Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Better. Obsesja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Better. Obsesja - ebook

Nie ma trucizny bez antidotum.

Nie ma początku bez końca.

Historia Thomasa i Vanessy dobiega końca. Zdrady i kłamstwa oddaliły ich od siebie, a nie zawsze można naprawić to, co zostało zniszczone. Kiedy ich drogi się rozchodzą, dziewczyna postanawia wyjechać z Corvallis, jednak ta podróż nie wystarczy, by przywrócić jej spokój i ukoić żal do chłopaka, który złamał jej serce. Tymczasem Thomas zostawił burzliwą przeszłość za sobą i postanowił raz na zawsze stawić czoła dręczącym go demonom. Gdy ponownie spotykają się na uczelni, żywią do siebie złość, która prowadzi ich do wojny opartej na starciach i prowokacjach. Wciąż jednak łączy ich płomienne uczucie, jakby ogień tlił się pod popiołem i tylko czekał na iskrę, która go rozpali. Nie trzeba wiele, aby wybuchli, zwłaszcza gdy w pobliżu znajduje się Logan, który nie odstępuje dziewczyny na krok. Czy po burzy znów zaświeci słońce? Czy wielka miłość może nas ocalić? Thomas i Vanessa wkrótce to odkryją.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68226-85-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

W dzie­ciń­stwie mia­łam po­wra­ca­jący sen: sie­dzia­łam na drew­nia­nym molo, to­wa­rzy­szyły mi wy­łącz­nie fru­wa­jące nade mną mewy, ob­ser­wo­wa­łam ota­cza­jące mnie spo­kojne mo­rze.

Było ogromne.

Włosy roz­wie­wał mi lekki wiatr, na nie­bie wid­niało kilka chmur. Słu­cha­łam szumu fal ude­rza­ją­cych o brzeg.

Czu­łam się wolna jak te mewy, które ba­wiły się i pisz­czały mi nad głową. Kiedy na nie pa­trzy­łam, mia­łam wra­że­nie, że też mogę roz­ło­żyć skrzy­dła i la­tać ra­zem z nimi. Mo­głam do­się­gnąć naj­wyż­szego szczytu, po­dzi­wiać ży­cie z góry. By­łam pewna, że będę w sta­nie zo­ba­czyć wszystko. Każdą od­bytą kłót­nię, każdą wy­laną łzę, każdy skra­dziony po­ca­łu­nek. Być może by­ła­bym w sta­nie bar­dziej je do­ce­nić. Zro­zu­mia­ła­bym ich nie­skoń­czoną war­tość i po­ję­ła­bym, że istota ludzka po­trafi do­ce­nić ży­cie do­piero wtedy, kiedy stoi nad prze­pa­ścią.Roz­dział 1

Ostatni war­kot mo­toru wi­bruje mi w ko­ściach. Jakby mnie wzy­wał.

Od­dy­chaj, Va­nesso, od­dy­chaj.

Nie ma już nad tobą wła­dzy.

Na­prawdę jej nie ma.

Wo­kół mnie pa­nuje chaos. Stu­denci cho­dzą po kam­pu­sie we wszyst­kich kie­run­kach, wy­peł­niają go swoim ga­da­niem, wy­raź­nie pod­eks­cy­to­wani po­wro­tem z fe­rii zi­mo­wych. Ja wy­czu­wam jed­nak na­pię­cie, sły­sząc za ple­cami war­kot sil­nika. Od­ry­wam wzrok od im­po­nu­ją­cej, ce­gla­nej fa­sady Me­mo­rial Union i szu­kam w so­bie od­wagi.

Ze ści­śnię­tym gar­dłem i bi­ją­cym mocno ser­cem za­ci­skam pię­ści, pro­stuję ra­miona i od­wra­cam się w jego stronę, zde­cy­do­wana, by po­ka­zać jemu, a zwłasz­cza so­bie, że jego obec­ność mną nie wstrząsa. Już nie.

Kiedy się od­wra­cam, Tho­mas jedną nogą pod­trzy­muje cię­żar mo­to­cy­kla, drugą sta­wia go na nóżce. Przy­kryte skó­rzaną kurtką mię­śnie jego bi­cep­sów się na­pi­nają. Kiedy zdej­muje kask i po­trząsa głową, jego lekko roz­czo­chrane włosy opa­dają mu na czoło. Są nieco dłuż­sze, niż kiedy wi­dzia­łam go po raz ostatni. Wy­daje mi się jesz­cze bar­dziej fa­scy­nu­jący niż wcze­śniej. Niech go szlag. Nie za­słu­guje na ta­kie piękno.

Za­wie­sza kask na kie­row­nicy, zsiada z mo­to­cy­kla, opiera się o niego i z tyl­nej kie­szeni ciem­nych je­an­sów wy­ciąga paczkę marl­boro.

Wkłada pa­pie­ros do ust, prze­chyla głowę na bok i wy­ta­tu­owaną dło­nią z licz­nymi pier­ście­niami na pal­cach za­sła­nia pło­myk za­pal­niczki.

Po­tem unosi na mnie wzrok, zde­cy­do­wany i prze­ni­kliwy, jakby wie­dział już, że stoję o kilka me­trów od niego.

Czuję, jak żo­łą­dek mi się ści­ska, a serce robi się na­gle cięż­kie.

Od na­szego ostat­niego spo­tka­nia mi­nął po­nad mie­siąc, a jed­nak, kiedy znów tu je­stem, czuję się tak, jakby mi­nęło le­d­wie kilka go­dzin, od­kąd wy­bie­głam z jego po­koju z ser­cem roz­trza­ska­nym na ka­wałki. Z tego po­koju, w któ­rym wszystko się za­częło i skoń­czyło. W któ­rym ugo­ścił mnie i się mną za­opie­ko­wał, w któ­rym ode­pchnął mnie i po­rzu­cił.

Od tam­tej pory wszystko się jed­nak zmie­niło. Ja się zmie­ni­łam. Zro­zu­mia­łam, że można od­na­leźć po­zy­tywne strony w utra­cie wszyst­kiego, co się miało: zo­sta­jesz wtedy sama i od­kry­wasz, że mo­żesz so­bie wy­star­czyć. Kiedy do­tknę­łam dna, zy­ska­łam świa­do­mość tego, kim je­stem, i po­zna­łam swoją war­tość. Nie po­zwolę te­raz ni­komu, a zwłasz­cza Tho­ma­sowi, spra­wić, że znów po­czuję się słaba i oszu­kana.

Wkła­dam dło­nie do kie­szeni weł­nia­nego płasz­cza i pa­trzę, jak na mój wi­dok marsz­czy czoło. Po­tem, z pa­pie­ro­sem w ustach i chmurą dymu wo­kół twa­rzy, swo­imi zie­lo­nymi oczami lu­struje mnie od stóp do głów. Sta­ram się zi­gno­ro­wać mro­wie­nie, które roz­prze­strze­nia się po ca­łym moim ciele, i wzro­kiem prze­ka­zuję mu wszystko, co chcia­ła­bym wy­krzy­czeć: cały mój gniew. Urazę. Po­gardę.

Nie mogę jed­nak nie za­da­wać so­bie py­ta­nia, czy w tym ostat­nim mie­siącu udało mu się ogar­nąć, rzu­cić całe to gówno, które przyj­mo­wał, kiedy się roz­sta­wa­li­śmy.

Na samą myśl, że od­po­wiedź jest prze­cząca, ści­ska mi się serce. Dla nas dwojga nie ma już na­dziei, ale wiem, że ja­kaś część mnie nie za­zna spo­koju, póki nie będę miała pew­no­ści, że spo­koju nie znaj­dzie także i on.

I cho­ciaż zdaję so­bie sprawę, że moim ser­cem tar­gają różne emo­cje, także te wro­gie, dzięki któ­rym czuję się sil­niej­sza, mam świa­do­mość, że wró­ci­łam do Co­rval­lis, żeby roz­po­cząć wszystko od nowa. Nie mam naj­mniej­szego za­miaru dać się mu stłam­sić. Ani te­raz, ani kie­dy­kol­wiek. Dla­tego też po­sta­na­wiam go zi­gno­ro­wać, od­wró­cić się na pię­cie i ru­szyć do bu­dynku, w któ­rym mam za­ję­cia. Le­d­wie zdążę zro­bić krok, chwy­tają mnie od tyłu dwa szczu­płe ra­miona.

– O rany, wró­ci­łaś! – woła moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. – Ży­jesz! – Ści­ska mnie jesz­cze moc­niej. – Je­steś cała i zdrowa!

– Wró­ci­łam! – po­twier­dzam z uśmie­chem. – Cała i zdro...

Tif­fany chwyta mnie za dło­nie, ob­raca i przy­gląda mi się od stóp do głów. Wy­trzesz­cza oczy i pyta:

– Co ty na­ro­bi­łaś?

Marsz­czę czoło, a ona wciąż przy­gląda mi się, za­sko­czona. Opusz­czam głowę i pa­trzę na swoją syl­wetkę w je­an­so­wej spód­nicy, czar­nych raj­sto­pach i gol­fie. To moje naj­now­sze na­bytki za­ku­pione w Pho­enix na dzień przed wy­jaz­dem. Do nich, jak zwy­kle, wło­ży­łam trampki.

– Nic, to tylko moje nowe ubra­nia. No i nie­chcący mo­głam się tro­chę opa­lić. To nie­sa­mo­wite, ale w Pho­enix cią­gle świeci słońce.

– Mhm – mam­ro­cze, wy­krzy­wia­jąc usta i krzy­żu­jąc ra­miona na piersi bez prze­ko­na­nia. – Je­steś znacz­nie chud­sza niż przed wy­jaz­dem. Czy ty w ogóle coś jesz? Wy­raź­nie na­ka­za­łam Ale­xowi, żeby miał cię na oku w tym cza­sie i pil­no­wał, że­byś ja­dła. Czy cię pil­no­wał?

– Nie ma żad­nego po­wodu do ner­wów, ma­mu­siu – do­daję, prze­drzeź­nia­jąc ją. – Po pro­stu dużo tre­no­wa­łam ze Stellą. Mó­wi­łam ci o tym. – Uśmie­cham się, żeby ją uspo­koić.

Kręci głową i za­rzuca na plecy ko­smyk swo­ich krę­co­nych, mie­dzia­nych wło­sów.

– Mu­szę przy­zwy­czaić się do my­śli, że tre­nu­jesz kick­bo­xing. – Chi­cho­cze.

– Dla mnie to też coś no­wego. – Po­tem, w przy­pły­wie eu­fo­rii, py­tam: – A chcesz zo­ba­czyć coś na­prawdę za­je­bi­stego?

Pa­trzy na mnie nie­pew­nie, ale wiem, że ją za­cie­ka­wi­łam. Uśmie­cham się, pal­cem za­chę­cam, by się zbli­żyła, i uno­szę ko­szulkę.

– Ejże, Nessy, je­ste­śmy w ogro­dzie, a wo­kół są setki stu­den­tów. Co ty za­mie­rzasz zro­bić? – pyta, uno­sząc brew.

– Po­patrz! – wo­łam, pod­eks­cy­to­wana.

Opusz­cza wzrok na mój de­kolt i oczy omal nie wy­cho­dzą jej z or­bit.

– NIE!

– Tak! – pisz­czę jak wa­riatka, nie umie­jąc po­ha­mo­wać en­tu­zja­zmu.

Tif­fany pa­trzy naj­pierw na mnie, po­tem na wy­ta­tu­owaną różę, a po­tem znowu na mnie.

– Zro­bi­łaś so­bie ta­tuaż mię­dzy cyc­kami?! – woła, uśmie­cha­jąc się sze­roko.

– Ciii! – Za­ty­kam jej usta dło­nią.

– Sorry, je­stem wstrzą­śnięta! Prze­cież bo­isz się igieł! Omal nie ze­mdla­łaś, kiedy le­karz po­bie­rał ci krew – mówi.

– Wiem, wiem. Nie pla­no­wa­łam tego. Ale kiedy przed­wczo­raj przy­pad­kiem mi­ja­łam sa­lon ta­tu­ażu, zda­łam so­bie sprawę, że pra­gnie­nie jest sil­niej­sze niż lęk.

– Nie wie­rzę... Dla­czego mi o tym od razu nie po­wie­dzia­łaś?! Za­żą­da­ła­bym re­la­cji na żywo!

– Chcia­łam ci zro­bić nie­spo­dziankę – od­po­wia­dam z sa­tys­fak­cją.

– No cóż, te­raz już na­prawdę prze­szłaś na ciemną stronę mocy. – Sztur­cha mnie żar­to­bli­wie w ra­mię. – O rany, gdyby twoja matka się o tym do­wie­działa, umar... – prze­rywa w pół zda­nia, wi­dząc moją minę. Do­brze wie, że po wszyst­kim, co od­kry­łam, nie chcę na­wet o niej sły­szeć. – Prze­pra­szam – mówi po­spiesz­nie.

– Spo­koj­nie, nic się nie stało. – Wzru­szam ra­mio­nami, uda­jąc obo­jęt­ność.

– Nie roz­ma­wia­łaś z nią wię­cej, prawda?

– Nie. – Wzdy­cham, czu­jąc nad­cho­dzące mdło­ści. – Pró­bo­wała się ze mną skon­tak­to­wać: kiedy za­blo­ko­wa­łam jej nu­mer, za­dzwo­niła z te­le­fonu Vic­tora, ale nie ode­bra­łam.

Tif­fany z czu­ło­ścią ści­ska moje ra­mię.

– Na­wet nie wiesz, jak bar­dzo ża­łuję, że nie było mnie tam z tobą.

– Wiem, wiem.

Obej­mu­jemy się przez dłuż­szą chwilę. Przy­po­mina mi się wszystko, czego się do­wie­dzia­łam w dniu, gdy spo­tka­łam się z moim oj­cem. A w za­sa­dzie z męż­czy­zną, któ­rego do­tąd uwa­ża­łam za ojca. Przy­po­mi­nam so­bie, że po­czu­łam się zdra­dzona przez matkę, która tak wiele trzy­mała przede mną w se­kre­cie, i prze­stra­szona wła­sną sa­mot­no­ścią, bo nie mia­łam ni­kogo, komu mo­gła­bym na­prawdę za­ufać, a wszystko, czego by­łam pewna, ob­ró­ciło się w proch... Kręcę głową, sta­ra­jąc się od­su­nąć od sie­bie cha­otyczne my­śli, które wy­peł­niają mój umysł, ale w tej sa­mej chwili mija nas Tho­mas z nie­wy­soką dziew­czyną o kasz­ta­no­wych wło­sach, któ­rej nie wi­dzia­łam ni­gdy wcze­śniej, a która wy­daje się mu bli­ska. Żar­tuje z nią i się śmieje, obej­muje ją ra­mie­niem i przy­ciąga do sie­bie.

Tak jak to ro­bił ze mną.

Ten spek­takl jest ni­czym cios w samo serce.

„Nie daj mu się spro­wo­ko­wać” – po­wta­rzam so­bie, za­my­ka­jąc oczy i sta­ra­jąc się zi­gno­ro­wać drże­nie, ale to nie­moż­liwe: mój umysł za­le­wają mi­liony róż­nych hi­po­tez.

Tho­mas to nie czło­wiek, który lubi się przy­tu­lać. A przede wszyst­kim nie jest to czło­wiek, który ma ja­kieś przy­ja­ciółki. A przy­naj­mniej ta­kie przy­ja­ciółki, z któ­rymi nie cho­dziłby do łóżka. Sam mi to po­wie­dział.

To z pew­no­ścią nie wy­ją­tek...

Oczy za­czy­nają mnie piec. Jesz­cze chwila i za­leję się łzami.

Czy to moż­liwe, że za­stą­pił mnie tak szybko, z taką ła­two­ścią? Boże, za­raz zwy­mio­tuję.

Tif­fany za­uważa moją zmianę na­stroju. Od­suwa się ode mnie i uważ­nie mi się przy­gląda.

– Ej, wszystko w po­rządku?

Biorę głę­boki od­dech.

Przy­po­mnij so­bie wszystko, co złe, Va­nesso. Te straszne słowa, które ci po­wie­dział. Przy­po­mnij so­bie łzy, które przez niego ro­ni­łaś. Bez­senne noce.

Nie­na­wi­dzisz go.

Strasz­nie go nie­na­wi­dzisz.

A on nie ma już nad tobą żad­nej cho­ler­nej wła­dzy.

Otwie­ram oczy i sta­ra­jąc się nie oka­zać ani odro­biny tra­wią­cego mnie bólu, ma­luję so­bie na twa­rzy trium­fu­jący uśmiech. Je­śli w ostat­nim okre­sie cze­goś się na­uczy­łam, to po­ka­zy­wać sie­bie w ca­ło­ści, na­wet gdy na ziemi leżą roz­trza­skane frag­menty mnie.

– Oczy­wi­ście, wszystko jest wspa­niale – kła­mię. Biorę moją naj­lep­szą przy­ja­ciółkę pod ra­mię i ru­szamy do na­szych sal.

Pierw­sze wy­kłady w no­wym se­me­strze mi­jają szybko, a mnie na szczę­ście udaje się unik­nąć spo­tka­nia z Tho­ma­sem. Brak wspól­nych za­jęć bar­dzo uła­twia sprawę.

Mam wolną go­dzinę przed prze­rwą obia­dową. Po­sta­na­wiam udać się do se­kre­ta­riatu, żeby zmie­nić swój plan za­jęć z bar­dzo wy­raźną in­ten­cją.

W ostat­nim mie­siącu mia­łam czas, by za­sta­no­wić się nad wie­loma rze­czami, w tym nad wła­sną przy­szło­ścią.

Mój gniew na Tho­masa nie wy­klu­cza em­pa­tii wo­bec jego prze­szło­ści. Znacz­nie wię­cej zro­zu­mia­łam, od­kąd po­zna­łam jego hi­sto­rię. Kiedy na wła­sne oczy zo­ba­czy­łam prze­ra­ża­jącą rze­czy­wi­stość, w któ­rej się uro­dził i do­ra­stał, i wszyst­kie jej kon­se­kwen­cje, za­czę­łam się za­sta­na­wiać, jak wiele ko­biet żyje w cie­niu prze­mo­co­wego, okrut­nego męża i ile dzieci do­ra­sta­ją­cych w po­dob­nych wa­run­kach czuje za­gu­bie­nie.

Po­szu­ka­łam in­for­ma­cji i sta­ty­styki mnie prze­ra­ziły.

Naj­gor­sze było jed­nak od­kry­cie, jak ni­ska jest świa­do­mość pro­blemu i jak rzadko ro­dziny do­świad­cza­jące prze­mocy zo­stają oto­czone opieką. Gniew, który wtedy po­czu­łam, szybko zmie­nił się w po­trzebę dzia­ła­nia.

Nie li­czę na to, że uda mi się zmie­nić świat, ale wiem, że ja też mogę coś zro­bić: dać na­dzieję tym, któ­rym zo­stała ona ode­brana. A przy­naj­mniej za­pew­nić im odro­binę me­dial­nego roz­głosu.

– Sły­sza­łam, że zwol­niło się miej­sce w re­dak­cji – mó­wię, wcho­dząc do sie­dziby uni­wer­sy­tec­kiej ga­zetki „Da­ily Ba­ro­me­ter”.

Wia­do­mość wy­czy­ta­łam w ese­me­sie od Le­ili ja­kąś go­dzinę wcze­śniej. Uzna­łam, że to znak od losu. Uzbro­jona w de­ter­mi­na­cję i od­wagę, prze­kro­czy­łam próg biura pach­ną­cego przy­jem­nie pa­pie­rem i tu­szem i ru­szy­łam pro­sto do je­dy­nego za­ję­tego sta­no­wi­ska. Wi­siała nad nim czarna, pla­sti­kowa ta­bliczka z na­pi­sem: „Will Tan­ner. Big Boss”.

Młody re­dak­tor na­czelny kła­dzie stertę kar­tek na biurku wy­peł­nio­nym już szczel­nie pa­pie­rami, unosi głowę, zdej­muje oku­lary i prze­ciera czoło dło­nią, by od­gar­nąć ciemne loki.

– Kim je­steś? – pyta, pa­trząc na mnie spode łba.

– Na­zy­wam się Va­nessa Clark. Stu­diuję na dru­gim roku. Kilka ty­go­dni temu na­pi­sa­łam ar­ty­kuł o nad­uży­wa­niu wła­dzy przez służby po­rząd­kowe w za­stęp­stwie za Le­ilę Col­lins.

– O, wresz­cie się po­zna­jemy. Je­śli chcesz wie­dzieć, to prawda: ten dzie­ciak Bi­shop nie zniósł na­pię­cia i zre­zy­gno­wał – pry­cha.

Nie od­po­wia­dam. Nie mu­szę o tym roz­ma­wiać.

Po­pra­wiam torbę na ra­mie­niu i mó­wię:

– Chcia­ła­bym za­jąć jego miej­sce.

– A kto by nie chciał? – pyta. Za­czyna się ba­wić oku­la­rami. – To nie jest szkolna ga­zetka, do ja­kich więk­szość z was jest przy­zwy­cza­jona. To jedna z naj­lep­szych uni­wer­sy­tec­kich ga­zet w sta­nie Ore­gon. – Kła­dzie oku­lary na biurku, bie­rze ter­mos z kawą i upija łyk. – Je­śli chcesz być jej czę­ścią, mu­sisz być przy­go­to­wana na ciężką pracę. Nie za­do­wa­lam się byle czym. Żą­dam tego, co naj­lep­sze. Od każ­dego z was.

– Oczy­wi­ście, je­stem tego świa­doma. – Uno­szę brodę. – Je­stem go­towa na to, by dać z sie­bie wszystko. A je­śli bę­dzie taka po­trzeba, na­wet wię­cej.

Mruży oczy i przy­gląda mi się z uwagą.

– Twój ar­ty­kuł był do­bry, ale to mógł być od­osob­niony przy­pa­dek. – Upija ko­lejny łyk kawy, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzroku. Kręci głową. – Chcę dać ci szansę. Bi­shop sie­dział tam z tyłu. Od tej pory jego miej­sce na­leży do cie­bie. – Na­lewa kawy i po­daje mi pla­sti­kowy ku­be­czek, a wraz z nim kartę iden­ty­fi­ka­cyjną, na któ­rej wid­nieje na­zwi­sko Paul Bi­shop. – Po­wiedz mi jesz­cze, czym chcia­ła­byś się zaj­mo­wać.

– Kro­niką kry­mi­nalną i spra­wami są­do­wymi. Ale mogę pi­sać o wszyst­kim – od­po­wia­dam, po czym upi­jam łyk kawy i po­wstrzy­muję się, żeby jej nie wy­pluć. Jest zimna i zde­cy­do­wa­nie zbyt słodka.

Will igno­ruje moją zde­gu­sto­waną minę i w za­my­śle­niu przy­kłada pa­lec do ust.

– Masz dużo szczę­ścia, wiesz? Chyba będę miał coś dla cie­bie. Ju­tro po za­ję­ciach zbiorę wszystko i zo­sta­wię ci na biurku.

– Wspa­niale! – Uśmie­cham się z za­do­wo­le­niem.

Wy­cho­dzimy z Wil­lem z re­dak­cji. Oboje idziemy do sto­łówki i roz­ma­wiamy jesz­cze chwilę o mo­ich za­in­te­re­so­wa­niach.

Słu­cha mnie z uwagą, a ja, z kawą w dło­niach, nie umiem po­wstrzy­mać ra­do­ści i en­tu­zja­zmu, że wresz­cie udało mi się za­gwa­ran­to­wać so­bie miej­sce w re­dak­cji.

Opo­wia­dam mu z za­pa­łem o moim pra­gnie­niu, by na­gła­śniać po­mi­jane pro­blemy spo­łeczne, ale kiedy skrę­camy za róg, zde­rzam się z kimś.

Milknę, gdy zdaję so­bie sprawę, że tym kimś jest Tho­mas.

Z godną po­zaz­drosz­cze­nia pręd­ko­ścią Will wy­ciąga z kie­szeni spodni paczkę chu­s­te­czek, bie­rze kilka z nich i za­czyna mnie wy­cie­rać na wy­so­ko­ści piersi, na oczach wście­kłego Tho­masa i mimo mo­jego głę­bo­kiego za­wsty­dze­nia.

Will do­piero po chwili zdaje się poj­mo­wać, że ten gest był nie na miej­scu. Pusz­cza brudne chu­s­teczki, jakby za­częły go pa­rzyć, a świeżą paczkę po­daje mnie.

– Prze­pra­szam – mam­ro­cze, po­pra­wia­jąc so­bie oku­lary, które zsu­nęły mu się na czu­bek nosa.

– Nic się nie stało. – Uśmie­cham się, żeby go uspo­koić, i da­lej pró­buję ze­trzeć plamę.

– Dla mnie nie masz chu­s­te­czek? – kpi Tho­mas, wpa­tru­jąc się w niego z wście­kło­ścią. Za­ci­ska pię­ści i szczęki. Zer­kam na niego i mrużę oczy. Mocno ści­skam chu­s­teczkę w dłoni.

– Ależ pro­szę – od­po­wiada wciąż zde­ner­wo­wany Will. Po­daje mu chu­s­teczki z uprzej­mo­ścią, na jaką Tho­mas nie za­słu­guje, tym bar­dziej że na­wet mu za to nie dzię­kuje.

Tho­mas wy­ciąga dwie ostat­nie i pyta:

– Mnie też wy­trzesz czy mogę to zro­bić sam?

Nie­ru­cho­mieję.

Czy on żar­tuje?

Jak on śmie?

– Tho­mas, na­wet się nie waż... – grożę, rzu­ca­jąc mu wście­kłe spoj­rze­nie, ale Will mi prze­rywa.

– Bar­dzo cię prze­pra­szam, Clark, za­pew­niam, że nie za­mie­rza­łem cię ma­cać. Nie je­stem ta­kim ty­pem czło­wieka. – Zi­ry­to­wany, zerka spode łba na chło­paka, który stoi przed nim. – Te­raz już le­piej pójdę. Ju­tro wi­dzimy się w re­dak­cji. – Że­gna się ze mną wy­mu­szo­nym uśmie­chem i ru­sza przed sie­bie ko­ry­ta­rzem.

Tho­mas jak gdyby ni­gdy nic wy­ciera so­bie plamę po ka­wie chu­s­tecz­kami Willa. Nie za­szczyca mnie na­wet spoj­rze­niem.

Ja na­to­miast wpa­truję się w niego z wście­kło­ścią.

– Straszny z cie­bie skur­wiel – war­czę ze zło­ścią, która pul­suje mi w ży­łach od wielu mie­sięcy.

– Na­stęp­nym ra­zem uwa­żaj, gdzie le­ziesz – od­po­wiada, rzu­ca­jąc mi lo­do­wate spoj­rze­nie.

– Sam uwa­żaj – od­po­wia­dam, po czym, mi­ja­jąc go, sztur­cham go jesz­cze łok­ciem.

Wcho­dzę do sto­łówki, sia­dam przy pierw­szym wol­nym sto­liku. Dys­kret­nie się roz­glą­dam, żeby spraw­dzić, czy Tho­mas nie po­szedł za mną, ale go nie wi­dzę. Niech się goni.

– Nie zmie­ni­łaś zda­nia? – pyta mnie Tif­fany, po­pi­ja­jąc swój cy­tru­sowy na­pój. Alex obok zjada ostatni ka­wa­łek kur­czaka.

– Co do czego? Po­szu­ki­wa­nia mo­jego bio­lo­gicz­nego ojca? – py­tam, zgar­nia­jąc ze sto­lika okruszki chleba.

Tif­fany kiwa głową. Do­strze­gam wy­cze­ku­jące spoj­rze­nie Alexa.

– Nie, nie zmie­ni­łam zda­nia – mó­wię z prze­ko­na­niem. – Nie mogę żyć da­lej, igno­ru­jąc jego ist­nie­nie.

Nie jest to de­cy­zja nie­prze­my­ślana. Długo za­sta­na­wia­łam się nad tym pod­czas wa­ka­cji w Pho­enix, roz­wa­ża­jąc wszyst­kie moż­li­wo­ści, ja­kie mam do dys­po­zy­cji. Kiedy w pa­nice wy­je­cha­łam z Mon­tany, mój oj­ciec Pe­ter dzwo­nił do mnie wie­lo­krot­nie. Tym ra­zem, za­miast ucie­kać, wy­ko­rzy­sta­łam sy­tu­ację. Po­wie­dzia­łam mu, że je­śli za­leży mu na tym, by nie ze­rwać cał­ko­wi­cie na­szej re­la­cji, to jest wła­ściwy mo­ment. Po­pro­si­łam go o in­for­ma­cje na te­mat mo­jego bio­lo­gicz­nego ojca, ale on nie znał od­po­wie­dzi na moje py­ta­nia. Wy­ja­śnił, że matka ni­gdy nie chciała o nim roz­ma­wiać, a on, młody i za­ko­chany, zgo­dził się usza­no­wać jej mil­cze­nie. Wy­dał mi się szczery; wiem, że po czę­ści już mu wy­ba­czy­łam. Po­tem za­chę­cił mnie, że­bym po­roz­ma­wiała z moją matką, by od niej wy­cią­gnąć prawdę, i obie­cał, że tak czy ina­czej, on go­tów jest być przy mnie. Oczy­wi­ście go nie po­słu­cha­łam.

– Je­steś ab­so­lut­nie pewna, że nie chcesz po­mó­wić z Es­ther? – pyta Tif­fany. – Wiem, że już o tym roz­ma­wia­ły­śmy, ale...

– Nie ma mowy. Ona nie jest już czę­ścią mo­jego ży­cia i to się nie zmieni. Nie chcę mieć z nią wię­cej do czy­nie­nia. Na prze­strzeni lat z wie­loma rze­czami się po­go­dzi­łam, ale tym ra­zem nie cho­dzi o na­ma­wia­nie mnie na spo­ty­ka­nie się z chło­pa­kiem z do­brej ro­dziny ani na­wet o wy­rzu­ce­nie mnie z domu. Ukryła przede mną prawdę o moim ojcu i zmu­siła czło­wieka, który mnie wy­cho­wał, do ucieczki do in­nego stanu. Ba­wiła się na­szym ży­ciem, jak­by­śmy byli ku­kieł­kami w jej dło­niach. Nie mogę jej tego wy­ba­czyć. Prze­sa­dziła.

– Skoro tak... Mój oj­ciec ma mnó­stwo kon­tak­tów – przy­po­mina mi przy­ja­ciółka. – Pry­wat­nych de­tek­ty­wów, po­li­cjan­tów... Na pewno znaj­dziemy ja­kiś ślad. Ale chcę być pewna, że wiesz, co ro­bisz. – Ści­ska mi dło­nie. – Chcę wie­dzieć, że wzię­łaś pod uwagę wszyst­kie za i prze­ciw. Także tę moż­li­wość, że ten czło­wiek nie jest wcale lep­szy od two­jej matki. W su­mie ich wina jest wspólna. Wiesz o tym, prawda?

Pa­trzę przez okno na na­gie ga­łę­zie drzew. Po­tem uno­szę wzrok do nieba. Jest nie­bie­skie; ła­godne, stycz­niowe słońce wnika przez szybę do środka.

– Wiem – od­po­wia­dam sła­bym gło­sem, nie pa­trząc na­wet na Tif­fany. – Ale nie szu­kam ojca, żeby bu­do­wać z nim re­la­cję. Szu­kam go po to, by po­znać prawdę. Chcę znać całą hi­sto­rię – koń­czę, nie od­ry­wa­jąc oczu od bia­łych ob­ło­ków przy­po­mi­na­ją­cych watę cu­krową.

Kiedy opusz­czam wzrok, wstrzy­muję od­dech, bo do­strze­gam Tho­masa.

Jest w ogro­dzie, sie­dzi na drew­nia­nym stole, opiera nogi o ławkę i pali pa­pie­rosa. To na­wyk, któ­rego ni­gdy się nie po­zbę­dzie.

Kilku chło­pa­ków wita się z nim i za­czyna roz­mowę. Roz­po­znaję Matta i Vince’a. Opo­wia­dają coś i się śmieją. Kiedy wi­dzę, jak się uśmie­cha, spon­ta­nicz­nie i po­god­nie, czuję ukłu­cie bólu. Wy­daje mi się, że mi­nęła wiecz­ność, od­kąd ostatni raz wi­dzia­łam go uśmiech­nię­tego.

Kiedy ko­le­dzy od­cho­dzą, po­chyla się. Z po­ważną, sku­pioną miną pi­sze coś na te­le­fo­nie. Wy­daje się na­gle po­ru­szony, może wku­rzony. Po­tem wi­dzę, jak od­kłada urzą­dze­nie na stół, obok swo­jego uda. Strząsa po­piół z pa­pie­rosa mię­dzy nogi, unosi głowę i spo­gląda w moim kie­runku.

Czuję ogień w klatce pier­sio­wej. Pa­trzy na mnie, jakby chciał, że­bym zro­zu­miała, że ma mnie w gar­ści, że nie­za­leż­nie od mi­nio­nego czasu piłka wciąż jest po jego stro­nie.

Kre­tyn.

Za­ci­skam zęby i od­wza­jem­niam wro­gie spoj­rze­nie. Pa­trzę na niego długo, jak­by­śmy ry­wa­li­zo­wali. Żadne z nas nie za­mie­rza ustą­pić. Tho­ma­sowi naj­wy­raź­niej się to po­doba, bo prze­chyla głowę na bok i się uśmie­cha. „Nie daj się spro­wo­ko­wać” – mó­wię sama do sie­bie, za­gry­za­jąc wargę i ma­cha­jąc stopą pod sto­łem.

Im dłu­żej jed­nak on wpa­truje się we mnie, rzu­ca­jąc mi wy­zwa­nie, tym moc­niej pocą mi się ręce.

Alex coś mam­ro­cze pod no­sem, Tif­fany go uci­sza, ale ja le­d­wie ich sły­szę. Je­stem sku­piona tylko na Tho­ma­sie.

A on sku­piony jest tylko na mnie.

Jakby nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać. Jakby uwa­żał, że wciąż ma prawo się na mnie ga­pić. Tho­mas Col­lins pa­trzy na mnie tak, jakby czy­tał mi w my­ślach, aż za­piera mi dech w piersi. Pa­trzy na mnie tak bez­czel­nie i... bez­wstyd­nie.

Do­brze wie, jak bar­dzo nie­na­wi­dzę tego spoj­rze­nia, a jed­nak sie­dzi nie­wzru­szony i spo­koj­nie pali tego cho­ler­nego pa­pie­rosa.

Nie­na­wi­dzę go.

Nie­na­wi­dzę go ze wszyst­kich sił.

„Nie. Daj. Się. Spro­wo­ko­wać” – po­wta­rzam so­bie, kiedy przy­glą­damy się so­bie na­wza­jem, roz­dzie­leni je­dy­nie szybą, ni­czym dra­pież­nik i jego ofiara. Tym­cza­sem wła­śnie daję się spro­wo­ko­wać, kiedy przy­bie­ram groźną minę i pełna ad­re­na­liny, od któ­rej serce szyb­ciej wali mi w piersi, wstaję od stołu ku za­sko­cze­niu mo­ich przy­ja­ciół.

Idę do ogrodu, w stronę chło­paka, od któ­rego mia­łam trzy­mać się z da­leka, cho­ciaż gło­sik w mo­jej gło­wie pod­po­wiada, że­bym tego nie ro­biła, że­bym nie da­wała mu tej sa­tys­fak­cji, bo prze­cież tego wła­śnie chce: zwa­bić mnie do swo­jej pu­łapki.

Tho­mas splata ra­miona na piersi i z trium­fem przy­gląda się sce­nie, jakby nie spo­dzie­wał się ni­czego in­nego.

Co mnie za­ska­kuje, bio­rąc pod uwagę, że dzi­siaj rano za­jęty był przy­tu­la­niem się do tam­tej la­ski, a le­d­wie chwilę temu za­cho­wy­wał się tak, jakby chciał mnie za­bić spoj­rze­niem.

– Roz­cza­ro­wu­jesz mnie – mówi, uno­sząc ką­cik warg, kiedy staję obok niego. – Dzień jesz­cze nie mi­nął, a ty już do mnie przy­bie­głaś. – Prze­rywa na chwilę i sku­pia uwagę na ko­niuszku swo­jego pa­pie­rosa. – Do­my­ślam się, że bar­dzo ci mnie bra­ko­wało pod­czas two­jej... du­cho­wej od­nowy – kon­klu­duje za­ro­zu­miale, po czym bez­czel­nie wy­dmu­chuje mi dym pro­sto w twarz.

Wszyst­kie moje nerwy drżą z czy­stego gniewu. Ale nie ma mowy, że­bym dała mu sa­tys­fak­cję. Skoro chce się za­ba­wić, od­płacę mu tym sa­mym.

– Na to mia­łeś przez cały ten czas na­dzieję? – Spla­tam ra­miona na piersi i mrużę oczy. – Że do cie­bie wrócę? Że za­tę­sk­nię za tobą? – Bez­czel­nie z niego kpię. – Przy­kro mi, ale mu­szę cię roz­cza­ro­wać, Tho­ma­sie. Że­bym za tobą za­tę­sk­niła, mu­siał­byś coś dla mnie zna­czyć, a po na­szej ostat­niej roz­mo­wie chyba zda­jesz so­bie sprawę, że zna­czysz nie­wiele. Ale może po­win­nam ci to była na­ry­so­wać. – Alu­zja do nocy, którą mia­ła­bym niby spę­dzić z Lo­ga­nem, naj­wy­raź­niej do niego do­ciera, bo sztyw­nieje, a w jego oczach pło­nie gniew.

Tra­fiony, za­to­piony.

Uśmie­cham się per­fid­nie i bez­czelna jak ni­gdy wcze­śniej wyj­muję mu z ust pa­pie­rosa. Rzu­cam go na zie­mię i zgnia­tam czub­kiem trampka. Zdaje mi się, że w jego spoj­rze­niu do­strze­gam coś jesz­cze... Jakby mój gest go za­in­try­go­wał. Za­fa­scy­no­wał.

Gdy­bym nie była na niego tak wście­kła, gdy­bym nie nie­na­wi­dziła go tak bar­dzo, jak go nie­na­wi­dzę, spo­sób, w jaki wy­dyma wargi, wy­dałby mi się na­wet sek­sowny.

– Przy­szłam tu tylko po to – oznaj­miam chłodno – żeby przy­po­mnieć ci, że na Ore­gon State Uni­ver­sity stu­diują setki lu­dzi. Od tej pory skup swoją uwagę na kimś, kogo ob­cho­dzisz.

Tho­mas unosi brew, naj­wy­raź­niej nie bie­rze mo­ich słów na se­rio. Ja jed­nak nie ustę­puję, pro­stuję się i pa­trzę mu w oczy. Kiedy ro­zu­mie, że mó­wię śmier­tel­nie po­waż­nie, jego wy­raz twa­rzy się zmie­nia.

Upew­niam się, że wia­do­mość do niego do­tarła, i już chcę się od­wró­cić, ale on mi na to nie po­zwala. Chwyta mnie za nad­gar­stek i przy­ciąga do sie­bie za­bor­czo, czym cał­ko­wi­cie mnie za­ska­kuje.

Od­dech więź­nie mi w gar­dle, kiedy po­now­nie czuję na so­bie jego do­tyk. Cie­pło, któ­rego wspo­mnie­nie od sie­bie od­su­nę­łam, po­wraca i roz­prze­strze­nia się po ca­łym moim ciele, in­ten­syw­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

Po chwili je­ste­śmy już tak bli­sko sie­bie, że na­sze nosy omal się nie sty­kają. Moje zdra­dziec­kie serce za­czyna wa­lić mi w piersi bez żad­nej kon­troli, a od­dech więź­nie w tej nie­wiel­kiej prze­strzeni, która nas dzieli.

– Zo­staw mnie... – szep­czę le­d­wie sły­szal­nie, nie pró­bu­jąc się na­wet wy­rwać.

Jego spoj­rze­nie pada na moje usta. Prze­ły­kam ślinę, czu­jąc, jak po moim karku spływa zimny pot. Mi­mo­wol­nie pa­trzę na jego wargi.

Cho­lera, nie tak miało być.

Miało być zu­peł­nie ina­czej. Nie po­win­nam była tu przy­cho­dzić. Po­win­nam go była zi­gno­ro­wać, uda­wać, że nie ist­nieje – tak jak dzi­siaj rano.

Jego palce ści­skają mój nad­gar­stek, a drugą dło­nią sięga ku do­łowi mo­ich ple­ców, by jesz­cze bar­dziej mnie do sie­bie zbli­żyć.

– Jak na ko­goś, kogo nie in­te­re­suję... – szep­cze chra­pli­wie, gó­ru­jąc nade mną i od­dy­cha­jąc ze mną w jed­nym ryt­mie – ...wy­da­jesz mi się prze­sad­nie zde­ner­wo­wana.

Mru­gam, uda­jąc obo­jęt­ność.

– Nic na to nie po­ra­dzę. Twoja bli­skość... – uno­szę jego brodę pal­cem, zmu­sza­jąc go, żeby spoj­rzał mi w oczy – mnie od­py­cha.

Wy­daje się zi­ry­to­wany, ale nie je­stem pewna, czy tak jest na­prawdę. Po­trafi ma­sko­wać swoje emo­cje znacz­nie le­piej niż ja. Za­wsze tak było. Mruży tylko oczy i uśmie­cha się do mnie zło­śli­wie.

– Je­śli tego prze­ko­na­nia po­trze­bu­jesz, by prze­trwać, nie będę cię wy­pro­wa­dzał z błędu.

Gwał­tow­nie mu się wy­ry­wam i mó­wię z po­gardą:

– Je­steś na­prawdę bied­nym idiotą, skoro nie mo­żesz uwie­rzyć, że czuję do cie­bie obrzy­dze­nie po tym wszyst­kim, co mi zro­bi­łeś.

Pry­cha za­ro­zu­miale.

– W ta­kim ra­zie po­wiedz mi, pro­szę... – Znów skraca dy­stans mię­dzy nami. – Skoro tak mnie nie­na­wi­dzisz, czemu za­dzwo­ni­łaś do mnie, kiedy cię nie było?

Nie­ru­cho­mieję i wstrzy­muję od­dech, a moje po­liczki płoną czer­wie­nią.

Skąd on wie, że to ja dzwo­ni­łam?

Pa­mię­tam, że w Mon­ta­nie w pa­nice po­bie­głam do budki te­le­fo­nicz­nej. Pa­mię­tam, że wpi­sa­łam jego nu­mer bez za­sta­no­wie­nia i że on wy­po­wie­dział moje imię na chwilę przed tym, jak odło­ży­łam słu­chawkę, ale ja mu nie od­po­wie­dzia­łam. Za­ci­skam zęby i kła­mię, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać nie­po­koju.

– Nie wiem, o czym mó­wisz.

Tho­mas otwiera usta i unosi ką­cik warg.

– Oczy­wi­ście, że wiesz. Dla­czego, Ness?

Pa­trzy na mnie, mówi do mnie, na­wet do­tyka mnie w taki spo­sób, że wy­daje mi się, że chce tylko, bym stra­ciła kon­trolę i wy­bu­chła gnie­wem albo wpa­dła we fru­stra­cję.

I cał­kiem nie­źle mu to idzie.

Śmieję się gorzko, opusz­czam wzrok i kręcę głową.

– Mój Boże, zu­peł­nie się nie zmie­ni­łeś. Je­steś wciąż za­ro­zu­miały i aro­gancki.

– Ty na­to­miast się zmie­ni­łaś. – Przy­gląda mi się z uwagą i mu­ska koń­cówki mo­ich sza­rych wło­sów, nie przej­mu­jąc się, że pró­buję go ode­pchnąć.

– To prawda – przy­znaję zde­cy­do­wa­nie. – Na­wet so­bie nie wy­obra­żasz, jak bar­dzo.

Na jego twa­rzy znów po­ja­wia się uśmiech; po­chyla się, żeby po­wie­dzieć mi coś do ucha. Moje noz­drza wy­peł­nia za­pach we­ti­we­rii i ty­to­niu, który przy­wo­łuje mi­riady wspo­mnień. Na próżno pró­buję go od sie­bie od­su­nąć, trzyma mnie w pa­sie co­raz moc­niej.

Mu­ska moje ucho war­gami i po­woli szep­cze:

– W ta­kim ra­zie czeka mnie do­bra za­bawa.

To brzmi jak groźba.

Nie ro­zu­miem, do­kąd zmie­rza. Chce so­bie ze mnie za­żar­to­wać? Chce się ze­mścić za Lo­gana? Czy po pro­stu po­sta­no­wił mnie wy­ko­rzy­stać jako roz­rywkę, obrzy­dzić mi ży­cie?

Czyżby za­po­mniał, że to z jego winy się roz­sta­li­śmy? To jego na­łogi, jego brak sza­cunku, jego zdrada nas roz­dzie­liły.

Czy na­prawdę nie jest w sta­nie oka­zać choćby odro­biny żalu i wy­rzu­tów su­mie­nia?

Mru­gam i ob­li­zuję wy­schnięte wargi. Wście­kam się na re­ak­cję mo­jego ciała na jego do­tyk. Od­py­cham go z ca­łej siły, aż chwieje się na no­gach.

– Na­prawdę uwa­żasz, że chcę brać udział w tych głu­pich gier­kach, Tho­ma­sie? Nie za­po­mnia­łam, co mi zro­bi­łeś. A przede wszyst­kim nie za­po­mnia­łam, co mi po­wie­dzia­łeś. Nie­na­wi­dzę cię rów­nie mocno, co mie­siąc temu i na­dal ża­łuję każ­dej chwili, którą z tobą spę­dzi­łam. Je­śli chcesz wojny, bę­dziesz ją miał – grożę mu, świa­doma, że może to uznać za wy­zwa­nie rów­nie pod­nie­ca­jące, co nie­bez­pieczne.

Bo cho­ciaż jest sza­lony i chory, ja­kaś część mnie chce zo­stać przez niego pod­dana pró­bie.

Chce rzu­cić mu wy­zwa­nie.

Po­pchnąć go do gra­nic.

Spra­wić, że po­ża­łuje, że w ogóle mnie po­znał.

To pra­gnie­nie nie ma żad­nej lo­gicz­nej przy­czyny. Dzięki wzbie­ra­ją­cych we mnie ad­re­na­li­nie i eks­cy­ta­cji czuję, że żyję. Do­brze wiem, że wy­zwa­nia to jego chleb po­wsze­dni. A więc...

W co ja się w ogóle pa­kuję?

Dla­czego to ro­bię?

Wró­ci­łam do Co­rval­lis pełna szczyt­nych in­ten­cji: chcia­łam zo­sta­wić za sobą Tho­masa, matkę i ojca, po­świę­cić się na­uce, pracy i mnie sa­mej. Za­cząć wszystko od zera, sil­niej­sza i bar­dziej świa­doma niż wcze­śniej. Tym­cza­sem wy­lą­do­wa­łam tu­taj, w wil­czej ja­mie, jak­bym za­mie­rzała sama zło­żyć mu się w ofie­rze.

Chyba osza­la­łam.

– Uwa­żaj. – Przy­gląda mi się z głową prze­chy­loną na bok i nie­bez­piecz­nym uśmie­chem na ustach. – Ła­two się spa­rzyć, kiedy ba­wisz się ogniem.

Tym ra­zem to ja się uśmie­cham, ale mój uśmiech jest smutny.

Pa­trzę mu w oczy i za­sta­na­wiam się, jak do­tar­li­śmy do tego punktu.

Jak od mi­ło­ści prze­szli­śmy do... nie­na­wi­ści?

Cho­ciaż to boli, moje serce zna od­po­wiedź: on mnie ni­gdy nie ko­chał. Ja na­to­miast na­uczy­łam się ob­ra­cać mi­łość w nie­na­wiść. Ta umie­jęt­ność po­zwo­liła mi znieść ból, który on spo­wo­do­wał.

Sama nie wiem, co mnie do tego po­py­cha, ale gła­dzę go po twa­rzy peł­nym współ­czu­cia ge­stem, grze­jąc się w tak zna­jo­mym cie­ple, które drąży we mnie pustkę. Pustkę, która wsysa mnie i którą do­strze­gam także w jego zga­szo­nych źre­ni­cach.

Ale nie daję tego po so­bie po­znać. Nie od­ry­wa­jąc dłoni od jego po­liczka, pa­trzę mu pro­sto w oczy i do­daję:

– Nie boję się ognia, Tho­ma­sie. Z tobą prze­szłam już przez pie­kło.

Jego dumny uśmiech znika.

Od­da­lam się, nie da­jąc mu szansy na od­po­wiedź, ale czuję, jak jego spoj­rze­nie pali moją skórę. Je­śli na­prawdę chce wojny, je­stem na nią go­towa.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: