Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bez litości i przebaczenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 stycznia 2020
Ebook
32,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez litości i przebaczenia - ebook

Seria brutalnych zabójstw kobiet zdaje się nie mieć końca. Prowadzone przez detektywa Cane'a śledztwo utknęło w martwym punkcie, a ofiar wciąż przybywa. Nieoczekiwanie sprawa nabiera tempa, gdy kilkuletni chłopiec, Jon Belly, znika bez śladu, a do byłego agenta DEA, Jona Miltona, dociera niezwykła przesyłka.

Co wspólnego z morderstwami ma jeden z nowojorskich policjantów, Jeremy Robertson? Czy uda się uratować chłopca? Jak bardzo musi nienawidzić kobiet człowiek, który torturuje je w tak okrutny sposób?

Wkrótce okaże się, że w tej rozgrywce nie ma wygranych, a detektyw Cane musi jak najszybciej oddzielić wrogów od przyjaciół. Czas zdecydowanie nie gra z nim w jednej drużynie…

„Bez litości i przebaczenia” to trzymający w napięciu tytuł, który nie pozwoli czytelnikowi na chwile wytchnienia i przyciąga swoimi sekretami aż do ostatnich stron książki.
Paulina Troncik
Instagram: feniksaczyta

„Bez litości i przebaczenia” to dobra powieść ze spektakularnymi zwrotami akcji, które nie pozwolą odłożyć książki na półkę. Nie ma przydługich opisów, akcja toczy się wartko, a autor nie oszczędza żadnej ze swoich postaci. Nudzić się z tą powieścią na pewno nie będziecie. Polecam.
Sylwia Prus
Instagram: zksiazkanakanapie.recenzje

Mega mocny kryminał pełen akcji, emocji, bohaterów. Nie zabraknie zbrodni z ręki psychopaty nieznającego zahamowań. Kryminał ten jest jednym z lepszych, jakie czytałam w tym roku.
Anna Myszkowska
Instagram: anna.myszkowska

Seryjny zabójca, tajemnicza przeszłość i meksykańska mafia — historia, która do końca trzyma w napięciu. Czego więcej można oczekiwać od dobrego kryminału? Wątku miłosnego? Jest i ten, autor zadbał o wszystko.
Alexa Lavenda
Facebook: Alexa Lavenda Blog

Mariusz Leszczyński – urodził się w 1974 roku w Warszawie, ze stolicą związany jest do dziś. Przez całą swoją karierę zawodową skupia się na prowadzeniu własnego biznesu. Jego największe pasje to sport, film i przede wszystkim literatura. Już jako młodzieniec pisał swoje pierwsze opowiadania, jednak nie podjął wtedy próby ich publikowania. Przez lata objętość tworzonych przez niego fabuł rosła, a marzenie o pozostaniu pisarzem nie dawało mu spokoju. W 2018 roku ukazała się jego pierwsza powieść pt. „Krocząc wśród cierni”. Wtedy właśnie utwierdził się w przekonaniu, że jeśli posiada się pasję i ogromną determinację, to można osiągnąć każdy obrany przez siebie cel i spełniać swoje marzenia.
Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-684-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Dochodziło południe. Detektyw Rex Cane stał wśród wielu ludzi zgromadzonych na cmentarzu w miasteczku Hackensack w New Jersey. Był tam do czasu, gdy trumna z ciałem Margaret Parker z głuchym łoskotem dotknęła dna grobu. Dziewczyna została pochowana w rodzinnej miejscowości, z dala od zgiełku dużego miasta jakim był Nowy Jork, w którym mieszkała przez ostatnie trzy lata swojego życia. Gdyby nie to, że była martwa, tego właśnie dnia, trzeciego października, obchodziłaby swoje dwudzieste ósme urodziny. Dziś zapewne świętowałaby je razem ze znajomymi w przytulnej kawiarni. Jednak zły los pomylił najwyraźniej drogi i wstąpił do niej na chwilę. Miałaby jeszcze przed sobą wiele cudownych lat, gdyby nie to feralne spotkanie z nieznajomym sprzed kilku dni, które to pozbawiło jej tych możliwości.

Detektyw Cane brał udział w każdym pogrzebie osób, ofiar seryjnych przestępców, których sprawy prowadził, a ciała zostały odnalezione. Margaret Parker należała właśnie do tych pozbawionych życia istot; jej zwłoki można było złożyć w grobie. Nie przepadał za takimi uroczystościami jak większość z nas, lecz czuł, jakby to był jego obowiązek, który dźwigał na swoich barkach. Sądził, że w jakiś sposób zawiódł te osoby, nie potrafiąc w porę powstrzymać mordercy. Miał w swojej karierze do tej pory dwa takie śledztwa. Łącznie w nich, do dziś, stracił trzynaście niewinnych istnień. Patrzył obecnie na stojącą z przodu, tuż przed trumną, najbliższą rodzinę dziewczyny. Pani Parker, czyli matka Margaret, Susan, podtrzymywana była przez męża Hugh oraz ich młodszą córkę Laylę. Wszyscy ubrani byli na czarno, jak nakazywała tradycja. Dało się od razu zauważyć, że mocno wstrząsnęła nimi rodzinna tragedia. Nic dziwnego, w jednej chwili stracili ukochaną osobę. Z boku, koło młodszej siostry Margaret, stała najlepsza przyjaciółka zmarłej – Beatrice Butler – odziana w zielony zamszowy płaszcz, spod którego wystawała plisowana spódnica w odcieniu morskim. Jej ubiór wyróżniał się wśród wielu zgromadzonych osób, zarówno w kościele jak i teraz na cmentarzu. Dziewczyna postąpiła tak na znak piękna, jakie Margaret dostrzegała w przyrodzie, którą fascynowała się od najmłodszych lat. Detektyw dowiedział się tego od panny Butler w trakcie jednego z przesłuchań, tuż po odnalezieniu ciała zmarłej.

Panna Butler, stojąc, wsłuchiwała się w słowa kaznodziei. Nie godziła się z nimi. Nie rozumiała, jak łaskawy Bóg pozwolił na takie cierpienie. Zabrał kogoś tak niewinnego, niezasługującego na taki kres życia. Podeszła jeszcze na koniec do rodziny swojej najlepszej przyjaciółki. Ucałowała każdą z osób w policzek, składając kondolencje. Nie umiała sobie wyobrazić, jak musiała cierpieć matka, która właśnie rzuciła garść czarnej ziemi na wieko trumny skrywającej jej kochaną córkę. Świat na pewno wywrócił się dla niej do góry nogami. Nie tak powinno być. Na twarzy Susan Parker widać było ogromny ból rozrywający serce z rozpaczy. Panna Butler odwróciła się, gdyż ścisnęło jej gardło i kolejne łzy napłynęły do oczu. Założyła ciemne okulary, zakrywając zaczerwienienia i ruszyła w stronę samochodu. Pojechała prosto do najbliższego baru w tym niewielkim miasteczku. Takiego samego, w jakim pracowała z Margaret, tyle że w Nowym Jorku.

Nastała już późna noc. Panna Butler skończyła właśnie wlewać w siebie kolejne mocne trunki. Barman zaniepokojony stanem dziewczyny zamówił jej taksówkę, którą wróciła do swojego mieszkania na przedmieściach Manhattanu.

Margaret Parker była czwartą ofiarą zwyrodnialca odartego całkowicie z człowieczeństwa, który dokonując każdej ze zbrodni, odcisnął piętno cierpienia i udręki na życiu najbliższych zmarłym.ROZDZIAŁ II

Detektyw Cane zaraz po uroczystości pogrzebowej wrócił do Nowego Jorku i mimo dość późnej pory udał się do swojego biura. Mieściło się ono w departamencie 67 położonym koło Park Row na dolnym Manhattanie. Budynek stał dokładnie naprzeciwko ratusza. Musiał zajrzeć jeszcze dziś do akt. Zdawał sobie sprawę, że miał do czynienia z seryjnym mordercą. Stwierdził to ponad miesiąc temu, przy drugiej z kolei ofierze. Sposób postępowania i okrucieństwo zbrodni nie budziły w nim żadnych wątpliwości – popełniała je ta sama osoba.

Detektyw, siedząc przy świetle małej lampki stojącej na biurku, która dawała specyficzne zielonkawe światło, na chwilę powrócił myślami do Margaret Parker, dziewczyny kochającej zieleń i przyrodę. Co mogło łączyć tę młodą kobietę z pozostałymi sprawami? Jak morderca wybierał swoje ofiary? Czym mógł się kierować? Przeglądał i analizował wszystkie zebrane dane. Szukał choćby najmniejszego śladu powiązania między zamordowanymi. Właśnie minęła północ. Detektyw rozprostował zastygłe od bezruchu kolana, zebrał papiery z biurka i schował je do szuflady. Zgasił małą lampkę i zszedł dużymi, marmurowymi schodami z pierwszego piętra do holu departamentu policji.

– Cześć, detektywie. Dziś znowu do późna? – zagaił do niego policjant, mający nocną zmianę.

Ten zwolnił kroku, gdy się do niego zbliżył.

– Tak, to śledztwo nie daje mi spokoju. Musiałem przejrzeć jeszcze raz wszystkie akta. Szukam jakiegoś punku zaczepienia.

– Doskonale cię rozumiem, detektywie. Dorwiesz go na pewno, nie wątpię w to.

Detektyw tylko kiwnął głową. Zatrzymał się na chwilę i zamyślony dodał:

– Tylko kiedy? Ale na dziś mi już wystarczy. Spadam stąd, jadę do dzieciaków. Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętają. Rzadko ostatnio bywam w domu na dłużej.

– Pozdrów żonę i swoje urwisy.

– Dobra, na razie.

Detektyw wyszedł na zewnątrz budynku. Deszcz padał obficie. Co za paskudna pogoda – pomyślał. Zdjął krótką, skórzaną kurtkę i zarzucił nad głowę. Pobiegł do swojego samochodu, po drodze niechcący wpadając butem w kałużę. Cholera! Jeszcze tego mi brakowało – wymamrotał pod nosem z grymasem niezadowolenia, otrząsając but z wody. Całe szczęście, że czarny cadillac stał zaparkowany niedaleko. Była to ulubiona marka samochodu detektywa. Miał nadzieję, że reszta nocy będzie przyjemniejsza. Bardzo stęsknił się za rodziną. Postanowił, że cichutko wślizgnie się do domu, a następnie ciepłego, mięciutkiego łóżka, gdzie zawsze czekała na niego ukochana, z którą przez ostatnie dwadzieścia lat dzielił swoje życie. Michelle była piękną kobietą średniego wzrostu z krótkimi, nowocześnie ostrzyżonymi, kruczoczarnymi włosami. Uwielbiała zajmować się domem i pisać wiersze, które były publikowane w różnych czasopismach. Marzyła, że jakiegoś pięknego dnia wyda mały tomik i spełni swoje marzenia.ROZDZIAŁ III

Czwartego października, tuż po północy, w pięciopiętrowej ceglanej kamienicy niedaleko Washington Square Park, w niewielkim pokoju na drugim piętrze budynku próbował zasnąć mały, kilkuletni chłopiec. Był okryty ciepłem swojej ulubionej kołderki. Nasunął ją po sam nos i w ciszy tulił do siebie małą, pluszową zabawkę. Długouchy był jego ukochanym zajączkiem i zawsze towarzyszył Jonowi, nawet w szkole. Chłopiec był wyjątkowo drobnej budowy. W przedszkolu z tego powodu przekornie wołali do niego „duży Jon”, co mu się bardzo podobało.

Po kolejnej godzinie chłopiec, mocno już zmęczony, usnął i śnił o zabawie w parku. Lubił tam chodzić i bawić się z dziećmi, ale szczególnie uwielbiał zabawy ze swoim najlepszym przyjacielem Anthonym. Aly, mama Anthonego, była zawsze bardzo miła dla wszystkich dzieciaków. Przynosiła smaczne rzeczy w koszyku i częstowała każdego, kto miał na nie ochotę.

Nagle chłopiec przebudził się, słysząc coś za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju. Ktoś lekko czymś stuknął. Słychać było wyraźnie czyjeś kroki, gdyż podłoga trzeszczała w swój charakterystyczny sposób. Zerknął teraz w kierunku okna. Ranek jeszcze nie nastał, świadczyła o tym ciemność rozproszona jedynie światłem pobliskiej latarni.

Kto to może być? – pomyślał. Spojrzał w stronę drzwi, spod których wydobywała się niewielka poświata, widoczna w jego pokoju. Ktoś najwyraźniej znajdował się na korytarzu. Nie pamiętał, żeby ktokolwiek z jego rodziny tak się zachowywał, a już na pewno nie jego mama, której nie widział od kilku dni.

– Kto tam? – zawołał z wyraźnym przerażeniem, naciągając kołdrę pod samą brodę.

Nastała chwila ciszy.

– Jeremy, jesteś już? Nie rób tak, bo się boję! – zawołał chłopiec.

Ciarki przeszyły jego małe ciałko. Chrobotanie znowu wzmogło się na sile i Jon wiedział już, że musiał wstać i przepędzić te straszne zmory, bo tak bardzo się bał.

– Won stąd, ty brzydki cieniu! – krzyknął, patrząc w szparę pod drzwiami, w której pojawiały się dziwne kształty.

– Ha, zabawny jesteś – osobnik za drzwiami zaśmiał się na głos. Po chwili dodał: – Mały, otwieraj już, bo nie mam za wiele czasu!

Jon zaniemówił i naciągnął na siebie kołderkę, zakrywając się nią szczelnie po same uszy. Jego ręce stały się lodowate. Czuł, że brakowało mu oddechu.

Kto to jest? Kto jest w moim domu? – myślał, z przerażeniem tuląc coraz mocniej pluszowego zajączka.

Mężczyzna tracił cierpliwość. Nie spodziewał się, że chłopiec będzie zamknięty w pokoju. Rozglądał się nerwowo po korytarzu, przeszukując szafki, szuflady i wieszaki w nadziei, że będzie znajdował się tam kluczyk do niedostępnego pomieszczenia.

Nagle Jon zrzucił z siebie kołdrę na podłogę i zaczął się intensywnie rozglądać po swoich czterech ścianach, wytężając wzrok w nadziei, że może to tylko zły sen i zaraz się przebudzi. Dla pewności pomrugał kilka razy oczami i uszczypnął się w rączkę. Jednak wszystko wydawało się takie realne. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie Jeremy kładł kluczyk do drzwi. Zawsze zamykał go w pokoju, jak udawał się do sąsiada, w czasie gdy mama chodziła do pracy na nocną zmianę. Mówił mu, że wychodzi na chwilę czy, jak to ujmował, „na jednego kielicha dla rozluźnienia”. Powiedział, że to będzie ich mała, męska tajemnica i niech nie waży się wygadać mamie, bo mu przetrzepie skórę.

– Hej ty, cieniu, wynocha! Mówię, uciekaj stąd, bo zbudzę mamę, która śpi ze mną w pokoju i cię zaraz zleje! – Jon pewnym głosem postraszył osobnika za drzwiami.

– Ha! Jednak wyrosłeś na kłamczucha! Zaraz wchodzę do pokoju i cię zabieram.

Jon zeskoczył z łóżka. Stanął na bosaka pośrodku ciemnego pokoju, ubrany jedynie w piżamkę w króliczki i podszedł do swojego kuferka, zakupionego przez mamę w sklepie z zabawkami, który stał tuż przy oknie. Miał mu służyć do przechowywania zabawek, jednak on wolał trzymać tam swoje ubranka i buciki. Otworzył plastikowe wieko i bez zastanowienia wyjął leżące z prawej strony tenisówki, a także pomarańczowy sweterek w granatowe paski. Założył szybko buty i spojrzał jeszcze w kierunku okna. Było naprawdę ciemno. Deszcz mocno padał, dudniąc w rynnach, a gałęzie drzew, targane wiatrem, pochylały się do dołu.

Zza drzwi ponownie odezwał się gruby, potworny głos.

– Hej ty, mały, jakby ci tu powiedzieć… Jestem dobry, zaopiekuję się tobą, więc otwieraj te cholerne drzwi, zanim całkiem stracę cierpliwość! – Mężczyzna, mówiąc te słowa, walnął nagle pięścią w drzwi i szarpnął ręką za klamkę.

Jon aż podskoczył ze strachu, po czym przystawił małe, plastikowe krzesełko do parapetu. Wszedł na nie i otworzył okno. Obejrzał się jeszcze w stronę drzwi, gdyż usłyszał dźwięk klucza wkładanego do zamka. Wiedział, że tym razem nie ujrzy w nich kogoś, kogo zna. Nagle mężczyzna nacisnął klamkę i popchnął do przodu drzwi. Smuga światła pojawiła się, wypełniając ciemny pokój i ukazując postać złego człowieka.

– A ty, dokąd, mały gnojku? – spytał napastnik.

– Ja? Idę szukać mamy, ty kłamliwy potworze! Długouchy też idzie ze mną.

– Nie! Zostajesz tu! Natychmiast schodź z tego okna!

– Nie! Jestem już duży! Wiem, że tam gdzieś jest moja mama i na mnie czeka. Znajdę ją! – odparł pełen nadziei chłopiec.

– Cholera! Wracaj natychmiast! – Mężczyzna ruszył w jego kierunku.

Jon zdążył jednak wyjść już na zewnątrz. Stanął na schodach przeciwpożarowych i trzymając się jedną rączką poręczy, ostrożnie, stopień po stopniu, schodził coraz niżej. Krople deszczu smagały jego twarz i ubranie, które momentalnie przylgnęło do ciała, stanowiąc z nim jedność.ROZDZIAŁ IV

Jon Milton, mimo późnej pory, stał na rogu bocznej ulicy. Płaszcz nasiąknął mu wilgocią. Deszcz mocno padał tej nocy, a księżyc znajdował się w pełni. Nagle spostrzegł, jak mały dzieciak ubrany tylko w jasną piżamkę zniżał się po schodach przeciwpożarowych. Milton nie pojmował, co mogło skłonić go do ucieczki z domu. Zauważył także mężczyznę wyglądającego przez okno, z którego mały właśnie wyszedł. Zastanawiał się chwilę, czemu on nie idzie za swoim dzieckiem i tylko przyglądał się temu, jak chłopiec narażał własne życie.

– Kurwa! – krzyknął i od razu ruszył przez ulicę w stronę bloku, orientując się, co zaraz nastąpi.

Na szczęście był niedaleko od tamtego budynku. Ledwo zdążył podbiec i złapać malca, który na pewno nie zdawał sobie sprawy, iż drabiny przeciwpożarowe nie zawsze sięgają do chodnika. Chłopiec, puszczając się ostatniego szczebelka, z pewnością nie widział, że do ziemi była jeszcze spora odległość. Dzieciak ledwo łapał oddech. Zbladł na twarzy i po chwili zamknął oczy.

– Co jest, u licha? Ocknij się! – wymamrotał Milton, trzymając go na rękach. – Mały – zawołał do niego łagodnie. – No co jest?! Otwórz oczy! – powtórzył kilkakrotnie, po czym obtarł chłopcu mokrą twarz swoją dłonią.

Po chwili przytulił go mocno do siebie. Spojrzał do góry. Widział jak szara, niewyraźna postać wciąż wpatrywała się w niego i chłopca. Nie był w stanie dostrzec rysów tego człowieka. Mężczyzna schował się na chwilę i ponownie pokazał, jakby zastanawiał się nad czymś.

– Hej ty, gościu, to twój dzieciak?! – wrzasnął na cały głos Milton.

Nic, tylko cisza. Nagle mężczyzna burknął coś niezrozumiale pod nosem i zniknął w ciemności. Jasnym było, że ten maluch tak zaryzykował i uciekł, ponieważ coś go do tego zmusiło, a skoro facet w oknie nawet nie drgnął, widząc, jak on schodził na dół, to musiało coś być na rzeczy. Przytrzymywał chłopca, jedną ręka zdejmując swój szary płaszcz. Zrobił to w pośpiechu, by jak najszybciej okryć przemoczonego malca. Ruszył przed siebie do głównej ulicy, zmierzając do najbliższego departamentu policji. Drogę znał doskonale. Doszedł już prawie na miejsce, ale stanął tuż przed wejściem do gmachu. Zawahał się chwilę. Zastanawiał się, czy dobrze robił, czy cała ta sytuacja nie przysporzy mu kłopotów, a starał się unikać ich już od roku. Analizował szybko w myślach, jakie mogą być dalsze działania ludzi, przed którymi postanowił zniknąć. Wiedział do tego, jak takie sprawy wyglądają, gdy ktoś wchodzi z obcym dzieckiem do departamentu policji. Najpierw cię spisują, potem biorą odciski. Następnie musisz się nastawić na długie przesłuchanie, a na koniec i tak nikt nie wierzy w twoją wersję wydarzeń. Do tego wszystkie informacje wyciekną zaraz do prasy i bum… Nieszczęście gotowe, jeśli pewne osoby akurat to zobaczą.

– Cholera! – zaklął, wyraźnie zaplątany w swych myślach.

Nagle chłopiec otworzył oczy i zaczął krzyczeć.

– Puść! Puść mnie, ty śmierdzący potworze!

– Śmierdzący? Zamknij się mały, bo mi kłopotów narobisz! – Milton odezwał się lekko przyciszonym głosem.

Miał nadzieję, że chłopiec zaraz się uspokoi. Niestety on nawet o tym nie myślał i wrzeszczał dalej.

– Cicho! Daj spokój! Już cię puszczam. Przestań! Jakoś ci nie przeszkadzał smród, jak skoczyłeś mi na głowę – odpowiedział Milton, jednocześnie stawiając chłopca na chodnik.

Malec zrzucił z siebie płaszcz na mokrą nawierzchnię i spojrzał nieznajomemu w oczy. W rączce wciąż trzymał swojego zajączka. Deszcz nadal padał, ciało chłopca było przemarznięte, a ubranka zostały przemoczone do suchej nitki. Milton natychmiast podniósł ubrudzony, zmoczony płaszcz.

– Ja tylko się bałem, myślałem, że to cień mnie złapał – wymamrotał drobnym głosikiem Jon.

– Jaki cień, chłopcze? Sam przecież wyszedłeś i ciesz się, że byłem w pobliżu, bo nieźle byś dupsko potłukł.

– No ten z domu, to dlatego uciekłem. On po mnie przyszedł i chciał mnie zjeść.

– Zjeść? Mały, co ty! To pewnie twój ojciec, a nie cień. Przyśniły ci się jakieś głupoty. Widziałem go w oknie, jak spadłeś na mnie.

– Właśnie, że nie! To zły człowiek – zaprzeczył chłopiec.

– Daj spokój. Chodź, odprowadzę cię z powrotem do domu, zanim narobimy sobie większych problemów i się rozchorujesz.

Na chwilę Milton zapomniał o swoich wcześniejszych spostrzeżeniach. Strach o kogoś, kogo wciąż kochał, podpowiadał mu takie rozwiązanie. W żadnym wypadku nie chciał się teraz ujawniać i wracać do świata, w którym każdy wiedział wszystko o wszystkich. Departament policji był właśnie takim miejscem.

– Nie! Tam nie wrócę! Nie ma mowy! On mnie pożre! Idę szukać mamy, ona ci powie, że mam rację. To zły cień jest u nas w domu! – zakomunikował chłopiec, przecierając rączką twarz.

Milton pogłaskał malca po głowie, odsłaniając mu czoło z mokrych blond włosów. Kucnął przed nim, zamyślając się przez moment. Dziwne słowa chłopca znowu dały mu do zastanowienia. Postanowił więc zaryzykować, by mały odrobinę ochłonął w ustronniejszym miejscu, a on sam miał trochę więcej czasu na podjęcie decyzji. Okrył chłopca z powrotem płaszczem, wziął go na ręce i ruszył w znanym mu kierunku. Dzieciak nie protestował, gdyż nie zamierzał bez mamy wracać do domu. Milton natomiast zdawał sobie sprawę, że postąpił źle i złamał prawo, nie idąc na policję. Sam jednak nie rozumiał do końca, co nim pokierowało. Mimo to szedł dalej, niosąc chłopca do znajdującego się nieopodal pustostanu. Przychodził w to miejsce już od kilku miesięcy. Miał tu swoich znajomków i osobny kąt do własnych przemyśleń. Postanowił spokojnie usiąść i spróbować ustalić, co tak naprawdę zaszło u dzieciaka w domu tej ciemnej, chłodnej, październikowej nocy. Obawiał się, że malec mógł być molestowany bądź do jego ucieczki przyczyniła się rodzinna awantura. Te dwie teorie zdawały się mieć uzasadnienie.

Blok, do którego weszli, był niezamieszkały i znajdowało się tam mnóstwo podejrzanych osób. Nikt jednak nie zwracał uwagi na nikogo w takim miejscu.

– Siadaj tu – Milton wskazał dłonią na stary materac.

– Tu? – zapytał chłopiec.

– Tak, a niby gdzie indziej?

Jon usiadł pod jedną ze ścian na wytartym materacu. Skulił się w kłębek i milczał. Milton stanął koło metalowej beczki, w której palił się ogień. Rozcierał swoje ręce nad płomieniami, by je odrobinę rozgrzać.

– Chodź, podejdź i ogrzej się ze mną.

Jon wstał i powolutku podszedł do palącego się ognia. Milton zrobił krok w stronę stojącej niedaleko pod ścianą drewnianej skrzynki i wziął z niej suchy, szary koc.

– Owiń się – powiedział.

Pomieszczenie na dole było ogromne, o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych. Przypominało duży garaż. W różnych miejscach stały beczki z płonącymi ogniskami, a przy nich ogrzewali się ludzie. Jon zauważył dwa psiaki oraz kilka szczurów biegających po kątach, choć nie to najmocniej przykuło jego uwagę. Spostrzegł białego królika na ręku mężczyzny. Gdy go puścił, zaczął kicać wesoło koło niego.

– Hej, ocknij się! Na co tak patrzysz? Może się przedstawisz? Masz chyba jakieś imię, co? Inaczej wszyscy tu pomyślą, że cię nawet nie znam i może komuś coś głupiego strzelić do głowy.

– Mam imię! I nie jestem żaden mały, ty brzydalu! – odpowiedział chłopiec, zerkając na Miltona i z powrotem na skaczącego królika.

– Co? Na potrawkę z zająca masz ochotę, że tak tam patrzysz? A ten twój, co go tak ściskasz, to kto? – Milton spojrzał na pluszaka.

– Głupi jesteś! To nie zając, tylko królik. Zobacz, mój Długouchy jest zającem. I ich się nie jada, tylko kocha.

– O, przepraszam, faktycznie. Ty też masz na sobie te króliki – poprawił się Milton, zerkając na piżamkę chłopca. – Mały, a jak ty się w ogóle nazywasz? Wyduś to wreszcie z siebie.

– Już ci mówiłem, że nie jestem żaden mały – zaprotestował chłopiec.

Milton zaśmiał się w głos.

– No nie… Ja cię bardzo przepraszam. Nie jesteś mały, tylko chudziutki – zażartował ubawiony postawą dziecka.

– Śmiej się, ty brzydki, zarośnięty, śmierdzący brudasie – wymamrotał wyraźnie obrażony żartem chłopiec.

– No dobra, dobra… powiedz, jak masz na imię.

– Jestem Jon Belly – przedstawił się chłopiec, po czym wstał i przez krótką chwilę zaczął się prężyć. W ten sposób chyba chciał pokazać, jaki jest duży i odważny.

– Wow. Faktycznie, skóra i kość. Ale przyznaję, niezły z ciebie gość – znowu zażartował Milton.

Tym razem odpowiedź ubawiła Jona, który także roześmiał się na głos.

– Siadaj już i się nie wygłupiaj, Jonie – Milton zwrócił się elegancko do chłopca, co wyraźnie mu się spodobało.

– Mów, co tam się wydarzyło w domu? Bo uwierz mi, jak cię tu za długo przetrzymam, to narobisz mi sporych kłopotów.

– Dlaczego? – zapytał Jon, wyraźnie zdziwiony.

Nie rozumiał do końca, jak wyglądał świat dorosłych, a Miltona szczególnie.

– Normalka, a co myślisz? Wezmą mnie za porywacza dzieci. A sadzę, że chyba tego byś nie chciał?

– Nie, przecież ja sam uciekłem i powiem im całą prawdę.

Jon cofnął swój chudy tyłeczek, opierając plecy o betonową ścianę. Milton sięgnął i podłożył mu z tyłu koc.

– Spokojnie, Jon. Powiedz, co się stało. Może jakoś razem wybrniemy z tego kłopotu.

– Bardzo przestraszyłem się, gdy cień przyszedł po mnie. Dlatego wyszedłem poszukać mamy.

– Z kim ty w ogóle mieszkasz?

– Z mamą i Jeremim.

– A ile masz lat?

– Pięć – wymamrotał dumnie chłopiec, po czym wstał i pokazał wszystkie pięć palców u jednej rączki.

– O, to faktycznie jesteś duży, a na dodatek chudy jak uschła gałąź – znowu zażartował Milton.

Jon ponownie się roześmiał i coraz ufniej rozmawiał ze swoim nowym przyjacielem.

– A ten facet, co tak patrzył przez okno, jak uciekałeś, to kto?

Chłopiec ponownie opuścił głowę.

– Mów, nie bój się. Przecież na siłę cię nie oddam temu gościowi, skoro wiałeś od niego, aż się kurzyło za tobą.

– To cień i zmora przebrzydła, co chce mnie zjeść, bo on zawsze zjada ludzi – wymamrotał ściszonym głosem Jon, unosząc lekko głowę i spoglądając na Miltona spod długiej, za­­­­chodzącej odrobinę na oczy grzywki.

– Oj, daj spokój. To pewnie był twój tato, a nie jakaś tam zmora.

– Nie! Ja nie mam taty! – krzyknął chłopiec.

– Przecież widziałem go w twoim oknie, choć bardzo niewyraźnie. Nie wiem tylko, czemu pozwolił ci wyjść. Czego się tak naprawdę bałeś?

Strach nagle pokazał się na twarzy malca, który schował ponownie głowę w podkurczonych kolanach. Milton zmienił więc temat, odchodząc od wypytywania o mężczyznę.

– A twoja mama to gdzie wyszła na noc?

– Pracuje dużo, żebyśmy mogli kiedyś zamieszkać w domku z ogródkiem i mieć zajączki i inne zwierzątka. One potrzebują mnie, a ja będę je karmił i się z nimi bawił.

– Jonie… i co, chcesz teraz iść na policję? Masz już na tyle odwagi, by wejść tam samemu? Są tam odpowiedni ludzie na stanowiskach, udzielą ci pomocy, a uwierz mi, ja do nich nie należę.

– Nie! Tam nie pójdę! – Jon zaczął nerwowo powtarzać te słowa.

– Spokojnie. Czego się boisz? Możemy wymyśleć coś innego, nie dam cię przecież skrzywdzić.

Milton objął rozdygotanego chłopca i przycisnął do siebie. Po tych słowach zapanowała chwilowa cisza.

– Jon, może lepiej zdrzemnij się odrobinę, a później mi opowiesz resztę. Wtedy pomyślimy razem, co z tym wszystkim począć.

Chłopiec był wyraźnie mocno zmęczony. Położył się na materacu bokiem i prawie natychmiast usnął wtulony w wełniany koc. Zapadł twardo w sen niczym suseł na zimę. Milton ostrożnie ulokował się koło niego, obejmując go czule niczym ojciec swego syna. Wspomnieniami powrócił jeszcze do dni, kiedy sam był bliski założenia własnej rodziny. Zamknął oczy i równie momentalnie przysnął.

Wyrwał go nagły odgłos, dobrze znany tutejszym lokatorom, stawiający wszystkich na równe nogi.

– Jasna cholera by to wzięła! Wstawaj, szybko! – zawołał, wyraźnie zdenerwowany powstałą sytuacją.

– Co się dzieje, wujku? – wymamrotał ospale Jon, zwracając się już do Miltona jak do bliskiej osoby.

– Nic takiego, tylko pośpiesz się. Musimy zmykać, jeśli nie chcemy zaraz trafić do policyjnego radiowozu. Będzie, co będzie, ale idziesz ze mną. Mam tylko nadzieję, że tym nie spaprzę wszystkiego do końca – powiedział Milton.

Jon sam założył swoje tenisówki, które zdążyły już wyschnąć. Milton dopilnował tego, stawiając je wcześniej tuż przy płonącej beczce. Po paru minutach obaj wyszli niepostrzeżenie z budynku. Milton znał doskonale to miejsce oraz kilka sztuczek potrzebnych do szybkiego opuszczenia pustostanu. Wiedział, jak ominąć patrole, które wchodziły do owej rudery zawsze od tej samej strony. Lata służby wyrobiły w nim sposób myślenia jego mundurowych kolegów, co dawało mu przewagę w takich sytuacjach. Jednak pozostawało pytanie, czy aby instynkt, który nim obecnie pokierował, nie miał mu potem zaszkodzić.

– Dlaczego uciekamy? – zapytał lekko zdyszany Jon, podążając krok za Miltonem.

– Sam tego nie wiem. Ruszaj się, szybciej! Podjedziemy metrem, ale postaraj się tam zachowywać normalnie, jakbyśmy faktycznie byli rodziną.

Jon nagle stanął, pociągając Miltona mocno za rękę. Mało brakowało, a Milton przewróciłby się na mokrych po ulewie schodach prowadzących do metra. W ostatniej chwili zdążył złapać się poręczy.

– Co znowu? – zapytał, zaskoczony zachowaniem chłopca.

– Ja nigdzie nie idę, dopóki nie powiesz mi, jak się nazywasz! – obruszył się Jon.

Milton popatrzył na niego, po czym odparł.

– Fakt bezsporny, że się nie przedstawiłem. Przepraszam. Nazywam się Jon Milton. Miło mi cię poznać, Jonie Belly – podał chłopcu rękę i uścisnął jak prawdziwemu facetowi. Na twarzy dziecka pojawił się promienisty uśmiech.

– To jest nas dwóch Jonów, ty jesteś „mały”, a ja ten „duży” – skomentował bystro chłopiec.

– Może być, kolego, ale lepiej już chodźmy. Nie możemy tak stać na widoku, to mocno rzuca się w oczy.

Ruszyli więc dalej, po czym wsiedli do wagonu metra, podążającego w nieznanym dla chłopca kierunku. Po kilku przejechanych stacjach Milton wziął Jona za rękę i wysiedli na South Ferry Station.

– Jestem! – krzyknął piskliwym głosem Jon, wyraźnie podekscytowany wyjściem z wagonu.

– Cicho, Jonie – Milton przystopował rozentuzjazmowanego chłopca.

W oka mgnieniu opuścili podziemia metra. Tego dnia na obrzeżach miasta przywitało ich piękne słońce. Po ulewie pozostały tylko olbrzymie kałuże. Duży Jon wskoczył w jedną bez zastanowienia i zakręcił się niczym bąk. Na moment stał się małym, beztroskim dzieckiem, jakim powinien móc być.

– Ładnie, co? I ciepło – dodał Milton, zauważając niezwykłą radość malca.

– Gdzie teraz idziemy, wujku?

– Prosto, tam. Widzisz te tory kolejowe? – Milton wskazał palcem. – Jak się skończą i będzie stała taka stara lokomotywa to znak, że jesteśmy prawie na miejscu. Nie jest to zbyt daleko. Trochę na odludziu, ale mi pasuje idealnie.

– Idziemy do ciebie? To ty masz inny dom? – spytał zdziwiony chłopiec. Jak widać miał do tej pory mylne pojęcie o swoim nowym przyjacielu.

– A jak, myślisz, że co… niby na ulicy mieszkam? To, że wtedy tam stałem, gdy wychodziłeś przez okno, to przypadek – Milton skłamał na poczekaniu chłopcu, ponieważ nie chciał wspominać malcowi o swoich zmorach sprzed kilku miesięcy.

– A ja myślałem, że ty mieszkasz tam blisko, pod moim oknem, z tymi ludźmi – wymamrotał Jon, ledwo nadążając za Miltonem.

– No… ładnie mnie oceniłeś. Słuchaj, mam dom, a raczej wynajmuję pokój i prawie jak każdy gdzieś mieszka, tak i ja – Milton zapunktował w oczach chłopca.

Zmrużył lekko brew, spoglądając na malca przez ramię, gdyż ten szedł odrobinę za nim, i uśmiechnął się do niego. Chłopczyk odwzajemnił radość, pokazując śnieżnobiałe, mleczne zęby z kilkoma przerwami między nimi. Nie zdawał sobie w ogóle sprawy, że rozwiązanie jego problemu nie było wcale takie proste, a dłuższe przebywanie z Miltonem będzie komplikować całą sytuację.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: