- W empik go
Bestia z Wadowic - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Bestia z Wadowic - ebook
W Wadowiach ktoś morduje dziewczynki. Przypadkowy świadek i nieugięta policjantka wpadają na trop mordercy, co doprowadza do eskalacji przemocy w skromnej mieścinie. Z kryminału w szaleństwo. Od „Chyłki”, po „Carrie”. Pierwsza powieść w historii czerpiąca garściami z memów typu „cenzo”.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-073-9 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Ania miała być w domu już bardzo dawno. Właściwie o tej porze powinna już oglądać dobranockę w wygodnym łóżku, trzymając w dłoniach miękkiego misia. Nie mniej jednak z niewytłumaczalnych przyczyn mama nie pojawiła się po południu, by odebrać ją od Karoliny, co poskutkowało dziwnym splotem zdarzeń, wskutek którego ośmiolatka została zmuszona tego wieczoru przejść samotnie przez kilka ulic, aby wrócić do siebie. Zbliżało się Wszystkich Świętych, zatem rodzice jej koleżanki byli w ciągłym biegu między piekarnikiem, w którym szykowały się wypieki, a telefonem, poprzez którego ustalano porę rodzinnego zgromadzenia z całymi armiami ciotek, wujków i kuzynek. Miała zwyczajnie pecha. Złe miejsce i zły czas.
— Nie mam czasu, ale to tylko kilka uliczek Aniu, znasz drogę. Na pewno dasz sobie radę, przecież często sama już wychodzisz. Zrób tak samo teraz, jest tylko troszeczkę ciemniej, ale to nic! Nikt co nie zrobi krzywdy. — wymamrotała w progu matka Karoliny, jasno dając do zrozumienia, że nie może na nią liczyć. Moment później Ania stała już przed posesją. Drobna blondynka z warkoczykami w różowej, puchowej kurteczce. Typowa, młoda Wadowiczanka, którą czeka pewnie ucieczka do Krakowa za dziesięć lat w pogoni za lepszym życiem. Jej zadaniem było teraz ruszenie naprzód, przejście po średnio oświetlonej ulicy obok czterech domostw, po czym skręcenie w lewo, minięcie paru wielkich kamienic i kolejny skręt, tym razem w prawo, gdzie w oddali widziałaby już zarys swojego skromnego domu jednorodzinnego. Po chwili wahań udało jej się wyciszyć wyobraźnię pokazującą złowrogie wizje złego pana z trującymi cukierkami, którym straszono ją od przedszkola i ruszyła.
Przed nią było pusto, na suchych podjazdach stały jedynie zaparkowane auta, gdzieniegdzie zmuszające ją do niemalże przeciskania się bokiem między nimi a bramami. Skręcając na ulicę dalej, nagle usłyszała trudne do określenia dźwięki daleko za plecami. Po chwili już wiedziała mniej więcej, czym one są. Ktoś za nią szedł. Dziwne, bo jak opuszczając posesję, rozglądała się po okolicy, to nie było widać żywej duszy. Nie miała odwagi się teraz odwrócić. Kroki były coraz wyraźniejsze, a jej krótkie nóżki były za słabe, by to ustało. Była tuż przed finałowym zakrętem, wokół którego ciągnął się pas zieleni, krzaków, całego kawałka ziemi zapomnianego przez władze miasta, które to były zbyt zajęte przekopywaniem kolejnych dróg. Ania nawet nie zorientowała się kiedy kroki za nią ucichły. Stanęła w zakłopotaniu i zaczęła się powoli odwracać. Przesuwające się kamienice były ostatnią rzeczą ujrzaną przez jej oczy, zanim nastała ciemność, po której dla niej nie było już niczego.
Poczuła na dosłownie sekundę tylko ciepło w boku. Bardzo dziwne ciepło.Rozdział I: Ostatni płomień zgasł
Piotr miał przejebane. Przynajmniej w swoim graczowym mniemaniu, bo właśnie przepadła nadzieja na wyrwanie nowego numeru CD Action z pełną wersją Just Cause na płycie. Dzisiaj akurat udało mu się wstać z łóżka dosyć wcześnie, co dało mu okazję do znalezienia świeżego wydania ukochanego czasopisma przed jego kompletnym zniknięciem. Okazało się jednak, że chytrzy gimnazjaliści przychodzący po drożdżówki i colę przed lekcjami byli znacznie szybsi.
Wyszedł ze sklepu pełen niekrytego rozczarowania. Spojrzał na zegarek. Za trzydzieści minut musi być w pracy. Dojechanie tam zajmie dwadzieścia, więc ledwo na miejscu zdąży nastawić kawę. Szlag by to.
Wsiadł do samochodu i z pełną nienawiści do świata miną ruszył na magazyn. Pracował tam już piąty rok, ale w jego odczuciu były to całe wieki. Wieki czyszczenia, pakowania i wysyłania sprzętu na kontrakty, zajmowania się służbowymi autami, które poprzedni posiadacze mieli potwornie w dupie. Zajmować się zatem było czym. Problem był taki, że robił to tak w kółko, od poniedziałku do piątku, od siódmej do piętnastej.
Bardzo chętnie zająłby się czymkolwiek innym, tylko czym? Co może robić mężczyzna po gównostudiach w niezbyt wielkiej mieścinie? Droga do pracy była zawsze momentem ciągłego rozpamiętywania każdego błędu popełnionego w życiu. Każdego, który sprawił, że kiedy liczni jego znajomi z młodości mają już rodziny i bardzo solidne pensje, on nadal żyjąc samotnie, musi liczyć się z każdą złotówką.
Tym razem jednak zdarzyło się coś, co zaburzało rujnowanie sobie nastroju. Jechał swoim zielonym i brudnym Volkswagenem Polo Łazówką — drogą, wokół której ciągle czuć było bardziej, że jest się na prowincji, aniżeli w mieście. Po bokach było dużo drzew, a zabudowanie niczym nie różniło się od takiego charakterystycznego dla większej wsi, jakimś cudem nieolanej jeszcze przez świat. Dojeżdżał już do skromnego ronda, gdy za nim rzucił mu się w oczy zalew stojących radiowozów policyjnych, wraz z karetką. Coś się stało. I to coś poważnego na tyle, że został mocno zadziwiony uraczonym widokiem, mimo że z policją miał już do czynienia nieraz, jednak nigdy nie w takiej ilości zlepionej na losowej uliczce. Podjechał na tyle blisko, że był w stanie zobaczyć, czym zajmowało się całe skupisko mundurowych. Policjanci stali i rozmawiali, część wypełniała jakieś dokumenty, a wokół tego wszystkiego chodził mężczyzna z aparatem. Zza samochodów można było dostrzec, jak ratownicy podnoszą nosze, na których znajduje się czarny worek z prawdopodobnie czyimiś zwłokami w środku. Owo prawdopodobieństwo wzrosło do maksimum, kiedy w tłumie dostrzegł płaczącą kobietę, szatynkę w brązowej, puchowej kurtce, mającą na oko 35 lat.
Czas mu uciekał, więc musiał porzucić ten intrygujący oraz ponury zarazem widok i ruszyć dalej. Pewnie o wszystkim i tak dowie się wkrótce z gazet lub radia. Częściowo się nie mylił, bo ku jego zdziwieniu zmierzy się z tym jednak znacznie bliżej, niż mógł jakkolwiek przypuszczać.
W pracy stanowisko do czyszczenia wszelkich rzeczy znajdowało się blisko radia, które zawsze urozmaicało mu i pozostałym czas na tyle, na ile było w stanie, bo jak na złość na większości kanałów puszczano w kółko kilka tych samych utworów, którymi każdy już wymiotował. Było ono w malutkiej salce, w której znajdował się stos półek ze środkami chemicznymi wszelkiego typu, sprężarką, oraz stołem, na którego bokach porozmieszczane były różnorakie narzędzia, będące obowiązkowym elementarzem złotej rączki. Piotr, mając nałożone niebieskie, gumowe rękawice, chwycił za zakurzony odkurzacz i postawił go na podłodze. Kolejność teraz będzie taka — najpierw przetrze go na mokro, potem na sucho. To, co nie zejdzie, zedrze się płaskim śrubokrętem, a jak to nie pomoże, to i tak nie ma znaczenia, bo to cudo techniki pójdzie do jakiegoś losowego miejsca w kraju na kompletne zajechanie. Po czyszczeniu będzie musiał dobrać do tego odpowiedni wąż, rury i ssawę, dzięki czemu Pani Halinka będzie mogła radośnie, bo jakże by inaczej, odkurzyć dywan gdzieś w pokoju nauczycielskim.
Chwycił za mokrą szmatkę i akurat skończyła się przerwa na reklamy. Wybiła dwunasta. Nastąpiła zatem pora, w której cholera wie dlaczego absolutnie każda stacja w kraju jednocześnie zaczyna przekazywać ciągi informacji z ostatnich parunastu godzin, tak jakby nie mieli ludzie niczego ciekawszego wówczas do roboty.
Nie mniej jednak informacja zaczynająca odsłuchiwane przez Piotra wydanie zwaliła go z nóg.
— Dziś rano przy rondzie na Piłsudskiego znaleziono ciało 8-letniej Anii Koseckiej, która wczorajszego wieczoru zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Całą sprawę bada wadowicka policja.
To ona była w tym worku, którego wnoszenie do karetki dzisiaj widział po drodze. To na pewno musiało być to. Zmarła już w nim kompletnie podzielność uwagi. Od paru minut ciągle trzymał z całych sił mokrą, nie do końca wyciśniętą szmatkę w dłoni, z której kapała woda zmieszana z płynem do czyszczenia plastików i zapomniał już totalnie, co miał z nią zrobić.
— Darek, co tak siedzisz? — Kierownik szturchnął go za ramię, przywracając go z transu.
— Nie no, zamyśliłem się, wybacz.
— Wracaj do roboty, to jutro rano leci do wysyłki, więc najlepiej to zapakuj jeszcze dzisiaj.
— Na luzie.
Piekielnie mocno nie chciało mu się tego robić. Machał ścierką od niechcenia, po czym czysto profilaktycznie, mozolnie zrobił całą resztę. W głowie wyobrażał siebie teraz jako nie magazyniera i Pana Złotą Rączkę, lecz kogoś, kto śmiga, przesłuchuje świadków, łączy poszlaki i odnajduje morderców. Pytanie o to, kto zabił tamtą dziewczynkę, dręczyło go, a gdy próbował od niego uciec, ono wracało jak bumerang. Musiał więc coś z tym zrobić.
— Chodź chlać stary.
— Kurwa, jutro znowu muszę do roboty, przestań.
— Tylko parę browarów. Kuźwa, no sam Ci postawię dwa.
Zawsze musi być ten jeden durny telefon, który wszystko psuje. Tym razem świeżo po powrocie do domu do Piotra odezwał się jego dawny znajomy Marcin, który jako bezrobotny był mocno zainteresowany szaleńczym przepijaniem resztek swoich oszczędności.
— Pamiętasz stary, jak to się robiło parę lat temu? Wiesz, student, piwo. No kurde, nic się lepiej nie łączy niż oba te terminy w całym wszechświecie. Możemy wrócić do tego, do tamtych zajebistych lat.
— Kurde, przekonałeś mnie. — odparł.
Tak się składa, że Piotr to człowiek bardzo nostalgiczny i powołanie się na dawne czasy było zawsze argumentem mocno przechylającym szalę na korzyść oponenta w sytuacjach, w których trzeba było go do czegoś przekonać. Kochał dawne, studenckie czasy, tęskni za nimi, tą erą przed szczytem popularności Naszej Klasy, kiedy cała ludzkość funkcjonowała na żywo, a internet w domu to był kartofel wczytujący strony przez kilka minut. To już nie wróci, więc w jego odczuciu należało pielęgnować każde takie wspomnienie najintensywniej, jak się tylko da. Szybko zatem zjadł zupkę chińską, przebrał się i ruszył.
Marcin miał bardzo niepozorne mieszkanie w bloku, ale za to z ogromnym, pięknym balkonem, na którym można było organizować kilkuosobowe uczty, ryzykując jedynie groźne, zazdrosne spojrzenia sąsiadów mieszkających obok. Jednak we dwóch robiło się jedynie spokojne, ciche spektakle medytacyjnego siorbania butelek. Dodatkową zaletą balkonu było to, że na nim nie było natłoku symboli religijnych, który osaczałby wszelkich znajomych mniej więżących od właściciela. Pokoje i korytarz były pozalepiane krzyżami, podobiznami Maryi, czy Jana Pawła 2 i znalazłoby się coś nawet w toalecie. Balkon stanowił wyjątek, wolną przestrzenią od wpatrujących się świętych obrazków.
Numer 13. To tutaj. Piotr zbliżył się do drzwi prowadzących do mieszkania swojego kumpla. Nadusił na dzwonek. Zero reakcji. Zrobił to jeszcze raz. Cisza. Zapukał w drzwi z całych sił i po niemal sekundzie otworzyły się one z impetem, a zza nich wyłonił się prawie łysy mężczyzna w okularach.
— Siemasz Marcin! — rzekł, po czym odpowiedziała mu dziwna cisza.
Marcin patrzył się na niego w bezruchu. Nagle rzucił się i chwycił z całych sił zaskoczonego Piotra za fraki.
— Wyrwę Ci kurwo serce! I tak wpierdolę! — krzyknął, wizualizując to za pomocą lewej dłoni.
Piotrka przeszedł szok, który szybko ustał, kiedy Marcin go puścił i zaśmiał się głośno.
— Kurwa mać, stary! Co to było?
— Nie no, witaj w moich skromniutkich progach. W ogóle sobie nowego Galaxy kupiłem i ten Android to ciekawa rzecz.
— Poka.
Weszli do mieszkania, po czym Marcin wyciągnął z kieszeni nowego Samsunga Galaxy S — smartfona, który miał być potężną odpowiedzią na wielkiego, kochanego przez publikę iPhone’a.
Zarówno Piotr, jaki jego kompan mieli potwornie spokojne usposobienia, alkohol nie wywoływał w nich żadnych żądz szaleństwa, czy walki. Każdy łyk sprawiał, że patrzenie w niebo nabierało coraz bardziej specyficznego, metafizycznego uroku. To był świetny wieczór, taki, jak za dawnych lat, choć wtedy przesiadywało ich zazwyczaj trochę więcej.
Wystarczy. Piotr czuł, że chyba wysiorbał już nawet odrobinę za dużo jak na swoje możliwości. Jakoś jednak da radę doczłapać się do siebie. Bacznie kontrolował sygnały dochodzące z organizmu.
— Żołądek nie sugeruje wymiotowania, jest dobrze. — pomyślał.
Słońce już zaszło i było już jakoś blisko 20, choć ciężko było się w tej kwestii upewnić, bo zaburzenie percepcji uniemożliwiało dokonanie dokładnych oględzin wskazówek zegara wiszącego na ścianie.
— Dobra stary, ja wychodzę, odezwij się za jakiś czas, to zrobimy powtórkę, no bo trzeba. Nara.
— Narazie bykuuu!
Ścisnęli sobie dłonie, po czym Piotr wyszedł z mieszkania i ruszył klatką schodową w dół. Wszystko się gibotało na boki do tego stopnia, że silnie trzymał się barierki w strachu przez wywróceniem się przez złe stanięcie na szczebel. Dotarł do drzwi. Otworzył je i nagle usłyszał krzyk. Przed nim był dość ciemny kawał terenu, na którym rosło kilka rzędów drzew i ten dźwięk podchodził z któregoś z ostatnich, lecz nie był w stanie niczego tam ujrzeć. Stał. Zszokowany przyglądał się okolicy i nagle za drzewami wyłoniła mu się w oddali ciemna, drobna sylwetka przebiegająca z lewej strony do prawej. Za nią pojawiła się inna, dużo większa. Kolejny krzyk. Bezpośrednio stamtąd. Piotr pobiegł w jego kierunku. Musiał się pilnować, by nie wbiec w żaden pień, czy krzak. Wszystko było rozmazane, latało mu w oczach z boku na bok. Czuł, że zaraz rzygnie, ale jakimś cudem nic mu nie chciało aż tak specjalnie z układu pokarmowego wylecieć. Mijał kolejne drzewa, gdy nagle ujrzał leżący kształt w trawie. Przetarł oczy, by trochę wypędzić z nich efekty promili we krwi, po czym podszedł do niego. To była jakaś dziewczynka. Młoda, brązowowłosa, bez warkoczyków. Leżała martwa. Miała przejechany czymś cały bok od pachy po pas. Gnój musiał ją dopaść, kiedy Piotr ruszył w ich stronę, po czym uciekł w popłochu.
Rozejrzał się dookoła. Ani śladu po kimkolwiek. Zrobił kilka kroków do przodu, intuicyjnie myśląc, że sprawca pobiegł tamtędy. Widział cholernie niewiele, ale na tyle dużo, żeby nie pogubić się w morzu leżących na ziemi gałęzi. Dalej nic. Jest już pewnie daleko stąd. Spojrzał w dół i jego oczom ukazał się jednak nagle kawałek jakiejś tkaniny. Czy ona jest tu już od jakiegoś czasu, czy może akurat dzisiaj morderca w biegu zaczepił o gałąź obok, przez co się urwała? Ten kawałek był czarny, miał dziwną konsystencję, tak jakby był z jakiegoś poliestru i wyglądał na pierwszy rzut oka, jakby był częścią czegoś na wzór spodni garniturowych, lecz coś w nim nie pasowało. Zamiast zostawić to tam, gdzie było, Piotr włożył tkaninę do kieszeni. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale to z jakiegoś powodu było silniejsze od niego. Coś z tyłu głowy powiedziało mu, że tak po prostu trzeba. Teraz on był na tropie i miał być może poszlakę sprawiającą, że jest już na starcie znacznie bliżej rozwiązania sprawy, niż policja, którą i tak musiał wezwać, bo niezrobienie tego oznaczało duże problemy.
Gdy radiowóz przybył na miejsce, wysiadła z niego drobna, pulchna kobieta w policyjnym uniformie, wraz ze swoim towarzyszem, który wyglądał na dość przeciętnego chłopczyka na posyłki. Nawet się tak zachowywał — przez cały czas milczał i pilnie wykonywał polecenia swojej kompanki. Ona sama wyglądała jak najpodlejszy człowiek na świecie. Piotr bał się, że pożre go samym spojrzeniem, jak i całą okolicę, w razie, jakby otworzyła gębę.
— Dlaczego Pan w ogóle postanowił tu podejść?
— No coś się działo, to podbiłem. — Czuł, jak nagle wbija się w niego każde wypite piwo, wszystko stało się rozmazane, a ciało kazało mu wyraźnie szukać miejsca do spania.
— Niech Pan do cholery spojrzy na siebie. Ile czasu już minęło, godzina? Pan nadal ledwo stoi. — Policjantka gasiła go jak peta, nie dając przesadnie dojść do słowa.
— No i?
— No dobra, przyjmijmy, że jestem najebana jak szpadel. Wykuriwiam tak z budynku i słyszę coś, że gdzieś przede mną się dzieje, krzyki. Pan tu ze mną ledwo kontaktuje.
— Ja dobrze panią rozumiem i kontaktuję.
— Chuja, a nie kontaktuje.
— Pije pani?
— Nie, i ja tu jestem od zadawania pytań.
— To co pani może wiedzieć o pijanych ludziach? — Próbował jakoś wybrnąć, czując, że nie mu nie odpuści.
— Wystarczy, że mi tu pan smrodzi tym, co to jest, chmielowe coś?
— Przysięgam, że tak było. Niech mnie tu pani przebada wykrywaczem kłamstw.
— Dobra, już za moment pana puszczę. Ale będziemy pana mieli na oku, jasne?
Nie chciała mu dać spokoju. Wiedział po samym zobaczeniu jej po przyjeździe, że jest materiałem na antagonistę koszmarów sennych, ale nie wiedział, że owe sny go spotkają, nie kiedy będzie leżał wygodnie w łóżku, tylko dosłownie moment później.
— Moja droga Alicjo.
Słysząc ten nienaturalnie brzmiący z ust przełożonego zwrot, wiedziała, że ma przejebane.
— Dostajesz tę sprawę. Od razu mówię, że jest to już w chuj medialne. Ty z nikim nie gadaj, ja to będę robił, mam doświadczenie.
— Dobrze.
— Jesteś bystrą babą, poradzisz sobie dużo lepiej niż większość tych patałachów tutaj. Wczoraj dobrze sobie poradziłaś na miejscu. Możesz iść.
Wyszła z pomieszczenia niezbyt dumna z aktualnej sytuacji. Skończyło się śmiganie na interwencje i do domu. Zaczął się konkretny zapierdol, zapisywanie ton papierów, bieganie po świadkach, zbieranie materiału, aż do samego dopadnięcia sprawcy. Przy dobrych wiatrach będzie miała dzień w pełni wolny za jakiś miesiąc. To mało sympatyczna perspektywa. Odkąd pracowała w policji, czuła zazdrość wiele razy. Inni ludzie mają lekkie, niestresujące życie, dużo pieniędzy, wygrywają życia. Ona za to zakuwa krzyczącego pod oknem menela o pierwszej w nocy, a to wtedy jest dopiero początek nocnych wędrówek, podczas których ktoś uderzy ją w twarz, a ktoś inny zwymiotuje jej na buty. Teraz przynajmniej, zamiast meneli miała zająć się jednym typem. Nie wiadomo nic, nie ma żadnych śladów, żadnych tropów. To najcięższy typ spraw, do zbadania w niewiarygodnie wielu kwestiach. Jeszcze nie miała pojęcia o tym, z jak wielkim zagrożeniem przyjdzie jej się zmierzyć.
Wstał przemęczony, ewidentnie wypróżniony z witamin. Kawałek tkaniny leżał na biurku, czekając tylko na solidniejsze wybadanie przy znacznie lepszym świetle. Były jednak ważniejsze priorytety dla Piotra w tym momencie. Po pierwsze, musiał sprawić, że nie zaśnie zaraz na stojąco przy otwartych oczach, a po drugie, musiał doprowadzić swoją umiejętność skupienia się na czymś do poziomu istniejącej. Do tego oczywiście służyła potężna dawka kawy. Jedna, solidna łycha więcej niż zwykle sprawiła, że Piotra zginało w pół przy każdym łyku, ale ewidentnie to pomagało. Po paru już mniej więcej orientował się, w jakiej rzeczywistości się znajduje i że nie został porwany przez obcych. Chociaż tyle dobrych wieści. Jak na człowieka, który niedawno po raz pierwszy widział świeże zwłoki, czuł się podejrzanie nieokropnie. Może to znak, że miałby predyspozycje do prac przy czymś takim w na przykład prosektorium? Brzmi to o zgrozo jakoś znacznie lepiej niż czyszczenie po raz osiemsetny takiego samego modelu Zelmera. Właściwie wszystko dla niego teraz brzmi lepiej, niż czyszczenie Zelmera. Kubek z czarnym płynem został niemal kompletnie opróżniony i położony przy zlewie. Piotr wrócił się z kuchni do pokoju i spojrzał na leżący kawałek. Może powinien to oddać policji? Na tym teraz są jego odciski, a nie miał ochoty bawić się w areszty i udowadnianie, że nie ma się z tym niczego wspólnego. Tamta policjantka na pewno by w tym nie pomogła. Niby wczoraj go puszczono bez problemów, ale to nie oznacza, że jacyś mili panowie nie mają go cały czas teraz na oku. Nie pomagało to, że w czasie poprzedniego zabójstwa spał u siebie w osamotnieniu jak zawsze, czego nikt by nie mógł potwierdzić, nawet sąsiedzi, których akurat nie napotkał na klatce tamtego dnia. Był dla świata kompletnie incognito. Miał zatem dwa wyjścia, albo porzucić sprawę i być może sprawić, że potencjalnie kluczowy dowód nigdy nie zostanie zastosowany, albo spróbować się nim pokierować na własną rękę. Problem tkwił w tym, co potem. Po namierzeniu mordercy miałby po prostu stać i gapić się na niego? Cały czas miał jakiś problem z wizją zaangażowania policji w swoje poczynania. Tak jakby nawet w sferach, w których wiedział, że nie ma się czego obawiać, ciągle odczuwał silny dyskomfort na samą myśl o ludziach w niebieskich strojach. To wraz z chęcią zrobienia czegoś ważnego i skrajnie różnego od tego, co robił na co dzień, tworzyło wybuchową, motywacyjną mieszankę. Ten koleś jest jego. Teraz tylko musiał dowiedzieć się, skąd pochodzi ten materiał.
Piotr po chwili dumania spojrzał na telefon i zorientował się, że ktoś do niego dzwonił. To Marcin. Szybko oddzwonił do kumpla i połączenie zostało odebrane niemal natychmiast.
— Stary, kurwa, jest grubo w chuj.
— Co się dzieje?
— Kurwa psy mam za oknem i w ogóle dziewczynkę ktoś zajebał, tuż koło mojej chaty — wyrzucił z siebie zachrypnięty i zdumiony Marcin.
— To ja po nich zadzwoniłem. Sorki, że tak dziwnie pytam, ale czy widziałeś coś ogólnie dziwnego, jak wyszedłem?
— Tylko raz luknąłem za okno, by pierdolnąć fajkę i chyba tylko jakaś baba w sukience szła tam z tego parku tam.
— Kiedy to było?
— No kurwa jakieś parę minut jak wyszedłeś no. Kurwa, nie ogarniam życia, sorry.
Piotrowi zapaliła się lampka. To mogła być jakaś kobieta. Spojrzał po raz kolejny na materiał i wciąż jednak coś mu się nie zgadzało, choć na konstrukcjach sukienek oraz włóknach stosowanych do ich tworzenia nie znał się kompletnie. Musiał to sprawdzić na żywo. Na pierwszy ogień powinny pójść sklepy. Sieciówki, ciuchlandy, cokolwiek innego, chociaż to brzmiało już w samych założeniach jak strata czasu.
Nie mniej jednak ta sprawa osaczała go z każdej możliwej strony. Kiedy włączał telewizję, o zabójstwach było słychać wszędzie non stop, do telewizji przychodzili kolejni eksperci apelujący do Wadowickich rodziców o ostrożność. W pracy również podczas koleżeńskich pogawędek to był temat numer 1. Po wyjściu z niej postanowił rozejrzeć się po różnych sieciach sklepów i dostrzegł ukradkiem — by nie robić z siebie durnia przy ludziach, że konsystencja, czy sam wygląd materiału w każdej ze znalezionych sukienek był choć ciut inny, niż tego kawałka. W końcu Piotr poczuł chęć zrezygnowania z tego wszystkiego. Ten znaleziony kawałek nie naprowadził go na nic. Miał dość. Ostatni płomień nadziei w jego śledztwie prawdopodobnie zgasł. Pozostał mu jedynie powrót do grania w te całe głupie gry po pracy, oczekiwanie na wyjście nowego Gothica i GTA, bo czwórka była niesamowita. No i druga część Wiedźmina również zapowiadała się na arcydzieło. Rozmarzył się nagle, siedząc w pokoju i czytając growe newsy, myśląc zarazem o powrocie do ogrywania Metina 2. Teraz tą grę przejęła gównażeria — 10 latki, z którymi za żadne skarby nie idzie znaleźć wspólnego języka. Może naprawdę pora zająć się tym, co robiło się wcześniej.
Rozczarowanie sprawą sprawiło, że ponownie Piotrowi zechciało się pić. Tutaj Marcin po raz kolejny mógł okazać się kompletnie niezawodny, jeśli chodzi o konstrukcję najbardziej doborowego towarzystwa. Problem był taki, że oczywiście musiał się pojawić po drodze jakiś mały zgrzyt. Piotr próbował się dobić do niego raz, drugi i trzeci, po czym dopiero dostał szybką wiadomość mówiącą, że jest z rodziną i że o 18 ma mszę za dziadka w Kościele im. Piotra Apostoła, po której dopiero będzie miał jakąś chwilę na rozmowę.
Przybył zatem na miejsce. Kościół był dość specyficzny jeśli chodzi o budowę, bardziej przypominał twór z filmów science fiction z lat 80-tych, w których to budynki były specyficznie mrocznie obskurne, aniżeli zwykłą świątynię. Brakowało tutaj tylko jakiś świecących neonów i charakterystycznych dawnych bitów, których klimatem nowoczesne brzmienia nigdy by nie przebiły. W pobliżu kręcili się pojedynczy ludzie, nieraz turyści pragnący nażreć się kremówek, robiąc zdjęcia różnym budowlom przy okazji. Nagle zza budynku wyszedł ksiądz. Piotra spojrzał na niego i dostał olśnienia. Cholera jasna. Ta tkanina wyglądała dokładnie, jakby była wyrwana dokładnie z nie sukienki, lecz sutanny.Rozdział II: Nie zawracaj w tył
Alicja była już potwornie wkurwiona. Kolejne przesłuchania ciągnęły się bezsensownie, a efektów dalej brak. Właśnie zawijali od radiowozu kolejnego mężczyznę, za którym wiernie podążała partnerka.
Maciek nigdy by czegoś takiego nie zrobił! — krzyczała zrozpaczona dziewczyna. Pewnie miała rację. Poszlaki wskazujące, że w całą sprawę był zamieszany jej luby były bardzo wątpliwej jakości. Właściwie głównie kamery pokazały, że w okolicy śmierci jednej z dziewczynek był dosłownie parę ulic dalej i istniała szansa, że do czasu zabójstwa mógł dotrzeć dokładnie na jego miejsce. Nie mniej jednak to był bardzo marny dowód. To, co robili, było wręcz w jej odczuciu żenujące, ale takie są obowiązki.
— No to kto to kurwa zrobił? Może ty? My tu ciągle tylko myślimy, że to jakiś chłop, no ale miło by było, jakby czasem jakaś kobieta była seryjnym mordercą. No kurwa! Pokażmy swoją siłę, my, kobiety!
Jej policyjny towarzysz popatrzył na nią dziwnie, a rozmówczyni zamilkła, sama nie wiedząc, czy to już moment na jak najszybszą ewakuację, czy jeszcze jakimś cudem nie.
— Dobra Hubert, zawijamy. Dajmy szanownej furiatce spokój. Jak by co, to ja wcale nie chcę, żebyś została damską wersją tego psychola. Jakbyś zamieniła dzieci na policjantki, to za wiele byś nie pomordowała.
Zostawili zakłopotaną towarzyszkę, której mina wyrażała więcej, niż najbardziej emocjonalne momenty w aktorskiej karierze Jacka Nicholsona, po czym wsiedli do radiowozu i ruszyli w stronę posterunku.
— Słuchaj, sąsiedzi tej pierwszej małej byli sprawdzani, ta?
— Byli, są czyści. Raczej tam nie mieszka ta cała kochana Bestia z Wadowic, jak na nią teraz mówią.
— A ten cały najebus od drugiej?
— A wiesz co, chyba nikogo nie wysyłaliśmy, żeby go obczajał.
Wygląda na to, że znalazła sobie nareszcie ciut rozluźniające zajęcie. Obserwowanie podejrzanych niczym w filmie szpiegowskim było na swój sposób ogromnie relaksujące. Wreszcie nie było ton mundurowych co krok i różnych gówien do załatwiania w ciągłym biegu, tylko cisza, spokój i jeden ludek do kontroli. Przepis na idealny weekendowy wieczór.
Podjechała w pobliże jego kamienicy osobistym samochodem, dla oczywistego stwarzania pozorów. Wyjęła ze schowka biedronkową drożdżówkę i zerkając intensywnie co raz w stronę budynku, konsumowała ją ze smakiem. W takiej atmosferze nawet jedzenie psiego gówna dla niej byłoby niczym kolacja u Magdy Gessler. Czasem zastanawiała się nad odejściem stamtąd, znalezieniem pracy, w której lepiej by się spełniała i nie przemęczała na każdym kroku. Zawsze po chwili jednak pojmowała, że taki jest już jej los i albo czeka ją to, albo życie w być może ciągłej niepewności. Na ten moment wystarczyło jej, że nie jest przekonana co do tego, czy ona i jej ludzie nie skompromitują wymiaru sprawiedliwości w oczach całego kraju.
Ania miała być w domu już bardzo dawno. Właściwie o tej porze powinna już oglądać dobranockę w wygodnym łóżku, trzymając w dłoniach miękkiego misia. Nie mniej jednak z niewytłumaczalnych przyczyn mama nie pojawiła się po południu, by odebrać ją od Karoliny, co poskutkowało dziwnym splotem zdarzeń, wskutek którego ośmiolatka została zmuszona tego wieczoru przejść samotnie przez kilka ulic, aby wrócić do siebie. Zbliżało się Wszystkich Świętych, zatem rodzice jej koleżanki byli w ciągłym biegu między piekarnikiem, w którym szykowały się wypieki, a telefonem, poprzez którego ustalano porę rodzinnego zgromadzenia z całymi armiami ciotek, wujków i kuzynek. Miała zwyczajnie pecha. Złe miejsce i zły czas.
— Nie mam czasu, ale to tylko kilka uliczek Aniu, znasz drogę. Na pewno dasz sobie radę, przecież często sama już wychodzisz. Zrób tak samo teraz, jest tylko troszeczkę ciemniej, ale to nic! Nikt co nie zrobi krzywdy. — wymamrotała w progu matka Karoliny, jasno dając do zrozumienia, że nie może na nią liczyć. Moment później Ania stała już przed posesją. Drobna blondynka z warkoczykami w różowej, puchowej kurteczce. Typowa, młoda Wadowiczanka, którą czeka pewnie ucieczka do Krakowa za dziesięć lat w pogoni za lepszym życiem. Jej zadaniem było teraz ruszenie naprzód, przejście po średnio oświetlonej ulicy obok czterech domostw, po czym skręcenie w lewo, minięcie paru wielkich kamienic i kolejny skręt, tym razem w prawo, gdzie w oddali widziałaby już zarys swojego skromnego domu jednorodzinnego. Po chwili wahań udało jej się wyciszyć wyobraźnię pokazującą złowrogie wizje złego pana z trującymi cukierkami, którym straszono ją od przedszkola i ruszyła.
Przed nią było pusto, na suchych podjazdach stały jedynie zaparkowane auta, gdzieniegdzie zmuszające ją do niemalże przeciskania się bokiem między nimi a bramami. Skręcając na ulicę dalej, nagle usłyszała trudne do określenia dźwięki daleko za plecami. Po chwili już wiedziała mniej więcej, czym one są. Ktoś za nią szedł. Dziwne, bo jak opuszczając posesję, rozglądała się po okolicy, to nie było widać żywej duszy. Nie miała odwagi się teraz odwrócić. Kroki były coraz wyraźniejsze, a jej krótkie nóżki były za słabe, by to ustało. Była tuż przed finałowym zakrętem, wokół którego ciągnął się pas zieleni, krzaków, całego kawałka ziemi zapomnianego przez władze miasta, które to były zbyt zajęte przekopywaniem kolejnych dróg. Ania nawet nie zorientowała się kiedy kroki za nią ucichły. Stanęła w zakłopotaniu i zaczęła się powoli odwracać. Przesuwające się kamienice były ostatnią rzeczą ujrzaną przez jej oczy, zanim nastała ciemność, po której dla niej nie było już niczego.
Poczuła na dosłownie sekundę tylko ciepło w boku. Bardzo dziwne ciepło.Rozdział I: Ostatni płomień zgasł
Piotr miał przejebane. Przynajmniej w swoim graczowym mniemaniu, bo właśnie przepadła nadzieja na wyrwanie nowego numeru CD Action z pełną wersją Just Cause na płycie. Dzisiaj akurat udało mu się wstać z łóżka dosyć wcześnie, co dało mu okazję do znalezienia świeżego wydania ukochanego czasopisma przed jego kompletnym zniknięciem. Okazało się jednak, że chytrzy gimnazjaliści przychodzący po drożdżówki i colę przed lekcjami byli znacznie szybsi.
Wyszedł ze sklepu pełen niekrytego rozczarowania. Spojrzał na zegarek. Za trzydzieści minut musi być w pracy. Dojechanie tam zajmie dwadzieścia, więc ledwo na miejscu zdąży nastawić kawę. Szlag by to.
Wsiadł do samochodu i z pełną nienawiści do świata miną ruszył na magazyn. Pracował tam już piąty rok, ale w jego odczuciu były to całe wieki. Wieki czyszczenia, pakowania i wysyłania sprzętu na kontrakty, zajmowania się służbowymi autami, które poprzedni posiadacze mieli potwornie w dupie. Zajmować się zatem było czym. Problem był taki, że robił to tak w kółko, od poniedziałku do piątku, od siódmej do piętnastej.
Bardzo chętnie zająłby się czymkolwiek innym, tylko czym? Co może robić mężczyzna po gównostudiach w niezbyt wielkiej mieścinie? Droga do pracy była zawsze momentem ciągłego rozpamiętywania każdego błędu popełnionego w życiu. Każdego, który sprawił, że kiedy liczni jego znajomi z młodości mają już rodziny i bardzo solidne pensje, on nadal żyjąc samotnie, musi liczyć się z każdą złotówką.
Tym razem jednak zdarzyło się coś, co zaburzało rujnowanie sobie nastroju. Jechał swoim zielonym i brudnym Volkswagenem Polo Łazówką — drogą, wokół której ciągle czuć było bardziej, że jest się na prowincji, aniżeli w mieście. Po bokach było dużo drzew, a zabudowanie niczym nie różniło się od takiego charakterystycznego dla większej wsi, jakimś cudem nieolanej jeszcze przez świat. Dojeżdżał już do skromnego ronda, gdy za nim rzucił mu się w oczy zalew stojących radiowozów policyjnych, wraz z karetką. Coś się stało. I to coś poważnego na tyle, że został mocno zadziwiony uraczonym widokiem, mimo że z policją miał już do czynienia nieraz, jednak nigdy nie w takiej ilości zlepionej na losowej uliczce. Podjechał na tyle blisko, że był w stanie zobaczyć, czym zajmowało się całe skupisko mundurowych. Policjanci stali i rozmawiali, część wypełniała jakieś dokumenty, a wokół tego wszystkiego chodził mężczyzna z aparatem. Zza samochodów można było dostrzec, jak ratownicy podnoszą nosze, na których znajduje się czarny worek z prawdopodobnie czyimiś zwłokami w środku. Owo prawdopodobieństwo wzrosło do maksimum, kiedy w tłumie dostrzegł płaczącą kobietę, szatynkę w brązowej, puchowej kurtce, mającą na oko 35 lat.
Czas mu uciekał, więc musiał porzucić ten intrygujący oraz ponury zarazem widok i ruszyć dalej. Pewnie o wszystkim i tak dowie się wkrótce z gazet lub radia. Częściowo się nie mylił, bo ku jego zdziwieniu zmierzy się z tym jednak znacznie bliżej, niż mógł jakkolwiek przypuszczać.
W pracy stanowisko do czyszczenia wszelkich rzeczy znajdowało się blisko radia, które zawsze urozmaicało mu i pozostałym czas na tyle, na ile było w stanie, bo jak na złość na większości kanałów puszczano w kółko kilka tych samych utworów, którymi każdy już wymiotował. Było ono w malutkiej salce, w której znajdował się stos półek ze środkami chemicznymi wszelkiego typu, sprężarką, oraz stołem, na którego bokach porozmieszczane były różnorakie narzędzia, będące obowiązkowym elementarzem złotej rączki. Piotr, mając nałożone niebieskie, gumowe rękawice, chwycił za zakurzony odkurzacz i postawił go na podłodze. Kolejność teraz będzie taka — najpierw przetrze go na mokro, potem na sucho. To, co nie zejdzie, zedrze się płaskim śrubokrętem, a jak to nie pomoże, to i tak nie ma znaczenia, bo to cudo techniki pójdzie do jakiegoś losowego miejsca w kraju na kompletne zajechanie. Po czyszczeniu będzie musiał dobrać do tego odpowiedni wąż, rury i ssawę, dzięki czemu Pani Halinka będzie mogła radośnie, bo jakże by inaczej, odkurzyć dywan gdzieś w pokoju nauczycielskim.
Chwycił za mokrą szmatkę i akurat skończyła się przerwa na reklamy. Wybiła dwunasta. Nastąpiła zatem pora, w której cholera wie dlaczego absolutnie każda stacja w kraju jednocześnie zaczyna przekazywać ciągi informacji z ostatnich parunastu godzin, tak jakby nie mieli ludzie niczego ciekawszego wówczas do roboty.
Nie mniej jednak informacja zaczynająca odsłuchiwane przez Piotra wydanie zwaliła go z nóg.
— Dziś rano przy rondzie na Piłsudskiego znaleziono ciało 8-letniej Anii Koseckiej, która wczorajszego wieczoru zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Całą sprawę bada wadowicka policja.
To ona była w tym worku, którego wnoszenie do karetki dzisiaj widział po drodze. To na pewno musiało być to. Zmarła już w nim kompletnie podzielność uwagi. Od paru minut ciągle trzymał z całych sił mokrą, nie do końca wyciśniętą szmatkę w dłoni, z której kapała woda zmieszana z płynem do czyszczenia plastików i zapomniał już totalnie, co miał z nią zrobić.
— Darek, co tak siedzisz? — Kierownik szturchnął go za ramię, przywracając go z transu.
— Nie no, zamyśliłem się, wybacz.
— Wracaj do roboty, to jutro rano leci do wysyłki, więc najlepiej to zapakuj jeszcze dzisiaj.
— Na luzie.
Piekielnie mocno nie chciało mu się tego robić. Machał ścierką od niechcenia, po czym czysto profilaktycznie, mozolnie zrobił całą resztę. W głowie wyobrażał siebie teraz jako nie magazyniera i Pana Złotą Rączkę, lecz kogoś, kto śmiga, przesłuchuje świadków, łączy poszlaki i odnajduje morderców. Pytanie o to, kto zabił tamtą dziewczynkę, dręczyło go, a gdy próbował od niego uciec, ono wracało jak bumerang. Musiał więc coś z tym zrobić.
— Chodź chlać stary.
— Kurwa, jutro znowu muszę do roboty, przestań.
— Tylko parę browarów. Kuźwa, no sam Ci postawię dwa.
Zawsze musi być ten jeden durny telefon, który wszystko psuje. Tym razem świeżo po powrocie do domu do Piotra odezwał się jego dawny znajomy Marcin, który jako bezrobotny był mocno zainteresowany szaleńczym przepijaniem resztek swoich oszczędności.
— Pamiętasz stary, jak to się robiło parę lat temu? Wiesz, student, piwo. No kurde, nic się lepiej nie łączy niż oba te terminy w całym wszechświecie. Możemy wrócić do tego, do tamtych zajebistych lat.
— Kurde, przekonałeś mnie. — odparł.
Tak się składa, że Piotr to człowiek bardzo nostalgiczny i powołanie się na dawne czasy było zawsze argumentem mocno przechylającym szalę na korzyść oponenta w sytuacjach, w których trzeba było go do czegoś przekonać. Kochał dawne, studenckie czasy, tęskni za nimi, tą erą przed szczytem popularności Naszej Klasy, kiedy cała ludzkość funkcjonowała na żywo, a internet w domu to był kartofel wczytujący strony przez kilka minut. To już nie wróci, więc w jego odczuciu należało pielęgnować każde takie wspomnienie najintensywniej, jak się tylko da. Szybko zatem zjadł zupkę chińską, przebrał się i ruszył.
Marcin miał bardzo niepozorne mieszkanie w bloku, ale za to z ogromnym, pięknym balkonem, na którym można było organizować kilkuosobowe uczty, ryzykując jedynie groźne, zazdrosne spojrzenia sąsiadów mieszkających obok. Jednak we dwóch robiło się jedynie spokojne, ciche spektakle medytacyjnego siorbania butelek. Dodatkową zaletą balkonu było to, że na nim nie było natłoku symboli religijnych, który osaczałby wszelkich znajomych mniej więżących od właściciela. Pokoje i korytarz były pozalepiane krzyżami, podobiznami Maryi, czy Jana Pawła 2 i znalazłoby się coś nawet w toalecie. Balkon stanowił wyjątek, wolną przestrzenią od wpatrujących się świętych obrazków.
Numer 13. To tutaj. Piotr zbliżył się do drzwi prowadzących do mieszkania swojego kumpla. Nadusił na dzwonek. Zero reakcji. Zrobił to jeszcze raz. Cisza. Zapukał w drzwi z całych sił i po niemal sekundzie otworzyły się one z impetem, a zza nich wyłonił się prawie łysy mężczyzna w okularach.
— Siemasz Marcin! — rzekł, po czym odpowiedziała mu dziwna cisza.
Marcin patrzył się na niego w bezruchu. Nagle rzucił się i chwycił z całych sił zaskoczonego Piotra za fraki.
— Wyrwę Ci kurwo serce! I tak wpierdolę! — krzyknął, wizualizując to za pomocą lewej dłoni.
Piotrka przeszedł szok, który szybko ustał, kiedy Marcin go puścił i zaśmiał się głośno.
— Kurwa mać, stary! Co to było?
— Nie no, witaj w moich skromniutkich progach. W ogóle sobie nowego Galaxy kupiłem i ten Android to ciekawa rzecz.
— Poka.
Weszli do mieszkania, po czym Marcin wyciągnął z kieszeni nowego Samsunga Galaxy S — smartfona, który miał być potężną odpowiedzią na wielkiego, kochanego przez publikę iPhone’a.
Zarówno Piotr, jaki jego kompan mieli potwornie spokojne usposobienia, alkohol nie wywoływał w nich żadnych żądz szaleństwa, czy walki. Każdy łyk sprawiał, że patrzenie w niebo nabierało coraz bardziej specyficznego, metafizycznego uroku. To był świetny wieczór, taki, jak za dawnych lat, choć wtedy przesiadywało ich zazwyczaj trochę więcej.
Wystarczy. Piotr czuł, że chyba wysiorbał już nawet odrobinę za dużo jak na swoje możliwości. Jakoś jednak da radę doczłapać się do siebie. Bacznie kontrolował sygnały dochodzące z organizmu.
— Żołądek nie sugeruje wymiotowania, jest dobrze. — pomyślał.
Słońce już zaszło i było już jakoś blisko 20, choć ciężko było się w tej kwestii upewnić, bo zaburzenie percepcji uniemożliwiało dokonanie dokładnych oględzin wskazówek zegara wiszącego na ścianie.
— Dobra stary, ja wychodzę, odezwij się za jakiś czas, to zrobimy powtórkę, no bo trzeba. Nara.
— Narazie bykuuu!
Ścisnęli sobie dłonie, po czym Piotr wyszedł z mieszkania i ruszył klatką schodową w dół. Wszystko się gibotało na boki do tego stopnia, że silnie trzymał się barierki w strachu przez wywróceniem się przez złe stanięcie na szczebel. Dotarł do drzwi. Otworzył je i nagle usłyszał krzyk. Przed nim był dość ciemny kawał terenu, na którym rosło kilka rzędów drzew i ten dźwięk podchodził z któregoś z ostatnich, lecz nie był w stanie niczego tam ujrzeć. Stał. Zszokowany przyglądał się okolicy i nagle za drzewami wyłoniła mu się w oddali ciemna, drobna sylwetka przebiegająca z lewej strony do prawej. Za nią pojawiła się inna, dużo większa. Kolejny krzyk. Bezpośrednio stamtąd. Piotr pobiegł w jego kierunku. Musiał się pilnować, by nie wbiec w żaden pień, czy krzak. Wszystko było rozmazane, latało mu w oczach z boku na bok. Czuł, że zaraz rzygnie, ale jakimś cudem nic mu nie chciało aż tak specjalnie z układu pokarmowego wylecieć. Mijał kolejne drzewa, gdy nagle ujrzał leżący kształt w trawie. Przetarł oczy, by trochę wypędzić z nich efekty promili we krwi, po czym podszedł do niego. To była jakaś dziewczynka. Młoda, brązowowłosa, bez warkoczyków. Leżała martwa. Miała przejechany czymś cały bok od pachy po pas. Gnój musiał ją dopaść, kiedy Piotr ruszył w ich stronę, po czym uciekł w popłochu.
Rozejrzał się dookoła. Ani śladu po kimkolwiek. Zrobił kilka kroków do przodu, intuicyjnie myśląc, że sprawca pobiegł tamtędy. Widział cholernie niewiele, ale na tyle dużo, żeby nie pogubić się w morzu leżących na ziemi gałęzi. Dalej nic. Jest już pewnie daleko stąd. Spojrzał w dół i jego oczom ukazał się jednak nagle kawałek jakiejś tkaniny. Czy ona jest tu już od jakiegoś czasu, czy może akurat dzisiaj morderca w biegu zaczepił o gałąź obok, przez co się urwała? Ten kawałek był czarny, miał dziwną konsystencję, tak jakby był z jakiegoś poliestru i wyglądał na pierwszy rzut oka, jakby był częścią czegoś na wzór spodni garniturowych, lecz coś w nim nie pasowało. Zamiast zostawić to tam, gdzie było, Piotr włożył tkaninę do kieszeni. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale to z jakiegoś powodu było silniejsze od niego. Coś z tyłu głowy powiedziało mu, że tak po prostu trzeba. Teraz on był na tropie i miał być może poszlakę sprawiającą, że jest już na starcie znacznie bliżej rozwiązania sprawy, niż policja, którą i tak musiał wezwać, bo niezrobienie tego oznaczało duże problemy.
Gdy radiowóz przybył na miejsce, wysiadła z niego drobna, pulchna kobieta w policyjnym uniformie, wraz ze swoim towarzyszem, który wyglądał na dość przeciętnego chłopczyka na posyłki. Nawet się tak zachowywał — przez cały czas milczał i pilnie wykonywał polecenia swojej kompanki. Ona sama wyglądała jak najpodlejszy człowiek na świecie. Piotr bał się, że pożre go samym spojrzeniem, jak i całą okolicę, w razie, jakby otworzyła gębę.
— Dlaczego Pan w ogóle postanowił tu podejść?
— No coś się działo, to podbiłem. — Czuł, jak nagle wbija się w niego każde wypite piwo, wszystko stało się rozmazane, a ciało kazało mu wyraźnie szukać miejsca do spania.
— Niech Pan do cholery spojrzy na siebie. Ile czasu już minęło, godzina? Pan nadal ledwo stoi. — Policjantka gasiła go jak peta, nie dając przesadnie dojść do słowa.
— No i?
— No dobra, przyjmijmy, że jestem najebana jak szpadel. Wykuriwiam tak z budynku i słyszę coś, że gdzieś przede mną się dzieje, krzyki. Pan tu ze mną ledwo kontaktuje.
— Ja dobrze panią rozumiem i kontaktuję.
— Chuja, a nie kontaktuje.
— Pije pani?
— Nie, i ja tu jestem od zadawania pytań.
— To co pani może wiedzieć o pijanych ludziach? — Próbował jakoś wybrnąć, czując, że nie mu nie odpuści.
— Wystarczy, że mi tu pan smrodzi tym, co to jest, chmielowe coś?
— Przysięgam, że tak było. Niech mnie tu pani przebada wykrywaczem kłamstw.
— Dobra, już za moment pana puszczę. Ale będziemy pana mieli na oku, jasne?
Nie chciała mu dać spokoju. Wiedział po samym zobaczeniu jej po przyjeździe, że jest materiałem na antagonistę koszmarów sennych, ale nie wiedział, że owe sny go spotkają, nie kiedy będzie leżał wygodnie w łóżku, tylko dosłownie moment później.
— Moja droga Alicjo.
Słysząc ten nienaturalnie brzmiący z ust przełożonego zwrot, wiedziała, że ma przejebane.
— Dostajesz tę sprawę. Od razu mówię, że jest to już w chuj medialne. Ty z nikim nie gadaj, ja to będę robił, mam doświadczenie.
— Dobrze.
— Jesteś bystrą babą, poradzisz sobie dużo lepiej niż większość tych patałachów tutaj. Wczoraj dobrze sobie poradziłaś na miejscu. Możesz iść.
Wyszła z pomieszczenia niezbyt dumna z aktualnej sytuacji. Skończyło się śmiganie na interwencje i do domu. Zaczął się konkretny zapierdol, zapisywanie ton papierów, bieganie po świadkach, zbieranie materiału, aż do samego dopadnięcia sprawcy. Przy dobrych wiatrach będzie miała dzień w pełni wolny za jakiś miesiąc. To mało sympatyczna perspektywa. Odkąd pracowała w policji, czuła zazdrość wiele razy. Inni ludzie mają lekkie, niestresujące życie, dużo pieniędzy, wygrywają życia. Ona za to zakuwa krzyczącego pod oknem menela o pierwszej w nocy, a to wtedy jest dopiero początek nocnych wędrówek, podczas których ktoś uderzy ją w twarz, a ktoś inny zwymiotuje jej na buty. Teraz przynajmniej, zamiast meneli miała zająć się jednym typem. Nie wiadomo nic, nie ma żadnych śladów, żadnych tropów. To najcięższy typ spraw, do zbadania w niewiarygodnie wielu kwestiach. Jeszcze nie miała pojęcia o tym, z jak wielkim zagrożeniem przyjdzie jej się zmierzyć.
Wstał przemęczony, ewidentnie wypróżniony z witamin. Kawałek tkaniny leżał na biurku, czekając tylko na solidniejsze wybadanie przy znacznie lepszym świetle. Były jednak ważniejsze priorytety dla Piotra w tym momencie. Po pierwsze, musiał sprawić, że nie zaśnie zaraz na stojąco przy otwartych oczach, a po drugie, musiał doprowadzić swoją umiejętność skupienia się na czymś do poziomu istniejącej. Do tego oczywiście służyła potężna dawka kawy. Jedna, solidna łycha więcej niż zwykle sprawiła, że Piotra zginało w pół przy każdym łyku, ale ewidentnie to pomagało. Po paru już mniej więcej orientował się, w jakiej rzeczywistości się znajduje i że nie został porwany przez obcych. Chociaż tyle dobrych wieści. Jak na człowieka, który niedawno po raz pierwszy widział świeże zwłoki, czuł się podejrzanie nieokropnie. Może to znak, że miałby predyspozycje do prac przy czymś takim w na przykład prosektorium? Brzmi to o zgrozo jakoś znacznie lepiej niż czyszczenie po raz osiemsetny takiego samego modelu Zelmera. Właściwie wszystko dla niego teraz brzmi lepiej, niż czyszczenie Zelmera. Kubek z czarnym płynem został niemal kompletnie opróżniony i położony przy zlewie. Piotr wrócił się z kuchni do pokoju i spojrzał na leżący kawałek. Może powinien to oddać policji? Na tym teraz są jego odciski, a nie miał ochoty bawić się w areszty i udowadnianie, że nie ma się z tym niczego wspólnego. Tamta policjantka na pewno by w tym nie pomogła. Niby wczoraj go puszczono bez problemów, ale to nie oznacza, że jacyś mili panowie nie mają go cały czas teraz na oku. Nie pomagało to, że w czasie poprzedniego zabójstwa spał u siebie w osamotnieniu jak zawsze, czego nikt by nie mógł potwierdzić, nawet sąsiedzi, których akurat nie napotkał na klatce tamtego dnia. Był dla świata kompletnie incognito. Miał zatem dwa wyjścia, albo porzucić sprawę i być może sprawić, że potencjalnie kluczowy dowód nigdy nie zostanie zastosowany, albo spróbować się nim pokierować na własną rękę. Problem tkwił w tym, co potem. Po namierzeniu mordercy miałby po prostu stać i gapić się na niego? Cały czas miał jakiś problem z wizją zaangażowania policji w swoje poczynania. Tak jakby nawet w sferach, w których wiedział, że nie ma się czego obawiać, ciągle odczuwał silny dyskomfort na samą myśl o ludziach w niebieskich strojach. To wraz z chęcią zrobienia czegoś ważnego i skrajnie różnego od tego, co robił na co dzień, tworzyło wybuchową, motywacyjną mieszankę. Ten koleś jest jego. Teraz tylko musiał dowiedzieć się, skąd pochodzi ten materiał.
Piotr po chwili dumania spojrzał na telefon i zorientował się, że ktoś do niego dzwonił. To Marcin. Szybko oddzwonił do kumpla i połączenie zostało odebrane niemal natychmiast.
— Stary, kurwa, jest grubo w chuj.
— Co się dzieje?
— Kurwa psy mam za oknem i w ogóle dziewczynkę ktoś zajebał, tuż koło mojej chaty — wyrzucił z siebie zachrypnięty i zdumiony Marcin.
— To ja po nich zadzwoniłem. Sorki, że tak dziwnie pytam, ale czy widziałeś coś ogólnie dziwnego, jak wyszedłem?
— Tylko raz luknąłem za okno, by pierdolnąć fajkę i chyba tylko jakaś baba w sukience szła tam z tego parku tam.
— Kiedy to było?
— No kurwa jakieś parę minut jak wyszedłeś no. Kurwa, nie ogarniam życia, sorry.
Piotrowi zapaliła się lampka. To mogła być jakaś kobieta. Spojrzał po raz kolejny na materiał i wciąż jednak coś mu się nie zgadzało, choć na konstrukcjach sukienek oraz włóknach stosowanych do ich tworzenia nie znał się kompletnie. Musiał to sprawdzić na żywo. Na pierwszy ogień powinny pójść sklepy. Sieciówki, ciuchlandy, cokolwiek innego, chociaż to brzmiało już w samych założeniach jak strata czasu.
Nie mniej jednak ta sprawa osaczała go z każdej możliwej strony. Kiedy włączał telewizję, o zabójstwach było słychać wszędzie non stop, do telewizji przychodzili kolejni eksperci apelujący do Wadowickich rodziców o ostrożność. W pracy również podczas koleżeńskich pogawędek to był temat numer 1. Po wyjściu z niej postanowił rozejrzeć się po różnych sieciach sklepów i dostrzegł ukradkiem — by nie robić z siebie durnia przy ludziach, że konsystencja, czy sam wygląd materiału w każdej ze znalezionych sukienek był choć ciut inny, niż tego kawałka. W końcu Piotr poczuł chęć zrezygnowania z tego wszystkiego. Ten znaleziony kawałek nie naprowadził go na nic. Miał dość. Ostatni płomień nadziei w jego śledztwie prawdopodobnie zgasł. Pozostał mu jedynie powrót do grania w te całe głupie gry po pracy, oczekiwanie na wyjście nowego Gothica i GTA, bo czwórka była niesamowita. No i druga część Wiedźmina również zapowiadała się na arcydzieło. Rozmarzył się nagle, siedząc w pokoju i czytając growe newsy, myśląc zarazem o powrocie do ogrywania Metina 2. Teraz tą grę przejęła gównażeria — 10 latki, z którymi za żadne skarby nie idzie znaleźć wspólnego języka. Może naprawdę pora zająć się tym, co robiło się wcześniej.
Rozczarowanie sprawą sprawiło, że ponownie Piotrowi zechciało się pić. Tutaj Marcin po raz kolejny mógł okazać się kompletnie niezawodny, jeśli chodzi o konstrukcję najbardziej doborowego towarzystwa. Problem był taki, że oczywiście musiał się pojawić po drodze jakiś mały zgrzyt. Piotr próbował się dobić do niego raz, drugi i trzeci, po czym dopiero dostał szybką wiadomość mówiącą, że jest z rodziną i że o 18 ma mszę za dziadka w Kościele im. Piotra Apostoła, po której dopiero będzie miał jakąś chwilę na rozmowę.
Przybył zatem na miejsce. Kościół był dość specyficzny jeśli chodzi o budowę, bardziej przypominał twór z filmów science fiction z lat 80-tych, w których to budynki były specyficznie mrocznie obskurne, aniżeli zwykłą świątynię. Brakowało tutaj tylko jakiś świecących neonów i charakterystycznych dawnych bitów, których klimatem nowoczesne brzmienia nigdy by nie przebiły. W pobliżu kręcili się pojedynczy ludzie, nieraz turyści pragnący nażreć się kremówek, robiąc zdjęcia różnym budowlom przy okazji. Nagle zza budynku wyszedł ksiądz. Piotra spojrzał na niego i dostał olśnienia. Cholera jasna. Ta tkanina wyglądała dokładnie, jakby była wyrwana dokładnie z nie sukienki, lecz sutanny.Rozdział II: Nie zawracaj w tył
Alicja była już potwornie wkurwiona. Kolejne przesłuchania ciągnęły się bezsensownie, a efektów dalej brak. Właśnie zawijali od radiowozu kolejnego mężczyznę, za którym wiernie podążała partnerka.
Maciek nigdy by czegoś takiego nie zrobił! — krzyczała zrozpaczona dziewczyna. Pewnie miała rację. Poszlaki wskazujące, że w całą sprawę był zamieszany jej luby były bardzo wątpliwej jakości. Właściwie głównie kamery pokazały, że w okolicy śmierci jednej z dziewczynek był dosłownie parę ulic dalej i istniała szansa, że do czasu zabójstwa mógł dotrzeć dokładnie na jego miejsce. Nie mniej jednak to był bardzo marny dowód. To, co robili, było wręcz w jej odczuciu żenujące, ale takie są obowiązki.
— No to kto to kurwa zrobił? Może ty? My tu ciągle tylko myślimy, że to jakiś chłop, no ale miło by było, jakby czasem jakaś kobieta była seryjnym mordercą. No kurwa! Pokażmy swoją siłę, my, kobiety!
Jej policyjny towarzysz popatrzył na nią dziwnie, a rozmówczyni zamilkła, sama nie wiedząc, czy to już moment na jak najszybszą ewakuację, czy jeszcze jakimś cudem nie.
— Dobra Hubert, zawijamy. Dajmy szanownej furiatce spokój. Jak by co, to ja wcale nie chcę, żebyś została damską wersją tego psychola. Jakbyś zamieniła dzieci na policjantki, to za wiele byś nie pomordowała.
Zostawili zakłopotaną towarzyszkę, której mina wyrażała więcej, niż najbardziej emocjonalne momenty w aktorskiej karierze Jacka Nicholsona, po czym wsiedli do radiowozu i ruszyli w stronę posterunku.
— Słuchaj, sąsiedzi tej pierwszej małej byli sprawdzani, ta?
— Byli, są czyści. Raczej tam nie mieszka ta cała kochana Bestia z Wadowic, jak na nią teraz mówią.
— A ten cały najebus od drugiej?
— A wiesz co, chyba nikogo nie wysyłaliśmy, żeby go obczajał.
Wygląda na to, że znalazła sobie nareszcie ciut rozluźniające zajęcie. Obserwowanie podejrzanych niczym w filmie szpiegowskim było na swój sposób ogromnie relaksujące. Wreszcie nie było ton mundurowych co krok i różnych gówien do załatwiania w ciągłym biegu, tylko cisza, spokój i jeden ludek do kontroli. Przepis na idealny weekendowy wieczór.
Podjechała w pobliże jego kamienicy osobistym samochodem, dla oczywistego stwarzania pozorów. Wyjęła ze schowka biedronkową drożdżówkę i zerkając intensywnie co raz w stronę budynku, konsumowała ją ze smakiem. W takiej atmosferze nawet jedzenie psiego gówna dla niej byłoby niczym kolacja u Magdy Gessler. Czasem zastanawiała się nad odejściem stamtąd, znalezieniem pracy, w której lepiej by się spełniała i nie przemęczała na każdym kroku. Zawsze po chwili jednak pojmowała, że taki jest już jej los i albo czeka ją to, albo życie w być może ciągłej niepewności. Na ten moment wystarczyło jej, że nie jest przekonana co do tego, czy ona i jej ludzie nie skompromitują wymiaru sprawiedliwości w oczach całego kraju.
więcej..