Bez hamulców. Ostatnia prosta - ebook
Bez hamulców. Ostatnia prosta - ebook
Jeszcze do wczoraj Karolina chciała pozbyć się łatki perfekcjonistki i powściągliwej 40-latki, której pewnych rzeczy nie wypada robić, i… zacząć żyć.
Jeszcze do wczoraj chciała zagłuszyć rozum i dać szansę sercu, przestać odkładać siebie na jutro i kochać Nickiego.
Jednak dziś wszystko się zmieniło. Na horyzoncie pojawił się były mąż, a media obiegła informacja o tragicznym wypadku.
Jutro? To pustka. Tym bardziej ich wspólne jutro.
Poznaj zakończenie tej niezwykle namiętnej historii miłości, która według wielu nie miała prawa się udać.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-450-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy wierzę w miłość?
Bardzo często zadaję sobie to trudne pytanie. Bo jak po tym, co się wydarzyło, nadal w nią wierzyć? Jak pokładać nadzieję, że los się jeszcze do mnie uśmiechnie? I jak odnaleźć w sobie choćby najmniejszą iskierkę nadziei…
Chciałabym odpowiedzieć, że dziś już nie wierzę, że teraz stałam się naczelną ateistką miłości w tym katolickim kraju nad Wisłą… Tak byłoby mi łatwiej. Chciałabym tak mówić, ale nie mogę.
Chyba wierzę. Tak, wciąż wierzę, choć pewnie to absurdalna, niekiedy pełna idiotycznej nadziei i przede wszystkim bardzo bolesna wiara.
Współczesne pary coraz częściej łączą dzieci i kredyty. To drugie nierzadko cementuje dwoje ludzi na dłużej. Poza tym pustka – związkowy marazm. Brak tematów do rozmów, brak wspólnych pasji, powodów do dzielenia się swoimi problemami czy radościami, a w rezultacie brak miłości, czułości i bliskości. To tak, jakbyś w wieku dwudziestu, góra trzydziestu lat mentalnie umarła i wegetowała aż do naturalnej śmierci twojego ciała. Jakbyś żyła dla przeżycia, nie dla życia.
Nie wyniosłam z domu dobrych wzorców relacji partnerskich. Moi rodzice nie przygotowali mnie do związku pełnego miłości z tej prostej przyczyny: sami takiego nie stworzyli. Lecz matka jednego mnie nauczyła. Czasem w imię miłości trzeba coś poświęcić, dać coś od siebie, wyrzec się czegoś ze względu na drugą osobę i jej szczęście. Bo w miłości nie ma miejsca na egoizm.
Wierzę w to bardzo, więc chyba wierzę w miłość.
Jeszcze mocniej wierzę w to, że każda osoba, którą spotykamy, pojawia się w konkretnym celu. Jej obecność w naszym życiu może się okazać dla nas bolesną lekcją, błędem, nauczką… Może też być szaloną przyjaźnią, niezapomnianą miłością, nowym źródłem wiary i nadziei albo przypomnieniem, że czas ucieka i nie można dłużej czekać, tracić go na toksyczne relacje, nudne życie, odkładanie realizacji marzeń.
Bo nigdy nie wiemy, czy to nie nasz ostatni wschód słońca, ostatnia kawa, ostatni deser, ostatni pocałunek, ostatnie spojrzenie w oczy naszej miłości, ostatni dotyk dłoni, ostatnie „kocham cię”.BIEG 1
Kiedy dociera do ciebie informacja o wypadku lub śmierci bliskiej osoby, masz wrażenie, jakbyś to ty traciła życie. Odbiera ci władzę w rękach, nogach, nawet głowa jest jakby nie twoja. To pierwsza faza. Szok, odrealnienie, niedowierzanie, stanowcze odrzucanie wszelkich informacji.
Nie możesz zebrać myśli, nie wiesz, co robić albo czego nie robić. Czujesz się tak, jakby zostały ci odebrane wszystkie funkcje życiowe. Nic nie wiesz.
Chociaż w moim przypadku coś jednak jest jasne…
*
– Cholera, co ty robisz! – protestuję.
– Wracam do domu – mruczy, próbując ponownie sięgnąć wargami moich ust.
Tym razem jestem od niego szybsza. Gwałtownym ruchem odpycham Daniela, czym wprawiam go w osłupienie.
– Do reszty zgłupiałeś?! – pytam, ocierając wilgotne wargi, po czym ruszam do telewizora i podkręcam głośność.
Mój były wygląda tak, jakbym mu właśnie powiedziała, że tak naprawdę od zawsze wolę kobiety.
– „Wracam do domu”? Co to w ogóle ma być?! Nie wyszedłeś po mleko przed kwadransem, rozwiedliśmy się przeszło rok temu. Masz nową żonę i dziecko w drodze… Pamiętasz?! A może oprócz kryzysu wieku średniego przechodzisz również wczesne stadium alzheimera?! – Widok miny Daniela sprawia, że zduszam złość. Biorę głęboki wdech. – Przepraszam, nie powinnam tego mów… – Zawieszam się.
Dziennikarz recytuje standardową formułkę zarezerwowaną na wypadek nieoczekiwanych incydentów, podając przy tym skąpe informacje. Jednym zdaniem gówno wie, ale dba o oglądalność, nieważne, że żeruje na czyjejś tragedii. Normalnie wyklęłabym go pod nosem i zmieniła kanał, ale… nie tym razem.
Moje oczy stają się coraz większe, a gdy dostrzegam na nagraniu znajomy tor motocrossowy, pojawiają się w nich łzy.
– Masz rację. – Daniel staje obok mnie z miną skruszonego szczeniaka.
Cholera! On myśli, że to przez niego. Nie mam na to czasu.
– Nie powinienem… – próbuje wyjaśniać mój eks.
Nie słucham, co mówi, chwytam telefon i torebkę i ruszam do wyjścia.
– Karola?! Co ty robisz?! Gdzie…
– Muszę! Zaopiekuj się Teddym! – wołam, biegnąc do auta.
*
Na trasie liczącej ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów złamałam chyba wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. Wykonałam też z milion połączeń do Nickiego. Bez skutku. Przeszłam wszystkie możliwe fazy reakcji. Zaprzeczałam. Nie dowierzałam. Analizowałam to, co wiem. Częściowo godziłam się z tym, co możliwe. Ciskałam gromy na wszystkich (w odróżnieniu ode mnie jadących przepisowo) kierowców na lewym pasie autostrady. Zaczęłam się targować z Bogiem, z diabłem, ze Szczyglem (który miał zdobyć dla mnie kluczowe informacje), a nawet ze sobą, obiecując, że „jeśli on przeżyje, to ja już nigdy…”.
Do szpitala dojechałam w nieuniknionej fazie depresji, oczekując najgorszego. Uświadomiłam sobie, że spieprzyłam na całego, bo już nie zdążę powiedzieć mu tego, co zamierzałam, bo może nawet nie będę miała okazji go zobaczyć , dotknąć, przytulić…
– Przepraszam, nie może pani tam wejść!
Z oddali dobiega mnie głos pracownicy szpitala, lecz ja staram się nie słyszeć tego zakazu i przyspieszam kroku.
– Halo, słyszy mnie pani?! Do pani mówię!
Ostatnie słowa kobiety są niczym wystrzał na start. Zrywam się do sprintu i wślizguję przez szklane drzwi, a tam…
– O Boże! – wzdycham, po czym dostaję hiperwentylacji albo czegoś w rodzaju zawału.
Wszystko jedno, bo zauważam Nickiego i pękam. Mój profesjonalny pancerz się kruszy. Stalowe nerwy, których niejeden dziennikarz przez lata mi zazdrościł, i wyćwiczone nieokazywanie emocji to już przeszłość. Jak nigdy do tej pory zalewam się łzami.
Chłopak natychmiast zrywa się z ławki i podbiega do mnie, ja tymczasem nie mogę się poruszyć. Stoję, jakbym miała betonowe buty. Nawet gdy pielęgniarka wraz z ochroniarzem ciągną mnie w stronę wyjścia, ani drgnę. Płaczę histerycznie i nie słyszę, co Nicki mówi personelowi szpitala. Ci po chwili puszczają mnie.
– Myślałam… myślałam, że… bo nie odbierałeś… a w telewizji… Dzwoniłam… i pisałam, bo chciałam ci powiedzieć coś ważnego… a ty… – Ledwie składam zdania.
Nicki podchodzi do mnie. A kiedy wyciąga ręce i mnie obejmuje, jeszcze bardziej się rozklejam.
– Spokojnie – szepcze tuż przy moim uchu.
O Boże. Jest! To on. Ten głos. Ten zapach skóry. To ciepło ciała. Mój „cały jak marzenie”.
– Myślałam, że nie żyjesz! – szlocham.
– Nie było mnie tam.
Zaskoczona potrząsam głową, trudno mi uwierzyć w to, co słyszę.
– To znaczy byłem, ale tylko przez chwilę, bo… No chciałem do ciebie pojechać, bo to wszystko było idiotyczne… Spierdoliłem, wiem. Zachowałem się jak idiota. Nigdy nie zostawiam w taki sposób spraw, więc postanowiłem, że…
– To dlaczego nie odbierałeś?!
Nicki wypuszcza mnie z uścisku i wyciąga z kieszeni coś, co prawdopodobnie kiedyś było smartfonem. Teraz jest czymś, po czym (jestem tego pewna na sto procent) przejechał motocykl, może nawet dwa.
– Uduszę cię! – warczę na widok rozwalonego telefonu.
– A co? Już się nastawiłaś, że jestem martwy? – żartuje i posyła mi ten swój przeklęty uśmiech.
– To nie jest zabawne! – Szturcham go w ramię, po czym przytulam mocno, jakbym sprawdzała, czy faktycznie jest cały i zdrowy. – Tak się o ciebie bałam – płaczę.
W tym momencie rozbrzmiewa donośny dzwonek czyjegoś telefonu. Orientuję się, że nie jesteśmy sami. Tuż przy drzwiach bloku operacyjnego siedzą jakiś brodaty facet w średnim wieku oraz kilku mężczyzn, których chyba znam z meczów, choć teraz, gdy nie są ubrani w sportowe kombinezony, trudno mi to ocenić. Nie zmienia to faktu, że są tu, a ja… Cholera! Natychmiast odsuwam się od Nickiego, ukradkiem wycieram twarz i w ekspresowym tempie staram się doprowadzić do względnego porządku czy raczej stanu standardowej Karoliny Szarzyńskiej.
– Chciałaś mi coś powiedzieć. Podobno ważnego. – Nicki wygląda na niewzruszonego tą sytuacją. – To mów.
– Nie… To znaczy tak, ale to może poczekać – mamroczę, udając, że szukam czegoś w torebce. Tak naprawdę próbuję ukryć zażenowanie własną postawą i wylewnością uczuć przed obcymi ludźmi. – Powiem ci później, jak będziemy sami.
– Teraz jest już później, niż ci się wydaje – komentuje oschłym tonem Nicki. – Myślałem, że to właśnie zrozumiałaś, jadąc prawie trzysta kilometrów tylko po to, by mnie udusić, w razie gdybym jednak nie był martwy.
Gdy wypowiada ostatnie słowo, ponownie coś we mnie pęka. Znów zalewam się łzami.
– Ej, nie płacz! Proszę. – Chłopak przyciąga mnie do siebie i otacza ramionami. – Żartowałem. Chciałem ci tylko uzmysłowić, że…
– Kocham cię – szepczę.
Czuję, jak jego rozluźnione przed momentem ciało nagle się spina.
– Powtórz.
Podnoszę wzrok i patrzę na niego. Jest niepewny, wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał.
– Panie Knoxville, kocham pana – powtarzam z uśmiechem, choć w moich oczach nadal lśnią łzy. Od kiedy stałam się taką histeryczką, która nie potrafi zapanować nad własnymi emocjami?! – I przepraszam za wszystko, co wtedy powiedziałam i zrobiłam. Zachowałam się idiotycznie. Przepraszam. – Milknę, wyczekując z jego strony komentarza, ale gdy to nie następuje, dodaję: – To było to coś ważnego, co chciałam ci powiedzieć.
I wtedy następuje jakaś nieuchwytna zmiana. W jego oczach dostrzegam coś, czego jeszcze nie widziałam.
– Ja panią też, pani Karolino, nawet bardzo – wyznaje, pstrykając mnie w nos. – Ale żebym ci uwierzył tak na sto procent… całuj.
Na jego usta wkrada się cwany uśmiech. Dobrze wie, że tego nie zrobię, że nie odważę się przy gapiach. To mój czuły punkt.
– W takim razie umieram – oświadcza, po czym odwraca się i woła do mężczyzny w oddali: – Bobby, jak teraz umrę, to będzie jej wina. Zapamiętaj i dopilnuj, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli!
Ach, no tak, teraz już wiem! To opiekun z firmy sponsorującej większość zawodników i imprez sportowych. Widzieliśmy się już wielokrotnie, nie tylko na obiektach żużlowych, a jednak dziś zupełnie nie przypomina siebie. Podkrążone oczy, blada cera, nos w ekranie komórki. Dopiero po chwili mężczyzna odrywa wzrok od telefonu i kręci głową. Nawet z tej odległości można dostrzec cień uśmiechu na jego zmęczonej twarzy.
– Jesteś niepoprawny – oznajmiam.
Nicki pochyla twarz i mruczy tuż przy moim uchu:
– Nie bardziej niż twój tyłek w tych jeansach.
W chwili, gdy jego dłoń ześlizguje się z mojego biodra, drzwi za nami otwierają się z hukiem. Do środka wkracza pewnym krokiem Woronow. W swoim ojczystym języku powtarza w kółko do pielęgniarki, która próbuje go zatrzymać: „Nic nie rozumiem”. Doskonale wie, co do niego mówi, ale ją ignoruje.
– Proszę go zostawić – odzywa się Nicki.
– I co? Co z nim?! – Emil w ułamku sekundy traci pewność siebie i wpatruje się w nas.
Nic nie rozumiem. O co tu chodzi? O kogo on pyta? Przecież skoro Nicki stoi tutaj i nic mu nie jest, to…
– Mam tego dosyć! – warczy pielęgniarka. – Proszę państwa, to nie jest klubokawiarnia, tylko szpital! A państwa jest coraz więcej, co chwilę dochodzi ktoś nowy. Wszyscy mnie przekonujecie, że musicie tu być. To nie jest piknik!
– To akurat wiemy. Nie ma żarcia – wtrąca Woronow, ale szybko zostaje zrugany spojrzeniem Bobby’ego.
Pielęgniarka bierze głęboki wdech.
– Pan Clever jest operowany i aktualnie nie potrzebuje państwa pomocy, tylko naszej. Proszę się przenieść gdzie indziej. Tu może zostać tylko najbliższa rodzina.
O mój Boże.
*
Trudno było przekonać Nickiego, że pielęgniarka ma rację, a jeszcze trudniej nakłonić go do opuszczenia szpitala. W końcu jednak uległ moim perswazjom i oboje pojechaliśmy do jego domu. Operacja Chrisa ma potrwać co najmniej pięć godzin. To jedynie prognozowany czas trwania zabiegu, zważywszy, że po upadku przez prawie godzinę chłopak był nieprzytomny. Z tego, co udało mi się wychwycić z relacji Nickiego, Clever stracił panowanie nad motocyklem i wypuścił go z rąk. W wypadku doszło do zmiażdżenia jego ciała. Ponoć istnieje prawdopodobieństwo uszkodzenia rdzenia kręgowego, co wiąże się z utratą władzy w nogach, jednak nikt ze zgromadzonych w szpitalu nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Matka Chrisa, która mieszka w Australii, ma przylecieć dopiero jutro późnym wieczorem, do tego czasu na miejscu pozostaje Bobby.
– Powinienem tam być.
Słyszę to po raz setny, spoglądam na Nickiego i powtarzam:
– Zjesz coś, prześpisz się i wrócisz do szpitala.
Otwieram drzwi jego mieszkania i wpuszczam go do środka.
– To mój przyjaciel.
To, co maluje się w jego oczach, boli. Zarówno jego, jak i mnie. Nie wiem, co się czuje w takim momencie, mogę się tylko domyślać. Zazwyczaj stoję po drugiej stronie barykady, jedynie informując widzów o skali problemu. Sama nie przeżywam go wewnętrznie. I nie, wcale nie jestem zgorzkniałą babą. To wyuczony odruch obronny, w przeciwnym razie już dawno wpadłabym w depresję.
– Wiem. – Kładę mu dłoń policzku. – Ale teraz nie możesz mu w żaden sposób pomóc.
– Na pewno jest coś, co…
Widzę, jak ogarnia go wściekłość, dlatego nie pozwalam mu dokończyć, tylko z brutalną szczerością oznajmiam:
– W tym momencie możesz tylko ogarnąć siebie, i powinieneś to zrobić. Adrenalina w końcu opadnie, a Chris, gdy się wybudzi, będzie potrzebował pomocy najbliższych. – Mam pełną świadomość, że chłopak nie bierze pod uwagę, w jak ciężkim stanie jest jego kolega. Biorę głęboki oddech i dodaję: – Posłuchaj, to nie będzie sprint. On nie ocknie się jutro i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wsiądzie na motor i pojedzie na zawody. Przygotuj się na długi i ciężki maraton. Nawet jeśli okaże się, że jego ciało będzie w stu procentach sprawne, pozostaje jeszcze głow…
– Miał kask i wykluczy… – Nicki nie kończy zdania, bo dociera do niego, że istnieją rany niewidoczne dla oczu.
Odporność ciała na ból to jedno, ale umysł ludzki to coś zupełnie innego. We współczesnej historii sportu wielu nie zdołało się podnieść po wypadkach.
– Weź prysznic, a ja zrobię coś do jedzenia – proponuję.
*
Dwa kwadranse później kończę danie – najprostsze oraz jedyne możliwe do przygotowania z produktów, jakie znalazłam w mieszkaniu Nickiego. Makaron aglio e olio. Niestety Nicki jeszcze nie wyszedł z łazienki. Nadal słychać szum wody.
Wołam go, lecz nie słyszę odpowiedzi. Odczekuję kilka minut, ale gdy odgłosy lejącej się wody nie ustają, ruszam do łazienki.
– Nicki, woła…
Milknę, widząc, jak stoi pod ścianą deszczu w totalnej rozsypce. Nie potrafię powiedzieć niczego pokrzepiającego w takiej chwili. Zresztą nawet gdybym potrafiła, co by to zmieniło? Czy jeśli powiem: „Nie martw się”, to przestanie się martwić? Albo czy go pocieszę, mówiąc: „Wszystko będzie dobrze”?
Nie.
Dlatego po prostu rozbieram się i staję za jego plecami.
– Mogę? – pytam cicho, muskając palcami jego ciało, a gdy potwierdza skinieniem głowy, obejmuję go czule.
– On… on… przez godzinę leżał… Wyglądał tak, jak… jakby… już go nie było.
Tembr jego głosu przyprawia mnie o dreszcze, ale dopiero gdy odwraca się w moją stronę i widzę jego zapłakaną twarz, tracę grunt pod nogami.
– Myślałem, że… Jeśli znowu mnie to spotka… Jeśli będę na miejscu, to… to… Kurwa, gdyby nie było tam Bobby’ego, nic bym… To on go reanimował, a ja tylko…
Nie pozwalam mu dokończyć, bo jego słowa brzmią jak lincz na samym sobie, a to w tej chwili najgorsze, co Nicki może sobie zrobić. Czasu nie cofnie. Swojej reakcji i postępowania również. Przytulam go mocno, bo to jedyne, co teraz mogę zrobić. Chcę chociaż w minimalnym stopniu zabrać jego smutek i ból. Nie mam tyle odwagi, by zapytać, co miał na myśli, mówiąc, że znowu go to spotkało. Nie dziś. Nie teraz.
– Spokojnie – szepczę, muskając ustami raz po raz jego skroń.
Jeszcze długi czas stoimy spleceni i nie ma w tym geście ani grama seksualności. Bo nie jesteśmy jedynie fizycznie nadzy, mentalnie również. Bezbronni, cierpiący i odarci z nadziei. W takiej chwili potrzebujemy drugiego człowieka, jego bliskości, dotyku. Ani świat, ani tym bardziej jakikolwiek związek dwóch osób nie kręci się tylko wokół seksu. To mit. Szkodliwy, jednak tylko mit. Bliskość fizyczna to coś, co może podtrzymywać relację, wzniecać i podsycać żar, przenosić nas do gwiazd… ale dopiero bliskość umysłowa to dopiero kosmos.
I chyba na tym właśnie polega proza życia.BIEG 2
Noc należała do tych z gatunku ciężkich i nieprzespanych. U mnie to wyćwiczona reakcja, zboczenie zawodowe. Bycie w stanie ciągłego czuwania, gdy dzieje się coś niespodziewanego. Z przyzwyczajenia bez końca sprawdzałam wszelkie wiadomości i newsy w internecie na temat wypadku Clevera. Większość to niestety domysły i bzdury niemające nic wspólnego z rzeczywistością.
O świcie zadzwonili do mnie z pracy, informując, że oprócz wieczornego wydania wiadomości sportowych i wybłaganego przełożenia na noc – ze względu na mój przyjazd do Torunia – sprawdzania montażu nowego odcinka programu mam zjawić się nieco wcześniej na specjalne wejście na żywo w serwisie dwudziestoczterogodzinnych informacji z Polski i ze świata. Jako nieumiejąca odmawiać matka Teresa oczywiście się zgodziłam. Co za tym idzie muszę jak najszybciej zbierać się w drogę do Warszawy.
Kiedy znajdujemy się nieopodal szpitala, zjeżdżam na pobocze i mówię:
– Nie mogę zostać.
Nicki wygląda tak, jakby dostał obuchem w głowę. Chociaż… można rzec, że zachowuje się tak od wczoraj. Po ledwo przespanej nocy jest wycieńczony, więc spokojnie mu wyjaśniam:
– Muszę jechać do pracy, mam serwis informacyjny i nockę w montażu, i…
Mam wrażenie, że jest rozczarowany, może nawet smutny. To chyba to. Odruchowo przybieram postawę empatyczną i jak powiedziałby Kostek, przeistaczam się w zbawczynię całego świata, która bierze na swoje barki problemy i troski nie tylko własne, ale także innych wokół, aby udowodnić, że dam radę. Komu udowodnić? Hm, tego nadal nie ustalono.
– Myślałem, że…
Cholera! Jest gorzej, niż przypuszczałam. Nie mam wyjścia, muszę zrobić wszystko, by tu jak najszybciej wrócić. On mnie potrzebuje. To pewne.
W tym momencie mój syn wyszeptałby mi do ucha: „A nie mówiłem? Uszczęśliwiasz wszystkich na siłę”.
– Mogę przyjechać jutro z samego rana… Chociaż nie, najpierw muszę odwieźć chłopców do szkoły. To mój tydzień. – Zawieszam się na moment, czując w kościach, że dostosowanie mojego grafiku do jego potrzeb tym razem nie będzie takie proste. – No ale potem mogę przyjechać. Zadzwonię do Wiki, może mogłaby się zająć …
– Dasz mi dokończyć? – przerywa mi, zasłaniając dłonią moje usta. – Myślałem, że masz wolne, skoro tu przyjechałaś. Gdybym wiedział, nie pozwoliłbym ci zostać. Nie spałaś w nocy, a teraz masz jechać taki kawał i kolejną noc nie zmrużyć oka.
– Ale, ale ja…
Jestem totalnie zaskoczona jego reakcją. Spodziewałam się tego, co zawsze. Że muszę się poświęcać dla innych. Muszę stawiać męża, partnera, dzieci, rodziców, pracodawcę ponad siebie. Ja jestem na szarym końcu tej hierarchii – od zawsze i na zawsze.
– No właśnie ty! Nie spałaś, nie jadłaś, jechałaś tyle kilometrów i teraz znowu to samo! Wiesz, ile wypadków powodują zestresowani, niewyspani i zdekoncentrowani kierowcy? Tu nie chodzi tylko o ciebie, ale też o innych na drodze!
*
W tamtym momencie wydał mi się bardziej dojrzały, niż wynikałoby to z metryki. To były te krótkie chwile, gdy zamienialiśmy się rolami. Chwile, które zawsze wspominam z uśmiechem.
*
– Zdecydowanie wolę, gdy zachowujesz się na tyle lat, ile masz, a nie ględzisz jak stary pryk – stwierdzam żartobliwie i mrugam do niego.
– Gdybyś ty zachowywała się odpowiedzialnie, nie musiałbym zwracać ci uwagi.
Choć mówi poważnie, widzę, jak wewnętrznie się uśmiecha.
– Zapomniałeś dodać: „odpowiedzialnie i stosownie do wieku”.
– Ja nie mam chorej obsesji na punkcie wieku, tak jak co poniektórzy w tym aucie. – Wymownie spogląda na mnie. – Mogę nawet się pokusić o stwierdzenie, że mam to totalnie w dupie.
Nicki śmieje się pierwszy raz od ponad dwudziestu czterech godzin, i jest to coś pięknego. Ja jednak ten moment szczęścia psuję.
– Muszę jechać. Przepraszam. I nie mogę cię odwieźć pod sam szpital, bo tam… – Ciężko wzdycham. – Tam jest stado hien. Ty też nie powinieneś wchodzić głównym wejściem, chyba że chcesz być zaata…
– Wiem. Bobby będzie czekał z drugiej strony szpitalnego skrzydła.
*
Droga do Warszawy upłynęła mi w ekspresowym tempie. Wspomagana solidną porcją kofeiny nie czułam zmęczenia. Ba! Zdążyłam przygotować w domu obiad na dwa kolejne dni, nieco uprzątnąć bałagan przed powrotem chłopców, a także przygotować się do relacji tyle, ile byłam w stanie, ponieważ nadal nie znałam powodu nieplanowanego wejścia na żywo na antenę. Po przyjściu do pracy wypatruję Marcina, a kiedy już go odnajduję, z marszu pytam:
– Cześć! Co to za nagłe wejście? Masz dla mnie jakiegoś newsa? Spieszyłam się i nie miałam czasu przejrzeć wiadomości.
Marcin otwiera usta i od razu je zamyka. Ciężko wzdycha i przeciera dłonią twarz.
– Irek chce, żebyś była informatorem w związku z wypadkiem Clevera…
Nie wiem, czy Szczygiel powiedział coś jeszcze. Mój mózg zalewa fala wściekłości. W ekspresowym tempie gnam wprost do gabinetu szefa.
– Nie ma mowy! – syczę, wchodząc bez pukania.
– Dzień dobry, Karola. Cieszę się, że cię widzę całą i zdrową.
Irek zdaje się niewzruszony, choć dobrze wiem, że udaje. Zawsze tak robi, gdy chce ugrać coś nierealnego.
– Nie zrobię tego. Znajdź innego pionka. Nie będę przekazywać plotek wyssanych z palca. Nie po to…
– A kto powiedział, że to mają być domysły?
– Przecież to oczywiste. Nikt z nas nie ma wglądu w dokumentację medyczną. A z tego, co mi wiadomo, ani ja, ani ty nie mamy wykształcenia medycznego i nie pracujemy w tamtym szpitalu.
– Ale ty – Irek spogląda na mnie śmiercionośnym wzrokiem – masz informacje z pierwszej linii.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Staram się zachować pokerową twarz.
– Oj, Karola, przecież dobrze wiemy, WSZYSCY – szef z premedytacją podkreśla wagę tego słowa – wiemy, jak jest. Jesteśmy dorośli. Po co te podchody? Wykorzystaj swoją wiedzę i daj widzom to, czego pragną.
Lekarze składają przysięgę Hipokratesa, której główne założenie to „Po pierwsze nie szkodzić”. Rozpoczynając moją dziennikarską przygodę, złożyłam przyrzeczenie „bogini dziennikarstwa”, że zachowam moralność, empatię, bezstronność i nigdy, ale to nigdy nie będę szerzyć niesprawdzonych informacji, domysłów, hejterskich plotek. Za żadne pieniądze. Nigdy nie upadnę tak nisko.
– Jak podkreśliłeś, wszyscy dobrze wiemy, że nie zajmuję się sekcją przypuszczeń i ploteczek oraz cenię sobie i nadal staram się zachować swoją prywatność. – W tym momencie po raz pierwszy w życiu brzmię ostro i dosadnie w rozmowie z szefem. – A skoro jesteśmy dorośli, to pozwolę sobie puścić tę rozmowę w niepamięć. Miłego dnia – dodaję, odwracając się ku wyjściu.
– Trudno. Mam w zanadrzu kilka innych pań, które na pierwszym miejscu stawiają pracę i dobro firmy, a nie dąsają się jak księżniczki.
Wzdrygam się i zatrzymuję.
– Grozisz mi zwolnieniem? Już mam się bać? – Choć nie chcę, parskam nerwowym śmiechem.
– Skądże. Jedynie ostrzegam. – Irek bezczelnie mierzy mnie wzrokiem. – I uzmysławiam, że nie jesteś jedyną ładną blondynką, która umie czytać z kartki informacje. Na twoje miejsce czeka rzesza utalentowanych młodych dam.
*
Nie miałam wyboru. Musiałam zająć znane mi miejsce przed kamerą i z wyuczonym wdziękiem wyrecytować wszystkie informacje dnia plus bonusowy news, który miał specjalny czas antenowy.
*
– Łączymy się na żywo! – woła Grzesiek, kierownik planu. – Wchodzimy za trzy, dwa…
– Witaj, Marku – pozdrawiam prezentera z kanału informacyjnego, który zapowiedział moje wejście.
– Karolino, co możesz nam powiedzieć o stanie pana Clevera? Czy lekarzom udało się przywrócić funkcje życiowe? Z tego, co nam wiadomo, od chwili wypadku Chris Clever jest nieprzytomny.
Choć wewnętrznie mam ochotę odpowiedzieć: „Gówno!”, przyklejam na twarz uśmiech i mówię:
– Chyba nie będzie to nieprofesjonalne z mojej strony, jeśli pokuszę się o stwierdzenie, że wczoraj cała Polska wstrzymała oddech, usłyszawszy przerażającą wiadomość o wypadku, jaki wydarzył się w Toruniu.
– Tak, to prawda. Ale co wiemy na temat stanu zdrowia pacjenta? Czy to prawda, że pan Clever ma niedowład kończyn? – dopytuje dziennikarz. – Podobno ktoś z jego bliskiego otoczenia potwierdził, że w momencie gdy służby ratunkowe pojawiły się na torze motocrossowym, Chris skarżył się na brak czucia w nogach.
Słysząc ten stek bzdur, mam ochotę co najmniej przewrócić oczami. Nie robię tego jednak, bo wiem, co by mi za to groziło. Prawda jest taka, że jako dziennikarka zawsze muszę wybierać między mówieniem tego, co naprawdę myślę, a co powiedzieć muszę. Na ułamek sekundy spotykam się wzrokiem ze Szczyglem. Zauważam jego cyniczny uśmiech i już wiem, co mam robić.
– Co prawda nie mam medycznego wykształcenia, ale wydaje mi się to nieprawdopodobne, by osoba, która podobno była od chwili wypadku nieprzytomna, mogła się skarżyć na brak czucia w kończynach. – I szach. Widzę po oczach drugiego korespondenta, że nie wie, co powiedzieć. Totalnie zgłupiał, dlatego kontynuuję: – Niemniej jednak Chris Clever znajduje się w jednym z najlepszych szpitali w naszym kraju i jest pod opieką wyspecjalizowanego zespołu medycznego, który robi wszystko, co w jego mocy. Są to fachowcy, którzy nie mają w zwyczaju chwalić dnia przed zachodem słońca, toteż nie udzielają przedwcześnie żadnych informacji na temat stanu zdrowia swojego pacjenta. Rzecznik szpitala również odmawia komentarza w tej sprawie.
– Rozumiem, na ten moment jest wiele niewiadomych.
Dobrze wiem, że gość nic nie rozumie, bo zapewne miał donos od Irka, że wyśpiewam wszystko, jak leci.
– Jednakże pojawiły się głosy, że to było nieodpowiedzialne zachowanie pana Clevera, by na kilka dni przed finałami ligi szarżować na motorze. Motocross to jednak bardzo niebezpieczne hobby.
Co za perfidny… Okej, skoro tak grasz, to posłuchaj tego.
– Tak, to prawda, ale nie tylko motocross jest niebezpieczny, prawie każdy sport pociąga za sobą ryzyko wypadku czy kontuzji przekreślającej karierę. – Marek zapala się jak pochodnia, najwidoczniej myśląc, że udało mu się mnie pociągnąć za język. – Aczkolwiek niebezpieczna jest również rekreacyjna jazda na rowerze bądź na rolkach, nie mówiąc już o kierowaniu autem albo przechodzeniu przez ulicę. Zdaniem niektórych śmiertelnym zagrożeniem jest nawet prowadzenie własnej działalności gospodarczej w tym kraju. Statystyki są nieubłagane. Wypadki mogą się zdarzyć nawet na drodze osiedlowej czy na parkingu, nie wspominając o wypadkach, do jakich dochodzi we własnym domu czy mieszkaniu. Ponad połowa zdarzeń o dramatycznym przebiegu ma miejsce w odległości do ośmiu kilometrów od domu, a jedna trzecia to wypadki w odległości do półtora kilometra. – W tym momencie przypominają mi się słowa Nickiego. Z całych sił powstrzymuję się, by się nie roześmiać, i dodaję: – Jednym z głównych czynników sprzyjających wypadkom jest niedospanie, zdekoncentrowanie czy też nagromadzony w kierowcy stres. A jak wszyscy wiemy, na drodze nie jesteśmy sami. Nasza nieodpowiedzialność czy popełnione błędy mogą mieć tragiczne skutki nie tylko dla nas. Dlatego, drodzy państwo, apeluję, byśmy przestrzegali przepisów ruchu drogowego, a także dbali o siebie i swoje zdrowie w wymiarze zarówno fizycznym, jak i psychicznym, a przede wszystkim nie zawracali sobie głowy wyimaginowanymi problemami czy niepotwierdzonymi domysłami. Historia sportu zna o wiele gorsze przypadki niż Chrisa Clevera, które miały pozytywne zakończenie, dlatego nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na informacje z pierwszej linii, czyli z placówki medycznej.
I mat.
*
Choć z tyłu głowy pojawia się myśl, że swoim zachowaniem doprowadzę Irka do szaleństwa, to nie boję się zwolnienia. Chyba pierwszy raz od dawna. Nie wiem, co jest powodem tej pewności względem utrzymania posady i słuszności swojego zachowania, ale to coś, co pozwala mi spokojnie oddychać.
Podczas sprawdzania montażu dostaję wiadomość… od Nickiego! A raczej zdjęcie telewizora, w którym leci wydanie wiadomości z moją wypowiedzią. Cholera! Pewnie jest wściekły za to, że jakkolwiek by patrzeć, stałam się informatorem.
Po kilku sekundach przychodzi kolejny esemes.
Pani Karolino, pani to potrafi powiedzieć „pierdol się” w taki sposób, że człowiek cieszy się na samą myśl o tej ekscytującej podróży.
XX
„XX”? Co to w ogóle znaczy? To jakaś niepoprawnie wysłana emotka? Pomyłka? Literówka? Może chciał się podpisać? Albo dopisać coś i niechcący wysłał?
– Chciałam zapytać, jak wygląda sytuacja z panem „cały jak marzenie”, ale szczerzysz się od ucha do ucha, więc domyślam się, że jest dobrze.
Odrywam wzrok od komórki i dostrzegam Wiktorię. Szlag! Przez to zamieszanie nawet nie zadzwoniłam do niej, żeby powiedzieć jej co i jak. Robię skruszoną minę, na którą ona reaguje śmiechem.
– Dobra, luz, jeszcze zdążysz mi wszystko opowiedzieć! Już ja tego dopilnuję. – Wiki siada obok mnie i zerka na ekran mojego telefonu. – Ojej, jaki słodziaczek.
– Wiesz, co to znaczy? – pytam, wskazując na ekranie dwa iksy.
– Wiem. – Na usta mojej przyjaciółki wkrada się uśmiech.
– A możesz mi powiedzieć? – parskam śmiechem, widząc jej entuzjazm. – Czy to jakiś tajny szyfr młodych ludzi?
– Głupia! – Chichocze. – To po prostu buziaczki!
– O… – Z zaskoczenia wzdycham. – Chyba jestem na to za stara.
– Na buziaczki? – żartuje Wiki, ale widząc moją minę, mówi: – Karola, przestań zawracać sobie głowę takimi głupotami. Zastanów się przez chwilę. Kiedy ostatni raz jakiś facet tak do ciebie napisał?
Milczę, bo zdaję sobie sprawę z faktu, że mąż przez lata naszego małżeństwa nawet nie pisał do mnie: „Kocham Cię”. Wyznawał mi miłość też raczej rzadko, prawie wcale, bo „Przecież wiesz, że tak jest” lub „Nie słowa, a gesty świadczą o miłości”. Hm, jest w tym ziarno prawdy. Aczkolwiek jestem więcej niż pewna, że każdy człowiek pragnie czasem usłyszeć, że jest dla kogoś wyjątkowy, że jest kochany, że ktoś za nim tęskni, myśli, martwi się… albo przesyła buziaczki!
Zwariowałam. To pewne. Cofnęłam się w czasie i znów mam szesnaście lat.
– Kiedy ostatni raz jakiś facet był aż tak skoncentrowany na tobie? Mimo wszystkich przeciwności. Albo właśnie…
Zaintrygowana spoglądam na Wiki.
– …pieprząc to wszystko, co było, co może być lub co jest, poza wami.
Jestem zawstydzona, i kiedy to do mnie dociera, przykładam dłoń do twarzy, która wręcz mnie pali. Zapewne jestem czerwona jak burak. Dobrze, że prócz nas obu i montażysty Pawła, który i tak nas nie słucha, bo siedzi w słuchawkach, nie ma w pomieszczeniu nikogo innego.
– No właśnie. – Wiktoria moją reakcję odbiera jako odpowiedź. – Dlatego ciesz się, baw się, bzyk… – Wewnętrznie modlę się, by nie powiedziała na głos tego, co zamierzała. – No, sama wiesz co! – Puszcza do mnie oczko. – Najwyższa pora zacząć żyć tak, jak na to zasługujesz. Niczym ani nikim się nie przejmuj, zwłaszcza Danielem. Chłopcy też jakoś to w końcu przyj…
– O, cholera! Chłopcy! – piszczę, spoglądając na zegarek. – Zapomniałam napisać do Kostka, że będę trochę później.
– Karola, on ma siedemnaście lat. Bez problemu potrafi się upić i spać na przystanku, więc myślę, że potrafi również położyć się we własnym ciepłym i pachnącym łóżku, w opłaconym i czystym domku, uprzednio zjadając zostawioną przez mamusię kolacyjkę.
Wiem, że ze mnie drwi, ale wszystko, co powiedziała, to prawda. Zawsze zostawiam chłopcom kolację, a przynajmniej staram się to zrobić, gdy wiem, że zostanę dłużej w pracy. Jestem nadopiekuńcza i wyręczam synów w obowiązkach domowych, bo cichy głos w mojej głowie podpowiada mi, że ja zrobię wszystko lepiej, szybciej i sprawniej. To niezaprzeczalny fakt. Tak bardzo chciałam, by mieli lepsze dzieciństwo od mojego, że po prostu przegięłam. Przyzwyczaiłam ich do wygody, do przychodzenia na gotowe, do oczekiwania tego, co najlepsze, do roszczenia wygórowanych oczekiwań w stosunku do mnie, sama przy tym nie dostając od nich nic w zamian.
Chyba dlatego zamiast pędzić do domu, piszę wiadomość Kostkowi, a następnie pochylam się do ucha przyjaciółki i szepczę:
– Nie uwierzysz, jaki numer wczoraj odwalił Daniel…
Potem po prostu zostaję z Wiki i streszczam jej miniony weekend.BIEG 3
Niestety pierwsze przypuszczenia lekarzy okazały się trafne. Paraliż dolnych kończyn może nie brzmi strasznie, patrząc na to, że Chris mógł stracić życie, jednak dla kogoś, dla kogo pełna sprawność fizyczna była źródłem utrzymania, a sport życiową pasją, to wyrok śmierci. Zresztą mam wrażenie, że dla świata sportu tak to brzmi. Za każdym razem to cios w samo serce, niezależnie od tego, czy kibicowaliśmy danemu zawodnikowi, czy też nie.
– I już wiesz, czy pracujesz na rewanżach?
Wzruszam ramionami, patrząc na ekran monitora, gdzie trwa wideorozmowa z Nickim. Nie mam pojęcia, czy pracuję podczas rewanżów finałowych.
– Chrzanisz?! Przecież to już za kilka dni.
– No cóż. To kara za – tworzę z palców cudzysłów – nielojalność wobec szefa, a raczej wobec jego oczekiwań.
Chociaż Irek nie powiedział tego wprost, wiem, że o to właśnie chodzi. To pokaz przewagi, jego siły nade mną. Udowodnienie mi tego, że to on dyktuje warunki w pracy, nie ja, bo ja jestem tylko od tego, by spełniać jego fanaberie i wizje. Chyba powinnam poważnie przemyśleć zmianę profesji albo chociaż miejsca pracy.
Wymuszonym uśmiechem odpędzam chwilowe czarne chmury i kokieteryjnie pytam:
– A co? Boisz się, że nie będziesz miał wystarczająco dużo fanów na stadionie? A raczej fanek? – parskam śmiechem.
– Nie startuję.
– Słucham?!
– Nie zamierzam jeździć. – Chyba mam bardzo głupi wyraz twarzy, bo chłopak szybko dodaje: – Jak to zwykli śmiertelnicy mówią: „Biorę L cztery”.
– Bo?!
– Chris jest w szpitalu – odpowiada tak cicho, że dobrą chwilę zajmuje mi zrozumienie jego słów.
Biorę długi wdech, tak by nie powiedzieć czegoś niemiłego w przypływie emocji, a potem ze stoickim spokojem mówię:
– To, że zrezygnujesz, nie zmieni tego faktu. To, że nie pojedziesz w ostatnim ligowym meczu, nie sprawi, że stan zdrowia Chrisa się polepszy. Nie sądzę również, żebyś ty się od tego lepiej poczuł. – Nicki nie reaguje, więc ciągnę: – Rozumiem, że możesz mieć wyrzuty sumienia, obawy… ale nie jest to fair wobec klubu, wobec kibiców czy…
– Nie mów do mnie jak do pacjenta na kozetce – burczy.
– Bez obaw, nie traktuję cię tak. Za mało mi płacisz… A nie! Przepraszam, ty w ogóle mi nie płacisz.
Na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu.
– W życiu nie zapłaciłbym komuś za słuchanie o tym, jak bardzo mam nasrane w głowie. I bez tego to wiem!
– Psycholog nie jest od tego, by oceniać pacjenta czy wytykać mu jego błędy, tylko od tego, by pomóc mu zrozumieć samego siebie i źródła jego problemu.
– Powiedz to temu idiocie.
– Nadal nie chce z nikim rozmawiać? – pytam, choć to pytanie retoryczne.
Odkąd wybudzono go po operacji, a także poinformowano o jego aktualnym stanie zdrowia, Chris nie tylko nie chce z nikim rozmawiać, ale też nie ma ochoty kogokolwiek widzieć. Własną rodzicielkę wyrzucił po jej kilkunastu godzinach w Polsce, co może wydawać się egoistyczne, butne, wręcz szczeniackie. Ale prawda jest taka, że nikt z nas nie wie, jak zachowałby się w podobnej sytuacji.
– Bobby załatwił jakiegoś magika w Stanach. No może jest trochę drogi, ale…
Dobrze wiem, że Nicki nie mówi mi całej prawdy, zdradza go nerwowe przeczesywanie włosów. Zapewne „trochę drogi” to mało powiedziane.
– Ale najważniejsze, że podjąłby się próby postawienia Chrisa na nogi, tylko… tylko… Kurwa, on musi zacząć współpracować z lekarzami. Mógłby rozpocząć stopniową rehabilitację tutaj, bo prawdę mówiąc, oni nawet nie wiedzą, w jakim procencie jest niesprawny! Leży, mruga powiekami i jedyne, co robi, to każe nam wszystkim wypierdalać.
– Może dla niego to za szybko. Może potrzebuje więcej czasu – stwierdzam, sama chcąc w to wierzyć. – Ile dokładnie kosztuje taka operacja, razem z przetransportowaniem pacjenta?
*
Zerkam na zegarek. Cholera! Znowu jestem spóźniona. Dodaję gazu tylko po to, by po chwili zatrzymać auto z piskiem opon na parkingu tuż obok boiska treningowego chłopców. Pędem ruszam do głównej bramy, omal się nie przewracając. Nadal mam na nogach szpilki, nie zdążyłam się przebrać po wywiadzie w Lublinie. Gdy docieram do płyty boiska, drużyna Tymka dopiero zbiera się do szatni, a Kostka jeszcze gra.
Uff, udało się. Jednak nominacja do nagrody dla najgorszej matki roku jeszcze musi poczekać.
– Dzień dobry, Karolino. Zastanawiałem się, czy dziś cię tu spotkam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki