Bez śladu - ebook
Bez śladu - ebook
Co jesteś w stanie poświęcić dla życia, którego pragniesz?
Charles wiedzie z pozoru idealne życie, ale nie czuje się szczęśliwy. Nie znosi swojej pracy i jest uwięziony w małżeństwie bez miłości. Pewnej nocy zasypia za kierownicą i traci panowanie nad samochodem. Auto skręca z drogi i spada z klifu do morza. Charles cudem uchodzi z życiem.
Posiniaczony i zakrwawiony znajduje w sobie siłę, żeby poszukać pomocy. W ciemności dostrzega światło w domku w lesie. Drzwi otwiera mu piękna artystka Aude, która sama ma wiele do ukrycia.
Podczas gdy kobieta pomaga mu dojść do zdrowia, Charles odkrywa, że zupełnie nie tęskni za poprzednim życiem i nie chce do niego wracać. Postanawia zniknąć bez śladu i zacząć od nowa z Aude. Ale czy można na zawsze uciec od przeszłości?
„Bez śladu” to poruszająca historia o decyzji, które może odmienić życie na zawsze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9627-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Charles Vincent już od ponad dwóch godzin siedział w swoim paryskim biurze i czekał na rozmowę z szefem. Było piątkowe popołudnie i obiecał swojej żonie Isabelle, że wcześniej wyjedzie z miasta. Miał przed sobą trzy godziny jazdy, przy czym ostatnie pół wąskimi, wyboistymi drogami wzdłuż wybrzeża Normandii. W weekend mieli podejmować gości w swoim zamku, znajomych głównie Isabelle, choć on też ich znał. Tak często pracował do późna i wyjeżdżał w sprawach służbowych, że żona wiodła własne życie towarzyskie. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Mieli duże grono przyjaciół, a Isabelle dodatkowo grupę wiernych koleżanek, żon mężczyzn pracujących równie ciężko jak Charlie oraz rozwódek, więc nigdy nie brakowało jej towarzystwa, gdy on był akurat zajęty. Często sama spotykała się z różnymi osobami lub przyjmowała gości, ale tym razem obiecał jej, że będzie w domu. Ktoś miał urodziny, bodaj mąż jednej z kobiet. Isabelle zaplanowała cały weekend w zamku z myślą o przybyłych w odwiedziny osobach. Była dumna z wiejskiej posiadłości na wzgórzu z widokiem na postrzępione skaliste wybrzeże i morze. Zamek był piękny. Kupiła go z mężem dziesięć lat temu.
Charles był prezesem największej firmy produkującej plastik we Francji – Jansen Plastics. Była to druga ścieżka zawodowa, którą obrał w życiu, i jego prywatne wybawienie. Praca w Jansen okazała się dla niego ratunkiem. Było to jedenaście lat temu.
Czekał na spotkanie z właścicielem i założycielem firmy, Jerome’em Jansenem, pełnym werwy osiemdziesięciodwulatkiem. Lata temu jedyny syn Jansena wyjechał do Stanów w poszukiwaniu szczęścia, ożenił się z Amerykanką i nie był zainteresowany rodzinnym biznesem, powrotem do Francji czy przejęciem obowiązków ojca. Był teraz obywatelem USA, podobnie jak jego żona i dzieci. Francja to dawne dzieje. Gdy w końcu wyjaśnił to Jansenowi – dorobiwszy się własnej fortuny w branży fastfoodowej w Los Angeles i południowej Kalifornii – ten postanowił znaleźć prezesa, który rządziłby żelazną ręką i pomógł mu prowadzić biznes w inteligentny i stanowczy sposób.
Jerome Jansen był właścicielem największego producenta zabawek we Francji oraz licznych fabryk, które wytwarzały plastikowe produkty o innym przeznaczeniu. Był to ogromny biznes i mężczyźni poznali się w idealnym momencie. Ojciec Charliego był znanym pisarzem we Francji – choć bardziej wśród krytyków literackich niż czytelników – przez co tuż po ukończeniu studiów Charlie załapał się na pracę w branży wydawniczej. Kochał książki i wszystko, co z nimi związane, z wyjątkiem pisania. Szybko wspiął się na szczyt i odkrył, że uwielbia to, co robi. Nie odziedziczył po ojcu talentu pisarskiego, więc przez całe życie starał się, jak mógł, żeby w inny sposób zyskać jego aprobatę. Nie cieszył się długo uznaniem ojca. Dumny ze swojego jedynego syna i jednocześnie surowy, zmarł dwa lata po tym, jak Charlie zaczął pracę w wydawnictwie. Trudno było sprostać jego wymaganiom. Matka, która okazywała mu znacznie więcej ciepła i była bardziej wyrozumiała, zmarła, gdy Charlie był bardzo młody. Ambitny i pracowity chłopak uczęszczał do najlepszych francuskich szkół.
Uwielbiał każdy aspekt swojej pracy poza Gilles’em Vermierem, tyranem, który stał na czele wydawnictwa i który przez całe szesnaście lat robił wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie. A jednak Charlie odnosił sukces za sukcesem i szybko dorobił się opinii geniusza biznesu wydawniczego. Choć wydawnictwo już wcześniej mogło się pochwalić imponującą listą autorów, Charliemu udało się przyciągnąć wiele znanych nazwisk – zarówno francuskich, jak i zagranicznych – czym znacząco przyczyniał się do rozwoju firmy. Dzięki jego dalekowzrocznemu podejściu szybciej niż ktokolwiek inny zaczęli wydawać e-booki. Wzorując się na amerykańskim rynku wydawniczym, spróbował też poszerzyć ofertę o audiobooki. Był świetnym marketingowcem i rozumiał pisarzy i ich dziwactwa, nauczony na przykładzie własnego trudnego w kontaktach ojca.
Pięć lat po zatrudnieniu Charlie dorobił się doskonałej reputacji, a po dziesięciu latach był już prawdziwą legendą. Właściciel wydawnictwa dobrze o tym wiedział, w głębi serca miał mu to za złe i zgłaszał obiekcje do wszystkich udoskonaleń, jakie Charlie chciał wprowadzić. Zamiast się poddać, Charlie jeszcze zacieklej walczył o swoje. Syn Vermiera zginął w wypadku, i to Charlie stał się gwiazdą w wydawnictwie, wprowadzając je na wyższy poziom i czyniąc z niego największy dom wydawniczy we Francji. Jego szef niechętnie przyjmował to do wiadomości, choć niczego to nie zmieniało – wciąż nie darzył go sympatią. Charlie często odnosił wrażenie, że Vermier ma mu za złe, że jest młody i energiczny, bo to przypomina mu o zmarłym synu.
Ostatecznie kariera Charliego zakończyła się w równie spektakularny sposób, jak się zaczęła. Mała kłótnia przerodziła się w wielką aferę. Poszło o coś, co Charlie nazywał kwestią honoru – rozszerzenie oferty wydawniczej o literaturę erotyczną, oczywiście ze względów czysto finansowych. Vermier był za, Charlie przeciwko. Wybujałe ego Vermiera nie pozwoliło mu tego tak zostawić, zatrudnił więc kogoś z zewnątrz, żeby sprawował kontrolę nad Charliem i zmusił go do poparcia oficjalnego stanowiska. Skończyło się to dwuletnią szarpaniną, a potem ogromną awanturą, po której sytuacja stała się już nie do zniesienia. Powoli zapędzali go w kozi róg, aż w końcu musiał podjąć decyzję – schować dumę do kieszeni i ustąpić albo pożegnać się z wydawnictwem. Stanęło na tym ostatnim. Odszedł z dumą i gniewem, całkowicie przekonany, że nie będzie miał problemów ze znalezieniem lepszej pracy, z rozsądniejszym szefem na czele, który podzielałby jego wartości.
Złożył wymówienie na dwa tygodnie przed swoimi czterdziestymi urodzinami i szybko się przekonał, że nie jest już uważany za legendę w branży wydawniczej. Ciągłe walki z Vermierem i jego nowym ulubieńcem zszargały mu reputację. Pukał do wszystkich drzwi i za każdym razem słyszał to samo – że jest „trudny”. Nikt nie chciał go zatrudnić. Wspiął się za wysoko, za dużo zarabiał, pozwolił, by własne ego i wyznawane zasady doprowadziły do rozłamu w firmie, i podążał własną ścieżką. Była to dla Charliego gorzka nauczka. Wysunął zbyt pochopne wnioski i nie udało mu się znaleźć nowej pracy.
Wydawnictwo, w którym pracował, awansowało kogoś z firmy na jego miejsce. Kogoś, kto nie robił problemów i posłusznie wykonywał rozkazy szefa. Zaczęli w końcu wydawać literaturę erotyczną, ale nie opłaciło im się to tak, jak przewidywali. Nietrafiona strategia wydawnicza negatywnie odbiła się na firmie i w efekcie kilku znanych autorów, których zwerbował Charlie, także odeszło. Przez dobre dwa lata i tak był bezrobotny. Zawalił mu się cały świat, w tym jego życie prywatne.
Jego żona Isabelle była energiczna, zadziorna i pełna werwy, gdy byli jeszcze młodzi, tuż po studiach. Ukończyła historię sztuki, była inteligentna i dobrze wykształcona. Pochodziła z dobrej rodziny, chodziła do najlepszych szkół w kraju, pracowała przez jakiś czas w Luwrze. Po ślubie postanowiła zrezygnować z kariery zawodowej i zająć się wychowywaniem dzieci. Nie miała wielkich ambicji. Opiekowała się ich synem Olivierem, a sześć lat później małą Judith. Ojciec Isabelle był właścicielem kilku największych luksusowych marek we Francji – szampana, ekskluzywnych wyrobów skórzanych i biżuterii – które przynosiły ogromne zyski. Isabelle była wychowywana z myślą nie o karierze, lecz o byciu idealną żoną dla człowieka sukcesu, takiego jak jej ojciec. Była przyzwyczajona do luksusów i przywilejów, które niósł ze sobą odpowiedni status finansowy. Lubiła przepych, elegancko się ubierała, była bystra i inteligentna – innymi słowy, była wymarzoną partnerką dla szefa świetnie zarabiającej firmy, a nie życiowego nieudacznika, którym Charlie stał się z dnia na dzień. Na każdym kroku dawała mu do zrozumienia, że oczekuje, iż jej mąż błyskawicznie odbije się od dna i wróci na sam szczyt.
Charlie został wychowany w poszanowaniu intelektu, więc jego ojciec pisarz był zaskoczony faktem, że skłaniał się ku „komercji”. Matka Charliego zmarła, gdy był na studiach. Była łagodną kobietą, profesorką na Sorbonie i nagradzaną poetką. Na Isabelle nie robiło to jednak najmniejszego wrażenia. Znała tylko bezwzględny świat sukcesu, w którym obracał się jej ojciec. Wszystkie jej siostry wyszły za mąż za wpływowych mężczyzn, choć żaden z nich nie odnosił aż takich sukcesów jak Charlie przez szesnaście lat swojej kariery w branży wydawniczej. Póki wszystko szło dobrze, Isabelle była dumna, że ma takiego męża. Gdy został bez pracy, jej odczucia diametralnie się zmieniły.
Ojciec Isabelle widział w Charliem ogromny potencjał za młodu, ale po szesnastu latach pracy w wydawnictwie i późniejszych dwóch na bezrobociu ten zapał zgasł, co nie uszło uwagi teścia. Charlie też to czuł. Nie chciał już ciągle się szarpać. Pragnął prostszej ścieżki zawodowej i lepszego życia. Zbrzydło mu wystawianie się na ostrzał jak komandos i toczenie z góry przegranych wojen z zadufanymi w sobie, irracjonalnymi ludźmi, którzy ostatecznie o wszystkim decydowali. Nigdy nie będzie odnosił takich sukcesów jak ojciec Isabelle. Walcząc o to, co uważał za słuszne, spalił za sobą wszystkie mosty w branży wydawniczej. Powszechnie uważany za upartego, trudnego i zbyt niezależnego, przez dwa długie lata nie był w stanie znaleźć żadnej nowej posady, nawet na niższym stanowisku. Gdziekolwiek aplikował, okazywało się, że ma zbyt wysokie kwalifikacje.
Z czasem Charlie zaczął odczuwać desperację. Mocno naruszył swoje oszczędności, a Isabelle była zmuszona pożyczyć pieniądze od ojca, co uważała za ostateczną formę poniżenia. Podobnie zresztą jak Charlie, choć gdy tylko jego los się odmienił, spłacił dług co do grosza. Isabelle jednak nigdy już nie patrzyła na niego tak samo. Straciła do niego wszelki szacunek, nie chciała nawet spać z nim w jednym łóżku. Ich małżeństwo było równie martwe, jak jego kariera.
W kwestiach materialnych Jerome Jansen okazał się wybawicielem Charliego. Nie mogąc liczyć na własnego syna, który robił zawrotną karierę w Los Angeles, Jerome szukał właśnie kogoś wyjątowego na stanowisko prezesa w swojej firmie. Usłyszał o Charliem od wspólnego znajomego, który wspomniał o nim jako o przykładzie tego, co się może stać, gdy człowiek dotrze na sam szczyt, zrobi odważny krok, kierowany dumą i ego, i nie może znaleźć kolejnego wysokiego stanowiska w swojej branży. Charlie był już wtedy bez pracy przez ponad dwa lata i choć znajomy o tym nie wiedział, Isabelle dała mu ultimatum – albo natychmiast zacznie zarabiać pieniądze, albo czeka ich rozwód. Dotarła już do granicy wytrzymałości. Pożyczanie pieniędzy od ojca przelało czarę goryczy. Nie było ich nawet stać na zapłacenie czesnego w prywatnej szkole, do której uczęszczała Judith, ani na sfinansowanie studiów na prywatnej uczelni, na którą dostał się Olivier. Wszystko pokrył ojciec Isabelle, co było dodatkowym upokorzeniem dla Charliego. Oczywiście nasłuchał się od żony, jak to nie jest w stanie zapłacić za edukację własnych dzieci i że przez ich obecną sytuację Isabelle wstydzi się spotykać z przyjaciółmi.
Gdy Jerome Jansen do niego zadzwonił, Charlie był już niemal na samym dnie. Wspólny znajomy ręczył za niego, twierdził, że jest istnym geniuszem. Jansen z początku się wahał, bo Charlie nie miał pojęcia o branży przemysłowej, ale znajomy przekonał go, że nie liczy się produkt, tylko strategia sprzedaży dyktowana przez osobę na samej górze. Nie miał żadnych wątpliwości, że Charlie sobie poradzi. Firma Jansena przeżywała wtedy mały kryzys i mężczyzna chciał wykonać jakiś zdecydowany ruch, żeby zostawić konkurentów w tyle. Spotkał się z Charliem dwukrotnie i dostrzegł w nim dokładnie to, o czym mówił wspólny znajomy. Nawet lekko przygaszony, Charlie miał w sobie coś wyjątkowego. Był mądry, kreatywny i zaradny. Nie wiedział wtedy nic o produkcji plastiku i był przekonany, że jego żona uzna to za krok do tyłu. Nie mylił się, ale gdy Isabelle usłyszała, jakie pieniądze Jerome Jansem mu zaoferował, szybko zmieniła zdanie. Była pod wrażeniem premii, jakie Charlie mógł otrzymać, gdyby udało mu się znacząco poprawić zyski firmy i pokonać konkurencję. A sam Charlie był zaciekawiony możliwością nauczenia się czegoś nowego i chętny stawić czoło wyzwaniu. Perspektywa drugiej szansy sprawiła, że na nowo odżył.
Charlie intensywnie studiował problematykę branży tworzyw sztucznych i dowiedział się wszystkiego, czego można było się dowiedzieć o produkowaniu zabawek. Zgłosił się do Jansena z całą masą ekscytujących, innowacyjnych pomysłów. Jansen zwiększył oferowaną stawkę i Charlie z miejsca przystał na jego warunki. W ciągu kilku następnych lat Charlie wywiązał się ze swoich obietnic i obowiązków, podobnie jak jego szef. Firma stała się liderem w swojej branży, zaopatrując praktycznie każde dziecko we Francji w górę zabawek i zbijając na tym kokosy. Przez pięć lat firma Jansena urosła do niewiarygodnych rozmiarów. Nie mieli już żadnej konkurencji. Jedenaście lat po podpisaniu umowy z Jansenem Charlie był jednym z najbardziej wpływowych biznesmenów w kraju. Poprzednie zarobki w wydawnictwie wypadały blado na tle jego obecnej wypłaty. Był bogaty i zajmował szanowane stanowisko. Wprawdzie tę pracę darzył mniejszą sympatią niż poprzednią, ale teraz nie chodziło już o spełnianie się w czymś, co kochał, tylko o możliwość utrzymania rodziny, zostawienia jej czegoś po śmierci i uratowania małżeństwa.
Choć wciąż był przystojnym mężczyzną o ciemnych włosach i brązowych oczach, uczucia, które łączyły go z Isabelle, ostygły, i to już wiele lat temu. Pracował dla Jerome’a Jansena od jedenastu lat i zasłużył na każdego centa, którego tam zarobił. Współpraca z nowym szefem przebiegała znacznie łatwiej niż z Gilles’em Vermierem – Jansen też opierał się zmianom i krytycznie odnosił się do nowych pomysłów, ale przynajmniej był na tyle mądry, żeby wysłuchać tego, co Charlie ma do powiedzenia. Wiedział, że Charlie jest świetnie zorientowany w funkcjonowaniu branży, i ufał jego wrodzonemu instynktowi. Jansen był na równi z Vermierem podatny na tanie i czasem nawet nieco podejrzane rozwiązania. Chciał wprowadzić linię zabawek erotycznych pod inną marką towarową, co wzbudziło głośny sprzeciw Charliego. Ludzie przestaliby kupować ich zabawki dla dzieci, gdyby się dowiedzieli, że ta sama firma produkuje akcesoria erotyczne dla dorosłych. Nie mogli narazić swojego najbardziej lukratywnego biznesu. Jerome Jansen posłuchał Charliego w tej sprawie, ale nie w innych.
Jerome nie znosił obowiązku zamieszczania ostrzeżenia na zabawkach. Był przekonany, że to prowadzi do zmniejszenia sprzedaży. Jako producent był prawnie zobligowany do uwzględnienia pewnych informacji, ale nie chciał wychodzić poza absolutne minimum. Uważał, że ostrzeżenia są szpecące i powodują negatywne skojarzenia. Z kolei Charlie nalegał, żeby zamieszczać je nawet wtedy, gdy prawo tego nie wymaga. Chciał, żeby każde dziecko, które korzysta z ich zabawek, było bezpieczne. Jansen rzadko odwiedzał swoje wnuki w Los Angeles i ogólnie nie przepadał za dziećmi. Nie przywiązywał zbytniej wagi do komfortu i bezpieczeństwa swoich małych klientów. Zależało mu jedynie na pieniądzach ich rodziców. Jerome był typowym biznesmenem. Charlie próbował za wszelką cenę uniknąć możliwych tragedii, nawet jeśli to oznaczało, że będą musieli oszpecić każdą lalkę czy zabawkę brzydką naklejką lub zamieścić poważnie brzmiące ostrzeżenie na każdym dmuchanym basenie. Choć był prezesem firmy, miał serce i sumienie. W przeciwieństwie do Jerome’a Jansena. Zresztą Isabelle nie była lepsza. Zachwycał ją styl życia, jakie mogła wieść na koszt Jansen Plastics. Nie interesowało jej, co produkowali. Charlie doskonale wiedział, dlaczego wciąż była jego żoną. Dotrzymał swoich obietnic i wrócił na sam szczyt. Tylko na tym jej zależało – żeby znajomi jej zazdrościli i żeby nie zabrakło jej nigdy pieniędzy na własne zachcianki.
Rok po zatrudnieniu się u Jerome’a Charlie spłacił wszystkie długi zaciągnięte u ojca Isabelle i kupił jej zamek na wybrzeżu Normandii, trzy godziny drogi od Paryża. Budynek był w kiepskim stanie, więc przez kolejne dwanaście miesięcy przebudowywali go tak, aby Isabelle była zadowolona. Odnawianie go stało się jej obsesją. Lokalizacja zapierała dech w piersiach – na niewielkim klifie, z pięknym widokiem na morze i skaliste wybrzeże. Zamienili to miejsce w ucieleśnienie luksusu i komfortu. Charlie kupił je Isabelle w podzięce za to, że wytrwała u jego boku w najgorszych chwilach. Często rozmyślała o tym, że gdyby rozwiodła się wtedy, kiedy planowała – kilka miesięcy przed pojawieniem się Jansena w ich życiu – ominąłby ją tak piękny prezent. Warto było dla niego porzucić myśli o rozstaniu, ale nawet to nie zdołało rozpalić na nowo uczuć w jej sercu. Straciła szacunek i zainteresowanie Charliem w ciągu tych dwóch lat, kiedy był bezrobotny. Ciężko jej było znieść myśl, że jest żoną nieudacznika. Uważała, że jej własny prestiż zależy od zarobków i sukcesów Charliego. Przez te najtrudniejsze lata wyzbyła się wszelkiej wiary w to, że uda mu się odbić od dna i jeszcze coś w życiu osiągnąć. Na szczęście udowodnił jej, że się myliła i że zasługuje na pokładane w nim przez Jerome’a Jansena nadzieje. Jednocześnie wiedziała, że Charlie nie spełnia się w swojej pracy tak jak kiedyś, że i tym razem szef daje mu się we znaki. Otrzymawszy gorzką nauczkę, nawet nie myślał o kolejnej zmianie pracodawcy. Jeśli chciał dalej być z Isabelle, nie miał wyboru – musiał zacisnąć zęby i przeć do przodu. Zostawiłaby go bez mrugnięcia okiem, gdyby złożył wymówienie, więc nawet nie dopuszczał takiej możliwości. Mało kto zaczyna od nowa w wieku pięćdziesięciu trzech lat.
Jego syn Olivier miał już dwadzieścia dziewięć lat i dobrą posadę w Londynie. Z kolei dwudziestotrzyletnia Judith dopiero co skończyła studia i zdobyła pierwszą pracę w Nowym Jorku. Często prosiła Charliego o radę. Była absolwentką prestiżowej szwajcarskiej Ecole Hôtelière. A Isabelle koniecznie chciała utrzymać pewien standard życia, żeby pokazać światu, że wyszła za mąż za zwycięzcę, a nie frajera. Nie zniosłaby już podobnego upokorzenia. Miała pięćdziesiąt dwa lata, była o rok młodsza od Charliego, ale te dwa lata spędzone w biedzie odcisnęły na niej głębokie piętno i obudziły lęk przed utratą tego, co w jej oczach najcenniejsze – stylu życia. Był on dla niej ważniejszy niż osoba, która go zapewniała. A teraz miała się czym pochwalić po trzydziestu latach małżeństwa: była właścicielką przepięknego, całkowicie odnowionego i przerobionego zamku, pełnego dzieł sztuki, antyków i drogich przedmiotów, oraz apartamentu w Paryżu położonego w pobliżu niezwykle modnego Pola Marsowego w 7. dzielnicy, z zapierającym dech w piersiach widokiem na wieżę Eiffla, którego wszyscy jej zazdrościli. Miała wszystkie symbole statusu, których pragnęła. Lubiła być obiektem zazdrości, nie współczucia. Nie mogła znieść wyrazu politowania w oczach innych. Była etatową żoną Charliego, nawet jeśli nie przepadała za jego towarzystwem. Nic już ich nie łączyło, a wszelkie przejawy miłości czy pożądania przeminęły lata temu. Ich związek nie przetrwał próby czasu. Nie miało już znaczenia, kiedy rzeczy zaczęły iść w złym kierunku – tak się po prostu stało. Isabelle spędzała większość czasu ze swoimi przyjaciółmi, chodząc na zakupy, jedząc obiady w drogich restauracjach, odwiedzając ekskluzywne spa, a wszystko to za pieniądze męża. Tego właśnie od niego oczekiwała. A Charlie pogodził się z faktem, że dla jego żony liczy się tylko to, co może jej dać pod kątem materialnym. I zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby to małżeństwo się nie rozpadło. Przysięgał przed Bogiem, na dobre i na złe, i miał zamiar dotrzymać słowa. Na co dzień znajdował pocieszenie w książkach, jak zawsze, i w swojej miłości do starych samochodów.
Wiedział też, że niezależnie od tego, jak bardzo nie zgadzał się z Jerome’em w kwestii podejścia do bezpieczeństwa użytkowania ich zabawek, był z nim równie mocno związany jak z Isabelle. Tych dwoje stanowiło nieodłączny element jego życia. Był ich niewolnikiem. Wpadł w pułapkę – swojej pensji i zdumiewających premii, które Jansen wypłacał mu każdego roku w podzięce za jego wkład w coraz to większy sukces firmy.
Isabelle była niczym chodzący kalkulator. Zawsze wiedziała dokładnie, ile pieniędzy wpływa na konto Charliego. Wydawała jego wypłatę bez cienia skrępowania, niczego sobie nie odmawiając, i mówiła Charliemu, że to wszystko dla niego – wykwintny wystrój wnętrz, niekwestionowane piękno ich domów, nawet eleganckie ubrania, które nosiła. Twierdziła, że robi to wszystko, aby poprawić jego wizerunek. Jerome zaś zachowywał się tak, jakby płacił mu w ramach jakiegoś filantropijnego gestu, a w rzeczywistości był to haracz, który uiszczał, żeby Charlie nie opuścił firmy. Jak dotąd obie strategie się sprawdzały. Charlie nigdy nie odmówił wykonania polecenia służbowego i nigdy nie zakwestionował poczynań Isabelle. Zawsze dotrzymywał danego słowa. Wciąż słyszał w głowie groźby o rozwodzie rzucone jedenaście lat temu. Do końca życia będzie spełniał wszystkie życzenia żony i nie odejdzie ze swojego stanowiska w Jansen Plastics. Wykorzystał już dopuszczalny limit porażek i nie odważyłby się zaryzykować kolejnej. Isabelle by mu tego nigdy nie wybaczyła.
Było dwadzieścia po siódmej, gdy Jerome w końcu dotarł na spotkanie. Charlie czekał cierpliwie przy swoim biurku, odpowiadając na e-maile i SMS-y. Nie było już szansy, że zdąży na dzisiejszą kolację urodzinową czy choćby krojenie tortu. Isabelle przyzwyczaiła się już, że Charlie jest zdany na kaprysy szefa i musi czasem zostać dłużej w pracy, i nie miała mu tego za złe.
Gdy przyjmowali gości w weekendy w zamku, organizowali zwykle uroczystą kolację. Wiedział już, że nie dotrze nawet na deser. Będą musieli poradzić sobie bez niego, co nie było dla Isabelle żadną nowością. Charlie zastanawiał się, jaką tym razem poda wymówkę – pewnie po prostu powie, że mąż jest bardzo zajęty i miał ważne spotkanie w pracy, co było zazwyczaj zgodne z prawdą. Nigdy nie spieszył się do domu. Czasami nawet celowo wszystko przeciągał w piątkowe popołudnia, żeby ominęły go organizowane przez Isabelle weekendowe atrakcje.
Nie czerpał żadnej przyjemności z tych wieczorów towarzyskich – traktował je jak kolejny obowiązek. Jego życiem rządziły stale rosnące oczekiwania Isabelle oraz ciągłe dążenie Jansena, aby trzymać Charliego w ryzach. Sprawiało to Jerome’owi frajdę. Zawsze musiał „wygrać”. Razem z Isabelle trzymali Charliego w garści – każde na inny sposób i z innych powodów, choć finansowy rezultat był w zasadzie ten sam, i to Charlie najmniej na tym wszystkim korzystał. Pieniądze, które zarabiał, dosłownie przechodziły tylko przez jego ręce, aby natychmiast sfinansować następną zachciankę żony. Prawda była taka – choć nigdy nie powiedział tego na głos – że był ich zakładnikiem. Jerome’a, bo dał mu szansę na ponowną karierę, znacznie bardziej lukratywną niż poprzednia, choć w branży, która nie była bliska jego sercu. I Isabelle, bo doskonale wiedział, że jeśli nie uda mu się utrzymać standardu życia, o jakim marzyła, ich małżeństwo skończy się rozwodem, a dzieci, choć już dorosłe, będą tym zdruzgotane – a przynajmniej tak twierdziła. Sęk w tym, że dla Charliego dzieci były najważniejsze. Miał świadomość, że łatwiej im było zaakceptować iluzję, którą było rzekomo udane małżeństwo rodziców, niż gorzką prawdę – że miało ono _stricte_ materialne podstawy. A on nigdy nie próbował wyprowadzić ich z błędu. Nie wiedzieli, że jedno potknięcie taty i wszystko runie jak domek z kart. Charlie i Isabelle byli teraz razem z poczucia obowiązku, przyzwyczajenia i ze względu na rodzinną tradycję, a Charlie cenił sobie wszystkie te trzy rzeczy. Nie pamiętał już nawet, kiedy przestał ją kochać. Wiedział tylko, że było to na długo przed tym, jak pożegnał się z pracą w branży wydawniczej. Gdzieś po drodze zatracili ducha swojego związku, mniejsza z tym kiedy. Teraz było, jak było, i Charlie nawet nie próbował się oszukiwać. Czasami czuł się jak robot – wyzuty z emocji, pozbawiony chęci do życia. Całe jego życie sprowadzało się do spoczywających na jego barkach obowiązków. Był wiecznie zapracowany, odnosił coraz większe sukcesy, ale rzadko widywał swoich starych znajomych i nie czerpał już przyjemności z dawnych rozrywek. Czuł się znacznie szczęśliwszy, gdy był młodszy. Teraz może i był bogaty, ale zarazem pusty w środku.
Lubił ten ich zamek, ale to miejsce nie znaczyło dla niego tyle ile dla Isabelle. Dla niej było symbolem statusu finansowego. Charlie uwielbiał je w zimowe dni, gdy pogoda była brzydka, a niebo szare. Wybierał się wtedy na długie, samotne przechadzki po okolicy. Wtedy czuł się tam jak w domu. Z kolei w weekendy, gdy Isabelle zapraszała gości, miał wrażenie, jakby to nie była jego posiadłość, jakby znalazł się tam przez przypadek. Niczym jakiś niemile widziany nieznajomy. Zamek należał do Isabelle – otrzymała go od niego w podziękowaniu za to, że wytrwała u jego boku przez te dwa koszmarne lata. Co z nim robiła i kogo zapraszała, zależało wyłącznie od niej. I tak nigdy niczego z nim nie konsultowała. Była niezależną kobietą, która poczuła swoją wartość w dojrzałym wieku, zwłaszcza odkąd dzieci się wyprowadziły i rozpoczęły samodzielne życie. W wieku pięćdziesięciu dwóch lat miała pełną kontrolę nad wszystkim, co było dla niej ważne. Charlie nie był do końca pewny, czy mieścił się w tej kategorii, ale wiedział, że lepiej nie zadawać trudnych pytań. Wydawało się, że Isabelle nie tęskni za swoimi dziećmi, w przeciwieństwie do Charliego, któremu ogromnie ich brakowało.
Charlie i Isabelle byli niczym dwie równoległe linie, które od czasu do czasu nachodziły na siebie, ale nigdy nie tworzyły prawdziwej jedności. Tak właśnie wyglądało jego obecne życie i tak zapowiadała się jego przyszłość – weekendy w zamku, pozostałe dni w ich paryskim apartamencie. Ona organizowała sobie wyjazdy ze swoimi koleżankami, a on podróżował służbowo. Tylko wtedy mógł sobie pozwolić na okazjonalne romanse. Nie zdarzały się one zbyt często i nie miały głębszego znaczenia. Nigdy nie zakochał się w innej kobiecie. Przyzwyczaił się już do egzystencji pozbawionej miłości i czułości. Nie pamiętał nawet, jakie to uczucie, podobnie jak nie pamiętał, jak to jest spełniać się w pracy zawodowej. Robił to, czego od niego oczekiwano, do czego się zobowiązał. Był człowiekiem honoru, który zawsze wywiązywał się z danych obietnic. Jego jedynym odważnym wyczynem było złożenie rezygnacji z pracy w wydawnictwie, za co został srogo ukarany. Wyciągnął z tego nauczkę, choć tyranie dla Jerome’a Jansena nie przynosiło mu żadnej satysfakcji, niezależnie od tego, jak wysokie było jego wynagrodzenie. Zaprzedał duszę diabłu, aby uszczęśliwić żonę i szefa, i cała trójka doskonale o tym wiedziała. Nawet jego teść nie krył zadowolenia, gdy Charlie załapał się w nowej, lukratywnej branży. Stwierdził, że tak właśnie postępują dobrzy mężowie, którzy chcą zadbać o swoje małżeństwo. Charlie nie musiał już myśleć o swoich dzieciach, ale miał żonę, którą trzeba było szanować, i pozory, które trzeba było zachować.
Gdy Jerome zjawił się w gabinecie Charliego, wyglądał na niezadowolonego. Charlie podejrzewał, że to z powodu nowej partii naklejek z ostrzeżeniami dla rodziców, które kazał wydrukować i umieścić na całej serii zabawek.
– Wyglądają paskudnie. Po co informować rodziców, że ich pociechy mogą sobie złamać kark, rękę albo nogę? Może od razu nakleimy na pudełku informację: „Nie kupujcie tej zabawki”?
Był zły na Charliego, który zdawał się nie przejmować złośliwym komentarzem szefa. Już nieraz słyszał podobne hasła. Kwestia naklejek była powracającym tematem ich sporów.
– Zawsze może się tak zdarzyć. Chyba nie chcesz, żeby jakieś dziecko ucierpiało, bawiąc się naszymi zabawkami, Jerome. Pomyśl o tych wszystkich pozwach sądowych.
Charlie wiedział, że wizja ciągania po sądach bardziej przerazi jego szefa niż ewentualny uszczerbek za zdrowiu odniesiony przez dziecko. Chodziło o trampoliny w różnych rozmiarach, którymi zainteresowane były zarówno mniejsze, jak i większe dzieci. Wymagały nadzoru dorosłych, aby ich użytkowanie było w pełni bezpieczne.
– I tak nie unikniemy pozwu, nawet z tymi twoimi cholernymi naklejkami. Chcę je wycofać.
– To nie byłoby mądre posunięcie, Jerry. I dobrze o tym wiesz – Charlie mówił to ze spokojem, szacunkiem i uprzejmością, jak zawsze.
– No to niech je zmniejszą i umieszczą na spodzie, żeby rodzice ich nie zauważyli.
– To by się mijało z celem. Nie chcę czekać z ostrzeżeniami, aż ktoś zrobi sobie krzywdę, a jak się nad tym głębiej zastanowisz, na pewno przyznasz mi rację. Wyobraź sobie małą dziewczynkę, która skończy sparaliżowana, bo starszy brat pozwolił jej poskakać na jego trampolinie.
Ta myśl absolutnie przerażała Charliego, ale nie jego szefa.
– Nie jesteśmy niańkami, tylko producentami zabawek. To rodzice mają pilnować swoich dzieci, nie my – rzucił z nonszalancją.
– Owszem, ale to nasze zadanie, żeby im o tym przypominać i informować, że niektóre zabawki mogą być niebezpieczne. – Charlie nie dawał za wygraną.
– Masz czas do poniedziałku, żeby wycofać tę serię produktów i usunąć naklejki, zanim trampoliny trafią na rynek.
Groźby przeważnie przynosiły zamierzony skutek, ale nie w przypadku Charliego, który wiedział, jak dyskutować z Jerome’em. Zazwyczaj udawało mu się postawić na swoim, choć najpierw szef musiał zmieszać go z błotem. Gdy naprawdę nie było innego wyjścia, Charlie ustępował, ale nie tym razem. Sprawa była zbyt poważna. Stosowali się do rządowych wytycznych, ale Charlie chciał powziąć dodatkowe środki ostrożności w przypadku trampolin. Potencjalne ryzyko było zbyt duże, żeby je zignorować.
– Niczego nie wycofam, Jerry – stwierdził zdecydowanym tonem.
– Zrobisz, co ci każę, do cholery. Nie zapominaj, do kogo należy ta firma. To moje nazwisko widnieje na tym budynku, nie twoje. I to ja o wszystkim ostatecznie decyduję! Jerry często podnosił głos, co może i robiło wrażenie na młodszych pracownikach, ale nie na Charliem, który dobrze znał Jansena i wiedział, jak z nim rozmawiać.
– Płacisz mi za udzielanie mądrych porad w zakresie marketingu i sprzedaży. Nie marnuj swoich pieniędzy, tylko posłuchaj głosu rozsądku – odparł z powagą.
– Nie mów mi, co mam robić! – usłyszał w odpowiedzi, a potem Jerome wypadł z jego gabinetu, trzaskając drzwiami.
Charlie zamknął na chwilę oczy, próbując zachować zimną krew. Pierwszy raz od jedenastu lat kusiło go, żeby zrobić to, co kiedyś – wmaszerować do biura szefa, złożyć rezygnację i wyjść. Ale co potem? Czas nie był dla niego łaskawy. W wieku pięćdziesięciu trzech lat nie doczekałby się już kolejnej równie lukratywnej oferty pracy na wysokim stanowisku. Już gdy miał czterdzieści lat, graniczyło to z cudem, a co dopiero teraz. Jeśli znów uniósłby się dumą i pozwolił emocjom wziąć górę, mógłby przekreślić swoją karierę, a na to nie był gotowy. Wiedział, jaka byłaby reakcja Isabelle. Następnego ranka skontaktowałaby się z adwokatem ojca i zaczęła starania o rozwód. Charlie miał wprawdzie spore oszczędności, ale żadna kwota nie starczyłaby na długo, biorąc pod uwagę ekstrawagancki styl życia żony. Będzie musiał pracować jeszcze przez wiele lat, żeby na niego zarobić. Jaka suma byłaby wystarczająca dla Isabelle? Nie był w stanie określić. Wydawali zawsze więcej, niż przewidywał, bo na rynku pojawiały się kolejne luksusowe nowości, bez których nie mogła żyć.
Uznał, że najwyższy czas się zbierać. Była już ósma, a czekały go trzy godziny jazdy, może nawet więcej, biorąc pod uwagę weekendowy ruch na drogach. Myślał, czy nie zatrzymać się w jakiejś knajpce, żeby coś zjeść, ale w zasadzie stracił apetyt po tym, jak został zrugany przez Jerome’a. Odgrzeje sobie kolację, gdy dotrze do zamku. Poza tym zjadł dziś sporo na służbowym obiedzie. Chętnie napiłby się czegoś z procentami, ale najpierw musiał pokonać ostatni odcinek drogi do domu, kręty i wąski. Korciło go, żeby wparować do gabinetu Jerry’ego i oficjalnie podziękować mu za współpracę, ale wiedział, że to byłoby głupie posunięcie. Był dojrzałym facetem. Nie miał prawa rezygnować z pracy tylko dlatego, że w danej chwili miał taką ochotę. Konsekwencje, jakie by go czekały, nie były tego warte, nieważne, jak bardzo Jerome działał mu na nerwy.
Charlie był zmęczony, gdy dotarł do swojego samochodu zaparkowanego w garażu pod biurami Jansen Plastics. Firma mieściła się w 11. dzielnicy, w industrialnej części Paryża. Jego miejsce parkingowe oznaczone było „CEO”. Jeździł małym, kompaktowym autem, a nie czymś bardziej luksusowym. Była to czysto praktyczna decyzja – niewielkim samochodem łatwiej się poruszało po zatłoczonych ulicach Paryża. Isabelle z kolei wolała mercedesa. Charlie nie przepadał za efekciarskimi, drogimi autami, choć marzył o własnym astonie martinie – może gdy już przejdzie na emeryturę, o ile w ogóle jej doczeka. Zastanawiał się nawet, czy nie kupić jakiegoś starszego astona i go nie odnowić, ale brakowało mu wolnego czasu na takie przyjemności.
O tej porze miasto było mocno zakorkowane, ale w końcu udało mu się wyjechać z centrum. Nie tylko on kończył pracę o tej godzinie, choć większość firm była już zamknięta. Dostał SMS-a od Isabelle, że jeśli jest zbyt zmęczony, żeby prowadzić, może przyjechać dopiero rano, bo i tak nie zdąży już na wieczorne przyjęcie. Nie chciało mu się odpisywać. Zobaczą się, jak dojedzie. Nie mógł przestać myśleć o Jerrym, a właściwie o scenie, która rozegrała się w jego gabinecie, i nakazie usunięcia z trampolin naklejek z ostrzeżeniem. Był zmęczony ciągłymi przepychankami z szefem, zmęczony całą tą robotą. Może po weekendzie wszystko wróci do normy, ale w tej chwili czuł się jak jakiś uczniak strofowany przez swojego ojca lub dyrektora szkoły. Jego własny ojciec był dla niego surowy w dzieciństwie i potrafił go niesprawiedliwie traktować, a jako że Charlie był jedynakiem, to na nim koncentrowały się wszystkie nadzieje i oczekiwania. Teraz z kolei musiał sprostać wymaganiom Isabelle, dzieci i Jerry’ego. Wszyscy dużo od niego chcieli. I czasami uginał się pod tym ciężarem.
Charlie wciąż był przystojnym mężczyzną, nawet po pięćdziesiątce. Miał ciemne włosy tylko odrobinę przyprószone siwizną na skroniach i ciepłe brązowe oczy. Otaczała go aura życzliwości, która sprawiała, że zdawał się jeszcze bardziej atrakcyjny. Był wysoki, dobrze zbudowany i w świetnej kondycji, choć jego żona nawet już tego nie zauważała. Nie interesowało jej to, jak Charlie wygląda.
Pierwsza połowa drogi nie nastręczała większych trudności, ale w okolicy Étretat musiał zjechać z autostrady i jechać dalej mniejszymi, lokalnymi drogami, które wiły się wzdłuż wybrzeża, niebezpiecznie blisko ogromnych, stromych klifów. W niektórych miejscach klify miały nawet trzydzieści metrów wysokości, w innych mniej. Jadąc, trudno było nie zauważyć licznych krzyży i kwiatów znaczących miejsca, w których nieuważni kierowcy zboczyli z trasy, zjechali z klifu i roztrzaskali się na omywanych przez fale skałach. Widok tych szczególnych pomników działał otrzeźwiająco.
Ocean mienił się w świetle księżyca. Była ciepła czerwcowa noc i Charliemu udało się w końcu zrelaksować; zaczął nawet czerpać przyjemność z tej malowniczej przejażdżki. Zamek był zbyt okazały jak na jego gust, choć idealnie pasował do Isabelle. Najbardziej lubił pokonywać wiodącą do niego trasę i wewnętrzny spokój, jaki odczuwał za kierownicą. Uwielbiał te samotne przejażdżki. Pozwalały mu na chwilę zapomnieć o trudach minionego dnia. Isabelle wyjeżdżała po obiedzie i docierała na miejsce późnym popołudniem. On jechał zawsze po zapadnięciu zmroku, i sprawiało mu to ogromną przyjemność.
W trakcie podróży znajomymi serpentynami czuł, jak napięcie opuszcza jego ciało. Rzadko miał okazję sprawdzić swoje umiejętności za kółkiem, a ten konkretny odcinek drogi idealnie się do tego nadawał – samochód dobrze trzymał się asfaltu, a Charlie przez chwilę poczuł się jak prawdziwy kierowca rajdowy. Marzył o tym jako dziecko. Odkąd pamiętał, interesował się motoryzacją i dużo wiedział na ten temat. No i oczywiście uwielbiał chodzić na targi samochodowe.
Uśmiechał się, gnając opustoszałą drogą. W pobliżu nie było żadnych domów – tylko długa, wijąca się w mroku droga, klify, które zrobiły się już nieco mniejsze, i morze omywające skały u ich podnóża. Słyszał je przez uchylone okno. Na tym odcinku trasy pojedyncze domy migały raz na kilka kilometrów, przez co podróż była jeszcze bardziej odprężająca.
Gdy wszedł w kolejny zakręt nieco szybciej niż zazwyczaj, przymknął powieki, rozkoszując się lekkim poślizgiem kół. Przez krótką chwilę wyobrażał sobie, że jest na torze wyścigowym. Wciąż się uśmiechał, gdy samochód zjechał z drogi i niepowstrzymany żadnymi barierkami, runął dziesięć metrów w dół przepaści. Charlie otworzył nagle oczy i zdał sobie sprawę, co się dzieje. Zboczył z trasy, z impetem zjechał z klifu i spadał właśnie na niżej położone skały. Nie mógł już nic zrobić. Spadając w dół, auto obijało się o zbocze klifu, rzucając mężczyzną na wszystkie strony. Trwało to ledwie sekundy, ale Charlie miał wrażenie, jakby spadał całe wieki. W blasku księżyca wyraźnie widział skały i spienione fale w dole. Poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Nie było żadnego wyjścia, żadnej możliwości uniknięcia tego, co go czekało. Uderzył głową o ramę drzwi i prawie tego nie zauważył. Wystająca skała zahaczyła o zawiasy drzwi od strony kierowcy, otwierając je na oścież. Nie wypadł tylko dlatego, że miał zapięte pasy. Wiedział, że czeka go pewna śmierć, i o dziwo, przyjął to z ogromnym spokojem. Nie walczył z tym, co nieuniknione. Nie mógł nic na to poradzić. Gdy auto w końcu uderzyło o skały, przekręciło się na bok i osunęło się do morza, Charlie miał pełną świadomość, że jego życie dobiegło końca. Nigdy by nie pomyślał, że to będzie takie proste. Nie bał się. Czuł ulgę. Wszystko się skończyło.