Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Bez gardy - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 lipca 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

Bez gardy - ebook

On walczy o drugą szansę w oktagonie. Ona o spokój, którego dawno nie zaznała.

Jacob ma za sobą przeszłość, o której tabloidy nie dają zapomnieć. Dziś skupia się na jednym celu: wyrwać się ze świata freak fightów i dostać się do zawodowej ligi. Każdy trening to dla niego bitwa. Każda gala to kolejny test.

Lizzy trzyma się z dala od blasku fleszy i mężczyzn z przeszłością. Ale kiedy zawodowe obowiązki zmuszają ją do wspólnego występu z Jacobem, stary lęk miesza się z czymś, czego nie spodziewała się poczuć. Z fascynacją.

W świecie brutalnych walk, kamer i social mediów trudno znaleźć coś prawdziwego. Ale może właśnie tam, gdzie emocje sięgają zenitu, rodzi się coś więcej? „Bez gardy” to porywający romans sportowy o mocy drugich szans, uzdrawiającej pasji i uczuciu, którego nie da się kontrolować.

Nowelka z Kolekcji romansów sportowych Inanny

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-850-4
Rozmiar pliku: 574 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JACOB

Wdech, wydech, wdech, wydech… Robiłem dokładnie to, co doradzał mi trener za każdym razem, gdy choć przez sekundę wątpiłem w swoje umiejętności. Nazywał to motywacyjnie: nabraniem nowych sił podczas wdechu i wyrzuceniem negatywnych myśli podczas wydechu. Wielu pewnie śmiałoby się z takiej metody, ale na mnie to działało i niejednokrotnie przyniosło mi zwycięstwo podczas ważnych walk. Tym razem co prawda nie walczyłem na macie, ale w głowie miałem już myśli o sobotniej gali, która dla mnie miała być rozstrzygnięciem mojego być albo nie być.

Od kilku lat starałem się dostać do zawodowej federacji, by walczyć z zawodnikami, dla których sport to coś więcej niż tylko szybka kasa. Tak to niestety wyglądało podczas freakowych gal, do których załapałem się po występie w jednym z głupich randkowych reality shows. Nikt tam oczywiście nie szedł szukać miłości – większość uczestników po prostu miała parcie na szkło, jarała ich popularność. Łatwe pieniądze, życie jak z bajki – taki jest odbiór, kiedy ogląda się obrazki czy filmy skrupulatnie przerobione i zmontowane w taki sposób, aby pokazywać wszechobecne szczęście. Nikt nie widzi na nich uzależnień, hejtu, z którym się mierzy dana osoba, czy problemów psychicznych, które się pojawiają, gdy nie ma się twardej dupy.

Skąd o tym wiem? Bo sam byłem na dnie. Uzależniony od używek, a jeszcze bardziej od uwagi i opinii innych. Często wyssanych z palca, bo ludzie widzieli tylko to, co chciałem pokazać, ale chętnie dodawali sobie do tego historie. Cokolwiek bym zrobił, było źle. Odniosłem się do zarzutów – źle, nie odniosłem – też tragedia, a najgorsze, że widz często zapomina, że po drugiej stronie ekranu też jest człowiek. Taki sam jak on. Z krwi i kości. Z sercem i emocjami.

W czasach największego kryzysu odsunęli się ode mnie „przyjaciele”. Jedna wtopa wystarczyła, aby mnie zlinczowano i znienawidzono na tyle, by zainteresowali się mną ludzie z branży amatorskich walk w oktagonie. Tacy jak ja przyciągali publikę, a to, że można było znaleźć na nich sporo brudów, zachęcało rywali do zgłaszania się do walki ze mną. I w ten właśnie sposób z najgorszego syfu wyszedłem zwycięsko – dzięki treningom. Skupiłem się na tym, by pokazać innym wolę walki i determinację, której nigdy mi nie brakowało, a teraz, po trzech latach regularnych walk, gdy publika ze znienawidzonego gościa wywindowała mnie na szczyt ulubieńców, miałem szansę na awans. Awans do zawodowego bicia, bo w kuluarach się mówiło, że na najbliższej gali pojawią się właściciele znanej federacji.

Nie bez powodu zwiększyłem jednostki treningowe i drobiazgowo dbałem o dietę. W dniu ważenia na wagę chciałem wnieść dokładnie tyle, ile miałem ustalone w zapisach kontraktu. Chciałem, aby „przybysze z zewnątrz” (jak nazywaliśmy z trenerem wspomnianych właścicieli zawodowej federacji) wiedzieli, że podchodzę do sprawy poważnie, a zrobienie wagi było jednym z najważniejszych elementów ustalonego przeze mnie planu, aby się jak najlepiej zaprezentować.

Ostatni tydzień przed galą obfitował w atrakcje. Wiedziałem, że nie wolno mi opuścić żadnego treningu, bo mógłbym przez to zaprzepaścić swoje szanse. I nie chodziło tu o wygraną, bo tę miałem w garści, biorąc pod uwagę, że mój przeciwnik więcej czasu spędzał w klubach niż na sali treningowej, ale o prezentację w oktagonie. Pokazanie siebie, techniki, determinacji, dominacji i siły, które miały dać mi upragniony angaż i zabrać mnie ze świata freaków, dając szansę na poznanie świata prawdziwego sportu, który pokochałem całym sercem. Bo to on mnie naprawił. Uleczył na tyle, że zrezygnowałem z wszystkich używek. Na zawsze! I tego byłem absolutnie pewny, jak niczego innego. Wciąż wracały do mnie obrazy bycia na prawdziwym dnie dna, dokąd sam siebie doprowadziłem, myśląc, że zyskam w ten sposób większą sławę i pieniądze…

– Jacob, a ty co stoisz jak lalunia? – Krzyk trenera sprawił, że wróciłem do rzeczywistości. – Worek nawet się nie kołysze! Zawsze ci mówię, że on ma wręcz płakać! Ociekać potem z twoich rąk!

Posłałem mu wymowne spojrzenie, bo faktycznie mówił o tym często. Nawet zbyt często, ale najważniejsze było to, że jego słowa na mnie działały. Motywowały mnie do jeszcze cięższej pracy i dawania z siebie nie sto, a dwieście procent, aby faktycznie wreszcie ujrzeć na worku spływające krople.

– I udam, że nie wiem, że znów wróciłeś do przeszłości, bo czuję się jak kompletny nudziarz, powtarzając ci po raz kolejny, że przeszłości nie zmienisz, ale na teraźniejszość i przyszłość masz wpływ, więc zapierdalaj i bierz, co ci się należy.

Uśmiechnąłem się pod nosem i uderzyłem z całych sił w zawieszony przede mną worek.

– Jeden krok w tył, a po nim cztery do przodu, trenerze! – krzyknąłem i skupiony na swoim celu zacząłem okładać worek tak, aby trener widział, że liczę się z jego słowami.

Nie musiałem widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że się szczerzy. Że w głowie właśnie prowadzi sam ze sobą dialog o tym, jak zajebistym jest trenerem, coachem i motywatorem w jednym. Akurat z tym mogłem się zgodzić. Richard Wind naprawdę odnajdywał się w tych rolach.JACOB

Od razu po treningu wróciłem do wynajmowanego od niedawna apartamentu. Niedużego, jak na standardy ludzi z mojej branży, ale wolałem odkładać kasę na coś swojego, niż niepotrzebnie ją wydawać na wielkie metraże, którymi można się chwalić w mediach społecznościowych. Do tworzenia treści absolutnie nie potrzebowałem ogromnej i dobrze wyposażonej kuchni, kilku pokoi stanowiących tło czy tarasu, gdzie można by robić różne challenge. Zyski czerpałem obecnie z walk, od sponsorów, których tatuaże miałem na ciele na galach, czy promowania popularnego sklepu z odżywkami dla sportowców. Niby niewiele, ale miesięczna wypłata, choć nie w każdym miesiącu była taka sama, znacząco odbiegała od zarobków ludzi zarabiających na etacie. Do tego nie musiałem wstawać wcześnie rano czy pojawiać się codziennie w miejscu pracy, bo sam sobie byłem szefem.

Zmęczony po treningu padłem na łóżko w sypialni i odpaliłem konsolę. Planowałem pograć godzinę, może dwie nim pójdę się umyć i spać, by uregulować pobudzenie po wysiłku. Usłyszałem dzwoniący telefon. Nie chciało mi się wstać, więc odebrałem połączenie na wibrującym przez sekundę zegarku:

– Czego?

– Stary, zbieraj zwłoki i lecimy do Nicka. Chłop chciał się popisać przed nową dziunią, wszedł na drabinę, by zmienić jakąś pieprzoną żarówkę, i spadł tak pechowo, że poleży w szpitalu przez tydzień, bo coś tam mu we łbie wykryli. –Nawet nie musiałem zadawać pytań, Leo sam na wstępie sprzedał wszystko, co miał mi do powiedzenia. – Tyle gadaliśmy, że mózgu nie ma, a tu jednak coś znaleźli.

Chwilę przetwarzałem słowa kumpla, nim połączyłem je w całość w głowie. Opowiadał o tym z taką lekkością, że nawet nie przeszło mi przez myśl, że stan Nicka może być poważny.

– Wpadniesz po mnie? Jestem tak styrany, że nie dam rady wsiąść za kółko – wyjaśniłem zgodnie z prawdą.

– No tak, w sobotę gala, a cholera jedna wie, czy ten cymbał da radę się wykaraskać do tego czasu, żeby móc ci kibicować. Być może będę musiał drzeć mordę z kimś innym. – Nick naprawdę wydawał się nie przejmować absolutnie stanem kolegi, co pozwalało mi sądzić, że jest z nim lepiej, niż przedstawiała to moja wyobraźnia.

Trzymaliśmy się w trójkę niemal od samego początku programu randkowego, w którym zdobyliśmy popularność, aż do końca. To dzięki chłopakom miałem szansę stanąć przed wyborem: relacja kontra kasa, bo lojalnie trwali u mojego boku i z determinacją przekonywali innych, że warto dać mi szansę.

Zarówno Leo, jak i Nick, w przeciwieństwie do mnie, nie dostali tak dużej liczby follows świadczącej o zainteresowaniu ich osobą, co pewnie wynikało z mojej decyzji i wywiadów, w których inni wypowiadali się o mnie po programie. No cóż, nie każdy rozumiał, że jasno przedstawiłem swój cel, a podczas nagrywek musiałem dzielnie walczyć o przetrwanie. To gwarantował mi solidny związek w programie.

– Będę za dziesięć minut, tylko od razu mówię, że nie mam zamiaru na ciebie czekać, gwiazdeczko – rzucił na pożegnanie, gdy nie odpowiedziałem na wcześniejszą uwagę.

Z niechęcią podniosłem się z łóżka, aby włożyć coś świeżego, co nie śmierdzi potem, by nie robić siary w szpitalu. Podarowany przez Nicka czas zdecydowanie nie wystarczyłby nawet na ekstremalnie szybki prysznic, więc musiałem postawić na czyste ubrania i perfumy, mające dać chociaż poczucie świeżości, choć na mojej twarzy wciąż malowało się zmęczenie.

Przebrany i wypachniony zszedłem na dół po kilkunastu minutach, ale Nick na szczęście nadal czekał w swoim lśniącym jeepie, podarowanym mu przez rodziców na zeszłoroczne urodziny. Zarówno on, jak i Leo mieli to szczęście, że urodzili się w dobrym miejscu. Nie tylko w Los Angeles, bo sam mieszkałem tu od zawsze, ale w rodzinach o wysokim statusie społecznym, które zapewniły im łatwiejszy start w dorosłość. Miasto Aniołów tylko dla wybrańców…

– Kiedyś naprawdę odjadę o czasie i się, kurwa, zdziwisz – powiedział, ściskając moją dłoń, gdy wszedłem do auta.

– Zasługuję raczej na gratulacje niż zjeby. Czekałeś tylko pięć minut i uwierz, nie chciałbyś poczuć mnie wcześniej, bo dopiero co wróciłem z treningu – wytłumaczyłem swoje spóźnienie.

– Jak mawia mój ojciec: szanując swój czas, szanujesz przede wszystkim siebie.

Zmierzyłem go wzrokiem, czekając na puentę.

– Masz szczęście, Jacob, że ja siebie nie szanuję, to i czasu nie muszę – dodał w końcu.

Pokiwałem głową, bo nie tego się spodziewałem, ale uśmiech na twarzy kumpla sprawił, że i ja się uśmiechnąłem.

– Kretyn! – skwitowałem żartobliwie. – A do drugiego kretyna ruszajmy – powiedziałem, a Nick odpalił jeepa. – Jak w ogóle można spaść z drabiny?

– Przypomnieć ci, jak złamałeś nogę, bo potknąłeś się o powietrze? – odpowiedział, a ja chciałem zapaść się pod ziemię, bo pamiętałem reakcje kumpli na moją wywrotkę, po której przez sześć tygodni nosiłem gips. – Takie sytuacje po prostu tłumaczą, czemu ze sobą trzymamy. Trzech kretynów i tyle – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem.

Ceniłem w Nicku i Leo to, że mimo często różnych zdań na dane tematy mieliśmy podobne poczucie humoru. To był nasz przyjacielski azyl. Coś, co nas naprawdę łączyło w świecie, w którym ludzie są zazwyczaj podzieleni.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij