Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Będzie dobrze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
47,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Będzie dobrze - ebook

W życiu Eli, studentki wkraczającej w dorosłość, wszystko wydaje się tracić sens. Dziewczyna zmaga się z dziwną i nieuleczalną chorobą, której żaden lekarz nie potrafi zdiagnozować. Dni mijają, badania się mnożą, a szansa na wyleczenie tydzień po tygodniu staje się mniejsza.

W tym trudnym momencie pojawia się tajemniczy chłopak, podający się za asystenta Śmierci. Oferuje dziewczynie coś, czego nikt inny nie potrafił jej dać – nadzieję. Jego obecność powoduje jednak, że granice między życiem a śmiercią zlewają się w niejasny obraz.

Czy Ela zdoła uwierzyć w niewiarygodne zdolności przystojnego kolegi? Czy razem rozwiążą tajemnicę jej choroby i odnajdą drogę do uzdrowienia?

Sugerowany wiek czytelników: 15+

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67173-72-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Jaki po­wi­nien być ten pierw­szy raz? Ma­giczny? Nie­za­po­mniany? Cu­downy? Spon­ta­niczny? A może za­pla­no­wany co do każ­dej se­kundy? Za­pewne ilu lu­dzi, tyle po­ten­cjal­nych okre­śleń i ocze­ki­wań.

Mnie ma­rzy się wer­sja z wszyst­kimi moż­li­wymi do­dat­kami, ocie­ra­jąca się o kicz i tan­detę. W pa­kie­cie więc roz­rzu­cone płatki róż, aro­ma­tyczne świece i na­stro­jowa mu­zyka w stylu so­und­tracku z Pięć­dzie­się­ciu twa­rzy Greya. Wi­sienką na tor­cie by­łoby to­wa­rzy­stwo księ­cia na bia­łym ko­niu, który już od progu chwy­ciłby mnie w swe silne ra­miona i za­sy­pał li­ta­nią kom­ple­men­tów. Naj­le­piej, by wy­bra­niec, oprócz daru prze­ma­wia­nia, od­zna­czał się jesz­cze mu­śniętą słoń­cem skórą, ciem­nymi oczami i iro­nicz­nym po­czu­ciem hu­moru.

Je­dyną ugodą, na którą mogę pójść – gdyby oka­zało się, że mój uko­chany ma upiorne uczu­le­nie – jest za­stą­pie­nie ko­nia dra­pież­nym mo­to­cy­klem. No do­brze, mo­żemy też po­dró­żo­wać ja­kimś spor­to­wym sa­mo­cho­dem, sły­szal­nym z od­le­gło­ści ki­lo­me­tra i zwra­ca­ją­cym uwagę.

Brzmi jak sce­na­riusz kiep­skiego se­rialu, któ­rego fa­buła jest tak prze­wi­dy­walna, że od pierw­szego od­cinka wia­domo, jak się skoń­czy? Lata po­chła­nia­nia sła­bego fan fic­tion i czy­ta­nia ko­lo­ro­wych pi­se­mek zro­biły swoje.

Moje ży­cie nie jest nie­stety vlo­giem z Tik­Toka, dla­tego temu dniu, z za­ło­że­nia wy­jąt­ko­wemu, da­leko jest do miana lu­kro­wego. Po­wie­dzia­ła­bym ra­czej, że przy­po­mina swoj­ski ka­pu­śniak albo pie­rogi z pod­rzęd­nego baru szyb­kiej ob­sługi. I to te nad wy­raz mdłe, od­grzane w mi­kro­fali zbyt wiele razy i z ta­jem­ni­czym pre­zen­tem w środku, w po­staci czy­je­goś włosa...

Stycz­niowa aura nie na­straja ani tro­chę opty­mi­stycz­nie. Zimno, szaro i po­nuro – to nie tylko opis wa­run­ków po­go­do­wych, ale także mo­jego sa­mo­po­czu­cia. Świa­do­mie po­zwa­lam, by prze­ra­że­nie po­ło­żyło na mnie swoje ośli­zgłe macki i we­ssało do czar­nej dziury roz­pa­czy. Naj­chęt­niej owi­nę­ła­bym się uko­chaną koł­drą, na któ­rej wid­nieją sze­roko uśmiech­nięte ana­nasy, i udała, że nie ma mnie w domu.

Prze­cież ro­bi­łam tak już wiele razy wcze­śniej...

Moje po­liczki, na co dzień upior­nie blade, za­czy­nają na­bie­rać nie­zdro­wych ru­mień­ców, a w prze­łyku po­ja­wia się gula, któ­rej nie je­stem w sta­nie zni­we­lo­wać. Stres zu­peł­nie od­cina mi moż­li­wość ra­cjo­nal­nego my­śle­nia i jak za­wsze za­mie­nia w bez­myślną i prze­ra­żoną dziew­czynkę. Gdyby nie ten stres, je­stem świę­cie prze­ko­nana, że już dawno pod­bi­ła­bym świat, a w po­koju, na jed­nej z pó­łek, trzy­mała Na­grodę No­bla. Nie­stety za­miast me­dali czy tro­feów stoi tam pu­dełko z ko­ko­so­wymi cia­stecz­kami, któ­rymi za­ja­dam się w chwi­lach naj­więk­szej grozy. Czyli, pa­trząc obiek­tyw­nie, prak­tycz­nie za­wsze.

Prze­ra­że­nie jest u mnie sta­nem sta­łym. Wzbu­dza je wcho­dze­nie w in­te­rak­cje z ob­cymi, wi­dok wło­cha­tych pa­ją­ków czy też in­for­ma­cja o braku po­łą­cze­nia in­ter­ne­to­wego w mo­men­cie, gdy mam do obej­rze­nia naj­now­szy od­ci­nek ulu­bio­nego se­rialu.

Nie ma co, uro­dzona ze mnie Gry­fonka.

Obecna sy­tu­acja ma się ni­jak do wstręt­nych zwie­rząt czy też pro­ble­mów ty­po­wej fan­girl. Pew­nie dla­tego za­czy­nam drżeć co­raz bar­dziej i przy­po­mi­nam osobę w trak­cie ja­kie­goś ataku. Prze­waż­nie za­czyna się to dość nie­win­nie – od stóp, które na­gle żyją wła­snym ży­ciem, a po­tem, nie wia­domo kiedy, drgawki roz­prze­strze­niają się na nogi i po­zo­stałe czę­ści ciała. Nie mija na­wet kwa­drans, a cała pod­ska­kuję.

Sek­sow­nie, prawda?

Ada­mowi wy­daje się to na szczę­ście nie prze­szka­dzać. Przy­pusz­czam, że być może na­wet lekko go śmie­szy, ale jest zbyt do­brze wy­cho­wany, by dał coś po so­bie po­znać. Praw­dziwy ry­cerz, któ­rego każda dziew­czyna prze­su­nę­łaby na Tin­de­rze w prawo.

Je­śli cho­dzi o jego urodę, można po­wie­dzieć, że spraw­dza się tu stare przy­sło­wie, we­dług któ­rego męż­czy­zna po­wi­nien być cho­ciaż tro­chę ład­niej­szy od dia­bła. Ma szczu­płą twarz, po­krytą gru­bym, ciem­nym za­ro­stem, roz­ło­ży­ste brwi i spo­rych roz­mia­rów nos z lek­kim gar­bem. Nie na­leży do przy­stoj­nych, ale ze mnie rów­nież nie jest żadna miss, więc gładko prze­ły­kam tę ko­lejną zmianę w pla­nie. Za­miast na li­ście rze­czy do od­ha­cze­nia, sku­piam się na pod­trzy­ma­niu roz­mowy, mam­ro­cząc coś o czy­ta­nym nie­dawno kry­mi­nale. Jed­no­cze­śnie pró­buję spiąć ogni­ste włosy w wy­so­kiego ku­cyka, ale chyba ani sty­li­zo­wa­nie fry­zury, ani pro­wa­dze­nie dys­ku­sji nie idą mi zbyt do­brze. Na szczę­ście mój pan ide­alny przej­muje ini­cja­tywę.

– Po­łóż się, pro­szę.

Naj­wy­raź­niej od razu prze­cho­dzimy do rze­czy, od­kła­da­jąc na bok wsze­la­kie kon­we­nanse. Re­lak­su­jący ma­saż? Wspólne kar­mie­nie się tru­skaw­kami w cze­ko­la­do­wej po­le­wie? Na­stępne punkty z li­sty sy­pią się jak je­dynki po nie­za­po­wie­dzia­nej kart­kówce. By wy­peł­nić cho­ciaż jedno z po­sta­no­wień, przy­gry­zam wargę i wzdy­cham do swo­jej we­wnętrz­nej bo­gini.

Do­cho­dzę do wnio­sku, że speł­nie­nie jego po­le­ce­nia jest naj­lep­szym, co mogę w tej sy­tu­acji zro­bić, więc wy­łą­czam my­śle­nie i po­woli się kładę.

Łóżko jest prze­szy­wa­jąco lo­do­wate, na do­da­tek ka­ry­ka­tu­ral­nie wą­skie. Li­czę na to, że gdy­bym spa­dła, ry­cerz szybko chwy­ciłby mnie w ra­miona.

– Po­daj mi rękę.

Wy­su­wam dłoń, a gula w gar­dle, jak na za­wo­ła­nie, ura­sta do mon­stru­al­nych roz­mia­rów. Prze­ły­kam co­raz in­ten­syw­niej, za­kła­da­jąc, że je­śli tego nie zro­bię, po pro­stu się udu­szę.

Jest to rów­nie po­mocne, co po­wie­dze­nie oso­bie z de­pre­sją, by po­pa­trzyła na świat nieco bar­dziej opty­mi­stycz­nie.

– Zimno ci? – pyta, do­strze­ga­jąc drże­nie mo­jego ciała. Jego dłoń epa­tuje przy­jem­nym cie­płem i za­chęca do po­głę­bie­nia kon­taktu, pod­czas gdy moja przy­po­mina koń­czynę wy­cią­gnię­tego z wody to­pielca.

– Nie. Po pro­stu bar­dzo się de­ner­wuję.

– Na­prawdę? Prze­cież nie ma czym.

Ła­two mu mó­wić. Gdy­bym była tak do­świad­czona jak on, za­pewne po pro­stu rzu­ci­ła­bym się na łóżko, przyj­mu­jąc bez mru­gnię­cia okiem wszystko, co dla mnie przy­go­to­wał.

Ale je­stem w tym nowa.

– Wszystko bę­dzie do­brze, po pro­stu po­stę­puj zgod­nie z mo­imi po­le­ce­niami.

Otwie­ram usta, by po­twier­dzić, ale on w tym mo­men­cie nie­spo­dzie­wa­nie je przy­sła­nia. Może to i le­piej. Przy­naj­mniej w ta­kim sta­nie nie po­wiem już ni­czego głu­piego.

– Troszkę ją roz­chylę, w po­rządku? – pyta, uwal­nia­jąc na chwilę moje usta i kie­ru­jąc uwagę na moje ubra­nie.

Po­ta­ku­jąco ki­wam głową. Ry­cerz sięga więc w kie­runku mo­jej gra­na­to­wej bluzki i spraw­nie ją pod­ciąga. Mu­śnię­cie jego dłoni jest tak sub­telne i de­li­katne, że pra­wie w ogóle tego nie re­je­struję.

Je­żeli można umrzeć z prze­ra­że­nia, wła­śnie je­stem na naj­lep­szej dro­dze. A je­śli nie jest to fi­zycz­nie moż­liwe... cóż, Księgo Gu­in­nessa, oto nad­cho­dzę, z no­wym, naj­głup­szym z moż­li­wych re­kor­dem. Li­czę na to, że za swoje osią­gnię­cie do­stanę przy­naj­mniej ja­kiś nie­wielki or­der, który będę mo­gła po­sta­wić na półce obok ko­ko­so­wych cia­ste­czek.

To zna­czy, moi ro­dzice po­sta­wią, bo, gdy zgarnę na­grodę za naj­głup­szy zgon, ra­czej nie będę w sta­nie zro­bić tego sama.

– ...po­dać pro­po­fol.

To ostat­nie, co sły­szę, za­nim za­pa­dam w nar­ko­tyczny sen.1

Otwie­ram po­woli oczy. Moje po­wieki są tak cięż­kie, że utrzy­ma­nie ich w gó­rze jest prak­tycz­nie nie­wy­ko­nalne. Gdyby nie fakt, że nie piję al­ko­holu, po­my­śla­ła­bym, że spę­dzi­łam ostat­nie go­dziny na za­kra­pia­nej im­pre­zie, ra­cząc się wszyst­kim, co stało na stole.

A może to grzybki czy coś w tym stylu? Ale czy one nie po­winny mi dać kopa, za­miast za­mie­nić w okla­płego ziem­niaka?

Uh, gdy­bym tylko uwa­żała na lek­cjach che­mii, pew­nie bym wie­działa. Pani Mar­czew­ska może nie była naj­lep­szą na­uczy­cielką, ale przy­naj­mniej zro­biła nam kie­dyś po­ga­dankę na te­mat nar­ko­ty­ków i ich szko­dli­wo­ści. Szkoda, że za­miast słu­chać, oglą­da­łam wtedy anime na te­le­fo­nie...

No nic. Czasu nie cofnę. Za­miast tego, do­brze by­łoby się tro­chę ogar­nąć i przy­po­mnieć so­bie, co się do­kład­nie wy­da­rzyło. W tym celu za­prze­staję prze­rzu­ca­nia się ko­lej­nymi bez­sen­sow­nymi my­ślami, prze­su­wam wzro­kiem z le­wej na prawą i... auć!

Biel do­słow­nie wy­pala mi oczy. Ja­śniej­szego od­cie­nia już chyba nie mieli. Co to ma niby być? So­la­rium?

Oby nie! Moja blada, pie­go­wata skóra nie wy­trzy­muje w słońcu na­wet mi­nuty, nie wspo­mi­na­jąc o peł­nej se­sji w świe­tle lamp. Gdy­bym tylko miała przy so­bie krem z fil­trem...

A może mam? W mo­jej to­rebce, przy­po­mi­na­ją­cej wiel­ko­ścią kosz na śmieci, znaj­dzie się do­słow­nie wszystko. Stare bi­lety? Pro­szę bar­dzo. Grze­bie­nie? Nie ma pro­blemu. Bułka z szynką, która już do­słow­nie sama cho­dzi? Ja­sne, czę­stuj się, o ile nie straszne ci pro­blemy żo­łąd­kowe.

Z pew­no­ścią mam więc też ja­kiś krem albo coś w tym ro­dzaju.

Uno­szę dłoń, za­sta­na­wia­jąc się, jak niby mam zna­leźć co­kol­wiek, bę­dąc jed­no­cze­śnie ośle­piona bielą, ale szybko oka­zuje się, że to moje naj­mniej­sze zmar­twie­nie. Pro­blem w tym, że moja ręka jest tak ospała i ciężka, jakby zu­peł­nie nie na­le­żała do mnie.

No pięk­nie.

Z oczy­wi­stych wzglę­dów po­pa­rze­nia sło­neczne scho­dzą te­raz na drugi plan, ro­biąc miej­sce py­ta­niu: co tu się wy­pra­wia?

Ktoś mnie odu­rzył? Ale w ja­kim celu? Nie mam żad­nych kosz­tow­no­ści ani ni­czego ta­kiego. Mimo że moja torba spra­wia wra­że­nie su­per­wy­po­sa­żo­nej, w więk­szo­ści są w niej same śmieci.

A może to próba gwałtu? Tyle się te­raz o tym mówi... Wy­star­czy chwila nie­uwagi, pod­czas któ­rej ktoś wsy­pie coś do drinka, i jest już po wszyst­kim.

Ale niby jak, skoro nie by­łam na żad­nej im­pre­zie. To zna­czy, nie pa­mię­tam tego, co działo się wcze­śniej, ale znam sie­bie aż za do­brze, by wie­dzieć, że spę­dzi­łam ten czas, le­żąc w łóżku i je­dząc ko­ko­sowe cia­steczka.

Chyba że... to one są pro­ble­mem.

Mama za­wsze po­wta­rza, że­bym nie ja­dła ich w ta­kich ilo­ściach, bo kie­dyś coś mi się sta­nie. Ni­gdy nie do­pre­cy­zo­wała, co do­kład­nie ma na my­śli, ale może cho­dziło jej o by­cie upro­wa­dzoną, a nie tylko o cu­krzycę.

Łzy gro­ma­dzą mi się w ką­ci­kach oczu. Nie pła­czę z bez­sil­no­ści, ale ta biel... to dla mnie zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele.

– Pani Elż­bieto, jak tam?

Za­raz, za­raz, czy ktoś... mówi do mnie?

Roz­glą­dam się jesz­cze bar­dziej roz­pacz­li­wie niż wcze­śniej. Od­da­ła­bym te­raz do­słow­nie wszystko, by zo­ba­czyć coś poza nie­prze­nik­nioną bielą i dziw­nymi, mi­ga­ją­cymi mi przed oczyma świa­tłami.

Że też moje oczy mu­siały się ze­psuć aku­rat te­raz!

– Tak ja­koś... dziw­nie... – od­po­wia­dam.

Nie chcę, by ko­bieta so­bie po­szła i zo­sta­wiła mnie tu samą. Może po­win­nam jej o wszyst­kim po­wie­dzieć? Tylko jak, skoro zu­peł­nie ni­czego nie pa­mię­tam, skoro w mo­jej gło­wie pa­nuje pustka...

– To nor­malne. Pro­szę od­po­czy­wać.

Nor­malne? Za­leży dla kogo, bo na pewno nie dla mnie! Za­mie­rzam za­rzu­cić ją ri­po­stą roku, ale... słowa grzę­zną mi w gar­dle.

Ogar­nij się, Elka, bo ina­czej ni­gdy stąd nie wyj­dziesz!

Mrużę oczy, sta­ra­jąc się tym sa­mym wy­ostrzyć wzrok. To te­raz mój prio­ry­tet. Dzięki temu będę mo­gła zo­ba­czyć, gdzie tak na­prawdę się znaj­duję, i tym sa­mym zde­cy­do­wać, co da­lej.

Po­cząt­kowo nie przy­nosi to żad­nego efektu, a świat w dal­szym ciągu jest nie­wy­raźną plamą. Po chwili jed­nak... za­czy­nają po­ja­wiać się pierw­sze roz­ma­zane kształty!

Spo­dzie­wam się, że do­strzegę wnę­trze klubu, loże z ogrom­nymi so­fami, a może na­wet sta­no­wi­sko di­dżeja, ale pierw­sze, co wi­dzę, to umy­walka.

To już zu­pełne prze­gię­cie.

Wpa­truję się w nią in­ten­syw­nie, za­sta­na­wia­jąc się, czy jest wy­two­rem mo­jej wy­obraźni. Jak na złość nie znika, cały czas tkwiąc przy­śru­bo­wana do ściany.

Wszystko wska­zuje na to, że je­stem w ła­zience. Ale czy na pewno? Prze­su­wam wzro­kiem w po­szu­ki­wa­niu ka­biny prysz­ni­co­wej, wanny albo cho­ciaż se­desu, nie do­strze­gam jed­nak żad­nej z tych rze­czy.

Za­miast nich na pierw­szy plan wy­suwa się łóżko.

Nie umiem już stwier­dzić, co jest praw­dziwe, a co dzieje się wy­łącz­nie w mo­jej gło­wie. Nic tu do sie­bie nie pa­suje.

A może to ja­kieś no­wo­cze­sne bu­dow­nic­two, w któ­rym nie ma żad­nych ścian? Za­miast kilku po­miesz­czeń ma się więc jedno, ogromne. Pew­nie po­zwala to za­osz­czę­dzić pie­nią­dze, które nor­mal­nie wy­da­łoby się na do­dat­kowe pary drzwi, ce­ment i na to, co tam jesz­cze używa się w bu­dow­lance.

Im­preza nie musi się prze­cież od­by­wać wy­łącz­nie w klu­bie. Wiele osób de­cy­duje się na zor­ga­ni­zo­wa­nie do­mó­wek, li­cząc na więk­szą swo­bodę i mniej­sze koszty. Może i w tym przy­padku tak było? Być może któ­ryś z daw­nych zna­jo­mych wy­słał mi za­pro­sze­nie, a ja – kie­ro­wana głu­potą – na nie przy­sta­łam. Pew­nie są­dzi­łam, że wyj­ście poza strefę kom­fortu to naj­lep­sze, co mogę zro­bić. Jak wi­dać, my­li­łam się, i to dość srogo.

Po­wra­cam wzro­kiem do łóżka. Nie wy­gląda na su­per­wy­jąt­kowe. Jest dość pro­ste i za­kryte białą po­ścielą, która...

Och, naj­wy­raź­niej nie tylko ja od­pa­dłam pod­czas za­bawy.

Na łóżku na­prze­ciwko mnie skrywa się ko­lejny im­pre­zo­wicz, dla któ­rego tempo oka­zało się zbyt szyb­kie. Cie­kawe, czy jemu też do­sy­pali ja­kichś pi­gu­łek, czy po­wa­liła go zbyt duża ilość al­ko­holu.

Uno­szę głowę, by móc mu się le­piej przyj­rzeć. Nie jest to jed­nak zbyt roz­sądne po­su­nię­cie. Nie dość, że w dal­szym ciągu wi­dzę wy­łącz­nie jego ja­sne, skłę­bione włosy, to jesz­cze mo­men­tal­nie za­czyna mi się krę­cić w gło­wie.

No i je­stem ta­aaka zmę­czona!

– Wszystko w po­rządku? – Przy­ja­zny głos od­rywa mnie od prze­my­śleń.

Tym ra­zem nie po­zwa­lam się za­sko­czyć. Prze­no­szę spoj­rze­nie z łóżka i kie­ruję je na sto­jącą obok mnie ko­bietę. Spo­dzie­wam się sza­lo­nego mon­strum, które dla roz­rywki po­rywa nie­win­nych lu­dzi, ale nie mogę być w więk­szym błę­dzie. Moja roz­mów­czyni wy­daje się na­prawdę sym­pa­tyczna. Ma na so­bie zie­lony kom­plet, skła­da­jący się z luź­nej bluzy i lekko roz­sze­rza­nych spodni, a jej włosy mie­nią się róż­no­rod­nymi od­cie­niami brązu.

– Uh... chyba tak, ale... je­stem strasz­nie słaba i kręci mi się w gło­wie.

– Pro­szę jesz­cze spo­koj­nie le­żeć – mówi z sze­ro­kim uśmie­chem.

Chyba moja od­po­wiedź ją za­do­wo­liła.

Szkoda, że tego sa­mego nie mogę po­wie­dzieć o so­bie. Je­stem co­raz bar­dziej roz­cza­ro­wana tym, co się do­okoła mnie dzieje. I przede wszyst­kim ze mną.

Pla­nuję za­py­tać ją, gdzie do­kład­nie je­stem, ale jest już za późno. Za­nim po­dej­muję de­cy­zję, ko­bieta znika z mo­jego pola wi­dze­nia.

Znowu zo­staję w to­wa­rzy­stwie umy­walki i im­pre­zo­wi­cza na łóżku.

Spo­glą­dam ba­daw­czo w jego kie­runku, ale wciąż leży w tej sa­mej po­zie. Ra­czej nie bę­dzie zbyt po­mocny.

Prze­su­wam wzro­kiem da­lej, za­trzy­mu­jąc go na trzech do­dat­ko­wych łóż­kach. Te są nie­stety pu­ste.

Nie py­tam już na­wet, co tu ro­bią, bo to chyba nie ma sensu. Mu­szę za­ak­cep­to­wać fakt, że zna­la­złam się na dzi­wacz­nej im­pre­zie, która od­bywa się w ła­zienko-sy­pialni.

Za­in­try­go­wana, uno­szę głowę nieco wy­żej. Ma­newr ten po­wo­duje, że po­miesz­cze­nie w jed­nej chwili prze­chyla się w lewo.

No tak, za­po­mnia­łam!

Nie wy­ko­ny­wać żad­nych gwał­tow­nych ru­chów. Gdy­bym miała dłu­go­pis, za­pi­sa­ła­bym to so­bie na ręce, jak za sta­rych do­brych cza­sów. Gdy by­łam młod­sza są­dzi­łam, że to re­we­la­cyjna me­toda na ukry­cie ściągi. Jak się można do­my­ślić, była na­prawdę do bani.

Oprócz łó­żek do­strze­gam duże szafy na końcu po­miesz­cze­nia i dziwne urzą­dze­nia, przy­po­mi­na­jące mi­ni­kom­pu­tery. Od­ru­chowo my­ślę o spraw­dze­niu In­sta­grama, ale z tego, co wi­dzę ich ekrany są wy­łą­czone, więc pew­nie nie by­łoby to moż­liwe. Poza tym – zna­jąc moje szczę­ście – WiFi i tak jest chro­nione ha­słem, i to tym z ga­tunku dłu­gich i skom­pli­ko­wa­nych.

– Pa­nie Zbi­gnie­wie, jak tam? Wszystko do­brze?

Nie wie­dzieć kiedy ko­bieta w zie­lo­nym kom­ple­cie po­ja­wia się przy łóżku im­pre­zo­wi­cza.

Udaję, że nie je­stem ani tro­chę za­in­te­re­so­wana tym, co się dzieje, ale wy­tę­żam słuch.

Czy ja znam ja­kie­goś Zbi­gniewa? Może ra­zem po­szli­śmy na tę im­prezę? Ciężko stwier­dzić, bo w mo­jej gło­wie w dal­szym ciągu pa­nuje pustka.

– Do­brze – pada od­po­wiedź do­bie­ga­jąca ze strony łóżka.

Gło­sik jest ci­chy i brzmi tro­chę tak, jakby jego wła­ści­ciel zo­stał wła­śnie bru­tal­nie wy­szarp­nięty z kra­iny snów.

Zbi­gniew nie traci jed­nak czasu na zbędne roz­my­śla­nie. Za­miast du­mać, za­biera się do dzia­ła­nia.

– Ale pro­szę się nie od­kry­wać!

Koł­dra unosi się, od­sła­nia­jąc scho­wane wcze­śniej w mroku ta­jem­nice. Oprócz twa­rzy – lekko bla­da­wej, za to z kon­kret­nym wą­sem – wi­dzę ka­wa­łek klatki pier­sio­wej i...

Kur­tyna opada w klu­czo­wym mo­men­cie.

– Kiedy ja chcę!

– Pa­nie Zbi­gnie­wie, nie jest pan tu­taj sam, to nie wy­pada...

– Mnie wszystko wy­pada!

Sza­mocą koł­drą, raz za­kry­wa­jąc, a raz od­kry­wa­jąc na­gie ciało. Walka jest za­żarta i nie­zwy­kle emo­cjo­nu­jąca. Ja­kim cu­dem ten nie­po­zorny czło­wiek, który przed chwilą le­d­wie zi­pał, ma tyle siły?

Przed­sta­wie­nie trwa da­lej, a na od­siecz przy­bywa ko­lejna z przed­sta­wi­cie­lek zie­lo­nych. We dwie idzie im o wiele spraw­niej – chwy­tają w dło­nie koł­drę i bły­ska­wicz­nie owi­jają nią męż­czy­znę, ni­czym na­le­śnika.

– Ra­tunku! Lu­dzie, ra­tunku! – Zbi­gniew naj­wy­raź­niej nie prze­pada za tym da­niem i do­maga się zwró­ce­nia mu wol­no­ści.

– Pa­nie Zbi­gnie­wie, wszystko jest w po­rządku. Znaj­duje się pan w szpi­talu na sali wy­bu­dzeń i...

Za­raz, za­raz... W SZPI­TALU?!

Mam wra­że­nie, jakby ktoś ude­rzył mnie w głowę młot­kiem albo ka­wał­kiem ce­gły.

Czy ja na­prawdę za­po­mnia­łam o tym, że mia­łam ko­lo­no­sko­pię w nar­ko­zie, i są­dzi­łam, że ktoś do­sy­pał mi nar­ko­ty­ków na im­pre­zie?

Dla­czego mój mózg musi za­wsze tak dzi­wacz­nie funk­cjo­no­wać? Prze­cież to po­winno być oczy­wi­ste. Nikt nie upy­chałby mnie do ła­zienki z łóż­kami. To po pro­stu sala wy­bu­dzeń.

Na swoją obronę po­wiem, że jesz­cze ni­gdy wcze­śniej nie mia­łam nar­kozy, więc nie by­łam pewna, czego do­kład­nie mogę się spo­dzie­wać. Niby uprze­dzano, że w pew­nym mo­men­cie za­cznę od­pły­wać, a po­tem za­snę, ale nikt nie po­wie­dział, że gdy się obu­dzę, będę po­zba­wiona ro­zumu! To po­winno znaj­do­wać się na pierw­szej stro­nie do­ku­men­tów, które pod­pi­sa­łam.

Brzuch, jak na za­wo­ła­nie, prze­cią­gle wyje, chyba się ze mną zga­dza­jąc. Prze­su­wam po nim dło­nią, ale jest tak wzdęty, że kształ­tem i roz­mia­rem przy­po­mina piłkę pla­żową.

Na­stęp­nym ra­zem za­pi­szę się na li­po­suk­cję.

Drzwi przy umy­walce od­ska­kują z trza­skiem i po­ja­wia się w nich ko­lejny z ar­mii zie­lo­nych mun­dur­ków. Tym ra­zem męż­czy­zna.

– Jak tam? – za­ga­duje od progu.

– Wszystko do­brze, pa­nie dok­to­rze – ra­por­tuje jedna z pie­lę­gnia­rek, przyj­mu­jąc ofi­cjalny ton. Brzmi tro­chę jak ja, w mo­men­cie, gdy na­uczy­cielka ma­te­ma­tyki pro­siła mnie do ta­blicy, a w mo­jej gło­wie znaj­do­wała się wy­łącz­nie pustka.

– Śpimy?

– My nie śpimy, ciężko pra­cu­jemy, pa­nie dok­to­rze. Ale pa­cjenci jesz­cze przy­sy­piają...

– Nie ma co spać, ży­cie ucieka – pod­su­mo­wuje le­karz, spo­glą­da­jąc na mo­ni­tor przy łóżku pana Zbi­gniewa.

Uświa­da­miam so­bie, że po­dobna ma­china wisi tuż nad moją głową i rów­nież staje się obiek­tem jego za­in­te­re­so­wa­nia. Co przed­sta­wia ko­lo­rowy ekran? Po­dej­rze­wam, że ci­śnie­nie, tętno i... mam tylko na­dzieję, że nie można na nim od­czy­tać głup­ko­wa­tych my­śli, które prze­to­czyły się przez moją głowę, od­kąd tu leżę.

Tech­no­lo­gia nie jest chyba jesz­cze aż tak po­stę­powa, po­nie­waż le­karz po kilku se­kun­dach od­wraca wzrok. Na­stęp­nie pod­pi­suje kilka pa­pie­rów i wy­cho­dzi. Kiedy drzwi się za nim za­my­kają, at­mos­fera bły­ska­wicz­nie ulega zmia­nie. Kon­trola po­szła, więc my­szy mogą znowu har­co­wać.

– Z czym masz?

– Z po­mi­do­rem.

– Ja mam z czymś ryb­nym...

– A ja z ma­słem cze­ko­la­do­wym! – par­ska któ­raś z ko­biet.

– A dieta?

– Od ju­tra!

Dys­ku­sja po­wraca na nor­malne tory. Jedna z pie­lę­gnia­rek ewi­dent­nie nie ma ochoty na je­dze­nie, więc po­now­nie się przy mnie mel­duje.

– To co, pani Elż­bieto? Zbie­ramy się?

Zbie­ramy się? Czy to moż­liwe, że po­now­nie stra­ci­łam ro­zum i mam omamy słu­chowe? Ni­gdy nic nie wia­domo. Za­le­d­wie przed chwilą są­dzi­łam prze­cież, że je­stem ofiarą po­rwa­nia, więc kto wie.

– Ale do­kąd? – py­tam głup­ko­wato.

– Do domku.

– Już?

– Już, już... i tak długo pa­nią trzy­ma­li­śmy. Za­czniemy po­woli od sia­da­nia, do­brze?

Ki­wam po­tul­nie głową, nie chcąc brać przy­kładu z są­siada na­prze­ciwko, cho­ciaż nie ukry­wam, że ten po­mysł wy­daje mi się fa­talny. Czy oni wie­dzą, co ro­bią?

Może pan Zbi­gniew nie miał tak złego po­my­słu? Dzięki ob­na­ża­niu się może jesz­cze tro­chę po­le­żeć.

– Spró­bujmy – de­cy­duję.

Pie­lę­gniarka z we­rwą od­pina ota­cza­jące mnie urzą­dze­nia, zsuwa klips z mo­jego palca, a na­stęp­nie po­maga mi się de­li­kat­nie unieść.

Gdy tylko to ro­bię, po­miesz­cze­nie po­now­nie wi­ruje. Od­ru­chowo się kulę, ale ręce pie­lę­gniarki mocno mnie trzy­mają.

Sie­dzę.

Mu­szę przy­znać, że z tej per­spek­tywy wszystko wy­gląda... od­mien­nie. Ła­zien­ko­sy­pial­nia, jak ją wcze­śniej na­zwa­łam, jest naj­zwy­klej­szą na świe­cie salą, w któ­rej pie­lę­gniarki czu­wają nad pa­cjen­tami do­cho­dzą­cymi do sie­bie po nar­ko­zie. Tuż na­prze­ciwko mo­jego łóżka, oprócz owi­nię­tego w koł­drę pana Zbi­gniewa, mie­ści się jesz­cze ogromne biurko, za któ­rym sie­dzą dwie ko­biety, po­chło­nięte wy­peł­nia­niem pa­pie­rów. Za ich ple­cami wisi ta­blica, za­pi­sana róż­no­rod­nymi no­tat­kami i nu­me­rami te­le­fo­nów do po­szcze­gól­nych od­dzia­łów. Jest tego tyle, że od sa­mego pa­trze­nia po­kój znów wi­ruje mi przed oczyma.

– Kręci się w gło­wie? – pyta pie­lę­gniarka.

– Tro­chę.

– Do­brze, po­sie­dzi pani jesz­cze chwilkę, a po­tem spró­bu­jemy wstać.

Przyj­muję jej słowa w mil­cze­niu, chło­nąc ko­lejne de­tale. Tym ra­zem za­miast na po­miesz­cze­niu sku­piam się na so­bie.

Moje spoj­rze­nie ucieka w stronę zgię­cia le­wego łok­cia, w któ­rym tkwi ró­żowy we­nflon. Mam szczerą na­dzieję, że spły­wa­jące za jego po­mocą leki to ja­kieś środki roz­ja­śnia­jące umysł i ha­mu­jące bzdurne po­my­sły.

Brzuch po­now­nie przy­po­mina o swoim ist­nie­niu, do­no­śnie bul­go­cząc. Ła­god­nym ge­stem gła­ska­nia pró­buję go uci­szyć, ale bez skutku. Skur­cze po­wo­dują, że od­ru­chowo lekko się zgi­nam i za­gry­zam zęby. Żeby nie my­śleć o tym, co dzieje się w brzu­chu, sku­piam się na czymś in­nym. Pierw­sze, co przy­cho­dzi mi do głowy, jest moje ubra­nie. Na gó­rze mam na so­bie gra­na­tową bluzkę, którą ktoś po­darł przed ba­da­niem.

Nie, nie ktoś.

Adam. Ry­cerz na bia­łym ko­niu, gdy ją roz­chy­lał, by umie­ścić na mo­jej klatce pier­sio­wej dziwne na­klejki.

– I jak? – pyta pie­lę­gniarka, a ja mam wra­że­nie, że na­wią­zuje do mo­jej przy­gody na stole ope­ra­cyj­nym. Ale nie, cho­dzi jej prze­cież wy­łącz­nie o moje sa­mo­po­czu­cie, prawda?

– Le­piej. Tylko mój brzuch...

– To nor­malne po ko­lo­no­sko­pii – za­pew­nia – wszystko przez zgro­ma­dzone w je­li­tach po­wie­trze. Ale skoro czuje się pani do­brze, to spró­bu­jemy te­raz wstać. Tylko naj­pierw mu­simy pa­nią ubrać.

– Ubrać? – py­tam, ale od­po­wiedź kryje się pod koł­drą.

Gdy tylko lekko ją od­chy­lam, orien­tuję się, że je­stem w po­dob­nej sy­tu­acji jak pan Zbi­gniew. Nie mam na so­bie spodni. O bie­liź­nie nie wspo­mi­na­jąc.

Co zna­czy mniej wię­cej tyle, że wszy­scy wi­dzieli mnie nagą.

Je­żeli ro­ze­rwana bluzka była dla mnie kosz­ma­rem, w tym przy­padku na­wet nie wiem, jak to sko­men­to­wać. Za­wsty­dza­jąca myśl musi na szczę­ście zejść na drugi plan, po­nie­waż pie­lę­gniarka po­ja­wia się przy mnie z parą no­wych gra­na­to­wych spode­nek.

– Da so­bie pani radę? – pyta, po­da­jąc mi za­fo­lio­wany ze­staw.

– Tak, dzię­kuję. – Od­pa­ko­wuję ubra­nie, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój i nie my­śleć o tym, ile osób mo­gło oglą­dać mnie nago.

Czy na sali znaj­do­wali się żądni wie­dzy stu­denci? Ciężko po­wie­dzieć. Za bar­dzo sku­pia­łam się na nar­ko­zie, by spraw­dzać do­dat­kowo obec­ność i roz­li­czać wszyst­kich z peł­nio­nych przez nich funk­cji. Zresztą, na­wet je­śli nie było ich w mo­men­cie, gdy za­sy­pia­łam, mo­gli się prze­cież po­ja­wić w trak­cie ba­da­nia. Niby po­winno mi być wszystko jedno, skoro i tak spa­łam, ale sama świa­do­mość tego faktu po­wo­duje, że czuję co­raz więk­sze za­że­no­wa­nie.

Wkła­dam spodenki i od razu czuję się le­piej. Nie jest to strój godny ha­sh­taga #ootd na In­sta­gra­mie, ale daje radę. A już zde­cy­do­wa­nie jest lep­szy niż go­li­zna.

Oba­wiam się pierw­szych kro­ków, prze­czu­wa­jąc, że mo­men­tal­nie się prze­wrócę, ale nie jest tak źle. Ko­bieta po­maga mi przejść pierw­szy etap, a póź­niej je­stem już w sta­nie sama utrzy­mać się na no­gach.

Na­wet nie za­uwa­żam, kiedy wi­ro­wa­nie w gło­wie ustaje, a ja je­stem go­towa na po­wrót do domu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: