- W empik go
Bez tchu - ebook
Bez tchu - ebook
Sześcioro nieznajomych. Jeden morderca. I walka o przetrwanie. . .
Dziennikarka Cecily Wong otrzymała życiową szansę – ma dołączyć do elitarnego zespołu, który chce zdobyć jeden z najwyższych szczytów świata.
Ale sprawy szybko przybierają niepomyślny obrót.
Niewyjaśniona kradzież.
Okropny wypadek.
Przerażający liścik:
Na górze jest morderca.
Wyruszyło sześcioro nieznajomych… Ilu powróci?
„Przejmująca dreszczem gra o wysoką stawkę na dużych wysokościach. Jestem zachwycony.”
Matt Haig
„Zapierająca dech, niezwykle oryginalna i emocjonująca”
Daily Express
„Pełna napięcia, mrożąca krew w żyłach i przerażająca”
Claire Douglas
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67510-88-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień wejścia na szczyt
Oddychaj, Cecily.
Zimne powietrze wypełniło jej płuca. Dziwne wrażenie. Kiedy sobie wyobrażała, jak będzie jej się tu oddychało, myślała, że będzie się czuła, jakby się dusiła. Dławiła. Może trochę jakby tonęła.
Ale nic podobnego.
Wiatr szczypał ją w policzek, w maleńki skrawek odsłoniętej skóry między kominem na szyi a okularami przeciwsłonecznymi, a potem mocniejszy podmuch o mały włos nie zwalił jej z nóg.
Owszem, było tu powietrze, tylko nie spełniało swojego zadania.
Ona z kolei była okropnie zmęczona. Mięśnie pracowały z mozołem, kiedy brnęła przez śnieg. Ale nie tylko mięśnie miały trudniej. Również jej krew. Jej płuca. Jej mózg.
Nic dziwnego – w powietrzu było za mało tlenu, na pewno mniej niż ilość, do której przywykł jej organizm. Wysokościomierz w zegarku wskazywał, że wciąż znajdowała się powyżej ośmiu tysięcy metrów. W strefie śmierci.
Serce waliło jej jak młotem. Spojrzała do tyłu przez ramię.
Idzie za mną?
Stanęła jak wryta. Kilka metrów wyżej dostrzegła potężną sylwetkę mężczyzny. Poruszał się mozolnie, rozdeptując świeży śnieg, śledząc ją, próbując dogonić. Ale nie... Zamrugała i zdała sobie sprawę, że to tylko cień chmury na górskim zboczu.
Jej mózg był niedotleniony, więc nie mogła ufać nawet własnym oczom.
To jak to jest? Idzie za mną? Czy czeka gdzieś niżej?
Nie sądziła, że jej serce jest w stanie bić szybciej, a jednak teraz pędziło galopem. Oddech także przyśpieszył, kiedy z trudem łapała rzadkie powietrze. Nagle zakręciło jej się w głowie i niemal zemdlała.
Czy to istotne, czy jest wyżej czy niżej od niej?
Później będzie się o to martwić. Teraz powinna skupić się na tym, żeby przetrwać.
Poruszała się tak szybko, jak pozwalało jej ciało. Jeden niefortunny krok i mogła spaść w przepaść. Tymczasem gdzieś w tyle rozbrzmiewały fantomowe kroki.
Musiała zejść z góry.
I musiała to zrobić sama.
.
SZKIC PIERWSZY
„CZTERNAŚCIE NA LEKKO” –
PROFIL LEGENDY ALPINIZMU
CECILY WONG
Na poziomie morza Charles McVeigh nie różni się niczym od innych ludzi. Ale w strefie śmierci – powyżej ośmiu tysięcy metrów – budzą się w nim supermoce.
Kiedy stanął na szczycie Manaslu, dokonał czegoś, co wielu wydawało się niemożliwe: w ciągu niecałego roku zdobył czternaście najwyższych szczytów świata bez użycia dodatkowego tlenu i lin, tym samym cementując swoją reputację największego żyjącego alpinisty.
Akcje ratunkowe, w których brał udział, są być może nawet bardziej inspirujące niż jego wspinaczkowe wyczyny. Na Dhaulagiri, trzeciej górze na jego liście, pośpieszył na pomoc dwóm Włochom, którzy utknęli zdani na siebie powyżej obozu czwartego. Uratował jednego z nich, niestety drugi zmarł wskutek odniesionych obrażeń.
To, że udało mu się ocalić przynajmniej jedno życie, choć bracia spędzili noc wystawieni na działanie lodowatej temperatury i bardzo rozrzedzonego powietrza, zakrawa na cud. Żaden z nich by nie przeżył, gdyby Charles nie był na tyle silny, żeby przerwać zejście i zawrócić z obozu trzeciego. Pozostałym ratownikom dotarcie do nich zajęło niemal czternaście godzin. Nie zdążyliby na czas.
Dzięki tej akcji ratunkowej – a także innym, przeprowadzonym na Evereście, Broad Peaku i Czo Oju – Charles znalazł się w centrum zainteresowania światowych mediów.
Co popycha człowieka do tak ekstremalnych czynów? Miałam szczęście towarzyszyć Charlesowi w jego ostatniej wyprawie na Manaslu i poznać odpowiedź na to pytanie.1
Cecily zamknęła laptopa, siedząc w ciasnym pokoju hotelowym, wysoko nad obwieszonymi flagami modlitewnymi ulicami Thamel, dzielnicy turystycznej Katmandu w Nepalu. To jeszcze nie był idealny wstęp do jej artykułu, ale wystarczyło, żeby choć trochę ukoić skołatane nerwy. O wiele łatwiej wyrzeźbić coś ze słabego wstępu, niż zaczynać od pustej strony.
Kiedyś myślała, że pusta kartka jest tym, co przeraża ją najbardziej. Teraz jednak za sprawą Charlesa McVeigha miała zmierzyć się z czymś znacznie gorszym.
Ze strefą śmierci na ósmej pod względem wysokości górze świata.
Głowa jej pękała z bólu po wczorajszym wypadzie do baru Tom & Jerry’s. Nie zamierzała dużo pić, ale jeden z jej kolegów z zespołu – Amerykanin Zak – stawiał, a kac wydawał się niewielką ceną za więź, jaka się między nimi wytworzyła. Musiała dać z siebie wszystko na tej wyprawie, tymczasem już czuła się lekko rozchwiana.
Głośne pukanie do drzwi przywołało ją do porządku. Otworzyła i wpuściła do pokoju kierownika wyprawy Douga Mannersa oraz głównego przewodnika Mingmę Lakpę Sherpę. Spotkali się już dzień wcześniej na lotnisku. Douga rozpoznała od razu po burzy srebrnych włosów odcinających się od górskiej opalenizny. Dziś jednak był nieco zgarbiony i wyglądał na zmęczonego. Zupełnie nie przypominał tego dzielnego pioniera wspinaczki i legendy brytyjskiego alpinizmu z jej wyobrażeń. Sporo czytała o jego dokonaniach w górach wysokich: pięć razy Everest, zdobyty zarówno od południowej, jak i od północnej strony, a także liczne pierwsze wejścia na mniej znane szczyty w Karakorum i Alpach. Przez wiele lat pracował jako przewodnik dla Summit Extreme, jednej z najlepszych światowych agencji organizujących komercyjne wyprawy wysokogórskie, po czym odszedł, żeby założyć własną firmę Manners Mountaineering. Doug słynął ze swojego zasadniczego podejścia i przywiązywania dużej wagi do bezpieczeństwa.
Stojący obok niego Mingma był drobnym mężczyzną, ale Cecily wiedziała, że już piętnaście razy wspiął się na Everest. Nie mieściło jej się w głowie, jakiej trzeba odwagi i wytrzymałości, żeby dokonać czegoś takiego.
– Wszystko gotowe? – spytał Doug.
– Tak mi się zdaje. – Zerknęła na wydrukowaną listę, którą przykleiła do przedniej okładki notesu, i zaprosiła ich do środka, żeby dokonali inspekcji sprzętu schludnie rozłożonego na podwójnym łóżku. Rano sprawdziła wszystko z tuzin razy, odhaczając każdą rzecz, którą kazano jej przywieźć. O niczym nie zapomniała. Niczego nie zostawiła w domu.
Tym razem, na tej górze musiała być idealnie przygotowana.
– Jak się dziś masz? – spytał Mingma z błyskiem w oku. Wczoraj wieczorem pomógł jej trafić z powrotem do hotelu, podając nepalskiemu taksówkarzowi wskazówki dojazdu.
– W porządku. – Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, a on poklepał ją po ramieniu, nie drążąc tematu.
Patrzyła, jak Doug krytycznie lustruje wzrokiem jej ekwipunek. Podniósł jeden z butów i sprawdził podeszwę. To były wielkie trzywarstwowe buty wyprawowe na ośmiotysięczniki, z żółtymi stuptutami do kolan. Były w idealnym stanie, nienoszone. Miały ochronić jej palce przed odmrożeniami. Kupiła jednak za duże, dlatego wsunęła do środka dodatkowe wkładki. Niemal cała alpinistyczna odzież – kombinezony i buty – była produkowana z myślą o mężczyznach. Cecily musiała dokonać pewnych poprawek, żeby pasowała na jej figurę.
– Jeszcze raz dziękuję, że zaprosiliście mnie na tę wyprawę – powiedziała. – Pewnie dziwnie jest się wspinać z klientami. Wiem, że jak dotąd sami wspieraliście Charlesa w jego misji.
– Jest nam bardzo miło – odpowiedział Mingma, a rzadki wąsik połaskotał go po nosie, kiedy się uśmiechnął. Ciepło, które od niego biło, rażąco kontrastowało z chłodnymi pomrukami Douga. Ten z kolei jeszcze bardziej spochmurniał, kiedy przeniósł wzrok na jej czekan z pomarańczowym styliskiem i uprząż.
– Mam nadzieję, że jest okej – rzuciła. – Wygooglowałam najlepsze uprzęże do wspinaczki wysokogórskiej i ta miała dobre opinie.
– Ujdzie. Choć lepsza byłaby taka, którą zapina się wokół ud.
Zaczerwieniła się.
– Och, nie wiedziałam.
– Trzeba było zapytać. Google cię nie uratuje na ośmiu tysiącach metrów. – Doug odłożył uprząż na łóżko, uważając, żeby się nie poplątała. – Na ogół, kiedy organizuję wyprawę, biorę ze sobą ludzi z odpowiednim doświadczeniem. Nigdy nie wiadomo, kiedy góra zwróci się przeciwko tobie. Ryzykujesz nie tylko swoje życie.
– Wiem. Moja ostatnia próba zdobycia szczytu była bardzo pouczająca – oznajmiła, starając się przy tym nie wzdrygnąć. – Nawet coś o tym napisałam. Online. Może czytałeś...?
Twarz Douga nie zdradzała żadnych emocji.
– Raczej nie śledzę rzeczy w internecie.
– Och, jasne. Pomyślałam tylko, że mogłeś to widzieć, bo Charles przyznał, że właśnie dlatego mnie zaprosił... – Wstyd jej było o tym wspominać, ale jednocześnie cieszyła się, że to zrobiła. Przynajmniej jedna osoba na tej wyprawie nie czytała jej niesławnego, acz popularnego bloga pod tytułem „Szczyt porażki” o tym, jak nie udało jej się dotrzeć na żaden szczyt, który próbowała zdobyć. Kiedy Zak uświadomił sobie, z kim ma do czynienia, nalegał, że postawi następną kolejkę.
– Wygląda na to, że wszystko w porządku. Muszę sprawdzić, co u pozostałych – powiedział Doug. – Jak się spakujesz, zostaw torby w pokoju. Mingma zniesie je na dół. Spotykamy się w lobby równo o jedenastej, potem wyruszymy na lotnisko.
Cecily się wyprostowała.
– Jasne. – Omiotła wzrokiem cały sprzęt, który miała do spakowania. Włożyła w niego oszczędności swojego życia. Wszystko, co posiadała, leżało na tym łóżku. Spojrzała na Mingmę. – Myślisz, że przesadziłam?
Szerpa się roześmiał.
– Powinnaś zobaczyć listę pana Zaka. Chyba bierze ze sobą na szczyt album ze zdjęciami dzieci. A ty co zabierasz?
Zagryzła dolną wargę.
– Szczerze mówiąc, jeszcze o tym nie myślałam...
– Nie? – Zamrugał zaskoczony. – W Thamel na każdym rogu sprzedają flagi. Może też sobie jedną sprawisz? Masz trochę czasu.
– Naprawdę? Świetny pomysł. Dzięki, Mingma. Skoczę po nią, jak tylko tu skończę.
Szerpa pochylił głowę, po czym wyszedł za Dougiem. Cecily złożyła ubrania w kostkę, włożyła do torby i jeszcze raz sprawdziła każdy punkt na liście.
„Flaga na szczyt” na niej nie figurowała. No jasne, że powinna mieć ze sobą coś, co uwieczni jako pamiątkę na zdjęciu. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła?
Kiedy wyszła na tętniące życiem ulice, nagle ją olśniło.
Bo nie wierzysz, że ci się uda, odpowiedziała sobie w duchu.2
Kupiwszy kieszonkową wersję flagi Wielkiej Brytanii, Cecily ruszyła z powrotem do hotelu. Gdy tylko rozsunęły się drzwi, ktoś wycelował w nią telefonem.
– Zobaczcie, a oto jedna z moich koleżanek z zespołu! – wykrzyknął Zak.
Cecily wygooglowała go po powrocie z baru i odkryła, że jest prezesem TalkForward, jakiejś firmy z siedzibą w kalifornijskiej Petalumie, zajmującej się nowymi technologiami komunikacyjnymi.
– Przywitajcie się z Celią!
– Nazywam się Cecily – powiedziała, machając ręką do stadka rozpromienionych dzieci o blond włosach widocznych na wyświetlaczu.
Zak otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie, tak żeby oboje zmieścili się w kadrze.
– Pamięć mi nieco szwankuje z powodu jet lagu. Dzieci, to Cecily! Światowej klasy dziennikarka, która pisze artykuł o Charlesie.
Cecily skrzywiła się, słysząc – nieprzystający zbytnio do rzeczywistości – opis swojej pracy, ale nie poprawiła Zaka, a on chyba nie zauważył jej zakłopotania.
– O panu z gór! – krzyknął najmłodszy chłopiec.
– Zgadza się, koleżko, o naszym bohaterze z Himalajów. No, dobra, bardzo was kocham, ale muszę lecieć. Góry na mnie czekają! – Zakończył rozmowę i odetchnął głośno. – Dziwnie się czuję na myśl, że pewnie przez dłuższy czas nie będę mógł z nimi porozmawiać. Dzwoniłaś już do swoich bliskich?
– Szczerze mówiąc, woleliby, żebym się odezwała, dopiero jak wrócę cała i zdrowa.
– Rozumiem. Och, spójrzcie, kogo tu mamy! – Zak wskazał ponad jej ramieniem w kierunku windy. – Czy to nie Charles?
Cecily odwróciła się i poczuła dziwne mrowienie w brzuchu.
– To on.
Oczywiście nie było trudno rozpoznać Charlesa McVeigha. Ale nawet tutaj, w tym hotelu pełnym wspinaczy szykujących się na wyprawę wyróżniał się na tle innych. Był umięśniony i wysoki, w przeciwieństwie do większości raczej drobnych alpinistów. Miał na sobie błękitną pikowaną kurtkę puchową z logo TalkForward wyszytym na jednym rękawie, na piersi zaś i bejsbolówce widniały jego inicjały – CM, przy czym M było stylizowane na łańcuch górski.
Zak wyprostował się najbardziej, jak mógł, ale i tak nie sięgał Charlesowi nawet do ramienia. Mimo to Cecily rozumiała jego nagłą potrzebę zrobienia wrażenia. Charles McVeigh był już nie lada sławą w świecie wspinaczkowym. Wkrótce miał stać się legendą – pierwszą osobą, która dokona bezprecedensowego, niemal niemożliwego wyczynu, jakim było wejście w stylu alpejskim bez użycia dodatkowego tlenu na wszystkie czternaście ośmiotysięczników, i to w ciągu jednego roku.
Swoją misję nazwał „Czternaście na lekko”.
Większość wspinaczy, takich jak Cecily, Zak i reszta ich zespołu, stosowała styl wyprawowy, zwany też oblężniczym, polegający na wykorzystaniu wszelkich dostępnych udogodnień – tragarzy, poręczówek, drabin, namiotów służących za mesę, butli tlenowych, intensywnych procedur aklimatyzacyjnych i indywidualnej opieki szerpów – żeby bezpiecznie wejść na górę i z niej zejść. Charles natomiast uprawiał wspinaczkę w najczystszej postaci, rezygnując z tego całego wsparcia.
I to właśnie z jego powodu Cecily znalazła się tutaj, w Katmandu. Charles obiecał jej wywiad, kiedy ukończy swoją misję. To miał być największy i najważniejszy artykuł, jaki kiedykolwiek napisze. Przełomowy dla jej kariery.
Teraz na widok Charlesa zaczęła szperać w plecaku w poszukiwaniu notesu i długopisu. Przypomniała sobie ekscytację Michelle, swojej wydawczyni, kiedy powiedziała o tym wyróżnieniu. Dla magazynu „Wild Outdoors” wywiad na wyłączność z najsłynniejszym wspinaczem świata byłby prawdziwym rarytasem.
Ale Michelle nagle nabrała wątpliwości.
– Naprawdę myślisz, że dasz radę? – spytała.
Cecily była pewna, że wydawczyni wolałaby widzieć na jej miejscu kogoś takiego jak James, ówczesny chłopak Cecily i uznany dziennikarz piszący o turystyce przygodowej. Ale zamiast niego zlecenie dostała właśnie ona – osoba słynąca głównie z tego, że nie dociera na szczyty. W dodatku Charles postawił jej jeszcze kluczowy warunek.
Najpierw musiała zdobyć z nim Manaslu.
Nic dziwnego, że Michelle miała obiekcje.
– Zrobię, co w mojej mocy – odparła Cecily.
Michelle westchnęła.
– Doceniam starania, ale... posłuchaj. Rozmawiałam z naszym zespołem redakcyjnym. Chcemy mieć ten artykuł, ale nie możemy ci zapłacić, dopóki nam go nie dostarczysz.
Dla Cecily to było jak cios w bebechy.
– Mówisz poważnie? W takim razie nic z tego, nie stać mnie na to. Muszę zapłacić za bilety lotnicze, trening, nie mówiąc już o całym tym ekwipunku i kosztach wyprawy. – Opłat było więcej, ale Cecily zdawała sobie sprawę, jak desperacko to zabrzmiało, i chciała zachować jakieś pozory profesjonalizmu.
– Może będę w stanie opłacić ci podróż i dorzucę jeszcze coś ekstra, jeśli będziesz mi przysyłać raporty z wyprawy. Co do reszty... przykro mi, Cecily. Sama będziesz musiała to jakoś załatwić.
– Pokryliście wszystkie koszty wyprawy Jamesa na Antarktydę! A ten artykuł będzie znacznie ważniejszy niż tamten. Sama mówiłaś, że to wywiad życia.
– James to jeden z naszych najlepszych dziennikarzy. Pokazał już, co potrafi. A ty...
– A ja nie.
Zapadła niezręczna cisza, kiedy Michelle nie zaoponowała. Mózg Cecily pracował na najwyższych obrotach. Potrzebowała tego wywiadu, żeby się wybić. Wyglądało jednak na to, że będzie musiała postawić wszystko na szali, żeby tego dokonać.
– A jeśli mi się uda?
– Jeśli ci się uda, zapłacimy ci. I dostaniesz kolejne zlecenia. Uwierz mi, im więcej kobiet o różnych kolorach skóry dla mnie pracuje, tym lepiej dla nas wszystkich. Ale serio: jeśli się spiszesz, może wyjść z tego coś więcej niż tylko artykuł do naszego czasopisma. Kontrakt na książkę albo film. To przełomowy moment, który może zaważyć na twojej karierze. A te często się nie zdarzają.
Oddech Cecily wrócił do normy. Dobrze było wiedzieć, że Michelle jej kibicuje, nawet jeśli głównym powodem było to, że dzięki swojej na pozór białej cerze i chińskiemu nazwisku Cecily reprezentowała najbardziej pożądaną wersję etnicznej różnorodności.
Mimo to słowa wydawczyni wciąż brzmiały jej w uszach. Chodziło nie tylko o nadarzającą się okazję, ale też o drugą stronę medalu, którą Michelle przemilczała: jeśli Cecily nawali, będzie mogła się pożegnać z karierą dziennikarki turystycznej. Wróci do punktu wyjścia, walcząc o historie tak marnie płatne, że nawet nie starczy jej na jedzenie. Jeśli sobie nie poradzi, nie dość, że po raz kolejny nie zdobędzie szczytu, to jeszcze po raz kolejny zawiedzie na polu zawodowym.
Nie będzie jej stać na wynajem mieszkania.
A szczytem porażki stanie się jej życiowa niezaradność.
Charles podszedł do skórzanych foteli stojących w lobby.
– Chodź, przywitajmy się, zanim oblegną go fani – powiedział Zak i ruszył w jego stronę.
Cecily została z tyłu, wciąż szukając długopisu. Widząc Charlesa na żywo po raz pierwszy od kilku miesięcy, uświadomiła sobie, na co się właściwie porywała.
To miał być jej pierwszy ośmiotysięcznik. Jeden z najwyższych szczytów świata.
I jeden z najbardziej zabójczych.
Otrząsnęła się ze strachu, który zaczął ją ogarniać, i podążyła za Amerykaninem.
– Tak się cieszę, że tu jestem. – Zak z werwą uścisnął dłoń Charlesa. Wydawał się oszołomiony jego osobą. – To dla mnie zaszczyt być członkiem tego zespołu, serio.
Charles przyłożył rękę do piersi.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę, usiądźcie. Cecily, dobrze cię znów widzieć.
– Ciebie również. Trudno uwierzyć, że to się w końcu dzieje naprawdę. – Podniosła swój notes. – Mogę zadać ci kilka pytań, skoro i tak czekamy na lot?
Roześmiał się.
– Już chcesz przeprowadzić wywiad? Nie taka była umowa...
Przywołała na twarz coś, co miało wyglądać jak triumfalny uśmiech, licząc, że skłoni Charlesa do zmiany zdania.
– Pomyślałam, że skoro technicznie rzecz biorąc, nie jesteśmy jeszcze na górze, to nie będziesz miał nic przeciwko kilku pytaniom przed wyprawą.
Pokręcił głową niewzruszony.
– Schowaj notes. Sprowadziłem cię tu, żebyś doświadczyła tego wszystkiego na własnej skórze. – Nachylił się do niej, zniżając głos i unosząc brwi. – Naciesz się tym.
– Przepraszam, Charles? – Podeszła do nich starsza kobieta mówiąca z lekko niemieckim akcentem. Charles wstał i pocałował ją w oba policzki.
– Vanja! Jak się masz? Poznaj Zaka Mitchella, prezesa TalkForward, pionierskiej firmy technologicznej. A to Cecily Wong, dziennikarka, którą wybrałem, aby mi towarzyszyła. Wejdzie z nami na Manaslu, żeby mieć pełen obraz sytuacji. Wywiadu udzielę, dopiero jak dotrzesz na szczyt, tak, Cecily?
Jej uśmiech zbladł. Dała sobie chwilę, zanim odpowiedziała.
– Tak.
– Jestem pod wrażeniem! – rzuciła z uznaniem Vanja.
– A to Vanja Detmers. Prowadzi himalajską bazę danych w Katmandu. To ona weryfikowała wszystkie zdobyte przeze mnie szczyty w Nepalu.
– I zrobiłam to z przyjemnością, Charles.
Cecily uścisnęła dłoń kobiety, po czym zapisała jej nazwisko w notesie.
– Przyszłam zebrać dane członków waszego zespołu, żeby później móc zweryfikować wasze osiągnięcia. Mogę zacząć od ciebie, Cecily? – Vanja usiadła obok niej i położyła laptopa na niskim stoliku kawowym.
– No nie wiem...
– Chyba chcesz, żeby twoje nazwisko trafiło do podręczników historii, prawda?
Cecily się zawahała.
– O ile mi się uda.
– Bez wątpienia – stwierdziła Vanja. – Idziesz z Charlesem! Nie mogłabyś się znaleźć w lepszych rękach. A jeśli wpakujesz się w kłopoty, on cię uratuje.
Charles się uśmiechnął.
– Jesteś kochana, V. Ale po Czo wolałbym, żeby tym razem obyło się bez problemów.
– Ach, Charles, nie bądź taki skromny. Nic się tak dobrze nie sprzedaje, jak historia z akcją ratunkową w tle, co nie? – odparła kobieta, prawie że puszczając do niego oko. Otworzyła laptopa i zaczęła śmigać palcami po klawiaturze.
Cecily pochyliła się do przodu zaciekawiona. Rejestr Himalayan Database miał na celu skatalogowanie każdego śmiałka, który podjął się próby zdobycia ośmiotysięcznika w Nepalu.
– Jesteś Brytyjką? – spytała Vanja, a Cecily potwierdziła skinieniem głowy. Po kilku stuknięciach w klawisze na ekranie pojawiła się lista wszystkich Brytyjek, które wspięły się na Manaslu od 2008 roku. Cecily zamrugała szybko, zdumiona, że jest tak krótka. Gdyby i jej się udało, byłaby jedną z niewielu. To znowu jej uświadomiło, jak ogromne wyzwanie ma przed sobą.
– Co oznacza gwiazdka przy niektórych nazwiskach? – spytała Cecily.
– Ach, to lata, kiedy wspinacze dotarli tylko do przedwierzchołka góry – wyjaśniła Vanja. – Czasem trudno jest założyć poręczówki aż na szczyt.
– W tym roku nam się uda – stwierdził Charles. – Bez obaw.
– Cecily? – Mingma pochwycił jej spojrzenie i przywołał ją do siebie gestem. U jego boku stała młoda kobieta w jaskrawożółtym sportowym topie na ramiączkach i fioletowych legginsach. Poza ustami muśniętymi soczyście czerwoną szminką nie miała na twarzy ani grama makijażu.
Ku swojemu zdziwieniu i radości Cecily od razu ją rozpoznała. To Elise Gauthier, francuskokanadyjska influencerka i alpinistka, którą śledziła w mediach społecznościowych, odkąd zaczęła się interesować światem wypraw wysokogórskich. Elise była znana z tego, że nawet podczas wspinaczki nosiła barwną odzież i śmiałą biżuterię. Jej zdjęcia i filmiki przykuwały wzrok jaskrawymi kolorami i ciekawą kompozycją. Nie da się ukryć, że miała świetne oko.
Cecily nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Mój Boże, Elise?
– We własnej osobie! – Kobieta nasunęła ciemne okulary na czubek głowy i również promiennie się uśmiechnęła. – Znamy się?
– Przepraszam, jestem Cecily Wong, śledzę twój Instagram. Jesteś dla mnie wielką inspiracją. Wspinasz się na Manaslu?
– Tak, z Charlesem. Ty chyba też?
– Owszem. Co za miła niespodzianka. Super, że jesteśmy w tym samym zespole.
– Jestem podobnego zdania! – Pochyliła się, cmokając Cecily w oba policzki, po czym złapała ją za rękę i lekko ścisnęła. – Myślałam, że będę sama z chłopakami, jak to zwykle bywa w górach. Możemy trzymać się razem.
– Mam coś dla was – oświadczył Mingma. Sięgnął do torby i wyjął długie pasma pomarańczowego materiału ozdobionego buddyjskimi symbolami. Jeden z szali owinął wokół szyi Cecily. – To khata. Na szczęście. Żeby wyprawa przebiegła pomyślnie.
Cecily przeciągnęła jedwabną tkaninę między palcami. Już kiedy tu leciała, niepokoiła się spotkaniem z pozostałymi członkami ekipy, ale zeszłego wieczoru poznała Zaka, który okazał się bardzo miły, choć trochę zarozumiały. Elise z kolei była jak promyk słońca, a Cecily pławiła się w jej blasku. Jeśli to miał być jej zespół, to powinna dać radę.
Drzwi wejściowe rozsunęły się i do hotelu wszedł Doug.
– Samochody już czekają – oświadczył. Uniósł dłoń i policzył wszystkich po cichu. Nagle zmarszczył czoło. – Mingma, on jeszcze nie zszedł?
– Nie widziałem go.
Doug zrobił gniewną minę i spojrzał na zegarek. Było kilka minut po jedenastej.
– Kogoś brakuje? – spytała Cecily.
– Tak, jednego z naszych. Dołączył w ostatniej chwili. Nazywa się...
Zanim Mingma dokończył, rozległ się dźwięk otwieranych drzwi windy, z której wysiadł mężczyzna w lustrzanych okularach i z cyfrową, zapewne drogą lustrzanką zawieszoną na szyi. Skręcił do stoiska z kawą w rogu lobby, ale Doug przechwycił go w połowie drogi.
– Nie ma na to czasu, Grant. Musimy jechać. Teraz.
– Serio? Kupię tylko kawę i będę gotowy...
Cecily uniosła brwi. Zanosiło się na to, że w zespole będzie jeszcze jeden Brytyjczyk, chyba nawet w jej wieku albo trochę młodszy. Jego snobistyczny akcent kłócił się jednak z niechlujnym wyglądem. Wyglądał, jakby dopiero co wytoczył się z baru. Grant wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia, ale rozpogodził się, gdy tylko dostrzegł Charlesa.
– O, tu jesteś, brachu! Dobrze cię widzieć. Wczoraj zalałem się w trupa; straciłem cię z oczu w klubie, a potem obudziłem się w restauracji. Klasyka gatunku. Gotowy na spotkanie z górą?
– Jak najbardziej. – Charles poruszył jedną brwią. Nie wystąpił naprzód i nie uścisnął dłoni Grantowi, tak jak wcześniej Zakowi, ale on się tym nie przejął. Najwyraźniej już się znali. Niemniej w towarzystwie Granta Cecily poczuła się nieco mniej komfortowo. Zachowywał się jak te aroganckie bubki z wyższych sfer, które panoszyły się po uniwersytecie, jakby cały kampus należał do nich. Kto wie, może udzieliła jej się bijąca od Douga wrogość – nie żeby Granta to bardzo zmartwiło.
– Nie mogę się doczekać, aż to wszystko nakręcę. Chcę uwiecznić każdą chwilę.
Doug odkaszlnął.
– No dobrze, ekipo. To w drogę.
– Momencik! – rzuciła Elise. – Vanja, możesz zrobić nam wspólne zdjęcie?
Stłoczyli się jako zespół, a Mingma rozdał pozostałe pomarańczowe szale. Charles stał w środku, górując nad całą resztą. Tych siedmioro w zasadzie obcych sobie ludzi miało spędzić razem najbliższy miesiąc, próbując wspiąć się na jedną z najwyższych i najbardziej niebezpiecznych gór na świecie.
Cecily mogła mieć tylko nadzieję, że jest na to gotowa.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------