- W empik go
Bastion nad Sanem. Los Twierdzy Przemyśl - ebook
Bastion nad Sanem. Los Twierdzy Przemyśl - ebook
Autor, doświadczony żołnierz, opisuje losy twierdzy Przemyśl w czasie I wojny światowej. Szczególną uwagę zwraca na dwukrotne oblężenie twierdzy przez armię rosyjską. Załoga Przemyśla miała zabezpieczyć odwrót armii austro-węgierskiej. Pierwsze oblężenie trwało od września do października 1914 r. - wtedy wojsku carskiemu nie udało się zdobyć twierdzy. Drugie oblężenie rozpoczęło się 5 listopada 1914 roku. Załoga długo stawiała opór, cierpiąc z powodu chorób i braku żywności. W końcu, 23 marca 1915 roku złożyła akt kapitulacji.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65855-82-4 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To zdumiewające, że tak długo trzeba było czekać na ukazanie się Bastionu nad Sanem po polsku, tym bardziej, że książka ta wielokrotnie pojawiała się już w bibliografiach popularnych dzieł, jak na przykład Tajemnice przemyskiej twierdzy Jana Rożańskiego. Obficie czerpał z Bastionu nad Sanem Franz Forstner, autor monografii Twierdzy z lat osiemdziesiątych, wydanej w Polsce w 2000 r.
Wartości pracy Heidena nie powinna przekreślać zaangażowana ideowo przedmowa, czy, nieliczne na szczęście, komentarze skażone sposobem myślenia „obowiązującym” w czasie powstania dzieła. Proponuję, by potraktować przedmowę Autora jako dokument czasów, w których powstała. Historia szybko i boleśnie (także dla Niemów) zweryfikowała prawdziwość twierdzeń o „kampanii pokoju” toczonej w podzielonym Przemyślu.
Bastion nad Sanem nie mógł ukazać się w języku polskim bez pewnych poprawek i uzupełnień. Konieczne okazało się poprawienie pisowni niektórych miejscowości (przy czym na przykład Lesko występuje pod używaną wówczas nazwą Lisko), nazwisk i sprostowanie nieścisłości, które wynikły zapewne z tego, że Autor nigdy nie odwiedził Przemyśla i jego najbliższych okolic. Część najmniejszych zmian (jak na przykład numery niektórych jednostek) naniesiono bez powiadamiania o tym Czytelnika, większe natomiast zostały skomentowane w przypisach. Hermann Heiden wprowadził do swojego tekstu elementy austriackiej odmiany języka niemieckiego i austriackiej kultury i, niestety, tylko te ostatnie można było częściowo oddać w przekładzie. Jednocześnie zaskakujące i kłopotliwe dla tłumacza okazało się to, że Autor zastosował nieprzystającą do opisywanego tematu niemiecką terminologię wojskową i fortyfikacyjną, niejednokrotnie dość archaiczną. Terminy z różnych względów interesujące lub precyzyjniejsze niż ich zastosowane odpowiedniki, umieszczono w nawiasach kwadratowych.
Biorąc pod uwagę to, że książka tego typu ma szansę trafić do bardzo szerokiego grona czytelników, w przekładzie użyto polskich odpowiedników stopni wojskowych i nazw jednostek, starając się przy tym oddać specyficzną aurę wielojęzyczności, która towarzyszyła armii austro-węgierskiej. Nie zastosowano skrótów, które odstraszają niespecjalistów od tekstów związanych z wojskowością.
Serdeczne podziękowanie za zdopingowanie mnie do dokonania tego przekładu i wszelaką pomoc kieruję do Stanisława Barana. Tomaszowi Idzikowskiemu dziękuję zaś za bezcenne wsparcie merytoryczne i terminologiczne.
Sławomir KułaczPRZEDMOWA
W pierwszym roku wojny światowej często pisano o ciężkich walkach o twierdzę położoną gdzieś daleko, daleko na wschodzie, nazwy której nikt nie potrafił prawidłowo wymówić.
Później, siedząc w schronie na froncie zachodnim, często z ochotą słuchałem starszego towarzysza. Był wcześniej w innym pułku, wiele już przeszedł i potrafił dobrze opowiadać. Jako że mówił o bitwie w Karpatach, często padała nazwa owej twierdzy. Niemieckie dywizje rzucono w ośnieżone góry, by pomogły ratować ją przed głodem i Rosjanami. Zdziałały równie niewiele co Austriacy.
Później także mój pułk znalazł się na wschodzie. Widziałem niejedno i słuchałem o dobrej, niemieckiej krwi, która owego czasu płynęła na polach bitewnych Polski¹.
Kiedy ponad dwadzieścia lat później mogliśmy powitać naszych dawnych sojuszników i towarzyszy w Wielkoniemieckiej Rzeszy, nakłoniono mnie do spisania wspomnień i zajęcia się ich wojennymi losami. Ponownie natrafiłem na nazwę Twierdzy. Im więcej zajmowałem się jej losami, tym bardziej umacniałem się w decyzji o przedstawieniu ich w prostym opisie faktów, tak, jak przedstawiają je nieliczne, ocalałe od zniszczenia materiały.
Ledwie napisałem ostatni wiersz, a w Polsce znów była wojna. Jako stary żołnierz zostałem powołany do sztabu dowodzenia w armii polowej i mogłem przeżyć te chwile, w których meldunek za meldunkiem mówił o szybkich niemieckich zwycięstwach na ziemiach, o które wcześniej toczyły się tak zacięte walki. Szybciej niż oczekiwano, padło hasło „Przemyśl”. Dywizja górska generała brygady Küblera² wywalczyła sobie już 9. września przeprawę na Sanie pod Sanokiem i przyczyniła się tym samym do zdobycia Twierdzy.
Kilka tygodni później Przemyśl wkroczył także do historii Wielkich Niemiec. Oba wielkie narody, które podczas wojny światowej stały tu naprzeciwko siebie, chcąc razem strzec pokoju, porozumiały się w sprawie swoich obszarów zainteresowań. Linia graniczna biegnie przez Przemyśl. Tak oto miasto jest bramą, przez którą do niemieckich fabryk płynie wiele ważnych dla przemysłu wojennego surowców.
I kiedy do miasta nad Sanem wjeżdżają pierwsze pociągi, rozpoczyna się w Galicji, gdzie kiedyś niemieckie i rosyjskie armie maszerowały przeciw sobie, nowa kampania. Kampania pokoju. Cała armia niemieckich rolników przechodzi przez mosty na Sanie. Wezwani przez Führera, wracają z obczyzny do Rzeszy Niemców.
Historia Twierdzy w latach 1914 i 1915 nie miała szczęśliwego końca, ale prawdziwe rzemiosło żołnierskie przejawia się tam, gdzie wymaga go obowiązek. Niezależnie od sukcesu dostrzegalnego na zewnątrz, przejawia się ono najpiękniej tam, gdzie walczy się z przeważającymi siłami, na przegranej pozycji.
Na cześć tego rzemiosła opisałem losy Twierdzy Przemyśl i związanych z nią pierwszych kampanii naszych towarzyszy z Marchii Wschodniej. Należą one do ostatnich przed motoryzacją wojska dynamicznych kampanii, toczonych na wielkich obszarach.
Marzec 1940
Hermann HeidenROZDZIAŁ I WÓDZ
Wielka hala wiedeńskiego Dworca Północnego opustoszała. Lampy z wielkim trudem rozświetlają te wielkie przestrzenie.
Ustał napływ pokojowych podróżnych, powołanych rezerwistów i ich oficerów. Przebrzmiały marsze, przy dźwiękach których wyjeżdżały pociągi z pułkami cesarskiego miasta.
Rankiem 16. sierpnia 1914 r. nie ożywiają dworca nawet ci nieliczni podróżni, którzy zwykle o tej porze oczekiwali wczesnych pociągów. Policja nie wpuszcza postronnych.
Naczelne Dowództwo Armii po cichu odjeżdża na front.
Przy pociągu z zasłoniętymi oknami zbierają się oficerowie Biura Operacyjnego, Biura Ewidencyjnego, Dowództwa Etapów i innych sztabów. Widać także niemieckie mundury przydzielonego do sojuszniczego Naczelnego Dowództwa generała Freiherr von Freytag-Loringhoven i jego sztabowców.
Pośrodku małej, poważnej grupki stoi niewysoki, ale szczupły i sprężysty generał. Daszek jego szarej czapki przysłania wysokie czoło i mądre oczy. Krótkie, prawie już siwe wąsy wzmacniają wrażenie silnej woli i śmiałości. Oszczędne ruchy zdradzają, że to mężczyzna tęgiego rozumu. A swobodna postawa i uprzejmy ton jego słów wskazują na to, że nie lubi sztywności u siebie i w swoim otoczeniu.
To generał piechoty Franz Conrad von Hötzendorf, krócej generał von Conrad, austro-węgierski szef Sztabu Generalnego. To człowiek, który poprowadzić ma starą, okrytą sławą armię na wojnę, o której wie, że będzie najcięższą i być może ostatnią wojną monarchii.
Nastrój jest poważny. Zupełnie inaczej niż przy wymarszu jednostek. Każdy zdaje sobie sprawę, o co chodzi, a wojna już dziś rzuciła na ich krąg swój cień. Pułkownik von Metzger, szef Biura Operacyjnego i zaufany pomocnik generała Conrada, opłakuje już śmierć swojego szwagra, pułkownika Freiherr von Holzhausen. Przed tygodniem odjechał z tego dworca ze swoim pułkiem Deutschmeistrów¹, otoczony zachwytem wiedeńczyków. Wczoraj rano poległ jako jeden z pierwszych w pierwszej potyczce swojego pułku, który miał utorować austriackim jeźdźcom drogę przez lasy nad granicą rosyjską.
Tam, jak i w wielu innych miejscach, po tym, jak nie udał się spodziewany atak rosyjskich kawalerzystów, pierwsze oddziały weszły wczoraj na teren Rosji. Popołudniu nadeszły pierwsze meldunki z terenu wroga na froncie północnym². Za nimi nadchodzą ciche rozmowy. Trzeba było nieraz użyć piechoty do wsparcia jeźdźców. Pewna dywizja kawalerii landwery nie przebiła się pod Stojanowem. Poza tym wszędzie austro-węgierska kawaleria pełniąca rolę rozpoznania znajduje się na terenie wroga.
Koncentracja armii odbyła się bez zakłóceń, pomijając drugą armię, która jeszcze…
Po peronie rozchodzi się szept. Panowie ustawiają się w szeregu. Dłonie wędrują do czapek w pozdrowieniu – arcyksiążę!
Arcyksięciu Fryderykowi, samemu już pod sześćdziesiątkę, powierzył sędziwy cesarz zastępstwo na stanowisku naczelnego wodza. Ciężka to funkcja. Pełniący ją musi uosabiać autorytet cesarza a jednocześnie powściągliwie pozostawić ten autorytet temu, któremu się on należy. Musi dawać szefowi Sztabu Generalnego swobodę działań a jednocześnie ponosić odpowiedzialność za to, co może przyjść.
Ten ciężki, wielki mężczyzna wchodzi mocnym krokiem do swojego wagonu i daje tym samym wszystkim znak do wsiadania.
Następnie pociąg wyjeżdża z hali. Jest krótko po drugiej nad ranem. Koła toczą się głucho.
Most na Dunaju!
Niejeden z młodszych podróżnych podchodzi do okna, by rzucić jeszcze jedno spojrzenie na śpiące miasto.
Za Floridsdorfem tory rozdzielają się. Pociąg jedzie tym po prawej. Prowadzi on przez Morawy i dalej do Krakowa. Panowie w wagonach nie muszą zgadywać, jak żołnierze w eszelonach, celu podroży. Wiedzą, dokąd ona prowadzi: przez Kraków do Przemyśla.
Twierdza nad Sanem została przewidziana na polową kwaterę Naczelnego Dowództwa Armii.
*
General von Conrad w wagonie sypialnym nie może się uspokoić. Jego myśli krążą wokół ostatnich wydarzeń.
Przedwczoraj pożegnał trzech swoich synów. Erwin został przydzielony do szkoły wojennej przy 10. Dywizji Kawalerii – będzie teraz już chyba nad granicą serbską. Egon, najmłodszy, wciąż jeszcze wychowanek Terezjanum³, zgłosi się na ochotnika. Kurta, najstarszego, musiał odwiedzić w sanatorium w Wiener Wald – leży obłożnie chory – z płucami nie ma żartów – może będzie jeszcze mógł służyć w swoim sztabie. Z najmłodszym i najukochańszym, Herbertem, nie mógł się już więcej zobaczyć – z pewnością pojechał na początku sierpnia ze swoimi dragonami z Żółkwi na północ – pewnie jeździ po rosyjskiej ziemi.
Następnie pożegnał matkę przy Reisner-Straße – ma już teraz osiemdziesiąt dziewięć lat a wciąż tyle w niej świeżości umysłu i wciąż taka w niej wierność obowiązkom. Tak, obowiązkom. Gdyby tylko tak czasami nie być z tym poczuciem obowiązku samotnym – gdyby wszyscy zechcieli to poczucie przyjąć za swój obowiązek.
Jego myśli przeszły już na sprawy służbowe. Co powiedział wczoraj stary cesarz na koniec audiencji pożegnalnej? „Niech Bóg da, by wszystko poszło dobrze, ale nawet gdyby miało pójść źle, wytrzymam do samego końca”. To nie słowo, które brzmi – niemal zbyt prosto na tę godzinę; w Berlinie brzmiałoby to zupełnie inaczej – ale słowo, które zostaje. Zostaje i zostanie tak długo jak człowiek, który je wypowiedział. Ale on jest stary, bardzo stary. Co będzie, kiedy go zabraknie? Cesarz pożegnał go uściskiem ręki. To dla Franza znaczy wiele.
Jakże wiele razy już stawał generał przed cesarzem od momentu, kiedy przed dobrymi ośmioma laty nieżyjący już następca tronu zabrał go od strzelców cesarskich⁴ i przedstawił jako kandydata na szefa Sztabu Generalnego. Czego on już monarsze nie przedstawiał, proponował, w przewidywaniu tego, co teraz już się stało... Ale były dwie konstytucje, dwa parlamenty, dwaj premierzy i dwóch ministrów obrony. Wszyscy ludzie wysokiej rangi i dużego formatu. Wszyscy wierni słudzy swojego pana. Ale myśleli z gruntu inaczej niż żołnierz. On mógł tylko pracować i proponować. Inni decydowali o ostrzu broni, której sami nie musieli nosić.
Nie było tam nikogo, kto pojmowałby, że dziwaczną jest ustawa wojskowa, na mocy której wojsko rozdarte będzie na wspólną armię, austriacką obronę krajową , węgierską obronę krajową i jednostki bośniacko-hercegowińskie. Wprost przeciwnie, Węgrzy wystarczająco często mówili, że armii wspólnej nie chcą dać nic, a honvédom wszystko.