Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bez iluzji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez iluzji - ebook

W podtytule występuje słowo"Niecodziennik”. Oznacza to, że jest to niejako dziennik ale pisany nie codziennie, ponadto dni, w których był pisany, w większości zostały wybrane w szczególny sposób, jako że w kalendarzu są to dni szczególne. Te dni są zwykle poświęcone komuś albo też czemuś. W tle cały czas toczy się brutalna wojna w Ukrainie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8369-009-4
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Nie ukrywam, że do pisania tego dziennika sprowokował mnie profesor Marcin Król swoją ostatnią książką pod tytułem „Pakuję walizkę”. Oczywiście nie tylko profesor Król pisał takie dzienniki, ale jakoś jego pisanie mnie zainspirowało, ponadto sama postać profesora nie jest mi obca i cenię sobie jego myśli — zdrowe myśli. Co prawda, książka została wydana w 2021 roku, czyli rok po śmierci profesora, zatem będąc ostatnią w jego twórczym życiu, sądy w niej zawarte są już ostateczne. Zmarł 25 listopada a ostatni tekst w tej książce pochodzi z 25 października 2020, czyli pisał do ostatniej chwili i to do końca w tym samym tonie. Ja natomiast — jak na razie — żyję i chciałbym doczekać, co najmniej zakończenia tej książki, a może jeszcze dłużej, no, powiedzmy szczerze: jeszcze bardzo długo. Wiekowi ludzie zawsze powiadają: jak Bóg pozwoli…

Mimo chronologii, mój dziennik ma bardzo mało znamion dziennika bo nie zawiera zapisów codziennie, dlatego został nazwany niecodziennikiem. Ponadto nie jest to dziennik tematyczny, zawiera treści związane z dniem, którego dotyczy, czyli ważnych wypadków lub okoliczności, jakie miały miejsce w danym dniu, w przeddzień a może nawet w dalekiej przeszłości traktowanych rocznicowo. Zatem również czytanie nie wymaga zachowania kolejności rozdziałów.

Nie autor wymyślał tematy, lecz kalendarz ich dostarczał i to dostarczał dość obficie. Wystarczyło rozejrzeć się dookoła, może posłuchać komunikatu radiowego, może coś przeczytać w internecie. Jedynie wojna w Ukrainie przewija się cały czas jak zmora straszliwa zagrażająca nie tylko napadniętej Ukrainie. Postanowiłem również przywoływać aktualnie czytane książki. Aktualnie, to znaczy akurat w czasie pisania konkretnego tekstu, chociaż nie mające związku z historią tego roku.

Sądy zawarte w książce — chociaż zbyt dużo ich nie ma — są to sądy subiektywne moje, czyli autora i tylko ja biorę za nie odpowiedzialność. Jest to uwaga, którą przypominam w każdej mojej książce. Staram się nie powtarzać opinii zasłyszanych, nie swoich. Jeżeli już to robię, to zawsze podaję autora. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc na zadany temat, wynikający z kalendarza, tworzone opinie mogą nie być zawsze trafne jedynie w dniu pisania, lub mogą się zdezaktualizować z czasem. Wszystko to jest ryzykiem piszącego i ja to każdorazowo wkalkulowuję.

Starałem się omijać bieżącą politykę, nie zawsze się udało. Toczącej się agresji rosyjskiej w Ukrainie omijać nie zamierzałem, a wręcz odwrotnie, konsekwentnie w każdym tekście starałem się przypominać o wszystkich ważniejszych wydarzeniach i ich konsekwencjach. Nie można pominąć milczeniem czegoś tak tragicznego jak wojna tuż za naszą granicą. Jakże trudno jest wydawać jakiekolwiek opinie na ten temat, gdzie króluje zło, smutek i cierpienie. Wszystko to spadło na niewinnych ludzi a spowodowali to inni ludzie z natury barbarzyńcy. Zdarza się, że ze zła wyłania się dobro, więc miejmy nadzieję, że i teraz będzie podobnie, że urodzi się wolność.

Każdorazowo pisząc nową książkę ma się nadzieję, że treści w niej zawarte komuś posłużą. W moim przypadku, w pierwszej kolejności i niezmiennie są to moje wnuki. Może się to udać kiedy tekst jest jednolity na jeden temat, ale w tym przypadku jest nieco inaczej. W poszczególnych tekstach bywają co najmniej dwa tematy jakoś słabo ze sobą związane lub w ogóle nie związane. Panuje zupełna wolność, a temat wyznacza dana kartka z kalendarza. Mimo wszystko, pragnę aby przytoczone tu fakty a szczególnie wydarzenia wzbudziły refleksję u czytających niezależnie kiedy będą czytane i tylko w tym kierunku idą moje, czyli autora opisy i komentarze.

W szczególności mam nadzieję na refleksje u tych, którzy jeszcze dzisiaj niezbyt potrafią czytać ze zrozumieniem, lub jeszcze nie rozumieją wszystkich problemów tego świata, czyli u moich wnuków. Również ważne to może być dla starszych, którzy dotąd do pewnych rzeczy podchodzili automatycznie, bez głębszego namysłu, rutynowo, a teraz niechby może zrobili to samo, ale z namysłem, bo mają dostarczaną na co dzień, historię zakłamaną stosownie do potrzeb współczesnych polityków.2 listopad 2022 — Dzień Zaduszny

W dniu wczorajszym była uroczystość Wszystkich Świętych, czyli dotycząca tych szczęśliwych, którzy dostąpili zaszczytu przebywania w niebie i ich wspominamy i z nimi się cieszymy, natomiast dzisiaj mamy Dzień Zaduszny, czyli święto wszystkich zmarłych. Jedni byli nam bliscy, inni mniej znani albo w ogóle nieznani. Tych pierwszych wspominamy z wielką czułością a niekiedy ze łzą w oku, bo na przykład odeszli kilka dni wcześniej, a niektórzy nawet w przeddzień swojego święta. Tak było w przypadku osoby z mojej rodziny, która odeszła kilka dni przed tymi świętami, ale o niej jeszcze wspomnę w dalszej części. Taka jest interpretacja tych dwóch dni świątecznych, zasłyszana przeze mnie, od osoby wysoce kompetentnej i raczej trudno dostrzec łączność między tymi dwoma świętami, czyli Dniem Wszystkich Świętych i Dniem Zadusznym.

Tymczasem, co widzimy wokół? Już o tym niejednokrotnie wspominałem, ale dzisiaj też wspomnieć należy, w tej materii nigdy za dużo. To, co widać było wokół, było momentami przerażające. Właśnie w tym pierwszym dniu cmentarz był oblężony, a wokół najbardziej kwitnął handel, jakby plac handlowy z miasta przeniósł się tutaj, pod mury cmentarza. Któregoś roku widziałem nawet grill z kiełbasą, co zapewne ucieszyło cyganów, którzy — jak pamiętam od lat — piją gorzałkę nad grobem swojego króla cygańskiego. Po drugie, Kościół ma swoją interpretację a ludzie mają swoją, czyli w Dniu Wszystkich Świętych, oprócz właściwego przeznaczenia tego święta, obchodzą również Dzień Zaduszny — takie dwa w jednym. Z tego, co widzę, nasi księża poddają się im stopniowo przenosząc część uroczystości na cmentarz. Pytam, więc znajomego, zresztą bardzo mocno wierzącego i świadomego:

— Powiedz mi drogi Marku, dlaczego tak jest, że zamieniono te święta, a raczej skomasowano w jednym dniu?

On na mnie spojrzał niemal zgorszony tym pytaniem i tylko tyle odpowiedział:

— Bo tak zawsze było, czego tu nie rozumiesz! Taka tradycja! Nic więcej nie potrafię powiedzieć.

Nic nie odpowiedziałem, bo że tak bywało, to ja wiem i że taka tradycja, to też ją znam od czasów, kiedy mama prowadziła mnie na cmentarz na grób dziadka. Tyle tylko, że w trakcie pisania tego tekstu, już po dniu Wszystkich Świętych, czyli w Dniu Zadusznym, przejeżdżałem koło cmentarza i tam było zupełnie pusto, jedynie świeczki zapalone wczoraj się dopalały. Natomiast z tą tradycją byłbym ostrożny, bo ludzie dla wygody mogą kiedyś zmienić inne ważne prawdy, których Kościół uczy, bo tak będzie wygodniej i co wtedy?

Wróćmy jednak na teren cmentarza, bo to, co tam zobaczyłem, mocno mnie zaszokowało. W przeddzień, przy tak zwanej bramie gospodarczej, leżały dwie ogromne sterty śmieci: głównie szkła i plastiku i wszystko zmieszane z doniczkami i uschłymi kwiatami. Segregacji tej sterty jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, zapewne pójdzie to wszystko na miejskie wysypisko bez segregacji. Ten obrazek jeszcze mnie tak nie zaszokował, tego ogromnego szoku doznałem dopiero na drugi dzień. Zobaczyłem, bowiem ogromny festiwal świateł w najprzeróżniejszych słojach szklanych i znowu te tony plastiku, tyle, że teraz pięknie porozstawiane po płytach grobowych, czyli przygotowane do wyrzucenia za kolejny miesiąc lub dwa. Oczyma wyobraźni zobaczyłem te wczorajsze sterty pod bramą, jednocześnie przypomniałem sobie pewną tabelę o odpadach. Na tablicy tej pisało, że szkło rozkłada się nawet przez 4000 lat, a przeróżne plastiki 400 do 1000 lat. Aby zamknąć tę część złych obrazków i wiadomości dodam, że w trakcie tych świątecznych wojaży poniosło śmierć 25 osób, rannych było 326 osób. Czy warto było? Podobno jest jedna pocieszająca wiadomość pośród tych złych wiadomości: w tym roku było mniej pijanych kierowców — ale jednak byli. Tak, to bardzo pocieszająca to wiadomość — dodam ze smutkiem.

Polak za rodzinę i ojczyznę deklaruje walkę na śmierć i życie, gdyby ktokolwiek nastawał na ich życie i zdrowie, z drugiej zaś strony zostawia tej rodzinie truciznę na wiele pokoleń — zostawia ogromne ilości różnego rodzaju śmieci chemicznych trudno degradowalnych. — To, jak to jest? Trudno to wytłumaczyć, chyba, że założymy, iż człowiek ten jest marnie wyszkolony, tępy, nieposiadający minimum wiedzy, do której i tak ma stosunek ambiwalentny. Z drugiej jednak strony, człowiek ten chwali się, że niejeden naród europejski przysposabiał do życia, bo na przykład francuzów uczył jak się używa noża i widelca. No i znowu wraca wcześniejsze pytanie: — To, jak to jest?

O wiedzy religijnej dotyczącej tych dwóch ostatnich świąt nawet nie wspominam, bo mógłbym się narazić. Niechby mi się wypsnęło coś na temat tradycji palenia ogni czy jak kto woli świeczek czy zniczy na grobach. Nie jest to żadna namiastka światłości wiekuistej, jak mi to ktoś kiedyś próbował zinterpretować, lecz jest to pozostałość kultów pogańskich, tak zwanej nocy dziadów, który to fakt opisuje Mickiewicz w swoim poemacie Dziady. Od razu zaznaczam, że ta druga wiadomość wcale nie oznacza, że tych świeczek nie powinno się zapalać — sam to robię i jest mi jakoś lżej.

Możnaby takich drobnych faktów, które ujawniły się przy okazji tych świąt, wymienić jeszcze wiele. W każdym bądź razie naginanie starych tradycji do dzisiejszych mód, czyli obecnych wymogów konsumpcyjnego stylu życia, jest niekiedy przerażające. Ale dajmy temu spokój, bo w tym miejscu chciałem wspomnieć naszą zmarła Halinę, tak jak obiecałem. Była historyczką z zawodu nauczycielką historii w liceum. Braknie mi jej, bo mam tendencję do szukania prawdziwych faktów historycznych podważając te interpretacje, które nam obecnie podają niektórzy obecni historycy a szczególnie władze polityczne. Nieraz się spieraliśmy na te tematy, a ostatnio spór dotyczył króla Jana Kazimierza. Mimo autorytetu profesorskiego Haliny, nie ustąpiłem i pozostałem przy swoim. Tyle o naszej Halinie, niech spoczywa w pokoju…

Wróćmy, zatem do obecnej codzienności: wojna! Co prawda wojna u sąsiadów, ale tuż za naszym płotem. Co gorsza, jak ja to mówię, jest to wojna w sąsiedniej rodzinie. Tak, tak, wojna w rodzinie. Dla poparcia mojej tezy pozwolę sobie przypomnieć nieco faktów historycznych. Zacząć należy od tego, że na obecnych terenach Ukrainy i okolic było niegdyś Księstwo Ruskie a dokładniej Księstwo Kijowskie, nawet Wielkie Księstwo, które przyjęło wiarę chrześcijańską już w VIII wieku od Bizancjum a więc wcześniej niż Polska. Przyjęli chrzest od Bizancjum, bo mieli przyjazne kontakty z tym cesarstwem. Dodatkowo, były to tereny Rusi Czerwonej, która to nazwa jakoś nie jest eksponowana, może nawet wypychana z pamięci, w odróżnieniu od Rusi Białej, która do dnia dzisiejszego pozostawiła swoją nazwę, jako Białoruś. Nazwę nową, czyli Ukrainę eksponuje się oficjalnie.

Ukraina, jako nazwa utrwaliła się dopiero w XV wieku i oznacza ni mniej, ni więcej tylko miejsce na kraju państwa, pogranicze, kraj na obrzeżach Imperium. Carowie Rosji najchętniej używali tej nazwy uprzednio ją wymyślając. Widzimy dzisiaj w sklepach, na opakowaniach pierogów zmienioną nazwę z pierogów ruskich na pierogi ukraińskie — taki gest na przekór Rosjan. Czyż nie jest to dowód na porażającą niewiedzę historyczną w naszym narodzie, zresztą podobnie jest z historią własnego kraju. Te pierogi, to tylko taka dygresja.

Wschodnia i północno-wschodnia część to przyszłe Księstwo Moskiewskie tworzące się na terenach wcześniej zajętych przez Mongołów, czyli terenach lennych Złotej Ordy. Kiedy złota Orda upadła, na ich dawnych lennach powstało Księstwo Moskiewskie, którego społeczność tworzyła cała mozaika ludów różnych kultur, od dzikich i barbarzyńskich Mongołów do starodawnych ludów pochodzących z Rusi Czerwonej. Książę Moskiewski w pewnym momencie ogłosił się carem oraz reprezentantem tradycji sięgających do początku Księstwa Kijowskiego. On ogłosił, że odtąd car moskiewski jest jedynym spadkobiercą wszelakich tradycji dawnej Rusi Kijowskiej a także Bizancjum. Rosja tak naprawdę powstała dopiero w XVI wieku, czyli osiem wieków po chrzcie Rusi. Z racji zapędów mocarstwowych i hegemonistycznych Rosji zarządzanej przez carów, powstał i trwa do dzisiaj konflikt między Rosją i Ukrainą, a jego owocem jest obecna wojna spowodowana przez Rosję.

Wojna trwa już osiem miesięcy i końca nie widać. Tak naprawdę nikt, z całego świata nie jest po stronie agresora barbarzyńcy, czyli Rosji — najpierw carskiej, potem komunistycznej, a obecnie czymś, co stanowi uśrednienie tych dwóch poprzednich systemów. Można śmiało powiedzieć, że wojna ta prowadzona jest w sposób barbarzyński, przy użyciu metod pochodzących niekiedy z zamierzchłych czasów, w których kłamstwo zajmuje pierwsze miejsce, gdzie zabijanie bezbronnych cywilów i dzieci jest dozwolone, gdzie bombardowanie domów jest normą. Jeszcze wielokrotnie powrócimy do tej wojny.

Książka, którą w tej chwili czytam absolutnie koresponduje z aktualną wojną i przyznaję, że dlatego po nią sięgnąłem szukając wytłumaczenia tej barbarzyńskiej postawy żołnierzy i władz Rosji w stosunku do ludzi Ukrainy, których Rosjanie nazywają braćmi. Należy dodać, że książka ta bardzo dużo tłumaczy. Jej tytuł to „Zniewolona Rosja”, czyli historia poddaństwa — autorstwa Borysa Kierżencewa. Autor to doktor nauk historycznych, lat 49, Rosjanin. Wymieniona książka przyniosła mu największą sławę. Treść tej książki połączona z obecnym obrazem wojennym jest absolutnym potwierdzeniem powiedzenia, które ja wielokrotnie słyszałem, szczególnie w młodości. Brzmi ono tak: „Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci”. Niestety prawda, która w przypadku Rosjan potwierdza się. Nawyki nabyte od plemion mongolskich, przemieszkujących tajgi i lasy, raczej utrwalały barbarzyńskie obyczaje i w efekcie nie ulegały one zanikowi, chociaż świat poszedł daleko do przodu. Każdy z nas zna z historii II wojny światowej fakt, że tuż za frontem posuwały się oddziały NKWD z karabinami wymierzonymi w plecy własnych żołnierzy. Jeżeli którykolwiek byłby się obejrzał z zamiarem wycofania padał od kuli tegoż enkawudzisty. To zwyczaj jeszcze z czasów z przed naszej ery, bo tak nacierały wojska barbarzyńskie.

Kończąc ten problem pozwolę sobie przytoczyć jedynie krótki cytat ze wspomnianej książki:

_„W chwili zniesienia pańszczyzny w 1861 roku dwadzieścia trzy miliony rosyjskich obywateli stanowiło prywatną własność. Chłopi byli sprzedawani, jako żywy towar, przegrywano ich w karty, zsyłano na Syberię, okrutnie karano za nieposłuszeństwo i składanie skarg. Wielu z nich, opisanych przez Turgieniewa, Tołstoja, Puszkina czy Dostojewskiego, miało swoje pierwowzory w realnym życiu.”_

Myślę, że ostry to obraz, chociaż cytat ten oddaje jeszcze słaby obraz, dlatego zalecam aby przeczytać całą książkę, aby uzmysłowić sobie, jako tako panujące przez wieki stosunki w Rosji. Przyznam, że czytałem tę książkę w niektórych momentach z obrzydzeniem, bo opisane tam niektóre obrazy znęcania się tak zwanej szlachty, będącej w większości analfabetami, nad chłopami, wywoływała u mnie mdłości. Dodam tylko, że istnieje już książka opisująca ten sam temat, ale w przypadku chłopów polskich i opisane w niej metody upadlania człowieka przez człowieka nie wiele różni się od tych z Rosji. Najbardziej przykre z tego wszystkiego było to, że księża katoliccy wcale nie byli po stronie uciśnionych a wręcz odwrotnie.

Można sobie postawić pytanie, na ile te stosunki uległy zmianie na lepsze. Wydaje się, że jeżeli chodzi o Rosję, to niewiele. Te dawne nawyki w traktowaniu ludzi, do dnia dzisiejszego nie zaginęły, przetrwały a nawet ewaluowały w kierunku bardziej perfidnym, gdzie człowiek pojedynczy w ogóle przestał się liczyć, stanowił jedynie element jakiejś całości, bo liczyły się masy. Przykładem niechaj będzie chociażby wspomniana już rola wojska NKWD na frontach II wojny światowej.

Smutny jest Dzień Zaduszny, bo taka jego natura. Uwidoczniło się to szczególnie, kiedy stojąc nad grobem bliskich wspominamy ich, czyli tych, z którymi jeszcze rok temu staliśmy przy tym właśnie grobie, szczególnie, kiedy to dotyczy ojca lub matki, syna, córki… Przyznam, że dziwnie te moje odczucia się jakoś układały, bo kiedy tak stojąc na grobem rodziców sięgałem pamięcią wstecz do młodości, kiedy było raczej biedniej, to jednak duch mój jakby weselał, tylko na chwilkę pamięć się materializowała a znowu wracając powoli do dnia dzisiejszego, raczej duch smutniał. Smutniał mimo pełnej zasobności w dobra codzienne, pełnego komfortu pod każdym względem i to nie tylko wojna u sąsiadów czy ustawiczne podwyżki były tego powodem. Jak się okazuje, ten komfort, to pełne zabezpieczenie w dobra ziemskie, nie przysparzają pełni szczęści, czegoś brakuje i to brakujące coś wcale nie jest materialne i nijak nie jest wymierne.

Wszystko, co związane jest ze śmiercią, z umieraniem zawsze jest smutne. Z tego powodu człowiekowi dano wiele lat na zastanowienie, na przemyślenie, a może nawet na ustawiczne zastanawianie się nad umieraniem. Jedni odsuwają ten temat ze strachem i nie podejmują go. Inni bardzo często zastanawiają się nad nim ustawicznie lub okresowo obserwując proces umierania czy obumierania w przyrodzie. Weźmy na przykład motyle: cóż to jest dwa tygodnie życia, chociaż w przepięknym ubarwieniu i kolorach. Przychodzi koniec i nie ma łez motylich, nikt nie rozpatrza…

Pamiętam jak bardzo bliska mi osoba w podeszłym wieku dziewięćdziesięciu lat powiadała i to wielokrotnie, bardzo spokojnie i z uśmiechem, że absolutnie nie boi się umierać. Nie dawało spokoju pytanie o powód, dzięki czemu ta osoba mogła to tak spokojnie mówić. Nic prostszego, należało po prostu zapytać. Tak też zrobiłem. Cóż się okazało? Odpowiedź była prozaicznie prosta. Ta osoba powiada: — Dzisiaj, kiedy mam swoje 90 lat, wiem, że już nic więcej nie zrobię. Co było do zrobienia, zostało zrobione, zatem niczego nie planuję — taka mniej więcej padła odpowiedź. Ponadto niech się wokół mnie nic nie zmienia, nie przebudowuje, chcę kontemplować jedynie to, co jest, to, w czym jest mój wkład, umrę to sobie możecie wszystko pozmieniać — to druga część odpowiedzi. Była i trzecia część, która dotyczyła mocnej wiary w Boga i pokładanej ufności w Jego obietnicę życia wiecznego. Kiedy dzisiaj sobie to przypominam, to wydaje się, że ta trzecia część była chyba ze wszystkich najmocniejsza, reszta to tylko dodatki. Chociaż mnie do dziewięćdziesiątki jeszcze daleko, to jednak dość często rozmyślam nad tymi trzema argumentami dającymi poczucie bezpieczeństwa i pełnego pogodzenia z życiem.

Kiedy tu i ówdzie widzę jak ludzie strasznie boją się śmierci, bo jeszcze tyle mają do zrobienia, aby dzieciom żyło się lepiej i wygodniej, a to jeszcze wesele wnuczki lada miesiąc, a druga wnuczka będzie rodzić. Kiedy stykam się z takimi przypadkami, coraz częściej uciekam w kierunku przemyśleń kiedyś usłyszanej odpowiedzi na temat warunków spokojnej starości.11 listopada 2022 Święto Niepodległości

Tuż po ostatniej wojnie, kiedy Sowieci wypędzili polskich profesorów ze Lwowa, znaleźli się oni — w przeważającej większości — we Wrocławiu, a wśród nich profesor i jeden z wielkich lwowskich matematyków tamtych czasów — prof. Hugo Steinhaus. W jednym z urzędów państwowych zadano mu pytanie czy przekraczał granicę. Profesor słynący z elokwencji i dowcipu odpowiedział skromnie:

— Ja nigdy granicy nie przekraczałem, ale granica mnie, to i owszem, przekraczała, i to dwukrotnie.

Coś mi się zdaje, że ja dzisiaj — właśnie dzisiaj, znalazłem się w podobnej sytuacji, tyle, że meritum problemu jest nieco inne, jednak okoliczności podobne. O co zatem chodzi? Już wyjaśniam.

Przeżyłem już kilka dat, w których to czciło się niepodległość, w związku z tym, nie mam stu procentowej pewności, że obecna data się ostanie i będzie tą ostatnią. Stąd i mój stosunek do niej jest nieco ambiwalentny, czyli dobrze, że jest, ale równie dobrze może to być każdy inny dowolnie wybrany dzień — przy zachowaniu pewnej logiki wyboru. Tu pojawia się kłopot, bo nie mogę znaleźć tej logiki wyboru zapewne z bardzo prozaicznego powodu.

Każdą z tych dat świętowania niepodległości ustalała inna ekipa polityczna i zawsze o jedynie słusznej orientacji, chociaż te orientacje różniły się między sobą diametralnie. Jeden raz tę datę podsunął nam Józef Stalin i on wyznaczył 22 lipca. Ktoś zapyta, jaka logika towarzyszyła temu Stalinowi. Kto kojarzy fakty historyczne wie, że była to krwawa logika, bestialska logika, jako że stosujący tę logikę Stalin, już wtedy bestią był. Otóż w dniu 22 lipca 1793 roku Sejm Polski — obradujący w zamku grodzieńskim, w obecności carskiego generała i otoczony dookoła kordonem wojsk rosyjskich, podpisał w wielkim milczeniu drugi rozbiór Polski. Tak się mściła Cesarzowa Katarzyna II za „niewierność” wasalnej Rzeczpospolitej. Stąd się wziął ten 22 lipca i teraz Polska miała w domyśle czcić tę hańbiącą datę, chociaż dacie tej, na użytek publiczny, przypisano incydent w postaci tak zwanego Manifestu z 1945 roku. Teraz natomiast, mścił się następca carycy, Józef Stalin, który narodu polskiego nie znosił. Ktoś powiedział, że Polacy mieli u Stalina takie szanse jak Żydzi u Hitlera i chyba się nie mylił. Ze smutkiem wspominam to święto nam wtłamszone, no i bez mała zaakceptowane przez wielu z tych, którzy historii własnego kraju nie znali.

Moim zdaniem, była wspaniała okazja, aby takie święto ustalić 4 czerwca lub 18 czerwca, na pamiątkę obalenia tak zwanego ustroju socjalistycznego w wyniku wyborów 1989. Wtedy to odzyskaliśmy wolność, którą nam kiedyś siłą zabrano, dosłownie: ogniem i mieczem. Czerwiec — piękny, ciepły letni miesiąc sprzyjał temu również i moje imieniny tuż po tym, co dodaję już w ramach żartu. Jednak dzięki polskiej skrajnej prawicy, która zawsze sprzyjała wstecznictwu i manipulacjom historią, uznała ten czerwcowy fakt za hańbę narodową, z powodu Okrągłego Stołu, przy którym wielu z nich było i miód i wódkę piło. Polskie zaprzaństwo dało znać o sobie w tak ważnym momencie. To zaprzaństwo — jak się okazało — istnieje zawsze, tyle, że podskórnie i w stosownych momentach się objawia, bo swoich zwolenników zawsze gdzieś tam posiada.

Zatem teraz proponują mi inny dzień do świętowania. Jako że już nie jestem naiwnym Jasiem, nie mam już kręconych włosów, a miałem, postanowiłem sprawdzić, czego nie zrobiłem w przypadku dnia 22 lipca, bo a nuż podstawiają mi coś, co mój intelekt odrzuci i jak ja będę się z tym czuł. Ten intelekt powiedział „sprawdzam”, książki historyczne do ręki i do roboty. Po krótkim czasie wylała się kawa na ławę.

Po krótkich sporach i użyciu różnych argumentów na to święto wybrano 11 listopada. W tym dniu brygadier Józef Piłsudski powrócił z Niemiec, dokładnie z twierdzy Magdeburg w towarzystwie niemieckiego hrabiego Harry`ego Kesslera, któremu Piłsudski dał zapewnienie, że jeżeli zdobędzie już władzę to nic przeciwko Niemcom nie zrobi i słowa dotrzymywał. Ten niemiecki baron był przez lata całe ambasadorem Niemiec w Warszawie, czyli z bliska pilnował, czy Piłsudski dochowuje zobowiązań. Faktem jest, że obietnicę ową spełnił, o czym świadczą choćby dwie jego reakcje, a raczej ich brak: brak reakcji na powstania śląskie i wielkopolskie. Co bardziej wścibscy historycy wiedzą, że Niemcy również obiecali coś Piłsudskiemu, a mianowicie, obiecali okryć tajemnicą pewne niewygodne fakty z życiorysu brygadiera. To ostatnie, każdy nazwie klasycznym szantażem, ale my nazwijmy to na razie niewygodnymi faktami, które jak się okazało, nie tylko Niemcy znali, ale również niektórzy generałowie z otoczenia brygadiera. Ci ostatni przypłacili to życiem, że wymienię tu chociażby generała Rozwadowskiego — dowódcę obrony Lwowa a potem autora zwycięstwa tak zwanego „Cudu nad Wisłą”.

Gdybyśmy jednak pominęli te „niewygodne” okoliczności, tak chociaż na chwilę, to co nam pozostaje? Pozostaje nam fakt, że wolność dziś odzyskaną utraciliśmy w dniu 17 września 1772 roku, ale głównie z winy Polski, czyli naszej, na własne życzenie. To nasi wysoko postawieni pojechali do Moskwy i prosili Imperatorową Katarzynę II, aby nas wzięła w swoją opiekę. Nad tym faktem nie ma się co rozwodzić, bo — jak na razie — żaden z dyspozycyjnych historyków nie odważył się jeszcze, aby go wymazać, no może sam skutek pokazują tłumiąc nieco wiedzę o przyczynach.

Teraz, kiedy sięgam do tamtej historii, znowu nachodzą mnie ponure myśli, no, bo jak to? Naszą wolność przywiózł Piłsudski od Niemców, spełniając dane im obietnice? Znowu nachodzą mnie uczucia ambiwalentne. Skoro ja, amator historii znam te fakty, to czemu są one ukrywane i mało, kto o nich mówi. Z tych, wymienionych powodów, ani myślę czcić ten dzień w listopadzie, który i tak, sam od siebie jest niezwykle ponury, bo to przecież jesień. Zawsze ten dzień będzie ponury, choćby jak unosili się pod chmury niektórzy przywódcy i piali z zachwytu nad marszałkiem i jego stylem sprawowania władzy z zamachem majowym na czele.

Rozglądam się wokół, patrzę w jedno okno, w drugie okno i cóż ja widzę? Ponuro na dworze, słońce ani przez chwilę się nie wychyla i w takim momencie moje skojarzenia nabierają obrazu, nabierają siły i milknę, bo cóż do tego dodać — wszystko jakby potwierdza moje rozterki. Nie rozwesela mnie ani to święto zwane Świętem Niepodległości, ani to, co na świecie się dzieje i to wcale nie tak daleko, bo tuż za naszą wschodnią granicą.

Wczoraj usłyszałem, że Putin z kryminalistów tworzy oddziały wojskowe, on im daruje wyroki w zamian za pójście na front do Ukrainy. Tyle, że będą to oddziały zaporowe. Oni będą szli za linią frontu i będą strzelać do żołnierzy próbujących zdezerterować, a że tych próbujących dezercji jest coraz więcej, więc odgrzebano rozwiązanie z II wojny światowej. Wtedy to bohaterska Armię Czerwoną poganiało do przodu i likwidowało dezerterów słynne NKWD. Dzisiaj nazywać się będą bardziej współcześnie i bardziej miękko, czyli oddziały zaporowe — podobnie jak napad na Ukrainę Putin nakazał nazywać operacją wojskową. Te oddziały zaporowe to pomysł całkiem stary. Już starożytni Persowie, którzy napadli na Spartę tak „zachęcali” do walki swoje wojsko w wąwozie termopilskim — ich koledzy idący za nimi z tyłu dźgali ich w plecy dzidami. Gdyby nie zdrada ze strony Greka, zapewne i tak nie dali by rady walczącym trzystu Spartanom z królem Leonidasem na czele. Zobaczymy pewnie niedługo, co te oddziały zaporowe zdziałają. Jak by nie było, wojska ukraińskie są w ofensywie i niechby odbili ten Chersoń, tego im życzę. Tylko, jeżeli Rosjanie podali do wiadomości publicznej, że minister Szojgu nakazał wycofać wojska to znaczy to, ni mniej ni więcej tylko tyle, że on kłamie w sposób planowy, zgodny z jego sumieniem, taka jest jego cecha narodowa. Zresztą wszyscy Rosjanie kłamią i wiedzą o tym od dawien dawna i już sami nie wiedzą, co z tym zrobić, więc nadal karmią się tym kłamstwem i twierdzą, że resztę świata przykryją czapkami.

Aby oderwać się od tej świątecznej smuty sięgnąłem po książkę historyczną, bo tego typu książki mają u mnie zawsze pierwszeństwo. „Ludowa historia Polski” — taki tytuł miała i gruba była niczym książki profesora Normana Daviesa, bo niemal 700 stron. Autorem jest dr hab. Adam Leszczyński, historyk i socjolog, profesor uniwersytecki. Pomyślałem, że oderwę się od tych spraw świątecznych, które nijak mnie nie rozweselały. Niedany mi był jednak błogi spokój, bo był to temat smutny, a nawet bardzo smutny. Niedawno czytałem książkę o niewolnictwie chłopów rosyjskich, a teraz okazało się, że mam przed sobą opis niewolnictwa chłopów polskich. Nie ma tu opisów zdziczenia szlachty i pastwienia się nad chłopami niczym nad zwierzętami, ale jest bardzo podobnie, a tę odrobinę delikatności zawdzięczamy chyba jedynie autorowi książki, czyli jego językowi.

W zasadzie, już z pierwszych rozdziałów wiadomo, co było powodem, że ostatnim chłopem, w którym wzbudzono ducha patriotyzmu był chyba słynny Bartosz Głowacki, który wziął udział w Insurekcji Kościuszkowskiej. Powracającym z Insurekcji chłopom ich panowie bardzo szybko i skutecznie wybili z głowy prawa, które za obronę ojczyzny nadał im Naczelnik Kościuszko. W późniejszych latach, żadne z powstań narodowych w Polsce nie miało w swoich szeregach chłopów.

Traktowanie chłopów przez polskich panów było bardzo podobne do tego, co działo się w sąsiedniej Rosji, zapewne płynął stamtąd przykład. Polska szlachta chyba najdłużej w Europie opierała się wyzwoleniu chłopów z niewolnictwa. Tym to sposobem książka ta nie przyniosła mi ukojenia a raczej rozdrażnienie i znaczne pogorszenie samopoczucia, jednak postanowiłem przeczytać ją do końca, bo napisał ją uczciwy historyk bez IPN. Niektóre książki w Polsce wydawane posiadają już taki nadruk „Bez IPN”. Świadczy to dobitnie o randze tej instytucji będącej na usługach sprawujących aktualnie władzę i zmieniającej swoje opinie stosownie ci rządzący w danej chwili życzą.

Czeka mnie jeszcze jedno wydarzenie patriotyczne, czyli tradycyjnie powtórny pogrzeb trzech prezydentów wykopanych z grobów, z ziemi angielskiej, co prawda po półwieczu od śmierci, ale będzie to nasz, prawdziwy, patriotyczny pogrzeb i to trzech prezydentów jednocześnie. Chociaż władzę sprawowali jeden po drugim i wcale nie umarli jednocześnie. Zatem znowu będziemy chodzić po cmentarzach, tym razem będzie to panteon narodowy. Przepraszam za dozę sarkazmu, ale bezpieczniejsze to niż słowa, które mi się na usta cisną w tej chwili.

Nie czekam na przesławny marsz patriotyczny z płonącymi pochodniami, zaciśniętymi pięściami młodych ludzi ogolonych na łyso. Nie znoszę takiego patriotyzmu, a nawet więcej powiem: boję się tego typu patriotyzmu, bo bardzo blisko mu do nacjonalizmu a w dalszej części do faszyzmu. Pamiętam sławną mowę Mariana Turskiego w Auschwitz i to nie tak dawno. Chyba jednak pójdę grabić liście, bo znowu spadły…

Wspaniałym relaksem okazało się to grabienie, chociaż głównie grabiłem to, co spadło z modrzewia, czyli igiełki. Spojrzałem w górę i okazało się, że jeszcze wiele zostało, ale trzeba czekać aż opadną same — tu nic się nie przyspieszy, przyroda wie lepiej. Po prostu trzeba czekać aż wszystkie uwarunkowania będą sprzyjające: temperatura, wilgotność i stosowny czas, bowiem wszystko ma swój czas. To tylko człowiek potrafi naginać te uwarunkowania do swoich zachcianek, a potem dziwi się, że coś mu jednak nie wychodzi. Na rozmyślaniach o symbiozie ludzkiego życia z przyrodą zeszły mi dwie godziny — był to czas bardzo pożytecznie spędzony. Poszedłem na poobiedni spacer i przeszedłem wzdłuż główną ulicę naszego powiatowego miasta i co? No i nic, pusto smętnie, coś mnie podkusiło, aby policzyć świątecznie wywieszone flagi. Naliczyłem 24 flagi — głównie na balkonach mieszkań. Z państwowych instytucji jedynie na szkole podstawowej były cztery szturmówki. Jeszcze za czasów poprzedniej opcji politycznej, ta aleja była usłana flagami biało-czerwonymi. Dla mnie, dzisiaj nic to nie znaczy, jednak wielu z tej sytuacji jakieś wnioski wyciągnie. A może nie ma co doszukiwać się podtekstów politycznych, bo społeczeństwo poniewierane podwyżkami cen gazu, prądu i żywności ma już dość świętowania, a sama władza i jej wierni nadal się bawią?

W Warszawie tradycyjny marsz narodowców pod hasłami: _„Polska państwem narodowym” i „Silny Naród. Wielka Polska”._ Władza ich ochrania, aby organizacje demokratyczne im krzywdy nie zrobiły, w efekcie te organizacje demokratyczne zablokowano w bocznych uliczkach, bo najpierw muszą przejść tak zwani „prawdziwi patrioci”. A cóż to są prawdziwi patrioci? To brzmi niemal jak oksymoron. Przecież samo słowo patriotyzm zawiera w sobie samo dobro, prawdę i piękno, po co ten dodatek? Im mniej się go używa tym bardziej ono rośnie i pięknieje, ale oni muszą krzyczeć i pięściami wygrażać. Widząc to, znowu przypominają się słowa więźnia Auschwitz Pana Mariana Turskiego, który ostrzegał: _„Auschwitz nie spadło z nieba”._

Chyba wystarczy już tej naciąganej i wydumanej euforii świątecznej, zawsze w takiej sytuacji niezastąpioną okazuje się książka, bo ona pozwala na uwolnienie się od ciężkich myśli. Są książki, które jednym ruchem pozwalają przejść w zupełnie inny świat, doznać zupełnie nowych emocji, przy których te dzisiejsze bledną, są epizodem, są niczym.

Jest taka książka, do której często wracam, bo kiedyś już ją przeczytałem niemal przy jednym podejściu. Nosi tytuł „Końce Świata” autorstwa Petera Brannena. Te końce świata, to nie żart, to fakt i to mocno potwierdzony przez badaczy. Na przestrzeni ponad pół miliarda lat Ziemia wymierała już pięciokrotnie, jednak jak widzimy, to życie już w skali mikro gdzieś uciekało, gdzieś się chroniło i wracało. Siła życia jest ogromna, nawet sobie tego nie wyobrażamy Tak z grubsza, te wymierania, miały miejsce — 445, 374, 252, 201 i 66 milionów lat temu. Różne powody naukowcy podają, jak uderzenie 10-kilometrowej asteroidy, czy zalanie lawą lądów, czy w końcu zachwianie równowagi w obiegu dwutlenku węgla między atmosferą a oceanami. Ten ostatni powód jest nam już znany i to od kilkudziesięciu lat go obserwujemy, chociaż naukowcy zapewniają, że naszemu pokoleniu i naszym wnukom jeszcze nic nie grozi. Do czasu, kiedy to jaszczurki będą się opalać w gorącym słońcu wśród zieleni na biegunie północnym jeszcze daleko.

W chwilach trudnych, uciążliwych, przywalonych smutą, sięgajmy po książkę — poprawa samopoczucia gwarantowana. Dzięki książce stajemy się lepsi dla siebie, dla bliskich i tych dalszych a nawet dalekich, bo książka pozwala myśleć pozytywnie — sprawdziłem na sobie samym, więc wiem, że to działa. Życzę także sobie i wszystkim rodakom, aby sprawdziły się w naszym życiu społecznym słowa polskiego uczonego, profesora Jerzego Jedlickiego, który co prawda od pięciu lat już nie żyje ale jego słowa są prorocze i brzmią dzisiaj ze zdwojoną siłą. Był to człowiek o niezwykłej empatii. Kilka lat temu profesor powiedział:

_„Chciałbym, żeby wykształcił się u nas patriotyzm oparty na odpowiedzialności za dobro wspólne, za państwo, za szanse życiowe dla wszystkich jego obywateli. Patriotyzm nie agresywny, nikogo niewykluczający, surowo krytyczny wobec własnej historii, lecz zachowujący szacunek dla naszych korzeni, dla tradycji, i nie tylko tej etnicznie polskiej, ale dla dorobku wszystkich narodów, które pod władzą polskości żyły i ginęły”._

W tym cytacie jest wszystko, z definicją patriotyzmu włącznie, z tą prawidłową definicją, która ostatnimi czasy jest interpretowana stosownie do aktualnych potrzeb politycznych, z cichym przyzwoleniem na odcień nacjonalizmu, czyli na jej deformację. Boję się tych deformacji, a szczególnie boję się autorów tych deformacji. Nie wiemy bowiem co im w głowie siedzi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: