Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Bez tchu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez tchu - ebook

Sześcioro nieznajomych. Jeden morderca. I walka o przetrwanie. . .

Dziennikarka Cecily Wong otrzymała życiową szansę – ma dołączyć do elitarnego zespołu, który chce zdobyć jeden z najwyższych szczytów świata.

Ale sprawy szybko przybierają niepomyślny obrót.

Niewyjaśniona kradzież.
Okropny wypadek.
Przerażający liścik:

Na górze jest morderca.

Wyruszyło sześcioro nieznajomych… Ilu powróci?

„Przejmująca dreszczem gra o wysoką stawkę na dużych wysokościach. Jestem zachwycony.”

Matt Haig

„Zapierająca dech, niezwykle oryginalna i emocjonująca”

Daily Express

„Pełna napięcia, mrożąca krew w żyłach i przerażająca”

Claire Douglas

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67510-88-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Dzień wej­ścia na szczyt

Od­dy­chaj, Ce­cily.

Zimne po­wie­trze wy­peł­niło jej płuca. Dziwne wra­że­nie. Kiedy so­bie wy­obra­żała, jak bę­dzie jej się tu od­dy­chało, my­ślała, że bę­dzie się czuła, jakby się du­siła. Dła­wiła. Może tro­chę jakby to­nęła.

Ale nic po­dob­nego.

Wiatr szczy­pał ją w po­li­czek, w ma­leńki skra­wek od­sło­nię­tej skóry mię­dzy ko­mi­nem na szyi a oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi, a po­tem moc­niej­szy po­dmuch o mały włos nie zwa­lił jej z nóg.

Ow­szem, było tu po­wie­trze, tylko nie speł­niało swo­jego za­da­nia.

Ona z ko­lei była okrop­nie zmę­czona. Mię­śnie pra­co­wały z mo­zo­łem, kiedy brnęła przez śnieg. Ale nie tylko mię­śnie miały trud­niej. Rów­nież jej krew. Jej płuca. Jej mózg.

Nic dziw­nego – w po­wie­trzu było za mało tlenu, na pewno mniej niż ilość, do któ­rej przy­wykł jej or­ga­nizm. Wy­so­ko­ścio­mierz w ze­garku wska­zy­wał, że wciąż znaj­do­wała się po­wy­żej ośmiu ty­sięcy me­trów. W stre­fie śmierci.

Serce wa­liło jej jak mło­tem. Spoj­rzała do tyłu przez ra­mię.

Idzie za mną?

Sta­nęła jak wryta. Kilka me­trów wy­żej do­strze­gła po­tężną syl­wetkę męż­czy­zny. Po­ru­szał się mo­zol­nie, roz­dep­tu­jąc świeży śnieg, śle­dząc ją, pró­bu­jąc do­go­nić. Ale nie... Za­mru­gała i zdała so­bie sprawę, że to tylko cień chmury na gór­skim zbo­czu.

Jej mózg był nie­do­tle­niony, więc nie mo­gła ufać na­wet wła­snym oczom.

To jak to jest? Idzie za mną? Czy czeka gdzieś ni­żej?

Nie są­dziła, że jej serce jest w sta­nie bić szyb­ciej, a jed­nak te­raz pę­dziło ga­lo­pem. Od­dech także przy­śpie­szył, kiedy z tru­dem ła­pała rzad­kie po­wie­trze. Na­gle za­krę­ciło jej się w gło­wie i nie­mal ze­mdlała.

Czy to istotne, czy jest wy­żej czy ni­żej od niej?

Póź­niej bę­dzie się o to mar­twić. Te­raz po­winna sku­pić się na tym, żeby prze­trwać.

Po­ru­szała się tak szybko, jak po­zwa­lało jej ciało. Je­den nie­for­tunny krok i mo­gła spaść w prze­paść. Tym­cza­sem gdzieś w tyle roz­brzmie­wały fan­to­mowe kroki.

Mu­siała zejść z góry.

I mu­siała to zro­bić sama.

.

SZKIC PIERW­SZY

„CZTER­NA­ŚCIE NA LEKKO” –

PRO­FIL LE­GENDY AL­PI­NI­ZMU

CE­CILY WONG

Na po­zio­mie mo­rza Char­les McVe­igh nie różni się ni­czym od in­nych lu­dzi. Ale w stre­fie śmierci – po­wy­żej ośmiu ty­sięcy me­trów – bu­dzą się w nim su­per­moce.

Kiedy sta­nął na szczy­cie Ma­na­slu, do­ko­nał cze­goś, co wielu wy­da­wało się nie­moż­liwe: w ciągu nie­ca­łego roku zdo­był czter­na­ście naj­wyż­szych szczy­tów świata bez uży­cia do­dat­ko­wego tlenu i lin, tym sa­mym ce­men­tu­jąc swoją re­pu­ta­cję naj­więk­szego ży­ją­cego al­pi­ni­sty.

Ak­cje ra­tun­kowe, w któ­rych brał udział, są być może na­wet bar­dziej in­spi­ru­jące niż jego wspi­nacz­kowe wy­czyny. Na Dhau­la­giri, trze­ciej gó­rze na jego li­ście, po­śpie­szył na po­moc dwóm Wło­chom, któ­rzy utknęli zdani na sie­bie po­wy­żej obozu czwar­tego. Ura­to­wał jed­nego z nich, nie­stety drugi zmarł wsku­tek od­nie­sio­nych ob­ra­żeń.

To, że udało mu się oca­lić przy­naj­mniej jedno ży­cie, choć bra­cia spę­dzili noc wy­sta­wieni na dzia­ła­nie lo­do­wa­tej tem­pe­ra­tury i bar­dzo roz­rze­dzo­nego po­wie­trza, za­krawa na cud. Ża­den z nich by nie prze­żył, gdyby Char­les nie był na tyle silny, żeby prze­rwać zej­ście i za­wró­cić z obozu trze­ciego. Po­zo­sta­łym ra­tow­ni­kom do­tar­cie do nich za­jęło nie­mal czter­na­ście go­dzin. Nie zdą­ży­liby na czas.

Dzięki tej ak­cji ra­tun­ko­wej – a także in­nym, prze­pro­wa­dzo­nym na Eve­re­ście, Broad Pe­aku i Czo Oju – Char­les zna­lazł się w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia świa­to­wych me­diów.

Co po­py­cha czło­wieka do tak eks­tre­mal­nych czy­nów? Mia­łam szczę­ście to­wa­rzy­szyć Char­le­sowi w jego ostat­niej wy­pra­wie na Ma­na­slu i po­znać od­po­wiedź na to py­ta­nie.1

Ce­cily za­mknęła lap­topa, sie­dząc w cia­snym po­koju ho­te­lo­wym, wy­soko nad ob­wie­szo­nymi fla­gami mo­dli­tew­nymi uli­cami Tha­mel, dziel­nicy tu­ry­stycz­nej Kat­mandu w Ne­palu. To jesz­cze nie był ide­alny wstęp do jej ar­ty­kułu, ale wy­star­czyło, żeby choć tro­chę ukoić sko­ła­tane nerwy. O wiele ła­twiej wy­rzeź­bić coś ze sła­bego wstępu, niż za­czy­nać od pu­stej strony.

Kie­dyś my­ślała, że pu­sta kartka jest tym, co prze­raża ją naj­bar­dziej. Te­raz jed­nak za sprawą Char­lesa McVe­igha miała zmie­rzyć się z czymś znacz­nie gor­szym.

Ze strefą śmierci na ósmej pod wzglę­dem wy­so­ko­ści gó­rze świata.

Głowa jej pę­kała z bólu po wczo­raj­szym wy­pa­dzie do baru Tom & Jerry’s. Nie za­mie­rzała dużo pić, ale je­den z jej ko­le­gów z ze­społu – Ame­ry­ka­nin Zak – sta­wiał, a kac wy­da­wał się nie­wielką ceną za więź, jaka się mię­dzy nimi wy­two­rzyła. Mu­siała dać z sie­bie wszystko na tej wy­pra­wie, tym­cza­sem już czuła się lekko roz­chwiana.

Gło­śne pu­ka­nie do drzwi przy­wo­łało ją do po­rządku. Otwo­rzyła i wpu­ściła do po­koju kie­row­nika wy­prawy Do­uga Man­nersa oraz głów­nego prze­wod­nika Mingmę Lakpę Sherpę. Spo­tkali się już dzień wcze­śniej na lot­ni­sku. Do­uga roz­po­znała od razu po bu­rzy srebr­nych wło­sów od­ci­na­ją­cych się od gór­skiej opa­le­ni­zny. Dziś jed­nak był nieco zgar­biony i wy­glą­dał na zmę­czo­nego. Zu­peł­nie nie przy­po­mi­nał tego dziel­nego pio­niera wspi­naczki i le­gendy bry­tyj­skiego al­pi­ni­zmu z jej wy­obra­żeń. Sporo czy­tała o jego do­ko­na­niach w gó­rach wy­so­kich: pięć razy Eve­rest, zdo­byty za­równo od po­łu­dnio­wej, jak i od pół­noc­nej strony, a także liczne pierw­sze wej­ścia na mniej znane szczyty w Ka­ra­ko­rum i Al­pach. Przez wiele lat pra­co­wał jako prze­wod­nik dla Sum­mit Extreme, jed­nej z naj­lep­szych świa­to­wych agen­cji or­ga­ni­zu­ją­cych ko­mer­cyjne wy­prawy wy­so­ko­gór­skie, po czym od­szedł, żeby za­ło­żyć wła­sną firmę Man­ners Mo­un­ta­ine­ering. Doug sły­nął ze swo­jego za­sad­ni­czego po­dej­ścia i przy­wią­zy­wa­nia du­żej wagi do bez­pie­czeń­stwa.

Sto­jący obok niego Mingma był drob­nym męż­czy­zną, ale Ce­cily wie­działa, że już pięt­na­ście razy wspiął się na Eve­rest. Nie mie­ściło jej się w gło­wie, ja­kiej trzeba od­wagi i wy­trzy­ma­ło­ści, żeby do­ko­nać cze­goś ta­kiego.

– Wszystko go­towe? – spy­tał Doug.

– Tak mi się zdaje. – Zer­k­nęła na wy­dru­ko­waną li­stę, którą przy­kle­iła do przed­niej okładki no­tesu, i za­pro­siła ich do środka, żeby do­ko­nali in­spek­cji sprzętu schlud­nie roz­ło­żo­nego na po­dwój­nym łóżku. Rano spraw­dziła wszystko z tu­zin razy, od­ha­cza­jąc każdą rzecz, którą ka­zano jej przy­wieźć. O ni­czym nie za­po­mniała. Ni­czego nie zo­sta­wiła w domu.

Tym ra­zem, na tej gó­rze mu­siała być ide­al­nie przy­go­to­wana.

– Jak się dziś masz? – spy­tał Mingma z bły­skiem w oku. Wczo­raj wie­czo­rem po­mógł jej tra­fić z po­wro­tem do ho­telu, po­da­jąc ne­pal­skiemu tak­sów­ka­rzowi wska­zówki do­jazdu.

– W po­rządku. – Przy­wo­łała na twarz wy­mu­szony uśmiech, a on po­kle­pał ją po ra­mie­niu, nie drą­żąc te­matu.

Pa­trzyła, jak Doug kry­tycz­nie lu­struje wzro­kiem jej ekwi­pu­nek. Pod­niósł je­den z bu­tów i spraw­dził po­de­szwę. To były wiel­kie trzy­war­stwowe buty wy­pra­wowe na ośmio­ty­sięcz­niki, z żół­tymi stup­tu­tami do ko­lan. Były w ide­al­nym sta­nie, nie­no­szone. Miały ochro­nić jej palce przed od­mro­że­niami. Ku­piła jed­nak za duże, dla­tego wsu­nęła do środka do­dat­kowe wkładki. Nie­mal cała al­pi­ni­styczna odzież – kom­bi­ne­zony i buty – była pro­du­ko­wana z my­ślą o męż­czy­znach. Ce­cily mu­siała do­ko­nać pew­nych po­pra­wek, żeby pa­so­wała na jej fi­gurę.

– Jesz­cze raz dzię­kuję, że za­pro­si­li­ście mnie na tę wy­prawę – po­wie­działa. – Pew­nie dziw­nie jest się wspi­nać z klien­tami. Wiem, że jak do­tąd sami wspie­ra­li­ście Char­lesa w jego mi­sji.

– Jest nam bar­dzo miło – od­po­wie­dział Mingma, a rzadki wą­sik po­ła­sko­tał go po no­sie, kiedy się uśmiech­nął. Cie­pło, które od niego biło, ra­żąco kon­tra­sto­wało z chłod­nymi po­mru­kami Do­uga. Ten z ko­lei jesz­cze bar­dziej spo­chmur­niał, kiedy prze­niósł wzrok na jej cze­kan z po­ma­rań­czo­wym sty­li­skiem i uprząż.

– Mam na­dzieję, że jest okej – rzu­ciła. – Wy­go­oglo­wa­łam naj­lep­sze uprzęże do wspi­naczki wy­so­ko­gór­skiej i ta miała do­bre opi­nie.

– Uj­dzie. Choć lep­sza by­łaby taka, którą za­pina się wo­kół ud.

Za­czer­wie­niła się.

– Och, nie wie­dzia­łam.

– Trzeba było za­py­tać. Go­ogle cię nie ura­tuje na ośmiu ty­sią­cach me­trów. – Doug odło­żył uprząż na łóżko, uwa­ża­jąc, żeby się nie po­plą­tała. – Na ogół, kiedy or­ga­ni­zuję wy­prawę, biorę ze sobą lu­dzi z od­po­wied­nim do­świad­cze­niem. Ni­gdy nie wia­domo, kiedy góra zwróci się prze­ciwko to­bie. Ry­zy­ku­jesz nie tylko swoje ży­cie.

– Wiem. Moja ostat­nia próba zdo­by­cia szczytu była bar­dzo po­ucza­jąca – oznaj­miła, sta­ra­jąc się przy tym nie wzdry­gnąć. – Na­wet coś o tym na­pi­sa­łam. On­line. Może czy­ta­łeś...?

Twarz Do­uga nie zdra­dzała żad­nych emo­cji.

– Ra­czej nie śle­dzę rze­czy w in­ter­ne­cie.

– Och, ja­sne. Po­my­śla­łam tylko, że mo­głeś to wi­dzieć, bo Char­les przy­znał, że wła­śnie dla­tego mnie za­pro­sił... – Wstyd jej było o tym wspo­mi­nać, ale jed­no­cze­śnie cie­szyła się, że to zro­biła. Przy­naj­mniej jedna osoba na tej wy­pra­wie nie czy­tała jej nie­sław­nego, acz po­pu­lar­nego bloga pod ty­tu­łem „Szczyt po­rażki” o tym, jak nie udało jej się do­trzeć na ża­den szczyt, który pró­bo­wała zdo­być. Kiedy Zak uświa­do­mił so­bie, z kim ma do czy­nie­nia, na­le­gał, że po­stawi na­stępną ko­lejkę.

– Wy­gląda na to, że wszystko w po­rządku. Mu­szę spraw­dzić, co u po­zo­sta­łych – po­wie­dział Doug. – Jak się spa­ku­jesz, zo­staw torby w po­koju. Mingma znie­sie je na dół. Spo­ty­kamy się w lobby równo o je­de­na­stej, po­tem wy­ru­szymy na lot­ni­sko.

Ce­cily się wy­pro­sto­wała.

– Ja­sne. – Omio­tła wzro­kiem cały sprzęt, który miała do spa­ko­wa­nia. Wło­żyła w niego oszczęd­no­ści swo­jego ży­cia. Wszystko, co po­sia­dała, le­żało na tym łóżku. Spoj­rzała na Mingmę. – My­ślisz, że prze­sa­dzi­łam?

Szerpa się ro­ze­śmiał.

– Po­win­naś zo­ba­czyć li­stę pana Zaka. Chyba bie­rze ze sobą na szczyt al­bum ze zdję­ciami dzieci. A ty co za­bie­rasz?

Za­gry­zła dolną wargę.

– Szcze­rze mó­wiąc, jesz­cze o tym nie my­śla­łam...

– Nie? – Za­mru­gał za­sko­czony. – W Tha­mel na każ­dym rogu sprze­dają flagi. Może też so­bie jedną spra­wisz? Masz tro­chę czasu.

– Na­prawdę? Świetny po­mysł. Dzięki, Mingma. Sko­czę po nią, jak tylko tu skoń­czę.

Szerpa po­chy­lił głowę, po czym wy­szedł za Do­ugiem. Ce­cily zło­żyła ubra­nia w kostkę, wło­żyła do torby i jesz­cze raz spraw­dziła każdy punkt na li­ście.

„Flaga na szczyt” na niej nie fi­gu­ro­wała. No ja­sne, że po­winna mieć ze sobą coś, co uwieczni jako pa­miątkę na zdję­ciu. Dla­czego wcze­śniej na to nie wpa­dła?

Kiedy wy­szła na tęt­niące ży­ciem ulice, na­gle ją olśniło.

Bo nie wie­rzysz, że ci się uda, od­po­wie­działa so­bie w du­chu.2

Ku­piw­szy kie­szon­kową wer­sję flagi Wiel­kiej Bry­ta­nii, Ce­cily ru­szyła z po­wro­tem do ho­telu. Gdy tylko roz­su­nęły się drzwi, ktoś wy­ce­lo­wał w nią te­le­fo­nem.

– Zo­bacz­cie, a oto jedna z mo­ich ko­le­ża­nek z ze­społu! – wy­krzyk­nął Zak.

Ce­cily wy­go­oglo­wała go po po­wro­cie z baru i od­kryła, że jest pre­ze­sem Talk­For­ward, ja­kiejś firmy z sie­dzibą w ka­li­for­nij­skiej Pe­ta­lu­mie, zaj­mu­ją­cej się no­wymi tech­no­lo­giami ko­mu­ni­ka­cyj­nymi.

– Przy­wi­taj­cie się z Ce­lią!

– Na­zy­wam się Ce­cily – po­wie­działa, ma­cha­jąc ręką do stadka roz­pro­mie­nio­nych dzieci o blond wło­sach wi­docz­nych na wy­świe­tla­czu.

Zak oto­czył ją ra­mie­niem i przy­cią­gnął do sie­bie, tak żeby oboje zmie­ścili się w ka­drze.

– Pa­mięć mi nieco szwan­kuje z po­wodu jet lagu. Dzieci, to Ce­cily! Świa­to­wej klasy dzien­ni­karka, która pi­sze ar­ty­kuł o Char­le­sie.

Ce­cily skrzy­wiła się, sły­sząc – nie­przy­sta­jący zbyt­nio do rze­czy­wi­sto­ści – opis swo­jej pracy, ale nie po­pra­wiła Zaka, a on chyba nie za­uwa­żył jej za­kło­po­ta­nia.

– O panu z gór! – krzyk­nął naj­młod­szy chło­piec.

– Zga­dza się, ko­leżko, o na­szym bo­ha­te­rze z Hi­ma­la­jów. No, do­bra, bar­dzo was ko­cham, ale mu­szę le­cieć. Góry na mnie cze­kają! – Za­koń­czył roz­mowę i ode­tchnął gło­śno. – Dziw­nie się czuję na myśl, że pew­nie przez dłuż­szy czas nie będę mógł z nimi po­roz­ma­wiać. Dzwo­ni­łaś już do swo­ich bli­skich?

– Szcze­rze mó­wiąc, wo­le­liby, że­bym się ode­zwała, do­piero jak wrócę cała i zdrowa.

– Ro­zu­miem. Och, spójrz­cie, kogo tu mamy! – Zak wska­zał po­nad jej ra­mie­niem w kie­runku windy. – Czy to nie Char­les?

Ce­cily od­wró­ciła się i po­czuła dziwne mro­wie­nie w brzu­chu.

– To on.

Oczy­wi­ście nie było trudno roz­po­znać Char­lesa McVe­igha. Ale na­wet tu­taj, w tym ho­telu peł­nym wspi­na­czy szy­ku­ją­cych się na wy­prawę wy­róż­niał się na tle in­nych. Był umię­śniony i wy­soki, w prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści ra­czej drob­nych al­pi­ni­stów. Miał na so­bie błę­kitną pi­ko­waną kurtkę pu­chową z logo Talk­For­ward wy­szy­tym na jed­nym rę­ka­wie, na piersi zaś i bejs­bo­lówce wid­niały jego ini­cjały – CM, przy czym M było sty­li­zo­wane na łań­cuch gór­ski.

Zak wy­pro­sto­wał się naj­bar­dziej, jak mógł, ale i tak nie się­gał Char­le­sowi na­wet do ra­mie­nia. Mimo to Ce­cily ro­zu­miała jego na­głą po­trzebę zro­bie­nia wra­że­nia. Char­les McVe­igh był już nie lada sławą w świe­cie wspi­nacz­ko­wym. Wkrótce miał stać się le­gendą – pierw­szą osobą, która do­kona bez­pre­ce­den­so­wego, nie­mal nie­moż­li­wego wy­czynu, ja­kim było wej­ście w stylu al­pej­skim bez uży­cia do­dat­ko­wego tlenu na wszyst­kie czter­na­ście ośmio­ty­sięcz­ni­ków, i to w ciągu jed­nego roku.

Swoją mi­sję na­zwał „Czter­na­ście na lekko”.

Więk­szość wspi­na­czy, ta­kich jak Ce­cily, Zak i reszta ich ze­społu, sto­so­wała styl wy­pra­wowy, zwany też ob­lęż­ni­czym, po­le­ga­jący na wy­ko­rzy­sta­niu wszel­kich do­stęp­nych udo­god­nień – tra­ga­rzy, po­rę­czó­wek, dra­bin, na­mio­tów słu­żą­cych za mesę, bu­tli tle­no­wych, in­ten­syw­nych pro­ce­dur akli­ma­ty­za­cyj­nych i in­dy­wi­du­al­nej opieki szer­pów – żeby bez­piecz­nie wejść na górę i z niej zejść. Char­les na­to­miast upra­wiał wspi­naczkę w naj­czyst­szej po­staci, re­zy­gnu­jąc z tego ca­łego wspar­cia.

I to wła­śnie z jego po­wodu Ce­cily zna­la­zła się tu­taj, w Kat­mandu. Char­les obie­cał jej wy­wiad, kiedy ukoń­czy swoją mi­sję. To miał być naj­więk­szy i naj­waż­niej­szy ar­ty­kuł, jaki kie­dy­kol­wiek na­pi­sze. Prze­ło­mowy dla jej ka­riery.

Te­raz na wi­dok Char­lesa za­częła szpe­rać w ple­caku w po­szu­ki­wa­niu no­tesu i dłu­go­pisu. Przy­po­mniała so­bie eks­cy­ta­cję Mi­chelle, swo­jej wy­daw­czyni, kiedy po­wie­działa o tym wy­róż­nie­niu. Dla ma­ga­zynu „Wild Out­do­ors” wy­wiad na wy­łącz­ność z naj­słyn­niej­szym wspi­na­czem świata byłby praw­dzi­wym ra­ry­ta­sem.

Ale Mi­chelle na­gle na­brała wąt­pli­wo­ści.

– Na­prawdę my­ślisz, że dasz radę? – spy­tała.

Ce­cily była pewna, że wy­daw­czyni wo­la­łaby wi­dzieć na jej miej­scu ko­goś ta­kiego jak Ja­mes, ów­cze­sny chło­pak Ce­cily i uznany dzien­ni­karz pi­szący o tu­ry­styce przy­go­do­wej. Ale za­miast niego zle­ce­nie do­stała wła­śnie ona – osoba sły­nąca głów­nie z tego, że nie do­ciera na szczyty. W do­datku Char­les po­sta­wił jej jesz­cze klu­czowy wa­ru­nek.

Naj­pierw mu­siała zdo­być z nim Ma­na­slu.

Nic dziw­nego, że Mi­chelle miała obiek­cje.

– Zro­bię, co w mo­jej mocy – od­parła Ce­cily.

Mi­chelle wes­tchnęła.

– Do­ce­niam sta­ra­nia, ale... po­słu­chaj. Roz­ma­wia­łam z na­szym ze­spo­łem re­dak­cyj­nym. Chcemy mieć ten ar­ty­kuł, ale nie mo­żemy ci za­pła­cić, do­póki nam go nie do­star­czysz.

Dla Ce­cily to było jak cios w be­be­chy.

– Mó­wisz po­waż­nie? W ta­kim ra­zie nic z tego, nie stać mnie na to. Mu­szę za­pła­cić za bi­lety lot­ni­cze, tre­ning, nie mó­wiąc już o ca­łym tym ekwi­punku i kosz­tach wy­prawy. – Opłat było wię­cej, ale Ce­cily zda­wała so­bie sprawę, jak de­spe­racko to za­brzmiało, i chciała za­cho­wać ja­kieś po­zory pro­fe­sjo­na­li­zmu.

– Może będę w sta­nie opła­cić ci po­dróż i do­rzucę jesz­cze coś eks­tra, je­śli bę­dziesz mi przy­sy­łać ra­porty z wy­prawy. Co do reszty... przy­kro mi, Ce­cily. Sama bę­dziesz mu­siała to ja­koś za­ła­twić.

– Po­kry­li­ście wszyst­kie koszty wy­prawy Ja­mesa na An­tark­tydę! A ten ar­ty­kuł bę­dzie znacz­nie waż­niej­szy niż tam­ten. Sama mó­wi­łaś, że to wy­wiad ży­cia.

– Ja­mes to je­den z na­szych naj­lep­szych dzien­ni­ka­rzy. Po­ka­zał już, co po­trafi. A ty...

– A ja nie.

Za­pa­dła nie­zręczna ci­sza, kiedy Mi­chelle nie za­opo­no­wała. Mózg Ce­cily pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach. Po­trze­bo­wała tego wy­wiadu, żeby się wy­bić. Wy­glą­dało jed­nak na to, że bę­dzie mu­siała po­sta­wić wszystko na szali, żeby tego do­ko­nać.

– A je­śli mi się uda?

– Je­śli ci się uda, za­pła­cimy ci. I do­sta­niesz ko­lejne zle­ce­nia. Uwierz mi, im wię­cej ko­biet o róż­nych ko­lo­rach skóry dla mnie pra­cuje, tym le­piej dla nas wszyst­kich. Ale se­rio: je­śli się spi­szesz, może wyjść z tego coś wię­cej niż tylko ar­ty­kuł do na­szego cza­so­pi­sma. Kon­trakt na książkę albo film. To prze­ło­mowy mo­ment, który może za­wa­żyć na two­jej ka­rie­rze. A te czę­sto się nie zda­rzają.

Od­dech Ce­cily wró­cił do normy. Do­brze było wie­dzieć, że Mi­chelle jej ki­bi­cuje, na­wet je­śli głów­nym po­wo­dem było to, że dzięki swo­jej na po­zór bia­łej ce­rze i chiń­skiemu na­zwi­sku Ce­cily re­pre­zen­to­wała naj­bar­dziej po­żą­daną wer­sję et­nicz­nej róż­no­rod­no­ści.

Mimo to słowa wy­daw­czyni wciąż brzmiały jej w uszach. Cho­dziło nie tylko o nada­rza­jącą się oka­zję, ale też o drugą stronę me­dalu, którą Mi­chelle prze­mil­czała: je­śli Ce­cily na­wali, bę­dzie mo­gła się po­że­gnać z ka­rierą dzien­ni­karki tu­ry­stycz­nej. Wróci do punktu wyj­ścia, wal­cząc o hi­sto­rie tak mar­nie płatne, że na­wet nie star­czy jej na je­dze­nie. Je­śli so­bie nie po­ra­dzi, nie dość, że po raz ko­lejny nie zdo­bę­dzie szczytu, to jesz­cze po raz ko­lejny za­wie­dzie na polu za­wo­do­wym.

Nie bę­dzie jej stać na wy­na­jem miesz­ka­nia.

A szczy­tem po­rażki sta­nie się jej ży­ciowa nie­za­rad­ność.

Char­les pod­szedł do skó­rza­nych fo­teli sto­ją­cych w lobby.

– Chodź, przy­wi­tajmy się, za­nim ob­le­gną go fani – po­wie­dział Zak i ru­szył w jego stronę.

Ce­cily zo­stała z tyłu, wciąż szu­ka­jąc dłu­go­pisu. Wi­dząc Char­lesa na żywo po raz pierw­szy od kilku mie­sięcy, uświa­do­miła so­bie, na co się wła­ści­wie po­ry­wała.

To miał być jej pierw­szy ośmio­ty­sięcz­nik. Je­den z naj­wyż­szych szczy­tów świata.

I je­den z naj­bar­dziej za­bój­czych.

Otrzą­snęła się ze stra­chu, który za­czął ją ogar­niać, i po­dą­żyła za Ame­ry­ka­ni­nem.

– Tak się cie­szę, że tu je­stem. – Zak z we­rwą uści­snął dłoń Char­lesa. Wy­da­wał się oszo­ło­miony jego osobą. – To dla mnie za­szczyt być człon­kiem tego ze­społu, se­rio.

Char­les przy­ło­żył rękę do piersi.

– Cała przy­jem­ność po mo­jej stro­nie. Pro­szę, usiądź­cie. Ce­cily, do­brze cię znów wi­dzieć.

– Cie­bie rów­nież. Trudno uwie­rzyć, że to się w końcu dzieje na­prawdę. – Pod­nio­sła swój no­tes. – Mogę za­dać ci kilka py­tań, skoro i tak cze­kamy na lot?

Ro­ze­śmiał się.

– Już chcesz prze­pro­wa­dzić wy­wiad? Nie taka była umowa...

Przy­wo­łała na twarz coś, co miało wy­glą­dać jak trium­falny uśmiech, li­cząc, że skłoni Char­lesa do zmiany zda­nia.

– Po­my­śla­łam, że skoro tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, nie je­ste­śmy jesz­cze na gó­rze, to nie bę­dziesz miał nic prze­ciwko kilku py­ta­niom przed wy­prawą.

Po­krę­cił głową nie­wzru­szony.

– Scho­waj no­tes. Spro­wa­dzi­łem cię tu, że­byś do­świad­czyła tego wszyst­kiego na wła­snej skó­rze. – Na­chy­lił się do niej, zni­ża­jąc głos i uno­sząc brwi. – Na­ciesz się tym.

– Prze­pra­szam, Char­les? – Po­de­szła do nich star­sza ko­bieta mó­wiąca z lekko nie­miec­kim ak­cen­tem. Char­les wstał i po­ca­ło­wał ją w oba po­liczki.

– Vanja! Jak się masz? Po­znaj Zaka Mit­chella, pre­zesa Talk­For­ward, pio­nier­skiej firmy tech­no­lo­gicz­nej. A to Ce­cily Wong, dzien­ni­karka, którą wy­bra­łem, aby mi to­wa­rzy­szyła. Wej­dzie z nami na Ma­na­slu, żeby mieć pe­łen ob­raz sy­tu­acji. Wy­wiadu udzielę, do­piero jak do­trzesz na szczyt, tak, Ce­cily?

Jej uśmiech zbladł. Dała so­bie chwilę, za­nim od­po­wie­działa.

– Tak.

– Je­stem pod wra­że­niem! – rzu­ciła z uzna­niem Vanja.

– A to Vanja Det­mers. Pro­wa­dzi hi­ma­laj­ską bazę da­nych w Kat­mandu. To ona we­ry­fi­ko­wała wszyst­kie zdo­byte przeze mnie szczyty w Ne­palu.

– I zro­bi­łam to z przy­jem­no­ścią, Char­les.

Ce­cily uści­snęła dłoń ko­biety, po czym za­pi­sała jej na­zwi­sko w no­te­sie.

– Przy­szłam ze­brać dane człon­ków wa­szego ze­społu, żeby póź­niej móc zwe­ry­fi­ko­wać wa­sze osią­gnię­cia. Mogę za­cząć od cie­bie, Ce­cily? – Vanja usia­dła obok niej i po­ło­żyła lap­topa na ni­skim sto­liku ka­wo­wym.

– No nie wiem...

– Chyba chcesz, żeby twoje na­zwi­sko tra­fiło do pod­ręcz­ni­ków hi­sto­rii, prawda?

Ce­cily się za­wa­hała.

– O ile mi się uda.

– Bez wąt­pie­nia – stwier­dziła Vanja. – Idziesz z Char­le­sem! Nie mo­gła­byś się zna­leźć w lep­szych rę­kach. A je­śli wpa­ku­jesz się w kło­poty, on cię ura­tuje.

Char­les się uśmiech­nął.

– Je­steś ko­chana, V. Ale po Czo wo­lał­bym, żeby tym ra­zem obyło się bez pro­ble­mów.

– Ach, Char­les, nie bądź taki skromny. Nic się tak do­brze nie sprze­daje, jak hi­sto­ria z ak­cją ra­tun­kową w tle, co nie? – od­parła ko­bieta, pra­wie że pusz­cza­jąc do niego oko. Otwo­rzyła lap­topa i za­częła śmi­gać pal­cami po kla­wia­tu­rze.

Ce­cily po­chy­liła się do przodu za­cie­ka­wiona. Re­jestr Hi­ma­layan Da­ta­base miał na celu ska­ta­lo­go­wa­nie każ­dego śmiałka, który pod­jął się próby zdo­by­cia ośmio­ty­sięcz­nika w Ne­palu.

– Je­steś Bry­tyjką? – spy­tała Vanja, a Ce­cily po­twier­dziła ski­nie­niem głowy. Po kilku stuk­nię­ciach w kla­wi­sze na ekra­nie po­ja­wiła się li­sta wszyst­kich Bry­ty­jek, które wspięły się na Ma­na­slu od 2008 roku. Ce­cily za­mru­gała szybko, zdu­miona, że jest tak krótka. Gdyby i jej się udało, by­łaby jedną z nie­wielu. To znowu jej uświa­do­miło, jak ogromne wy­zwa­nie ma przed sobą.

– Co ozna­cza gwiazdka przy nie­któ­rych na­zwi­skach? – spy­tała Ce­cily.

– Ach, to lata, kiedy wspi­na­cze do­tarli tylko do przed­wierz­chołka góry – wy­ja­śniła Vanja. – Cza­sem trudno jest za­ło­żyć po­rę­czówki aż na szczyt.

– W tym roku nam się uda – stwier­dził Char­les. – Bez obaw.

– Ce­cily? – Mingma po­chwy­cił jej spoj­rze­nie i przy­wo­łał ją do sie­bie ge­stem. U jego boku stała młoda ko­bieta w ja­skra­wo­żół­tym spor­to­wym to­pie na ra­miącz­kach i fio­le­to­wych leg­gin­sach. Poza ustami mu­śnię­tymi so­czy­ście czer­woną szminką nie miała na twa­rzy ani grama ma­ki­jażu.

Ku swo­jemu zdzi­wie­niu i ra­do­ści Ce­cily od razu ją roz­po­znała. To Elise Gau­thier, fran­cu­sko­ka­na­dyj­ska in­flu­en­cerka i al­pi­nistka, którą śle­dziła w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, od­kąd za­częła się in­te­re­so­wać świa­tem wy­praw wy­so­ko­gór­skich. Elise była znana z tego, że na­wet pod­czas wspi­naczki no­siła barwną odzież i śmiałą bi­żu­te­rię. Jej zdję­cia i fil­miki przy­ku­wały wzrok ja­skra­wymi ko­lo­rami i cie­kawą kom­po­zy­cją. Nie da się ukryć, że miała świetne oko.

Ce­cily nie mo­gła po­wstrzy­mać uśmie­chu.

– Mój Boże, Elise?

– We wła­snej oso­bie! – Ko­bieta na­su­nęła ciemne oku­lary na czu­bek głowy i rów­nież pro­mien­nie się uśmiech­nęła. – Znamy się?

– Prze­pra­szam, je­stem Ce­cily Wong, śle­dzę twój In­sta­gram. Je­steś dla mnie wielką in­spi­ra­cją. Wspi­nasz się na Ma­na­slu?

– Tak, z Char­le­sem. Ty chyba też?

– Ow­szem. Co za miła nie­spo­dzianka. Su­per, że je­ste­śmy w tym sa­mym ze­spole.

– Je­stem po­dob­nego zda­nia! – Po­chy­liła się, cmo­ka­jąc Ce­cily w oba po­liczki, po czym zła­pała ją za rękę i lekko ści­snęła. – My­śla­łam, że będę sama z chło­pa­kami, jak to zwy­kle bywa w gó­rach. Mo­żemy trzy­mać się ra­zem.

– Mam coś dla was – oświad­czył Mingma. Się­gnął do torby i wy­jął dłu­gie pa­sma po­ma­rań­czo­wego ma­te­riału ozdo­bio­nego bud­dyj­skimi sym­bo­lami. Je­den z szali owi­nął wo­kół szyi Ce­cily. – To khata. Na szczę­ście. Żeby wy­prawa prze­bie­gła po­myśl­nie.

Ce­cily prze­cią­gnęła je­dwabną tka­ninę mię­dzy pal­cami. Już kiedy tu le­ciała, nie­po­ko­iła się spo­tka­niem z po­zo­sta­łymi człon­kami ekipy, ale ze­szłego wie­czoru po­znała Zaka, który oka­zał się bar­dzo miły, choć tro­chę za­ro­zu­miały. Elise z ko­lei była jak pro­myk słońca, a Ce­cily pła­wiła się w jej bla­sku. Je­śli to miał być jej ze­spół, to po­winna dać radę.

Drzwi wej­ściowe roz­su­nęły się i do ho­telu wszedł Doug.

– Sa­mo­chody już cze­kają – oświad­czył. Uniósł dłoń i po­li­czył wszyst­kich po ci­chu. Na­gle zmarsz­czył czoło. – Mingma, on jesz­cze nie zszedł?

– Nie wi­dzia­łem go.

Doug zro­bił gniewną minę i spoj­rzał na ze­ga­rek. Było kilka mi­nut po je­de­na­stej.

– Ko­goś bra­kuje? – spy­tała Ce­cily.

– Tak, jed­nego z na­szych. Do­łą­czył w ostat­niej chwili. Na­zywa się...

Za­nim Mingma do­koń­czył, roz­legł się dźwięk otwie­ra­nych drzwi windy, z któ­rej wy­siadł męż­czy­zna w lu­strza­nych oku­la­rach i z cy­frową, za­pewne drogą lu­strzanką za­wie­szoną na szyi. Skrę­cił do sto­iska z kawą w rogu lobby, ale Doug prze­chwy­cił go w po­ło­wie drogi.

– Nie ma na to czasu, Grant. Mu­simy je­chać. Te­raz.

– Se­rio? Ku­pię tylko kawę i będę go­towy...

Ce­cily unio­sła brwi. Za­no­siło się na to, że w ze­spole bę­dzie jesz­cze je­den Bry­tyj­czyk, chyba na­wet w jej wieku albo tro­chę młod­szy. Jego sno­bi­styczny ak­cent kłó­cił się jed­nak z nie­chluj­nym wy­glą­dem. Wy­glą­dał, jakby do­piero co wy­to­czył się z baru. Grant wy­krzy­wił usta w gry­ma­sie nie­za­do­wo­le­nia, ale roz­po­go­dził się, gdy tylko do­strzegł Char­lesa.

– O, tu je­steś, bra­chu! Do­brze cię wi­dzieć. Wczo­raj za­la­łem się w trupa; stra­ci­łem cię z oczu w klu­bie, a po­tem obu­dzi­łem się w re­stau­ra­cji. Kla­syka ga­tunku. Go­towy na spo­tka­nie z górą?

– Jak naj­bar­dziej. – Char­les po­ru­szył jedną brwią. Nie wy­stą­pił na­przód i nie uści­snął dłoni Gran­towi, tak jak wcze­śniej Za­kowi, ale on się tym nie prze­jął. Naj­wy­raź­niej już się znali. Nie­mniej w to­wa­rzy­stwie Granta Ce­cily po­czuła się nieco mniej kom­for­towo. Za­cho­wy­wał się jak te aro­ganc­kie bubki z wyż­szych sfer, które pa­no­szyły się po uni­wer­sy­te­cie, jakby cały kam­pus na­le­żał do nich. Kto wie, może udzie­liła jej się bi­jąca od Do­uga wro­gość – nie żeby Granta to bar­dzo zmar­twiło.

– Nie mogę się do­cze­kać, aż to wszystko na­kręcę. Chcę uwiecz­nić każdą chwilę.

Doug od­kaszl­nął.

– No do­brze, ekipo. To w drogę.

– Mo­men­cik! – rzu­ciła Elise. – Vanja, mo­żesz zro­bić nam wspólne zdję­cie?

Stło­czyli się jako ze­spół, a Mingma roz­dał po­zo­stałe po­ma­rań­czowe szale. Char­les stał w środku, gó­ru­jąc nad całą resztą. Tych sied­mioro w za­sa­dzie ob­cych so­bie lu­dzi miało spę­dzić ra­zem naj­bliż­szy mie­siąc, pró­bu­jąc wspiąć się na jedną z naj­wyż­szych i naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych gór na świe­cie.

Ce­cily mo­gła mieć tylko na­dzieję, że jest na to go­towa.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: