Będziesz moja - ebook
Będziesz moja - ebook
Hannah Latimer, piękna dziewczyna pracująca dla fundacji humanitarnej, zostaje posądzona o przemyt i wtrącona do więzienia. Z pomocą przychodzi jej książę Kamal Al Safar, którego wuj przyjaźni się z jej ojcem. Jest tylko jeden sposób, by pozwolono Kamalowi zabrać Hannah z więzienia: musi oświadczyć, że zamierza ją poślubić. Ku przerażeniu Hannah władczy i arogancki Kamal naprawdę chce to zrobić…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3700-0 |
Rozmiar pliku: | 720 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hannah nie spała, gdy w zamku obrócił się klucz. Poza krótkimi przerywanymi drzemkami nie zmrużyła oka od blisko czterdziestu ośmiu godzin. Teraz też leżała z przymkniętymi powiekami, ale na dźwięk otwieranych drzwi gwałtownie siadła na wąskim metalowym łóżku.
Bezładnymi ruchami usiłowała doprowadzić włosy do porządku, ale szybko się poddała. Drżące dłonie spoczęły na kolanach. Jeszcze raz udało jej się przybrać opanowany wyraz twarzy, czuła jednak, że moment, w którym rozsypie się psychicznie, jest już bardzo, bardzo blisko.
Kilka razy otworzyła i zamknęła oczy, aby przegonić łzy zbierające się w kącikach oczu. Zębami przygryzła opuchniętą dolną wargę. O dziwo, ból pomógł jej się skoncentrować. Uniosła głowę i ściągnęła ramiona do tyłu, prostując się. Nie da tym draniom satysfakcji. Nie będzie przy nich płakać.
Tak to jest, kiedy ktoś próbuje udowodnić… udowodnić… Co właściwie chciała udowodnić? A przede wszystkim komu? Plotkarskim magazynom? Ojcu? Sobie samej?
Nabrała powietrza do płuc i wypuściła je powoli. Powinna skupić się na faktach. A fakty były takie, że nabroiła, i to solidnie. Trzeba było pogodzić się z powszechnie panującą opinią, że żadna z niej intelektualistka ani aktywistka. Trzeba było trzymać się pracy przy biurku i swoich idealnie wypielęgnowanych paznokci… Zgięła palce, patrząc na poobgryzane brudne paznokcie, i na serio się przeraziła.
Tylko nie panikuj, Hannah!
Zawsze uważała, że to wyjątkowo absurdalne polecenie. Tak samo absurdalne jak pomysł, że praca w fundacji charytatywnej zrobi z niej bohaterkę.
„Nie zawiodę was, obiecuję”.
Jednak stało się inaczej.
Powieki opadły, zasłaniając jej oczy niczym tarcza, a ciało stężało w nerwowym oczekiwaniu. Pchnięte ręką strażnika drzwi otworzyły się.
– Nie jestem głodna, ale potrzebna mi szczoteczka do zębów i pasta. Kiedy będę mogła zobaczyć się z konsulem brytyjskim? – wyrecytowała, czując, że słowa te wypowiedziane kolejny raz zaczynają brzmieć jak mantra.
Właściwie nie spodziewała się odpowiedzi. Nie otrzymała przecież żadnej, odkąd aresztowano ją po niewłaściwej stronie granicy. Nigdy nie była mocna z geografii. Ją natomiast zasypywano pytaniami. Najczęściej tymi samymi, powtarzanymi w kółko i na okrągło. Pytaniom towarzyszyła pełna niedowierzania cisza, gdy próbowała się wytłumaczyć.
Pojęcie pomocy humanitarnej najwyraźniej nie występowało w języku wojskowych Kuagani. Zapewniała, że nie jest szpiegiem i że nigdy nie należała do żadnej partii politycznej. A gdy pokazali jej zdjęcie, na którym trzyma transparent, protestując przeciwko zamknięciu lokalnej szkoły, tylko się roześmiała, co raczej nie było zbyt mądrym posunięciem.
Kiedy nie zarzucali jej szpiegostwa, twierdzili, że szmugluje narkotyki. Dowodem miała być kasetka z lekami i szczepionkami, które teraz były już prawdopodobnie bezużyteczne, bo nie włożono ich do lodówki.
Przez pierwszy dzień Hannah karmiła się nadzieją, że dopóki mówi prawdę, nie ma się czego obawiać. Teraz jednak nie mogła wprost uwierzyć we własną naiwność.
Minęło trzydzieści sześć godzin. Wiadomość o incydencie na granicy nie przebiła się do prasy, a tryby machiny dyplomatycznej wciąż stały w miejscu, gdy król Surany podniósł słuchawkę i czekał na połączenie z władcą sąsiedniego państwa, szachem Malekiem Sa’idi. Dwóch innych mężczyzn, skrajnie od siebie różnych, z niecierpliwością oczekiwało na rezultat tej rozmowy.
Starszy z nich miał sześćdziesiąt parę lat, był średniego wzrostu, a jego twarz zdobiła rozwichrzona broda. Ubrany w tweedową marynarkę, z lekko kręconymi włosami w kolorze pieprzu z solą, przypominał roztargnionego profesora uniwersytetu. Jednak okulary w rogowej oprawce przesłaniały bystre spojrzenie, a pozorne rozkojarzenie maskowało analityczny umysł, skłonność do ryzyka i typową dla liberała bezwzględność. Cechy te sprawiły, że przed ukończeniem pięćdziesiątego roku życia mężczyzna dwukrotnie dorobił się fortuny i dwukrotnie ją stracił.
Także teraz stał u progu wielkiego sukcesu lub druzgocącej klęski, a wszystko zależało od kierunku, w którym potoczą się sprawy. Jednak to nie finanse absorbowały go w tej chwili najbardziej. Na całym świecie istniała tylko jedna rzecz, która dla Charlesa Latimera znaczyła więcej niż pieniądze. Jego jedyne dziecko. Tutaj, za zamkniętymi drzwiami, mógł wreszcie porzucić twarz pokerzysty. Wyglądał jak przeciętny rodzic, drżący z niepokoju na samą myśl, że jego dziecku mogłoby się stać coś złego.
Drugi z dwójki mężczyzn był o wiele młodszy, miał krótko przystrzyżone kruczoczarne włosy, a oliwkowa skóra połyskiwała jak złoto, odbijając wpadające do komnaty światło. Miał nieco ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a długie nogi i szerokie barki pozwalały przypuszczać, że w szkole i na uniwersytecie uprawiał wioślarstwo. Rzeczywiście tak było, ale kariera sportowa nie spotkała się z aprobatą wuja, tak więc jego pierwsze Igrzyska Olimpijskie okazały się ostatnimi. Złoty medal leżał zapomniany w którejś z szuflad. Kamal, książę Surany, lubił rywalizację i lubił wygrywać, ale trofea miały dla niego drugorzędne znaczenie.
Nerwowość Charlesa Latimera, która objawiała się bezustannym krążeniem po pokoju, kontrastowała z niemal stoickim spokojem młodszego mężczyzny. Mimo że siedział on niemal bez ruchu, mocno zaciśnięte szczęki świadczyły o napięciu wywołanym sytuacją.
Młodszy mężczyzna należał do innej generacji niż dręczony najgorszymi przeczuciami Charles Latimer. Dziś były jego trzydzieste urodziny i prawdę mówiąc, nie tak zamierzał je obchodzić, choć z jego zachowania trudno było wyczytać frustrację czy choćby niezadowolenie. Było dla niego oczywiste, że uczucia znajdowały się na dalszym planie. Na pierwszym zaś stały obowiązki, które były wpisane w jego życie.
Wreszcie podniósł się z fotela, a gwałtowne ruchy zdradziły napięcie, które do tej pory ukrywał. Wysoki, tchnący elegancją w ubiorze i zachowaniu, podszedł do dużych okien. Na zabytkowej terakocie rozbrzmiały ciche kroki. Walcząc z uczuciem klaustrofobii, szarpnął klamkę.
Pluskanie fontanny na dziedzińcu stłumiło słowa wypowiadane przez jego wuja do słuchawki. Powietrze było ciężkie od wilgoci i przesycone zapachem jaśminu. Burza piaskowa, na którą zanosiło się, gdy lądował, odeszła gdzieś dalej. Było ponad dwadzieścia stopni goręcej niż na Lazurowym Wybrzeżu. Antibes… Oczami wyobraźni zobaczył smukłe, opalone ciało Charlotte Denning, upozowane na leżance stojącej na tarasie. Chłodzący się obok szampan i uwodzicielski uśmiech obiecywały bardzo udany wieczór urodzinowy i jeszcze lepszą noc.
Charlotte, ciesząca się świeżo odzyskaną wolnością, nadrabiała to, co straciła, będąc przez rok żoną mężczyzny, który nie podzielał jej fascynacji seksem. A to oznaczało, że dla niego była wymarzoną partnerką. Na pewno rozzłości ją jego dzisiejsza nieobecność, a gdy pozna jej powód, będzie wściekła. Nie dlatego, że małżeństwo oznaczało koniec ich romansu. Jak znał Charlotte, uznałaby to za dodatkową atrakcję. Ale on tak nie potrafił. Małżeństwo oznaczało, że wszystkie kobiety pokroju Charlotte musiały zniknąć z jego życia. Zostawały wspomnienia. Morze wspomnień. Figlarny uśmiech zaigrał na jego ustach i po chwili zniknął. Miał obowiązki, a jednym z nich było zawarcie związku małżeńskiego. Znał paru szczęśliwców, którym udało się połączyć ten obowiązek z autentycznym pożądaniem. Kiedyś sądził nawet, że i on będzie miał tyle szczęścia.
Zaczerpnął powietrza, wdychając upojny aromat kwiatów, po czym zamknął okno. Dalsze rozpamiętywanie przeszłości mogło go doprowadzić jedynie do użalania się nad sobą, a tego nie chciał. W takich chwilach powtarzał sobie, że przynajmniej jest żywy. W przeciwieństwie do jego bratanicy Leili. Mogłaby być jego dzieckiem, gdyby sprawy ułożyły się inaczej. Zginęła, gdy samolot z nią i jej rodzicami na pokładzie rozbił się w górach razem z całą załogą, co stało się początkiem spekulacji, które odmieniły życie Kamala na zawsze.
On miał przed sobą przyszłość, którą odziedziczył po ojcu Leili. Odkąd został jedynym dziedzicem spuścizny po swoim wuju, nie myślał o małżeństwie inaczej jak o fakcie, który prędzej czy później nastąpi. Do tego czasu zamierzał cieszyć się życiem i wolnością, przez co przylgnął do niego przydomek Zdobywcy Serc.
A teraz dziwaczny splot okoliczności postawił na jego drodze kobietę, którą musiał poślubić. To nie miało być małżeństwo, które potrwa kilkanaście miesięcy i skończy się szybkim rozwodem. Jego małżeństwo to wyrok dożywocia u boku kobiety, o której prasa pisała „Królowa Śniegu”. Brukowce uwielbiały takie historie.
– Załatwione.
Kamal odwrócił się i skinął głową.
– Zajmę się wszystkim.
Gdy król Surany odłożył słuchawkę, Charles Latimer, ku zdziwieniu swojemu i reszty, wybuchnął płaczem.
Kamal potrzebował zaledwie godziny, by wydać dyspozycje, po czym wrócił do gabinetu wuja, by omówić z nim i Charlesem Latimerem dalszy przebieg wydarzeń. Miał przy sobie plan zatwierdzony przez wuja, który zwrócił się teraz do swojego przyjaciela. Znali się jeszcze z czasów studiów, a potem połączył ich biznes.
– Dziś wieczorem Hannah powinna być już z tobą, Charlie.
Raczej ze mną, chciał uściślić Kamal, ale powściągnął język.
Musiał przestrzegać kolejności. Najpierw należało wydostać dziewczynę z niewoli, a potem się zobaczy.
– Oczywiście, jeśli wpadnie w histerię albo…
– Nie musisz się o to martwić – przerwał mu Charles Latimer z dumą w głosie. – Hannah ma twardy charakter i jest mądra. Zrobi to, czego od niej oczekujemy.
Już wkrótce Kamal miał się przekonać, czy słowa te są uzasadnione. Wątpił w to, szczerze mówiąc. Wyglądało raczej na to, że Latimer, jako ojciec, nie chciał myśleć, że mogłoby być inaczej. Dla Kamala było jasne, że folgował córce przez całe życie. Szanse na to, że rozpieszczona Brytyjka przetrwa w więzieniu pół dnia i nie zacznie histeryzować, były nikłe.
Dlatego widząc, że obiekt jego zabiegów dyplomatycznych wcale nie jest emocjonalnym wrakiem człowieka, powinien poczuć ulgę. Jednakże widok szczupłej i uderzająco pięknej kobiety, siedzącej spokojnie na pryczy w spranym pasiaku, nie napełnił go ulgą, lecz niepohamowanym gniewem.
Niewiarygodne! Trzeba było poruszyć niebo i ziemię, żeby ją uwolnić, a ona nawet nie raczyła podnieść oczu i traktowała go, jakby był lokajem, który właśnie przyszedł spełnić jej zachcianki. Może była za głupia, by zrozumieć niebezpieczeństwo, w jakim się znalazła. A może po prostu była przyzwyczajona do tego, że tatuś zawsze ratował ją z opresji, i nic sobie z tego nie robiła?
Dopiero gdy obróciła głowę i ciemne rzęsy uniosły się, by na niego popatrzeć, Kamal zorientował się, że za maską chłodnej blond piękności kryje się przerażone i bezradne stworzenie. Na bladym jak alabaster czole lśniły drobne kropelki potu, a sztywno wyprostowane plecy świadczyły o skrajnym napięciu.
Przez chwilę rozważał, czy nie należy jej współczuć, ale odrzucił ten pomysł. Przerażona czy nie, Hannah Latimer wpakowała się w kłopoty na własne życzenie.
W lot zrozumiał, dlaczego mężczyźni uganiają się za nią, i to pomimo krążących o niej opinii. Sam niemal uległ jej urokowi, ale potem Hannah odezwała się i głos, chłodny jak lód, rozwiał wszelkie złudzenia. Mieszanina pogardy i poczucia wyższości wylewała się z każdego wypowiadanego przez nią słowa. Z takim nastawieniem na pewno nie mogła liczyć na życzliwość, tym bardziej tutaj.
– Muszę się widzieć z… – Hannah urwała, a jej błękitne oczy otworzyły się szerzej, gdy zrozumiała, że nie stoi przed nią strażnik z tacą i odpychającą szarawą breją, którą serwowano jej tutaj rano i wieczorem.
Mężczyzna stojący naprzeciw niej był tak wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. Nie nosił też munduru ani broni. Był za to gładko ogolony i miał na sobie białą powłóczystą szatę. Tkanina pachniała świeżością i Hannah z prawdziwą przyjemnością wciągnęła powietrze nosem. Mężczyzna miał przewieszoną przez ramię niebieską chustę czy może płaszcz, co wyglądało raczej dziwnie, biorąc pod uwagę okoliczności. Jej wystraszone spojrzenie powędrowało ku jego twarzy.
Gdyby nie blizna, która odcinała się bielą od ciemniejszej twarzy, i nos, który wyglądał na złamany w przeszłości, mężczyznę można by uznać za wzór doskonałości. Hannah zapatrzona w jego pełne usta, spłoszyła się, gdy mężczyzna wyciągnął ku niej rękę i powiedział czystą angielszczyzną, niemal bez śladu obcego akcentu.
– Chciałbym, żeby pani to na siebie włożyła, Miss Latimer.
Na dźwięk chłodnego, pozbawionego emocji głosu, Hannah poczuła skurcz w żołądku.
– Nie! – wyszeptała drżącymi ustami.
W jej przekonaniu mężczyzna uosabiał wszystkie koszmarne myśli, które do tej pory udawało jej się trzymać z dala od świadomości. W jednej chwili przypomniała sobie lepkie spojrzenia przesłuchujących ją oficerów. A także relacje o zaginionych jeńcach, torturach i…
Ludzie w jej sytuacji znikali. Taka była prawda.
Wpatrzona w tkaninę, której błękit działał na nią niemal hipnotyzująco, Hannah zerwała się na równe nogi. Zbyt szybko. Pomieszczenie zawirowało przed jej oczami. Niebieska chusta, brudna biel ścian, zimne kafelki zlały się w jedno i Hannah zamknęła powieki, czując, że spada w otchłań.
– Oddychaj! – Miękkie jak wata nogi ugięły się pod nią. Mężczyzna pomógł jej usiąść i przytrzymywał, by nie przewróciła się na bok.
– Nie chcę się przebierać – powiedziała z trudem, przypominając sobie jak przez mgłę jego słowa.
Poczuła, jak męskie dłonie łagodnie, ale stanowczo zaciskają się na jej barkach. Kamal starał się panować nad gniewem. Nie chciał tu być i nie chciał robić tego, co zrobić musiał. Wzdragał się przed współczuciem dla tej kruchej kobiety, która była odpowiedzialna za całą sytuację.
Czy odczuwała wyrzuty sumienia? To nie pierwszy raz, kiedy przez swoją lekkomyślność sprowadziła na innych kłopoty. Czy kiedykolwiek tego żałowała? Może wtedy, gdy jakiś dociekliwy dziennikarz powiązał wypadek samochodowy jej pierwszej ofiary z zerwanym ślubem.
Nagłówki krzyczały „Doprowadzony do rozpaczy chciał się zabić”, a do panny Latimer przylgnął przydomek ‒ Królowa Śniegu. Może gdyby okazała wtedy chociaż cień skruchy, media obeszłyby się z nią łagodniej. W końcu jej niedoszły małżonek był pod wpływem alkoholu, gdy zjechał z drogi i uderzył w skały. Hannah Latimer nie miała jednak w zwyczaju niczego żałować i ignorowała błyskające tuż przed jej twarzą flesze aparatów.
Będąc w tym czasie w Londynie, Kamal śledził tę historię. Częściowo dlatego, że znał jej ojca, a częściowo dlatego, że wiedział, jak mógł się czuć mężczyzna po rozstaniu z kobietą, z którą planował spędzić resztę życia. Nie mógł wprawdzie powiedzieć, że Amira go zostawiła… Gdyby sam nie kazał jej odejść, poślubiłaby go mimo wszystko. Dodatkowo Amira miała wszystko, czego tej kobiecie tutaj ewidentnie brakowało.
Mimo to, patrząc teraz na przybrudzoną, ale wciąż piękną twarz uwięzionej Brytyjki, czuł coś na kształt współczucia i postanowił zdusić to uczucie w zarodku.
Hannah Latimer zasłużyła na los, jaki ją czekał. Jeśli w tej historii była jakaś ofiara, to był nią on. Na szczęście nie miał romantycznych złudzeń co do istoty małżeństwa. Raz w życiu się zakochał i stracił ukochaną. Drugi raz nie zamierzał popełnić tego samego błędu.
Małżeństwo zaaranżowane w zupełności mu pasowało.
Mimo to gdzieś w głębi ducha wyobrażał sobie, że jego żona będzie kimś, kogo mógłby szanować.
Dlaczego ta rozpuszczona dziewucha nie mogła odnaleźć sensu życia w zakupach? Nawet gdyby doprowadziła się tym do ruiny, Kamal był pewny, że tatuś wyratowałby ją z opresji bez jego pomocy. Zamiast tego Hannah Latimer postanowiła zostać aniołem miłosierdzia. Czuł, że do tej decyzji mogło doprowadzić rozbuchane ego ukochanej córeczki bogatego ojca, ale za nic nie mógł pojąć, jaka szanująca się fundacja zgodziła się ją w ogóle przyjąć, nawet jako wolontariuszkę.
– Masz to na siebie tylko założyć – syknął poirytowany, widząc, że Hannah wpatruje się w niego jak osaczona przez żołdaków dziewica. Doskonale wiedział, że taka poza zupełnie do niej nie pasuje. Fakt, że panna Latimer miała za sobą sporo romansów, był w zasadzie jedynym, z którym nie miał żadnego problemu.
Hannah z trudem dźwignęła się z pryczy i popatrzyła niezwykłemu gościowi prosto w oczy.
– Jeśli mnie tkniesz, złożę zawiadomienie, a kiedy stąd wyjdę…
– Kiedy? – zapytał drwiąco. – A nie „jeśli” stąd wyjdziesz?
– Niedobrze mi.
– Jeśli chcesz stąd wyjść, rób, co mówię, i nałóż to na siebie!
Walcząc z chęcią złapania jej za ramiona i potrząśnięcia tak mocno, aż się obudzi ze swoich wyimaginowanych koszmarów, Kamal poszukiwał w myślach argumentów, które mogłyby natchnąć ją do działania.
– Twój ojciec kazał ci powiedzieć, że… – urwał na chwilę i zamknął oczy. Jak się wabił ten cholerny pies? – Olive się oszczeniła i ma pięć słodkich szczeniaczków… – dokończył z wyraźną ulgą.
Hannah znieruchomiała, a jej spojrzenie stało się mniej podejrzliwe.
– Jestem po twojej stronie, więc proszę, załóż na siebie te rzeczy. Nie możesz wyjść w pasiaku, bo zwrócisz na siebie uwagę.
– Mój ojciec cię przysłał? – Chwyciła się tej informacji jak ostatniej deski ratunku.
Blady uśmiech rozjaśnił jej twarz. Hannah w myślach podziękowała ojcu. Potem wzięła do rąk dziwny strój, który nie przypominał żadnego z jej zwykłych ubrań.
– Kim jesteś? – zapytała, a wyobraźnia podsuwała jej coraz to nowe propozycje. Aktor? Albo najemnik. A może skorumpowany polityk? Ktoś, kto zrobiłby wszystko za pieniądze albo dla zaspokojenia żądzy przygód?
– Jestem twoim biletem na wolność.
Przechyliła głowę. Jakiekolwiek były jego pobudki, wniósł w jej życie nadzieję. Nagle Hannah nabrała optymizmu, który opuścił ją, gdy w kajdankach trafiła do celi.
– Czy tata…? – zapytała i oczy jej zwilgotniały.
– Nie myśl teraz o nim i skup się.
Próbowała zapanować nad wzruszeniem, które wywołało wspomnienie ojca.
– Oczywiście – przytaknęła mechanicznie. – Co mam robić?
– Nie odzywać się i wypełniać polecenia.
Zniecierpliwiony wyjął jej z rąk niebieską tkaninę, z którą nie wiedziała co zrobić. Po chwili miała szczelnie owinięte nią włosy i zakrytą górną część ciała. Pozostały fragment Kamal zarzucił jej na plecy.
– Gotowa?
– Tak.
– W porządku. Wyjdziesz z tego budynku z podniesioną głową. Zachowuj się jak… po prostu bądź sobą.
Hannah podniosła oczy, szukając w nich potwierdzenia, że wszystko będzie dobrze.
– Pozwolą mi wyjść?
– Tak – odparł.
– Nie wiem, jakim cudem cię tutaj wpuścili, ale…
– Gdyby mnie nie wpuścili, byliby w poważnych kłopotach. W Kuagani można aresztować obcokrajowca, a nawet skazać go na karę śmierci. Każdego z wyjątkiem przyszłej żony następcy tronu Surany.
Może gdyby Hannah Latimer wybrała inny moment na swoją eskapadę, interwencja jego wuja skończyłaby się po prostu uwolnieniem jej. Na swoje nieszczęście jednak trafiła w ręce uzbrojonego patrolu granicznego, i to w czasie, gdy monarchia pogrążona była w kryzysie politycznym. Rodzina królewska, oskarżana przez rywalizujące z nią ugrupowania o bezskuteczność, wprowadziła drakońskie obostrzenia: żadnych drugich szans, żadnej pobłażliwości i żadnego specjalnego traktowania. Dla nikogo. Ale z pewnymi wyjątkami.
Wuj niczego mu nie nakazał. Zamiast tego mówił o długu, jaki miał wobec swojego przyjaciela, i ze zwykłą sobie uprzejmością zapytał, czy Kamal nie zechciałby poślubić córki Charlesa Latimera.
– Wiem, że nie jest ideałem – przyznał – ani osobą, którą bym sam dla ciebie wybrał, ale jeśli nią właściwie pokierować… Była takim uroczym dzieckiem – westchnął.
– Ale teraz jest dorosła.
– Decyzję pozostawiam tobie, Kamalu.
To była pierwsza rzecz, o którą poprosił go wuj, który nie tylko był królem, ale także jego przybranym ojcem. Kamal nie mógł odmówić.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała Hannah, ale, prawdę mówiąc, perspektywa wydostania się z tego strasznego miejsca podziałała na jej wyobraźnię tak mocno, że było jej zupełnie wszystko jedno, dlaczego postanowiono ją wypuścić na wolność.
– Wkrótce zrozumiesz – odparł Kamal i mimo że jego słowa okraszone były uśmiechem, Hannah poczuła na plecach zimny dreszcz.
– Prawdopodobnie nikt nie będzie cię o nic pytał, ale gdyby tak się stało, nic nie mów. Zacznij płakać albo coś w tym stylu.
To akurat mogła zrobić na zawołanie. Przerażało ja natomiast, że będzie musiała iść pewnym krokiem, szczególnie że nogi wciąż miała jak z waty.
– W razie czego udawaj, że porzuciłaś narzeczonego.
Hannah otworzyła szeroko oczy. Nie sądziła, że przeszłość dogoni ją nawet tutaj. Swoją działalnością w organizacji charytatywnej chciała odbudować reputację awanturnicy, która dwa razy zerwała zaręczyny, w tym raz uciekając niemal sprzed ołtarza.
– Zdaje się, że w tym masz wprawę – rzucił Kamal z przekąsem, po czym normalnym już, władczym tonem przywołał straż.
Drzwi otworzyły się i Hannah po raz pierwszy wyszła z celi, do której przyprowadzono ją dwa dni temu. W korytarzu stali uzbrojeni wojskowi. Mężczyzna idący obok niej zatrzymał się i powiedział coś do pierwszego z nich. Nie zrozumiała co, ale po chwili żołnierze, jak na komendę, cofnęli się o krok, robiąc im więcej miejsca.
Hannah ukradkiem obserwowała swojego wybawcę. Albo tak dobrze grał swoją rolę, albo rzeczywiście był wysoko postawioną figurą. Wydawało jej się, że wymkną się z budynku tylnym wyjściem, tymczasem czuła się, jakby stąpała po czerwonym dywanie. Nikt ich nie zaczepiał, nie przyglądał się podejrzliwie. Panowała niemal kompletna cisza, w której echem odbijały się tylko ich niespieszne kroki.
Gdy wyszli z budynku, Hannah zderzyła się z falą gorąca, ale była tak spragniona przestrzeni, że nawet oślepiające promienie słońca i pot, który z miejsca oblepił całe jej ciało, nie zrobiły na niej większego wrażenia. Zachwiała się lekko, ale natychmiast poczuła na ciele dłoń, która przytrzymała ją w pasie.
– Nic mi nie jest – mruknęła niewyraźnie.
Przez chwilę jednak zdawało jej się, że pod opieką tego mężczyzny mogłaby się czuć bezpieczna. Było to całkiem przyjemne uczucie.
Rozglądając się wokół, zrozumiała, że przetrzymywano ją w bazie wojskowej. Wszędzie było pełno żołnierzy. W pierwszym odruchu myślała, że zaczną uciekać. Całe jej ciało spięło się w oczekiwaniu na sygnał od idącego obok niej mężczyzny, ale on miał najwyraźniej inne plany. Wziął jej rękę i uścisnął ją lekko. Zatrzymała się i oboje czekali.
– To Rafik – powiedział, przedstawiając jej człowieka, który podszedł do nich. Był ubrany podobnie jak jej wybawiciel. Uznając go za przyjaciela, Hannah zdobyła się na półuśmiech i skinęła głową na powitanie.
Mężczyźni rozpoczęli rozmowę, z której Hannah znowu nic nie rozumiała poza tym, że padało dużo pytań i krótkie odpowiedzi.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała w końcu zaniepokojona.
– Pytasz o to, czy uda ci się uniknąć sądu?
– Jestem niewinna – zaprotestowała, ale mężczyzna, dzięki któremu opuściła więzienie, tylko drwiąco się uśmiechał.
– Każdy nosi w sobie jakieś winy, aniele. Jak powiedział ktoś znany, za wszystko trzeba płacić. Ale na razie odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak. Twoja taksówka czeka.
Hannah odwróciła głowę w kierunku, w którym skinął, by zobaczyć nieduży samolot ozdobiony herbem, który coś jej przypominał.