- promocja
- W empik go
Bez ciebie nie ma lata. Lato. Tom 2 - ebook
Bez ciebie nie ma lata. Lato. Tom 2 - ebook
Drugi tom wakacyjnej trylogii Lato Jenny Han – autorki bestsellerowej serii Do wszystkich chłopców, których kochałam.
Kiedyś Belly nie mogła się doczekać powrotu do letniego domu, który należał do rodziny Conrada i Jeremiaha. Jednak to lato będzie inne. Problemy rodziny Fisherów narastają. Susannah, matka chłopców, walczy z nawrotem choroby, a jej najstarszy syn nie radzi sobie z tą sytuacją. Wszystko, co sprawiało, że warto było czekać cały rok na wakacje, przestało istnieć. Dla Belly już nie ma lata. Gdy Jeremiah dzwoni do dziewczyny, by powiedzieć, że Conrad zniknął, Belly wie, że tylko ona może naprawić to, co się rozpadło. Musi zebrać całą trójkę w domku na plaży. Jeśli to lato naprawdę ma być ich ostatnim, powinno zakończyć się tak, jak się zaczęło – w Cousins Beach.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67335-84-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
2 lipca
Był upalny letni dzień w Cousins. Leżałam nad basenem z gazetą na twarzy. Mama układała na werandzie od frontu pasjansa, Susannah krzątała się w kuchni. Podejrzewałam, że wkrótce wyłoni się ze szklanką mrożonej herbaty i książką, którą powinnam przeczytać. Jakimś romansem.
Conrad, Jeremiah i Steven cały ranek surfowali. Poprzedniej nocy przeszedł sztorm. Conrad i Jeremiah pierwsi wrócili do domu. Usłyszałam ich wcześniej, niż zobaczyłam. Weszli po schodach, polewając z tego, że Steven zgubił kąpielówki w wyjątkowo porywistej fali. Conrad podszedł do mnie, uniósł mokre od potu czasopismo z mojej twarzy i się uśmiechnął.
− Masz słowa na policzku – powiedział.
Spojrzałam na niego, mrużąc oczy.
− Jakie?
Przysiadł koło mnie i stwierdził:
− Trudno odczytać. Niech się przyjrzę.
A potem popatrzył na moją twarz w ten swój typowy, poważny sposób. Nachylił się i mnie pocałował, usta miał chłodne i słone od morskiej wody.
− Znajdźcie sobie jakieś łóżko – odezwał się Jeremiah, ale wiedziałam, że żartuje.
Mrugnął do mnie, stając za plecami Conrada, uniósł go i wrzucił do basenu.
Sam też wskoczył i krzyknął:
− Wskakuj, Belly!
Oczywiście też wskoczyłam. Woda była przyjemna. I to bardzo. Cousins jak zawsze okazywało się tym miejscem, w którym najbardziej pragnęłam być.
− Halo? Słyszałaś choć słowo z tego, co właśnie powiedziałam?
Otwarłam oczy. Taylor pstrykała mi palcami przed twarzą.
− Przepraszam. Co mówiłaś?
Nie byłam w Cousins. Conrad i ja nie byliśmy razem. A Susannah nie żyła. Nic nie miało już być takie samo. Minęły – ile to dni minęło? Ile dokładnie dni? – dwa miesiące od śmierci Susannah, a ja wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby uwierzyć. Kiedy ktoś, kogo kochasz, umiera, masz wrażenie, że to nie wydarzyło się naprawdę. Jakby przydarzyło się komuś innemu. W cudzym życiu. Nigdy nie radziłam sobie dobrze z abstrakcją. Co oznacza, że ktoś naprawdę odszedł?
Czasem zamykam oczy i w myślach powtarzam w kółko: „To nieprawda, to nie jest prawda, to nie dzieje się naprawdę”. To nie było moje życie. Ale jednak było. Takie było teraz moje życie. Po.
Siedziałam w ogródku u Marcy Yoo. Chłopcy bawili się nad basenem, a my, dziewczyny, leżałyśmy równo w rządku na plażowych ręcznikach. Z Marcy się przyjaźniłam, ale reszta, Katie, Evelyn i pozostałe dziewczyny były raczej przyjaciółkami Taylor.
Termometr wskazywał już trzydzieści stopni, a dopiero co minęło południe. Dzień zapowiadał się upalnie. Leżałam na brzuchu i czułam, jak pot zbiera mi się na wysokości krzyża. Zaczynałam mieć dość słońca. Był zaledwie 2 lipca, a ja już odliczałam dni do końca lata.
− Spytałam, co zamierzasz na siebie włożyć na imprezę Justina? – powtórzyła Taylor.
Ułożyła nasze ręczniki tak blisko, że robiły za jeden ogromny.
− Nie wiem – odparłam, obracając twarz w jej stronę.
Na nosie perlił się jej pot. Taylor zawsze pocił się w pierwszej kolejności nos.
− Ja włożę tę nową plażówkę, którą kupiłam z mamą na wyprzedaży – powiedziała.
Znów zamknęłam oczy. Miałam ciemne okulary, więc i tak nie mogła zobaczyć, czy mam je otwarte.
− Którą?
− No wiesz, tę w kropki, wiązaną na szyi. Pokazywałam ci ją jakieś dwa dni temu. – Taylor westchnęła ze zniecierpliwieniem.
− A, tak – odparłam, ale nadal nie pamiętałam i wiedziałam, że Taylor to wyczuwa.
Zmieniłam temat, mówiąc coś miłego na temat sukienki, ale nagle poczułam na karku lodowate aluminium. Wrzasnęłam, a to kucał koło mnie Cory Wheeler z ociekającą puszką coli w dłoni, zaśmiewając się do rozpuku.
Usiadłam i spojrzałam na niego gniewnie, ocierając kark. Miałam dość dzisiejszego dnia. Chciałam tylko wrócić do domu.
− Odbiło ci, Cory?!
Nadal się śmiał, co rozzłościło mnie jeszcze bardziej.
− Jesteś cholernie niedojrzały – powiedziałam.
− Wyglądało na to, że jest ci bardzo gorąco – zaprotestował. – Próbowałem cię tylko ochłodzić.
Nie odpowiedziałam, trzymałam się tylko ręką za kark. Zęby miałam zaciśnięte i czułam, że wszystkie dziewczyny się na mnie gapią. A potem Cory’emu zrzedła nieco mina i powiedział:
− Przepraszam. Chcesz colę?
Pokręciłam głową, a on wzruszył ramionami i wrócił nad basen. Spojrzałam w bok i zobaczyłam, jak Katie i Evelyn robią minę pod tytułem „o co jej chodzi?”, i zrobiło mi się wstyd. Gniewanie się na Cory’ego przypominało gniewanie się na szczeniaka owczarka niemieckiego. Nie miało sensu. Spróbowałam, za późno, spojrzeć na Cory’ego, ale ten już nie odwracał się w moją stronę.
− To był tylko żart, Belly – powiedziała cicho Taylor.
Położyłam się z powrotem na ręczniku, tym razem twarzą do góry. Wzięłam głęboki oddech i go powoli wypuściłam. Muzyka z iPoda Marcy przyprawiała mnie o ból głowy. Była zbyt głośna. I naprawdę chciało mi się pić. Powinnam była wziąć colę od Cory’ego.
Taylor się nachyliła i podsunęła mi okulary, żeby widzieć moje oczy. Spojrzała na mnie uważnie.
− Jesteś zła?
− Nie. Tylko jest za gorąco.
Wierzchem dłoni otarłam pot z czoła.
− Nie bądź zła. W twoim towarzystwie Cory nie umie zachowywać się inaczej niż jak idiota. Lubi cię.
− Cory mnie nie lubi – odparłam, odwracając wzrok.
Ale w sumie chyba mnie lubił, wiedziałam o tym. Tylko chciałam, żeby tak nie było.
− Jak uważasz, ale jest w tobie zabujany. Nadal myślę, że powinnaś dać mu szansę. To pozwoliłoby ci nie myśleć o wiesz-kim.
Obróciłam głowę w drugą stronę, a Taylor powiedziała:
− Może zrobię ci na dzisiejszą imprezę francuza? Mogę spleść przód i przypiąć z boku, tak jak ostatnio.
− Dobra.
− W co się ubierasz?
− Nie jestem pewna.
− Musisz wyglądać seksownie, bo będą tam wszyscy – odparła Taylor. – Wpadnę wcześniej i razem się przygotujemy.
Justin Ettelbrick od ósmej klasy urządzał w lipcu huczną imprezę urodzinową. W tym czasie byłam już w Cousins Beach, a dom, szkoła i koledzy ze szkoły znajdowali się lata świetlne ode mnie. Ani razu nie żałowałam, że mnie nie ma, nawet wtedy, kiedy Taylor opowiedziała mi o maszynie do robienia waty cukrowej, wynajętej któregoś roku przez rodziców Justina, albo o bajeranckich sztucznych ogniach, które wystrzeliwano o północy nad jeziorem.
Po raz pierwszy miałam być w domu w porze urodzin Justina, po raz pierwszy nie jechałam do Cousins. A tego żałowałam. Opłakiwałam wręcz. Sądziłam, że będę spędzała w Cousins wszystkie wakacje do końca życia. Nie chciałam być nigdzie indziej, jak tylko w letnim domu. Zawsze tak było.
− Ale idziesz, prawda? – spytała Taylor.
− Tak. Mówiłam, że idę.
Zmarszczyła nos.
− Wiem, ale… − urwała. – Nieważne.
Wiedziałam, że Taylor czeka, aż wszystko wróci do normy, będzie jak przedtem. Ale nie mogło być jak przedtem. Ja nie mogłam już być taka jak przedtem.
Dawniej wierzyłam. Zakładałam, że jeśli pragnę czegoś wystarczająco mocno, marzę wystarczająco intensywnie, to wszystko się ułoży tak jak powinno. Przeznaczenie, jak mawiała Susannah. W każde urodziny życzyłam sobie Conrada, każda spadająca gwiazda, każda rzęsa na policzku, każda moneta wrzucona do fontanny była poświęcona temu jedynemu, którego kochałam. Sądziłam, że zawsze tak będzie.
Taylor chciała, żebym zapomniała o Conradzie, wymazała go z myśli i pamięci. Powtarzała ciągle: „Każdy musi przeżyć pierwszą miłość, to rodzaj inicjacji”. Ale Conrad nie był tylko moją pierwszą miłością. Nie był moją inicjacją. Był kimś znacznie więcej. On, Jeremiah i Susannah byli moją rodziną. W moich wspomnieniach ta trójka będzie zawsze związana, na zawsze ze sobą połączona. Żadne z nich nie mogło istnieć bez pozostałych.
Gdybym zapomniała o Conradzie, gdybym eksmitowała go z mojego serca, udawała, że nigdy go tam nie było, robiłabym to samo Susannah. A tego nie mogłam zrobić.ROZDZIAŁ DRUGI
Dawniej w tym samym tygodniu, w którym kończyła się w czerwcu szkoła, pakowaliśmy samochód i ruszali prosto do Cousins. Poprzedniego dnia mama jechała do Costco i kupowała kartony soku jabłkowego i hurtowe opakowania batoników zbożowych, krem z filtrem i pełnoziarniste płatki śniadaniowe. Kiedy błagałam o miodowe kółeczka albo czekoladowe kulki, mama powtarzała:
− U Beck będzie mnóstwo płatków, od których zgniją ci zęby, spokojna głowa.
Oczywiście miała rację. Susannah – dla mamy Beck – uwielbiała płatki dla dzieci tak jak ja. W letnim domu pochłanialiśmy ich całą masę. Nie miały nawet szans się zestarzeć. Któregoś roku chłopcy żywili się płatkami na śniadanie, lunch i kolację. Mój brat Steven jadał płatki w polewie jogurtowej, Jeremiah czekoladowe kulki, a Conrad kukurydziane kółeczka. Jeremiah i Conrad, synowie Beck, uwielbiali płatki. Ja jadłam to, co zostało, posypane cukrem.
Całe życie jeździłam do Cousins. Nie opuściliśmy ani jednych wakacji. Prawie siedemnaście lat moich prób dogonienia chłopaków, nadziei i marzeń, że któregoś dnia będę wystarczająco duża, żeby dołączyć do ich paczki. Wakacyjnej męskiej paczki. Wreszcie mi się to udało, ale było już za późno. Ostatniej nocy ostatniego lata, w basenie, stwierdziliśmy, że zawsze będziemy tam przyjeżdżać. Przerażające, jak łatwo łamie się dane słowo. Ot, tak.
Po powrocie do domu czekałam. Sierpień przeszedł we wrzesień, zaczęła się szkoła, a ja wciąż czekałam. Niczego sobie z Conradem nie obiecywaliśmy. Nie był moim chłopakiem. Tylko się pocałowaliśmy. On wyjeżdżał na studia, gdzie były setki innych dziewczyn. Dziewczyn, które nie musiały wracać wcześnie do domu, dziewczyn z akademika, mądrzejszych i ładniejszych ode mnie, tajemniczych i nowych, w sposób, który dla mnie był niemożliwy.
Stale o nim myślałam – co to wszystko oznaczało, kim teraz byliśmy dla siebie. Bo nie było już odwrotu. Ja nie byłam do niego zdolna. To, co wydarzyło się między nami – między mną i Conradem, między mną i Jeremiahem – wszystko zmieniło. Kiedy więc skończył się sierpień, potem zaczął wrzesień, a telefon nadal milczał, wystarczyło, że wróciłam myślami do sposobu, w jaki patrzył na mnie tamtego ostatniego wieczoru, i wiedziałam, że jest jeszcze nadzieja. Wiedziałam, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam. Nie mogłam.
Według mamy Conrad wprowadził się już do akademika, miał irytującego współlokatora z New Jersey, a Susannah martwiła się, że za mało je. Mama opowiadała mi to mimochodem, jak gdyby nigdy nic, żeby nie urazić mojej dumy. Ja nie wypytywałam. Wiedziałam po prostu, że zadzwoni. Wiedziałam to. Musiałam tylko poczekać.
Telefon zadzwonił w drugim tygodniu września, trzy tygodnie od ostatniego razu, kiedy widziałam Conrada. Jadłam w salonie lody truskawkowe i walczyłam ze Stevenem o pilota. Był poniedziałkowy wieczór, dziewiąta, najbardziej pożądana pora na oglądanie telewizji. Telefon zadzwonił, ale ani ja, ani Steven po niego nie sięgnęliśmy. Ten, kto by się podniósł, przegrałby bitwę o telewizor.
Mama odebrała u siebie w gabinecie. Przyniosła telefon do salonu i powiedziała:
− Belly, to do ciebie. Conrad.
Uśmiechnęła się i puściła oko.
Wszystko we mnie zawrzało. Słyszałam w uszach ocean. Szum, ryk przenikający bębenki. Jakbym była na haju. Cudownie. Czekałam i się doczekałam! Nigdy nie cieszyłam się aż tak, że miałam rację, że byłam cierpliwa.
To Steven wyrwał mnie z marzeń na jawie.
− Dlaczego Conrad miałby do ciebie dzwonić? – spytał, marszcząc brwi.
Zignorowałam go i wzięłam od mamy telefon. Odeszłam od Stevena, od pilota, od topniejącej porcji lodów. To wszystko nie miało znaczenia.
Kazałam Conradowi czekać, dopóki nie dotarłam do schodów, i wtedy się odezwałam. Usiadłam na stopniu i powiedziałam:
− Hej.
Usiłowałam się nie uśmiechać. Wiedziałam, że usłyszy to w moim głosie.
− Hej – odparł. – Co słychać?
− Nic szczególnego.
− Wiesz co? – zaczął. – Mój współlokator chrapie głośniej od ciebie.
Zadzwonił następnego wieczoru i kolejnego. Rozmawialiśmy za każdym razem godzinami. Kiedy dzwonił telefon do mnie, a nie do Stevena, ten z początku nic nie rozumiał.
− Czemu Conrad ciągle do ciebie wydzwania? – Chciał wiedzieć.
− A jak myślisz? Lubi mnie. Oboje lubimy się nawzajem.
Steven o mało nie zwymiotował.
− Rozum mu odebrało – powiedział, kręcąc głową.
− Tak trudno uwierzyć, że Conrad Fisher mnie lubi? – spytałam, krzyżując wyzywająco ręce na piersi.
Nawet nie zastanowił się nad odpowiedzią.
− Tak – odparł. – Trudno.
I szczerze mówiąc, to była prawda.
Jakbym śniła. Coś nierzeczywistego. Po tylu latach, tylu wakacjach, wzdychania, tęsknoty, marzeń, Conrad dzwonił do mnie. Lubił ze mną rozmawiać. Rozśmieszałam go, nawet kiedy tego nie chciał. Rozumiałam, przez co przechodzi, bo ja też przez to w jakimś sensie przechodziłam. Tylko kilka osób na świecie kochało Susannah tak jak ja. Uważałam, że to wystarczy.
Coś się między nami urodziło. Coś, czego nie dało się w pełni zdefiniować, ale jednak coś. Naprawdę coś.
Parokrotnie pokonywał trzy i pół godziny dzielące jego szkołę od mojego domu. Raz nocował, bo zrobiło się tak późno, że mama nie chciała go puścić z powrotem. Conrad zatrzymał się w pokoju gościnnym, a ja długie godziny leżałam u siebie, nie mogąc zasnąć, i zastanawiałam się, jak to możliwe, że Conrad śpi parę metrów ode mnie i to w dodatku w moim domu.
Gdyby Steven nie pałętał się za nami jak jakiś wirus, wiedziałam, że Conrad przynajmniej spróbowałby mnie pocałować. Ale w obecności mojego brata nie było to możliwe. Oglądaliśmy z Conradem telewizję, a Steven siadał dokładnie między nami. Gadał z Conradem o rzeczach, o których nic nie wiedziałam i które mnie nie obchodziły, jak piłka nożna. Za którymś razem po kolacji spytałam Conrada, czy ma ochotę na deser lodowy w Brusters, a Steven wtrącił się, mówiąc:
− Dla mnie bomba.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie, ale on tylko się do mnie uśmiechnął. A potem Conrad wziął mnie za rękę, na oczach Stevena, i powiedział:
− Pojedźmy wszyscy.
I pojechaliśmy, mama też. Nie mogłam uwierzyć, że chodzę na randki z mamą i bratem na tylnym siedzeniu.
Ale tak naprawdę dzięki temu ta jedna grudniowa noc była jeszcze piękniejsza. Wróciliśmy z Conradem do Cousins sami, we dwoje. Idealne noce zdarzają się tak rzadko, ale ta do nich należała. Była doskonała. To była noc, na którą warto czekać.
Cieszę się, że ją przeżyliśmy.
Bo do maja było już po wszystkim.