek, bo ciągle milczy.
– Takie małe, młode duszki mówią, ale starsze duchy milczą, jak zaklęte i tylko patrzą dookoła siebie, przewracając olbrzymimi oczyskami! – powiedziały tajemniczo Różowe Łubiny, demonstrując zebranym wywracanie oczu.
– A nieprawda, bo ja znam kilka zaprzyjaźnionych ze mną, dorosłych duchów, a one zawsze chętnie opowiadają mi o minionych wiekach i o tym, co działo się wtedy z naszym Ogromnym Lasem, który był dawniej dużo, dużo ogromniejszy, niż teraz... – dodał szeptem z tajemniczą miną dostojny żuk Turkuć Podjadek.
– Co to za brednie w ogóle są! – wykrzyknął niezadowolony z takiego tematu rozmów Dzięcioł Zielony, spoglądając z zaciekawieniem z pobliskiego pnia drzewa na małego przybysza.
– A ja powtarzam, że to lśniące świecidełko, jakich całe mnóstwa wkładają na siebie bez żadnej potrzeby rozrzutni ludzie! – dowodziła z przemądrzałą miną ubarwiona na czarno–biało Sroka.
– Na siebie? – pokręciła głową dorodna Czerwona Gąsienica, obgryzając kawałek Listka Konwalii.
– Wszędzie, wszędzie noszą tego całe miliony! – ciągnęła zachęcona jej zapytaniem Ciekawska mieszkanka lasu – na szyi, dłoniach, ramionach, biodrach, palcach, w uszach, we włosach...
– Co to za dziwaczne stworzenia! – po raz kolejny swoją negatywną opinię o ludziach wygłosiła Ziemista Dżdżownica, wysunięta z maleńkiego otworu w pniaczku.
– W dodatku bardzo hałaśliwe i niekulturalne! – skrzywił się z niesmakiem Listek Konwalii, zanim zniknął ostatecznie w buzi żarłocznej Gąsienicy.
– Lecz przecież ten ktoś jest żywym stworzeniem i sam do nas przed chwilą przemówił! – wygłosił wreszcie niezwykle przytomnie Brązowy Skorek Pospolity i zaraz dodał – może zatem po prostu zapytajmy go, kim jest i z jakiego powodu przybył na naszą polanę.
A przyglądający się dotąd z wesołym wyrazem twarzy całej tej zażartej dyspucie srebrny chłopczyk ukłonił się nisko, usłyszawszy te słowa, po czym przemówił wdzięcznym głosikiem:
– Jestem Srebrnym Promyczkiem!
– Chyba „złotym”! – poprawiła go Jemiołuszka.
– Nie, nie, na pewno „srebrnym”! – uparcie potrząsnął jasną główką chłopczyk.
– Przecież chyba pani widzi kolor jego ubranka, droga pani... – dodała z przekąsem Ropucha Szarozielona, spoglądając z wyższością na zdumioną Jemiołuszkę.
– Nigdy nie słyszałam o żadnym srebrnym promieniu, a tylko o złotych! – tamta nie kryła nadal swego zdziwienia.
– To prawda, wszak każdy wie, że słoneczne promienie są zawsze złote, nigdy srebrne! – krzyknęła Młoda Sarenka, która właśnie nadbiegała ze swoją mamą.
– Są złote i bardzo gorące! – dodał rzeczowo z charakterystyczną dla siebie flegmą Stary Dzik, szukając starannie w ziemi Żołędzi Dębowych.Martusia i Kamienny Smok
– Hurra! Wygrałam! – roześmiana mama z triumfującym gestem wpadła do domu, trzymając w doni list, którym wymachiwała w obie strony.
– Co takiego, mamo? – zapytała Marta, spoglądając rozbawiona.
– Wycieczkę!
– Naprawdę? – z przekąsem zapytał tata. – Dokąd?
Było bowiem tajemnicą Poliszynela, że – chociaż w głębi duszy cieszyły go za każdym razem te egzotyczne wyprawy w nieznane – nigdy w życiu nie przyznałby się do tego publicznie, głosząc zawsze wszem i wobec oraz powtarzając owe słowa za gderającym wiecznie ojcem, że „to zwyczajna strata pieniędzy oraz czasu, tak bez przerwy dokądś jeździć i jeździć, bez żadnego sensu!”. Z tego też powodu przez dziesięć lat nie wyjechali wspólnie na żadne wczasy, spędzając każde wakacje nad pobliskimi sztucznymi zalewami, pełnymi stert śmieci i rozkrzyczanych wczasowiczów.
Wszystko zmieniło się przed paroma zaledwie laty, kiedy pewnego razu mama, zmęczona zbyt długim oczekiwaniem po pracy na przystanku na spóźniający się autobus, zakupiła w pobliskim kiosku z gazetami kolorowe pisemko dla Martuni i wzięła udział w ogłoszonym w nim konkursie, a potem – w ferworze codziennych spraw – zwyczajnie o tym zapomniała! Jakież było jej zdumienie, gdy do drzwi ich domku zapukał po kilku tygodniach elegancko ubrany pan z sympatyczną młodą osóbką – okazało się, że był to sam prezes firmy, organizującej ów konkurs oraz jego sekretarka i przywieźli oni wygrany przez mamę bon na wycieczkę rodzinną do ciepłych krajów! Trudno było wprost uwierzyć w to, co wtedy działo się w domku przy ulicy Fiołkowej!
Odtąd mama wygrywała systematycznie co roku co najmniej dwie wycieczki dla całej rodzinki. Jeździli na nie zawsze razem, wspólnie, zatem wybierali terminy dni wolnych w szkołach oraz u siebie w pracy, by wygrane nie kolidowały z niczym i nie stanowiły żadnego utrudnienia. Wygrywała, nareszcie zyskując wiarę w to, że swojemu szczęściu należy tylko troszeczkę pomóc, a na pewno samo się zjawi i nieśmiało da znać o sobie. Podczas odbioru pierwszej nagrody „życzliwi” znajomi straszyli oszustwami, kradzieżami, katastrofami, przekonując Kowalskich, że są naiwni, jak dzieci, bo przecież dorosły człowiek doskonale to rozumie: „jeszcze nikt nigdy niczego nikomu nie dał za darmo, a tym bardziej takiej wspaniałej wycieczki”. A jednak podczas żadnego wyjazdu nigdy nie spotkało ich nic złego! Dzięki owym wygranym udało im się w stosunkowo krótkim czasie zwiedzić prawie cały świat.
Marta miała taki zwyczaj, że z każdej swojej wyprawy, nawet tej najbliższej, przywoziła na pamiątkę maleńki kamyczek. Zbierała je potem i umieszczała, każdy osobno, w specjalnie przygotowanych w tym celu słoiczkach, udekorowanych uroczymi wzorami, jakie sama wykonywała na szkle, zaś do środka wkładała na ozdobnych karteczkach krótkie opisy tego, jaką wycieczkę miał po latach przypominać każdy taki niezwykły drobiazg. Stojące coraz wyżej i wyżej „kamyczkowe słoiczki” stanowiły też swego rodzaju niecodzienną dekorację jej maleńkiego pokoiku na poddaszu.
– Dokąd, pytasz? – zastanowiła się mama. – Czy ja wiem? – podeszła do olbrzymiej mapy świata, jaka zasłaniała całą ścianę w obszernym gabinecie i obok której siedział teraz przy biurku tata. – Może dla odmiany Ameryka Południowa? Co, jak sądzicie? Martuniu? Może Brazylia? Albo Peru?
Na te słowa tata z córeczką zaczęli zastanawiać się głośno, wskazując na mapie coraz to inne kierunki ich nowej eskapady, zatem nikt z nich nie wiedział nawet, że przy ostatnim słowie, wypowiedzianym przez mamę, lekko poruszył się słoiczek, stojący najwyżej na półeczce Marty w pokoiku na piętrze.
Tego wieczora mama, szczęśliwa z kolejnego prezentu, zdobytego dla ukochanej rodziny na tegoroczne wakacje, z radości upiekła przepyszne drożdżowe ciasto, którego ujmujący zapach wypełnił cały dom. Marta poszła do swojego pokoju, aby – jak to miała w zwyczaju – myśląc o nowej wycieczce, raz jeszcze przejrzeć pamiątki poprzednich. Zaczęła więc powoli zdejmować z półeczki kolorowe słoiczki, pełne bezcennych skarbów.
Pierwszym było szklane, niebieskawe puzdereczko, w którym znajdował się okrągły kamyczek koloru jasnożółtego. Dziewczynka rozwinęła starannie karteczkę, tkwiącą w środku. „Egipt, październik 2010 roku. Mama wygrała, pisząc piękny wierszyk dla mnie”. Poniżej znajdował się tekst kołysanki, ułożonej dawno temu i wykorzystanej później do udziału we wspomnianym konkursie z gazetki dla dzieci i ich rodziców:
„Bajeczka do podusi”
Opowiem ci dziś bajkę, Córeczko,
O myszce, co pływała łódeczką.
Szykując się do wielkiej podróży
Wzięła ze sobą tobołek nieduży,
W nim złoty, dojrzały kłos pszenicy,
Skorupkę z potłuczonej donicy,
Cztery plasterki sera z dziurkami,
Kilka kropli soku z malinami,
I na łódeczce z dębowej kory,
Pokonując silnych fal opory,
Przy użyciu suchego źdźbła trawy,
Nabierając coraz większej wprawy,
Zwiedzała świat, płynąc przez kałużę
Do jej wyschnięcia przy pobliskim murze.
A – gdy do brzegów trawnika przybiła –
– Opowiadała, ileż zobaczyła!Baśń o Długim Królestwie
Baśń tę dedykuję
mojemu ukochanemu Bratu, Maciejowi,
który przed ponad czterdziestu laty
stworzył postać jednej z królewien
Przed wiekami za Oceanem Oceanów rozciągało się niezwykłe państwo. Słowo „rozciągało” jest przy jego opisie jak najbardziej wskazane, ponieważ zajmowało teren bardzo nietypowy: kiedy spojrzeć na mapę, obszar jego miał nazbyt wydłużony kształt, albowiem było to „Długie Królestwo”. Nikt dokładnie nie wiedział, czy zostało tak nazwane ze względu na cechy, jakimi się odznaczało, czy też może było odwrotnie – to z powodu jego nazwy mieszkańcy także poczęli wyróżniać się wśród poddanych innych państw tym właśnie, że … mieli zawsze coś przydługiego. A zatem szewc i piekarz mieli bardzo długie dłonie, złodziej – ręce, listonosz i sprinter – nogi, krytyk filmowy – oczy, zaś degustator – nos. Długokciucy wysyłali ciągle SMS–y przez swoje telefony komórkowe, natomiast Długoudzy zabawiali małe dzieci, kołysząc je prawie bez przerwy na swoich pokaźnych nogach.
Władcą owego pięknego, acz dość dziwacznego państwa, był Igułd Przydługi Dwudziesty Dziewiąty, noszący imponującą brodę, tak ogromną, że podczas jej opuszczenia na ziemię sięgała mu daleko poza stopy i podczas wykonywania jakiegokolwiek kroku niechybnie mógłby się przewrócić, zatem przy nim chodzili zawsze specjalnie w tym celu wyznaczeni służący, podtrzymujący mu ową brodę, złożoną starannie, po wcześniejszym jej dokładnym uczesaniu, w dwadzieścia silnie zbitych pukli.
Żoną króla była Agułda Przydługa – kobieta niezwykle piękna i powabna, nosząca jednak swoją cechę, charakterystyczną dla tego państwa, tak wyraźnie wyeksponowaną, iż wyraz jej twarzy mimowolnie stawał się dla przeciętnego bajkopisarza mało atrakcyjny. Miała ona bowiem przydługie zęby przednie, zatem wyrastały one z jej obu szczęk daleko ku przodowi, a – nie mogąc zbyt łatwo pomieścić się w ustach oraz koło siebie – splatały się ze sobą, wystając ku przodowi i dając dziwaczny wyraz twarzy tej wspaniałej władczyni.
Para królewska miała pięć córek i – jak nakazywał tutejszy obyczaj – one również musiały mieć rzecz jasna coś przydługiego, charakterystycznego tylko dla niej. Pierwszą była urocza Ruzapa, dysponująca paznokciami tak długimi i giętkimi, że – aby się dokądkolwiek udawać i w ogóle móc poruszać – miała zawsze obok siebie tłumy pomocników. Towarzyszyli jej bowiem stale służący o przydługich dłoniach , niosący – każdy z osobna – paznokcie, starannie wcześniej kilkakrotnie poskładane i umieszczone w specjalnych pojemnikach. Każdy ruch dłoni był w ten sposób uniemożliwiony, zatem królewna ta musiała mieć również obok siebie służące, które co kilka chwil poprawiały jej włosy, dotykały twarzy oraz wachlowały ją podczas nieznośnych upałów. Mało kto z nas mógłby sobie wyobrazić, że ma ręce, którymi jednak nie może poruszać z powodu zbyt długich paznokci! Niezwykłe imię Ruzapy pochodziło od odwrotności słowa „pazur”.
Młodszą od niej była Aruzyrfa, ochrzczona tak z powodu swojej nietypowej fryzury: zbyt długie pukle włosów, spadając na ziemię swobodnie, byłyby w stanie otoczyć jej wiotką postać co najmniej dziesięciokrotnie, w dodatku – ciągle jeszcze rosły! Te piękne, choć niebezpieczne i wielce uciążliwe z powodu choćby swego ciężaru kosmyki sprawiały, że nad główką ślicznej królewskiej córki wciąż leciał maleńki helikopter, z którego zwisali służący o przydługich rękach, a w nich trzymali – każdy z osobna – liny, wiążące długie warkoczyki, w jakie wcześniej spleciono bujne pukle włosów tej urokliwej dziewczyny. A było tych lin sto i – w miarę rośnięcia włosów – stale ich przybywało.
Kolejną córka pary królewskiej była Azła, dziewczyna o wielkich błękitnych oczach, z których jednak wylewała codziennie tak długie potoki łez, że towarzyszący jej specjalni służący z długimi mięśniami zbierali ową słoną wodę do przygotowanych w tym celu wielkich wiader, ciągle opróżnianych, albowiem królewna płakała prawie bez przerwy. Nie wiedząc, co uczynić z tak wielką ilością słonej wody, król w swej łaskawości zadecydował zaraz po urodzeniu córeczki, że poddani będą codziennie od rana do wieczora odbierali owe zapełnione zbyt długimi łzami wiadra od służących, podając im jednocześnie pojemniki puste, a wodę wylewać będą, podając sobie jeden drugiemu, ustawieni w długim szeregu, do Oceanu Oceanów, oddzielającego ich państwo od całej reszty świata. W ten sposób, choć w państwie ich prawie nigdy nie było opadów, wielki zbiornik był stale napełniany świeżą wodą, powiększając nawet swoją powierzchnię i uniemożliwiając tym samym przeprawy przezeń niechcianych intruzów z innych części globu.
Specjalni siłacze o zbyt długich mięśniach pomagali również czwartej królewnie, która – wskutek noszenia o wiele za długich kolczyków – miała tak mocno wydłużone uszy, że bezwładnie zwisały jej po obu stronach ciała aż do samej ziemi, przeszkadzając w poruszaniu się. Owi mocarze z trudem podtrzymywali potężne ilości drogocennych kruszców, umieszczone gęsto w każdej ozdobie, zawieszonej na uchu. Bogato inkrustowane kolczyki ważyły ponad tonę każdy! Kyczloka dzięki tej pomocy mogła w miarę swobodnie przechadzać się co jakiś czas po państwie swego ukochanego ojca.
Najmłodsza królewna to długorzęsa Aserza. Przydzielona je służba miała z kolei za zadanie dbałość o to, aby rzęsy dziewczęcia nie spadły nigdy całkowicie w dół, gdyż wówczas zakrywały one całą jej postać, plącząc się pod małymi nóżkami i zakrywając królewnie jakikolwiek widok. Z tego też powodu służący ci byli maleńkimi skrzatami, siedzącymi nieustannie na głowie tuż ponad czołem i tutaj trzymającymi silnie liny, związane przy rzęsach i podciągające je w górę. Skrzaty zakrywał mocno doczepiony do włosów dziewczyny czepek w kolorze jej fiołkowych oczu.
Za Wielkim Oceanem, Ośmioma Wzgórzami i Pięcioma Rzekami, bardzo daleko stąd, w Lesie, zwanym potocznie „Ogromnym” pewnego dnia wydarzyło się coś całkiem niesamowitego. Oto bowiem pośrodku Skąpanej w Słońcu Polanki pojawił się ledwie widoczny Srebrny Promyczek. Był tak maleńki i tak bardzo delikatny, że początkowo nikt nie zwrócił na niego żadnej uwagi: Zające spokojnie dalej skubały świeżą trawkę, kicając wesoło we wszystkie strony całymi rodzinami, Jeżyk zbierał przepyszne leśne owoce: Jagody, Poziomki oraz Jeżyny i zjadał je w pośpiechu, aby ktoś go czasem nie uprzedził, Pająki cierpliwie tkały swoje misterne sieci, natomiast Biedronki i Pszczoły fruwały od kwiatka do kwiatka, siadając co jakiś czas na którymś z nich.
– Dzień dobry – powiedział cichutko gość, a widząc, że zwierzątka nadal są niezwykle zajęte własnymi sprawami, powtórzył powitanie nieco głośniej. Miał przepiękne, lśniące ubranko, takie same rączki i twarzyczkę oraz srebrne włosy, lekko falujące i spadające na czoło oraz malutkie uszka.
Pierwsza małego przybysza dostrzegła Niebieska Ważka.
– Ojej, a kto to taki? – spojrzała uważnie na maleńkie stworzenie i podleciała do niego bliżej.
– Kto to jest, kto to? – dały się zewsząd słyszeć głosy zaciekawionych mieszkańców Ogromnego Lasu, którzy czym prędzej stłoczyli się dookoła nieznanego gościa.
– To chyba jakiś owad! – powiedziała z miną rzeczoznawcy Szara Ropucha.
– Eee... co też pani?! – wykrzyknęła obruszona Ciekawska Sroka, podchodząc odważnie do małej istotki i dotykając ją delikatnie swoim ostrym dziobem. – Przecież doskonale widać, że to ludzka błyskotka!
– Błyskotka? – zapytała ją gderliwie Dumna Kraska. – W dodatku ludzka?! Skądże tutaj, w głębi lasu, taki przedmiot?
– Wiem, co mówię, bo widziałam takich drobiazgów mnóstwo w domach ludzi, tam, za Uprawnymi Polami! – powtarzała uparcie Sroka, wskazując prawym skrzydłem stronę północną świata. – To błyskotka, którą pewnie ktoś tutaj zgubił!
– Gdyby tak było, wiedzielibyśmy o tym wcześniej, Pani Sroko – stwierdziła karcąco Długa Dżdżownica, powątpiewająco przyglądając się małemu chłopczykowi. – Dzisiejszego dnia nikogo tutaj nie było, a po ostatnich odwiedzinach ludzi cały Ogromny Las dokładnie przeszukali Państwo Lisowie, którzy z pewnością nie przeoczyliby takiego drogocennego skarbu!
– Zależy, co dla kogo jest drogocenne i warte poświęcenia! – powiedział bardzo mądrym tonem Zając Szarak, zbliżając się do chłopca ostrożnie i uważnie przypatrując się mu spod olbrzymich okularów, osadzonych na pokaźnym nosie.
– No wie pan?! – obruszyła się na te zajęcze słowa Żmija Zygzakowata – przecież od tego małego bije blask tak silny, że prawie oślepia! – mówiąc to demonstracyjnie zmrużyła na moment oczy. – To wielki skarb! I każdy musi to przyznać! – dodała dobitnie.
– Bujda! – wykrzyknął zlatując z pobliskiej, niskiej sosenki Bystrooki Jastrząb. – Mały jest leśnym duszkiem i po prostu zgubił się swojej mamie! Ot co!
– Duszkiem?! A czy duszka można tak zwyczajnie pogłaskać?! – zaskrzeczała potwornie Ciekawska Sroka i dziobem znów poczęła międlić ubranko przybysza.
– Racja, święta racja! – poparły ją dwa Pająki Krzyżaki, zwisając zgrabnie na swoich niciach z pochylających się nieznacznie gałązek Jarzębiny. – W dodatku każdemu jest to wiadomym, że duszki nie mówią!
– Phi! Akurat! – pokręciła głową z niedowierzaniem Zięba Płocha.
– A co, może mówią?! – zapytała przekornie Sroka.
– Pewnie, że tak. I to jeszcze ile! Gadają bez żadnego ustanku! – zawołał donośnym głosem wielki Krzew Kaliny, pochylając się nad maleńkim przybyszem i przypatrując się mu z baczną uwagą. – Na mój rozum to nie jest duszek, bo ciągle milczy.
– Takie małe, młode duszki mówią, ale starsze duchy milczą, jak zaklęte i tylko patrzą dookoła siebie, przewracając olbrzymimi oczyskami! – powiedziały tajemniczo Różowe Łubiny, demonstrując zebranym wywracanie oczu.
– A nieprawda, bo ja znam kilka zaprzyjaźnionych ze mną, dorosłych duchów, a one zawsze chętnie opowiadają mi o minionych wiekach i o tym, co działo się wtedy z naszym Ogromnym Lasem, który był dawniej dużo, dużo ogromniejszy, niż teraz... – dodał szeptem z tajemniczą miną dostojny żuk Turkuć Podjadek.
– Co to za brednie w ogóle są! – wykrzyknął niezadowolony z takiego tematu rozmów Dzięcioł Zielony, spoglądając z zaciekawieniem z pobliskiego pnia drzewa na małego przybysza.
– A ja powtarzam, że to lśniące świecidełko, jakich całe mnóstwa wkładają na siebie bez żadnej potrzeby rozrzutni ludzie! – dowodziła z przemądrzałą miną ubarwiona na czarno–biało Sroka.
– Na siebie? – pokręciła głową dorodna Czerwona Gąsienica, obgryzając kawałek Listka Konwalii.
– Wszędzie, wszędzie noszą tego całe miliony! – ciągnęła zachęcona jej zapytaniem Ciekawska mieszkanka lasu – na szyi, dłoniach, ramionach, biodrach, palcach, w uszach, we włosach...
– Co to za dziwaczne stworzenia! – po raz kolejny swoją negatywną opinię o ludziach wygłosiła Ziemista Dżdżownica, wysunięta z maleńkiego otworu w pniaczku.
– W dodatku bardzo hałaśliwe i niekulturalne! – skrzywił się z niesmakiem Listek Konwalii, zanim zniknął ostatecznie w buzi żarłocznej Gąsienicy.
– Lecz przecież ten ktoś jest żywym stworzeniem i sam do nas przed chwilą przemówił! – wygłosił wreszcie niezwykle przytomnie Brązowy Skorek Pospolity i zaraz dodał – może zatem po prostu zapytajmy go, kim jest i z jakiego powodu przybył na naszą polanę.
A przyglądający się dotąd z wesołym wyrazem twarzy całej tej zażartej dyspucie srebrny chłopczyk ukłonił się nisko, usłyszawszy te słowa, po czym przemówił wdzięcznym głosikiem:
– Jestem Srebrnym Promyczkiem!
– Chyba „złotym”! – poprawiła go Jemiołuszka.
– Nie, nie, na pewno „srebrnym”! – uparcie potrząsnął jasną główką chłopczyk.
– Przecież chyba pani widzi kolor jego ubranka, droga pani... – dodała z przekąsem Ropucha Szarozielona, spoglądając z wyższością na zdumioną Jemiołuszkę.
– Nigdy nie słyszałam o żadnym srebrnym promieniu, a tylko o złotych! – tamta nie kryła nadal swego zdziwienia.
– To prawda, wszak każdy wie, że słoneczne promienie są zawsze złote, nigdy srebrne! – krzyknęła Młoda Sarenka, która właśnie nadbiegała ze swoją mamą.
– Są złote i bardzo gorące! – dodał rzeczowo z charakterystyczną dla siebie flegmą Stary Dzik, szukając starannie w ziemi Żołędzi Dębowych.Martusia i Kamienny Smok
– Hurra! Wygrałam! – roześmiana mama z triumfującym gestem wpadła do domu, trzymając w doni list, którym wymachiwała w obie strony.
– Co takiego, mamo? – zapytała Marta, spoglądając rozbawiona.
– Wycieczkę!
– Naprawdę? – z przekąsem zapytał tata. – Dokąd?
Było bowiem tajemnicą Poliszynela, że – chociaż w głębi duszy cieszyły go za każdym razem te egzotyczne wyprawy w nieznane – nigdy w życiu nie przyznałby się do tego publicznie, głosząc zawsze wszem i wobec oraz powtarzając owe słowa za gderającym wiecznie ojcem, że „to zwyczajna strata pieniędzy oraz czasu, tak bez przerwy dokądś jeździć i jeździć, bez żadnego sensu!”. Z tego też powodu przez dziesięć lat nie wyjechali wspólnie na żadne wczasy, spędzając każde wakacje nad pobliskimi sztucznymi zalewami, pełnymi stert śmieci i rozkrzyczanych wczasowiczów.
Wszystko zmieniło się przed paroma zaledwie laty, kiedy pewnego razu mama, zmęczona zbyt długim oczekiwaniem po pracy na przystanku na spóźniający się autobus, zakupiła w pobliskim kiosku z gazetami kolorowe pisemko dla Martuni i wzięła udział w ogłoszonym w nim konkursie, a potem – w ferworze codziennych spraw – zwyczajnie o tym zapomniała! Jakież było jej zdumienie, gdy do drzwi ich domku zapukał po kilku tygodniach elegancko ubrany pan z sympatyczną młodą osóbką – okazało się, że był to sam prezes firmy, organizującej ów konkurs oraz jego sekretarka i przywieźli oni wygrany przez mamę bon na wycieczkę rodzinną do ciepłych krajów! Trudno było wprost uwierzyć w to, co wtedy działo się w domku przy ulicy Fiołkowej!
Odtąd mama wygrywała systematycznie co roku co najmniej dwie wycieczki dla całej rodzinki. Jeździli na nie zawsze razem, wspólnie, zatem wybierali terminy dni wolnych w szkołach oraz u siebie w pracy, by wygrane nie kolidowały z niczym i nie stanowiły żadnego utrudnienia. Wygrywała, nareszcie zyskując wiarę w to, że swojemu szczęściu należy tylko troszeczkę pomóc, a na pewno samo się zjawi i nieśmiało da znać o sobie. Podczas odbioru pierwszej nagrody „życzliwi” znajomi straszyli oszustwami, kradzieżami, katastrofami, przekonując Kowalskich, że są naiwni, jak dzieci, bo przecież dorosły człowiek doskonale to rozumie: „jeszcze nikt nigdy niczego nikomu nie dał za darmo, a tym bardziej takiej wspaniałej wycieczki”. A jednak podczas żadnego wyjazdu nigdy nie spotkało ich nic złego! Dzięki owym wygranym udało im się w stosunkowo krótkim czasie zwiedzić prawie cały świat.
Marta miała taki zwyczaj, że z każdej swojej wyprawy, nawet tej najbliższej, przywoziła na pamiątkę maleńki kamyczek. Zbierała je potem i umieszczała, każdy osobno, w specjalnie przygotowanych w tym celu słoiczkach, udekorowanych uroczymi wzorami, jakie sama wykonywała na szkle, zaś do środka wkładała na ozdobnych karteczkach krótkie opisy tego, jaką wycieczkę miał po latach przypominać każdy taki niezwykły drobiazg. Stojące coraz wyżej i wyżej „kamyczkowe słoiczki” stanowiły też swego rodzaju niecodzienną dekorację jej maleńkiego pokoiku na poddaszu.
– Dokąd, pytasz? – zastanowiła się mama. – Czy ja wiem? – podeszła do olbrzymiej mapy świata, jaka zasłaniała całą ścianę w obszernym gabinecie i obok której siedział teraz przy biurku tata. – Może dla odmiany Ameryka Południowa? Co, jak sądzicie? Martuniu? Może Brazylia? Albo Peru?
Na te słowa tata z córeczką zaczęli zastanawiać się głośno, wskazując na mapie coraz to inne kierunki ich nowej eskapady, zatem nikt z nich nie wiedział nawet, że przy ostatnim słowie, wypowiedzianym przez mamę, lekko poruszył się słoiczek, stojący najwyżej na półeczce Marty w pokoiku na piętrze.
Tego wieczora mama, szczęśliwa z kolejnego prezentu, zdobytego dla ukochanej rodziny na tegoroczne wakacje, z radości upiekła przepyszne drożdżowe ciasto, którego ujmujący zapach wypełnił cały dom. Marta poszła do swojego pokoju, aby – jak to miała w zwyczaju – myśląc o nowej wycieczce, raz jeszcze przejrzeć pamiątki poprzednich. Zaczęła więc powoli zdejmować z półeczki kolorowe słoiczki, pełne bezcennych skarbów.
Pierwszym było szklane, niebieskawe puzdereczko, w którym znajdował się okrągły kamyczek koloru jasnożółtego. Dziewczynka rozwinęła starannie karteczkę, tkwiącą w środku. „Egipt, październik 2010 roku. Mama wygrała, pisząc piękny wierszyk dla mnie”. Poniżej znajdował się tekst kołysanki, ułożonej dawno temu i wykorzystanej później do udziału we wspomnianym konkursie z gazetki dla dzieci i ich rodziców:
„Bajeczka do podusi”
Opowiem ci dziś bajkę, Córeczko,
O myszce, co pływała łódeczką.
Szykując się do wielkiej podróży
Wzięła ze sobą tobołek nieduży,
W nim złoty, dojrzały kłos pszenicy,
Skorupkę z potłuczonej donicy,
Cztery plasterki sera z dziurkami,
Kilka kropli soku z malinami,
I na łódeczce z dębowej kory,
Pokonując silnych fal opory,
Przy użyciu suchego źdźbła trawy,
Nabierając coraz większej wprawy,
Zwiedzała świat, płynąc przez kałużę
Do jej wyschnięcia przy pobliskim murze.
A – gdy do brzegów trawnika przybiła –
– Opowiadała, ileż zobaczyła!Baśń o Długim Królestwie
Baśń tę dedykuję
mojemu ukochanemu Bratu, Maciejowi,
który przed ponad czterdziestu laty
stworzył postać jednej z królewien
Przed wiekami za Oceanem Oceanów rozciągało się niezwykłe państwo. Słowo „rozciągało” jest przy jego opisie jak najbardziej wskazane, ponieważ zajmowało teren bardzo nietypowy: kiedy spojrzeć na mapę, obszar jego miał nazbyt wydłużony kształt, albowiem było to „Długie Królestwo”. Nikt dokładnie nie wiedział, czy zostało tak nazwane ze względu na cechy, jakimi się odznaczało, czy też może było odwrotnie – to z powodu jego nazwy mieszkańcy także poczęli wyróżniać się wśród poddanych innych państw tym właśnie, że … mieli zawsze coś przydługiego. A zatem szewc i piekarz mieli bardzo długie dłonie, złodziej – ręce, listonosz i sprinter – nogi, krytyk filmowy – oczy, zaś degustator – nos. Długokciucy wysyłali ciągle SMS–y przez swoje telefony komórkowe, natomiast Długoudzy zabawiali małe dzieci, kołysząc je prawie bez przerwy na swoich pokaźnych nogach.
Władcą owego pięknego, acz dość dziwacznego państwa, był Igułd Przydługi Dwudziesty Dziewiąty, noszący imponującą brodę, tak ogromną, że podczas jej opuszczenia na ziemię sięgała mu daleko poza stopy i podczas wykonywania jakiegokolwiek kroku niechybnie mógłby się przewrócić, zatem przy nim chodzili zawsze specjalnie w tym celu wyznaczeni służący, podtrzymujący mu ową brodę, złożoną starannie, po wcześniejszym jej dokładnym uczesaniu, w dwadzieścia silnie zbitych pukli.
Żoną króla była Agułda Przydługa – kobieta niezwykle piękna i powabna, nosząca jednak swoją cechę, charakterystyczną dla tego państwa, tak wyraźnie wyeksponowaną, iż wyraz jej twarzy mimowolnie stawał się dla przeciętnego bajkopisarza mało atrakcyjny. Miała ona bowiem przydługie zęby przednie, zatem wyrastały one z jej obu szczęk daleko ku przodowi, a – nie mogąc zbyt łatwo pomieścić się w ustach oraz koło siebie – splatały się ze sobą, wystając ku przodowi i dając dziwaczny wyraz twarzy tej wspaniałej władczyni.
Para królewska miała pięć córek i – jak nakazywał tutejszy obyczaj – one również musiały mieć rzecz jasna coś przydługiego, charakterystycznego tylko dla niej. Pierwszą była urocza Ruzapa, dysponująca paznokciami tak długimi i giętkimi, że – aby się dokądkolwiek udawać i w ogóle móc poruszać – miała zawsze obok siebie tłumy pomocników. Towarzyszyli jej bowiem stale służący o przydługich dłoniach , niosący – każdy z osobna – paznokcie, starannie wcześniej kilkakrotnie poskładane i umieszczone w specjalnych pojemnikach. Każdy ruch dłoni był w ten sposób uniemożliwiony, zatem królewna ta musiała mieć również obok siebie służące, które co kilka chwil poprawiały jej włosy, dotykały twarzy oraz wachlowały ją podczas nieznośnych upałów. Mało kto z nas mógłby sobie wyobrazić, że ma ręce, którymi jednak nie może poruszać z powodu zbyt długich paznokci! Niezwykłe imię Ruzapy pochodziło od odwrotności słowa „pazur”.
Młodszą od niej była Aruzyrfa, ochrzczona tak z powodu swojej nietypowej fryzury: zbyt długie pukle włosów, spadając na ziemię swobodnie, byłyby w stanie otoczyć jej wiotką postać co najmniej dziesięciokrotnie, w dodatku – ciągle jeszcze rosły! Te piękne, choć niebezpieczne i wielce uciążliwe z powodu choćby swego ciężaru kosmyki sprawiały, że nad główką ślicznej królewskiej córki wciąż leciał maleńki helikopter, z którego zwisali służący o przydługich rękach, a w nich trzymali – każdy z osobna – liny, wiążące długie warkoczyki, w jakie wcześniej spleciono bujne pukle włosów tej urokliwej dziewczyny. A było tych lin sto i – w miarę rośnięcia włosów – stale ich przybywało.
Kolejną córka pary królewskiej była Azła, dziewczyna o wielkich błękitnych oczach, z których jednak wylewała codziennie tak długie potoki łez, że towarzyszący jej specjalni służący z długimi mięśniami zbierali ową słoną wodę do przygotowanych w tym celu wielkich wiader, ciągle opróżnianych, albowiem królewna płakała prawie bez przerwy. Nie wiedząc, co uczynić z tak wielką ilością słonej wody, król w swej łaskawości zadecydował zaraz po urodzeniu córeczki, że poddani będą codziennie od rana do wieczora odbierali owe zapełnione zbyt długimi łzami wiadra od służących, podając im jednocześnie pojemniki puste, a wodę wylewać będą, podając sobie jeden drugiemu, ustawieni w długim szeregu, do Oceanu Oceanów, oddzielającego ich państwo od całej reszty świata. W ten sposób, choć w państwie ich prawie nigdy nie było opadów, wielki zbiornik był stale napełniany świeżą wodą, powiększając nawet swoją powierzchnię i uniemożliwiając tym samym przeprawy przezeń niechcianych intruzów z innych części globu.
Specjalni siłacze o zbyt długich mięśniach pomagali również czwartej królewnie, która – wskutek noszenia o wiele za długich kolczyków – miała tak mocno wydłużone uszy, że bezwładnie zwisały jej po obu stronach ciała aż do samej ziemi, przeszkadzając w poruszaniu się. Owi mocarze z trudem podtrzymywali potężne ilości drogocennych kruszców, umieszczone gęsto w każdej ozdobie, zawieszonej na uchu. Bogato inkrustowane kolczyki ważyły ponad tonę każdy! Kyczloka dzięki tej pomocy mogła w miarę swobodnie przechadzać się co jakiś czas po państwie swego ukochanego ojca.
Najmłodsza królewna to długorzęsa Aserza. Przydzielona je służba miała z kolei za zadanie dbałość o to, aby rzęsy dziewczęcia nie spadły nigdy całkowicie w dół, gdyż wówczas zakrywały one całą jej postać, plącząc się pod małymi nóżkami i zakrywając królewnie jakikolwiek widok. Z tego też powodu służący ci byli maleńkimi skrzatami, siedzącymi nieustannie na głowie tuż ponad czołem i tutaj trzymającymi silnie liny, związane przy rzęsach i podciągające je w górę. Skrzaty zakrywał mocno doczepiony do włosów dziewczyny czepek w kolorze jej fiołkowych oczu.
więcej..