- promocja
- W empik go
Beholden. The Belonging Duet. Tom 2 - ebook
Beholden. The Belonging Duet. Tom 2 - ebook
Bestsellerowa autorka Corinne Michaels powraca z nową powieścią z jej bestsellerowej serii Salvation.
Beloved, pierwsza część duetu, zostawiła czyelniczki w emocjonalnym rozdarciu. Czy druga część pozwoli uleczyć zranione serca?
Niezapomniana historia dla tych czytelniczek, które cenią sobie książki wyjątkowo przesiąknięte emocjami, z czego słynie Corinne Michaels.
Próbowałam mu się opierać. Robiłam co w mojej mocy, by historia znów się nie powtórzyła.
Jackson i ja wiedzieliśmy, że ostatecznie on i tak wygra. Zburzył moje mury obronne, zlekceważył wszystkie wymówki i sprawił, że pokochałam go na przekór wszystkiemu.
A potem roztrzaskał moje serce na tysiąc drobnych kawałków.
Nie pozwolę mu na to ponownie. Oddanie mu serca po raz pierwszy było wystarczająco trudne. Jeśli znowu mnie zrani, nigdy tego nie przeboleję. Bez względu na to, co myśli sobie Jackson, nie uciekniemy przed własną przeszłością.
Michaels wznosi czytelnika na szczyty emocji, sprawiając, że tej książki nie zapomnisz.
Laurelin Paige, autorka bestsellerów New York Times i USA Today
Powiem szczerze, że ta książka rozwaliła mnie na kawałki. Muszę was ostrzec, że w ciągu sekund zostaniecie przez nią pochłonięci i tak zaangażujecie się w ten romans, że będziecie omdlewać, płakać i drżeć z emocji, przewracając kartkiWhitney G., autorka bestsellerów New York Times i USA Today
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-62-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CATHERINE
Stoję przed lustrem w czarnej sukience do kolan. Włosy mam rozpuszczone i proste. Nie umalowałam oczu. Żaden wodoodporny tusz nie jest w stanie wytrzymać w starciu ze strumieniami łez, które ostatnio wypłakałam.
Dziś go zobaczę.
Będę musiała znieść widok mężczyzny, który już nie jest mój. Tego, który zmusił mnie, abym znowu pokochała, oddała mu swoje serce, po czym zmusił do bycia samotną. Odszedł, a ja już go nie odzyskam.
To będzie cud, jeśli uda mi się przez to przebrnąć.
Taksuję się spojrzeniem od stóp do głów, zadowolona z efektu, choć w sumie jakie to ma znaczenie? Kogo obchodzi, jak wyglądam w tym całym bałaganie? Pod koniec dnia i tak będę wrakiem – kolejny raz. Nie będzie odwrotu. Czuję się, jakbym trafiła do piekła, a raczej czyśćca. Poruszam się wśród żywych, ale w środku jestem martwa.
– Gotowa? – pyta szeptem stojąca za moimi plecami Ashton, kładąc mi na ramieniu chłodną dłoń.
– Tak. Już gorzej być nie może – odpowiadam głosem wypranym z emocji.
Czuję wewnętrzną pustkę.
Odebrał mi wszystko.
– W porządku… – urywa i wychodzi z pokoju, pozwalając mi dojść do siebie.
Kiedy już jestem gotowa, przechodzę do salonu. Bierzemy w milczeniu nasze rzeczy i idziemy do samochodu. Ashton nie włącza radia w trakcie jazdy, dając mi czas na myślenie o Jacksonie. Widzę jego twarz, słyszę jego głos, czuję na sobie jego dłonie, ale to nie jest prawdziwe. To widmowe uczucia, które żywię do nieprawdziwego mężczyzny. Nic z tego nie było prawdą. Czasem zastanawiam się, czy po prostu tego nie zmyśliłam.
Gdy podjeżdżamy do metalowej bramy cmentarza, wyglądam przez szybę, żałując, że nie jestem gdzie indziej. Nie wiem, jak przebrnę przez to wszystko.
Samochód zatrzymuje się, a Ashton kładzie dłoń na mojej dłoni.
– Cat, nie musimy tego robić. Jeśli nie chcesz tu być… – Urywa i przygryza dolną wargę. – Nikt nie będzie cię oceniał.
Zrozumienie w jej oczach przenika na wskroś moje serce, rozdzierając je od środka.
Patrzę na namiot rozstawiony na miejscu pochówku. Ludzie zaczynają krążyć wkoło, by pożegnać się z mężczyzną, którego kochali. Siedzę jak skamieniała. Próbuję poskładać w jedną całość skrawki swojego serca, które już dawno temu przestały bić. Słyszę, jak łomoczą nierówno w mojej piersi, ale niczego nie czuję.
– Obiecałam, że tu będę, Ashton – mówię z nutą ostateczności w głosie.
I choć tego nie chcę, prawda jest taka, że go kocham. Oddałam mu serce i złożyłam obietnice – nie złamię ich, choćby nie wiem, co się działo.
Wychodzimy z samochodu i zaczynamy przedzierać się przez morze czerni. Na cmentarzu gromadzą się ludzie pogrążeni w bólu i żalu. Moje obcasy przebijają miękką trawę, a dziury w sercu poszerzają się wraz z każdym krokiem. Powietrze wypełnia zapach świeżej trawy. Czuję jego obecność. Każdy skrawek mojego ciała wibruje przeczuciem. Łzy napływają mi do oczu, utrudniając widzenie. Potykam się, a Ashton ratuje mnie przed upadkiem.
– Ash… – Głos mi drży, gdy próbuję wziąć się w garść.
– Nie odstąpię cię nawet na krok.
Jej głębokie, niebieskie oczy przepełnia determinacja.
Przytakuję, czerpiąc z niej siłę. Jest przy mnie i nie pozwoli mi się rozsypać.
Idę przed siebie z opuszczoną głową, a ona trzyma mnie za ramiona. Nie chcę widzieć żadnych twarzy. Skupiam wzrok na kroplach rosy zwisających ze źdźbeł trawy. Przyglądam się każdej po kolei, bo to łzy samego Boga. Łzy, które pojawiły się, bo nie tak powinno być. Jeśli nie podniosę głowy, nie będę musiała oglądać urny stojącej na szczycie nagrobka. Ani przyjaciół i rodziny z oczami pełnymi łez. Mogę udawać, że to okropny sen i nic z tego nie dzieje się naprawdę. Nie chcę słuchać przemowy, w której każą nam być wdzięcznym za czas, który razem spędziliśmy, bo żadna ilość czasu _nigdy_ nie wystarczy.
– Jestem przy tobie – szepcze Ashton i obejmuje mnie ramieniem.
Kiwam głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Ledwie się trzymam.
Gdy głos zabiera ksiądz, w tłumie zapada cisza. Mówi o heroizmie i poświęceniu. Otwieram oczy i chłonę rozgrywającą się przede mną scenę. Z boku stoi czwórka marynarzy w galowych, granatowych mundurach. Z piersi zwisają im wstęgi i medale. Zerkam na flagę amerykańską, która leży złożona obok urny, będąc ostatecznym dowodem jego poświęcenia. Słucham słów i cichego szlochania pogrążonych w cierpieniu ludzi.
Gdy wielebny milknie, jeden z marynarzy podnosi trąbkę i zaczyna grać wojskową melodię _Taps_, aby uczcić ofiarę. Każda nuta przenika mnie na wskroś, aż do kości, i sprawia, że serce mi pęka. Łzy płyną niepohamowanym strumieniem. Marynarz w mundurze podchodzi do pierwszego rzędu i składa flagę w delikatne dłonie. Klęczy przed nią i mówi, a ona kiwa głową i drży. Jej przenikliwy krzyk przebija się przez moją kruchą fasadę.
– Ciii, Cat – szepcze mi do ucha Ashton. – Cała się trzęsiesz.
Przesuwa rękami wzdłuż moich ramion, próbując mnie rozgrzać.
Gdybym tylko trzęsła się z powodu zimna…
Odwracam się w jej stronę, gdy nagle czuję na ramieniu czyjś dotyk.
– Catherine.
Jego głęboki głos rozlega się w niesamowitej ciszy. Ten dźwięk jest moją zgubą. Z mojej piersi wyrywa się szloch, gdy Ashton łapie mnie w ramiona, a ja rozpadam się na kawałki.ROZDZIAŁ 1
JACKSON
Zabijmy ich i uciekajmy! – ryczy Mark, przekrzykując świst zasypującego nas gradu kul. – Na wzgórzu jest jeszcze jeden!
Odpowiadam ogniem, próbując dotrzeć do bezpiecznego schronienia. W całym tym chaosie docierają do mnie wyłącznie wrzaski i wystrzały. Kurz podnosi się wraz z każdym trafiającym w ziemię nabojem.
– Muff! – woła Mark, gdy zaczyna mi ciemnieć przed oczami.
W ustach czuję metaliczny posmak krwi.
– Sukinsynu, ruszaj się! – wrzeszczy, próbując mnie osłonić. Otwieram oczy i widzę, jak twarz Marka wykrzywia się w grymasie, gdy oddaje kolejną serię strzałów.
Posługując się zdrowym ramieniem, próbuję podpełznąć bliżej. Boli jak cholera. Ból eksploduje dosłownie wszędzie, gdy kula trafia mnie w brzuch, unieruchamiając mnie w miejscu. Leżę na otwartej przestrzeni, gotowy na spotkanie z losem.
Patrzę na Marka, który odpowiada ogniem i po chwili podbiega do mnie.
– Mark – udaje mi się wychrypieć, gdy się zbliża. Widzę wszystko jak przez mgłę.
Zamykam oczy i ogarnia mnie ciemność. Nie chcę się obudzić. Ból jest zbyt wielki. Poza tym, tutaj, w ciemności, jest Catherine. Jej głos sprawia, że chcę spróbować, ale powoli opuszczają mnie siły.
– Jackson, nie poddawaj się! – krzyczy Mark głosem napęczniałym od emocji.
– Jestem zbyt zmęczony, skarbie. Chcę z tobą zostać. Tutaj nie czuję aż takiego bólu. Dzięki tobie jest mi lepiej – mówię jej, ucieszony widokiem jej twarzy i dźwiękiem głosu. Wiem, że nie jest prawdziwa, ale nie chcę stąd odejść.
Zamykam oczy, a po jej pięknej twarzy spływa łza.
– Jeśli zostaniesz, skrzywdzisz mnie jeszcze bardziej. Musisz wrócić. Proszę. Zrób to dla mnie – błaga.
Zrobiłbym wszystko, żeby tylko jej nie zranić. Dałbym wszystko, by malujący się na jej twarzy ból zniknął. Otwieram oczy. Wdzierające się do nich światło jest niczym tortura, która przywraca mnie do życia. Wokół świszczą kule.
Mark zarzuca mnie sobie na ramię, a ja ledwo powstrzymuję krzyk wywołany wstrząsem, któremu ulega moja ranna ręka. Ból promieniuje od palców u nóg aż do czubka głowy, przypominając mi o tym, że nadal żyję. Skoro nadal coś czuję, to mogę walczyć.
– Musimy uciekać. Natychmiast!
Ton rozkazu nie pozostawia złudzeń co do pilności sytuacji.
Zostaję wrzucony na tył wozu opancerzonego. Upadek sprawia, że wydaję z siebie głośny wrzask.
– Jasna cholera! Boli jak skurwysyn!
Nie mogę się powstrzymać. Znów mam wrażenie, jakby moje oczy przesłoniła mgła, ale nie jestem pewien, czy to z powodu bólu, czy tego, że moje życie nieuchronnie zbliża się do końca.
– Muff, słyszysz mnie?
Drzwi zatrzaskują się z hukiem, gdy kryjemy się w środku i ruszamy w drogę. Mark pochyla się nade mną. Nadal do nas strzelają, ale dzięki osłonie w postaci opancerzonego pojazdu, nie musimy się tym przejmować i możemy uciekać gdzie pieprz rośnie. Wjechanie w każdy wybój na drodze to dla mnie istna tortura. Pędzimy na złamanie karku, próbując jak najszybciej dotrzeć do bazy, a jeden z żołnierzy ocenia stan moich obrażeń.
– Został trzykrotnie postrzelony. Przygotujcie helikopter! – krzyczy do niego Mark. Pojazd wchodzi w gwałtowny zakręt, powodując przesunięcie się mojego ciała.
– Kurwa, moja noga! – wrzeszczę.
– Połóż rękę na ramieniu – instruuje mnie Mark. Przyciska moją dłoń do rany postrzałowej, próbując zmusić mnie do wzmocnienia uścisku. – Muszę zająć się twoją nogą, więc musisz ją trzymać.
Próbuję to zrobić, ale nie czuję własnych rąk. Wszystkie kończyny są ciężkie jak ołów. Dłoń zaczyna mi się ześlizgiwać.
– Nie dam rady…
– Nie masz wyboru, sukinsynu! – krzyczy mi w twarz Mark. – Zamknij się, kurwa, i trzymaj to pieprzone ramię!
Mark wyciąga igłę z torby medycznej i wstrzykuje mi coś w ramię. Wszystko zasnuwa mgła. Jestem potwornie zmęczony. W powietrzu czuć zapach potu, krwi i strachu.
Ktoś uderza mnie w twarz, zmuszając do otwarcia oczu.
– Otwórz oczy, kretynie! Nie zamykaj ich! – Spojrzenie Marka jest pełne skupienia. Czuję, jak rozrywa mi nogawkę spodni. – Będzie bolało, Muff – mówi spokojnym tonem, po czym zaciska palce wokół dziury po kuli w mojej nodze, napierając w dół.
– Kuuurwa mać! – krzyczę, gdy eksplozja bólu rozchodzi się po moich żyłach niczym zmiatająca wszystko z powierzchni fala ognia.
Ból przejmuje nade mną kontrolę, a ja nie jestem w stanie walczyć z ogarniającą mnie ciemnością. Mark dociska ranę ponownie, a ja otwieram gwałtownie oczy.
– Kazałem. Ci. Otworzyć. Oczy! – Odwraca się w stronę kierowcy. – Szybciej!
Zawiązuje coś wokół mojej nogi, tworząc coś w rodzaju opaski uciskowej. Głos ma szorstki, ale słyszę pobrzmiewającą w nim nutę strachu. Obaj wiemy, że jest źle. Utrata krwi, liczne rany postrzałowe oraz fakt, że nie jesteśmy wystarczająco blisko bazy, to rzeczywistość, z którą musimy się zmierzyć.
Mark rozrywa materiał koszuli. Na widok mojego zakrwawionego brzucha dłonie zaczynają mu drżeć z przerażenia. Ręka znowu opada mi na podłogę, więc ustawia się tak, by uciskać jednocześnie ramię i brzuch.
– Za trzy minuty dotrzemy na miejsce – krzyczy do nas kierowca.
– Masz trzy minuty, żeby powiedzieć mi, dlaczego powinienem uratować cię przed wykrwawieniem się na śmierć. Jeśli zamkniesz oczy, przycisnę cię jeszcze mocniej. Lepiej ze mną nie igraj, skurwielu. – Chwyta mnie za twarz, żebym skupił na nim wzrok.
– Powiedz jej…
– Niewykonalne. Powiedz mnie.
– Kocham…
Mdleję z bólu.
***
Budzi mnie monotonne popiskiwanie. Gdzie ja jestem? Czuję w dłoni coś ciepłego, ale nie mogę otworzyć oczu. Ciężar, który nie pozwala mi uchylić powiek, jest za duży. Słyszę, jak ktoś mamrocze przyciszonym głosem, i mógłbym przysiąc, że to Catherine i Mark, ale to nie miałoby sensu.
Chcąc zmusić kończyny do współpracy, próbuję podnieść ręce, ale nie chcą drgnąć z miejsca.
– Jackson… – Słyszę, jak do mnie mówi. – Obudź się, proszę. Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale mam nadzieję, że tak.
Catherine.
Jest tutaj.
Bierze głęboki oddech i wypuszcza powietrze, wyraźnie zdenerwowana.
– Mark zadzwonił, a ja… ja po prostu… wróć do mnie.
Słyszę jej płacz. Ogarnia mnie przemożna chęć, by ją pocieszyć. Chcę się obudzić i powiedzieć jej, że wszystko w porządku, ale moje ciało ani drgnie. Każdy jego skrawek jest ciężki jak ołów i ani myśli współpracować.
– Boże, mam ci tyle do powiedzenia. Musisz wyzdrowieć, bo inaczej nie dam rady. Nie mogę żyć ze świadomością, że spędziliśmy ze sobą tak mało czasu. – Głos Catherine rani mnie do żywego. – Oddałabym wszystko, byle tylko móc cofnąć się w czasie i nie pozwolić ci wyjść z mojego domu. Zamknęłabym cię w swoim cholernym pokoju. Tak mi przykro, skarbie. Musisz wyzdrowieć.
Nie ma za co przepraszać. To ja jej to zrobiłem. Zachowałem się jak tchórz. Stworzyłem wyimaginowane poczucie zwątpienia względem moich uczuć do niej, bo postanowiłem odejść. Nie chciałem jej skrzywdzić, ale wyszło całkiem na odwrót.
– Żałuję, że nie zadzwoniłam do ciebie wcześniej. Albo nie przyszłam do ciebie tamtego wieczora. Ale przyszłam tu, gdy tylko zadzwonił Mark. Przybiegłam ile sił… do ciebie, Jackson. – Wypuszcza drżący oddech. – Kocham cię i jestem przy tobie. Chciałabym tylko, żebyś otworzył już oczy. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd widziałam je po raz ostatni. Tęsknię za twoim uśmiechem i głosem. Tęsknię za twoimi przechwałkami i urokiem osobistym. Tęsknię za wszystkim. Proszę, Jackson. Obudź się, do cholery! – woła błagalnym tonem, zanosząc się płaczem.
Jej płacz odbija się echem od ścian pokoju, raniąc mnie do żywego. Nie mogę mówić. Szlag, nie wiem nawet, jak długo byłem nieprzytomny. Wszystko wskazuje na to, że żyję, ale czy aby na pewno? Jeśli tak ma wyglądać śmierć, to czuję się oszukany. Nie ma żadnego białego światła i nikt nie przywołuje mnie do siebie na drugą stronę. Leżę jak kukła. Uwięziony we własnym ciele, przysłuchujący się krążącym dookoła ludziom.
– Cat, daj spokój. Musisz się wyspać. Minęły dwa dni, a ty nawet na chwilę nie odstąpiłaś od jego łóżka. – Słyszę głos Marka. – On na pewno się obudzi. Za duży z niego kutas, żeby tak po prostu umrzeć. – Wybucha śmiechem. Nieśmiały śmiech Catherine sprawia, że przyśpiesza mi tętno. Monitor zaczyna piszczeć głośniej, więc oboje milkną.
To jakaś totalna ściema.
– Minęło sporo czasu, Mark. Nie wiem, czy będę w stanie… – Urywa, a w jej głosie słychać urazę. _Pieprzone oczy – otwórzcie się!_ – Lekarze powiedzieli, że jego noga jest w złym stanie. A jeśli będzie musiał przejść kolejną operację? Ledwie udało mu się przeżyć poprzednią.
– Nic mu nie będzie. Pamiętaj, o kim mówimy. Zaufaj mi. Przechodził przez znacznie gorsze rzeczy. Po prostu będziemy musieli trochę poczekać – mówi Mark, próbując ją pocieszyć.
– A jeśli on nie chce, żebym tu była?
Nie powinienem był odchodzić, ale nie mogłem tego powstrzymać. Zawładnęła mną wściekłość. Dostrzegałem wyłącznie swoją porażkę. Catherine była następna, a ja nie mogłem do tego dopuścić. Prędzej pozwolę, żeby coś stało się mnie, niż komukolwiek innemu.
– Słuchaj, Kotku, on chce, żebyś tu była. Wiem, że nie spotykaliście się zbyt długo, ale jemu na tobie zależy. Nie zadzwoniłbym po ciebie i nie przebrnął przez tę całą biurokrację, gdybym nie wiedział, ile dla niego znaczysz.
– Nie było cię tam wtedy.
Jej głos załamuje się, tak samo jak moje serce.
– Musisz go zrozumieć: Jackson to idiota. Wielki, pieprzony idiota do kwadratu.
Catherine śmieje się cicho i przestaje pociągać nosem.
– Idę o zakład, że się obudzi, Cat.
Mark ją pociesza, a ja leżę całkiem bezradny. Słyszę jej stłumiony szloch i czuję, jak coś we mnie pęka – nienawidzę jej ranić.
Przy moim łóżku czuję jakieś poruszenie. To straszne słuchać i wiedzieć, co się dzieje, ale nie móc niczego powiedzieć i ruszyć się z miejsca. Mark odzywa się z oddali.
– Powinnaś odpocząć w hotelu. Ashton wyjeżdża dzisiaj, więc mogłabyś pojechać razem z nią…
– Nie! Wykluczone! – Czuję, jak dotyka dłonią moich włosów i odgarnia je na bok. – Podrzucę ją na lotnisko, ale nie wyjadę, dopóki on się nie obudzi. A jeśli będzie chciał, żebym to zrobiła, to… cóż, sama nie wiem, ale nie ruszę się stąd, dopóki sam mnie nie wyrzuci – mówi silnym, pewnym siebie głosem.
Znowu próbuję otworzyć oczy, dać jej jakiś znak, że żyję. Powieki ani drgną. Pieprzyć to. Idę spać. Może potem przestanę czuć się taki słaby.
Słucham popiskiwania maszyn, odliczając każde piknięcie. Odtwarzam w myślach strzelaninę. Przypominam sobie uczucie, jakie towarzyszy metalowej kuli wdzierającej się w ciało, zapach śmierci w helikopterze, krew plamiącą moje ubranie i skórę. Nie mam pojęcia, jak poważne są moje obrażenia.
– Oczywiście, że chce, byś tu była. Dlaczego stale powtarzasz te bzdury?
Mark nie wie, w jakich okolicznościach ją zostawiłem. Nie wie, że zachowałem się jak ostatnia pizda, i nie ma pojęcia o beznadziejnej decyzji, którą podjąłem po otrzymaniu tamtego telefonu. Pojechałem do niej i sprawy potoczyły się naprawdę szybko. Byłem gotów powiedzieć jej o wszystkim. Mieliśmy porozmawiać i ustalić, co dalej z nami. A potem dostałem telefon od Marka i kompletnie mi odwaliło. Nadal ciąży na mnie porażka związana z niemożnością uratowania kogoś.
– Nie rozumiesz. Kiedy on odszedł…
– Puk, puk – odzywa się czyjś nieznajomy głos.
– Wszystko w porządku? Pielęgniarka dopiero co tu była.
Głos Catherine jest pełen napięcia.
– Podamy mu trochę więcej leków, by ustabilizować jego stan – mówi starsza kobieta. – Doświadczał ostatnio pewnych nieregularności w częstotliwości akcji serca.
– Nic mu nie jest? – pyta Catherine, sprawiając wrażenie wystraszonej.
Nie. Po prostu jestem wkurzony.
– Nie. Zadbamy o to, by nie czuł żadnego bólu – tłumaczy pielęgniarka.
– Jackson. – Catherine gładzi mnie po twarzy drobnymi dłońmi. – Zaraz wracam. Muszę zawieźć Ashton na lotnisko. – Przyciska usta do mojego policzka, po czym przysuwa się blisko i szepcze mi do ucha tak cicho, że tylko ja mogę to usłyszeć: – Kocham cię. Jesteś dla mnie tym jedynym, więc nigdzie nie odchodź.
Znowu czuję na twarzy dotyk jej ust, a podane leki sprawiają, że znów osuwam się w ciemność.
***
– Tracimy go! – Wizg skrzydeł helikoptera zagłusza niemal wszystkie inne dźwięki, ale słyszę, jak moi przyjaciele przekrzykują się gorączkowo. – Zostań z nami, Cole. Jeszcze tylko dwie minuty.
Dwie minuty. Tyle jestem w stanie wytrzymać.
Otwieram oczy, gdy opatrują mi rany na piersi i wstrzykują coś w wenflon. Jezu Chryste, nie zniosę więcej. Walka o zachowanie przytomności jest zbyt wyczerpująca. Mam jej dość. Chcę, żeby ogarnęły mnie pieprzona ciemność i odrętwienie, bo przynajmniej wtedy nie będę czuł żadnego bólu.
– Dam mu kolejną dawkę epinefryny! – krzyczy lekarz, wbijając mi w pierś strzykawkę.
Odgłosy mojego charczenia i rzężenia są okropne. Umrę. Czuję to w kościach. Utrata krwi wywołana trzema ranami postrzałowymi, które odniosłem, to za dużo dla mojego organizmu. Czuję ból nawet teraz. Rozlewa się od stóp do głów i narasta z każdą mijającą sekundą.
– Trzymaj się, stary, zaraz będziemy na miejscu! – wrzeszczy mi w twarz, próbując mnie zmusić, abym skupił na nim wzrok.
Helikopter ląduje, a ja zostaję wyciągnięty na zewnątrz, mimo że maszyna jest jeszcze w ruchu. Światło i cienie migają mi przed oczami, gdy wrzucają mnie na nosze. Oślepia mnie słońce. Gdy biegną ze mną w stronę szpitala, mam wrażenie, jakby każdy skrawek mojego ciała ważył tonę. Chcę na nich krzyknąć – wrzasnąć ile sił w płucach – by zostawili mnie w spokoju i pozwolili mi umrzeć. Nie chcę czuć absolutnie niczego. Zamykam oczy i znów ją widzę. Widzę jej ciemnobrązowe, świdrujące mnie na wskroś oczy. Słyszę jej zduszony szloch, który rozdziera mi serce. Twarz ma wykrzywioną z bólu. Łzy napływają jej do oczu. Nie odrywa ode mnie wzroku.
– Nie zostawiaj mnie.
Słyszę, jak woła, ale jej głos cichnie.
– Przygotujcie go do operacji. Natychmiast. Urazówka numer jeden.
Głosy wkoło wykrzykują inne rozkazy. Próbują zapanować nad sytuacją. Ludzie podają jakieś numery, ale nie potrafię się skupić. Otwieram oczy i widzę nad sobą jedynie białe światło. Albo Bóg woła mnie do siebie, albo to jedna z tych jaskrawych lamp, których używają w szpitalu.
Jęczę z bólu i próbuję poruszyć ramieniem, ale ktoś zaciska na nim rękę.
W zasięgu mojego wzroku pojawia się mężczyzna w niebieskiej maseczce chirurgicznej.
– Nie ruszaj się, Cole. Zaraz przewieziemy cię na salę operacyjną. Musisz się uspokoić. Podajcie mu środki usypiające. Ale już!
Uspokoić? Czy on, kurwa, żartuje? Nie ma szans, żebym się uspokoił.
– Catherine! – krzyczę.ROZDZIAŁ 2
Kolejny pieprzony przebłysk. Nie wiem już, co jest rzeczywistością, a co nie.
Jestem zmęczony byciem zmęczonym. Kiedy jestem zawieszony w tym świadomym, ale sparaliżowanym stanie, toczę walkę ze swoim umysłem i ciałem. Chcę powiedzieć Catherine, co myślę i czuję, ale moje cholerne ciało nie potrafi wykonać nawet najprostszych, kurwa, poleceń. Potem pojawiają się koszmary, które całkowicie wyczerpują mój umysł. Prześladuje mnie strzelanina. Jestem zmuszony odtwarzać ją w myślach raz za razem. Widzę kule rozrywające moje ciało albo wydarzenia, które rozegrały się później. Wolałbym znowu przejść przez ciężki, tygodniowy trening bojowy, bo przynajmniej w jego trakcie świetnie się bawiliśmy, pełzając po ziemi i babrając się w błocie.
– Mark, minęły już cztery dni, a on nadal się nie obudził – mówi zmęczonym głosem Catherine.
– Wiem, Kotku.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie cierpię, kiedy mnie tak nazywasz? – dodaje, a ja wyobrażam sobie jak przewraca oczami.
– Cóż, skoro Muff leży nieprzytomny, a ja nie mogę się z niego ponabijać… jesteś następna w kolejce.
Jego śmiech jest krótki i wymuszony.
Znam go wystarczająco długo, by usłyszeć strach w jego głosie. Tak mówiliśmy, gdy braliśmy udział w misji, a wszystko zaczynało się pieprzyć. Stek kłamstw, ale musieliśmy je usłyszeć, by jakoś przez to przebrnąć. Czasami człowiek potrzebuje zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, choć wie, że wcale tak nie jest. Mark robi, co w jego mocy, by dać jej nadzieję. Najwyraźniej muszę być w znacznie gorszym stanie, niż zakładałem.
Gdy Catherine wzdycha ciężko, czuję, jak podnoszą mi się włoski na grzbiecie dłoni. Fakt, że to czuję, daje mi nadzieję, że zaczynam dochodzić do siebie. Może niedługo będę w stanie otworzyć te cholerne oczy.
– Cieszę się, że dzięki mnie masz dobry humor, Twilight. – O tak, zuch dziewczyna. Nie daj się temu gnojkowi. – Kiedy wracasz do Stanów?
– Niedługo. Muszę mieć pewność, że realizacja pozostałych kontraktów przebiega bez żadnych zakłóceń, ale… – Słyszę odgłos przesuwanego po podłodze krzesła. – Nie mogę teraz wyjechać, Cat. Wiem, że to konieczne, zwłaszcza że Aaron zginął, ale… – Milknie i bierze głęboki wdech. – Zostało nam tylko dwóch gości, którzy znają się na tej robocie tak samo dobrze jak my. Byłem przy nim od samego początku. Firma nosi jego nazwisko, ale my wszyscy włożyliśmy w nią naszą krew, pot i łzy.
Znów rozlega się głośne szuranie krzesłem.
– Czy firma ma kłopoty? Mogę zdalnie przygotować jakieś materiały dla prasy. Postarać się mieć jak największą kontrolę nad sytuacją. Wiesz, że jestem w tym dobra. Poza tym to moja praca. Nie mogę go zawieść.
Catherine sprawia wrażenie niespokojnej. Mówi bardzo szybko, próbując przekonać Marka do swojego pomysłu. Musi odchodzić od zmysłów. Całe jej życie stanęło w miejscu tylko po to, by mogła tu przyjechać. Muszę się obudzić. Ale kiedy to się już stanie, czy cokolwiek się zmieni? W najgorszym wypadku będę ranny, a między nami będzie wszystko skończone.
– Nie, na razie wszystko jest w porządku. Nadal jesteśmy w trakcie realizacji kontraktu w Afganistanie, gdzie niekoniecznie wszystko idzie po naszej myśli, ale mamy tam oficera łącznikowego. Co z Raven?
Ta głupia firma. Ciągnie mnie na dno. Jeśli się jej pozbędę, jakaś część _niej_ odejdzie na zawsze. Jeśli nie, jakaś część _mnie_ straci wszystko. Do tego dochodzi fakt, że Catherine nie ma pojęcia o mojej przeszłości i nie wie, co ona oznacza. Gdy wszystko wyjdzie na jaw, to kto wie, czy będzie w stanie to pojąć? Odejdzie, a ja nie mógłbym jej za to winić.
Pamiętam, jak się czułem, gdy ten kutas Neil zjawił się na progu jej domu, twierdząc, że był jej narzeczonym. Sama myśl o tym, że mogła być związana z kimkolwiek tak blisko, rozjuszyła mnie i prawie zniszczyła. Jestem świadomy tego, że w jej życiu byli inni mężczyźni, ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę tej świadomości.
– Raven ma się dobrze. Danielle trzyma rękę na pulsie. Podałam kilka informacji o obecnym stanie Jacksona i wygląda na to, że na razie udziałowcy nie mają powodów do niepokoju. Na rynku nie doszło do żadnego załamania. Kazałam kilku osobom mieć się na baczności w razie, gdyby coś się pojawiło. Odwołałam spotkania z mediami na cały następny tydzień. Przełożyłam też datę premiery produktów. – Czuję, jak odgarnia mi włosy palcami. – To chyba dobrze, że dla niego pracuję. – Po jej krótkim parsknięciu śmiechem następuje szloch. – Boże! Siedzę tu, gapię się na niego i bez przerwy zadaję te same pytania! Dlaczego? Dlaczego to nas spotyka? Tak bardzo się boję, że on już nigdy się nie obudzi. Że nie będziemy mieć szansy, aby wszystko naprawić!
– Ciii, już dobrze – mówi przyciszonym głosem Mark, a płacz Catherine mnie dobija.
Choć nie mogę się poruszyć, każdy skrawek mojego ciała płonie z bólu.
Spieprzyłem wszystko.
– Nie jest dobrze. Nic nie jest _dobrze_ – mówi Catherine, pociągając nosem. – Myślałam, że mamy szansę na prawdziwy związek. Byłam gotowa o niego walczyć. A on mnie zranił i porzucił! Odszedł, ani razu nie oglądając się przez ramię. Wiem, że musiał wyjechać, by zająć się sprawą z Aaronem, i nie miałam nic przeciwko, aby to zrobił, ale… nie chciałam, żeby zostawiał _mnie_! Tu chodzi o coś więcej. Jestem tego pewna. – Głos Catherine drży z gniewu.
Wszystko miesza mi się w głowie, gdy próbuję nadążyć za ich rozmową. Usiłuję się skupić, ale dźwięki stają się coraz bardziej niewyraźne. Jestem kurewsko zmęczony.
– Cat, on ma swoje powody. Mogą ci się nie spodobać. Mnie też się nie podobają.
– Jakie powody? – pyta Catherine. W jej głosie słychać strach.
Wyczerpanie bierze górę. Ponownie zapadam w sen, nie mając pojęcia o tym, co powie jej Mark.
***
Ból. Znów go czuję. Przenika mnie na wskroś, gdy staram się ogarnąć sytuację.
– No dobra, skurwielu. Moja cierpliwość się wyczerpała. Pozwoliłem ci tu leżeć i nie powiedziałem ani słowa. Trzymałem ją, gdy płakała. Powiadomiłem twoją rodzinę. Zająłem się wszystkim, czekając, aż weźmiesz się w garść. Ale mam już tego serdecznie dość, Muff. Obudź się, kurwa!
Mój sen przerywa rozdrażniony głos Marka.
Wielkie dzięki, dupku. Już nie śpię.
– Jestem na ciebie mega wkurwiony! Idziesz i dajesz się postrzelić na moich oczach! Zawsze musisz odgrywać pieprzonego męczennika. Nie mogłeś się schować, tak jak ci kazałem? Przecież mówiłem, żebyś uważał na swojej szóstej! A teraz popatrz na siebie. Jesteś jedną nogą w grobie! – Głos Marka załamuje się na ostatnim słowie. – Ale nie zostawisz mnie z tym samego, dupku. Myślisz, że jesteś jedynym, który stracił kogoś na misji? Ja też straciłem ludzi. I co? Poddasz się teraz i zmusisz mnie, żebym sam dźwigał ten ciężar? O nie. Obudzisz się i też będziesz użerał się z tym gównem. Ja też brałem udział w tej misji! Patrzyłem, jak ich wynoszą. Słyszałem w głowie te same dźwięki i przeżywałem to samo piekło. Nie byłeś jedyną osobą odpowiedzialną za to, że wkroczyli do tamtej wioski. Ja też tam byłem.
Urywa i wypuszcza długo wstrzymywane powietrze.
– Mogłem upierać się, żebyśmy trzymali się razem, ale i tak nie uniknęlibyśmy ryzyka. Samolubny z ciebie dupek. Za długo pozwalałem ci być tym durniem, który stale się poświęca. Nie tylko tobie wolno dać się skrzywdzić. Było nas sześciu! Weszliśmy do tej pieprzonej wioski w szóstkę, a wyszliśmy w trójkę. Nie ma dnia, żebym o nich nie myślał. Pamiętam, jak poszedłem na ten cholerny pogrzeb i patrzyłem, jak Melissa zalewa się łzami. Jak Crystal ściska w rękach flagę. Została nas już tylko dwójka. Kto będzie dźwigał ciężar poczucia winy, kiedy ty umrzesz? Odpowiedz, ty egoistyczny sukinsynu. Tak myślałem. Będziesz tu sobie leżał, a ja będę musiał użerać się z tym w pojedynkę. Jezu, ale z ciebie pizda. – Mark urywa, biorąc kilka głębokich oddechów.
Mam ochotę wrzeszczeć i dosłownie wyjść ze skóry. Samolubny? Pieprz się, Mark. To nie on posłał ich na śmierć. To nie on musiał podjąć tę decyzję, tylko ja. Kiedy już wybudzę się z tej śpiączki, zabiję go własnymi rękami.
– I co teraz zrobisz? Ją też zostawisz? Dlaczego? Musisz zacząć logicznie myśleć. Ja też to widziałem, wiesz? Widziałem, jak prawie niszczy ci życie. Tyle że Catherine nie jest taka jak Maddie. Jeśli zamierzasz skrzywdzić ją w ten sposób, to wcale na nią nie zasługujesz. Ona kocha cię z jakichś sobie tylko znanych, durnych powodów. Nie wahała się ani sekundy i przyjechała, gdy tylko powiedziałem jej, że zostałeś ranny. Wsiadła do pierwszego lepszego samolotu. Maddie nigdy by tak nie zrobiła. Ale ty tego nie widzisz, bo łeb utknął ci głęboko w tyłku. Zapominasz o tym, co złe, i skupiasz na tym, że to wszystko twoja wina, choć wcale tak nie było. Nie jesteś odpowiedzialny za zło całego świata. Jackson, przysięgam na Boga, że jeśli umrzesz, znajdę cię w życiu wiecznym i zabiję.
Przytłaczają go własne emocje. Głos więźnie mu w gardle.
Nienawidzę go w tej chwili, bo wypomina mi to wszystko akurat wtedy, gdy nie mogę się bronić. Nie mam możliwości powiedzieć mu, żeby zamknął gębę. Nie mam ochoty słuchać tego, co mówi o Madelyn albo Catherine. One różnią się od siebie, ale jego przy tym nie było. Nie widział tego, co ja. Nie wie, że podjęte przeze mnie decyzje znów pociągnęły za sobą poważne konsekwencje. Zamiast tego woli wygarnąć mi, jak bardzo się mylę. Niech lepiej się modli, żebym nie odzyskał teraz przytomności.
Po chwili milczenia oddech Marka wyrównuje się.
– Hej – odzywa się cichym głosem Catherine. – Dobrze się czujesz?
– Nie.
Głos Marka jest wyprany z emocji. Catherine wzdycha głęboko.
– Ja też nie.
Jak długo jestem nieprzytomny? Mam wrażenie, jakbym przebywał w alternatywnym wszechświecie. Albo w filmie Tima Burtona, w którym główny bohater zostaje nafaszerowany prochami. Czekam, aż pojawią się tańczące kucyki albo chodząca dynia.
– Jak długo tu stoisz? – pyta Mark.
– Wystarczająco długo, żeby usłyszeć, jak grozisz mu śmiercią. Jestem pewna, że jeśli nas słyszy, to zaraz cię za to udusi. – Parska krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem.
– Na pewno, ale w tej chwili mam to gdzieś. Mam nadzieję, że wkurzyłem go na tyle mocno, że się obudzi. Wydawało mi się, że do tej pory…
– Mark, jeszcze trochę – mówi niskim głosem Catherine.
– Wybacz, Kotku. Chodź tu.
Catherine wzdycha, a ja wyobrażam sobie, jak obejmuje ją ramionami. Tuli ją mocno, podczas gdy ja leżę nieprzytomny i mogę to sobie tylko wyobrażać. Kurwa, dlaczego nie mogę się obudzić? Sama myśl o Catherine w ramionach innego faceta wystarcza, żebym miał ochotę wyszarpnąć sobie serce z piersi. Wiem, że Mark nigdy nie przekroczyłby tej granicy, ale odchodzę od zmysłów. Muszę jej dotknąć, przytulić ją i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
– Ciągle mam nadzieję, że obudzę się we własnym mieszkaniu, a to wszystko okaże się złym snem – mówi drżącym głosem Catherine.
– On zawsze był tym facetem, który chciał udowodnić wszystkim, że się mylą. Liczyłem na to, że rozwścieczę go tak bardzo, że otworzy oczy i zamachnie się, żeby mi przyłożyć. – Mark parska krótkim śmiechem. – A przynajmniej mógłby spróbować.
Wcale nie jest daleki od prawdy. Gdybym potrafił zmusić swoje ciało do współpracy, zrobiłbym to. Palant jeden.
– Jednak nadzieja jest dla słabych. Ja mam wiarę – dodaje Mark.
– Za każdym razem, kiedy rozmawiamy, dociera do mnie, że go nie znam. Sprawy między nami potoczyły się wyjątkowo szybko, ale wiedziałam, że robię dobrze.
Jest w błędzie. Zna mnie lepiej niż inni. Catherine dostrzega rzeczy, których nie pokazuję całej reszcie. Dopuszczam ją do najważniejszych spraw w swoim życiu, a mimo to wydaje jej się, że nic nie wie?
***
Wszędzie wokół migoczą światła, jaśniejąc coraz bardziej w miarę brzmienia muzyki. Basowe dźwięki przenikają mnie na wskroś, gdy słyszę solówkę, od której wibruje całe moje ciało.
Bum… bum… BUM.
Stoję na plaży w promieniach słońca. Nikogo tu nie ma. Jestem sam. Czekam na nią. Zamykam oczy i wdycham słonawe powietrze. Pozwalam, by mnie uspokoiło i przypomniało, jak bardzo lubię morze.
Powoli unoszę powieki i widzę, jak idzie w moją stronę.
Boso.
W białej sukience.
Gdy mój wzrok zatrzymuje się na jej twarzy, zastygam w bezruchu, zszokowany. Znowu tu jest.
– Jackson – szepcze. – Wróć do mnie.
Serce przestaje mi bić, gdy patrzę na nią z otwartymi ustami. Przez sześć lat była dla mnie wszystkim, a potem odeszła. Zabrała ze sobą całą moją miłość, nadzieję i skrawek serca. Byłem martwy w środku, a ona znów tu jest. Dlaczego? Dlaczego stale musi mi coś zabierać? Dlaczego nie może zostawić mnie w spokoju?
Otwieram usta, by powiedzieć jej… cholera, nie mam pojęcia co. Każda część mnie chce powiedzieć coś innego i wyrwać się z tego pieprzonego koszmaru. Chcę jej powiedzieć, że mnie zniszczyła, sprawiła, że dla niej zrezygnowałem ze wszystkiego, i to tylko po to, żeby odebrała mi jeszcze więcej.
– Dlaczego?
To jedyne, co jestem w stanie z siebie wykrztusić.
Stoi w bezruchu, a moje pytanie wisi między nami w powietrzu. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
– Dlaczego? – pytam bardziej stanowczo. Musi udzielić mi jakiejś odpowiedzi. Podchodzę do niej, a na jej idealnie wykrojonych ustach pojawia się uśmiech. – Dlaczego, do cholery?
Rysy jej twarzy łagodnieją. Gdy podchodzę jeszcze bliżej, w końcu mówi:
– To nie tak miało być.
Zatrzymuję się i zamykam oczy z bólu. Lód ścina mi krew w żyłach, wmurowując w ziemię. Jestem pusty w środku.
Gdy ponownie otwieram oczy, jej już nie ma.
Znowu.
***
– Fox, jak wygląda sytuacja? – pytam, próbując dowiedzieć się czegoś o aktualnym stanie drugiej części oddziału.
Cisza.
Próbuję jeszcze raz.
– Razor, słyszysz mnie?
Znowu nic.
– Bronzer, zgłoś się. Podaj położenie.
Rozglądam się dokoła, jednocześnie próbując nie wykonywać żadnych ruchów. Na zewnątrz jest jasno, a ja nie mam pojęcia, co się, kurwa, dzieje. Odwracam się do Marka i pokazuję mu, żeby próbował dalej.
– Fox, Razor, Bronzer, słyszycie mnie?
– Odbiór. Musimy się stąd zwijać. Natychmiast.
Ich położenie musiało zostać odkryte. Inaczej nie przemieszczaliby się w ciągu dnia. Pokazuję Aaronowi i Markowi, że musimy ruszać.
– Skoro się przemieszczają, to znaczy, że coś poszło nie tak. Proponuję przedostać się na drugą stronę i spotkać się z nimi wtedy, gdy już będzie bezpiecznie – mówię, gdy przygotowujemy się do wyruszenia w drogę.
Wszystko dzieje się jak w przyśpieszonym tempie. Docieramy na skraj wioski i szukamy kryjówki, w której będziemy mogli przeczekać. Wyszliśmy poza zasięg komunikacyjny z pozostałą trójką, ale wiemy, że Razor przejął dowodzenie. Wykonaliśmy razem tyle misji, że znamy na pamięć swoje ruchy. Gdybym był na jego miejscu, zaczekałbym do ustalonego momentu. Za trzy godziny mamy spotkanie z informatorem. To daje nam około dwóch godzin na zdobycie tego, czego potrzebujemy, i wyniesienie się stąd w diabły.
Odwracam się do Aarona, ale zanim udaje mi się powiedzieć choćby jedno słowo, w powietrzu rozlega się kanonada wystrzałów. Upadamy na ziemię, gotowi odpowiedzieć ogniem.
Bum. Bum. Bum.
To regularny ostrzał, ale daleko od nas. Z drugiego końca wioski słyszymy wrzaski i nieustający huk wystrzałów. Mark próbuje skontaktować się przez radio z drugą połową zespołu, ale nadal jesteśmy poza zasięgiem.
– Pieprzyć to. Wchodzimy. – Chwytam za karabin, a Mark i Aaron depczą mi po piętach.
– Muff, po lewej.
Zdejmuję faceta, zanim zdąży oddać strzał.
Chowamy się za ścianę budynku i zaczynamy się skradać. Mam ich na widoku. Strzelają, ale nie mają przewagi liczebnej. Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Patrzę, jak pocisk przebija szyję Briana, gdy wstaje, by oddać strzał. Z rany bucha krew, a z jego gardła wyrywa się zdławiony krzyk, który odbija się echem dokoła. Markowi albo Aaronowi udaje się zastrzelić pozostałą trójkę napastników. Poruszamy się najszybciej, jak to możliwe, ale jest już za późno. Zanim udaje mi się dotrzeć do Briana, eliminuję kolejną czwórkę.
– Kurwa mać. Trzymaj się, stary. – Ściskam jego szyję, próbując zatamować krwawienie, ale widzę, jak jego oczy zachodzą mgłą. – Niech to szlag! Wezwij informatora. Natychmiast! – krzyczę, gdy Aaron podaje przez radio naszą lokalizację. – Gdzie reszta oddziału?
– Jackson! Słyszysz mnie? – woła rozgorączkowanym głosem Catherine.
Co ona tu robi? _Nie!_ Musi stąd jak najszybciej zniknąć! Inaczej umrze.
Proszę cię, Boże, nie odbieraj mi jej! Nie dam rady.
– Niedługo mnie tu nie będzie, ale chciałabym, żebyś obudził się zanim wyjadę – szepcze, a mnie udaje wyrwać się ze szponów koszmaru.
Wyjedzie? Co? Nie!
– Walcz dla mnie, skarbie.
Próbuję. Gdybym tylko wiedział jak…