- promocja
- W empik go
Better. Obsesja - ebook
Better. Obsesja - ebook
Nie ma trucizny bez antidotum.
Nie ma początku bez końca.
Historia Thomasa i Vanessy dobiega końca. Zdrady i kłamstwa oddaliły ich od siebie, a nie zawsze można naprawić to, co zostało zniszczone. Kiedy ich drogi się rozchodzą, dziewczyna postanawia wyjechać z Corvallis, jednak ta podróż nie wystarczy, by przywrócić jej spokój i ukoić żal do chłopaka, który złamał jej serce. Tymczasem Thomas zostawił burzliwą przeszłość za sobą i postanowił raz na zawsze stawić czoła dręczącym go demonom. Gdy ponownie spotykają się na uczelni, żywią do siebie złość, która prowadzi ich do wojny opartej na starciach i prowokacjach. Wciąż jednak łączy ich płomienne uczucie, jakby ogień tlił się pod popiołem i tylko czekał na iskrę, która go rozpali. Nie trzeba wiele, aby wybuchli, zwłaszcza gdy w pobliżu znajduje się Logan, który nie odstępuje dziewczyny na krok. Czy po burzy znów zaświeci słońce? Czy wielka miłość może nas ocalić? Thomas i Vanessa wkrótce to odkryją.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-85-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dzieciństwie miałam powracający sen: siedziałam na drewnianym molo, towarzyszyły mi wyłącznie fruwające nade mną mewy, obserwowałam otaczające mnie spokojne morze.
Było ogromne.
Włosy rozwiewał mi lekki wiatr, na niebie widniało kilka chmur. Słuchałam szumu fal uderzających o brzeg.
Czułam się wolna jak te mewy, które bawiły się i piszczały mi nad głową. Kiedy na nie patrzyłam, miałam wrażenie, że też mogę rozłożyć skrzydła i latać razem z nimi. Mogłam dosięgnąć najwyższego szczytu, podziwiać życie z góry. Byłam pewna, że będę w stanie zobaczyć wszystko. Każdą odbytą kłótnię, każdą wylaną łzę, każdy skradziony pocałunek. Być może byłabym w stanie bardziej je docenić. Zrozumiałabym ich nieskończoną wartość i pojęłabym, że istota ludzka potrafi docenić życie dopiero wtedy, kiedy stoi nad przepaścią.Rozdział 1
Ostatni warkot motoru wibruje mi w kościach. Jakby mnie wzywał.
Oddychaj, Vanesso, oddychaj.
Nie ma już nad tobą władzy.
Naprawdę jej nie ma.
Wokół mnie panuje chaos. Studenci chodzą po kampusie we wszystkich kierunkach, wypełniają go swoim gadaniem, wyraźnie podekscytowani powrotem z ferii zimowych. Ja wyczuwam jednak napięcie, słysząc za plecami warkot silnika. Odrywam wzrok od imponującej, ceglanej fasady Memorial Union i szukam w sobie odwagi.
Ze ściśniętym gardłem i bijącym mocno sercem zaciskam pięści, prostuję ramiona i odwracam się w jego stronę, zdecydowana, by pokazać jemu, a zwłaszcza sobie, że jego obecność mną nie wstrząsa. Już nie.
Kiedy się odwracam, Thomas jedną nogą podtrzymuje ciężar motocykla, drugą stawia go na nóżce. Przykryte skórzaną kurtką mięśnie jego bicepsów się napinają. Kiedy zdejmuje kask i potrząsa głową, jego lekko rozczochrane włosy opadają mu na czoło. Są nieco dłuższe, niż kiedy widziałam go po raz ostatni. Wydaje mi się jeszcze bardziej fascynujący niż wcześniej. Niech go szlag. Nie zasługuje na takie piękno.
Zawiesza kask na kierownicy, zsiada z motocykla, opiera się o niego i z tylnej kieszeni ciemnych jeansów wyciąga paczkę marlboro.
Wkłada papieros do ust, przechyla głowę na bok i wytatuowaną dłonią z licznymi pierścieniami na palcach zasłania płomyk zapalniczki.
Potem unosi na mnie wzrok, zdecydowany i przenikliwy, jakby wiedział już, że stoję o kilka metrów od niego.
Czuję, jak żołądek mi się ściska, a serce robi się nagle ciężkie.
Od naszego ostatniego spotkania minął ponad miesiąc, a jednak, kiedy znów tu jestem, czuję się tak, jakby minęło ledwie kilka godzin, odkąd wybiegłam z jego pokoju z sercem roztrzaskanym na kawałki. Z tego pokoju, w którym wszystko się zaczęło i skończyło. W którym ugościł mnie i się mną zaopiekował, w którym odepchnął mnie i porzucił.
Od tamtej pory wszystko się jednak zmieniło. Ja się zmieniłam. Zrozumiałam, że można odnaleźć pozytywne strony w utracie wszystkiego, co się miało: zostajesz wtedy sama i odkrywasz, że możesz sobie wystarczyć. Kiedy dotknęłam dna, zyskałam świadomość tego, kim jestem, i poznałam swoją wartość. Nie pozwolę teraz nikomu, a zwłaszcza Thomasowi, sprawić, że znów poczuję się słaba i oszukana.
Wkładam dłonie do kieszeni wełnianego płaszcza i patrzę, jak na mój widok marszczy czoło. Potem, z papierosem w ustach i chmurą dymu wokół twarzy, swoimi zielonymi oczami lustruje mnie od stóp do głów. Staram się zignorować mrowienie, które rozprzestrzenia się po całym moim ciele, i wzrokiem przekazuję mu wszystko, co chciałabym wykrzyczeć: cały mój gniew. Urazę. Pogardę.
Nie mogę jednak nie zadawać sobie pytania, czy w tym ostatnim miesiącu udało mu się ogarnąć, rzucić całe to gówno, które przyjmował, kiedy się rozstawaliśmy.
Na samą myśl, że odpowiedź jest przecząca, ściska mi się serce. Dla nas dwojga nie ma już nadziei, ale wiem, że jakaś część mnie nie zazna spokoju, póki nie będę miała pewności, że spokoju nie znajdzie także i on.
I chociaż zdaję sobie sprawę, że moim sercem targają różne emocje, także te wrogie, dzięki którym czuję się silniejsza, mam świadomość, że wróciłam do Corvallis, żeby rozpocząć wszystko od nowa. Nie mam najmniejszego zamiaru dać się mu stłamsić. Ani teraz, ani kiedykolwiek. Dlatego też postanawiam go zignorować, odwrócić się na pięcie i ruszyć do budynku, w którym mam zajęcia. Ledwie zdążę zrobić krok, chwytają mnie od tyłu dwa szczupłe ramiona.
– O rany, wróciłaś! – woła moja najlepsza przyjaciółka. – Żyjesz! – Ściska mnie jeszcze mocniej. – Jesteś cała i zdrowa!
– Wróciłam! – potwierdzam z uśmiechem. – Cała i zdro...
Tiffany chwyta mnie za dłonie, obraca i przygląda mi się od stóp do głów. Wytrzeszcza oczy i pyta:
– Co ty narobiłaś?
Marszczę czoło, a ona wciąż przygląda mi się, zaskoczona. Opuszczam głowę i patrzę na swoją sylwetkę w jeansowej spódnicy, czarnych rajstopach i golfie. To moje najnowsze nabytki zakupione w Phoenix na dzień przed wyjazdem. Do nich, jak zwykle, włożyłam trampki.
– Nic, to tylko moje nowe ubrania. No i niechcący mogłam się trochę opalić. To niesamowite, ale w Phoenix ciągle świeci słońce.
– Mhm – mamrocze, wykrzywiając usta i krzyżując ramiona na piersi bez przekonania. – Jesteś znacznie chudsza niż przed wyjazdem. Czy ty w ogóle coś jesz? Wyraźnie nakazałam Alexowi, żeby miał cię na oku w tym czasie i pilnował, żebyś jadła. Czy cię pilnował?
– Nie ma żadnego powodu do nerwów, mamusiu – dodaję, przedrzeźniając ją. – Po prostu dużo trenowałam ze Stellą. Mówiłam ci o tym. – Uśmiecham się, żeby ją uspokoić.
Kręci głową i zarzuca na plecy kosmyk swoich kręconych, miedzianych włosów.
– Muszę przyzwyczaić się do myśli, że trenujesz kickboxing. – Chichocze.
– Dla mnie to też coś nowego. – Potem, w przypływie euforii, pytam: – A chcesz zobaczyć coś naprawdę zajebistego?
Patrzy na mnie niepewnie, ale wiem, że ją zaciekawiłam. Uśmiecham się, palcem zachęcam, by się zbliżyła, i unoszę koszulkę.
– Ejże, Nessy, jesteśmy w ogrodzie, a wokół są setki studentów. Co ty zamierzasz zrobić? – pyta, unosząc brew.
– Popatrz! – wołam, podekscytowana.
Opuszcza wzrok na mój dekolt i oczy omal nie wychodzą jej z orbit.
– NIE!
– Tak! – piszczę jak wariatka, nie umiejąc pohamować entuzjazmu.
Tiffany patrzy najpierw na mnie, potem na wytatuowaną różę, a potem znowu na mnie.
– Zrobiłaś sobie tatuaż między cyckami?! – woła, uśmiechając się szeroko.
– Ciii! – Zatykam jej usta dłonią.
– Sorry, jestem wstrząśnięta! Przecież boisz się igieł! Omal nie zemdlałaś, kiedy lekarz pobierał ci krew – mówi.
– Wiem, wiem. Nie planowałam tego. Ale kiedy przedwczoraj przypadkiem mijałam salon tatuażu, zdałam sobie sprawę, że pragnienie jest silniejsze niż lęk.
– Nie wierzę... Dlaczego mi o tym od razu nie powiedziałaś?! Zażądałabym relacji na żywo!
– Chciałam ci zrobić niespodziankę – odpowiadam z satysfakcją.
– No cóż, teraz już naprawdę przeszłaś na ciemną stronę mocy. – Szturcha mnie żartobliwie w ramię. – O rany, gdyby twoja matka się o tym dowiedziała, umar... – przerywa w pół zdania, widząc moją minę. Dobrze wie, że po wszystkim, co odkryłam, nie chcę nawet o niej słyszeć. – Przepraszam – mówi pospiesznie.
– Spokojnie, nic się nie stało. – Wzruszam ramionami, udając obojętność.
– Nie rozmawiałaś z nią więcej, prawda?
– Nie. – Wzdycham, czując nadchodzące mdłości. – Próbowała się ze mną skontaktować: kiedy zablokowałam jej numer, zadzwoniła z telefonu Victora, ale nie odebrałam.
Tiffany z czułością ściska moje ramię.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że nie było mnie tam z tobą.
– Wiem, wiem.
Obejmujemy się przez dłuższą chwilę. Przypomina mi się wszystko, czego się dowiedziałam w dniu, gdy spotkałam się z moim ojcem. A w zasadzie z mężczyzną, którego dotąd uważałam za ojca. Przypominam sobie, że poczułam się zdradzona przez matkę, która tak wiele trzymała przede mną w sekrecie, i przestraszona własną samotnością, bo nie miałam nikogo, komu mogłabym naprawdę zaufać, a wszystko, czego byłam pewna, obróciło się w proch... Kręcę głową, starając się odsunąć od siebie chaotyczne myśli, które wypełniają mój umysł, ale w tej samej chwili mija nas Thomas z niewysoką dziewczyną o kasztanowych włosach, której nie widziałam nigdy wcześniej, a która wydaje się mu bliska. Żartuje z nią i się śmieje, obejmuje ją ramieniem i przyciąga do siebie.
Tak jak to robił ze mną.
Ten spektakl jest niczym cios w samo serce.
„Nie daj mu się sprowokować” – powtarzam sobie, zamykając oczy i starając się zignorować drżenie, ale to niemożliwe: mój umysł zalewają miliony różnych hipotez.
Thomas to nie człowiek, który lubi się przytulać. A przede wszystkim nie jest to człowiek, który ma jakieś przyjaciółki. A przynajmniej takie przyjaciółki, z którymi nie chodziłby do łóżka. Sam mi to powiedział.
To z pewnością nie wyjątek...
Oczy zaczynają mnie piec. Jeszcze chwila i zaleję się łzami.
Czy to możliwe, że zastąpił mnie tak szybko, z taką łatwością? Boże, zaraz zwymiotuję.
Tiffany zauważa moją zmianę nastroju. Odsuwa się ode mnie i uważnie mi się przygląda.
– Ej, wszystko w porządku?
Biorę głęboki oddech.
Przypomnij sobie wszystko, co złe, Vanesso. Te straszne słowa, które ci powiedział. Przypomnij sobie łzy, które przez niego roniłaś. Bezsenne noce.
Nienawidzisz go.
Strasznie go nienawidzisz.
A on nie ma już nad tobą żadnej cholernej władzy.
Otwieram oczy i starając się nie okazać ani odrobiny trawiącego mnie bólu, maluję sobie na twarzy triumfujący uśmiech. Jeśli w ostatnim okresie czegoś się nauczyłam, to pokazywać siebie w całości, nawet gdy na ziemi leżą roztrzaskane fragmenty mnie.
– Oczywiście, wszystko jest wspaniale – kłamię. Biorę moją najlepszą przyjaciółkę pod ramię i ruszamy do naszych sal.
Pierwsze wykłady w nowym semestrze mijają szybko, a mnie na szczęście udaje się uniknąć spotkania z Thomasem. Brak wspólnych zajęć bardzo ułatwia sprawę.
Mam wolną godzinę przed przerwą obiadową. Postanawiam udać się do sekretariatu, żeby zmienić swój plan zajęć z bardzo wyraźną intencją.
W ostatnim miesiącu miałam czas, by zastanowić się nad wieloma rzeczami, w tym nad własną przyszłością.
Mój gniew na Thomasa nie wyklucza empatii wobec jego przeszłości. Znacznie więcej zrozumiałam, odkąd poznałam jego historię. Kiedy na własne oczy zobaczyłam przerażającą rzeczywistość, w której się urodził i dorastał, i wszystkie jej konsekwencje, zaczęłam się zastanawiać, jak wiele kobiet żyje w cieniu przemocowego, okrutnego męża i ile dzieci dorastających w podobnych warunkach czuje zagubienie.
Poszukałam informacji i statystyki mnie przeraziły.
Najgorsze było jednak odkrycie, jak niska jest świadomość problemu i jak rzadko rodziny doświadczające przemocy zostają otoczone opieką. Gniew, który wtedy poczułam, szybko zmienił się w potrzebę działania.
Nie liczę na to, że uda mi się zmienić świat, ale wiem, że ja też mogę coś zrobić: dać nadzieję tym, którym została ona odebrana. A przynajmniej zapewnić im odrobinę medialnego rozgłosu.
– Słyszałam, że zwolniło się miejsce w redakcji – mówię, wchodząc do siedziby uniwersyteckiej gazetki „Daily Barometer”.
Wiadomość wyczytałam w esemesie od Leili jakąś godzinę wcześniej. Uznałam, że to znak od losu. Uzbrojona w determinację i odwagę, przekroczyłam próg biura pachnącego przyjemnie papierem i tuszem i ruszyłam prosto do jedynego zajętego stanowiska. Wisiała nad nim czarna, plastikowa tabliczka z napisem: „Will Tanner. Big Boss”.
Młody redaktor naczelny kładzie stertę kartek na biurku wypełnionym już szczelnie papierami, unosi głowę, zdejmuje okulary i przeciera czoło dłonią, by odgarnąć ciemne loki.
– Kim jesteś? – pyta, patrząc na mnie spode łba.
– Nazywam się Vanessa Clark. Studiuję na drugim roku. Kilka tygodni temu napisałam artykuł o nadużywaniu władzy przez służby porządkowe w zastępstwie za Leilę Collins.
– O, wreszcie się poznajemy. Jeśli chcesz wiedzieć, to prawda: ten dzieciak Bishop nie zniósł napięcia i zrezygnował – prycha.
Nie odpowiadam. Nie muszę o tym rozmawiać.
Poprawiam torbę na ramieniu i mówię:
– Chciałabym zająć jego miejsce.
– A kto by nie chciał? – pyta. Zaczyna się bawić okularami. – To nie jest szkolna gazetka, do jakich większość z was jest przyzwyczajona. To jedna z najlepszych uniwersyteckich gazet w stanie Oregon. – Kładzie okulary na biurku, bierze termos z kawą i upija łyk. – Jeśli chcesz być jej częścią, musisz być przygotowana na ciężką pracę. Nie zadowalam się byle czym. Żądam tego, co najlepsze. Od każdego z was.
– Oczywiście, jestem tego świadoma. – Unoszę brodę. – Jestem gotowa na to, by dać z siebie wszystko. A jeśli będzie taka potrzeba, nawet więcej.
Mruży oczy i przygląda mi się z uwagą.
– Twój artykuł był dobry, ale to mógł być odosobniony przypadek. – Upija kolejny łyk kawy, nie odrywając ode mnie wzroku. Kręci głową. – Chcę dać ci szansę. Bishop siedział tam z tyłu. Od tej pory jego miejsce należy do ciebie. – Nalewa kawy i podaje mi plastikowy kubeczek, a wraz z nim kartę identyfikacyjną, na której widnieje nazwisko Paul Bishop. – Powiedz mi jeszcze, czym chciałabyś się zajmować.
– Kroniką kryminalną i sprawami sądowymi. Ale mogę pisać o wszystkim – odpowiadam, po czym upijam łyk kawy i powstrzymuję się, żeby jej nie wypluć. Jest zimna i zdecydowanie zbyt słodka.
Will ignoruje moją zdegustowaną minę i w zamyśleniu przykłada palec do ust.
– Masz dużo szczęścia, wiesz? Chyba będę miał coś dla ciebie. Jutro po zajęciach zbiorę wszystko i zostawię ci na biurku.
– Wspaniale! – Uśmiecham się z zadowoleniem.
Wychodzimy z Willem z redakcji. Oboje idziemy do stołówki i rozmawiamy jeszcze chwilę o moich zainteresowaniach.
Słucha mnie z uwagą, a ja, z kawą w dłoniach, nie umiem powstrzymać radości i entuzjazmu, że wreszcie udało mi się zagwarantować sobie miejsce w redakcji.
Opowiadam mu z zapałem o moim pragnieniu, by nagłaśniać pomijane problemy społeczne, ale kiedy skręcamy za róg, zderzam się z kimś.
Milknę, gdy zdaję sobie sprawę, że tym kimś jest Thomas.
Z godną pozazdroszczenia prędkością Will wyciąga z kieszeni spodni paczkę chusteczek, bierze kilka z nich i zaczyna mnie wycierać na wysokości piersi, na oczach wściekłego Thomasa i mimo mojego głębokiego zawstydzenia.
Will dopiero po chwili zdaje się pojmować, że ten gest był nie na miejscu. Puszcza brudne chusteczki, jakby zaczęły go parzyć, a świeżą paczkę podaje mnie.
– Przepraszam – mamrocze, poprawiając sobie okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa.
– Nic się nie stało. – Uśmiecham się, żeby go uspokoić, i dalej próbuję zetrzeć plamę.
– Dla mnie nie masz chusteczek? – kpi Thomas, wpatrując się w niego z wściekłością. Zaciska pięści i szczęki. Zerkam na niego i mrużę oczy. Mocno ściskam chusteczkę w dłoni.
– Ależ proszę – odpowiada wciąż zdenerwowany Will. Podaje mu chusteczki z uprzejmością, na jaką Thomas nie zasługuje, tym bardziej że nawet mu za to nie dziękuje.
Thomas wyciąga dwie ostatnie i pyta:
– Mnie też wytrzesz czy mogę to zrobić sam?
Nieruchomieję.
Czy on żartuje?
Jak on śmie?
– Thomas, nawet się nie waż... – grożę, rzucając mu wściekłe spojrzenie, ale Will mi przerywa.
– Bardzo cię przepraszam, Clark, zapewniam, że nie zamierzałem cię macać. Nie jestem takim typem człowieka. – Zirytowany, zerka spode łba na chłopaka, który stoi przed nim. – Teraz już lepiej pójdę. Jutro widzimy się w redakcji. – Żegna się ze mną wymuszonym uśmiechem i rusza przed siebie korytarzem.
Thomas jak gdyby nigdy nic wyciera sobie plamę po kawie chusteczkami Willa. Nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem.
Ja natomiast wpatruję się w niego z wściekłością.
– Straszny z ciebie skurwiel – warczę ze złością, która pulsuje mi w żyłach od wielu miesięcy.
– Następnym razem uważaj, gdzie leziesz – odpowiada, rzucając mi lodowate spojrzenie.
– Sam uważaj – odpowiadam, po czym, mijając go, szturcham go jeszcze łokciem.
Wchodzę do stołówki, siadam przy pierwszym wolnym stoliku. Dyskretnie się rozglądam, żeby sprawdzić, czy Thomas nie poszedł za mną, ale go nie widzę. Niech się goni.
– Nie zmieniłaś zdania? – pyta mnie Tiffany, popijając swój cytrusowy napój. Alex obok zjada ostatni kawałek kurczaka.
– Co do czego? Poszukiwania mojego biologicznego ojca? – pytam, zgarniając ze stolika okruszki chleba.
Tiffany kiwa głową. Dostrzegam wyczekujące spojrzenie Alexa.
– Nie, nie zmieniłam zdania – mówię z przekonaniem. – Nie mogę żyć dalej, ignorując jego istnienie.
Nie jest to decyzja nieprzemyślana. Długo zastanawiałam się nad tym podczas wakacji w Phoenix, rozważając wszystkie możliwości, jakie mam do dyspozycji. Kiedy w panice wyjechałam z Montany, mój ojciec Peter dzwonił do mnie wielokrotnie. Tym razem, zamiast uciekać, wykorzystałam sytuację. Powiedziałam mu, że jeśli zależy mu na tym, by nie zerwać całkowicie naszej relacji, to jest właściwy moment. Poprosiłam go o informacje na temat mojego biologicznego ojca, ale on nie znał odpowiedzi na moje pytania. Wyjaśnił, że matka nigdy nie chciała o nim rozmawiać, a on, młody i zakochany, zgodził się uszanować jej milczenie. Wydał mi się szczery; wiem, że po części już mu wybaczyłam. Potem zachęcił mnie, żebym porozmawiała z moją matką, by od niej wyciągnąć prawdę, i obiecał, że tak czy inaczej, on gotów jest być przy mnie. Oczywiście go nie posłuchałam.
– Jesteś absolutnie pewna, że nie chcesz pomówić z Esther? – pyta Tiffany. – Wiem, że już o tym rozmawiałyśmy, ale...
– Nie ma mowy. Ona nie jest już częścią mojego życia i to się nie zmieni. Nie chcę mieć z nią więcej do czynienia. Na przestrzeni lat z wieloma rzeczami się pogodziłam, ale tym razem nie chodzi o namawianie mnie na spotykanie się z chłopakiem z dobrej rodziny ani nawet o wyrzucenie mnie z domu. Ukryła przede mną prawdę o moim ojcu i zmusiła człowieka, który mnie wychował, do ucieczki do innego stanu. Bawiła się naszym życiem, jakbyśmy byli kukiełkami w jej dłoniach. Nie mogę jej tego wybaczyć. Przesadziła.
– Skoro tak... Mój ojciec ma mnóstwo kontaktów – przypomina mi przyjaciółka. – Prywatnych detektywów, policjantów... Na pewno znajdziemy jakiś ślad. Ale chcę być pewna, że wiesz, co robisz. – Ściska mi dłonie. – Chcę wiedzieć, że wzięłaś pod uwagę wszystkie za i przeciw. Także tę możliwość, że ten człowiek nie jest wcale lepszy od twojej matki. W sumie ich wina jest wspólna. Wiesz o tym, prawda?
Patrzę przez okno na nagie gałęzie drzew. Potem unoszę wzrok do nieba. Jest niebieskie; łagodne, styczniowe słońce wnika przez szybę do środka.
– Wiem – odpowiadam słabym głosem, nie patrząc nawet na Tiffany. – Ale nie szukam ojca, żeby budować z nim relację. Szukam go po to, by poznać prawdę. Chcę znać całą historię – kończę, nie odrywając oczu od białych obłoków przypominających watę cukrową.
Kiedy opuszczam wzrok, wstrzymuję oddech, bo dostrzegam Thomasa.
Jest w ogrodzie, siedzi na drewnianym stole, opiera nogi o ławkę i pali papierosa. To nawyk, którego nigdy się nie pozbędzie.
Kilku chłopaków wita się z nim i zaczyna rozmowę. Rozpoznaję Matta i Vince’a. Opowiadają coś i się śmieją. Kiedy widzę, jak się uśmiecha, spontanicznie i pogodnie, czuję ukłucie bólu. Wydaje mi się, że minęła wieczność, odkąd ostatni raz widziałam go uśmiechniętego.
Kiedy koledzy odchodzą, pochyla się. Z poważną, skupioną miną pisze coś na telefonie. Wydaje się nagle poruszony, może wkurzony. Potem widzę, jak odkłada urządzenie na stół, obok swojego uda. Strząsa popiół z papierosa między nogi, unosi głowę i spogląda w moim kierunku.
Czuję ogień w klatce piersiowej. Patrzy na mnie, jakby chciał, żebym zrozumiała, że ma mnie w garści, że niezależnie od minionego czasu piłka wciąż jest po jego stronie.
Kretyn.
Zaciskam zęby i odwzajemniam wrogie spojrzenie. Patrzę na niego długo, jakbyśmy rywalizowali. Żadne z nas nie zamierza ustąpić. Thomasowi najwyraźniej się to podoba, bo przechyla głowę na bok i się uśmiecha. „Nie daj się sprowokować” – mówię sama do siebie, zagryzając wargę i machając stopą pod stołem.
Im dłużej jednak on wpatruje się we mnie, rzucając mi wyzwanie, tym mocniej pocą mi się ręce.
Alex coś mamrocze pod nosem, Tiffany go ucisza, ale ja ledwie ich słyszę. Jestem skupiona tylko na Thomasie.
A on skupiony jest tylko na mnie.
Jakby nie potrafił się powstrzymać. Jakby uważał, że wciąż ma prawo się na mnie gapić. Thomas Collins patrzy na mnie tak, jakby czytał mi w myślach, aż zapiera mi dech w piersi. Patrzy na mnie tak bezczelnie i... bezwstydnie.
Dobrze wie, jak bardzo nienawidzę tego spojrzenia, a jednak siedzi niewzruszony i spokojnie pali tego cholernego papierosa.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go ze wszystkich sił.
„Nie. Daj. Się. Sprowokować” – powtarzam sobie, kiedy przyglądamy się sobie nawzajem, rozdzieleni jedynie szybą, niczym drapieżnik i jego ofiara. Tymczasem właśnie daję się sprowokować, kiedy przybieram groźną minę i pełna adrenaliny, od której serce szybciej wali mi w piersi, wstaję od stołu ku zaskoczeniu moich przyjaciół.
Idę do ogrodu, w stronę chłopaka, od którego miałam trzymać się z daleka, chociaż głosik w mojej głowie podpowiada, żebym tego nie robiła, żebym nie dawała mu tej satysfakcji, bo przecież tego właśnie chce: zwabić mnie do swojej pułapki.
Thomas splata ramiona na piersi i z triumfem przygląda się scenie, jakby nie spodziewał się niczego innego.
Co mnie zaskakuje, biorąc pod uwagę, że dzisiaj rano zajęty był przytulaniem się do tamtej laski, a ledwie chwilę temu zachowywał się tak, jakby chciał mnie zabić spojrzeniem.
– Rozczarowujesz mnie – mówi, unosząc kącik warg, kiedy staję obok niego. – Dzień jeszcze nie minął, a ty już do mnie przybiegłaś. – Przerywa na chwilę i skupia uwagę na koniuszku swojego papierosa. – Domyślam się, że bardzo ci mnie brakowało podczas twojej... duchowej odnowy – konkluduje zarozumiale, po czym bezczelnie wydmuchuje mi dym prosto w twarz.
Wszystkie moje nerwy drżą z czystego gniewu. Ale nie ma mowy, żebym dała mu satysfakcję. Skoro chce się zabawić, odpłacę mu tym samym.
– Na to miałeś przez cały ten czas nadzieję? – Splatam ramiona na piersi i mrużę oczy. – Że do ciebie wrócę? Że zatęsknię za tobą? – Bezczelnie z niego kpię. – Przykro mi, ale muszę cię rozczarować, Thomasie. Żebym za tobą zatęskniła, musiałbyś coś dla mnie znaczyć, a po naszej ostatniej rozmowie chyba zdajesz sobie sprawę, że znaczysz niewiele. Ale może powinnam ci to była narysować. – Aluzja do nocy, którą miałabym niby spędzić z Loganem, najwyraźniej do niego dociera, bo sztywnieje, a w jego oczach płonie gniew.
Trafiony, zatopiony.
Uśmiecham się perfidnie i bezczelna jak nigdy wcześniej wyjmuję mu z ust papierosa. Rzucam go na ziemię i zgniatam czubkiem trampka. Zdaje mi się, że w jego spojrzeniu dostrzegam coś jeszcze... Jakby mój gest go zaintrygował. Zafascynował.
Gdybym nie była na niego tak wściekła, gdybym nie nienawidziła go tak bardzo, jak go nienawidzę, sposób, w jaki wydyma wargi, wydałby mi się nawet seksowny.
– Przyszłam tu tylko po to – oznajmiam chłodno – żeby przypomnieć ci, że na Oregon State University studiują setki ludzi. Od tej pory skup swoją uwagę na kimś, kogo obchodzisz.
Thomas unosi brew, najwyraźniej nie bierze moich słów na serio. Ja jednak nie ustępuję, prostuję się i patrzę mu w oczy. Kiedy rozumie, że mówię śmiertelnie poważnie, jego wyraz twarzy się zmienia.
Upewniam się, że wiadomość do niego dotarła, i już chcę się odwrócić, ale on mi na to nie pozwala. Chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie zaborczo, czym całkowicie mnie zaskakuje.
Oddech więźnie mi w gardle, kiedy ponownie czuję na sobie jego dotyk. Ciepło, którego wspomnienie od siebie odsunęłam, powraca i rozprzestrzenia się po całym moim ciele, intensywniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Po chwili jesteśmy już tak blisko siebie, że nasze nosy omal się nie stykają. Moje zdradzieckie serce zaczyna walić mi w piersi bez żadnej kontroli, a oddech więźnie w tej niewielkiej przestrzeni, która nas dzieli.
– Zostaw mnie... – szepczę ledwie słyszalnie, nie próbując się nawet wyrwać.
Jego spojrzenie pada na moje usta. Przełykam ślinę, czując, jak po moim karku spływa zimny pot. Mimowolnie patrzę na jego wargi.
Cholera, nie tak miało być.
Miało być zupełnie inaczej. Nie powinnam była tu przychodzić. Powinnam go była zignorować, udawać, że nie istnieje – tak jak dzisiaj rano.
Jego palce ściskają mój nadgarstek, a drugą dłonią sięga ku dołowi moich pleców, by jeszcze bardziej mnie do siebie zbliżyć.
– Jak na kogoś, kogo nie interesuję... – szepcze chrapliwie, górując nade mną i oddychając ze mną w jednym rytmie – ...wydajesz mi się przesadnie zdenerwowana.
Mrugam, udając obojętność.
– Nic na to nie poradzę. Twoja bliskość... – unoszę jego brodę palcem, zmuszając go, żeby spojrzał mi w oczy – mnie odpycha.
Wydaje się zirytowany, ale nie jestem pewna, czy tak jest naprawdę. Potrafi maskować swoje emocje znacznie lepiej niż ja. Zawsze tak było. Mruży tylko oczy i uśmiecha się do mnie złośliwie.
– Jeśli tego przekonania potrzebujesz, by przetrwać, nie będę cię wyprowadzał z błędu.
Gwałtownie mu się wyrywam i mówię z pogardą:
– Jesteś naprawdę biednym idiotą, skoro nie możesz uwierzyć, że czuję do ciebie obrzydzenie po tym wszystkim, co mi zrobiłeś.
Prycha zarozumiale.
– W takim razie powiedz mi, proszę... – Znów skraca dystans między nami. – Skoro tak mnie nienawidzisz, czemu zadzwoniłaś do mnie, kiedy cię nie było?
Nieruchomieję i wstrzymuję oddech, a moje policzki płoną czerwienią.
Skąd on wie, że to ja dzwoniłam?
Pamiętam, że w Montanie w panice pobiegłam do budki telefonicznej. Pamiętam, że wpisałam jego numer bez zastanowienia i że on wypowiedział moje imię na chwilę przed tym, jak odłożyłam słuchawkę, ale ja mu nie odpowiedziałam. Zaciskam zęby i kłamię, starając się nie okazywać niepokoju.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Thomas otwiera usta i unosi kącik warg.
– Oczywiście, że wiesz. Dlaczego, Ness?
Patrzy na mnie, mówi do mnie, nawet dotyka mnie w taki sposób, że wydaje mi się, że chce tylko, bym straciła kontrolę i wybuchła gniewem albo wpadła we frustrację.
I całkiem nieźle mu to idzie.
Śmieję się gorzko, opuszczam wzrok i kręcę głową.
– Mój Boże, zupełnie się nie zmieniłeś. Jesteś wciąż zarozumiały i arogancki.
– Ty natomiast się zmieniłaś. – Przygląda mi się z uwagą i muska końcówki moich szarych włosów, nie przejmując się, że próbuję go odepchnąć.
– To prawda – przyznaję zdecydowanie. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
Na jego twarzy znów pojawia się uśmiech; pochyla się, żeby powiedzieć mi coś do ucha. Moje nozdrza wypełnia zapach wetiwerii i tytoniu, który przywołuje miriady wspomnień. Na próżno próbuję go od siebie odsunąć, trzyma mnie w pasie coraz mocniej.
Muska moje ucho wargami i powoli szepcze:
– W takim razie czeka mnie dobra zabawa.
To brzmi jak groźba.
Nie rozumiem, dokąd zmierza. Chce sobie ze mnie zażartować? Chce się zemścić za Logana? Czy po prostu postanowił mnie wykorzystać jako rozrywkę, obrzydzić mi życie?
Czyżby zapomniał, że to z jego winy się rozstaliśmy? To jego nałogi, jego brak szacunku, jego zdrada nas rozdzieliły.
Czy naprawdę nie jest w stanie okazać choćby odrobiny żalu i wyrzutów sumienia?
Mrugam i oblizuję wyschnięte wargi. Wściekam się na reakcję mojego ciała na jego dotyk. Odpycham go z całej siły, aż chwieje się na nogach.
– Naprawdę uważasz, że chcę brać udział w tych głupich gierkach, Thomasie? Nie zapomniałam, co mi zrobiłeś. A przede wszystkim nie zapomniałam, co mi powiedziałeś. Nienawidzę cię równie mocno, co miesiąc temu i nadal żałuję każdej chwili, którą z tobą spędziłam. Jeśli chcesz wojny, będziesz ją miał – grożę mu, świadoma, że może to uznać za wyzwanie równie podniecające, co niebezpieczne.
Bo chociaż jest szalony i chory, jakaś część mnie chce zostać przez niego poddana próbie.
Chce rzucić mu wyzwanie.
Popchnąć go do granic.
Sprawić, że pożałuje, że w ogóle mnie poznał.
To pragnienie nie ma żadnej logicznej przyczyny. Dzięki wzbierających we mnie adrenalinie i ekscytacji czuję, że żyję. Dobrze wiem, że wyzwania to jego chleb powszedni. A więc...
W co ja się w ogóle pakuję?
Dlaczego to robię?
Wróciłam do Corvallis pełna szczytnych intencji: chciałam zostawić za sobą Thomasa, matkę i ojca, poświęcić się nauce, pracy i mnie samej. Zacząć wszystko od zera, silniejsza i bardziej świadoma niż wcześniej. Tymczasem wylądowałam tutaj, w wilczej jamie, jakbym zamierzała sama złożyć mu się w ofierze.
Chyba oszalałam.
– Uważaj. – Przygląda mi się z głową przechyloną na bok i niebezpiecznym uśmiechem na ustach. – Łatwo się sparzyć, kiedy bawisz się ogniem.
Tym razem to ja się uśmiecham, ale mój uśmiech jest smutny.
Patrzę mu w oczy i zastanawiam się, jak dotarliśmy do tego punktu.
Jak od miłości przeszliśmy do... nienawiści?
Chociaż to boli, moje serce zna odpowiedź: on mnie nigdy nie kochał. Ja natomiast nauczyłam się obracać miłość w nienawiść. Ta umiejętność pozwoliła mi znieść ból, który on spowodował.
Sama nie wiem, co mnie do tego popycha, ale gładzę go po twarzy pełnym współczucia gestem, grzejąc się w tak znajomym cieple, które drąży we mnie pustkę. Pustkę, która wsysa mnie i którą dostrzegam także w jego zgaszonych źrenicach.
Ale nie daję tego po sobie poznać. Nie odrywając dłoni od jego policzka, patrzę mu prosto w oczy i dodaję:
– Nie boję się ognia, Thomasie. Z tobą przeszłam już przez piekło.
Jego dumny uśmiech znika.
Oddalam się, nie dając mu szansy na odpowiedź, ale czuję, jak jego spojrzenie pali moją skórę. Jeśli naprawdę chce wojny, jestem na nią gotowa.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------