Bez strachu. Jak umiera człowiek - ebook
Bez strachu. Jak umiera człowiek - ebook
Tajemnica śmierci, zagadka odchodzenia, ciało i dusza...
Magdalena Rigamonti odsłania fizyczność i metafizykę śmierci w rozmowie z jedynym polskim balsamistą, przed którym ludzkie ciało nie ma żadnych tajemnic. Rozmawia o znakach, energii, zdarzeniach niewyjaśnionych i fizjologii człowieka, z którą mierzy się Adam Ragiel, przygotowując go do ostatniej drogi.
Na co dzień nie przyjaźnimy się ze śmiercią, nie chcemy oglądać wypadków, chorób, zmarłych... To wszystko zmienia się w chwili, kiedy odchodzą najbliżsi. Wtedy zaczynają się trudne rozmowy i decyzje. Bliscy przychodzą do prosektorium pełni bólu, żalu, w rozpaczy i z poczuciem straty.
A balsamista?... Ma ich zrozumieć, opanować emocje, przyjąć na siebie pierwsze uderzenie. Zapytać, czy mama chciałaby trzymać w rękach książeczkę do nabożeństwa, jakiego koloru ma być szminka, jakie rajstopy, jakie uczesanie.
Czy do balsamisty przychodzą duchy? Podobno nie, bo on robi wszystko tak, jak zmarli by sobie życzyli. Nie boi się z nimi przebywać.
Spis treści
Wstęp
***
Rozdział I. Przed śmiercią
Rozdział II. Prawo po śmierci
Rozdział III. Sekcja
Rozdział IV. Bóg
Rozdział V. Balsamacja
Rozdział VI. Dusza
Rozdział VII. Arek
Rozdział VIII. Szkoła śmierci
Rozdział IX. Rozkład
Rozdział X. Nekropasja/tanatopasja
Rozdział XI. Kursantki
Rozdział XII. Agnieszka
Rozdział XIII. Wieprzowina
Rozdział XIV. Trupi jad
Rozdział XV. Trumna
Rozdział XVI. Otwarta trumna
Rozdział XVII. Kremacja
Rozdział XVIII. Tajemnica
Rozdział XIX. Dystans
Rozdział XX. Rodzina
Rozdział XXI. Drugi dom
Rozdział XXII. Kosmetyka pośmiertna
Rozdział XXIII. Dzieci
Rozdział XXIV. Zadania nie do wykonania
Rozdział XXV. Chce się żyć
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7705-865-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydaje się najbardziej zamknięta w sobie. Cały czas w ruchu. Kończy przygotowywać jedno ciało, zaczyna drugie. Namawiam ją na chwilę przerwy, kawę, rozmowę. Patrzy na mnie podejrzliwie.
Mam mówić o sobie?
Hmmm.
Nastawiłam się dobrze.
Do tej pracy?
Moja babcia uważała, że na pogrzeby trzeba chodzić od dzieciństwa. Oswajała mnie ze śmiercią. Kiedy ktoś umierał w rodzinie albo z sąsiadów, to ja z rodzicami i babcią zawsze na takim pogrzebie byłam. Pamiętam, jak umarł zaprzyjaźniony z nami ksiądz. Miałam wtedy dziewięć lat. W kościele babcia dała mi kwiatki i powiedziała, że mam położyć obok trumny. Nie wiedziała tylko, że ta trumna jest otwarta. Stanęłam na paluszkach i zajrzałam do środka.
Wystraszyłaś się?
Nie. Babcia się wystraszyła, że moja mama nie będzie zachwycona tym, że oglądam trupy. Na mnie jednak nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Później, gdy miałam czternaście lat, umarł mój dziadek, pierwsza bliska mi osoba. A dziadek zmarł nagle. Skończył tynkować dom, słabo się poczuł, zabrało go pogotowie, a rano już nie żył. Ogromne przeżycie, pogrzeb na wsi, czyli ciało przed samym pogrzebem przywiezione z chłodni do domu. Wystawienie, otwarta trumna, modlitwy, ksiądz i tłumy sąsiadów. I to sąsiedzi wynieśli trumnę z dziadkiem. Ale ja zapamiętałam najbardziej jeden szczegół. Brudne paznokcie mojego dziadka. Firma pogrzebowa nawet dziadka nie umyła. Teraz, nawet jak na zleceniu nie ma, żeby zmarłemu obciąć paznokcie, to sprawdzam, czy jest wszystko w porządku.
Agnieszko, ale od śmierci bliskich do pracy przy zwłokach droga jest daleka.
Daleka, ale logiczna. Kiedy miałam siedemnaście lat, na moich rękach umarła najukochańsza babcia. Wiem, co czują ci ludzie, którzy tu dzisiaj stoją w kaplicy. Moja babcia mówiła, że kiedy się chowa swoich dziadków, rodziców, to jest normalna kolej rzeczy. Jednak kiedy rodzice chowają swoje dzieci, to ból jest niewyobrażalny. Ból też jest straszny, kiedy siostra chowa brata... Wiem o tym aż za dobrze. Dwa lata temu przeżyłam śmierć mojego jedynego brata. Miał trzydzieści cztery lata, zostawił dzieci. Umarł nagle. Utopił się. Skoczył za swoim dzieckiem do wody. Chciał je ratować.
Widziałaś, jak tonął?
Nie. Tam byli mój mąż i synek. Mąż był wtedy w wodzie. Zobaczył, co się dzieje. Podpłynął. Mój brat wyjął synka spod tafli wody, podał go mojemu mężowi i zdążył tylko powiedzieć: ”nie mam siły...” i utonął. Na brzegu stał mój synek.
Gdzie wtedy byłaś?
W domu. Ale ja jestem zadaniowa. Mąż do mnie zadzwonił i pojechałam nad rzekę od razu. W drodze zadzwoniłam do cioci, która jest pielęgniarką, i poprosiłam, żeby poszła do mieszkania mojej mamy z jakimiś lekami uspokajającymi i powiedziała, że zaszła ot tak, na kawę... W ten sposób zorganizowałam zaplecze medyczne. Mama miała wracać z pracy. Wiedziałam, że ktoś musi przy niej być, zanim ja przyjadę, zanim jej powiem, że Wojtka nie ma, że utonął. Przyjechałam i powiedziałam. Mama rzuciła się na trawę. Ona tę trawę gryzła. Krzyczała, że to nieprawda. Ja nie płakałam. Wszystko w sobie dusiłam. Zadzwonił telefon, powiadomiono mnie, że mogę przyjechać na okazanie, na tak zwaną identyfikację. Mamie powiedziałam, że prokurator chce się spotkać. Wiedziałam, że nie przeżyje widoku martwego syna.
Ty dałaś radę?
Był blady, ale wyglądał bardzo dobrze. Miałam czas, żeby się z nim pożegnać. Leżał na pomoście. Policjant z policji rzecznej przyniósł mi bluzę, żebym nie zmarzła. Z topielcami ma do czynienia codziennie, a jednak potrafił zachować się po ludzku. Brata zawieźli na Oczki w Warszawie, do Zakładu Medycyny Sądowej. Był tam dziewięć dni.
Dlaczego tak długo?
Bo akurat był długi weekend, nie robili sekcji i prawie nikt nie pracował. Kiedy go zobaczyłam, to tragedia, początek rozkładu, na twarzy bordowo-czarny. Spuchnięty cały. Pogrzeb odbył się po dwunastu dniach od śmierci. Wszystko zorganizowałam. Potem opiekowałam się rodzicami. W zasadzie żyłam na dwa domy. To trwało pół roku. Do świąt Bożego Narodzenia. Wigilia była w moim domu. Bez brata nie wyobrażałam sobie tego wieczoru u rodziców. On i jego rodzina mieszkali z naszymi rodzicami. Wszystko poszło dobrze. A po świętach puściło. Wcześniej nie płakałam, gdy miałam słabszy dzień, to jechałam na cmentarz, trochę się z bratem kłóciłam, miałam do niego pretensje o tę śmierć. Opowiadałam mu wszystko. Kiedy zaczynałam płakać, to zwykle zaczynało padać i musiałam uciekać z tego cmentarza. Mama była na zwolnieniu lekarskim. Pani psychiatra któregoś razu powiedziała, że gdybym potrzebowała pomocy, rozmowy, to mam do niej przyjść. Pewnego dnia zorientowałam się, że nie chce mi się wstawać z łóżka, że nic mnie nie cieszy, że denerwują mnie własne dzieci, przeszkadza hałas i najlepiej czuję się sama, więc zadzwoniłam do niej. Spotkałyśmy się i podobno co drugie słowo mówiłam: ”muszę”. Muszę zająć się rodzicami, dziećmi, opiekować się grobem. I usłyszałam: ”Pani nic nie musi. Pani powinna zacząć normalnie żyć, normalnie funkcjonować, a przede wszystkim przeżyć żałobę po swojemu, myśleć przede wszystkim o sobie”. Za jakiś czas gdzieś w internecie przeczytałam artykuł o balsamacji. Zaczęłam szukać, sprawdzać i trafiłam na pana Adama. Mój mąż mówił, że oszalałam...
Bo chcesz się zajmować zwłokami?
Tak, uważał, że to jest dziwne, niezdrowe. A ja to wszystko dobrze przemyślałam. Modliłam się tylko, żeby pierwsze ciało, które będę przygotowywać, nie należało do topielca. Bałam się, że włączą się emocje, że nie dam rady. Szkolenie rozpoczęłam równo dwa lata po śmierci mojego brata. Tuż po długim majowym weekendzie. Zobaczyłam chłodnię, potem weszliśmy do sali sekcyjnej. Trwała sekcja. Na stole leżało ciało młodego chłopaka. Doktor otworzył je, wyciąga płuca i mówi: dziewczyny, zobaczcie, jak wyglądają płuca topielca.
Zdrętwiałaś?
Zdrętwiałam. Powiedziałam tylko, że ja to jednak mam życiowe szczęście. Po czym zajrzałam do karty zgonu i okazało się, że ten topielec jest rówieśnikiem mojego brata. Sekcja się kończyła. Technik miał zszywać skórę głowy i zapytał, czy ktoś chce spróbować. Zgłosiłam się. Zszyłam, potem ubrałam ciało, zrobiłam makijaż najlepiej, jak umiałam. Chciałam chyba sobie udowodnić, że topielec może wyglądać dobrze. I wyglądał bardzo dobrze. Nikt by nie powiedział, że to jest topielec. Nie wiem, na ile można było poprawić wygląd ciała mojego brata, ale na pewno można było sprawić, by nie śmierdziało. A śmierdziało, i to strasznie. W zakładzie pogrzebowym nikomu się nie chciało zająć zwłokami Wojtka. Żałuję, że mój ojciec pojechał go oglądać. Nie chciał, żebym była sama. Gdybym wiedziała to, co wiem teraz, to pewnie nawet moja mama mogłaby się pożegnać z Wojtkiem, zobaczyć, pocałować. Wojtek byłby po balsamacji dobrze przygotowany.
Od czego zaczęłaś naukę?
Od kosmetyki. Zadzwoniłam do Adama. Opowiedziałam mu o sobie. Zaproponował najpierw szkolenie z kosmetyki pośmiertnej. Tłumaczyłam, że nie wiem, jak zareaguję, kiedy zobaczę ciało po wypadku, po katastrofie jakiejś albo zwłoki dziecka. Zanim się znalazłam na tym szkoleniu, przeczytałam wszystko, co znalazłam na temat konserwacji, balsamacji, kosmetyki pośmiertnej. Zdziwiłam się, że jest tak normalnie, sympatycznie, bez napięcia, jakiejś nabożności. Uczyliśmy się od razu na prawdziwych zwłokach. Zabezpieczaliśmy ciało.
Jak?
Byłam zszokowana, że do ust, do nosa wkłada się pęsetą bawełnę, żeby żadne płyny się nie wydostawały. Pan Adam też wykonywał balsamację. Mogliśmy się przyglądać, jak to się robi. No i na początku nie byłam przekonana, czy chcę to robić.
Bo?
Bo trzeba naciąć skórę, preparować tętnicę szyjną... Trochę mnie to przeraziło. Okazało się jednak, że w tym zawodzie już nie wystarczy zabezpieczyć ciało, ubrać i pomalować. To w zasadzie potrafi każdy. Właścicielka zakładu pogrzebowego powiedziała mi: ”Przyjeżdżają ciała z Oczek, często źle zaszyte, trzeba je rozszyć i zaszyć ponownie, zabezpieczyć”. Znowu zadzwoniłam do Adama. Tłumaczyłam, że muszę nauczyć się szyć, i zapytałam, czy mnie nauczy balsamacji. Byłam bezrobotna, więc pobiegłam do urzędu pracy i napisałam podanie o dofinansowanie szkolenia. Urzędnicy byli bardzo ciekawi, o co chodzi z tym szkoleniem, ciekawi tego, co się dzieje po śmierci, jak ciało się przygotowuje. Przecież takie rzeczy mało kto widział. Ludzie myślą, że tniemy ubrania, łamiemy kości, bo nikt nie słyszał o stężeniu pośmiertnym, które przecież normalnie można rozruszać delikatnie, zrobić gimnastykę pośmiertną.
Traktowali cię jak wariatkę?
Nie. Czułam, że mają dla mnie rodzaj wdzięczności za to, że zajmuję się zmarłymi. Zresztą tłumaczyłam, że szacunek do ciała, do osoby zmarłej, do jej rodziny to jest dla mnie podstawa tego zawodu. Pracujemy bez emocji, nie płaczemy nad każdym ciałem, nie wyobrażamy sobie, że każda starsza pani to nasza babcia, ale wiemy, że to jest czyjaś babcia i trzeba mieć szacunek. Trzeba ciało przykryć białym prześcieradłem, kiedy rodzina przychodzi na identyfikację. Nauczyłam się balsamacji, ale i tak największą przyjemność sprawia mi ubranie ciała i wykonanie makijażu, i ułożenie zwłok w trumnie. Ważne jest, by rodzina, która zobaczy bliską osobę, trochę mniej cierpiała.
Boisz się wody?
Pytasz o pływanie? Z reguły nie wchodzę. Mam traumę. Ostatnio przywiózł mnie tutaj mój mąż. Mieliśmy kilka godzin i on mówi: ”Chodźmy nad jezioro”. Wystraszyłam się, ale wypożyczyliśmy rower wodny, przełamałam się i popływaliśmy. Jestem koszmarna, bo ja się przełamuję, pokonuję siebie. Opowiem ci coś. Generalnie w tej pracy najbardziej brzydził mnie kał. Miałam odruch wymiotny. Na jednej z sekcji kolega technik mówi do mnie: ”Weź wszystkie jelita, rozetnij je i upierz, umyj”. Myślałam, że to obowiązek, że tak się robi zawsze. Okazało się, że on chciał, żebym się przełamała. To jest trochę tak jak z chorobą lokomocyjną. Kiedy się siedzi na miejscu pasażera, to człowiekowi jest niedobrze, robi się zielony, a kiedy kieruje, to już nic się nie dzieje. Kiedyś, jak widziałam rozkładające się ciała w workach, to obchodziłam je szerokim łukiem, teraz nie mam problemu, żeby je przygotować.
Dzieci wiedzą, co robisz?
Starszy syn wie. Kiedy jechałam na pierwsze szkolenie, powiedziałam mu, że chcę pracować w domu przedpogrzebowym i dbać o to, żeby nieboszczycy ładnie wyglądali w trumnie. On już widział osobę zmarłą. Ma dziesięć lat. Pięcioletniej córeczce jeszcze nic nie tłumaczyłam. Poczekam z tym ze trzy lata. Muszę iść na dół przygotować kolejne ciało.
Będziesz balsamować?
Najpierw zobaczę, czy nie ma robaków. Jeśli są, to oczyszczę.