- W empik go
Bez filtra - ebook
Bez filtra - ebook
Jedno ciastko może całkowicie zmienić życie
Aldona w imię większej dbałości o relacje instagramowe niż te międzyludzkie traci wszystko. Zmęczeni życiem na świeczniku mąż z córką wyprowadzają się, a syn buntuje się za dwoje. Zirytowana Aldona zjada konopne ciastka i popija je winem, po czym kreśli sprejem wulgarny napis na szkolnym murze.
Czy wyrok prac społecznych w schronisku, domu kombatanta i domu samotnej matki zmieni jej podejście do życia? W końcu ona też właśnie została sama.
Niespodziewanie w sieci zaczepia ją jeden z obserwujących. Aldona, nie bacząc na konsekwencje, nawiązuje z nim gorący flirt.
Ta słodko-gorzka, dowcipna opowieść wciąga od pierwszych stron.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68005-31-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– On jest zmęczony! Rozumiesz? On jest, kurwa, zmęczony! Chyba budowaniem mostu w grze.
Aldona siedziała przy kuchennym stole Kamy. Intensywnie wpatrywała się w namalowaną na filiżance tańczącą parę, jakby miała wyczytać wróżbę.
Kama odziedziczyła serwis po rodzicach. Chyba Ćmielów. Białe naczynia ze złotym rąbkiem. Na każdym ta sama para, tylko w różnych konfiguracjach. Sjesta na trawie, przechadzka leśną drogą, koncert na trąbki i skrzypce. Jej tym razem trafił się taniec – zupełnie jak ona z Jackiem przed chwilą. Może to znak? Co za głupoty! Przecież nie wierzy w odrobaczanie zgodne z fazami Księżyca, horoskopy, szklane kule ani w czarnego kota na drodze.
Podwinęła pod siebie lewą nogę. Krzesło Kamy było tylko ciut wygodniejsze od elektrycznego. Plastikowe ikeowskie urbany z wielką dziurą w oparciu, przez którą wypadła Lena, kiedy miała niecałe trzy latka. Aldona zwykle wieszała na nim szary wełniany sweter, a zamotana pod tyłkiem noga dawała jej poczucie lewitowania nad chropowatym plastikiem.
– Dmucha kogoś. – Kama wypuściła z siebie słowa wraz z papierosowym dymem.
– Jacek? Zwariowałaś? – obruszyła się Aldona. Nigdy nie dał jej powodu do choćby najmniejszej zazdrości. – Chyba że gumową lalę.
Próbowała żartować, ale widocznie nieudolnie, bo kąciki ust zarówno jej, jak i Kamy, zamiast radośnie poszybować w górę, pozostały niewzruszone. Musiał jednak być jakiś powód nagłego zwrotu akcji w jej życiu. Może faktycznie ten powód ma na imię na przykład „Baśka, co ma fajny biust”.
– Zdziwiłabyś się. W domu impotent, a na salonach jebaka. I co? Zgodzisz się?
– Z tym, że jebaka? W życiu. Z niego to taki raczej ciepły bambosz, żaden macho.
Wciąż próbowała obrócić wszystko w żart, trochę go ośmieszyć, ale myśl o tej drugiej, ciemnowłosej z lokami borowała jej mózg. Ona była klasyczną blondyną po keratynowym prostowaniu, przy tych pokręconych pięknościach czuła się łysa i nijaka, więc jeżeli Jacek ją zdradza, to na pewno z jej przeciwieństwem.
– Pytam, czy zgodzisz się na tę wyprowadzkę. Swoją drogą nie sądziłam, że jesteś taka naiwna.
– Dzięki za szczerość. Umiesz podnieść na duchu. A mam wybór? Nieźle to rozegrał. Jak co wieczór otworzył wino, posmyrał po plecach, pomyślałam, że zaczyna być obiecująco, i nagle jeb! Prosto w splot słoneczny.
– Widocznie ty celebrowałaś przy winie swoje szczęście, kiedy on upajał się swoim nieszczęściem.
Aldona zaczęła teatralnie rozglądać się po kuchni w poszukiwaniu czegoś. Zajrzała do szuflad w stole, pod serwetę.
– Czy sensei ma coś do pisania? Nie mogę zapomnieć tej życiowej mądrości.
Jeśli tak wygląda solidarność jajników, to faktycznie siła jest kobietą… Nikt nie potrafi z takim impetem walnąć czyimś poczuciem własnej wartości o podłogę. Tylko kobieta kobiecie – to nasza domena.
– Czasami mogłabyś się ugryźć w jęzor, zamiast mielić nim bez opamiętania. – Wstała, poruszała zdrętwiałą kończyną i wyszła.
Gdy wracała do siebie, chłód wstrząsnął jej ramionami jak zazdrosny kochanek. Szary kardigan został u Kamy. Przewieszony przez oparcie krzesła przypominał, jak bardzo dolna krawędź oparcia była niemiła dla kręgosłupa.
Otuliła się ramionami. Dziwne. Był środek maja, słońce przez całe popołudnie z werwą przeganiało chmury, więc i wieczór był ciepły. Świat radośnie huczał, buczał. Kolorowe pąki strzelały w niebo niczym noworoczne fajerwerki.
Pobliski las zapraszał stukaniem dzięcioła, kusił zapachem igliwia, a mimo tego wszechogarniającego animuszu natury, ona trzęsła się jak chihuahua na mrozie. Słowa Jacka ciążyły jej w brzuchu, równie zabójcze jak worek kamieni przy szyi topielca. Nie strawi ich, zostaną z nią już na zawsze i będą ciągnąć w dół.
Chociaż na chwilę chciała się odciąć od tego, co przed dwiema godzinami usłyszała od męża, i zmigrować myślami w przyjemniejsze zakątki, dlatego idąc wyłożoną kostką Bauma uliczką na podwarszawskim, oczywiście zamkniętym i chronionym osiedlu szeregowców, zaczęła się zastanawiać, po co ludzie przeprowadzają się w pobliże lasu, jeśli obawiają się jego bliskości. Grodzą się i w budce wielkości karmnika dla ptaków sadzają kulawego emeryta albo młodego rencistę po operacji kręgosłupa.
Poszłaby chętnie za płot, ale pilot do bramy otwierającej się na dziki świat został w torebce. Bez niego nie wyjdzie z tej strzeżonej betonozy. Dziadek ochroniarz zaś wypełniał swoje obowiązki, chrapiąc zaciekle – pewnie w celu spłoszenia dzikiej zwierzyny. Aldona nie śmiała mu przeszkadzać, dlatego postanowiła, że wróci do domu, zarzuci coś na ramiona, wsunie pilota do kieszeni, weźmie Bulwę na smycz i wyjdzie. No bo co innego ma zrobić z tym wieczorem? Zjeść kolację jak gdyby nigdy nic? Zawołać dzieci na ostatnią wspólną wieczerzę?
Dezorientacja mieszała się z narastającym gniewem. Nie chciała rozmawiać z Jackiem. Poryczy się przecież, nawrzeszczy na niego i, co najgorsze, on odbierze to jako słabość, a ona przecież zawsze jest silna. Podczas przeprowadzki zarzuciła sobie fotel na głowę, żeby mu pokazać, jak sobie świetnie radzi, że nie ma takiej rzeczy na świecie, której by nie dźwignęła. Omal nie przypłaciła tego operacją kręgosłupa szyjnego, bo fotel, napierając swoim ciężarem, wysunął krążek spomiędzy C3 i C4. Na szczęście sprawne ręce rehabilitanta po kilku tygodniach wcisnęły dysk na swoje miejsce. Wór zalegający jej w brzuchu też udźwignie bez większych konsekwencji.
Weszła do domu. Chciała jedynie sięgnąć po bluzę z wieszaka przy wejściu, wziąć pilota, smycz, psa i wyjść.
– Bulwa, pieseczku, chodź do mnie! – zawołała przyjaźnie.
Niestety Bulwa zniweczyła jej plan. Nie podzieliła spacerowego entuzjazmu. Zresztą czego można się spodziewać po buldogu francuskim? Nie przybiegła pod drzwi, merdając ogonkiem. Przyszedł za to on. Oparł się o ścianę i przyglądał się bez słowa. Nie wiedziała, czy to wpływ jego spojrzenia, czy samej obecności, ale jej ruchy stały się nerwowe. Gorączkowo wywalała wszystko z torebki w poszukiwaniu tego nieszczęsnego pilota. Zawsze śmiali się z bałaganu, który miała w tobołku. Nazywali go torebką MacGyvera. W krytycznych momentach Aldona wyławiała z niej ratunek. Latarkę, kiedy wracali od sąsiadów i na ulicy nagle zgasło światło. Orzechy dla wiewiórek na spacerze w Łazienkach. Dozownik do syropu przeciwgorączkowego dla dzieci, żeby pomóc nakarmić małego kotka, który znikąd pojawił się na osiedlu. W nowych okolicznościach ta stara, znajoma sytuacja zawstydziła ją do tego stopnia, że warknęła:
– Co się gapisz?
– Czego szukasz? Może pomogę…
– W dupie mam twoją pomoc.
– Okej, jak sobie chcesz. – Wyszedł z rękami w górze na znak kapitulacji.
Odechciało jej się spaceru i bliskości lasu. Z dumnie uniesioną głową przeparadowała obok sofy, na której jak zwykle nieapetycznie się rozwalił. Wzięła książkę ze stolika i poszła przygotować sobie kąpiel. Zachowała się zupełnie jak Lena, kiedy miała sześć lat i dowiedziała się, że Wróżka Zębuszka nie istnieje.
– Przecież nie będę jej wynagradzała za fizjologię. Wypadanie zębów nie jest żadną jej zasługą ani talentem. Niedługo dzieciaki będą wołały o kasę za zrobienie kupy! – perorowała, a nadąsana Lena z założonymi rękami przedefilowała obok niej i Jacka. Zadziwiające, że wszystkie denerwujące zachowania córki były zaczerpnięte od nikogo innego jak od matki.
Gdy kładła się do łóżka, on już spał albo udawał, że śpi. Wyciągnęła z szafy koc, zabrała swoją poduszkę z gryką i poszła na sofę do salonu. Dzień wcześniej zasypiali przytuleni pod jedną kołdrą, ale ten zlepek kilku ostrych słów obudził w niej obawę, że gdy tylko się koło niego położy, sparzy ją jak barszcz Sosnowskiego.
Próbowała zasnąć. W efekcie albo afekcie tłukła się po narożniku, szukając ukojenia na gryce. Tym razem nawet ona nie była w stanie przynieść ulgi zmęczonej głowie, która uporczywie przewijała slajdy z popołudnia.
Może faktycznie Kama miała rację z tym salonowym jebaką? Może on kogoś ma i najzwyczajniej szuka sobie legalnej garsoniery, bo jest zmęczony wymawianiem się kolejną wycieczką rowerową, piwem z kumplami czy crossfitem? Może miała rację również z upajaniem się winem w nieszczęściu.
Skąd przyjaciółka mogła to wiedzieć? Skąd taki wniosek, zbyt oczywisty i stereotypowy jak na wyzwoloną Kamę?
Bingo! Jaka ona jest głupia. Przecież to jasne, że przyjaciółka chciała jej coś powiedzieć, naprowadzić ją. Jacek ostatnio chętnie bywał w domku naprzeciwko. Chętnie niósł pomoc, to nic, że na prośbę Aldony: „Idź i podłącz jej tę zmywarkę. Nie wypada, żeby sama się z tym szarpała”. Potem zepsuła się kosiarka i wi-fi przestało działać. Doprawdy zadziwiająca złośliwość rzeczy martwych.
O świcie ten niewiarygodny scenariusz wydawał się już całkiem prawdopodobny, a o wschodzie słońca Aldona piła kawę przekonana o romansie tych dwojga.