-
nowość
-
promocja
Bękart. Bezwstydni. Tom 1 - ebook
Bękart. Bezwstydni. Tom 1 - ebook
Jestem nieślubnym dzieckiem, synem kochanki, zastępczym spadkobiercą imperium Kingstonów. Ojciec wysłał mnie na Harvard, jednak przerwałem studia i zaciągnąłem się do marynarki. Na studia wróciłem dopiero wtedy, kiedy sam mogłem za nie zapłacić.
Obecnie jestem prawą ręką Graysona Bennetta, miliardera zarządzającego imperium Bennettów. Za kilka miesięcy sam zostanę miliarderem, udowadniając wszystkim, że nie potrzebuję ani firmy ojca, ani tym bardziej jego miłości. Zamierzam odciąć się całkowicie od tej rodziny.
Jednak w moim życiu zjawa się osoba, na której kiedyś bardzo mi zależało, i prosi, żebym pomógł ojcu. Jak mam jej odmówić?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Erotyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9554-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Eric
Gdy Kingstonowie postanawiają wyprawić przyjęcie w gigantycznej rodzinnej posiadłości w Aspen, należy spodziewać się co najmniej dwustu gości, lokajów u drzwi, rzędów luksusowych samochodów marki Kingston Motors na podjeździe i pieniędzy. Mnóstwa pieniędzy. A to dlatego, że Jeff Kingston nie traci czasu na ludzi, którzy ich nie mają. Z wyjątkiem mnie, jego bękarta, zwanego również zapasowym dziedzicem – na wypadek, gdyby mój przyrodni brat przedwcześnie kopnął w kalendarz.
Wychodzę z domku dla gości, w którym zostanę aż do jutrzejszego spotkania z ojcem – tego, na które nie powinienem był się zgodzić. Cholera, nie mam pojęcia, po co tu przyjechałem. Ci ludzie to moi krewni, ale opuszczając mój oddział SEALs, czułem się, jakbym opuszczał dom. Trudno jednak odmówić własnej rodzinie. Rodzinie… Akurat! Co mi strzeliło do głowy? Przecież nigdy nie uznali mnie za swojego.
Idę kamienną ścieżką obrośniętą kwiatami i pochylonymi drzewami. Kręta droga wyprowadza mnie na dziedziniec, gdzie widzę ludzi w szykownych sukienkach i smokingach – podobnych do tego, który mam na sobie. Obok mnie przechodzi kelner z szampanem. Chwytam za jeden kieliszek, choć wolałbym napić się whisky, ale przyjmę wszystko, co pozwoli mi przetrwać dzisiejszą premierę nowego modelu. Obchodzi mnie jeszcze mniej niż ten stary, dlatego ojciec nie powinien mnie u siebie zatrudniać. Podchodzę do jednego ze stolików z białym obrusem, wypijam kieliszek i biorę kolejny, gdy nagle mój wzrok skupia się na jednej kobiecie, tylko jednej.
Stoi po drugiej stronie basenu, księżniczka w czarnej sukience na ramiączkach, o nieskazitelnej skórze i długich brązowych włosach, otoczona swoimi poddanymi. Na pierwszy rzut oka bryluje w towarzystwie jak wszyscy nudziarze, których miałem przykrość poznać. Jednak z jakiegoś powodu nie mogę oderwać od niej wzroku. Jest w niej coś intrygującego. Biały łabędź w gronie czarnych, pośrodku stawu pieniędzy i śmierci, a dokładniej śmierci mojej matki. W końcu tylko dlatego tu jestem.
Księżniczka najwyraźniej czuje, że ją obserwuję. Traci zainteresowanie rozmową, w której uczestniczy, podnosi podbródek i powodzi wzrokiem wokół, aż spotyka mój. Nie zamierzam się odwracać. Nie obchodzi mnie to, że mnie widzi. Ani to, że domyśla się, że chciałbym się z nią pieprzyć. Jestem tylko bękartem. Od kiedy trafiłem do tego domu, będąc jeszcze w liceum, robię, co do mnie należy, a wszyscy szepczą na mój temat. Nie zmienię tego. Niech szepczą do woli. Ta kobieta, kimkolwiek by była, jest tego warta.
Mężczyzna stojący obok dotyka jej łokcia. Piorunuje mnie wzrokiem. Widzę, jak zaciska szczękę ze złości. To bezcenny i typowy widok dla koleżków mojego ojca. Jest wściekły, bo przykułem uwagę jego kobiety. Powinien był lepiej ją pieprzyć. W kieszeni zawibrował mi telefon, więc odrywam od nich wzrok. Wypijam kieliszek szampana i wyciągam komórkę. Widzę wiadomość od Graysona Bennetta, przyjaciela z czasów, gdy studiowałem na Harvardzie. To było zanim zaciągnąłem się do marynarki. Nie jest bękartem, to prawowity spadkobierca imperium Bennettów.
Zadzwoń – to wszystko. Typowy Grayson. Mówi wprost, czego chce. Nie chcę, żeby ktoś podsłuchiwał, gdy omawiam sprawy biznesowe z przyjacielem, więc idę w stronę domu, gdzie z pewnością znajdę whisky. Na pewno wpadnę też na prawowitego dziedzica rodzinnego tronu w towarzystwie ojca, a gdy tylko się z nimi przywitam, będę mógł zabierać się z tej dziury.
– To on, mój brat.
Na dźwięk głosu Isaaca zaciskam szczękę, mimo że jeszcze nie pojawił się na mojej drodze. Po raz pierwszy zdaje się wiedzieć, czego mi potrzeba, i przejawia wobec mnie jakąkolwiek troskę – podaje mi jedną z dwóch szklanek whisky, które trzyma.
– To nie byle co. Odpowiednia dla ludzi na naszym poziomie.
Mówiąc naszym, nie ma na myśli nas dwóch, tylko Kingstonów, rodzinę, do której nigdy nie należałem. Patrzymy na siebie spode łba. W powietrzu aż iskrzy od ziejącego w nas gniewu. Jestem pewien, że wszystkie oczy w sali zwrócone są teraz na nas. To w końcu my – dziedzic i niedoszły dziedzic, którzy szczerze się nienawidzą. On, zielonooki książę z gęstymi czarnymi włosami, i ja, zwykły bękart, błękitnooki szatyn przewyższający go o dobrych kilkanaście centymetrów. Nie wyglądamy jak rodzina. Nie myślę o nim jak o bracie, ale moja matka zadbała o to, żebym został uznany. Ten cholerny test na ojcostwo, który zrobiła, zupełnie zmienił moje życie i nie powiedziałbym, że na lepsze.
Przyjmuję szklankę, którą mi podaje, a jego spojrzenie na krótką chwilę zatrzymuje się na wystającym mi spod koszuli tatuażu i zegarku Rolexa na nadgarstku.
– Ktoś tu dorobił się tatuażu.
– Gram wiernie rolę twojego brata bękarta.
– Nigdy nie dasz mi zapomnieć, że tak cię nazwałem, prawda?
– Isaac, nie musisz o tym zapominać. Ale jeśli postanowię dołączyć do firmy, będziesz musiał mnie codziennie oglądać, a obaj wiemy, jak się to dla ciebie skończyło na Harvardzie.
W jego oczach pojawia się znajomy gniew, którego nie muszę już podsycać. Nienawidzi mnie, bo jestem nieślubnym dzieckiem kochanki jego ojca – bratem, którego istnienie zmuszony był zaakceptować krótko po śmierci własnej matki. Co zabawne, moja matka również zmarła na raka. Zbliża się do mnie z udawaną życzliwością na twarzy.
– Jeśli myślisz, że tylko dlatego, że jesteś jakimś bohaterem zespołu szóstego SEALs, nie dam rady złamać ci kolan, to grubo się mylisz. Nie odbierzesz mi tego, co mi się należy.
– Widzę, że bardzo się za sobą stęskniliście.
Na dźwięk głosu naszego ojca Isaac krzywi się, a moje usta drżą.
– Na to wychodzi – odpowiadam, gdy Isaac staje obok mnie, żeby zrobić miejsce dla naszego ojca.
Czarne włosy i smoking sprawiają, że ojciec nie wygląda na swoje pięćdziesiąt cztery lata.
– Chciałbym ci kogoś przedstawić – mówi do mnie, gdy nagle pojawia się przy nim Księżniczka. Jej błękitne oczy spoglądają na mnie, gdy ojciec mówi:
– Eric, to twoja siostra. Harper.ROZDZIAŁ DRUGI
Eric
Harper staje naprzeciwko mnie i Isaaca. Wyciągam do niej dłoń.
– Miło mi cię poznać, Harper – mówię, a gdy nasze spojrzenia się spotykają, chemia między nami jest tak namacalna, że na pewno nie umyka uwadze żadnego z gości.
Nasze dłonie stykają się, a wzrok Harper wędruje po licznych kolorowych tatuażach pokrywających całe moje ramię, będących odzwierciedleniem wszystkiego, a zarazem niczego w moim życiu. Rozchyla lekko usta zaintrygowana wzorami. Na jej twarzy nie ma zniesmaczenia, którego spodziewałem się po perfekcyjnej księżniczce. Ściska nieco mocniej moją dłoń i patrzy na mnie.
– Nareszcie się spotkamy – mówi.
Och, sztywnieję, słysząc jej lekko zachrypnięty głos.
– Nareszcie? – pytam, podnosząc brwi i zwalniając niechętnie uścisk.
– Przez ostatni rok Harper przerosła moje najśmielsze oczekiwania – mówi mój ojciec. – Myślałem, że będzie podobniejsza do swoich braci, ale jej ojciec prowadził konkurencyjny biznes, który ostatnio przejęliśmy.
– Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu – dodaje Harper. – Wiele się od niego nauczyłam.
A zatem jest protegowaną mojego ojca. Gdyby tylko nie chciała pieprzyć mnie tak bardzo, jak ja ją, z pewnością już teraz próbowałaby wygryźć mnie z interesu. Kolejny bezcenny widok do kolekcji.
– Muszę wykonać telefon – oznajmiam, nie czekając na niczyje pozwolenie.
Wypijam whisky od Isaaca, odstawiam szklankę i wymijam Harper, kierując się w stronę przypominającego zamek domu – chluby całej posiadłości. Nikt nie próbuje mnie powstrzymać. Nikt nie wita mnie z rozrzewnieniem, bo wszyscy wiedzą, że nie ma tu dla mnie miejsca. Jeśli z tej całej wycieczki płyną jakiekolwiek korzyści, jest to przypomnienie, że nie jestem częścią rodziny Bennettów, w której wszyscy troszczą się o siebie nawzajem i razem sięgają gwiazd. To Kingstonowie, gorsze byłoby jedynie bycie spokrewnionym z samym diabłem.
Docieram do celu i wchodzę tylnymi drzwiami. Prowadzą mnie prosto do kuchni rozmiarów przyczepy, w której mieszkałem z matką. Do czasu, aż popełniła samobójstwo, żeby nie czekać, aż zabije ją nowotwór. Rzecz jasna nie zostawiła mnie zupełnie samego. Ostatnie dni swojego życia spędziła, udowadniając, że naprawdę jestem bękarcim dzieckiem Jeffa Kingstona, i zmuszając go, by mnie uznał. Z kuchni wychodzę na korytarz, kierując się w stronę gabinetu ojca, gdzie na pewno znajdę lepszy alkohol niż pomyje, którymi próbował uraczyć mnie Isaac. Jakbym nie wiedział, jak powinna smakować whisky.
Gdy w końcu docieram do męskiego kąta ojca, z regałami uginającymi się od książek i wygodnymi kanapami i krzesłami, i podchodzę do barku znajdującego się w rogu. Nalewam sobie szklankę trzydziestoletniej whisky i rozsiadam się wygodnie. Po skosztowaniu trunku wyciągam telefon z kieszeni i dzwonię do Graysona.
– Zuch chłopak – mówi zadowolony. – Akcje, które mi podrzuciłeś, okazały się strzałem w dziesiątkę. Jesteś wielki. Twoje IQ jest stworzone do finansów.
IQ odziedziczone po matce, która nigdy nie wykorzystała swojego do czegokolwiek dobrego.
– Miło mi to słyszeć. Jesteśmy zatem kwita?
– Spłaciłeś już więcej niż ostatnie dwa lata na Harvardzie. Zainwestowałem nadwyżkę w akcje. Są twoje.
– Zatrzymaj je. Potraktuj to jako odsetki za pożyczkę.
– Nie potrzebuję pieniędzy. Wolałbym zatrudnić cię na stałe, ale wiem, że w Kolorado czeka na ciebie twoje własne imperium.
Wypijam szklankę whisky. Tyle mi wystarczy. Jeśli nie zwolnię, zaraz będę zupełnie pijany.
– Nie jestem dziedzicem, tylko bękartem. Przecież dobrze to wiesz.
– Wiem, kim jesteś – odpowiada Grayson. – Nie jesteś niczyim bękartem. Czeka na ciebie miejsce obok mnie, a nie w jakimś biurze dwie przecznice dalej, jeśli tylko zechcesz je zająć. W przeciwnym wypadku chcę udziały w Kingston Motors, jeśli to ty będziesz tam zarządzał.
Na to nie ma żadnych szans, ale wciąż pozostaje jedna kwestia: czy chcę odegrać jakąkolwiek rolę w sukcesie firmy? Muszę. Po co innego miałbym tu być?
– Orian. Kup dużo i szybko.
– Tobie też?
– Tak. Zainwestuj wszystko, co dla mnie odłożyłeś.
– Robi się. Kiedy widzisz się z ojcem?
– Jutro. Po całej tej koszmarnej imprezie.
– Zadzwoń, gdy będzie po wszystkim. Pamiętaj, nie jesteś mu nic winien. Sam opłaciłeś studia i masz świetną głowę do interesów. Ojciec cię potrzebuje i dobrze o tym wie. Nie daj sobie wmówić, że jest odwrotnie.
– Dobrze, odezwę się jutro.
Rozłączamy się i wkładam telefon z powrotem do kieszeni. Potem wyciągam z niej małą kostkę Rubika. Obracam ją w dłoni, wspominając psychologa, który pokazał mi pierwszą z nich. Ojciec zatrudnił go, żeby pomógł mi zachowywać się „normalnie”. Sawant, jak powiedział, potrzebuje zajęcia, które pozwoli mu skupić uwagę, żeby spowolnić przepływ informacji w mózgu. Miał rację.
Szybko układam kostkę trzy razy, żeby uporządkować myśli, i wkładam ją z powrotem do kieszeni. Sednem sprawy jest to, że nie ma tu dla mnie miejsca. Nigdy go nie było. Wstaję z krzesła i siadam za biurkiem ojca, myśląc o słowach przyjaciela: Nie jesteś mu nic winien.
To nie do końca prawda. Ojciec zajął się mną po śmierci matki. Wnioskował o przyjęcie mnie na Harvard za wyniki w nauce, które wcześniej zignorowano przez moje dzieciństwo w nędznej przyczepie. Wiele mu zawdzięczam, choć bardzo tego nie chcę. Nie zamierzam dla niego pracować. Odchodzę. Biorę w dłoń długopis i kawałek kartki. Zostawiam list do ojca:
Za szklankę whisky i danie mi dachu nad głową: na Twoim miejscu zainwestowałbym w firmę Orian i to szybko.
Twój bękart
Odkładam długopis i wstaję. Podjąwszy decyzję, zmierzam w stronę drzwi. Przyjdę na jutrzejsze spotkanie, bo dał mi dach nad głową, gdy tego potrzebowałem. Nawet jeśli zrobił to tylko po to, żeby zmotywować Isaaca, napuszczając nas na siebie jak wściekłe psy. To samo chce zrobić teraz. Wykorzystać mnie, żeby Isaac próbował mnie prześcignąć, ale mój brat jest mściwy i głupi. Zmiażdżyłbym go, po prostu nie chcę tego robić.
Wychodzę na korytarz i skręcam w lewo. Harper właśnie wychodzi z łazienki. Nie waham się ani przez chwilę. Podchodzę do niej, a ona zamiera w miejscu. Zatrzymuję się dopiero, gdy stoję tuż przy niej. Patrzy na mnie, czuć od niej słodką woń róż. Muszę naprawdę cholernie lubić róże, bo jej zapach sprawia, że tracę rozum. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale palce mojej dłoni wsuwają się w jej włosy, a ja pochylam się w jej stronę. Moje usta są tuż obok jej ust. Jej dłoń wędruje po mojej klatce i zatrzymuje się na klapie marynarki. Przechyla delikatnie głowę w moją stronę, tak jakby składała mi swoje doskonałe usta w ofierze.
– Co robisz? – pyta stanowczo, choć zdaje się, że brak jej tchu.
– A na co to wygląda? Całuję moją siostrę.
Zbliżam się do jej ust. Mój język rozchyla jej wargi. Jedno głębokie wsunięcie wydobywa z niej jęk, a ja jestem zgubiony. Nigdy nie pragnąłem tak bardzo kogoś pocałować jak jej, tu i teraz. Całuję ją raz jeszcze, tym razem mocniej, przyciskając ją do ściany. Drugą ręką obejmuję ją w talii. Kładzie mi dłoń na głowie. Jej język ochoczo odpowiada na każdy ruch mojego, aż wreszcie odsuwam się i patrzę jej prosto w oczy.
Z oddali dobiegają głosy gości, więc postanawiam poświęcić jej kilka ostatnich chwil i być z nią szczery. Nikt z ludzi naszego ojca jej tego nie da.
– Ojciec cię wykorzystuje, tak samo jak wykorzystywał mnie. Mamy tylko podnosić poprzeczkę, żeby Isaac nie wypadł z formy. Niczego ci nie przepisze. Będziesz tylko Księżniczką stojącą grzecznie u boku Króla i brata. I żeby było jasne, nie jestem twoim bratem.
Puszczam ją i odchodzę. Szybkim krokiem przechodzę przez kuchnię i wychodzę na zewnątrz. Przeciskam się przez tłum gości i znów podążam kamienną ścieżką prowadzącą do domku dla gości. Zamierzam spakować walizkę i wyjechać stąd na dobre. Ledwo udaje mi się zamknąć drzwi, gdy rozlega się dźwięk dzwonka. Kogo, do licha, tu przygnało? Ktoś musiał mnie śledzić. Otwieram drzwi, za którymi stoi nie kto inny jak Harper.
– Bo przecież nie mogę mieć nic cennego do wniesienia, prawda? – wycedza jakbyśmy nigdy nie przerwali rozmowy. Jej piękne błękitne oczy błyskają gniewem. – Nie nauczyłam się niczego, obserwując pracę ojca.
Łapię ją za rękę i wciągam do środka.ROZDZIAŁ TRZECI
Eric
W ciągu trzydziestu sekund udaje mi się zamknąć drzwi na klucz i przycisnąć Harper do ściany, obejmując ją udami.
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić – syczy, ignorując to, że jestem od niej dwa razy większy i na ten moment to ja mam władzę.
– Ile masz lat? – pytam stanowczo.
– Co to ma do rzeczy? – rzuca, nie mając zamiaru odpuścić.
– No ile? – powtarzam.
– Dwadzieścia trzy. Nadal nie rozumiem, dlaczego o to pytasz.
– Kiedy skończyłaś studia?
– To, że nie jestem trzydziestoletnim matematycznym geniuszem nie oznacza, że nie mam nic do zaoferowania. Przez takie sugestie wychodzisz na zwykłego dupka.
– Nie miałem nic takiego na myśli. Mówię ci tylko, że dla ojca to bez znaczenia. Sam kiedyś nabrałem się, że cokolwiek go obchodzę. Myślałem, że jeśli będę lepszy od Isaaca, to znajdzie się tu dla mnie miejsce. Myliłem się.
– To co tutaj robisz?
– A jak myślisz? Całuję cię.
Moje palce zatapiają się w jej włosach. Pochylam się, zbliżając do siebie nasze wargi.
– To nie jest dobry pomysł – szepcze, ale jej głos jest zmieniony, zachrypnięty. Czuję na języku smak jej pożądania.
Całuję ją, muskając krótko jej usta i delikatnie wsuwając język – to wystarczy, żeby napięcie między nami niemal wybuchło.
– Nadal tak uważasz?
Kładzie dłonie na mojej klatce, ale mnie nie odpycha.
– Dobrze wiesz, że nie powinniśmy tego robić.
– A mimo to przyszłaś tu za mną.
– Powtarzasz się.
– Wiedziałaś, jak to się skończy – oznajmiam.
– Byłam zła.
Złość i rodzina mają ze sobą wiele wspólnego. Coś o tym wiem, ale na tym poprzestanę. Zaciskam szczękę i uwalniam ją, robiąc krok do tyłu.
– Możesz wyjść albo zostać. Ale wtedy będę musiał zdjąć z ciebie tę sukienkę.
– Wiem, że Jeff to dupek, ale moja matka go kocha i właśnie przejął firmę mojego taty.
– Słyszałaś, co powiedziałem o twojej sukience? – pytam, przyciągając ją znów do siebie. – Mam nadzieję, że się rozumiemy.– Trudno mnie przestraszyć. Inaczej nie wchodziłabym w interesy z twoją rodziną.
– Ja za to chętnie wszedłbym w ciebie – mówię, przywierając do niej i przejeżdżając dłonią po jej plecach.
– Jestem za młoda i za głupia do prowadzenia interesu, ale do przelecenia już nie? – rzuca.
– To ostrzeżenie, Harper, a nie obraza. A jeśli faktycznie jesteś młoda i głupia, to nie szkodzi. Ja też byłem.
– Sam chciałeś tu być – stwierdza, ale w jej tonie nie ma oskarżenia czy pytania, których spodziewałbym się z ust Isaaca.
– Tak – potwierdzam, znów wplatając palce w jej włosy. – Chciałem. Tak samo jak chcę być teraz tutaj. Z tobą.
Znów muskam jej usta. Mój język jest stanowczy i nieugięty. Taki sam byłby nasz ojciec, gdyby przyszło mu wybrać między Isaakiem a nią. Wszystko sprowadza się do żądań. Spodziewam się z jej strony oporu. Czekam, aż mnie odepchnie i pobiegnie do drzwi, tym samym wyganiając mnie na cholerne lotnisko. Ale nic takiego nie ma miejsca.
Dłoń położona na mojej klatce nie próbuje mnie odsunąć. Harper pojękuje i łagodnie zgina łokieć, przywierając do mnie swoim kształtnym ciałem, które niedawno podziwiałem tylko z daleka. Aż w końcu odrywa się ode mnie.
– Boże, co my robimy? Jesteśmy rodziną.
Podchodzę, zmuszając ją do przylgnięcia plecami do ściany. Przejeżdżam dłonią po jej żebrach, żeby dotrzeć do piersi.
– Już mówiłem – powtarzam trącając kciukiem jej sutek. – Nie jesteśmy żadną pieprzoną rodziną. I nigdy nie będziemy.
Obejmuję jej twarz, pochylam się, a nasze wargi znów się spotykają. Jeśli już wcześniej miała mnie za bezwzględnego, mój język tylko potęguje to uczucie. Nie okazuję litości. Mam to we krwi. Taki się urodziłem. Tym właśnie jestem – bękartem, który jej pożąda.
Nagle wybucha we mnie żar. Wsuwam dłoń pod jej sukienkę i zaczynam pieścić jej sutek. Wydaje z siebie słodkie, ciche jęknięcie, od którego sztywnieję. Mój nabrzmiały członek zaczyna napierać na rozporek. Harper, wyczuwając moje podniecenie, dotyka mojego krocza. Cholera jasna, tak bardzo chcę w nią wejść. Odsuwam się od ściany i nerwowym ruchem zdejmuję marynarkę, nie odrywając wzroku od jej piersi. Delikatnie przygryza dolną wargę. Znów chcę czuć te usta na moim ciele. Chcę czuć moje usta na jej ciele.
Rzucam marynarkę na podłogę i ściągam z siebie krawat. Harper, ku mojemu zdziwieniu, wcale nie rzuca się do ucieczki. Podchodzi do mnie i guzik po guziku rozpina moją koszulę. Jednak gdy jej dłoń trąca moje krocze, postanawiam działać. Nie chcę, żeby do czegokolwiek więcej doszło zbyt szybko, bo gdy tylko ją zerżnę, będę musiał stąd odejść. Nagle przestaje mi się gdziekolwiek spieszyć. Obracam ją przodem do ściany i przytrzymuję jej ręce. Szarpnięciem rozsuwam jej sukienkę i pozbywam się swojej koszuli. Staję tuż za Harper, przywierając wzwodem do jej pośladków. Moje usta prawie dotykają jej ucha.
– Widziałaś, że patrzę na ciebie przy basenie – szepczę, łapiąc za ramiączka sukienki.
– Oczywiście, że tak. Chciałeś, żebym cię widziała.
– To prawda. Chciałem, żebyś wiedziała, jak bardzo chcę cię zerżnąć. I żebyś wiedziała, że chcę cię widzieć nagą.
Zsuwam z niej sukienkę, pod którą nie ma nawet stanika, najpierw do bioder, a potem do samych kostek. Podnoszę Harper, odrzucając materiał na bok. Podziwiam przez chwilę jej okrągłe pośladki, a następnie odwracam ją przodem do mnie. Potem łapię ją delikatnie za włosy i przyciągam do siebie.
– A skoro tu jesteś – dodaję – zakładam, że doskonale się zrozumieliśmy.
– Nadal jestem na ciebie zła i nadal uważam, że jesteś dupkiem. Ale najwyraźniej nie ma to żadnego znaczenia, więc pieprzmy się, zanim się rozmyślę.
Przyklejam policzek do jej twarzy i szepczę jej prosto do ucha:
– Obiecuję, że poliżę cię we wszystkich odpowiednich miejscach, żebyś niczego nie żałowała.
Słyszę westchnięcie, które mówi mi, że spodobała jej się moja obietnica. Mnie zresztą też. Znów ją całuję, próbuję ją pochłonąć. Tak podoba mi się jej smak, niewinny a zarazem uzależniający, jak narkotyk, którym nie można się nasycić. Jej też nie sposób się oprzeć.
Biorę ją na ręce i zanoszę do sypialni. Co mi szkodzi, zasługuje na to, żeby pieprzyć ją na łóżku, choć bez problemu mógłbym zrobić to przy drzwiach. Pragnę jej. Pożądam jej od chwili, w której zobaczyłem ją przy basenie. Stawiam ją na podłodze i przyciągam blisko do siebie.
– A teraz wyliżę cię tak, żebyś doszła na moim języku.