- W empik go
Bez powietrza. Cztery żywioły. Tom 2 - ebook
Bez powietrza. Cztery żywioły. Tom 2 - ebook
Taka właśnie była miłość.
Potrafiła rozpalać w nas ogień, który kruszył najtwardsze mury.
Ten sam ogień mógł również dać bezpieczeństwo, nadzieję i światło w życiu pełnym mroku.
Kiedy skończy się walka z największym demonem przeszłości, Marta wcale nie poczuje wytchnienia. Wręcz przeciwnie, nadchodzące chwile będą dla niej jeszcze trudniejsze, a towarzyszyć jej będzie bezsilność.
Miłość między Rafałem i Martą zrodziła się z płomieni. Teraz oboje dowiedzą się, co to znaczy żyć bez powietrza w świecie pełnym niebezpieczeństw. Ich walka jeszcze się nie skończyła. Czeka ich ostatnia bitwa, w której stawką będzie życie.
Drugi tom gorącej serii „Cztery żywioły” zaskoczy czytelników, pozostawiając ich bez tchu! Niesamowite emocje, porywająca historia i bohaterowie, których nie da się zapomnieć!
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-96-9 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wchodziłem po drabince na dach naszej remizy. Lekki wiatr rozwiewał moje już trochę zbyt długie włosy. Na twarzy czułem ciepło ostatnich promieni zachodzącego słońca. Wspinałem się i wspinałem, jednak nie mogłem dotrzeć na samą górę. Wkładałem w to coraz więcej wysiłku, ale wszystko wciąż na nic… Wkurwiony zadarłem głowę, rozejrzałem się i zauważyłem, że zostało mi zaledwie kilka szczebelków metalowej drabinki. Zacisnąłem zęby.
Nagle poczułem na twarzy chłód. Coś zasłoniło słońce i rzuciło na mnie długi cień. Znów skierowałem wzrok w górę. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom…
– Krystian?! – krzyknąłem, tracąc jednocześnie równowagę.
Przerażenie zmroziło mi żyły. Bałem się, że spadnę, ale poczułem mocny chwyt mojego najlepszego przyjaciela.
– Trzymam cię. Nie panikuj, idioto – burknął, wciągając mnie na dach.
Kiedy już wylądowałem bezpiecznie na szarym betonie, rozejrzałem się wokół. Krystian nadal stał przede mną. Był taki, jak go zapamiętałem. Wysoki, najwyższy z naszej trójki, z brązowymi włosami, które sterczały w każdą stronę. Miał też ciemnoniebieskie, spokojne oczy. Zawsze kojarzyły mi się z taflą jeziora tuż przed burzą. Bo Krystian był właśnie taki. Wydawał się opanowany, epatujący wewnętrznym spokojem; jednak, zupełnie jak pogoda, był też zmienny i czasami gwałtowny. Najczęściej tracił kontrolę właśnie podczas akcji. Wówczas jego wzrok stawał się rozbiegany jak u szaleńca. Zgubiła go potrzeba adrenaliny – ostatecznie, jeśli się pojawiała, gubiła ona każdego z nas.
Poza obecnością Krystiana na dachu nic się nie zmieniło. Reszta wyglądała tak jak zawsze.
– Czy to sen? – zadałem jedno z tych najdurniejszych pytań.
– Nie bardzo – odparł mój kumpel.
W tej samej chwili odwrócił się i skierował w stronę murka, na którym przesiedzieliśmy wspólnie z Olem wiele godzin podczas naszych służb. Usiadł i skupił wzrok na zachodzącym słońcu.
Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Z każdą chwilą czułem się gorzej. Pociłem się, serce waliło mi jak oszalałe, szarpiący ból brzucha nie pozwalał mi ustać na nogach.
– Krystian, co jest? – zapytałem, docierając do kumpla.
– Ty mi powiedz.
– Nic nie rozumiem. Co ty tu robisz? Przecież nie żyjesz – zacząłem, aż nagle zakręciło mi się w głowie.
Usiadłem ciężko i próbowałem przypomnieć sobie, skąd się tutaj wziąłem. Krystian niepokojąco milczał, co wydawało mi się dziwne, bo zazwyczaj nie zamykała mu się buzia. Pomijając fakt, że w ogóle jego obecność była dziwna.
– Kurwa! – wykrzyknąłem, łapiąc się za brzuch.
Nagle wszystko do mnie wróciło. Marta, tamta stodoła, ten chuj Mateusz, nóż, pożar…
– Cholera, stary, powiedz mi, czy ja nie żyję? – zapytałem, czując jednak, że to nie może być prawda, skoro wszystko mnie tak kurewsko boli.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – Zaśmiał się. – Jestem tylko projekcją twojego popieprzonego umysłu. Ale jeśli miałbym zgadywać, to raczej wciąż żyjesz.
– Czyli co? Straciłem przytomność i śnię? Za chwilę zobaczę światełko w tunelu albo usłyszę wołający mnie głos taty? – Sam zacząłem się śmiać, choć rozrywający ból brzucha dość skutecznie mi to utrudniał.
– Nie wiem, stary. Ja tu tylko siedzę. Dość długo, jeśli mam być szczery. Wystarczająco długo, żeby zobaczyć pewne oczywiste fakty, które ty z uporem maniaka wypychasz ze swojej świadomości.
– O co ci chodzi? – zapytałem. – Kiedy żyłeś, waliłeś prosto z mostu. – Śmiałem się dalej, czując niedorzeczność całej sytuacji.
– Przypominam ci, że jestem tylko wytworem twojej wyobraźni, zapamiętaj to sobie. Wiesz, to tak, jakbyś gadał sam ze sobą.
– Kurwa, co za nonsens! Nie mam na to czasu. Muszę wracać do Marty.
– To co tu jeszcze robisz? Siedzisz i pieprzysz o głupotach. Takie to do ciebie podobne. Za chwilę zaczniesz się użalać nad sobą i obwiniać za to, co spotkało twoją kobietę. W końcu gdybyś nie był takim dziwkarzem, nie musiałaby wybiegać z tamtego baru wprost w ramiona swojego oprawcy, prawda?
– Milcz – odpowiedziałem, starając się zachować spokój.
– Nie będę milczeć. Wiesz co, ktoś musi ci w końcu powiedzieć prawdę w oczy, choćby miało to być twoje alter ego. Jesteś idiotą, Rafał. Skończonym idiotą. Obwinianie siebie o wszystkie błędy świata jest bardzo wygodne. Skoro jestem takim chujem, to nie warto się ze mną zadawać, prawda?! Lepiej mnie unikajcie. Jestem takim dużym, złym wilkiem – kontynuował swoją tyradę, nie zważając na poziom agresji, który wyraźnie wzrastał w moim ciele.
Zacisnąłem pięści. Co on może wiedzieć? Jest, kurwa, martwy. Nie wie, co to znaczy czuć się odpowiedzialnym za śmierć innego człowieka!
– Milcz! – krzyknąłem, wstając.
– Bo co mi zrobisz? I tak już nie żyję! – odpowiedział Krystian i również się podniósł.
Staliśmy naprzeciw siebie jak dwa rozjuszone koguty. Wpatrywałem się w oczy mojego kumpla, w których pojawiło się dobrze znane mi szaleństwo. Zaczynałem rozumieć to, co chciał mi powiedzieć.
– Jedynymi rzeczami, za które jesteś w pełni odpowiedzialny, są twoje decyzje, twoje życie, twój los – dodał już spokojniej. – Nie możesz obwiniać się za to, co ja wtedy zrobiłem. To były moje wybory. Ja poniosłem za nie odpowiedzialność. Skończ z tym. Wyjdź z tej króliczej nory. Przestań sobie wmawiać, jak złym człowiekiem jesteś. Zacznij po prostu być lepszy. Masz dla kogo. – Ostatnie słowa wypowiedział już szeptem.
Zamarłem i opadłem na murek. W głębi serca wiedziałem, że ma rację. Być może sam to czułem, ale nie chciałem się tak łatwo z nim zgodzić. Jestem aroganckim dupkiem, który nie potrafi przyznać się do błędu. To nigdy się nie zmieni. Ale jedno jest pewne: mam dla kogo wrócić. Mam dla kogo naprawić swoje życie. Mam dla kogo zmierzyć się ze swoimi demonami.
– Marta… – wychrypiałem, czując zbierające się pod powiekami łzy.
– Wracaj do niej – powiedział Krystian i złapał mnie za ramię, zmuszając, bym podniósł tyłek.
– Krystian… Ja… Nie wiem, przepraszam – powiedziałem. – Tęsknię za tobą, brachu – dodałem szeptem.
– Wiem. Ja za wami również – odpowiedział mój najlepszy kumpel. – Ale masz jeszcze Olka, pamiętasz?
– Kurwa, zjebałem to – przyznałem. – Odstawiłem go.
Krystian pokiwał głową, po czym odwrócił się i powoli skierował w stronę drabinki.
– Stary! – krzyknąłem. – To… to wszystko? – zapytałem, pragnąc wydłużyć chwilę z moim przyjacielem.
– Masz rację – odparł i szybkim krokiem zbliżył się do mnie. – Jest jeszcze coś.
Za późno zwróciłem uwagę na gwałtownie zbliżającą się w kierunku mojej twarzy pięść. Nie zdążyłem się zasłonić. Siła uderzenia powaliła mnie na kolana.
– To za te wszystkie chujowe decyzje, jakie podjąłeś w ciągu ostatniego roku. Mam nadzieję, że w końcu zmądrzejesz – powiedział.
Osunąłem się na kolana, a świat wokół mnie zaczęła spowijać ciemność. Obiecuję ci to, Krystian – pomyślałem i wpadłem w czerń.1
MARTA
Wieczność to określenie dość relatywne. Jeśli zapytacie o jego definicję staruszkę, która ma za sobą całe zło i dobro tego świata, zapewne powie wam, że wieczność to coś, na co czeka, coś, co ją spotka po śmierci. Wie bowiem, że jej życie to zaledwie ułamek całości. Zdaje sobie sprawę z błahości własnego losu wobec historii świata. Dziecko raczej kiepsko radzi sobie z nazywaniem czasu, więc pewnie powiedziałoby, że wieczność to tyle, ile musi czekać na ulubioną bajkę, nową zabawkę czy smakołyk.
Moja definicja wieczności zmieniła się w momencie, kiedy siedziałam w poczekalni szpitala, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciw mnie. Okazało się, że wieczność to każda sekunda czekania, każda sekunda niepewności, każda sekunda cierpienia i bólu rozlewającego się w moim sercu.
Rafała operowano już od kilku godzin. Początkowo lekarze nie chcieli udzielać mi żadnych informacji. W końcu nie jestem z rodziny. Tę sytuację zmienił dopiero dziadek mojego mężczyzny. Przybył kilka chwil po mnie i od tego momentu staliśmy się nierozłącznymi kompanami w bólu i lęku. Nie mówił zbyt wiele, zresztą wcale o to nie zabiegałam. Rafał nigdy o nim nie wspominał, co w sumie mnie nie dziwiło. W ogóle rzadko wypowiadał się na temat swojej rodziny. Powoli docierało do mnie, jak mało wiem o moim strażaku.
Przyjrzałam się siwiejącemu mężczyźnie, który właśnie podszedł do mnie z kubkiem gorącej kawy.
– Proszę – powiedział. – Poczujesz się lepiej.
– Nie sądzę, by było to możliwe. – Głos niebezpiecznie mi zadrżał, choć byłam pewna, że nie mam już czym płakać.
– Pielęgniarka powiedziała mi, że operacja właśnie się skończyła. Niedługo powinien dotrzeć do nas lekarz.
Kiwnęłam głową, potwierdzając, że usłyszałam, co do mnie mówi. I choć moje serce zaczęło bić gwałtowniej, nie zdołałam zmusić się do jakiejkolwiek widocznej reakcji. Czułam się wyprana z uczuć. Wypełniało mnie tylko jedno: ból.
Brakowało mi Igi. Chciałam, żeby była przy mnie. Potrzebowałam wsparcia kogoś, kto znał mnie lepiej niż ja sama. Niestety, zatrzymała ją policja. Wciąż siedziała na komisariacie z Olkiem i składała zeznania. Dowiedziałam się tego od dziadka Rafała, który był miły, choć trochę przerażający. Nie miałam pojęcia, skąd wziął tę informację, i w tej chwili nie bardzo mnie to interesowało. Musiał być kimś ważnym, bo towarzyszył mu napakowany facet w garniaku, zapewne ochroniarz, który nie spuszczał nas z oczu. Po korytarzu krążył drugi podobny typ. Zastanawiałam się, jak wiele muszę się jeszcze dowiedzieć o Rafale, by móc zrozumieć pewne rzeczy.
– Pan Dzienisz? – Z zamyślenia wyrwał mnie drżący głos lekarza. Pojawił się nagle w wejściu do poczekalni i bacznie nas obserwował.
– Tak, słucham… – odparł dziadek Rafała, wstając. – To pani Marta Badowska, dziewczyna mojego wnuka. Może pan mówić otwarcie – dodał, wskazując na mnie.
Przez mój umysł przeleciała myśl, że nie pamiętam, by w naszych wcześniejszych rozmowach padło moje nazwisko. Nie miałam jednak czasu dłużej się nad tym zastanowić. Nie wiem dlaczego, ale ta wypowiedź brzmiała bardziej jak groźba niż zachęta do wspólnej rozmowy. Zerwałam się ze swojego miejsca tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie.
– Spokojnie, Marto – powiedział pan Dzienisz, chwytając mnie i sadzając z powrotem na krześle. Jak na starszego mężczyznę miał całkiem sporo siły.
– Proszę nie wstawać – dodał lekarz, zbliżając się do nas.
Jego zdenerwowanie nie umknęło mojej uwadze. Bałam się, że powodem są wieści, jakie nam niesie. Podświadomie jednak czułam, że to dziadek Rafała wzbudza w doktorze taką reakcję. Nie dziwiłam się; mnie również onieśmielał ten tajemniczy człowiek.
– Na co pan jeszcze czeka? – rzucił niepokojąco spokojnym głosem, mrożąc jednocześnie wzrokiem lekarza.
– Operacja skończyła się kilka chwil temu – odpowiedział doktor, który już nawet nie próbował ukryć zdenerwowania. – Muszę powiedzieć, że dotarliście do szpitala w ostatnim momencie. Kilka chwil później, a… – Spojrzał mi w oczy, ale nie dokończył, widząc malującą się w nich rozpacz. – W każdym razie, podczas operacji musieliśmy pozszywać narządy wewnętrzne. Doszło też do krwotoku. W pewnym momencie pacjent się zatrzymał. Przepraszam, że mówię o tym wszystkim, ale czuję się w obowiązku wyjaśnić, co działo się na sali.
– Czy Rafał… czy on…? – Nie byłam w stanie dokończyć pytania; za bardzo bałam się odpowiedzi, czując, że przemówienie lekarza sprowadza się do przekazania nam złych wieści.
– Pan Michalski jest w ciężkim stanie, ale przetrwał operację. Najbliższe godziny będą decydujące. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy z tego wyjdzie, przykro mi. Stracił naprawdę bardzo dużo krwi.
– Moja rodzina słynie z upartości i bezwzględnej walki o to, na czym nam najbardziej zależy – powiedział pan Dzienisz, mierząc lekarza wzrokiem. – Mój wnuk przeżyje, proszę się o to postarać.
– Zrobię, co w mojej mocy. Pan Michalski jest w tej chwili przenoszony na OIOM. Pielęgniarka zejdzie do państwa, kiedy będziecie mogli go zobaczyć. Uprzedzam, tylko na chwilę – odparł lekarz i czym prędzej opuścił poczekalnię. Miałam wrażenie, że właściwie z niej uciekł.
Oparłam ramiona na kolanach i schowałam twarz w drżących dłoniach. Niekontrolowany szloch wyrwał mi się z gardła. Nie sądziłam, że człowiek jest zdolny do wylewania takich ilości łez.
– Marta! – Krzyk Igi wyrwał mnie z rozpaczy.
Podniosłam głowę i zobaczyłam moją przyjaciółkę biegnącą przez całą długość pokoju. Rozpacz, przerażenie, zmartwienie – te wszystkie emocje przelały się przez jej oblicze w ciągu sekundy. Zaraz za nią zauważyłam Olka. Jego twarz była z kolei blada i nie wyrażała żadnych uczuć. Przypomniało mi to maskę Rafała, którą zakładał, ilekroć temat rozmowy był dla niego trudny lub bolesny. Byli tacy podobni do siebie, przynajmniej jeśli chodziło o zachowanie. Wygląd Rafała mógł odstraszać ukrytą groźbą i niebezpieczeństwem, a Olek przypominał bardziej miłego chłopca z sąsiedztwa albo surfera wprost z kalifornijskich plaż.
– Co z Rafałem? – zapytała Iga, klękając przede mną.
– Żyje – wychrypiałam i jednocześnie zauważyłam, że dziadek Rafała niespiesznie zbiera się do wyjścia. – Już pan wychodzi? – zapytałam.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, lecz jego oczy pozostały ciemne i zimne. Byłam pewna, że nie należy do osób, które lubią się tłumaczyć, jednak zdziwiło mnie jego zachowanie. Przez chwilę wpatrywał się w Olka, a po jego twarzy przemknął cień, jakby nie wiedział, jak zareagować na obecność kolejnych osób. Ta krótka wymiana spojrzeń była co najmniej dziwna. Zauważyłam, że przyjaciel Rafała zacisnął szczękę, a na jego twarzy w końcu pojawiły się emocje. Modliłam się, żeby nigdy nie spojrzał na mnie tak morderczym wzrokiem. Już nie wyglądał jak miły chłopak.
Pana Dzienisza wyraźnie rozbawiła reakcja Olka. Uśmiechnął się i zdecydowanym krokiem wrócił do mnie.
– Przekaż, proszę, Rafałowi, że tutaj byłem – powiedział, chwycił moją dłoń i złożył na niej pocałunek. – Marto, Igo, Aleksandrze… – zwrócił się do nas wszystkich, kiwając lekko głową, i wyszedł.
Kiedy tylko zniknął nam z oczu wraz ze swoim ochroniarzem, zwróciłam uwagę na Olka. Stał w rogu z zaciśniętymi pięściami i miną zwiastującą kłopoty.
– Marta, kto to był? – zapytała Iga, pocierając ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka.
– To Leon Dzienisz – odpowiedział Olek.
Najwyraźniej przyjaciel mojego mężczyzny wiedział więcej o rodzinie Rafała.
– Czego on chciał? – zapytał, zwracając się do mnie.
– Przyjechał praktycznie w tej samej chwili co ja. Siedział ze mną, aż przyszedł do nas lekarz z wieściami o Rafale. Nie wiem, Olek, chyba niczego konkretnego nie chciał. Jest dziadkiem Rafała, więc to chyba normalne, że… – tłumaczyłam, ale zamilkłam na widok miny Olka.
– Dziadkiem? – przerwał mi.
– Tak powiedział… – zaczynałam martwić się coraz bardziej.
– Kurwa mać! – krzyknął Olek, uderzając pięścią w ścianę.
Kompletnie nie rozumiałam tego wybuchu. Iga również patrzyła zdezorientowana to na mnie, to na Olka.
– Skąd znał nasze imiona? – zadała pytanie, które mnie również chodziło po głowie.
W tym samym momencie do pokoju weszła pielęgniarka.
– Pani Marto, może pani zobaczyć swojego chłopaka – powiedziała, uśmiechając się do mnie.
– Przepraszam was, muszę iść – rzuciłam w stronę przyjaciół, zrywając się z krzesła. Tym razem siłą woli odpędziłam zbliżający się zawrót głowy. Nic nie mogło mnie zatrzymać przed możliwością zobaczenia się z moim mężczyzną.
Sunęłam korytarzami szpitala za pielęgniarką, a serce uderzało mi w rytm naszych kroków. Nie potrafiłam skupić myśli. Tak bardzo bałam się o życie Rafała. Do tej pory mój umysł trwał w stanie dziwnego odrętwienia. Nie zastanawiałam się nad tym, co działo się w tamtej stodole. Byłam skupiona jedynie na Rafale. Teraz, gdy weszłyśmy do windy, wszystko wróciło, odbierając mi oddech. Z głośnym szlochem osunęłam się po ścianie z lustrem i skuliłam na podłodze.
– Pani Marto! – krzyknęła pielęgniarka. – Już dobrze, już dobrze… – uspokajała, delikatnie stawiając mnie na nogach. – Pani chłopak to bardzo silny człowiek. Nie podda się tak łatwo.
– Wiem – wyszeptałam między jednym a drugim spazmem płaczu. – Uratował mi życie – dodałam.
Starałam się opanować emocje, choć przychodziło mi to z trudem. Wtem winda zatrzymała się i piskliwym dźwiękiem zakomunikowała dotarcie na poziom w całości zarezerwowany dla oddziału intensywnej terapii.
Wyszłyśmy na sterylny, biały korytarz, przy którym znajdowało się stanowisko pielęgniarek. Jedna z sióstr podała mi ubranie ochronne, które miałam na siebie założyć. Druga kazała podpisać jakieś oświadczenia. Obie wysyłały mi pocieszające spojrzenia.
– Będzie pani mogła wejść do niego tylko na chwilkę. W zasadzie nie powinnam na to w ogóle pozwolić, jednak wiem, jakie wydarzenie spowodowało całe to zamieszanie – powiedziała kobieta, która mnie tutaj przyprowadziła, a w jej oczach zauważyłam troskę, współczucie i chyba też odrobinę ciekawości. – Poza tym pan Dzienisz to nasz darczyńca, więc z przyjemnością spełnimy jego życzenie – dodała z uśmiechem.
– Dopiero dzisiaj go poznałam – wyznałam. – Spotykam się z Rafałem od niedawna – tłumaczyłam się, widząc oceniające spojrzenia pielęgniarek.
Miałam wrażenie, że jestem jedyną osobą w pomieszczeniu, która nie wie, o co chodzi z dziadkiem Rafała. Nie miałam jednak czasu głębiej się nad tym zastanawiać, gdyż jedna z sióstr wskazała mi kierunek, w którym miałyśmy się udać.
Przeszłyśmy przez otwierane automatycznie, dwuskrzydłowe drzwi. Zobaczyłam długi korytarz, wzdłuż którego ustawiono kilka stanowisk pielęgniarskich. Za każdym z nich znajdowała się przeszklona ściana, przez którą było widać łóżka. Niektóre były zajęte. Widok ludzi wśród tej całej aparatury, kilometrów rurek i kilkunastu pikających maszyn działał na mnie niepokojąco. Wszędzie panowała cisza przerywana jednostajnym piszczeniem wszelakich urządzeń. Cały oddział był biały, sterylny. Dotarło do mnie, w jak złym stanie jest Rafał, a przerażenie jeszcze mocniej zmroziło mi serce, choć myślałam, że to niemożliwe.
Po chwili dotarłyśmy do końca korytarza i przeszłyśmy przez kolejne wahadłowe skrzydła. Znalazłyśmy się w oddzielnej sali podzielonej na dwie części. Do każdej z nich prowadziły drzwi.
– Po prawej znajdują się pokój lekarzy oraz stanowisko pielęgniarek – powiedziała kobieta, wskazując jedno z wejść. – Natomiast po drugiej stronie jest pokój, w którym leży pan Rafał. Dzięki temu doktor ma go ciągle na oku. Może być pani spokojna. Pani chłopak ma najlepszą opiekę – kontynuowała, jakby czuła się zobowiązana do tłumaczeń.
– Dziękuję – odparłam, chcąc już zobaczyć Rafała.
– Proszę – otworzyła mi drzwi po lewej. – Może pani chwilkę przy nim posiedzieć, ale nie za długo – powiedziała i delikatnie popchnęła mnie w kierunku sali.
Weszłam do środka, skupiając wzrok na posadzce. Nie miałam odwagi podnieść oczu. Najpierw usłyszałam wyraźny, jednostajny dźwięk maszyny rejestrującej pracę serca. Uderzenia były miarowe, regularne. Dało mi to odrobinę nadziei. W ciągu chwili moje serce uspokoiło się z rozszalałego pędu i zrównało swój rytm z sercem Rafała. To tak, jakby potrzebowało go do życia, jakby jedno było uzależnione od drugiego.
Podniosłam wzrok. Zobaczyłam łóżko stojące na środku pomieszczenia, a na nim mojego mężczyznę. Wydawało się, że swoją posturą wypełnia całą przestrzeń, jednak dla mnie nie był już taki potężny, jaki wydawał mi się wcześniej. Teraz sprawiał wrażenie kruchego. Był przerażająco blady.
Podeszłam bliżej i stanęłam obok łóżka. Chwyciłam Rafała za dłoń i oparłam na niej swoją twarz. Zapłakałam cicho.
– Kochanie, nie poddawaj się, proszę – wyszeptałam.
Nie wiem, może liczyłam na cud wprost z tanich romansów? W głębi duszy pragnęłam, by Rafał w tej chwili ocknął się, spojrzał na mnie, uśmiechnął się w ten swój krzywy sposób i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Nic takiego się nie wydarzyło. Nic się nie zmieniło.
Podniosłam się lekko i omiotłam spojrzeniem twarz mojego mężczyzny. Długie, ciemne rzęsy rzucały cień na policzki pozbawione naturalnego rumieńca. Jego włosy nie były zwichrzone jak zwykle, tylko ciężko opadały na czoło. Przeczesałam je delikatnie palcami, gładząc twarz ukochanego, obsypaną drobnym zarostem. Usta, które sprawiały mi tyle rozkoszy, które potrafiły rozbudzić we mnie najbardziej prymitywne żądze, były teraz przerażająco nieruchome i blade, ledwie widoczne spod maski przysłaniającej twarz.
– Oddałabym wszystko, by leżeć tutaj zamiast ciebie – wyszeptałam. – Dlaczego musisz być takim bohaterem, co? – Złość zaczęła wypełniać moje serce.
Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że przeze mnie Rafał o mało co nie zginął. To było niesprawiedliwe. I choć wiedziałam, że mnie uratował, byłam na niego zła. Zła o to, że zaryzykował swoje życie – bo było ono dla mnie cenniejsze niż moje własne.
– Pani Marto, już wystarczy. – Usłyszałam cichy głos pielęgniarki.
Nie odpowiedziałam. Pochyliłam się i pocałowałam czoło Rafała. Było takie zimne. Z oczu poleciały mi kolejne łzy.
– Kocham cię – wyszeptałam i pozwoliłam siostrze wyprowadzić się z sali.2
OLEK
Kurwa, kurwa, kurwa. Żadne inne słowo nie przychodziło mi teraz do głowy. Siedziałem w poczekalni, z której przed chwilą wyszła Marta. Ta wariatka, Iga, krążyła po całym pokoju w tę i z powrotem, doprowadzając mnie do szału. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak wkurwiającej kobiety. Na szczęście teraz siedziała cicho, bo z tego, co zdążyłem zauważyć, jej buzia zazwyczaj się nie zamykała.
Momentalnie przypomniała mi się scena w jej mieszkaniu, gdy Rafał wysłał mnie, bym sprawdził, czy Marta bezpiecznie wróciła. Iga naskoczyła na mnie, jakbym był złodziejem, mordercą i gwałcicielem jednocześnie. Sam chuj rozumiałem, a jeszcze ta darła się jak opętana, budząc pewnie połowę Warszawy. Nie wiedziałem, jak ją uspokoić, więc zrobiłem coś, czego prawdopodobnie będę żałował do końca życia. Pocałowałem ją. Kurwa, poczułem się, jakby przez moje ciało przetoczył się piorun. Dosłownie stanąłem w ogniu. Gdyby nie Rafał, nie wiem, jak skończyłaby się ta historia. Całowałem jej słodkie usta, czując żądzę rozpalającą zmysły. Na chwilę przed wejściem mojego kumpla Iga jęknęła najbardziej zmysłowym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszałem. Kiedy tylko przypominam sobie tę sytuację, momentalnie twardnieję. Choć to chore w tej sytuacji, nic na to nie poradzę.
A dlaczego mam żałować tamtej chwili? Ano dlatego, że oprócz pocałunku i zajebiście seksownego ciała nie ma w tej kobiecie nic, co mogłoby mnie pociągać. Była pyskata, przemądrzała i miała zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie. Jednym słowem – oznaczała tylko kłopoty. A ja nie mogłem sobie pozwolić na chwilę słabości nawet dla najlepszego seksu w swoim życiu, jaki zapewne czekałby na mnie właśnie przy niej.
Znów przyłapałem się na tym, że wciąż myślę o niej, zamiast martwić się o kumpla. Tamta akcja pod Warszawą mnie rozwaliła. Kiedy dotarło do mnie, w jakim niebezpieczeństwie są Marta i Rafał, zadziałałem instynktownie. Kazałem Idze zostać w aucie, czego oczywiście nie zrobiła, a potem starałem się wyciągnąć Martę i mojego przybranego brata z piekła. Niestety, Rafał mocno oberwał. Cholernie się o niego bałem. Był twardzielem i pieprzonym szczęściarzem, ale nawet do niego kiedyś los przestanie się uśmiechać. Nie chciałem stracić drugiego przyjaciela. Tylko on mi został.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Igi. A już miałem nadzieję, że połknęła własny język.
– Więc znałeś tamtego faceta? – zapytała, stając naprzeciwko mnie i mierząc wzrokiem jak gówniarza.
– Jakiego znowu faceta? – odpaliłem, choć dobrze wiedziałem, o kogo jej chodzi.
– Srakiego. Nie zgrywaj mi tu idioty. Kim on był?
Kurwa, jak ona mnie drażniła…
– To Leon Dzienisz. Biznesmen, filantrop, nieprzyzwoicie dziany gość… – i gangster, to dodałem już w myślach.
– On jest dziadkiem Rafała? – Zrobiła tak zszokowaną minę, że nawet byłoby to słodkie, gdybym nie poznał wcześniej jej prawdziwej natury.
– Nie miałem o tym pojęcia – odparłem.
Iga pokręciła głową z niedowierzaniem. Sam byłem kurewsko zdziwiony. Dobrze wiedziałem, kim był Dzienisz. Choć bardzo starał się ukryć swoje istnienie przed światem i często działał zza kurtyny, niejednokrotnie go spotykałem. Moi rodzice widywali się z nim dość często przy okazji różnych imprez i balów dobroczynnych. Obracali się w tym samym środowisku. Pieprzeni bogacze bez sumienia. No, może moi starzy nie byli aż tak źli, jednak niewiele im brakowało.
Najciekawsza była ta niepubliczna sfera działalności Dzienisza. O niej przekonałem się, gdy Rafał zapukał do moich drzwi w dniu pogrzebu swojego ojca. Wiedziałem już wcześniej, że kręci się w szemranym towarzystwie, jednak nie myślałem, że aż do tego stopnia. Tamtego dnia Rafał trochę wypił. Żal i rozpacz trawiły jego duszę, więc pozwoliłem mu na tę chwilę słabości, pilnując, jak na dobrego przyjaciela przystało, żeby nie zapił się na śmierć. Powiedział mi wtedy, czym zajmował się jego tata i jaki w tym wszystkim on sam miał udział. Wątpię, by to w ogóle pamiętał. Raczej nie, bo nigdy więcej o tym nie wspominał. A ja postanowiłem nie wracać do tematu, tylko pomóc mu wydostać się z tej matni. Udało się, a Rafał jakimś cudem odciął się od tamtego świata. Teraz zaczynało docierać do mnie, na czym ten cud polegał.
Jeżeli Dzienisz naprawdę jest dziadkiem Rafała, to jasne, że mój przyjaciel wcale nie zrezygnował z warszawskiej gangsterki, tylko pozwolono mu odejść. Ciekawe, czy o tym wszystkim wiedział. Wątpię. Z pewnością wygadałby się, powiedział mi cokolwiek. Chociaż z drugiej strony, w ostatnim czasie niewiele mi mówił – pomyślałem z goryczą i zwróciłem wzrok w kierunku wejścia do pomieszczenia, w którym pojawiła się Marta.