- promocja
Bez wstydu. Sekspraca w Polsce - ebook
Bez wstydu. Sekspraca w Polsce - ebook
W czerwcu 2018 roku w warszawskim klubie go-go pojawiła się nowa dziewczyna. Tańczyła dla klientów i bawiła ich, rozmawiała z innymi pracownicami. Koleżanki nie wiedziały, że jest dziennikarką rozpoczynającą właśnie pracę nad reportażem o polskim świecie sekspracy. Pytania, które postawiła sobie na początku – kto pracuje w Polsce i świadczy usługi seksualne? jak te osoby postrzegają swoje zajęcie? – zaprowadziły ją na plan filmu porno, do klubu swingersów, przed internetowe sekskamerki i na spotkania z kobietami do towarzystwa. Poznani tak bohaterowie i bohaterki książki opowiedzieli jej o swoim życiu, wyborach i trudnej relacji ze społeczeństwem. Mówili otwarcie, szczerze i prosto w oczy. Bez wstydu, chociaż właśnie tego się od nich oczekuje.
Odważny i bezkompromisowy reportaż Karoliny Rogaskiej to nowe spojrzenie na osoby, które oceniamy zbyt łatwo i bezlitośnie. To ćwiczenie z empatii pokazujące, jak daleko jesteśmy zdolni posunąć się w próbie zrozumienia drugiego człowieka. To wreszcie wciągająca opowieść, w której znaleźć można odpowiedzi na pytania, które wstydzimy się zadawać.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67176-74-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Sylwia jestem. Ty na jakie stanowisko? Przychodzi do nas tyle dziewczyn, że już się gubię – mówi blondynka.
– Chcę tańczyć – przypominam.
– A skąd pomysł, żeby zostać akurat tancerką?
– W ogłoszeniu o pracę przeczytałam, że da się wyciągnąć nawet dziesięć tysięcy złotych miesięcznie. Teraz jestem sekretarką i nie ma szans, żebym tyle zarobiła. Lubię taniec, lubię, gdy mężczyźni na mnie patrzą – mówię. Przebąkuję też, że nie mam doświadczenia na rurze.
– Nie liczą się umiejętności. Ważne, żebyś miała chęci, a wszystkiego się z czasem nauczysz – zapewnia rekruterka.
Zaprasza mnie na „wieczór zapoznawczy”. Pyta, czy jest ktoś, kogo nie chciałabym spotkać w klubie. Nie? Niektóre dziewczyny boją się, że wpadnie ich chłopak, ojciec lub po prostu znajomy. Można zostawić zdjęcie takiego delikwenta u ochroniarzy. Oni przypilnują, żeby nie wszedł do środka.
Sylwia prowadzi mnie po schodach na dół. Pierwsze, co czuję, to dym. Na kanapach rozstawionych pod ścianami siedzą lub leżą dziewczyny w bieliźnie. Jest ich trzynaście. Większość z nich w jednej ręce trzyma papierosa, w drugiej – telefon. Powoli przeciągają palcami po ekranach. Widzę, że świecą się na nich ikonki portali społecznościowych. Jedna czyta książkę. Wydaje mi się, że to Mistrz i Małgorzata, ale nim zdążę zapytać, porwie ją wir pracy. Niektóre odrywają się od ekranów i rozmawiają. Jedna z nich wykrzykuje do Sylwii:
– Ty już po operacji?! Pokaż je, tylko zajrzę. – Odgina bluzkę rekruterki i zagląda w dekolt. Zaczyna się dyskusja, u którego chirurga plastycznego najlepiej zrobić piersi.
– Żyrafa robiła u takiego z Łodzi. Czeka się i trzeba wyłożyć jakieś szesnaście tysięcy, ale warto – przekonuje brunetka z mocno pomalowanymi oczami.
Dziewczyny dyskutują też o egzaminie na prawo jazdy, o planowanym wyjeździe na Mazury, o okropnym kliencie z wczoraj.
– To był idiota, rzucał się z łapami między nogi, ale żeby wydać pieniądze, to już nie był taki chętny.
Tancerki to studentki, młode matki, dziewczyny, które przyszły dorobić i siedzą tu drugi czy trzeci rok. Pracują kilka nocy w tygodniu. Mają między dwadzieścia a trzydzieści lat. Ich nogi i ręce są smukłe, ale umięśnione.
Przy barze stoi kierowniczka Magda. Wysoka, szczupła, w jeansach i zwykłym białym T-shircie. Jej popielate włosy sięgają do ramion. W szerokim uśmiechu pokazuje aparat na zęby. Macha do mnie na powitanie i wraca wzrokiem do stojącego przed nią laptopa. Obok, na wysokich barowych stołkach, przysiadły ubrane na czarno kelnerki.
Nie ma żadnych mężczyzn. Jedyni, którzy tu pracują, to ochroniarze przebywający piętro wyżej. Albo ci od ulotek, którzy cały czas są na mieście i razem z kilkoma dziewczynami zapraszają klientów do klubu.
– Witamy w królestwie kobiet. – Sylwia się śmieje.
Nie bawi się w przedstawianie mnie innym.
– To nowa tancerka. Która z was jej wytłumaczy co i jak? – rzuca. Po chwili odzywa się dziewczyna z długimi, sztucznymi rzęsami, platynowymi włosami, ubrana w biały, lateksowy komplet.
– Dobra, ja to zrobię. Marika, pomożesz?
Brunetka, do której kieruje pytanie, kiwa głową na znak zgody.
Dowiaduję się od nich, że zarabiam na drinkach stawianych przez facetów i tańcach prywatnych, przez moje ręce nie mogą przechodzić żadne pieniądze – i nie uprawiamy seksu z klientami. Mam dwadzieścia procent od ceny drinka i czterdzieści procent z tańca. Nie ma podstawy godzinowej. Poza tym mam tańczyć na rurze i pilnować listy, na której rozpisana jest kolejność dziewczyn.
– I szanujemy klientów. Oczywiście jeśli oni szanują nas. Część z tych, którzy tu przychodzą, zamienia się w jakichś dzikusów. Nie szczyp się wtedy i ciągnij z nich, ile się da – doradza Marika.
Dziewczyny pokazują mi pokoje przeznaczone na tańce prywatne. Są na drugim końcu skąpanego w różowym mroku klubu. Jest w nich jeszcze mniej światła niż na głównej sali. Lepsze są te z większym metrażem – gdy klient chce macać, to jest przestrzeń, żeby się odsunąć. Na koniec tańca wciskamy przycisk na pilocie, którzy leży na oparciu kanapy. Przychodzi kelnerka i wszystko rozlicza. Tancerka nie może brać od klientów żadnej gotówki – to już wiem.
Aśka, ta w lateksie, dodaje na koniec:
– Jak gość jest bardzo agresywny, to też możesz wcisnąć przycisk, żeby przyszła kelnerka. Tylko jak jest obłożenie, to najpewniej zajmie jej kilka minut. Więc moja rada jest taka: gdy klient się rzuca i zaczyna cię dusić, to po prostu stamtąd spierdalaj.
Wracamy do dziewczyn. Siadam na kanapie z kierowniczką, Magdą. Mam obserwować. Rozlega się krótki sygnał dźwiękowy. Jak w windzie, gdy zatrzymuje się na wybranym piętrze, tylko głośniejszy. To selekcjonerka, która siedzi na górze, daje znak, że przyszli klienci.
Tancerki odkładają telefony za bar, prostują się. Wciągają na nogi buty, tak zwane „szklanki”, z okołodziesięciocentymetrową platformą i szpilką wysoką na jakieś dwadzieścia. Menadżerka wyszukuje na YouTubie piosenkę i zaraz z głośników dudni Romantyczna miłość Vixen i Mery Spolsky: „Mógłbyś ją nosić na rękach, oddać się jej i być wiernym. Chciałbyś mieć kluczyk do serca jej, być dla niej odźwiernym? Chociaż kumple ci mówią, że cię wali po rogach, ty w niej widzisz anioła zesłanego do ciebie przez Boga”. Wtem selekcjonerka zbiega na dół i krzyczy:
– Sorry, dziewczyny! Fałszywy alarm. Ciapki przyszły – mówi. Ciapki, czyli faceci, którzy chętnie by weszli, ale nie mają zamiaru za to wejście zapłacić.
Dziewczyny znów rozsiadają się na kanapie. Ale następny alarm już nie jest fałszywy. Patrzę, jak tancerki wchodzą na podest i kręcą piruety, zwisają do góry nogami, wiją się po podłodze. Jedna z kelnerek, która jest prawą ręką kierowniczki, zauważa chyba przestrach w moich oczach. Podchodzi i mówi:
– To kwestia ćwiczeń. Patrzysz na to, co robią dziewczyny, i starasz się powtórzyć. Do tego raz w tygodniu najzdolniejsze prowadzą tu lekcje tańca. To co, będziesz w przyszłym tygodniu, podpiszesz umowę i startujemy?
Tak. Startujemy.
Dziewczyny w klubie nie wiedzą, że jestem dziennikarką i będę pisać wcieleniowy reportaż o ich pracy. Chcę się dowiedzieć, jakie emocje towarzyszą tańczeniu w takim klubie. Wcieleniówki to mój ulubiony sposób zbierania materiału. Pozwala na spotkanie z ludźmi w sytuacji, która im jest bliska, a dla mnie nowa. Dzięki nim mogę znaleźć się w miejscach, do których inaczej nie miałabym wstępu. Tak weszłam na dwudzieste szóste urodziny Radia Maryja, sprawdzałam, jak działa „terapia konwersyjna” (stosowana, żeby „uleczyć” osoby LGBT+), dwa razy zdarzyło mi się być w pracy z listonoszem, byłam też na wykładzie o Adolfie Hitlerze zorganizowanym dla nacjonalistów.
Opisywanie życia innych z takiej perspektywy daje szansę głębiej ich poznać, efektywniej pomóc, pokazać sytuację z bliskiego punktu widzenia. Mogę w ten sposób zrozumieć rzeczy, których inaczej nie byłabym w stanie pojąć. Chociaż zabrzmi to absurdalnie, na reportażach wcieleniowych czuję się sobą bardziej niż w niektórych codziennych sytuacjach. Inną ważną motywacją jest zastrzyk adrenaliny. To uczucie uzależnia.
Do tego wcieleniówki są atrakcyjne dla czytelników. Klikają się.
Argument o „klikalności” przekonuje redaktorkę mojego działu, by pozwoliła mi na realizację tego tematu. Jednak nie wszyscy podzielają jej zdanie i mój entuzjazm. Co ludzie pomyślą o Onecie, kiedy dowiedzą się, że zostałaś przez nas puszczona w takie miejsce? – pytają. Argumentuję kilkanaście minut: to ja tańczę, a nie cała redakcja. To wyjątkowa okazja, żeby poznać kluby go-go od środka, pokazać ten świat, obalić mity... A kiedy materiał jest już gotowy, dostaję zgodę na publikację, ale z zastrzeżeniem, że mam usunąć fragment, w którym wykonuję przed klientem taniec prywatny, bo „to jest za mocne”. Jeden z przełożonych rzuca jeszcze na koniec rozmowy:
– Myślałem, że jak tam idziesz, to po to, żeby rzucić światło na jakąś aferę... Pokazałaś tylko, jak pracuje się tancerkom, a przecież i tak każdy ma już zdanie na temat ich profesji.
Nic nie odpowiadam, ale słowa o tym, że „każdy ma zdanie”, zostają ze mną na dłużej. Dochodzę do wniosku, że rzeczywiście tak jest – większość zapytanych osób pewnie bez większego zastanowienia wyrazi jakąś opinię o pracy seksualnej. I to nawet – a może przede wszystkim – kiedy nie miała z nią styczności.
Pod tekstami o sekspracy publikowanymi w internecie pojawiają się setki komentarzy – użytkownicy prawią morały, obrażają osoby z branży. Niektórzy piszą o „najstarszym zawodzie świata”, stwierdzając, że skoro i tak istnieje od wieków, to można go chociaż opodatkować. Rzadziej pada stwierdzenie, że to wolny wybór jednostki, której należy się szacunek.
Społeczne podejście do pracy seksualnej dobrze ilustruje akapit z tekstu Łukasza Długowskiego z „Gazety Wyborczej”. Dziennikarz pisze, że „prostytucja jest jak trąd: istnieje, ale nie chcemy o tym wiedzieć. Państwo traktuje ją jak uporczywą plamę, której nie da się sprać z sukienki, więc udaje, że jej nie ma, a ludzie się brzydzą, ale korzystają”. Już pierwsze skojarzenie piszącego, „trąd”, jest znaczące. W tekście padają przede wszystkim statystyki z polskich badań o pracy seksualnej (realizowanych kilkanaście lat temu). Pojawiają się też wypowiedzi pracownic, które informują, ile zarabiają i na jakie usługi się godzą. Nie dowiadujemy się wiele o ich motywacjach.
Takie podejście w mediach nie jest niczym wyjątkowym – pełnych, pogłębionych wypowiedzi osób działających w seksbiznesie jest w nich mało. Jeżeli się pojawiają, to zazwyczaj są okraszone wypowiedziami eksperta, który tłumaczy, co te osoby tak naprawdę czują i mają na myśli.
W jednym z wywiadów z seksuologiem Andrzejem Gryżewskim czytam, że kobiety, które uprawiają seks za pieniądze, mają problem z tworzeniem relacji, są straumatyzowane, narażone na uzależnienia. Twierdzi on też, że „seks z prostytutką jest ryzykowny i można zakazić się chorobą przenoszoną drogą płciową, jest to wypożyczanie czyjegoś ciała za pieniądze. Sprowadzenie drugiej osoby, kobiety, do roli przedmiotu. Ta sytuacja nie jest dobra ani dla mężczyzny, ani dla tej kobiety”. Czy na pewno jest tak, jak twierdzi seksuolog? A może to jego interpretacja? Wykluczanie pracownic z rozmów o ich zajęciu ma miejsce nie tylko w przestrzeni medialnej. Na stronie internetowego „Codziennika Feministycznego” można przeczytać o sytuacji z 2017 roku, kiedy kawiarnia Stół Powszechny zorganizowała debatę pod tytułem Ciało w ogrodzie poświęconą „roli ciała w prostytucji”. Do dyskusji nie została zaproszona żadna osoba z doświadczeniem w seksworkingu. Świat naukowy stara się o rzetelną reprezentację w swoich badaniach, jednak nie są to materiały, które dotrą do szerokiego grona odbiorców. Jak wskazuje socjolożka dr Agata Dziuban z Uniwersytetu Jagiellońskiego, powszechne jest identyfikowanie i zrównywanie pracy seksualnej z handlem ludźmi. Naukowczyni bada temat od lat, pracowała z osobami, które świadczyły usługi na ulicy, i zaznacza, że taki dyskurs jest błędny i może być krzywdzący dla samych pracownic.
Dziuban wyjaśnia, że „funkcjonują dwie dominujące perspektywy, które skupiają się głównie na kobietach. Mężczyźni i osoby trans są praktycznie niewidzialne w debatach na temat pracy seksualnej, co też jest problemem, bo w efekcie niewiele działań profilaktycznych jest kierowanych właśnie do nich. Czyli z jednej strony bardzo wyraźny jest dyskurs, w którym przedstawia się osoby świadczące usługi seksualne jako dewiantki: skorumpowane, zdemoralizowane i stanowiące zagrożenie dla zdrowia publicznego”. Z drugiej strony – zauważa socjolożka – coraz bardziej popularny w Europie staje się dyskurs oparty na modelu ofiary: „Zasadza się on na przekonaniu, że żadna osoba, która mogłaby samodzielnie podejmować decyzje, nie podjęłaby takiej pracy, ponieważ uwłacza ona ludzkiej godności”. Pracę seksualną postrzega się też jako przemoc mężczyzn wobec kobiet, nawet jeżeli nie są one do niczego zmuszane i dobrowolnie godzą się na określone czynności. Tymczasem jeżeli przyjrzeć się wypowiedziom pracownic, swoją tekście postrzegają jako rozwiązanie najlepsze w danym momencie.
Doktor Izabela Ślęzak z Uniwersytetu Łódzkiego w artykule Kolektywny wymiar budowania zaangażowania w pracę seksualną kobiet świadczących usługi seksualne w agencjach towarzyskich podkreśla, że dla niektórych pracownic szef „stawał się niespodziewanie jedyną osobą, która prezentowała postawę otwartą, pełną zrozumienia, pozbawioną wartościowania, a jednocześnie oferującą konkretne rozwiązanie problemów”, które sprawiły, że zajęła się sprzedawaniem usług seksualnych. Zdarza się oczywiście też, że „pracodawca” wykorzystuje swoją pozycję, by gnębić zatrudniane osoby. Nie znaczy to jednak, że jest to praca zawsze związana z krzywdą, chociaż ruchy na rzecz osób pracujących seksualnie w dużej mierze wzięły się z krzywdy. A raczej ze sprzeciwu wobec niej.
Pierwsza organizacja zrzeszająca osoby świadczące usługi seksualne powstała w latach siedemdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Nazywała się Call off Your Old Tired Ethics (COYOTE), co można przetłumaczyć jako Daruj sobie swoją wyświechtaną etykę, chociaż takie tłumaczenie nie tworzy „zwierzęcego” akronimu. W tamtych czasach osoby zajmujące się sekspracą bywały często ofiarami seryjnych morderców i gwałcicieli, bo istniało społeczne przyzwolenie na traktowanie ich w ten sposób. Policja markowała śledztwa lub w ogóle nie podejmowała się rozwiązania spraw z przestępstwami wobec pracownic, uznając je za mało istotne.
Była to więc kwestia walki o przetrwanie i jednocześnie niezgody wobec policyjnej opresji. Pracujący w branży zrzeszali się, by powstrzymać handel ludźmi i pomagać jego ofiarom, przekonując przy tym, że do zwiększenia bezpieczeństwa może się przyczynić tylko dekryminalizacja, a więc zniesienie karalności wykonywania usług, ich nadzorowania czy organizowania – i wreszcie korzystania z nich. Widmo kary sprzyja bowiem rozkwitowi szarej strefy, wzmacnia lęk przed zgłaszaniem nadużyć z obawy, że też dostanie się wyrok lub narazi na niego kogoś bliskiego. Pracownicom i pracownikom nie chodziło o likwidację zawodu, bo on sam w sobie nie jest źródłem przemocy – za nią odpowiada system, w jakim zawód funkcjonuje. Zależało im na prawie do bycia sobą i kierowania swoim życiem. Osoby zajmujące się seksworkingiem często pochodziły ze społeczności dyskryminowanych – czarnych i LGBT+. Usługi seksualne były szansą na utrzymanie się.
W zamieszkach, które wybuchły w 1969 roku w barze Stonewall w Nowym Jorku, od początku brały udział seksworkerki, osoby czarne i transpłciowe. Ten opór przeciwko przemocy i wykluczeniu jest uznawany za wydarzenie, które przyspieszyło proces tworzenia się ruchów równościowych. Przez wiele lat starano się jednak wymazywać osoby, które były ważną częścią tych wydarzeń. W książkach i produkcjach filmowych opowiadano głównie o zbuntowanych białych gejach.
W Polsce walka o prawa osób pracujących seksualnie dopiero się zaczyna. W 2014 roku powstała pierwsza organizacja działająca na tym polu, Sex Work Polska. Jej członkinie przede wszystkim działają „w terenie”, pomagają osobom pracującym w agencjach chociażby poprzez zapewnienie im środków antykoncepcyjnych. Zapewniają też pomoc psychologiczną i prawną osobom, które doświadczyły przemocy, były mobbingowane lub przeżyły traumę i nie mogą sobie z nią poradzić.
Reprezentacja osób pracujących seksualnie w mediach wciąż jest jednak nikła. Nawet badaczki zajmujące się tematem skupiają się głównie na tak zwanym full-service escort (kiedyś napisałabym „prostytutki”, ale już wiem, że to niewłaściwe słowo – jeszcze będzie czas na wyjaśnienie, dlaczego tak jest). A przecież branża jest dużo bardziej rozbudowana: są osoby pracujące na kamerkach, dominy, tancerki, aktorzy i aktorki porno, masażystki erotyczne – i tak dalej.
Działają też kluby dla swingersów – miejsca, których właściciele często odżegnują się od bycia częścią seksbiznesu, jednak fakty są takie, że chociaż nie płaci się bezpośrednio za usługę seksualną, to odwiedza się je w celu odbycia stosunku.
Napisałam tę książkę, by oddać głos osobom pracującym seksualnie. Chciałam stworzyć przestrzeń tylko dla nich. Sprawdzić, ile jest mitów w wyobrażeniach na temat ich zajęcia. Bez pouczania i patrzenia na nie z góry.
Byłam ciekawa, jak wygląda ich praca, dlaczego ją wykonują, jak jej społeczne postrzeganie wpływa na ich życie. Czy boją się, że ktoś zrobi im krzywdę? Ile jest w tym wyzwolenia, a ile ograniczeń?
Zanim jednak zadałam im te pytania, zmierzyłam się z własnym wstydem i sprawdziłam swoją odwagę w klubie go-go.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------