Betonowa blondynka - ebook
Trzecia część bestsellerowej serii kryminałów z Harrym Boschem
Los Angeles zostało sterroryzowane przez seryjnego mordercę kobiet zwanego Lalkarzem.
Psychopata na twarzach ofiar zostawia makabryczną wizytówkę. Kiedy podejrzany zostaje zastrzelony przez detektywa Harry'ego Boscha, wszyscy uważają, że horror miasta się skończył. Dla Boscha to jednak dopiero początek koszmaru. Zostaje oskarżony przez wdowę po domniemanym mordercy o zabicie niewłaściwego człowieka, a niebawem policja znajduje zwłoki z podpisem Lalkarza… Rozpoczyna kolejne polowanie na handlarza śmiercią.
„Przerażająco autentyczna”. "― Los Angeles Times Book Review
„Przeładowana emocjami, mroczna wciągająca opowieść”. ―Kirkus Reviews
| Kategoria: | Sensacja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8110-839-3 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dom w Silverlake stał w całkowitej ciemności, a jego okna przypominały oczy martwego człowieka. Był to stary budynek z gankiem i dwoma oknami w spadzistym dachu. W środku nie paliło się ani jedno światło, również drzwi wejściowe nie były oświetlone. Dom pogrążony był w złowieszczym mroku, którego nie przenikał nawet blask ulicznych latarni. Bosch wiedział, że gdyby na ganku stał człowiek, nie dostrzegłby go stąd.
– Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytał.
– Podjedź bliżej, żeby było widać garaż.
Bosch przycisnął pedał gazu i samochód potoczył się do przodu, omijając podjazd.
– O, tam – powiedziała.
Zatrzymał samochód. Za domem znajdował się garaż z mieszkaniem na piętrze. Prowadziły do niego boczne schody oświetlone żarówką nad drzwiami. W obu oknach paliły się światła.
– Ciekawe, czy go zastaniemy – mruknął Bosch.
Popatrzyli na garaż. Bosch nie wiedział, co spodziewa się tam zobaczyć. Może niczego się nie spodziewał. Perfumy prostytutki pachniały tak mocno, że zapierało dech, więc otworzył okno. Nie był pewien, czy może jej wierzyć. Jedno tylko wiedział na pewno: nie może sprowadzić pomocy. Nie zabrał służbowego rovera, a w tym samochodzie nie było telefonu.
– Co chciałbyś… o, jest! – krzyknęła cicho.
Bosch zauważył cień przesuwający się za mniejszym z okien. To pewnie łazienka, pomyślał.
– Jest w łazience – powiedziała. – To tam widziałam te wszystkie rzeczy.
Bosch spojrzał na nią badawczo.
– Jakie rzeczy?
– No, zajrzałam do szafki, wiesz, po prostu chciałam się rozejrzeć. Dziewczyna musi uważać. No i zobaczyłam mnóstwo kosmetyków. Mascary, szminki, lusterka i takie różne. Pomyślałam, że to musi być on. Używał tego wszystkiego, żeby je malować, gdy już z nimi skończył – kiedy już nie żyły.
– Czemu mi tego nie powiedziałaś przez telefon?
– Nie pytałeś.
Cień przesunął się za zasłoną drugiego okna. Myśli Boscha pędziły teraz jak szalone. Jego serce zaczęło walić niebezpiecznie mocno.
– Kiedy stamtąd uciekłaś?
– Cholera, nie pamiętam. Musiałam dojść do ulicy Franklina, żeby złapać okazję do Zachodzącego Słońca. To mi zajęło jakieś dziesięć minut, więc nie wiem.
– Przypomnij sobie, to ważne.
– Nie wiem, ale chyba ponad godzinę temu.
Cholera, pomyślał Bosch, na pewno zatrzymała się gdzieś, żeby odwalić szybki numer, dopiero później zadzwoniła na policję. Bardzo się przejęła. Teraz może jest tam już następna, a ja tu siedzę na tyłku i się przyglądam.
Podjechał trochę dalej i zaparkował przed hydrantem. Wyłączył silnik, ale kluczyki zostawił w stacyjce. Wysiadł z samochodu, po czym wsadził głowę przez odsuniętą szybę.
– Idę. Ty tu zostań. Jak usłyszysz strzały albo jak nie wrócę w ciągu dziesięciu minut, zapukaj do pierwszych lepszych drzwi i sprowadź gliny. Powiedz, że funkcjonariusz potrzebuje pomocy. Na desce rozdzielczej jest zegarek. Pamiętaj, dziesięć minut.
– Jasne, kochanie, dziesięć minut. Idź i bądź bohaterem. Ale nagroda mi się należy.
Z wyciągniętym pistoletem pobiegł w kierunku garażu. Schody były stare i zniszczone. Przeskakiwał po trzy naraz, starając się stąpać jak najciszej, a i tak zdawało mu się, że donośnym tupotem obwieszcza całemu światu swoje przybycie. Pistoletem stłukł żarówkę wiszącą bez klosza nad wejściem. Odsunął się w ciemność i oparł o metalową barierkę. Z całej siły uderzył obcasem w drzwi nad klamką.
Otwarły się z głośnym trzaskiem. Bosch przekroczył próg i znieruchomiał w pozycji bojowej na ugiętych nogach. Od razu spostrzegł mężczyznę stojącego po drugiej stronie pokoju, za łóżkiem. Był nagi i zupełnie pozbawiony owłosienia, nie tylko na głowie, ale i na całym ciele. W jego oczach pojawiła się panika.
– Policja! Nie ruszać się! – głos Boscha zabrzmiał ostro i zdecydowanie.
Mężczyzna zamarł, lecz na krótką chwilę. Następnie zaczął się pochylać, jego ręka poruszyła się w kierunku poduszki. Zawisła na moment, ale zaraz podjęła swój powolny ruch. Co on, do cholery, robi? Czas jakby stanął w miejscu. Adrenalina pędząca przez ciało sprawiła, że Bosch widział wszystko wyraźnie jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie. Wiedział, że facet albo sięga po poduszkę, żeby się zakryć, albo…
Ręka zanurzyła się pod poduszkę.
– Nie rób tego!
Dłoń zamknęła się na czymś, co leżało pod poduszką. Mężczyzna ani na moment nie spuścił z niego oczu. Nagle Bosch zdał sobie sprawę, że to, co odczytał w oczach mężczyzny jako strach, wcale nim nie jest. To było coś innego. Złość? Nienawiść? Dłoń wysuwała się już spod poduszki.
– Nie!!!
Bosch strzelił. Poczuł w rękach siłę odrzutu. Nagi mężczyzna podskoczył do góry i do tyłu, odbił się od pokrytej drewnianą boazerią ściany, po czym upadł z jękiem na łóżko. Jego ciałem wstrząsały drgawki. Bosch podszedł szybko.
Mężczyzna znów sięgnął w stronę poduszki. Bosch klęknął na jego plecach, unieruchamiając go na łóżku. Odpiął od paska kajdanki, chwycił poruszającą się lewą rękę i zatrzasnął na niej obręcz. Później to samo zrobił z prawą. Z tyłu, za plecami. Mężczyzna jęczał i mamrotał coś niewyraźnie.
– Nie mogę… nie mogę… – wykrztusił. Reszta zdania utonęła w krwawym kaszlu.
– Po co to zrobiłeś? Mówiłem ci, żebyś się nie ruszał.
Powinieneś teraz umrzeć, pomyślał Bosch, ale nie powiedział tego na głos. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Obszedł łóżko dokoła. Podniósł poduszkę, przez kilka sekund wpatrywał się w to, co było pod nią. Rzucił poduszkę i zamknął na chwilę oczy.
– Niech to diabli! – krzyknął do leżącego na brzuchu mężczyzny. – Do cholery, co zrobiłeś? Mierzę do ciebie z pistoletu, a ty…! Przecież ci mówiłem, żebyś się nie ruszał!
Podszedł do łóżka z drugiej strony. Spojrzał nieznajomemu w twarz i zobaczył krew płynącą z jego ust na wygniecione prześcieradło. Wiedział, że kula przeszyła płuca. Nagi mężczyzna dogorywał.
– Nie musiałeś umierać – powiedział Bosch.
Mężczyzna już nie żył.
Bosch rozejrzał się po pokoju. Nie było tu nikogo. A więc nie spełniły się jego obawy – facet nie sprowadził żadnej dziewczyny w miejsce prostytutki, która uciekła. Wszedł do łazienki i otworzył szafkę pod umywalką. Leżały tam kosmetyki, tak jak powiedziała dziwka. Rozpoznał niektóre marki: Max Factor, L’Oreal, Cover Girl, Revlon. Wszystko się zgadzało.
Odwrócił się i przez drzwi łazienki spojrzał na leżącego na łóżku trupa. W powietrzu ciągle jeszcze unosił się zapach prochu. Bosch zapalił papierosa; panowała taka cisza, że słyszał delikatne skwierczenie żarzącego się tytoniu. Dym z papierosa kojąco ogrzewał gardło, spływał powoli do płuc.
W mieszkaniu nie było telefonu. Bosch usiadł na krześle przy kuchence i czekał. Uzmysłowił sobie, że serce ciągle jeszcze mocno wali mu w piersi, a głowa jest nienaturalnie lekka. Zauważył też, że trup mężczyzny na łóżku nie budzi w nim żadnych uczuć – współczucia, żalu czy poczucia winy. Zupełnie nic.
Skoncentrował uwagę na dobiegającym z oddali dźwięku syreny. Po chwili wiedział już, że nie jest to jedna syrena. Było ich wiele.1
W korytarzach Federalnego Sądu Okręgowego w centrum Los Angeles nie ma ławek, żadnego miejsca do siedzenia. A jeżeli ktoś przycupnie przy ścianie na zimnej marmurowej posadzce, zaraz będzie miał na karku woźnych. Są tam stale, przechadzają się korytarzami w tę i z powrotem.
Ten brak gościnności jest wyrazem woli rządu federalnego, który nie chce, aby jego sądy sprawiały wrażenie, że sprawiedliwość jest opieszała lub zgoła nie istnieje. Rząd nie życzy sobie, żeby ludzie gromadzili się w korytarzach na ławkach czy na podłogach, wyczekując ze znużonymi oczyma, aż otworzą się drzwi sali rozpraw i zostanie wywołana ich albo kogoś bliskiego sprawa. Tak właśnie się dzieje w Sądzie Karnym Hrabstwa, który znajduje się po drugiej stronie ulicy Spring. Tam każdego dnia ławki na wszystkich piętrach pełne są oczekujących, przeważnie kobiet i dzieci, których mężowie i ojcowie trafili do aresztu. Przypominają zatłoczone tratwy ratunkowe – kobiety i dzieci mają pierwszeństwo – pełne ludzi, dryfujące po morzu, jakby oczekiwały na kogoś, kto je odnajdzie. Sądowi mądrale nazywają tych ludzi rozbitkami.
Harry Bosch stał na schodach wejściowych do gmachu sądu federalnego i takie właśnie myśli przychodziły mu do głowy. No i jeszcze ten zakaz palenia wewnątrz budynku. Palacze musieli zjeżdżać windą i wychodzić na zewnątrz w czasie przerw w rozprawie. Była tam wypełniona piaskiem duża popielnica ustawiona za posągiem kobiety z przewiązanymi opaską oczyma, która trzymała w rękach wagę sprawiedliwości. Bosch spojrzał na rzeźbę kobiety, nigdy nie mógł zapamiętać jej imienia. Pani Sprawiedliwość. Pochodziła chyba z Grecji, ale pewności nie miał. Rozłożył gazetę i zaczął czytać od nowa.
Ostatnimi czasy rano przeglądał wyłącznie kolumny sportowe, koncentrując się na tabelach wyników i statystykach. W jakiś przedziwny sposób uspokajały go rzędy liczb i zestawień procentowych. Były takie proste i przejrzyste, niczym wysepka absolutnej harmonii w tym chaotycznym świecie. Wiedza, kto zdobył najwięcej punktów dla Dodgersów, dawała mu poczucie, że ciągle jeszcze coś wiąże go z tym miastem i jego życiem.
Dziś jednak zostawił strony ze sportem zwinięte w aktówce, która leżała pod jego krzesłem w sali sądowej. Trzymał teraz w rękach część informacyjną „Los Angeles Timesa”, złożył ją starannie na cztery części. Nauczył się tego od kierowców ciężarówek, którzy potrafili jechać autostradą i czytać. Artykuł o procesie był w dolnym rogu pierwszej strony. Czytając ponownie o sobie, poczuł, jak gorąco rozlewa się na jego twarzy.
POLICJANT, KTÓRY ZASTRZELIŁ MĘŻCZYZNĘ
Z PERUKĄ, STANIE PRZED SĄDEM
Relacja naszego wysłannika Joela Bremmera.
Dziś rozpoczyna się niecodzienny proces, w którym sąd rozpatrzy sprawę funkcjonariusza policji Los Angeles. Zarzuca mu się, że nadużył władzy cztery lata temu, ponieważ zabił domniemanego wielokrotnego mordercę sięgającego – jak uznał policjant – po broń. W rzeczywistości ofiara próbowała sięgnąć po perukę.
Detektyw Harry Bosch, lat czterdzieści trzy, został pozwany przez wdowę po Normanie Churchu, pracowniku firmy lotniczej, którego zastrzelił podczas śledztwa w sprawie tak zwanego Lalkarza. Proces odbywa się w Federalnym Sądzie Okręgowym.
Przez prawie rok przed tym wydarzeniem policja poszukiwała wielokrotnego mordercy, nazwanego przez środki masowego przekazu Lalkarzem, ponieważ malował kosmetykami twarze swoich jedenastu ofiar. Sensacyjne śledztwo przyciągnęło uwagę jeszcze tym, że morderca wysyłał do Boscha i „Timesa” listy z rymowankami.
Po śmierci Churcha policja ogłosiła, że ma niebudzące wątpliwości dowody, że to właśnie on był mordercą.
Bosch został zawieszony w czynnościach służbowych, a następnie przeniesiony ze specjalnej jednostki Wydziału Rozbojów i Zabójstw Policji Los Angeles do sekcji zabójstw komendy w Hollywood. Rzecznik policji podkreślił, że Boscha ukarano za niedopełnienie rutynowych czynności, takich jak wezwanie pomocy do mieszkania w Silverlake, gdzie doszło do brzemiennej w skutki strzelaniny.
Wysocy funkcjonariusze policji twierdzili, że Church został zastrzelony „słusznie”, co w policyjnej terminologii oznacza, że Bosch miał prawo go zabić.
Ponieważ śmierć Churcha wykluczyła możliwość postawienia go przed sądem, większość dowodów zebranych w jego sprawie przez policję nigdy nie została przedstawiona publicznie. Teraz, gdy sprawa trafiła na wokandę sądu federalnego, sytuacja ta z pewnością ulegnie zmianie. Po zakończeniu trwającego od tygodnia wyboru przysięgłych najprawdopodobniej usłyszymy mowy wstępne przedstawicieli powódki i pozwanego.
Bosch musiał rozłożyć gazetę, aby czytać dalej artykuł na następnej stronie. Natychmiast rzuciło mu się w oczy jego zdjęcie. Stara fotografia nasuwała skojarzenie z fotką przestępcy z akt policyjnych. To samo zdjęcie widniało na jego policyjnej karcie identyfikacyjnej. Zdenerwowało Boscha bardziej niż treść artykułu. Nie mieli prawa naruszać w taki sposób jego dóbr osobistych.
Boscha broni prawnik z Biura Prokuratora Miejskiego, ponieważ strzelanina wydarzyła się, kiedy Bosch był na służbie. Jeżeli zapadnie wyrok na korzyść powódki, zapłaci nie Bosch, ale podatnicy z naszego miasta.
Żonę Churcha, Deborę, reprezentuje pani mecenas Honey Chandler, specjalizująca się w sprawach związanych z nadużyciem siły przez policję. W wywiadzie udzielonym nam w zeszłym tygodniu pani Chandler powiedziała, że będzie próbowała dowieść, iż Church został zastrzelony wskutek lekkomyślności Boscha.
„Detektyw Bosch zachowywał się niczym kowboj i w konsekwencji zginął człowiek” – stwierdziła mecenas Chandler. „Nie wiem, czy była to po prostu lekkomyślność, czy kryje się za tym coś gorszego. Wyjaśnimy to w czasie procesu”.
Bosch przeczytał ostatnie zdanie co najmniej sześć razy od momentu, gdy wziął gazetę do ręki w czasie przerwy. Próbował się tym nie przejmować, wiedząc, że Honey Chandler pozwala się po prostu ponieść emocjom, ale mimo to odebrał jej słowa jako ostrzeżenie. To był dopiero początek.
Mecenas Chandler powiedziała również, iż ma zamiar zakwestionować dowody policji świadczące o tym, że Church to Lalkarz. Stwierdziła, że Church, ojciec dwóch córek, nie był poszukiwanym wielokrotnym mordercą, a policja postanowiła wykorzystać go jako parawan dla błędu Boscha.
„Detektyw Bosch z zimną krwią zabił niewinnego” – powiedziała pani Chandler. „Mamy zamiar wykorzystać ten proces o naruszenie praw człowieka, aby zrobić to, czego nie zrobili prokurator okręgowy i policja: dowieść prawdy i oddać sprawiedliwość rodzinie Normana Churcha”.
Bosch i prawnik z miejskiej prokuratury Rodney Belk, który go broni, odmówili komentarza. Oprócz Boscha w sprawie tej mają zeznawać…
– Masz trochę drobnych na zbyciu, kolego?
Bosch podniósł głowę znad gazety i ujrzał zabrudzoną, lecz przyjemną twarz bezdomnego człowieka; facet kręcił się koło tego budynku, jakby uważał okolicę za swój teren łowiecki. Harry widział go tu codziennie przez tydzień, w czasie którego prawnicy przeprowadzali wybór ławy przysięgłych – odbywał tu swoje rundy w poszukiwaniu drobniaków i niedopałków papierosów. Mężczyzna miał na sobie spodnie ze sztruksu i przetartą tweedową marynarkę włożoną na dwa swetry. Na plecach nosił foliowy worek z całym swoim dobytkiem, a w ręce trzymał ogromny kubek, którym potrząsał, kiedy prosił o pieniądze. Oprócz tego miał żółty notatnik, jakich używają prawnicy, cały pokryty drobnym pismem.
Bosch odruchowo poklepał się po kieszeniach i wzruszył ramionami.
– Nawet jeden dolar będzie dobry.
– Nie mam zbędnego dolara.
Bezdomny przestał zwracać na Boscha uwagę i zajrzał do popielniczki. Pożółkłe pety wystawały z piachu niczym ściernisko po żniwach raka. Włożył notatnik pod pachę i zaczął oglądać niedopałki, wybierając te, które miały więcej niż centymetr tytoniu do palenia. Co jakiś czas znajdował prawie całego papierosa i wtedy z jego ust wydobywały się pełne aprobaty cmoknięcia. Każda nowa zdobycz znikała w głębi wielkiego kubka.
Zadowolony ze swego trofeum, cofnął się o krok od popielniczki. Obrzucił posąg spojrzeniem, mrugnął porozumiewawczo do Boscha i poruszył biodrami w żartobliwie lubieżnym geście.
– A co tam słychać u mojej dziewczynki? – zapytał.
Pocałował się w dłoń, a potem poklepał kamienną postać.
Zanim Bosch zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał ćwierkanie swojego pagera. Bezdomny postąpił dwa kroki w tył i uniósł dłoń, jakby w geście obrony przed nieodgadnionym złem. Wykrzywił się w wyrazie dziwacznego przerażenia, miał teraz twarz człowieka, którego synapsy mózgowe są zbyt daleko od siebie, a połączenia między nimi osłabły. Odwrócił się i zaczął biec w kierunku ulicy Spring, trzymając w ręku kubek pełen niedopałków.
Bosch odprowadził go wzrokiem i dopiero wtedy zdjął pager z pasa. Odczytał numer na wyświetlaczu: bezpośredni porucznika Harveya Poundsa z komendy Hollywood. Zgasił niedopałek w piasku i wszedł z powrotem do budynku, gdzie u szczytu ruchomych schodów na drugim piętrze, niedaleko sal rozpraw, znajdowało się kilka automatów telefonicznych.
– Harry, co się tam dzieje? – spytał Pounds.
– Nic ciekawego, po prostu czekam. Mamy już ławę przysięgłych, a teraz prawnicy rozmawiają z sędzią o wystąpieniach wstępnych. Belk powiedział, że nie muszę być przy tym obecny, więc na razie nie mam co robić.
Spojrzał na zegarek, była za dziesięć dwunasta.
– Pewnie zaraz ogłoszą przerwę na lunch – dodał.
– To dobrze, bo jesteś mi potrzebny tutaj.
Bosch nie odpowiedział. Pounds obiecał, że do momentu zakończenia sprawy wyłączy go z kolejki dyżurów. Potrwa to może tydzień, najwyżej dwa. Pounds nie miał zresztą innego wyjścia – wiedział, że Bosch nie jest w stanie prowadzić żadnej sprawy, spędzając cztery dni w tygodniu w sądzie.
– O co chodzi? Myślałem, że nie jestem na liście dyżurów.
– Zgadza się, tylko że mamy tu pewien problem, który dotyczy właśnie ciebie.
Bosch znów się zawahał. Na tym polegała praca z Poundsem – trzeba było pamiętać, że zawsze ma jawne motywy i ukryte motywy. Porucznik Harvey Pounds najwyraźniej wykonywał jeden ze swych rutynowych tańców. Bosch dobrze znał ten łańcuszek oględnych, pustych fraz, mający go zmusić do połknięcia haczyka.
– Jaki problem? – spytał wymijająco.
– Czytałeś pewnie wczorajszą gazetę, ten artykuł w „Timesie” o twojej sprawie?
– Tak, właśnie to przeczytałem.
– Dostaliśmy następny list.
– List? Jaki list? O czym ty mówisz?
– Mówię o kartce, którą znaleźliśmy dzisiaj na posterunku. Zaadresowana do ciebie. I niech mnie diabli, jeżeli nie wygląda jak te kartki, które dostawałeś od Lalkarza, kiedy prowadziłeś dochodzenie.
Bosch wiedział, że Pounds dobrze się bawi, opowiadając mu o tym.
– Jeżeli była zaadresowana do mnie, to skąd ty o tym wiesz?
– Nie została wysłana pocztą, jest bez koperty. Po prostu kartka papieru złożona wpół. Na wierzchu było twoje nazwisko. Podrzucono ją do okienka przy wejściu na dole. Każdy mógł ją przeczytać.
– I co w niej jest?
– Chyba ci się to nie spodoba, Harry, tym bardziej że pojawiła się akurat teraz, kiedy trwa proces. Ten ktoś napisał, że załatwiłeś niewłaściwego faceta, że Lalkarz ciągle jest na wolności. Twierdzi, że to on jest prawdziwym Lalkarzem i że będą następne ofiary. Pisze, że zabiłeś nie tego, co trzeba.
– Gówno prawda. Listy Lalkarza były w gazecie i w książce Bremmera o tej sprawie. Każdy mógł podrobić styl i napisać wierszyk. Przecież…
– Uważasz mnie za durnia, Bosch? Wiem, że każdy mógł to napisać. Ale ten facet też o tym wiedział i żeby udowodnić, że mówi prawdę, dołączył coś w rodzaju mapy skarbów. Są tam wskazówki, gdzie znajduje się ciało kolejnej ofiary.
Na linii zapadła długa cisza.
– No więc? – spytał wreszcie Bosch.
– Więc wysłałem rano Edgara, żeby sprawdził to miejsce. Pamiętasz lokal Binga, po zachodniej stronie?
– Lokal Binga? Jasne, na południe od Bulwaru Zachodzącego Słońca. Była tam sala bilardowa. Czy nie poszło to z dymem w czasie rozruchów w zeszłym roku?
– No właśnie – potwierdził Pounds. – Doszczętnie. Obrabowano i podpalono lokal. Uchowały się podłoga i trzy ściany. Został wydany nakaz wyburzenia, ale właściciel jeszcze go nie wykonał. W każdym razie na kartce było napisane, że pod podłogą leży ciało kobiety. Edgar pojechał tam z ekipą techniczną, z młotami pneumatycznymi, z…
Pounds z lubością podawał szczegóły. Co za drobiazgowy dupek, pomyślał Bosch. Po chwili porucznik przerwał, tym razem postanowił przytrzymać Boscha dłużej. Kiedy w ciszy pojawiło się napięcie, Pounds kontynuował.
– Znalazł ciało. Dokładnie tam, gdzie wskazała wiadomość na kartce, pod betonem. To…
– Jak długo tam leżało?
– Jeszcze nie wiemy. Ale od dawna. Dlatego właśnie chciałem z tobą pogadać. Powinieneś tam pojechać w czasie przerwy i rzucić okiem. Później mi powiesz, co o tym sądzisz. Czy to jest rzeczywiście ofiara Lalkarza, czy jakiegoś innego świrusa, który robi sobie z nas jaja. Ty jesteś przecież ekspertem. Mógłbyś podjechać, kiedy sędzia ogłosi przerwę. Tam się spotkamy. Zdążysz wrócić na mowy wstępne.
Bosch zdrętwiał. Potrzebował kolejnego papierosa. Próbował ułożyć w jakimś porządku to, co powiedział Pounds. Lalkarz – Norman Church – nie żyje od czterech lat. Nie pomylił się. Tamtej nocy był pewien. Teraz też czuł tę pewność w głębi trzewi. To Church był Lalkarzem.
– A więc kartka po prostu zjawiła się w okienku?
– Dyżurny sierżant znalazł ją jakieś cztery godziny temu. Nikt nie widział, żeby ktoś ją tam kładł. Wiesz, kupa ludzi przechodzi tamtędy. No i była przecież zmiana. Posłałem Meehana, żeby pogadał z mundurowymi; nikt nic nie widział, dopóki nie znaleźli kartki.
– Cholera. Przeczytaj mi ją.
– Nie mogę. Jest u… Chyba nie będzie zastrzeżona, ale trzeba to zrobić zgodnie z procedurą. Wezmę odbitkę i przywiozę ją na miejsce, dobra?
Bosch nie odpowiedział.
– Wiem, co sobie myślisz – rzekł Pounds – ale lepiej nie odkrywać kart, nim sprawdzimy, co tam naprawdę jest. Na razie jeszcze nie ma się czym martwić. Może to jakiś numer tej baby, Chandler. To by do niej nawet pasowało. Ona taka jest, zrobiłaby wszystko, żeby zawiesić na ścianie skalp kolejnego policjanta z Los Angeles. Lubi widzieć w gazecie swoje nazwisko.
– A dziennikarze? Wiedzą już o tym?
– Mieliśmy kilka telefonów o znalezieniu ciała. Pewnie złapali wiadomość na częstotliwości koronera, bo my nie rozmawialiśmy o tym przez radio. W każdym razie nikt jeszcze nie wie o kartce ani możliwym związku ze sprawą Lalkarza. Wiedzą tylko tyle, że jest jakieś ciało. Zdaje się, że to dla nich atrakcja – ciało znalezione pod ruinami budynku spalonego w czasie zamieszek. Tak czy inaczej, nie wolno ujawnić, że to może mieć coś wspólnego z Lalkarzem. Chyba że ten, kto napisał list, wysłał też kopie do mediów. Jeżeli tak, to dowiemy się o tym jeszcze dzisiaj.
– W jaki sposób pogrzebał ją pod podłogą sali bilardowej?
– Sala bilardowa nie zajmowała całego budynku. Z tyłu było zaplecze wykorzystywane jako magazyn. Zanim przejął to Bing, składowano tam rekwizyty filmowe. Kiedy Bing wziął frontową część, studia filmowe wynajmowały tylko pomieszczenia na zapleczu. Edgar dowiedział się o tym od właściciela. Któreś pomieszczenie musiało należeć do mordercy. Przebił się przez podłogę i tam pogrzebał zwłoki. Wszystko się spaliło w czasie zamieszek, ale ogień nie naruszył podłogi. Ciało tej biednej dziewczyny leżało tam przez cały czas. Edgar mówi, że wygląda jak mumia czy coś takiego.
Bosch zauważył, że drzwi sali numer cztery otwierają się i wychodzi z niej rodzina Churcha wraz z prawniczką. Szli na lunch. Debora Church i jej dwie nastoletnie córki nie spojrzały na niego, lecz Honey Chandler, znana wśród policjantów i pracowników sądu federalnego jako Money^(*) Chandler, obrzuciła go morderczym wzrokiem. Miała ciemne oczy, opaloną twarz z wyraźnie zarysowaną linią szczęki i gładkie, złociste włosy. Była atrakcyjną kobietą. Sztywny niebieski kostium dokładnie skrywał jej figurę. Bosch poczuł falę wrogości płynącą od przechodzącej grupy.
– Bosch, jesteś tam jeszcze? – spytał Pounds.
– Tak. Wygląda na to, że ogłosili przerwę na lunch.
– To dobrze. Ruszaj więc na miejsce i tam się spotkamy. Sam nie mogę uwierzyć, że to mówię, ale mam nadzieję, że to następny świrus. Dla ciebie tak byłoby najlepiej.
– Fakt.
Odwieszając słuchawkę, Bosch usłyszał głos Poundsa, więc z powrotem podniósł ją do ucha.
– Jeszcze jedno. Jeżeli pokażą się tam dziennikarze, zostaw ich mnie. Obojętnie, jak to się rozwinie, ty nie powinieneś być formalnie związany z nową sprawą ze względu na proces. Powiedzmy, że wezwaliśmy cię tam jako eksperta.
– W porządku.
– No to na razie.2
Bosch wydostał się z centrum, przeciął Wilshire i przejechał przez to, co zostało z parku MacArthura. Znalazł się przy Trzeciej Ulicy. Skręcając na północ z Zachodniej, zauważył zgrupowanie radiowozów, samochodów koronera i wozów ekip technicznych. W oddali wisiał znak HOLLYWOOD – litery ledwie majaczyły w gęstym smogu.
Z klubu Binga zostały trzy osmalone ściany osłaniające stertę poczerniałego gruzu. Dachu nie było. Funkcjonariusze przeciągnęli płachtę z niebieskiego plastiku od tylnej ściany do płotu wzniesionego przed budynkiem. Bosch wiedział, że zrobiono to na życzenie ekipy dochodzeniowej, która chciała pracować w cieniu. Wychylił się przez boczne okienko i spojrzał do góry. Na niebie wisiały ptaki ścierwojady tego miasta: helikoptery mediów.
Podjechał do krawężnika i zaparkował obok samochodu ze sprzętem, przy którym stało kilku pracowników służb komunalnych miasta. Twarze mieli blade i mocno zaciągali się papierosami. Młoty pneumatyczne leżały rzucone na ziemię obok ciężarówki. Czekali z nadzieją, że ich robota tutaj już się skończyła.
Z drugiej strony ciężarówki obok niebieskiego vana koronera stał Pounds. Wyglądało na to, że próbuje doprowadzić się do porządku; na jego twarzy Bosch dostrzegł tę samą niezdrową bladość co na obliczach cywilów. Mimo że Pounds był szefem detektywów w Hollywood, a także wydziału zabójstw, sam nigdy nie prowadził śledztwa w sprawie morderstwa. Podobnie jak wielu urzędników policji, wspinał się po szczeblach kariery zawodowej dzięki dobrym wynikom w testach i pewności siebie, a nie doświadczeniu. Przyjemnie było popatrzeć, jak Pounds dostaje porcję tego, z czym prawdziwi gliniarze mają do czynienia każdego dnia.
Bosch spojrzał na zegarek i wyszedł ze swojej caprice. Za godzinę będzie musiał wrócić do sądu na mowy wstępne.
– Cześć, Harry – przywitał go Pounds. – Cieszę się, że zdążyłeś.
– Zawsze z przyjemnością oglądam nowe ciało, poruczniku.
Bosch rzucił marynarkę na siedzenie samochodu. Z bagażnika wyjął luźną służbową bluzę i włożył ją na koszulę. Wiedział, że będzie mu gorąco, ale nie chciał pokazywać się w sądzie w ubraniu pokrytym brudem i kurzem.
– Dobry pomysł – stwierdził Pounds. – Szkoda, że nie wziąłem swojej.
Bosch wiedział, że Pounds nie ma żadnej bluzy, bo wyrusza na miejsce zbrodni tylko wtedy, gdy jest szansa, że przyjedzie telewizja i będzie mógł stanąć przed kamerą i powiedzieć parę słów. Interesowała go tylko telewizja, nie prasa. W rozmowie z dziennikarzem prasowym trzeba umieć sklecić trochę więcej niż dwa sensowne zdania, a to, co powiedziałeś, ukazuje się następnego dnia na papierze i zawsze już będzie cię prześladować. Polityka informacyjna policji opierała się na założeniu, że należy unikać kontaktów z prasą. Telewizja jest bardziej ulotna i dlatego mniej niebezpieczna.
Bosch ruszył w kierunku grupki ludzi z ekipy dochodzeniowej, pracujących pod osłoną plastiku. Stali obok stosu pokruszonego betonu, wzdłuż rowu wykutego w płycie stanowiącej fundament budynku. Nad ich głowami jeden z helikopterów wykonywał właśnie niski przelot. Faceci z telewizji nie mieli jednak zbyt dużych możliwości filmowania, ponieważ od góry wszystko było zasłonięte. Pewnie przymierzali się do wysłania kamerzystów na ziemię.
Wewnątrz murów pozostało dużo gruzu – poczerniałe belki z sufitu, kawałki spalonego drewna, popękane betonowe bloki. Pounds dopędził Boscha, razem zaczęli ostrożnie iść w stronę ekipy pod baldachimem z niebieskiego plastiku.
– Mają zamiar zrównać to wszystko z ziemią i wybudować jeszcze jeden parking – powiedział Pounds. – Oto plon zamieszek. Około tysiąca nowych parkingów. Chcesz teraz zaparkować w centrum, proszę bardzo. Ale jak chcesz kupić butelkę wody mineralnej albo zatankować paliwo, to masz problem. Spalili wszystko, co stało na ich drodze. Jedziesz południową dzielnicą przed Bożym Narodzeniem? Przy każdym skrzyżowaniu znajdziesz skład choinek, wszędzie pełno pustych placów. Nie rozumiem, jak oni mogli spalić własną dzielnicę.
Bosch wiedział, że fakt, że faceci pokroju Poundsa nie rozumieją, dlaczego „oni” zrobili to, co zrobili, był właśnie jednym z powodów, dla których to zrobili i kiedyś będą musieli zrobić znowu. Widział w tym pewien cykl: mniej więcej co dwadzieścia pięć lat płomienie rzeczywistości pożerały duszę tego miasta. A potem wszystko toczyło się dalej. Szybko, bez spoglądania wstecz. Jak ucieczka po nocnym napadzie.
Raptem Pounds upadł, potknąwszy się o odłamek gruzu. Zamortyzował upadek rękoma i podniósł się natychmiast, zawstydzony.
– Cholera – zaklął. – W porządku, wszystko w porządku – dodał od razu, choć Bosch nic nie powiedział.
Porucznik szybko uniósł rękę, aby poprawić kosmyk włosów, który zsunął mu się na łysiejące czoło. Rozmazał przy tym na twarzy sadzę ze swej dłoni. Harry udał, że nic nie zauważył.
W końcu dotarli do ekipy. Bosch podszedł do byłego partnera, Jerry’ego Edgara, stojącego obok kilku znajomych techników i dwóch kobiet, które widział po raz pierwszy. Miały na sobie zielone uniformy ekipy koronera. Zajmowały się przenoszeniem zwłok i otrzymywały minimalne stawki. Do nich należało umieszczanie ciał ofiar w chłodni.
– Siemasz, Harry – powiedział Edgar.
– Cześć.
Edgar właśnie wrócił z festiwalu bluesowego w Nowym Orleanie i przywiózł stamtąd to pozdrowienie. Powtarzał je tak często, że stało się denerwujące. Z całego zespołu tylko Edgar nie zdawał sobie z tego sprawy.
Wyróżniał się na tle grupy. Nie nosił bluzy, takiej jak ta, jaką miał na sobie Bosch – nigdy tego nie robił, bo gniotła jego szykowne garnitury – i jakoś udawało mu się zawsze odejść z miejsca przestępstwa zaledwie z odrobiną kurzu na nogawkach spodni.
Rynek nieruchomości, na którym Edgar robił niegdyś kokosowe interesy, traktując to jako zajęcie dodatkowe, zszedł na psy trzy lata temu, a mimo to Edgar nadal pozostawał najlepiej ubranym policjantem w całym Los Angeles. Bosch spojrzał na bladoniebieski krawat zawiązany na szyi czarnoskórego detektywa i pomyślał, że pewnie kosztował więcej niż jego koszula i krawat razem wzięte.
Odwrócił się i skinął głową Artowi Donovanowi, technikowi kryminalistycznemu. Z nikim innym się nie przywitał. Stosował się do niepisanego, ściśle przestrzeganego systemu kastowego, jaki obowiązywał na miejscu zbrodni. Polegał on na tym, że detektywi rozmawiali przeważnie między sobą, czasem tylko odzywali się do techników. Policjanci mundurowi nie otwierali w ogóle ust, chyba że ktoś ich zagadnął. Na samym dole znajdowali się ludzie zajmujący się przenoszeniem zwłok – ci rozmawiali wyłącznie z członkami ekipy koronera. Koroner zaś unikał rozmów z policjantami, którymi pogardzał, gdyż jego zdaniem nieustannie marudzili, czegoś się od niego domagali – wyników autopsji, testów toksykologicznych, a wszystkiego potrzebowali na przedwczoraj.
Harry Bosch zajrzał do rowu, nad którym stali. Robotnicy przebili się młotami pneumatycznymi przez podłogę i zrobili otwór długi na dwa i pół metra i szeroki na metr. Następnie rozkuli warstwę betonu sięgającą na metr w głąb. Bosch przykucnął nad otworem, żeby lepiej widzieć, dziura w betonie tworzyła zarys kobiecego ciała. Wyglądała jak forma, do której wlewa się gips, aby otrzymać rzeźbę lub manekina. Teraz jednak forma była pusta.
– Gdzie jest ciało?
– Zabrali już wszystko, co pozostało z dziewczyny – odparł Edgar. – Jest w worku w samochodzie. Próbujemy teraz wykombinować, jak by tu wyciągnąć tę bryłę betonu w jednym kawałku.
Bosch przyjrzał się uważnie otworowi w fundamencie, po czym odwrócił się i wyszedł spod niebieskiej płachty. Larry Sakai z ekipy koronera ruszył za nim do samochodu i otworzył drzwi bagażnika. W środku panowała temperatura nie do wytrzymania, a woń z ust Sakaia była silniejsza niż odór środka dezynfekującego.
– Pewnie specjalnie cię tu sprowadzili, co, Harry?
– Czemu tak myślisz? – zdziwił się Bosch.
– Bo to jak nic wygląda na robotę Lalkarza.
Nic nie odpowiedział, nie chciał potwierdzać. Cztery lata temu Sakai pracował przy śledztwach w sprawie kilku morderstw Lalkarza. Bosch podejrzewał, że to właśnie za jego sprawą media zaczęły nazywać tego wielokrotnego mordercę Lalkarzem. Jeden z reporterów Kanału 4 od kogoś się dowiedział, że szaleniec nakłada makijaż ofiarom, i natychmiast ochrzcił go Lalkarzem. Od tego czasu wszyscy zaczęli go tak nazywać, nawet gliniarze.
Bosch nie znosił tego przydomku, bo dotyczył nie mordercy, ale jego ofiar. Odbierał im osobowość, nadawał nagłaśnianym przez media kolejnym morderstwom posmak rozrywkowej sensacji, podczas gdy każde z nich było potworną zbrodnią.
W samochodzie zobaczył dwa wózki i dwa ciała. Jedno całkowicie wypełniało czarny worek; znajdujące się tam ciało było albo otyłe, albo spuchło po śmierci. Bosch odwrócił się więc do drugiego worka, w którym szczątki ledwie rysowały się pod materiałem. Wiedział, że tam właśnie są zwłoki wyjęte z betonu.
– Tak, to jest to ciało – rzekł Sakai. – Tamtego zasztyletowano gdzieś w Lankershim. Komenda Hollywood Północ tym się zajmuje. Mieliśmy go już w samochodzie, kiedy nas tu wezwano.
Dzięki temu media dowiedziały się tak szybko, pomyślał Bosch. We wszystkich redakcjach w mieście dziennikarze podsłuchiwali częstotliwość radiową, z której korzystał koroner.
Przez chwilę patrzył na worek, a później odsunął zamek błyskawiczny, nie czekając, aż zrobi to Sakai. Natychmiast rozniósł się ostry, duszący zapach, który byłby pewnie o wiele gorszy, gdyby znaleźli ciało wcześniej. Sakai pociągnął zamek dalej i Bosch ujrzał ludzkie szczątki. Pociemniała, napięta skóra, naciągnięta na kościach szkieletu. Harry nie odczuwał odrazy; zdążył już przywyknąć, wyrobić w sobie umiejętność dystansowania się od takich widoków. Czasami wydawało mu się, że przez całe życie tylko ogląda martwe ciała. Nie miał jeszcze dwunastu lat, kiedy musiał zidentyfikować ciało swej matki, widział tysiące trupów w Wietnamie, a przez dwadzieścia lat pracy w policji zobaczył ich tyle, że nie zdołałby ich policzyć. Przeważnie spoglądał na nie obojętnie jak oko kamery. Prawie tak obojętnie jak psychopata.
Zauważył, że kobieta była niskiego wzrostu. Rozkład sprawił, że ciało wydawało się jeszcze mniejsze niż za życia. Pozostałe na czaszce tlenione włosy miały długość ramienia. Na skórze twarzy Bosch dostrzegł sproszkowane resztki szminki. Zwrócił uwagę na piersi, ponieważ wydawały się uderzająco duże w zestawieniu z resztą skurczonego ciała. Pełne i zaokrąglone, a skóra na nich była mocno naciągnięta. Bosch pomyślał, że te piersi są najbardziej groteskową częścią zwłok, gdyż wyglądają jakoś nie tak, jak powinny.
– Implanty – wyjaśnił Sakai. – Nie ulegają rozkładowi. Można by je pewnie wyjąć i sprzedać jakiejś innej głupiej gęsi. Coś w rodzaju surowca wtórnego.
Bosch nie odpowiedział. Nagle ogarnęło go przygnębienie – ta kobieta, kimkolwiek była, zrobiła to swemu ciału, żeby uczynić je bardziej ponętnym, a później skończyła w ten sposób. Czy osiągnęła tylko tyle, że udało się jej wzbudzić pożądanie mordercy?
Sakai przerwał tok jego myśli.
– Jeśli zrobił to Lalkarz, musiała leżeć w betonie co najmniej przez cztery lata, zgadza się? Jak na tak długi czas, proces rozkładu nie posunął się za bardzo. Pozostały włosy, oczy i niektóre tkanki wewnętrzne. Będzie nad czym popracować. W zeszłym tygodniu dostałem zwłoki faceta, jakiegoś autostopowicza znalezionego w kanionie Soledad. Podobno to ten sam, który zaginął rok temu latem. Nic z niego nie zostało, same kości. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że ciało leżało pod gołym niebem, a tam są zwierzęta. Dostają się do środka przez odbyt. Tą drogą najłatwiej i zwierzęta…
– Wiem o tym, Sakai. Pozostańmy przy tej tutaj.
– Wygląda na to, że beton spowolnił proces rozkładu. Nie zatrzymał go całkowicie, tylko spowolnił. Tak jak w hermetycznym grobowcu.
– Będziecie w stanie ustalić, kiedy zginęła?
– Raczej nie. Na podstawie sekcji będzie można stwierdzić jej tożsamość, a ustalenie, kiedy zginęła, to już wasza działka.
Bosch spojrzał na palce martwej kobiety. Wyglądały jak czarne patyki, cienkie niczym ołówek.
– A odciski palców?
– Dostaniemy je w inny sposób – uśmiechnął się Sakai.
– Jak to? Zostawiła odciski w betonie?
Uśmiech Sakaia rozpłynął się bez śladu; Bosch zepsuł całą niespodziankę.
– Zgadza się. Można tak powiedzieć. Zdejmiemy jej odciski, a może nawet kształt twarzy, jeżeli uda się nam wyciągnąć bryłę betonu. Ten człowiek wlał do cementu za dużo wody. Beton wyszedł bardzo miękki. To nam ułatwi zadanie. Będziemy mieli odciski.
Bosch schylił się, aby obejrzeć dokładniej pasek skóry zaciśnięty wokół szyi ofiary. Był czarny, wąski, a przy jego krawędzi biegł napis z nazwą wytwórcy. Pasek odcięty został od torebki, tak jak wszystkie poprzednie. Harry pochylił się niżej i trupi odór wypełnił jego nozdrza i płuca. Obwód paska na szyi był mały, mniej więcej taki jak obwód butelki. Wystarczająco mały, aby spowodować natychmiastową śmierć. Bosch spojrzał na pętlę: zrobiona po prawej stronie, lewą ręką. Tak jak poprzednie. Church był mańkutem.
Należało sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Nazywali to podpisem.
– Miała jakieś ubranie? Może buty?
– Nic. Tak jak wszystkie inne, pamiętasz?
– Otwórz do końca. Chcę zobaczyć resztę.
Sakai pociągnął suwak czarnego worka dalej, do samych stóp. Bosch nie był pewien, czy Sakai wie o podpisie, ale nie miał ochoty go wtajemniczać. Pochylił twarz nad zwłokami i udawał, że ogląda dokładnie wszystko, ale naprawdę interesowały go tylko paznokcie stóp. Palce były czarne, popękane i poskręcane, paznokcie połamane, a kilku brakowało. Bosch widział resztki lakieru na tych, które pozostały. Jaskrawy róż przyciemniony przez płyny wydzielające się przy rozkładzie ciała, kurz i upływ czasu. Na dużym palcu prawej stopy znalazł podpis, a raczej to, co z niego zostało. Maleńki biały krzyżyk starannie namalowany na paznokciu. Podpis Lalkarza. Taki sam był na ciałach wszystkich ofiar.
Harry poczuł, że serce wali mu coraz mocniej. Rozejrzał się po wnętrzu vana i poczuł się klaustrofobicznie. Pomyślał, że to paranoja zaczyna dobijać się do jego mózgu. Zaczął rozważać różne możliwości. Jeżeli zwłoki tej kobiety nosiły wszystkie charakterystyczne cechy ofiar Lalkarza, to znaczy, że zabił ją Church, a jeżeli zamordował ją Church, który sam od dawna nie żyje, to kto zostawił list na posterunku w Hollywood?
Wyprostował się i po raz pierwszy objął wzrokiem całe ciało. Nagie i skurczone, zapomniane. Zadał sobie w myślach pytanie, czy gdzieś leżą w betonie inne zwłoki, czekające na swego odkrywcę.
– Zamknij – polecił Sakaiowi.
– To robota Lalkarza, co?
Nie odpowiedział. Wyskoczył z samochodu, odsunął nieco zamek błyskawiczny swojej bluzy, żeby wpuścić trochę powietrza.
– Ej! – krzyknął za nim Sakai. – Tak z ciekawości, skąd się dowiedzieliście, gdzie jej szukać? Jeżeli Lalkarz nie żyje, kto wam dał wskazówki?
To pytanie także pozostawił bez odpowiedzi. Powoli wszedł pod dach z plastiku. Tamci nadal się zastanawiali, jak wydobyć bryłę betonu, w której znaleźli zwłoki. Edgar stał z boku, starając się trzymać z dala od kurzu. Bosch zawołał jego i Poundsa. Przeszli na lewą stronę wykopu, gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.
– No i co? – spytał Pounds. – Jak to wygląda?
– Wygląda na robotę Churcha – odparł Bosch.
– Cholera – powiedział Edgar.
– Skąd masz pewność? – zapytał Pounds.
– Są wszystkie znaki, jakie zostawiał Lalkarz. Nawet podpis.
– Podpis? – zdziwił się Edgar.
– Biały krzyżyk na palcu stopy. Utrzymywaliśmy to w tajemnicy w czasie dochodzenia, zawieraliśmy układy z reporterami, żeby tego nie publikowali.
– A może to jakiś naśladowca? – spytał z nadzieją Edgar.
– Możliwe. Po zakończeniu śledztwa biały krzyżyk przestał być tajemnicą. Bremmer, ten z „Timesa”, napisał książkę o Lalkarzu. Wspomniał też o krzyżyku.
– A więc mamy do czynienia z plagiatorem – podsumował Pounds.
– Wszystko zależy od tego, kiedy zginęła – odparł Bosch. – Książka Bremmera wyszła rok po śmierci Churcha. Jeżeli ta kobieta została zamordowana później, sprawcą jest jakiś naśladowca Lalkarza. Bo jeśli wcześniej, to nie wiem…
– Cholera – powtórzył Edgar.
Bosch zastanowił się przez chwilę.
– Jest wiele możliwości. Może to być naśladowca, a może Church miał wspólnika, o którym nic nie wiedzieliśmy. A może… może zastrzeliłem nie tego, co trzeba. Może autor ostatniego listu napisał prawdę.
Słowa Harry’ego zawisły w powietrzu. Nikt się nie odezwał. Potraktowali to tak, jak się traktuje psie gówno na chodniku – każdy je widzi i omija, lecz patrzy gdzie indziej.
– Gdzie jest list? – spytał w końcu Bosch.
– W moim samochodzie – odrzekł Pounds. – Zaraz przyniosę. Co miałeś na myśli, mówiąc o wspólniku?
– Zakładając, że zrobił to Church, skąd się wziął list? Musiał go napisać ktoś, kto wiedział o morderstwie i wiedział, gdzie Church ukrył ciało. Jeżeli tak, to kim jest ten człowiek? Wspólnikiem? Czy Church zabijał do spółki z kimś, o kim nic nie wiemy?
– Pamiętacie sprawę Dusiciela z Hillside? – spytał Edgar. – Później się okazało, że to byli dusiciele. W liczbie mnogiej. Dwaj kuzyni z upodobaniem do mordowania młodych kobiet.
Pounds cofnął się o krok i potrząsnął głową, jakby w obronie przed czymś, co może stanowić potencjalne zagrożenie dla jego kariery.
– A może to sprawka tej baby, Chandler? – powiedział. – Przypuśćmy, że żona Churcha wie, gdzie grzebał ciała. Mówi o tym swojej prawniczce, a mecenas Chandler wymyśla całą intrygę. Pisze wierszyk w stylu Lalkarza i podrzuca go na posterunek. W ten sposób ma pewne jak w banku, że cię zmiażdży w sądzie.
Bosch szybko przeanalizował w myślach tę możliwość. Początkowo wydała mu się całkiem prawdopodobna, ale po chwili dostrzegł jej słabe punkty.
– Dlaczego więc Church zakopywał niektóre ciała, a innych nie? Psycholog, który doradzał nam przy śledztwie, twierdził, że morderca miał jakiś cel, zostawiając ciała ofiar niezakopane, tak aby każdy łatwo mógł je zobaczyć. Był ekshibicjonistą. Pod koniec, po siódmym morderstwie, zaczął nawet przysyłać listy do nas i do gazet. To nie trzyma się kupy, że niektóre ciała zostawiał na wierzchu, żeby można je było znaleźć, a inne grzebał w betonie.
– Fakt – zgodził się Pounds.
– Według mnie to naśladowca – stwierdził Edgar.
– Ale czemu miałby kopiować wszystko, łącznie z podpisem, a potem zakopywać ciało? – zapytał Bosch.
W gruncie rzeczy nie było to pytanie skierowane do nich. Wiedział, że sam będzie musiał na nie odpowiedzieć. Stali w milczeniu przez dłuższą chwilę, wszyscy zaczynali zdawać sobie sprawę, iż najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest to, że Lalkarz nadal żyje.
– Ale dlaczego ten człowiek, kimkolwiek jest, zostawił kartkę? – Pounds wydawał się bardzo podekscytowany. – Po co podrzucił nam list? Przecież bez tego nic byśmy nie wiedzieli.
– Ponieważ chce być w centrum zainteresowania – odparł Bosch. – Takiego, jakim cieszył się Lalkarz. Takiego, jakie wzbudzi ten proces.
Znowu zapadła cisza.
– Kluczem do sprawy jest ustalenie tożsamości tej kobiety – powiedział Bosch. – Trzeba się dowiedzieć, jak długo leżała w betonie. Jeżeli to ustalimy, będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
– Więc co robimy? – zapytał Edgar.
– Nie puszczamy pary z ust – zadecydował Pounds. – Jeszcze nie teraz. Trzeba poczekać, aż coś będziemy wiedzieli na pewno. Czekamy na autopsję i ustalenie tożsamości. Dowiemy się, jak długo ta dziewczyna tam leżała i co robiła, zanim zginęła. Zadzwonimy… zadzwonię i dowiem się, co robimy potem. A na razie nic nie mówcie. Bo jak powiemy coś zbyt pochopnie, może to przynieść Policji Los Angeles ogromne szkody. Widzę, że są tutaj ludzie z mediów. Ja sam się nimi zajmę. Oprócz mnie nikt nic nie mówi. Jasne?
Dwaj detektywi skinęli głowami; Pounds odszedł. Przedzierając się powoli przez zwały gruzu, zmierzał do skupiska reporterów i kamerzystów stojących za żółtą taśmą rozciągniętą przez mundurowych.
Bosch i Edgar stali przez chwilę w milczeniu, odprowadzając go wzrokiem.
– Mam nadzieję, że wie przynajmniej, co powiedzieć – rzucił Edgar.
– Pewność siebie bije od niego na kilometr.
– O tak.
Bosch poszedł z powrotem do wykopu, a Edgar podążył za nim.
– Co zrobicie z odciskami jej ciała w betonie?
– Robotnicy powtarzają ciągle, że nie da się tego wydobyć. Mówią, że ten, kto mieszał cement, nie zrobił tego zgodnie z zasadami. Wziął za dużo wody i piasku. Wyszło coś w rodzaju gipsu stolarskiego. Jeżeli spróbujemy podnieść bryłę w całości, rozpadnie się na kawałki pod własnym ciężarem.
– Więc?
– Donovan miesza gips. Zrobi odlew twarzy. Tu, na miejscu. A co do odcisków palców, to mamy tylko lewą rękę, bo prawa pokruszyła się przy rozkopywaniu. Donovan chce wykorzystać kauczuk silikonowy. Mówi, że to daje największą szansę uzyskania odlewu z odciskami.
Harry skinął głową. Spojrzał na Poundsa rozmawiającego z reporterami i zobaczył pierwszą tego dnia rzecz, z której miał ochotę się pośmiać. Pounds stał przed kamerami, ale najwyraźniej nikt nie powiedział mu o sadzy rozmazanej na czole. Bosch zapalił papierosa i odwrócił się do Edgara.
– A więc w całym tym budynku znajdowały się magazyny do wynajęcia?
– Zgadza się. Właściciel posesji był tu niedawno. Powiedział, że tylna część budynku podzielona była na pojedyncze pomieszczenia. Lalkarz… to znaczy morderca mógł sobie wynająć jedno z nich i dyskretnie robić tam, co tylko chciał. Jedyny kłopot, z jakim musiał sobie poradzić, to hałas przy rozbijaniu podłogi. Ale mógł to zrobić nocą. Właściciel mówi, że większość najemców nie przychodziła tu po zmroku. Każdy miał własny klucz do drzwi wejściowych zaplecza. Sprawca mógł więc bez przeszkód wejść tu w nocy i zrobić swoje.
Następne pytanie nasuwało się samo i Edgar odpowiedział, zanim Bosch zdążył zapytać.
– Właściciel nie potrafi podać nazwiska najemcy. W każdym razie nie może za nie ręczyć. Wszystkie dokumenty poszły z dymem w czasie pożaru. Firma ubezpieczeniowa wypłaciła odszkodowania wszystkim, którzy złożyli podania. Będziemy mieli ich nazwiska. Ale powiedział też, że niektórzy w ogóle nie zgłaszali żadnych roszczeń, kiedy zamieszki wygasły. Po prostu nigdy więcej ich nie zobaczył. Nie pamięta wszystkich nazwisk, ale jeżeli morderca był wśród nich, to i tak prawdopodobnie podał fałszywe. Gdybym ja chciał wynająć pomieszczenie po to, żeby zrobić dziurę w podłodze i pogrzebać tam ciało, na pewno nie zostawiłbym swojego nazwiska.
Bosch skinął głową i zerknął na zegarek. Niedługo musiał się zbierać. Poczuł głód, ale wiedział, że pewnie nie będzie miał czasu, by coś zjeść. Spojrzał na wykop i spostrzegł, że różnica kolorów pomiędzy starym a nowym betonem tworzy wyraźną linię w miejscu, gdzie się stykają. Ten pierwszy był prawie biały, ten zaś, w którym pogrzebano zwłoki, miał odcień ciemnoszary. Z niedużej bryły szarego cementu na dnie wykopu wystawało coś czerwonego. Zeskoczył do dołu i podniósł bryłę nieco większą niż piłka baseballowa. Uderzył nią kilka razy w stary beton, aż rozpadła się w jego dłoni. Papierek stanowił część zmiętej paczki marlboro. Edgar wyciągnął z kieszeni specjalną foliową torebkę przeznaczoną na dowody rzeczowe i podsunął ją Boschowi.
– Musiała się tam dostać razem z ciałem – powiedział. – Dobry połów, Harry.
Bosch wyszedł z rowu i ponownie zerknął na zegarek. Nie miał już czasu.
– Daj mi znać, jak ją zidentyfikujecie.
Wrzucił bluzę do bagażnika i zapalił kolejnego papierosa. Obserwował, jak Pounds kończy swoją dokładnie zaplanowaną zaimprowizowaną konferencję prasową. Większość reporterów miała na sobie drogie garnitury i Harry uznał, że są z telewizji. Bremmer, dziennikarz z „Timesa”, stał nieco z boku. Od czasu kiedy Bosch widział go po raz ostatni, przytył i zapuścił brodę. Na pewno teraz czekał, aż telewizyjni reporterzy skończą zadawać pytania, by zaskoczyć Poundsa czymś, co będzie wymagało trochę zastanowienia.
Po pięciu minutach Pounds skończył. Bosch ryzykował, że spóźni się do sądu, ale chciał zobaczyć kartkę. Pounds dał mu znak ręką i skierował się do swojego samochodu. Bosch poszedł za nim. Wsiadł do wozu i Pounds wręczył mu fotokopię listu.
Harry długo się jej przyglądał. Została napisana ręcznie wyraźnymi, dużymi literami. Specjalista z działu analizy grafologicznej określił ten styl pisma jako filadelfijski i stwierdził, iż pochylenie w prawą stronę wynikło z tego, że autor nie miał wprawy. Prawdopodobnie był mańkutem piszącym prawą ręką.
W gazecie napisali, że proces się zaczyna, że werdykt zapadnie o Lalkarza czynach. Przeszyła serce kula przez Boscha wystrzelona, lecz niech wiedzą laleczki, że praca ma nieskończona. Tam ku zachodniej dzielnicy z pieśnią serce me bieży, kiedy słodką laleczkę wspomnę, co pod Bingiem leży. Biada Ci, biada, Bosch, co kulę posłałeś źle! Lata przeminęły, a ja ciągle w grze.
Bosch wiedział, że można podrobić charakter pisma i styl, ale i tak wiersz mocno nim wstrząsnął. Był dokładnie taki jak poprzednie – te same nieudolne rymy uczniaka, to samo żałosne naśladownictwo poetyckiego języka. Harry poczuł ciężar przygniatający piersi.
To on, pomyślał, to na pewno on.