Bery, gangster i góra kłopotów - ebook
Kuba i Wojtek to kumple na dobre i na złe. Niestety na ich osiedlu niewiele się dzieje. Inne dzieciaki przeżywają niezwykłe przygody, a oni nie. Co za niesprawiedliwość! Wkrótce jednak szczęście uśmiechnie się i do chłopaków. W okolicy pojawi się prawdziwy gangster…
"Bery, gangster i góra kłopotów" opowiada z dużym humorem o wielu ważnych sprawach: problemach w szkole, ucieczce z domu, dotrzymywaniu słowa, a także o wścibskich dziewczynach, których "nie można lubić!".
Książka otrzymała wyróżnienie w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY oraz Małego Donga – nagrodę dziecięcego jury w konkursie Dziecięcy Bestseller Roku Fundacji Świat Dziecka. Była też nominowana do Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego
| Kategoria: | Dla dzieci |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9338-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A Ty Kto poznałem dawno temu, chodziłem chyba do zerówki, a może jeszcze do przedszkola – nie pamiętam. Już wtedy pan A Ty Kto był bardzo stary i zupełnie siwy.
Któregoś dnia tak strasznie się nudziłem, bo nie mam wielu kolegów, a na naszym osiedlu nic się nie dzieje, że wymyśliłem płyn do podlewania dzieci, żeby szybciej rosły. Bardzo chciałem urosnąć. Gdybym nagle urósł, żaden chłopak by mi nie dokuczał, no nie?
No i się wydało! Nie zamierzałem wam mówić, że czasem mi dokuczają, ale teraz już wiecie, więc trudno… Najbardziej dokucza mi Arek. Miałem nadzieję, że jak urosnę, to przewrócę go jednym palcem. Dlatego wymyśliłem płyn do podlewania dzieci. Pomógł mi w tym Wojtek. On jest moim najlepszym kolegą, chociaż mama za nim nie przepada i choć wygląda jak dziewczyna, bo ma kręcone włosy, i dorośli na jego widok wołają: „Jakie ty masz śliczne złote loczki! Byłbyś piękną dziewczynką!”.
Wojtek ma już dość tych loczków, dlatego nie lubi swojej siostry bliźniaczki. Uważa, że to przez nią kręcą mu się włosy, bo bliźniacy muszą być do siebie podobni, a Aśka też ma złote loczki. Na początku pierwszej klasy pani się myliła i mówiła do niego: „Asiu”! Okropne, no nie? Wojtek uważa, że gdyby miał brata bliźniaka, obaj wyglądaliby jak chłopcy. Ja za Aśką też nie przepadam, ale nie dlatego, że ma złote loczki, tylko dlatego, że jest wścibska i śledzi nas jak detektyw.
A teraz pora opowiedzieć o podlewaniu, bo pewnie się niecierpliwicie. To było tak: Wojtek przyniósł nawóz w płynie do podlewania kwiatów i zmieszaliśmy go z płynem na porost włosów, którym Adam, mój brat, smarował brodę, żeby mu wreszcie wyrosła.
– Podlejemy moją siostrę – zaproponował Wojtek. – Jeśli ona urośnie, to i my urośniemy. A jeżeli jej zaszkodzi i na przykład zmaleje, to wymyślimy inny sposób.
Postanowiliśmy podlać Aśkę, gdy będzie przechodzić pod balkonem dziadka Andrzeja. Poprosiliśmy tatę, żeby zaprowadził nas do niego.
– Co tam, chłopcy, na mieście? – spytał dziadek, nie odrywając oczu od pasjansa, którego stawiał chyba od stu lat. Ile razy do niego zachodzę, wciąż przekłada te same karty.
– Nic, dziadku, cisza.
– To chwała Bogu! – westchnął dziadek.
Wojtek szturchnął mnie w bok.
– Idzie!
Wbiegliśmy na balkon. Spojrzałem w dół. Aśka zamiast iść, jak należy, podskakiwała raz na jednej, raz na drugiej nodze, jakby grała w klasy.
„Trudno będzie w nią trafić” – pomyślałem.
– Celuj w czubek głowy, inaczej płyn nie podziała – powiedział z przekonaniem Wojtek.
Pełen nadziei przechyliłem butelkę do góry dnem. Zabulgotało i… cały płyn do podlewania dzieci wyciekł na siwą głowę staruszka, który właśnie w tym momencie wychylił się z balkonu na parterze.
– Panie święty! – zawołał.
Nie wiem, czy jeszcze coś dodał, bo wpadliśmy z Wojtkiem do pokoju i schowaliśmy się za zasłoną. W mieszkaniu dziadka trudno się ukryć, bo jest małe. Zresztą dziadek nawet nas nie szukał, tylko zawołał:
– Chodźcie tu, nicponie!
Wyszliśmy z kryjówki. W korytarzu obok dziadka stał zdenerwowany staruszek. Okropnie śmierdział, bo zapomniałem wspomnieć, że płyn na porost dzieci był okropnie śmierdzący. Z włosów sąsiada – kap, kap – kapała woda wprost na chodnik.
Dziadek przeprosił „za tych łobuziaków”, a ja tak strasznie się zawstydziłem, że po prostu nie mogłem nic powiedzieć.
– To był płyn na Aśkę, nie na pana! Chcieliśmy sprawdzić, czy ona urośnie – tłumaczył Wojtek, który nigdy i nikogo się nie wstydzi.
Staruszek odsunął z oczu mokrą grzywkę.
– A ty kto? – zapytał, patrząc na Wojtka.
– Wojtuś.
– A ty kto? – Skierował w moją stronę niesłychanie pokręcony palec.
– Wnuczek, panie Wiesławie. Wyrósł, prawda? – przemówił w moim imieniu dziadek, bo dobrze wiedział, że za nic w świecie bym się teraz nie odezwał.
Chciałem się wycofać, ale kiedy spojrzałem na Wojtka, zamarłem. Jego oczy zrobiły się wielkie jak guziki.
– Co ci jest, dziecko? – spytał dziadek.
Wojtek tylko zagryzł wargi.
– Nie przejmuj się tak – zaskrzypiał mokry sąsiad i strząsnął resztę płynu na chodnik. – I żeby mi to było ostatni raz, kawalerze! – dodał, patrząc na mnie.
Skinąłem głową. W ogóle nie zamierzałem go podlewać, a już na pewno nie dwa razy.
Gdy sąsiad wyszedł, Wojtek szepnął mi do ucha:
– On urośnie!
– Kto? – Nie docierało do mnie.
– Ten, ten… – Wojtek wskazał na drzwi. – Ten pan A Ty Kto!
– To był płyn do podlewania dzieci, dorośli po nim nie rosną – odparłem. Ale Wojtka nie uspokoiłem.
– Przerośnie dziadkowi przez sufit! – powiedział.
– Nie przez sufit, tylko przez podłogę! – poprawiłem go.
Obaj spojrzeliśmy badawczo na podłogę. Oczywiście nic nie pękało. Na nieruchomej podłodze leżał chodnik, śmierdząc na cały dom.
Sąsiad dziadka już na zawsze został panem A Ty Kto. Gdybym był jasnowidzem i znał przyszłość, to dużo wcześniej polałbym pana A Ty Kto, bo dzięki niemu poznałem Berego. Ale o tym opowiem za chwilę.JAKBY CO
Bery to brzydal. I to jaki brzydal! Nawet sobie nie wyobrażacie. Nigdy nie przypuszczałem, że zostanie moim drugim najlepszym przyjacielem, zaraz po Wojtku „ślicznym jak dziewczynka”. Mam teraz dwóch przyjaciół: jeden jest śliczny, a drugi nieśliczny. Śmieszne, prawda?
No i się wydało! Nie zamierzałem wspominać, że do tej pory tylko Wojtek się ze mną przyjaźnił. Wy pewnie macie wielu kolegów…
Musicie mi uwierzyć, że Bery może zastąpić kilku przyjaciół, bo jest bardzo duży.
Pora o nim opowiedzieć.
Pamiętacie, że oblaliśmy sąsiada dziadka śmierdzącym płynem? Wprawdzie nie wierzyłem, że pan A Ty Kto urósł, ale Wojtek się uparł, że trzeba to sprawdzić.
– Co ci szkodzi tam pójść? – namawiał.
Nic mi to nie szkodziło, no i się nudziłem.
– Adaś, zaprowadź nas do dziadka – poprosiłem mojego starszego brata.
Adaś grał na komputerze.
– Idźcie sami, to przecież blisko – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
Rzeczywiście, wszyscy mieszkamy w sąsiedztwie: i ja, i Wojtek, i dziadek Andrzej.
Wprawdzie blok dziadka stoi przy innej ulicy, ale jego balkon widać z naszego okna.
Pobiegliśmy na ulicę Czerwonej Róży. Nie rośnie przy niej ani jeden krzak róży. Dziadek mówi, że chuligani wszystkie połamali. Poradziłem mu, żeby nazwał swoją ulicę – ulicą Chuliganów.
– Przedni pomysł – przyznał dziadek. – Ale trzeba by z tym iść do magistratu, a mnie się nie chce.
Tak to jest z moim dziadkiem, czasami nic mu się nie chce. Myślę, że nudzi się podobnie jak ja, bo też ma niewielu przyjaciół.
Wpadliśmy do bloku numer pięć i zatrzymaliśmy się dopiero pod drzwiami pana A Ty Kto.
– I co dalej? – spytałem Wojtka.
– Może zabraknie mu chleba albo mleka i wybierze się do sklepu – wtedy sprawdzimy, czy urósł – wyjaśnił.
Czekaliśmy i czekaliśmy, ale nikt nie wychodził. Zrobiło się strasznie nudno. Gdyby nie mucha, pewnie byśmy się zanudzili. Wojtek powiedział, że złapie muchę w pięć minut. A ja – że złapię ją jeszcze szybciej. W pewnej chwili Wojtek tak się rozpędził, że wpadł na ścianę.
– Dzyg-dzong! – Rozległ się dźwięk dzwonka.
– Dlaczego dzwonisz? – syknąłem.
– Samo się zadzwoniło! – bronił się Wojtek.
Nim zdążyliśmy pomyśleć, drzwi się otworzyły. Stanął w nich znajomy staruszek. W ogóle się nie zmienił, tylko już nie śmierdział nawozem do kwiatów.
– Nic pan nie urósł? – Wojtek był wyraźnie zdziwiony.
– A ty kto? – spytał staruszek.
Wojtek w milczeniu wpatrywał się w pana A Ty Kto, jakby naprawdę wierzył, że otworzy mu olbrzym.
– To Wojtuś. – Zdobyłem się na odwagę i odpowiedziałem za przyjaciela.
– A ty kto? – Pan A Ty Kto popatrzył prosto na mnie.
– Kuba! – Wojtek przestał się dziwić i odzyskał głos.
– Wejdźcie! – Staruszek cofnął się w głąb korytarza. – A teraz powiedz mi, kawalerze, dlaczego miałbym urosnąć? – zwrócił się do Wojtka, gdy weszliśmy do środka.
Wytłumaczyliśmy wszystko, to znaczy Wojtek wytłumaczył, bo ja się wstydziłem. I wiecie co, pan A Ty Kto wcale się nie zdenerwował. Stwierdził, że nie urósł, bo od razu umył głowę, a ten płyn z pewnością trzeba by ponosić co najmniej przez dwadzieścia minut.
– Podlewanie dzieci nie jest najlepszym sposobem na to, żeby przyspieszyć ich wzrost – stwierdził. – Są lepsze metody.
– Jakie?! – Z nadzieją wlepiliśmy oczy w staruszka.
– Trzeba dużo spać. Grzyby rosną w deszcz, a dzieci podczas snu – wyjaśnił pan A Ty Kto, po czym podreptał do kuchni.
– Nie wierzę – szepnąłem tak, żeby mnie nie usłyszał. – Dziadek Andrzej śpi i przed obiadem, i po obiedzie, a nie rośnie.
Wojtek pokiwał z politowaniem głową.
– On przecież już urósł. Ludzie nie rosną bez końca, bo nie pomieściliby się na ziemi.
Nie spierałem się z nim, ponieważ do pokoju wszedł pan A Ty Kto. Postawił na stole talerzyk z cukierkami czekoladowymi.
– Częstujcie się. Od czekolady psują się zęby, ale jest taka dobra, że nie można o niej zapomnieć – powiedział i sam sięgnął po cukierek.
Też uważam, że o czekoladzie nie można zapomnieć, sięgnąłem więc po drugi. I właśnie wtedy ktoś z impetem wskoczył na balkon i wpadł do pokoju. Zakrztusiłem się z wrażenia. Zacząłem kasłać, a do oczu napłynęły mi łzy.
– Ręce do góry, chłopcze! – zawołał pan A Ty Kto, a zabrzmiało to tak groźnie, że natychmiast uniosłem ręce nad głowę. Od razu przestałem się krztusić. Przetarłem załzawione oczy. Naprzeciwko mnie siedział pies i przekrzywiając kudłaty łeb raz w jedną, raz w drugą stronę, wpatrywał się we mnie z ciekawością. Był puchaty jak miś koala i wszystko miał za wielkie: za duży łeb i łapy, za długie uszy i ogon. Tylko nogi miał jakby za krótkie. Takiego brzydala w życiu nie widziałem.
– To Bery. – A Ty Kto pogłaskał psa po oklapniętym uchu. – Wałęsa się sam, bo ja już nie mogę wychodzić na dalekie spacery.
Pies przyglądał się nam uważnie. Schowałem stopy pod kanapę, żeby mi ich nie odgryzł. Zwierzak przysunął się do stolika, ostrożnie wziął w pysk czekoladowy cukierek i trzymając za koniuszek papierka, przeniósł go na moje kolana.
– Oj! – wyrwało mi się.
– Oho, widzę, że cię polubił, kawalerze – rzekł z zadowoleniem staruszek. – To dobrze, jakby co, nie będzie sam na świecie – dodał cicho.
Ucieszyłem się, że być może nie zostanę pożarty, dlatego powtórzyłem za panem A Ty Kto:
– Pewnie, jakby co… – Nie zastanawiałem się nad znaczeniem tego „jakby co”.
– Takiego przyjaciela nigdzie nie znajdziesz. Pogłaszcz go, niech zapamięta twój zapach. Odtąd nikomu nie pozwoli cię skrzywdzić, kawalerze – zapewnił staruszek.
Pomyślałem, że wolałbym, aby pies wybrał sobie Wojtka na przyjaciela, bo on lubi wszystkie zwierzęta, nawet glisty, ale nic nie powiedziałem, tylko ostrożnie pogłaskałem psi łeb.
– Widziałeś, jak wskoczył na balkon? – Wojtek zachwycał się Berym przez całą drogę do domu. – Pasowałaby mu moja obroża – westchnął.
Nie wiecie jeszcze, ale zaraz się dowiecie, że Wojtek ma niesamowitą obrożę, skórzaną, nabijaną kolcami. To jedyna pamiątka po jego tacie, który kiedyś, dawno temu, wyprowadził się z domu i nie wiadomo gdzie teraz jest. Zabrał ze sobą swoje rzeczy i psa, ale zapomniał obroży. Aśka chciała ją nosić na szyi jak naszyjnik, ale Wojtek nie pozwolił.
– To nie jest zabawka! – zawołał.
– I tak nie będziesz miał psa! – odcięła się Aśka.
Ma rację. Mama Wojtka na widok psa od razu płacze, bo tęskni za swoim mężem. Gdyby w domu był pies, zapłakałaby się na śmierć.
Jeśli chodzi o mnie, to wcale się nie zachwyciłem Berym. Szczerze mówiąc, wydał mi się najbrzydszym stworzeniem na świecie, nie miałem pojęcia, dlaczego właśnie mnie wybrał na przyjaciela. Powiedziałem o tym później dziadkowi.
– Psy mają swój rozum, widać, że wyczuł w tobie dobrego człowieka. Albo… pachniałeś jakimś psim przysmakiem – wyjaśnił z uśmiechem.
Od tej pory Bery często mi przypominał, że mnie lubi, chociaż odpędzałem się od niego jak od muchy. Nie przypuszczałem, że uratuje mnie kiedyś przed gangsterem. Ale o tym opowiem wam potem, najpierw musicie poznać gangstera.