- W empik go
Bez skrupułów - ebook
Bez skrupułów - ebook
Abigail Winters jest zdesperowana. Porzucona przez partnera, sama wychowuje czteroletniego syna, a na dodatek grozi jej wyrzucenie z wynajmowanego mieszkania. W drodze do domu z kolejnej nieudanej rozmowy o pracę spotyka nieznajomego, który ma dla niej propozycję nie do odrzucenia.
Tajemniczy Simon Thorne – bogaty i przystojny mężczyzna – oferuje Abigail pracę. Od tego momentu dziewczyna prowadzi podwójne życie. Za dnia jest troskliwą matką, natomiast wieczorami usługuje panu Thorne’owi, spełniając wszystkie jego zachcianki. Abigail zdaje sobie sprawę, że nie powinna czerpać żadnej przyjemności z tej pracy, szef nie powinien jej się spodobać, a już na pewno nie powinna się w nim zakochiwać. Trudno jednak walczyć z rodzącym się uczuciem…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0235-337-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Naprawdę nic nie da się zrobić?
Jej krzesło obrotowe skrzypi, kiedy się na nim obraca za biurkiem, wpatrując się we mnie zamiast w ekran komputera. Czoło ma przeorane bruzdami, a włosy przyprószone siwizną. Ale to oczy sprawiają, że wygląda staro, jakby była potwornie zmęczona życiem.
– Proszę posłuchać, panno… – Natychmiast wbija wzrok w sufit.
– Winters – odpowiadam, starając się okazać jak największą cierpliwość, bo w końcu to nie jej wina. W obsługiwanym przez nią systemie jestem tylko numerkiem w nieskończonym ciągu kobiet podchodzących do okienka i opowiadających dokładnie tę samą historię.
– Panno Winters. – Urzędniczka opieki społecznej składa ręce i pochyla się ku mnie. – Państwo oferuje różne zasiłki dla samotnych matek, ale problem polega na tym, że w chwili obecnej nie spełnia pani warunków wymaganych do ich otrzymywania.
– Ale…
– Przykro mi. Naprawdę. – Ucieka wzrokiem na prawo, a kiedy znów przenosi go na mnie, dostrzegam w jej spojrzeniu błysk szczerego współczucia. – Ma pani uroczego synka.
– Dziękuję – mamroczę i przeczesuję palcami włosy Luke’a.
On podnosi wzrok znad książki i uśmiecha się do mnie, po czym wraca do przeglądania obrazków. Książka jest zupełnie nowa, wzięliśmy ją z poczekalni.
– Do czasu podjęcia decyzji w sprawie zbadania, co się stało z pani byłym… mężem?
– Partnerem.
– Przepraszam. Dopóki nie stwierdzą, że były partner dłużej was nie utrzymuje, nie jest pani uprawniona do zasiłku.
– A kiedy to nastąpi?
– Nie wiem, ale to, że jest u pani zameldowany, sprawie na pewno nie pomaga.
– Od kilku miesięcy nie przychodzą do niego żadne listy. Musi korzystać z jakiegoś innego adresu.
– Niewątpliwie tak właśnie jest. – Kobieta przyznaje mi rację. – Jest pani pewna, że nic mu się nie stało?
– Owszem. Zamieszcza posty na Facebooku. Różne idiotyczne filmy i tego typu rzeczy. Ale nie odpisuje na moje wiadomości.
Opiekunka społeczna kręci głową i lekko zaciska usta.
– Czy ktoś może pani pomóc do czasu, aż dostanie pani zasiłek?
Odpowiadam przeczącym ruchem głowy. Mam przyjaciółkę Jo, ale nie mogę przyjmować od niej pieniędzy w nieskończoność.
– A pani rodzice? Albo rodzice ojca dziecka?
– Nie utrzymujemy kontaktu. Nigdy nie widzieli Luke’a, a mojego byłego partnera wychowywała ciotka, która także nas nie odwiedzała. Nie mamy nikogo.
Mruganiem pozbywam się łez.
– Przykro mi. – Urzędniczka cicho wzdycha. – Zakładam, że szukała pani pracy.
– Oczywiście. Każdej. Ale wygląda na to, że nie mam żadnych kwalifikacji.
Tym razem w jej oczach pojawia się więcej niż tylko błysk współczucia.
– Naprawdę chciałabym… – Głos jej zamiera. Nic nie może zrobić i obie doskonale o tym wiemy.
– Ja także – mruczę i odsuwam krzesło. – Kochanie, idziemy stąd.
Nie da się wyżyć z pobożnych życzeń, wiem o tym aż za dobrze. Życie jest skrajnie niesprawiedliwe.
– Mamo, jestem głodny.
Odrywam się od ogłoszeń o pracę i próbuję się uśmiechnąć do syna. Mam nadzieję, że udało mi się zamaskować dręczący mnie niepokój.
– Okej, kochanie. Masz ochotę na tosty?
„Proszę, powiedz, że tak”.
Na szczęście odpowiada, że ma, więc odrobinę się odprężam. Wstaję, żeby poszukać wszystkich składników: chleba, ostatnich dwóch plasterków sera i odrobiny masła. Lodówka zieje straszną pustką, gdy wyjmuję z niej wszystkie produkty. Szybko przygotowuję dla Luke’a tę nędzną kolację. Jedzenie na pewno jest zleżałe, ale Luke z entuzjazmem bierze tost do ręki.
– A ty, mamo?
– Nie jestem głodna – kłamię.
W rzeczywistości jestem głodna jak wilk i nie chodzi wyłącznie o jedzenie. Tęsknię za życiem, które toczyłoby się poza murami tego zdewastowanego mieszkania – za czymś innym i czymś więcej niż tylko ciągłe zmaganie się z nieprzyjaznym losem.
– Zjedz do końca, kochanie. Zostaniesz dziś na noc u pani Watt.
Mina mu rzednie, ale kiwa głową. Wiem, że wolałby nocować w domu, ale nie mam wyboru. Muszę znaleźć sobie pracę, a mówiąc oględnie, nie roi się od ofert dla dwudziestodwuletniej kobiety bez doświadczenia i niemającej żadnych szczególnych kwalifikacji. W łazience robię sobie zbyt wyzywający makijaż i tapiruję długie włosy. Później się przebieram. Dziś wieczorem skromne ubranie nie ma racji bytu. Ubiegałam się o pracę w prawie każdym pobliskim barze, restauracji czy sklepie – bezskutecznie. Nie pozostało mi nic innego niż spróbować szczęścia gdzie indziej i dlatego z westchnieniem wkładam krótką obcisłą spódniczkę, wydekoltowany top i pasujące szpilki. Kupiłam to wszystko dawno temu w ramach żałosnej próby buntu, ale tak naprawdę nigdy nie miałam odwagi się w to wystroić. Nie rozpoznaję dziewczyny, którą widzę w lustrze, i pewnie to bardzo dobrze. Ten strój ma bardzo niewiele wspólnego z moją osobowością, normalnie nigdy bym się nie nosiła aż tak wyzywająco. Luke absolutnie nie może mnie zobaczyć w tym stroju. Ukrywam się więc pod płaszczem, po czym wchodzę do kuchni.
Dziesięć minut później pukam do pani Watt mieszkającej tuż obok. Zawsze jest w domu.
– Cześć, Abbi. – Wita się ze mną i marszczy brwi na widok moich rozczochranych włosów, czerwonej szminki i dziwkarskich szpilek.
– Dobry wieczór, pani Watt. Muszę wyjść, mogłaby pani… – Luke chowa się ze mną, w niemym proteście kurczowo uczepiony mojego płaszcza.
– Wejdź. – Kobieta z westchnieniem wyciąga rękę w stronę mojego syna.
– Mamo – szepcze Luke i patrzy na mnie wielkimi oczyma.
Przyklękam na tyle nisko, na ile pozwala moja obcisła spódniczka, aż nasze oczy są na tej samej wysokości.
– Kochanie, wrócę po ciebie. Obiecuję. To tylko kilka godzin.
Nie lubi, kiedy go zostawiam, i żadne uspokajanie nic nie zdziała. Doskonale to rozumiem. Pieprzony Patrick i jego zapewnienia o rychłym powrocie. Minęło sześć miesięcy, a Luke wciąż czeka. Teraz obejmuje mnie i ściska tak mocno, że trudno mi oddychać.
– Posłuchaj, kochanie – szepczę. – Kocham cię i obiecuję, że wrócę. Nigdy cię nie zostawię.
– Nigdy przenigdy?
– Nigdy przenigdy – obiecuję całym sercem. – Wrócę, zanim zdążysz się obejrzeć.
– Okej. – Pociąga nosem.
Pani Watt prycha ze zniecierpliwieniem. Jest bardzo bezpośrednia i na pewno uważa, że za bardzo się z nim cackam, ale mam to gdzieś. Z drugiej strony jestem dozgonnie wdzięczna za pomoc. W mieszkaniu pani Watt czuć dymem papierosowym, a Luke boi się jej kota o imieniu Buster, ale pod tą twardą skorupą w rzeczywistości kryje się miła starsza pani, która potrafi się zaopiekować dzieckiem.
– Chodź, młody człowieku – zwraca się do Luke’a, który niechętnie się mnie puszcza. – Zjadłeś kolację?
– Tak, pani Watt.
– Masz miejsce na deser? Kupiłam ciasteczka. Leżą w kuchni.
– O tak, bardzo dziękuję. – Luke wchodzi do przedpokoju i posyła mi ostatnie spojrzenie, zanim znika w głębi mieszkania, żeby dostać swój deser.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Watt. – Wstaję, chwiejąc się niepewnie na tych idiotycznych szpilkach.
Ona ponownie mierzy mnie od stóp do głów. Widać, że zauważyła mój odmienny wygląd.
– Dokąd się pani wybiera?
– Na rozmowę o pracę. W jednym… eee… klubie nocnym mają wolne stanowiska.
Wolno kiwa głową i zaciąga się papierosem.
– Proszę na siebie uważać – mówi ostrzegawczo, machając mi ręką przed nosem.
– Będę ostrożna. Wrócę za kilka godzin. Nie musi pani go budzić, jeśli zaśnie. Zaniosę go później do domu.
Kręci nieznacznie głową i zamyka drzwi. Wiem, że nie podoba jej się ten pomysł, ale co innego mogłam zrobić? Zbieram się na odwagę, zakładam na ramię pasek od pustawej torebki i wychodzę w ciemną noc.
– No i co z tego będzie? – Menedżer klubu odchyla się w fotelu. Wygląda, jakby się dobrze bawił. Trudno uwierzyć, że właśnie kazał mi się rozebrać na samym środku swojego gabinetu. Jestem boleśnie świadoma obecności szerokiego w barach osiłka stojącego przy drzwiach, tuż za moimi plecami, i zerkam nerwowo w jego stronę. On taksuje mnie wzrokiem w nieskrępowany sposób i nie wygląda, jakby miał zamiar stamtąd wyjść.
– Posłuchaj, jeśli nie potrafisz zrzucić ubrania przede mną i Bennym, to jak, do ciężkiej cholery, zamierzasz to robić przed publicznością? – zwraca się do mnie menedżer.
Trafne spostrzeżenie. Ręce mi drżą, kiedy ściągam z siebie kolejne części garderoby, gapiąc się na dywan w kolorze wymiocin.
– Niestety. Przykro mi.
Podnoszę głowę i patrzę na menedżera ze zdziwieniem.
– Że… że co?
– Nie przydasz mi się. – Macha odmownie ręką. – Buźkę masz niczego sobie, ale jesteś kurewsko chuda, dosłownie jak szkielet, do tego masz minę, jakbyś umierała ze strachu. Taki wygląd niewinnej córki sąsiada sprawdziłby się tylko, gdybyś miała drugą, niegrzeczną stronę.
Wzbiera we mnie panika.
– Nie, proszę… Ja…
Przekrzywia głowę i przygląda mi się przez ramię.
– Benny, masz ochotę ją wyruchać?
– Nie. – Odpowiedź pada natychmiast, odzierając mnie z resztek godności. Zaczynam się ubierać.
– Jeśli przestaniesz się głodzić, może jeszcze będą z ciebie ludzie! – krzyczy za mną, kiedy chwiejnym krokiem opuszczam jego gabinet, bez powodzenia walcząc ze łzami.
W klubie jest ciemno, leci ogłuszająca muzyka. Przemykam obok baru, zamglonym wzrokiem szukając wyjścia, gdy nagle zderzam się z murem twardych mięśni i tracę równowagę. Przed upadkiem ratują mnie dwie silne dłonie, które chwytają mnie za ramiona i stawiają z powrotem na nogi. Podnoszę głowę i przestraszona robię krok w tył, gdy uświadamiam sobie, że trzyma mnie w ramionach nieznajomy mężczyzna. Marszczy czoło, a jego ciemne oczy taksują moją twarz. Jestem pewna, że wyglądam strasznie, i czerwienię się na myśl o swoim opłakanym stanie i skąpym przyodziewku.
– Dziękuję – mamroczę. Nawet nie jestem pewna, czy w ogóle to usłyszał. Szybko kieruję się do wyjścia, a muzyka zagłusza moje głośne łkanie. Wydostałam się na zewnątrz i pragnę tylko jak najszybciej stamtąd odejść. Obcas utyka mi w chodniku i żałuję, że nie wzięłam do torebki sportowych butów, ale ból w stopach szybko ustępuje ogarniającemu mnie coraz silniej uczuciu paniki.
Nie mam pojęcia, co dalej. Nie zostało mi więcej pieniędzy, a jedzenia starczy tylko na dwa dni. Już dawno powinnam była zapłacić czynsz. Co się stanie z Lukiem, jeśli wylądujemy na ulicy? Czy opieka społeczna mi go odbierze, jeśli dojdą do wniosku, że nie potrafię się nim należycie zająć? Czuję gwałtowne ukłucie w sercu i muszę się zatrzymać, żeby mój oddech wrócił do normy.
– Ile?
Wzdrygam się gwałtownie i tracę równowagę. Mało brakuje, bym się wywróciła. Przy ulicy zatrzymał się ciemny samochód, szyba od strony pasażera jest opuszczona.
– C-co?
– Ile?
„Ale za co?”
Nagle wszystko staje się jasne. Wziął mnie za dziwkę! Okej, pewnie tak dziś wyglądam. Po wyjściu z klubu powinnam była z powrotem okryć się płaszczem.
– Nie jestem…
– Nieważne. – Przerywa mi głos. – Ile?
– Halo! – krzyczę. – Ja tylko wracam do domu!
– Trzysta dolarów.
„Łał”.
Nie znam typowych stawek za takie usługi, ale dla mnie to kupa pieniędzy. Niemalże czuję w ustach smak jedzenia, które bym za nie kupiła. Mierzę w dłoniach ciężar reklamówek z zakupami i przyglądam się pełnym półkom w lodówce. Jutro rano mogłabym przywitać Luke’a luksusowym śniadaniem.
– Z-za… za co? – pytam, podchodząc do samochodu. Drzwi się otwierają, w ułamku sekundy miga mi przed oczami garnitur i duża dłoń.
Nie powinnam tego robić. To zbyt niebezpieczne. Z drugiej strony nie mogę stracić Luke’a. Pochylam się ostrożnie i zaglądam do środka. To on – mężczyzna z klubu. Jechał za mną.
– No cześć. – Wita się ze mną. – Wskakuj.
Przyglądam mu się uważniej: elegancki garnitur, świeżo ogolona twarz – nie dostrzegam nic, przez co zapaliłaby mi się czerwona lampka. Spotykam jego spojrzenie i próbuję go ocenić. Nie wydaje się niebezpieczny i wygląda na to, że rzeczywiście ma to trzysta dolarów. Wchodzę do samochodu z duszą na ramieniu. Czy właśnie popełniam karygodny błąd? Z drugiej strony – przecież nie mam wyboru. Jestem zdesperowana. Nie mogę sobie pozwolić na żadne rozterki.Rozdział 2
Po wejściu do samochodu okazuje się, że mężczyzna jest całkiem przystojny. Wygląda trochę jak biznesmen, trochę jak adwokat z serialu telewizyjnego. Ma ciemne, wystylizowane włosy. Czuję zapach perfum. Bardzo drogich zresztą. Jest ode mnie sporo starszy, tuż przed czterdziestką, a może tuż po? Nie wygląda jak ktoś, kto musi płacić kobietom za seks, ale co ja mogę wiedzieć? Nigdy wcześniej nie próbowałam czegoś podobnego i tak naprawdę nie mam pojęcia, jacy mężczyźni za to płacą.
– Zamknij drzwi – nakazuje.
Waham się przez chwilę. Naprawdę chcę to zrobić? Jeśli nagle je zablokuje, nie będę mogła uciec.
– Nie jesteś z policji, prawda? – pytam. – Jeśli tak, powinieneś to powiedzieć. Tak mówi prawo.
– Naprawdę tak mówi?
– Ja… widziałam to kiedyś w filmie.
Rozlega się jego przytłumiony śmiech.
– Nie jestem z policji. A ty najwyraźniej jesteś nowa w tej branży.
– Eee… Tak.
– Chcesz czy nie?
Tłumię płacz, który ściska mi gardło. Nie mam wyjścia, muszę to zrobić.
– Chcę – odpowiadam i zamykam drzwi. – Potrzebuję pieniędzy.
Rzuca mi zaciekawione spojrzenie, po czym kiwa głową – chyba bardziej do siebie.
– Aha… rozumiem – komentuje. Włącza się do ruchu.
Przez pewien czas jedziemy, nie odzywając się. Wkładam płaszcz i zerkam na mężczyznę czujnym okiem, ale on tylko prowadzi samochód, z rutynową łatwością i idealnym spokojem.
Kiedy wjeżdżamy na obszar przemysłowy, czuję lekkie ukłucie paniki. Gdybym potrzebowała pomocy, nikt mnie tutaj nie usłyszy.
– Nie masz się czego bać – odzywa się do mnie. Najwidoczniej dojrzał moje zdenerwowanie. – Nic ci nie zrobię. Po prostu nikt nam tu nie będzie przeszkadzał.
Skręca samochodem w wąską uliczkę między dwoma dużymi magazynami i gasi silnik.
„Cholera, czyli to już”.
– Co… co chciałbyś robić? – pytam, zerkając na niego.
– Obciągnij mi.
Rzuca to tak, jakby zamawiał filiżankę kawy. Zupełnie jakby obciąganie nie było niczym szczególnym. Muszę jednak przyznać, że mi ulżyło. Bałam się, że będzie chciał dużo więcej.
– Czy muszę najpierw dostać jakieś pieniądze?
„Dlaczego, kurwa, go o to pytam?”
Zauważam drżenie kącików jego ust, ale wyjmuje portfel i z grubego pliku wyciąga trzysta dolarów, które mi podaje. Gapię się na te wszystkie banknoty. Ciekawe, jakie to uczucie mieć tyle pieniędzy. Wpycham banknoty do torebki i powstrzymuję się od podziękowań. Teraz muszę na nie zasłużyć. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że będę zmuszona do czegoś takiego.
– Zdejmij płaszcz – rozkazuje.
Niezgrabnie pozbywam się okrycia i pocieram nagie ramiona, gdy owiewa mnie zimne powietrze z klimatyzacji. Zasycha mi w ustach, kiedy on ostrożnie chwyta mnie za nadgarstki i ciągnie ku sobie moje ręce. Obraca je powoli i przygląda się badawczo mojej nagiej skórze. Chwilę później puszcza je i pyta:
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia dwa.
Marszczy czoło i ściąga usta.
– Nie lubię ludzi, którzy kłamią – mówi odrobinę łagodniejszym tonem. – Nie kłamiesz?
Potwierdzam. Nie rozumiem, dlaczego miałabym kłamać na temat wieku.
– To dobrze.
– Dobrze?
– Tak. Wyglądasz na młodszą niż dwadzieścia dwa lata, a ja nie lecę na niepełnoletnie. Zdejmij top.
Już drugi raz tego wieczoru rozbieram się przed obcym mężczyzną. Nie patrząc na niego, zdejmuję bluzkę. W głowie wciąż dźwięczą mi słowa menedżera klubu ze striptizem.
– Patrz na mnie – rozkazuje mi.
Zmuszam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Jesteś bardzo piękna. – Mierzy mnie wzrokiem.
Oddycham z ulgą. Gdyby uznał, że nie jestem wystarczająco ponętna, na pewno zażądałby swoich pieniędzy z powrotem. Ponadto przyjemnie mi to słyszeć.
– Dziękuję – szepczę. Wzdrygam się, gdy jego dłoń przesuwa się w dół po moim ramieniu i zaczyna pieścić mi piersi. Sutki stwardniały na zimnie, a on lekko je podszczypuje. Zaczynam dyszeć.
– Chodź tutaj. – Przyciąga mnie bliżej.
Sztywnieję. Siedzimy twarzą w twarz, a on patrzy na mnie z nieudawanym pożądaniem. Z tymi wielkimi, pełnymi przerażenia oczami muszę przypominać ranne zwierzę. Ujmuje mnie pod brodę, po czym przesuwa kciukiem po moich wargach, rozmazując szminkę.
– Nie potrzebujesz tego gówna – szepcze.
Pochyla się nade mną, wtedy ja zamykam oczy, bo myślę, że chce mnie pocałować. Zamiast tego czuję, jak jego usta dotykają mojego policzka i ucha.
– Bądź miłą dziewczynką i zrób mi dobrze.
Jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia i wprawiają w zakłopotanie. Nigdy wcześniej nikt tak do mnie nie mówił. Serce wali mi w piersi jak oszalałe, podczas gdy on opuszcza oparcie siedzenia. Odrzuca krawat za ramię, żeby nie przeszkadzał. Potem powoli odwraca się do mnie i unosi brwi w oczekiwaniu.
Pochylam się nad nim, on opiera głowę o zagłówek, opuszcza ręce po bokach. Teraz wystarczy tylko rozpiąć spodnie i załatwić sprawę, a pieniądze będą moje.
„Zrób to. Po prostu to zrób”.
Moje palce są sztywne i niechętne do współpracy, gdy dotykam rozporka. Jestem tak skoncentrowana, że nie zauważam, jak podniósł dłoń, którą gładzi mnie po głowie i plecach. Najpierw sztywnieję, potem cała drżę od tego dotyku.
– Hej. – Znów ujmuje mnie pod brodę i zmusza, bym na niego spojrzała. Przygląda się uważnie mojej twarzy. Po kilku sekundach ponownie ściąga usta i kręci głową.
– Nie, nie będziemy tego robić.
Te słowa bolą mnie tak samo jak to, co powiedział mi wcześniej menedżer. Nie mogę powstrzymać łez, które hamowałam przez cały wieczór. Nieznajomy gapi się na mnie ze zbaraniałym wyrazem twarzy.
– Dlaczego to robisz? – pyta. Podnosi z podłogi mój top i mi go podaje. – Nie chodzi o to, że jesteś nowa w branży. Ty nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda?
– Jestem straszne głodna – łkam. Wygląda na to, że puściły mi wszystkie hamulce.
– Kurwa. – Gładzi mnie po włosach. – Ubieraj się, poszukamy czegoś do jedzenia.
Zanoszę się od płaczu, aż dostaję spazmów. Obietnica jedzenia sprawia, że żołądek kurczy się z bólu.
– Na… naprawdę?
Potwierdza skinieniem głowy i przez dłuższą chwilę patrzy gdzieś przed siebie.
– Najpierw się ubierz.
Wkładam bluzkę i okrywam się płaszczem. Zaraz po tym, jak udaje mi się zapiąć pasy, błyskawicznie cofa i zabiera nas z tego opuszczonego miejsca na zatłoczoną autostradę. Skręca w stronę pierwszego baru szybkiej obsługi, który wyrasta przy drodze, i podjeżdża do okienka. Potem odwraca się do mnie.
– Na co masz ochotę?
Oblizuję wargi.
– Wszy… wszystko jedno. Na cheeseburgera?
Zamawia cały zestaw z frytkami i koktajlem mlecznym, a także kubek kawy i szarlotkę. Płaci przy okienku, podaje mi koktajl, po czym zagląda do torby z zestawem i zdecydowanym ruchem zwraca go ekspedientce.
– Zamówiłem cheeseburgera. Ten jest bez sera. Proszę to załatwić.
Jest powściągliwy w słowach, ale w jego głosie pobrzmiewa zniecierpliwienie.
– Nie szkodzi – protestuję szeptem.
Ignoruje moje słowa. Ekspedientka szybko przeprasza i wręcza mu nową torbę, którą on przekazuje mnie. Następnie parkuje samochód w najodleglejszym zakątku parkingu i wyłącza silnik. Nieznajomy mężczyzna wzbudza we mnie strach, ale akurat w tej chwili czuję wyłącznie wdzięczność.
– Dziękuję. – Kurczowo ściskam brązową papierową torbę, aby oprzeć się pokusie natychmiastowego jej rozerwania i pochłonięcia zawartości.
On posyła mi szybkie spojrzenie i daje znak głową.
– Jedz – zachęca. – Tylko nie nabrudź w samochodzie.
– Będę uważać.
Zmuszam się, żeby jeść powoli, bo wiem, że inaczej zrobi mi się niedobrze. Od wielu dni nie zjadłam pełnego posiłku. Koktajl jest tłusty, kremowy i smakuje niebiańsko. Delektuję się każdym łykiem. Mężczyzna włącza radio i popija kawę. Po kilku minutach, podczas których bacznie mnie obserwował, podaje mi szarlotkę.
– Chcesz to na koniec?
– Nie, dziękuję. Najadłam się.
Wzrusza ramionami i odgryza kęs ciasta, ale wykrzywia twarz w grymasie i odkłada je do torby.
– Niedobre?
– Beznadziejne. Nienawidzę fast foodu. Nawet nie czuć smaku jabłek.
– Na pewno zbyt długo je piekli. – Zawsze tak plotę trzy po trzy, kiedy jestem zdenerwowana. – Przy szarlotce to największe wyzwanie, jabłka nie mogą się za mocno przypiec, a jednocześnie ciasto musi być kruche. Trzeba tego pilnować.
Odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
– Przepraszam… Już… przestaję mówić.
W milczeniu zjadam do końca, ale czuję, że mężczyzna wciąż bacznie mnie obserwuje.
– Lepiej ci teraz? – pyta, wskazując głową na papierową torbę, podczas gdy ja wycieram sobie usta.
– Tak. Dziękuję.
Zmuszam się, żeby na niego patrzeć. Nie mogę tego tak przedłużać w nieskończoność. Nagle z bólem przypominam sobie o pieniądzach w mojej torebce, na które jeszcze nie zarobiłam. Biorę głęboki oddech i posyłam mu uśmiech, który, mam nadzieję, on odczyta jako sygnał do flirtu.
– Jedziemy z powrotem w tamto miejsce? – pytam. Kładę mu dłoń na udzie i kiedy się ku niemu nachylam, wyczuwam nagłe drgnienie mięśni. Rzuca mi szybkie spojrzenie, ale kręci głową:
– Nie.
Wzbierające uczucie mdłości grozi rychłym zwróceniem całego posiłku, który przed chwilą zjadłam. Muszę wykombinować, w jaki sposób zatrzymać to trzysta dolarów.
– Ale ja naprawdę mogę, nie mam z tym żadnego problemu. Zrobię… eee… to, co chcesz.
Mężczyzna wzdycha i kręci głową.
– Przecież widzę, że nie jesteś prostytutką. Dlaczego wsiadłaś do samochodu?
– Potrzebowałam pieniędzy. Wciąż ich potrzebuję. Zrobię wszystko.
Z jakiegoś powodu wzbudza to jego zainteresowanie. W oczach widzę błysk, ale nieznajomy nic nie mówi. Nic nie robi. Przygryzam policzek, aby powstrzymać się od płaczu, i wyjmuję pieniądze z torebki. Wręczam mu je trzęsącą się dłonią.
– Proszę.
Przechyla głowę i wpatruje się we mnie, ignorując banknoty w mojej ręce. Potem znów wbija wzrok przed siebie.
– Zatrzymaj je.
Ogarnia mnie niewyobrażalna ulga, tak wielka, że dostaję zawrotów głowy.
– Dziękuję. Bardzo dziękuję.
– Podrzucę cię – rzuca i włącza silnik. – Gdzie mieszkasz?
– Naprawdę?
– A myślałaś, że cię tu zostawię? – Czerwienię się na dźwięk pretensji w jego głosie. – Nie jestem potworem.
– Przepraszam. Ja nigdy…
– Wiem. Możesz mi wierzyć.
Lekko marszczy brwi, gdy mu wyjaśniam, gdzie dokładnie mieszkam. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że to szemrana dzielnica, ale tego nie komentuje. Żadne z nas się nie odzywa, dopóki nie proszę go o zatrzymanie się przy całodobowym supermarkecie, oddalonym o dwie ulice od mojego mieszkania.
– Dziękuję za podwiezienie – mówię, odpinając pas.
– Zaczekaj.
„Cholera. __ Czyżby jednak chciał zwrotu pieniędzy?” __
Ostrożnie odwracam się ku niemu.
– Mówiłaś poważnie, że zrobisz to, co chcę?
Potwierdzam skinieniem głowy. Chciałabym przynajmniej zasłużyć na te trzysta dolarów.
– A masz ochotę zarobić więcej?
– W zamian za co?
– Powiedziałaś, że zrobisz wszystko.
To prawda.
„Ale tylko dlatego, że spanikowałam”.
Teraz nie jestem już taka pewna.
– Nie skrzywdzisz mnie?
– Nie – odpowiada miękko. – Obiecuję, że bez względu na wszystko na pewno nie będzie bolało.
Czuję się rozdarta. Może i nie będzie bolało, ale to nie oznacza, że będzie mi się podobało. Skoro zabrał mnie do samochodu, sądząc, że jestem prostytutką, musi mu chodzić o seks. Czy mogłabym uprawiać z nim seks? Nie jestem pewna. Z drugiej strony…
– O jakich pieniądzach mówimy?
– Pięćset dolarów za jutrzejszy wieczór.
„O kurwa”.
Wyjmuje z ręki wizytówkę, coś na niej kreśli, po czym mi ją podaje.
– Przyjedź jutro pod ten adres o ósmej wieczorem.
– Mieszkasz tam?
Potwierdza.
Czy mogę mu wierzyć? Gdyby chciał, mógłby mi dziś wyrządzić krzywdę, ale tego nie zrobił, zamiast tego uspokoił mnie, gdy się rozpłakałam, kupił mi jedzenie i pozwolił zatrzymać pieniądze… Wygląda na to, że ma jakieś sumienie.
– Okej – szepczę. – Przyjadę.
– Dobra z ciebie dziewczyna.
„Serio, trochę dziwny komentarz”.
– Eee… Dobranoc.
Wysiadam z samochodu, nie oglądając się za siebie, i szybkim krokiem wchodzę do supermarketu. Tutaj, pod znajomymi świetlówkami, w końcu czuję się bezpieczna, a myśl o tym, że mogę zapłacić za wszystko, co wrzucę do koszyka, sprawia, że uśmiecham się po raz pierwszy od wielu tygodni.Rozdział 3
– Mamo, wróciłaś – mamrocze Luke, gdy ostrożnie podnoszę go z sofy pani Watt.
– Oczywiście, kochanie – szepczę, przytulając go. Syn uśmiecha się i natychmiast zasypia z głową na moim ramieniu.
– Jak się zachowywał? – pytam panią Watt.
– Grzecznie. Ale nie przepada za kotem.
Zerkam na zwierzę, które leży i obserwuje mnie przymrużonymi ślepiami. Nagle, zupełnie przeze mnie niesprowokowane, zaczyna syczeć. Kot demon.
– Wiem, że proszę o wiele, ale mogłaby się pani nim zająć także jutro wieczorem? Muszę być gdzieś o ósmej.
Pani Watt patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Dostała pani pracę?
– Tak. – Właściwie to nie kłamstwo. Nieważne, co będę musiała zrobić, ale zapłacą mi za to.
– Zgoda.
– Bardzo dziękuję. Naprawdę miło z pani strony.
Na szczęście pani Watt nie zadaje więcej pytań. Nie wiem, co miałabym jej powiedzieć, gdyby zaczęła dopytywać o szczegóły.
Ciężko mi trzymać jednocześnie Luke’a i siatki z zakupami, więc szybko wracam do siebie. Najpierw kładę syna do łóżka, a dopiero potem zapełniam lodówkę i biorę długo wyczekiwany prysznic. Stojąc pod ciepłym strumieniem wody, zaczynam płakać. Czuję olbrzymią ulgę, że dostałam te pieniądze i mam co jeść, a równocześnie wstyd mi za to, co prawie zrobiłam. Nigdy nie sądziłam, że mogłabym się posunąć do takiej desperacji. Luke na szczęście nic nie słyszy. Woda spłukuje moje łzy, które giną niepostrzeżenie w odpływie.
Po jakimś czasie przychodzi opanowanie, wycieram się i siadam na sofie. Całe zajście było rzeczywiście dość przerażające, mimo to nie żałuję, że wsiadłam do samochodu tego obcego faceta. Dzięki temu zdobyłam jedzenie dla syna, a nic nie ma dla mnie większego znaczenia. Ponadto sprawy mogły się potoczyć dużo gorzej. Mężczyzna nie okazał się szaleńcem ani damskim bokserem, zadbał o to, żebym coś zjadła, a później odwiózł do domu. Jeśli rzeczywiście zarobię jutro pięćset dolarów, będę mogła zapłacić połowę kwoty, którą jestem winna właścicielowi mieszkania. Właśnie – jeśli. Mimo że ten nieznajomy praktycznie mnie nie dotknął, i tak umierałam ze strachu, więc wcale nie jestem taka pewna, czy jeśli jutro wieczorem nie zrobię tego, o co mnie poprosi, wciąż będzie taki skory dawać mi pieniądze.
Poza tym nawet jeśli jakoś to wytrzymam i dostanę to pięćset dolarów, wiem, że mi one nie wystarczą. Potrzebuję stałego dochodu. Nie pomogą mi ani rodzice, ani ciotka Patricka, która nigdy mnie nie lubiła. Kiedy jej oznajmiliśmy, że jestem w ciąży, naskoczyła na mnie z pretensjami, zupełnie jakbym zrobiła to z premedytacją, chociaż naprawdę uważaliśmy i wiadomość o dziecku nas zszokowała. Patrick wspomniał na początku o zabiegu w jakiejś klinice, ale ja się nie zgodziłam, a on po pewnym czasie pogodził się z tym, że zostanie ojcem. Być może czuł się winny, bo to on chciał się ze mną kochać i tak bardzo naciskał, że na koniec się zgodziłam. Dwa miesiące później byłam w ciąży.
Nikt nie może mi pomóc – oprócz faceta z samochodu. Rany, nawet nie wiem, jak ma na imię…
Podnoszę się z sofy i zaglądam do Luke’a, który śpi jak kamień. Potem wyjmuję z kieszeni płaszcza wizytówkę nieznajomego. Widnieje na niej jedynie jego adres w Medinie – bogatej miejscowości nieopodal Seattle, znanej mi jedynie z opowieści. Jest tam naprawdę luksusowo i ten adres potwierdza moje przypuszczenia, że facet musi być nadziany. Na pewno za dnia pracuje w jakiejś firmie w Seattle, a wieczory i weekendy spędza w domu po drugiej stronie jeziora. Ciekawe, czy jest żonaty. Nie miał na palcu obrączki, ale przecież z łatwością można ją zdjąć. Wkładam wizytówkę z powrotem do kieszeni płaszcza i odsuwam od siebie wszystkie myśli na ten temat. Nie ma sensu tego teraz roztrząsać – poczekam, a sama się przekonam.
Przez resztę wieczoru gapię się w rozmazany obraz na ekranie telewizora. Jestem zbyt zmęczona, żeby włożyć płytę DVD z filmem do przedpotopowego odtwarzacza, którego nikt nie chce ode mnie kupić. Nie żartuję. Naprawdę próbowałam go sprzedać.
Nazajutrz budzę się na sofie. Boli mnie kręgosłup, ale przestaję o tym myśleć, gdy przypomina mi się mój plan: po raz pierwszy od wielu miesięcy mogę zrobić Luke’owi śniadanie z prawdziwego zdarzenia. Nasza kuchnia jest stara i dość ciasna, ale dokładam starań, żeby utrzymywać w niej porządek. Szybko smażę naleśniki, przypiekam bekon i tnę owoce na mniejsze kawałki. Gdy zaspany Luke wchodzi do kuchni i przeciera oczy, akurat zalewam wrzątkiem kawę rozpuszczalną dla siebie.
– Dzień dobry, kochanie. Jesteś głodny?
– Naleśniki i kakao? – Luke jest nagle zupełnie rozbudzony, stoi i wpatruje się błyszczącym wzrokiem w ten mały odświętny posiłek. Zachwyt malujący się na jego twarzy sprawia, że robi mi się ciepło w środku. – Mamo, czy to moje urodziny?
Wybucham śmiechem i klękam przed synem, żeby go objąć.
– Nie, głuptasku. Przecież wiesz, że twoje urodziny są dopiero za kilka miesięcy. Chodź jeść.
Luke siada do stołu. Zjada zdecydowanie za dużo, ale nie potrafię mu przerwać. Kto wie, kiedy znów będziemy mogli sobie pozwolić na taki zbytek? Jeśli dziś wieczorem uda mi się wytrwać i zrobić wszystko, czego ode mnie zażąda facet w garniturze, być może będzie chciał zobaczyć się ze mną ponownie. Dla mnie i Luke’a oznacza to więcej pieniędzy. W każdym razie – dopóki nie znajdę prawdziwej pracy.
Nie jest to najlepszy plan na świecie, ale jedyny, jaki mam w tej chwili. Teraz, gdy siedzę przy stole i patrzę, jak Luke sięga po kolejny plasterek bekonu, wiem, że niezależnie od tego, co przyjdzie mi zrobić wieczorem, będzie warto.Rozdział 4
Dotarcie do Mediny okazuje się wyjątkowo kłopotliwe. Odstawiłam Luke’a do pani Watt z dużym zapasem czasu, ale gdy skierowałam się do wyjścia, chłopiec się rozpłakał i musiałam go uspokoić, zanim mogłam go zostawić u sąsiadki. Teraz muszę biec na autobus. W centrum przesiądę się na inny, obym tylko na niego zdążyła. Mam przeczucie, że mężczyzna, z którym jadę się spotkać, nie przepada za spóźnialskimi.
Pół godziny później stoję nieco zdyszana na przystanku. Jestem kłębkiem nerwów. Czekam. Na szczęście znalazłam właściwy autobus, który za kilka minut wywiezie mnie z miasta. Wchodzę do środka i informuję kierowcę, dokąd jadę, a on w odpowiedzi posyła mi sceptyczne spojrzenie.
Dziękuję sobie w duchu, że nie włożyłam skąpego stroju z wczoraj. Dziś mam na sobie moje najładniejsze dżinsy, białą bluzkę i letnią kurtkę. Płacę kierowcy za bilet i udaję się na sam koniec autobusu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Zatrzymujemy się na wielu przystankach w mieście i dość szybko pokonujemy most Evergreen Point, za którym kierowca wykrzykuje nazwę mojego przystanku. Mam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie. Medina jest położona po drugiej stronie jeziora Washington i wygląda jak istny raj bogaczy, pełen pól golfowych, ekskluzywnych klubów sportowych i domów za miliony dolarów, wybudowanych jeden za drugim na zielonych terenach ciągnących się wzdłuż brzegów jeziora – jeden bardziej spektakularny od drugiego.
Biorę głęboki oddech i ruszam z przystanku, próbując sobie wyobrazić, jak to jest tutaj mieszkać. Tam, skąd pochodzę, nie ma takich miejsc. Wczorajszej nocy nieznajomy zachował się wobec mnie bardzo przyjaźnie, ale dziś wieczorem muszę zasłużyć na obiecane pięćset dolarów. Patrzę w niebo i stwierdzam, że dzień powoli zmierza ku końcowi. Spoglądam na zegarek.
„Kurczę, jestem spóźniona!” __
Zaczynam biec jak szalona, ale jest mi wszystko jedno. Nie stać mnie na to, żeby stracić tę pracę czy jak to, do cholery, nazwać. Śledzę numery domów, w końcu docieram pod wskazany adres, skręcam w mniejszą ulicę prowadzącą nad wodę. Trzypiętrowy dom otoczony wysokimi drzewami leży tuż nad jeziorem i zmieściłyby się w nim trzy rodziny.
Nie zatrzymuję się jednak, żeby podziwiać widoki, tylko podbiegam do drzwi i dzwonię. Chwilę później otwiera mi mężczyzna poznany wczoraj. Znów ma na sobie spodnie od garnituru, ale pozbył się krawata, rozpiął kołnierzyk i zdjął marynarkę. Rękawy koszuli są podwinięte, odsłaniając na lewym przegubie duży zegarek wyglądający na bardzo drogi. Większa część twarzy mężczyzny pogrążona jest w cieniu, ale dostrzegam grymas niezadowolenia. Kiedy na mnie patrzy, zmarszczki na jego czole się pogłębiają. Nie mogę złapać tchu, mam czerwoną twarz, opieram dłonie o kolana – w takim stanie nikt by dobrze nie wyglądał.
– Przepraszam… za spóźnienie – udaje mi się wydyszeć.
– Jak tu dotarłaś?
– Przyjechałam… autobusem, a resztę drogi przebiegłam.
– Widzę – komentuje sucho i zaciska usta. – Dlaczego nie wzięłaś taksówki?
„Serio?” __
– Bo mnie… na nią nie stać.
Nie odpowiada. I nie rusza się z miejsca. Wysoki jak wieża stoi i blokuje wejście. Zaciska szczęki.
– Mam sobie pójść? – pytam wreszcie i żołądek aż kurczy mi się na myśl, że facet mógł zmienić zdanie.
Oddycha głęboko. Nasze spojrzenia się spotykają, ale wtedy szybko spuszczam wzrok. Nienawidzę się spóźniać.
– Nie. Wejdź do środka.
Ustępuje i przytrzymuje drzwi, gdy wchodzę na korytarz.
– Łał! – wykrzykuję i obracam się, żeby wszystko obejrzeć: olbrzymi hol i kręte schody. Mężczyzna nie przestaje mnie obserwować, więc próbuję nieco pohamować zachwyt na widok tego pięknego wnętrza. Zamiast tego ogarniam wzrokiem wypolerowany parkiet w nadziei, że nieznajomy coś powie. Mam ochotę zaszyć się w mysiej dziurze, kiedy podchodzi do mnie i palcem wskazującym ujmuje mnie pod brodę.
– Powiedz, jak ci na imię – rozkazuje, unosząc palec, tak że muszę mu spojrzeć prosto w oczy.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie podać innego imienia, ale zaraz potem przypominam sobie, co mówił o ludziach, którzy go okłamują.
– A-Abigail – jąkam się. – Albo po prostu Abbi, jeśli pan tak woli.
– Nie wolę – odpowiada bez wahania. Widać, że to nie podlega dyskusji. Jak dla mnie okej. Wszystko i tak odbywa się na jego warunkach, więc może mnie nazywać, jak chce. – Abigail. A ty będziesz się do mnie zwracać per „panie Thorne” albo „sir”. Rozumiesz?
– Tak, sir – odpowiadam cicho. Mam nadzieję, że o tym nie zapomnę. Za nic w świecie nie wolno mi go rozczarować.
– Dobra dziewczyna. – Uśmiecha się po raz pierwszy. Teraz przynajmniej wiem, że lubi, jak inni robią, co im każe. Jego uśmiech odsłania delikatne zmarszczki w okolicy oczu, które jednak nie czynią go mniej atrakcyjnym – a nawet wprost przeciwnie. Teraz, gdy stoimy w świetle lamp, widzę wyraźnie, jaki jest przystojny. Ma orzechowe oczy i długie, grube rzęsy, a kanciastość jego twarzy łagodzą pełne wargi, które uśmiechają się z samozadowoleniem na widok mojego zdziwienia. Niespecjalnie mnie to jednak uspokaja, że facet tak dobrze wygląda. Jeśli z takim wyglądem wciąż musi płacić za seks, to znaczy, że podniecają go jakieś dziwactwa. I to naprawdę grubszego kalibru. Na myśl o tym przechodzi mnie dreszcz, a on momentalnie to wychwytuje i wzrok mu poważnieje.
– Chcesz coś zjeść? – pyta ku mojemu zaskoczeniu.
– Nie. Dziękuję.
– Jeśli jesteś głodna, chciałbym o tym wiedzieć – mówi stanowczym głosem.
– Nie jestem głodna, sir. Zjadłam przed wyjściem.
Przygląda mi się z uwagą przez kilkadziesiąt sekund, po czym kiwa głową.
– W takim razie chodź ze mną.
Prowadzi mnie na górę. Mijamy wiele różnych drzwi, zanim wchodzimy do ogromnej luksusowej łazienki.
– Wykąp się pod prysznicem – wydaje mi polecenie. – Użyj wszystkich produktów, które tu postawiłem, a potem wysusz włosy. Następnie włóż to i zejdź do mnie do kuchni. Wszystko jasne? – Pokazuje na piękną białą sukienkę, która wisi na wieszaku przy drzwiach.
– Tak… sir.
– Dobrze.
Po jego wyjściu jestem w lekkim szoku. Naprawdę chce, żebym się wykąpała? Wącham się pod pachami, ale nie czuję woni potu. Kąpałam się w domu, zanim odprowadziłam Luke’a do sąsiadki, i jestem czysta.
„Niezły świr”.
Nie mam jednak innego wyjścia. Blokuję drzwi i najpierw usuwam tę odrobinę makijażu, jaki sobie zrobiłam, zanim wchodzę pod prysznic. Pan Thorne wystawił dla mnie szampon i odżywkę drogich marek z salonów fryzjerskich, na które nigdy nie byłoby mnie stać. Marszczę brwi, próbując odczytać, co jest napisane na etykiecie trzeciej z butelek, ale francuski, jakiego nauczyłam się w szkole średniej, okazuje się niewystarczający. Nalewam więc trochę zawartości na dłoń i po konsystencji stwierdzam, że musi to być jakiś rodzaj peelingu. Używam go do całego ciała. Pachnie kwiatami. Potem się opłukuję i wycieram miękkim ręcznikiem, a mniejszym owijam włosy. Na stole obok umywalki leżą grzebień i szczotka, a obok nich stoi butelka przypominająca ten francuski kosmetyk spod prysznica, ale na etykiecie widnieje napis: „Lait pour les corps”.
„Użyj wszystkich produktów”.
Zrzucam ręcznik na ziemię i zaczynam dokładnie smarować całe ciało, zastanawiając się, dlaczego pan Thorne wymaga ode mnie tego wszystkiego. Wydaje mi się to odrobinę obleśne.
„Ono się smaruje balsamem...”¹
– Przestań! – Upominam samą siebie. Teraz włosy. No dobrze, uważam za dziwne, że pan Thorne kazał mi się wykąpać, ale to jeszcze nie czyni z niego seryjnego mordercy. Na pewno po prostu chce, aby jego kobiety były naprawdę czyste. Po wysuszeniu włosów kieruję uwagę na sukienkę. Pojawia się dylemat: pan Thorne nie zostawił żadnej bielizny. Czy to znaczy, że mam włożyć własną, czy chodzić bez niczego pod spodem? Skoro dżinsy, w których przyszłam, są poniżej jego standardów, z moją tanią bielizną na pewno będzie podobnie, więc postanawiam, że nie włożę nic. Mam coraz większą pewność, że ściągnął mnie tu po to, żeby uprawiać ze mną seks. Wkładam sukienkę przez głowę, staję przed lustrem i powoli się obracam. W tej bieli obszytej delikatnymi koronkami wyglądam słodko i niewinnie, niemalże dziewczęco. Czy właśnie to go kręci? Biorę głęboki oddech, otwieram drzwi i na bosaka schodzę na dół. Mam wrażenie, że jestem ekstremalnie obnażona. Widzę, jak stoi pochylony nad stosem papierów na kuchennym stole. Chrząkam cicho, ale nie odpowiada.
– Panie Thorne…
Przeszywa mnie jego palący wzrok.
– Nigdy mi nie przeszkadzaj, kiedy pracuję.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami.
„Rany, co za gbur”.
– Przepraszam, sir.
Prostuje plecy i podchodzi do mnie, z zainteresowaniem taksując mój wygląd.
– Wybaczam ci – mówi. – Chciałaś mnie o coś zapytać?
– Eee… tak. C-co… co powinnam była zrobić po zejściu na dół?
Za nic w świecie nie chciałabym go znów zdenerwować. Muszę sprawić, żeby mnie polubił, a wtedy znów będzie chciał się ze mną spotkać – i mi zapłacić.
– Powinnaś była zaczekać, aż sam się do ciebie zwrócę. Jesteś tutaj dla mnie, nie na odwrót. Tego wieczoru mogę robić z tobą, co mi się podoba. A ty masz być tylko posłuszna.
– T-tak, sir. – Nie potrafię ukryć zdenerwowania.
– Nie bój się – mówi zadziwiająco miękkim głosem, zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł mi na czoło.
Próbuję wziąć się w garść.
Pan Thorne uśmiecha się i przesuwa delikatnie palcami w dół po moim policzku.
– Dobra dziewczyna. Będziesz mi posłuszna? Jesteś na to gotowa?
Kiwam głową, gotując się na najgorsze.
– Świetnie – komentuje. – Abigail, chcę cię prosić, żebyś upiekła dla mnie szarlotkę.
„Co… to… kurwa… ma… znaczyć”.
1 Cytat z filmu Milczenie owiec (1991), tłum. Elżbieta Gałązka-Salamon (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).