Bez wyjścia - ebook
Czy jedna niepozorna decyzja może zmienić całe twoje życie?
Być może świat wokół ciebie nie jest tym, czym się wydaje. Prawdziwa władza działa w ukryciu, ci, którzy powinni ci pomagać, tak naprawdę cię obserwują. Jedno słowo może stać się wyrokiem, jeden krok w złą stronę – śmiertelną pomyłką. Prawda jest cenniejsza niż złoto, ale ukrywa się tam, gdzie niewielu ma odwagę zajrzeć.
Przyjazd do Stanów Zjednoczonych miał być dla niego szansą na lepszą przyszłość. Zamiast tego wpadł w sam środek przestępczego świata, gdzie każdy wybór może kosztować życie. Będzie musiał stawić czoła wrogom, o których istnieniu nie miał pojęcia, i spróbować przetrwać w mroku, który powoli zaczyna pochłaniać wszystko. U jego boku stanie kobieta równie piękna, co niebezpieczna – lecz czy jest sprzymierzeńcem, czy kolejnym zagrożeniem?
W świecie, gdzie zaufanie to luksus, a kłamstwo może ocalić życie, jedno pytanie pozostaje otwarte – czy z tej gry można jeszcze wyjść?
Kamil Pilczek urodził się 16 grudnia 2003 roku w Chorzowie. Miłośnik sportu i podróży, który w wolnym czasie oddaje się swojej pasji – pisaniu. Tworzy historie pełne napięcia i nieoczywistych wyborów, traktując literaturę jako odskocznię od codziennych obowiązków. Na co dzień pracuje jako policjant w Katowicach.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8308-959-1 |
| Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna w kapturze powoli wracał do domu po ciężkim dniu. Dochodziła godzina dwudziesta i słońce rzucało na niebo pomarańczowy blask, leniwie chowając się za horyzontem. Wraz z nadejściem zmierzchu pojawiał się lekki chłodny wiaterek, który przyjemnie łaskotał skórę. Mężczyzna czuł się zmęczony, lecz zadowolony. To był piękny dzień, który spędził, pomagając sąsiadowi w naprawie garażu. Kamil, bo on był tym mężczyzną, nie pasował do tego miejsca. Przyjechał do Stanów, gdy miał osiemnaście lat. Pomógł mu w tym kolega jego matki, który wyemigrował do Ameryki w podobnym wieku. Kamil miał zarabiać tu niezłe pieniądze i poznać nieco inne życie, ale poza tym naprawdę nie miał w tym kraju nic do roboty. Stany Zjednoczone są zbyt duże, aby wsiąść do auta i w jeden dzień poznać choćby promil tutejszych atrakcji. Gdy jednak przyjeżdża się do kraju, żeby dorobić sobie na czarno, każdy dzień wolnego to spora kwota, którą można przecież zatrzymać w kieszeni. Dlaczego jednak tu nie pasował? Dogadywał się z ludźmi z dzielnicy, pomagał im, a oni często zapraszali go na herbatę czy na wspólny wypad na miasto. Cóż, Kamil widział od samego początku, że pomimo masy możliwości, jakie ten kraj dawał, nie pasowało mu społeczeństwo. Może dlatego, że pochodził z Polski, gdzie niewiele jest osób o innym kolorze skóry, szpanerskim stylu ubioru, setkach różnych wyznań religijnych czy preferencji seksualnych. To był świat, który wydawał mu się… dziwny. Kluczem do zachowania spokoju ducha w tym miejscu była obojętność na wszystko, co się dzieje wokół. Tutaj ludzie mniejszą uwagę zwracają na zdolności manualne. Nie musisz wiedzieć, jak zmienia się koło w samochodzie, bo stać cię na kogoś, kto przyjedzie i to zrobi. Mając takie umiejętności, do kieszeni chłopaka wpadało często kilka dodatkowych dolarów i poszerzało grono znajomych. Właśnie dlatego lubił pomagać innym, ten zupełnie inny świat był dla niego niczym nieznana kraina, którą mógł podbić. Tutejszy system szkolnictwa czy po prostu pewne społeczne zasady sprawiały, że mógł się czuć jako całkiem inteligentny gość. Gdzieś z tyłu głowy chciał założyć w przyszłości interes, nieco większy niż dorywcze pomaganie sąsiadom. Marzył o spokoju, wierzył, że to właśnie spokój i brak problematycznych ludzi wokół dają szczęście. Dom przy plaży, może być nawet w jakimś kraju, w którym życie nie kosztuje wiele. Nie musi być duży, byle wystarczył dla niego i jego rodziny. Może jeszcze jakiś warsztat, obok przyjazny sąsiad. Szum fal, który zarówno budzi rano, jak i usypia wieczorem. Gdy jednak ma się szefa nad głową, taki scenariusz brzmi nierealnie. Kiedy tak szedł, zadzwonił telefon, wyrywając go z głębokich przemyśleń o swoich pierwotnych wyobrażeniach tego kraju. Niemal nic w życiu ostatecznie nie wygląda tak, jak sobie to wyobrażamy. Stany Zjednoczone mogą chyba każdemu kojarzyć się z różnorodnością, ale chłopak nie spodziewał się, że aż do tego stopnia. W dodatku ten cały amerykański sen, który może kiedyś był – a teraz jest – tylko wyobrażeniem, nierealnym dla większości ludzi.
– No nie… – westchnął i odebrał telefon. Dzwonił Luke, wspomniany kolega jego mamy, który pozwalał mu u siebie mieszkać. – Co tam? – zapytał i przyłożył telefon do ucha, po czym zatrzymał się i zaczął rozglądać.
– No cześć, chciałem tylko zapytać, czy dziś wrócisz do domu. Wiesz, ostatnio tak jakoś znikasz, kończysz pracę, a potem gdzieś się szwendasz. Chodzi mi tylko o to, że nie chcę kłamać. Wiesz, tak na wypadek, gdyby…
– Tak, wiem. Gdyby dzwoniła moja rodzina. Mówiłem ci już wielokrotnie, że dam sobie radę. Zresztą, praktycznie nie dzwonią – przerwał mu już znudzony tematem, który poruszają co tydzień. Podniósł dłoń i podrapał się po głowie, czekając i słuchając, czy Luke ma jeszcze coś do powiedzenia. Niestety najwyraźniej miał, gdyż postanowił nieco go powypytywać.
– A gdzie ty tak w ogóle nocujesz, co? Powiedz mi tylko, że nie plątasz się po ulicach z Tomem – dodał, chcąc jakoś przedłużyć rozmowę, lecz ta chwila nie była wymarzonym momentem na dyskusje dla Kamila. Wolał teraz ciszę i spokój.
– Spokojnie. Nocuję u… Cuddy. – Wymyślił na poczekaniu. Choć wcale nie była to dobra odpowiedź. Bał się kolejnych pytań, lecz Luke mimo wszystko rozumiał umysł młodego człowieka i pozwalał na przemilczenie pewnych tematów.
– No proszę, tylko wiesz. Musicie…
– Luke, dobranoc. – Zakończył szybko temat i się rozłączył. Na szczęście wiedział, że mężczyzna się nie obrazi. Często tak kończyli rozmowy, gdy Kamil nie chciał się z czegoś tłumaczyć lub Luke nie chciał słuchać historii chłopaka. Dogadywali się, czasem nawet całkiem nieźle, to im wystarczało. Wszystko zależało od dnia i okoliczności, ale czasem rozumieli się bez słów. Luke był mężczyzną z młodym umysłem i ciekawym podejściem do życia. Miał czterdzieści lat, uwielbiał nowinki technologiczne, teorie spiskowe i koszykówkę. Lubił słuchać różnych historii, a potem interpretować je na swój sposób. Kamil płacił mu za nocleg, w zamian dostawał wolny pokój, możliwość korzystania z domu i na przykład z małego basenu w ogrodzie. W ostatnim czasie Kamil miał pozwolenie od sąsiada na korzystanie z jego starej przyczepy kempingowej w zamian za pomoc przy naprawie garażu. Nie była w złym stanie. Chłopak umieścił w niej wygodny materac, dwie szafki i stolik z krzesłem. Nie spędzał tam zbyt wiele czasu. Czasem wolał przenocować w przyczepie niż budzić połowę domu Luke’a, zjawiając się w środku nocy. Po kwadransie spaceru dotarł już na miejsce. Otworzył drzwi kluczem i wszedł. W środku panował zapach egzotycznych roślin, mimo że nie było w nim ani jednej roślinki… Był to jakiś zapach łazienkowy, który Kamilowi się spodobał. Mężczyzna położył plecak z narzędziami na podłodze, a następnie włożył je do szuflady. Usiadł w kącie na materacu i zaczął się bawić banknotem dziesięciodolarowym. Nagle zaświeciła się malutka czerwona lampka przy komodzie. To taki mały system bezpieczeństwa, który ze swoim kumplem Steve’em zamontowali z ciekawości. Steve był w jego wieku, miał czarny kolor skóry i kochał technologię i informatykę. Potrafił doskonale tworzyć różne urządzenia z niczego, a w dodatku umiał hakować. Tę wiązkę laserową zrobił z Kamilem po to, aby pokazać mu, jak działają lasery. Była niewidoczna gołym okiem i wysyłała sygnał, gdy ktoś przekraczał prowizoryczny chodnik prowadzący do przyczepki. Chcieli zobaczyć, czy faktycznie coś takiego będzie działać. Zazwyczaj kot, mysz lub ktoś, kto przechodził przez przypadek zbyt blisko czujnika, uruchamiał sygnał. Chłopak spojrzał z obojętną miną na czujkę i znów odwrócił wzrok, bo ta lampka z milion razy świeciła się z byle powodu. Nawet nie miał pewności, czy ten system działa poprawnie. Co jakiś czas przychodzą tu jakieś dzieciaki szukające miejsca do zabawy albo bezdomni szukający schronienia, wtedy może faktycznie ta lampka spełnia swoją funkcję. Po chwili jednak lampka zaświeciła się ponownie, co oznaczało, że ktoś tu był. Kamil podniósł się powoli i spojrzał przez okno. Dostrzegł jedynie jakąś postać z zakrytą twarzą, oddalającą się. Przyglądał się jej przez chwilę, ale nie wiedział, kim jest ta osoba ani czego chciała. Nie potrafił dostrzec jej twarzy ani odgadnąć płci. Ktoś tu ewidentnie chciał być tajemniczy i to mu się udało. Nadal jednak sytuacja była podejrzana i tajemnicza, więc Kamil wyjął z szafki nóż i zacisnął w dłoni jego rękojeść, po czym powoli otworzył drzwi przyczepy. To mogła być jakaś pułapka, ale też głupi żart. Lepiej jednak być przygotowanym. Kto by go tu szukał i po co? Rozejrzał się, lecz na dworze nikogo nie było. Ta tajemnicza osoba zostawiła kartkę zwisającą na kawałku taśmy. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w życiu outsidera. Wziął kartkę i zaczął się jej przyglądać. Na odwrocie był krótki tekst w raczej poprawnym języku angielskim. Był napisany czarnym długopisem, litery były duże i ktoś ewidentnie chciał, aby list wyglądał ładnie. Ledwo dało się go odczytać z powodu ekstrawaganckiego stylu pisma.
– „Spotkajmy się jutro o godzinie dwudziestej w kawiarni. Potrzebuję twojej pomocy” – przeczytał pod nosem adresat tajemniczego tekstu i westchnął. – Dlaczego ktoś zostawił list i odszedł, zamiast bezpośrednio się do mnie odezwać…? – dodał. Wrócił do przyczepy i położył kartkę na szafce, lecz nadal coś nie dawało mu spokoju.
Tutaj nie ma nikogo, kto kiedykolwiek się ukrywał. Wszyscy zawsze byli raczej otwarci i bezpośredni. Każdy tu ufał Kamilowi, ludzie nie kryli się przed nim, nawet gdy ktoś chciał dyskretnie rozwiązać jakiś problem. To było podejrzane, nawet bardzo. W końcu okolica była raczej spokojna, choć bywały i gorsze chwile… Każdy znał tu każdego. Miasto było podzielone na część, którą można nazwać przedmieściami, i centrum. Luke mieszkał na przedmieściach, miał tu bowiem dom z ogrodem. To właśnie w tej części działał Kamil, do centrum nie wybierał się zbyt często, ponieważ nie chciał spotkać pewnego mężczyzny, który w całym kraju był poszukiwany pod pseudonimem „Black”. Handlował on bronią i narkotykami, działał na czarnym rynku, miał wszędzie swoich ludzi i wpływy. Dlaczego był konkurencją chłopaka, skoro ten pomagał ludziom, a nie rujnował ich życia? Bo Black również chciał im pomóc, lecz w nieco mniej szlachetny sposób. Wierzył w nieco inną formę pomocy. Ludzie naćpani narkotykami faktycznie na moment są oddaleni od swoich problemów, a jeśli sprawcą twoich problemów jest inny człowiek, można po prostu go zastrzelić. Taki rodzaj pomocy promował Black, nieuchwytny mafioso. W trakcie swojego krótkiego pobytu w USA, bo zaledwie przez kilka miesięcy, Kamil zamierzał trzymać się z daleka od kłopotów, tym bardziej że osobiście znał ludzi, którzy wpadli w tarapaty i nałóg przez tego barona. Niestety, nie każdemu da się pomóc, niektórzy zakopali się zbyt głęboko w tym wszystkim i dziś zostali już „skasowani” przez gang. Właśnie dlatego tu, w Stanach, chłopak się nieco zdystansował. Niegdyś był niesamowicie pozytywny i chętny do pomocy każdemu, dziś jednak wiedział już, jak może się to skończyć. Nieraz trudno pogodzić się z faktem, że czasem nawet jak ktoś zrobi wszystko, by pomóc innym, okaże się to niewystarczające. Tajemniczość tej sprawy zaprzątnęła myśli Kamila i spowodowała chęć pojawienia się w kawiarni o wyznaczonej godzinie. Wszystko powoli wokół stawało się dla niego rutyną, mimo że był w tym kraju dopiero miesiąc. Miał pracować na budowie i sporo zarabiać, lecz uznał tę pracę za bardzo szkodliwą i męczącą, więc niechętnie do niej chodził. Mimo wszystko trochę zarabiał w tym fachu, choć starał się nie wydawać tych pieniędzy. Skoro już przyjechał dla tej pracy, to uznał, iż może przeboleć te kilka miesięcy, bo stawką są naprawdę dobre zarobki. Raz jeszcze młody mężczyzna chwycił telefon i zaczął przeszukiwać listę kontaktów. Wybrał numer do Stevena i zadzwonił do niego. Ten odebrał telefon prawie natychmiast i odezwał się entuzjastycznym głosem:
– Cześć, stary, co słychać? – zapytał. Cenił sobie wiedzę o sąsiadach i wiedział tu wszystko o absolutnie każdym. Był faktycznie osobą o wielu talentach.
– Cześć, słuchaj, ktoś przed chwilą przyszedł zamaskowany pod moją przyczepę i powiesił kartkę na drzwiach. Napisał, że potrzebuje pomocy i chciałby spotkać się w kawiarni jutro o godzinie dwudziestej. Wiem, że twoja dziewczyna tam też czasem bywa. Może zapytałbyś ją, czy zna kogoś, kto tam przesiaduje. Może jest tam ktoś, kto się wyróżnia? Chciałbym wiedzieć, kim jest ta osoba – wytłumaczył koledze przez telefon.
Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza, ale potem Steven się odezwał.
– Cholera, bracie. Teraz to mi dałeś zagadkę. Pewnie, zapytam Nicky, ale wątpię. Wiesz, mało kto zwraca uwagę na takie szczegóły – odparł podekscytowanym głosem czarnoskóry kolega.
– Wiem, wiem. Może zbytnio się przejmuję. – Kamil westchnął, bawiąc się kartką i jeszcze raz czytając jej treść.
– Może ktoś incognito próbuje cię zaprosić na randkę? – Zaśmiał się głośno Steve. Jego pomysł był tak niedorzeczny, że nawet udało mu się rozśmieszyć nim Kamila. Wkrótce obaj śmiali się do telefonu.
– Chciałbym mieć takie zmartwienia. No, ale zobaczymy. Daj mi znać, jeśli Nicky coś przyjdzie do głowy. Dzięki. – Kamil zakończył rozmowę i złapał się za głowę. Jeszcze raz zaśmiał się i odłożył telefon.
Słońce już zaszło, na dworze szybko robiło się ciemno, więc przyszła pora się położyć. Do pracy chłopak wstawał o piątej. Nawet nie chciał teraz o tym myśleć, wolał się nad tym głowić następnego dnia, gdy będzie nosił cegły. Dostał on propozycję pracy jako pomocnik murarza. Mógł też pracować na dachu za większe pieniądze, lecz to była katorga. Upał był nieziemski, mimo że zaczynała się jesień. Często na dachu kładło się czarną papę podkładową lub blachę, które dodatkowo przyciągały promienie słoneczne i potęgowały odczuwanie upałów.
Następnego ranka Kamil pojechał do pracy, nie myśląc o tajemniczej kartce. Czekał na telefon od Stevena. Może jego dziewczyna wie coś, co powinno się przydać. Jeżeli nie, dopiero wtedy zacznie się martwić. Ktoś przyszedł i poprosił go o pomoc, to przecież normalna sytuacja, dlaczego więc się denerwuje? Lecz dziwne było to, że ktoś zrobił to anonimowo i niebezpośrednio. Przypomniały się mu czasy, kiedy robił to samo, będąc dzieckiem. Zapisywał anonimowo problemy na kartce i podrzucał ją gdzieś, aby usłyszeć, co inni ludzie mówią na ten temat. Czasem zdołał usłyszeć rozwiązanie czy opinię innych ludzi na dany temat. Jeśli ktoś nie prosi o pomoc bezpośrednio, tylko w taki sposób, to albo faktycznie ma kłopoty, albo… to jakaś pułapka, tym bardziej że o przyczepie nie wie nikt poza Stevenem, czyli ktoś go śledzi. Uświadomienie sobie tego jeszcze bardziej podziałało na jego wyobraźnię. Choć widział w życiu wiele złych rzeczy, to nadal wierzył w dobro i brak złych intencji w działaniach innych ludzi. Te przemyślenia same wpychały się do jego głowy, nieważne, jak bardzo próbował je odgonić. One jednak były jak fale uderzające o wybrzeże. Przychodziły po kolei, cierpliwie uderzając w klif, i uszkadzały go tak długo, aż zrobiły dziurę. Przez to wszystko chłopak gorzej dziś pracował, lecz nadal udało się postawić im kilka nowych ścian. Mimo że praca była ciężka, mężczyzna nadal ją tolerował, bo widział postępy i swój wkład, co dla niego było ważne. Nie ma chyba osoby, która by się zgodziła na tak ciężką pracę, nie widząc jakichkolwiek jej efektów. Po zakończeniu pracy idealnie w porze obiadowej zadzwonił Steven. Powiedział, że niestety nie ma żadnych informacji. To oczywiście rozczarowało nieco Kamila, lecz i tak nie liczył na cuda. No trudno, życie jest jedno, pierwsze i ostatnie, nie ma więc w nim czasu na strach. Wieczorem, nieco zmęczony pracą, skierował się do kawiarni na przedmieściach. Mieściła się ona pół godziny od domu Luke’a i czterdzieści pięć minut od przyczepy kempingowej. Pogoda zaczęła się niespodziewanie zmieniać. Słoneczny dzień, podczas którego niemal nie dało się oddychać, zmienił się w pochmurny wieczór i zaczynało padać. Kamil stał przed kawiarnią, co jakiś czas spoglądając na zegarek, w środku nie widział nikogo nietypowego. Nie zauważył też, aby ktokolwiek się tu kręcił. O dwudziestej wszedł do kawiarni i skinął głową w stronę dwójki znajomych, którzy siedzieli przy ścianie, popijali kawę i rozmawiali. Jakaś randkująca para siedziała przy innym stoliku. Chłopak powolnym krokiem zbliżył się do kontuaru i zaczął przyglądać się filiżankom stojącym obok. Podszedł do niego młody, przystojny barista i z uśmiechem podsunął mu pusty talerzyk.
– Jaką kawusię pijemy? – zapytał i zaczął wycierać kubek.
– Nie piję kawy. Macie może herbatę? – zapytał. Może nikt nie przyjdzie? Może ktoś robi sobie żarty albo się spóźni?
– Tak, mamy herbatę. Jaką pan chce? – Barista zaczął już grzebać w paczce z rodzajami herbat.
– Poproszę malinową – odpowiedział i położył odliczoną kwotę na blacie.
Mijały kolejne minuty. Ludzie wchodzili do środka i wychodzili, ale nikt specjalny się nie pojawił. W związku z tym po pół godziny mężczyzna postanowił opuścić lokal. Skorzystał jeszcze z łazienki i wyszedł z budynku. Skręcił za róg i zaczął iść w stronę, z której przyszedł, wsłuchując się w szum deszczu i chłonąc jego cudowny zapach. Nagle ktoś zawołał go.
– Stój! – Usłyszał nieznajomy damski głos z dziwnym akcentem. Cholernie seksownym, lecz zdecydowanie nie stąd. Może to ta osoba. Teraz to już nieźle się spóźniła. Kamil odwrócił się i podszedł nieco bliżej, po czym stanął pod dużym szyldem starego, zamkniętego sklepu spożywczego, chroniąc się przed deszczem.
– Myślałam, że spotkamy się przed kawiarnią. A ty kazałeś mi tu czekać na deszczu – odezwała się postać w kapturze, patrząc na to, jak on zareaguje.
Ten argument wydawał się Kamilowi tak bezsensowny, że postanowił go zignorować i kontynuować temat pierwotnie założony.
– Kim jesteś? – rzucił i wyjął ręce z kieszeni.
Na to pytanie dziewczyna ściągnęła kaptur, ukazując swoją twarz. Definitywnie nie pochodziła stąd. Miała nieco ciemniejszą karnację, duże zielone oczy, mały nos oraz duże, lecz naturalne, piękne usta i gruby, skomplikowany warkocz spleciony z brązowych włosów. Przyjrzał się jej dokładnie. Była tego samego wzrostu. Nawet przez czarny płaszcz dało się dostrzec jej wysportowaną sylwetkę. Była niesamowicie piękna i wyglądała jak modelka.
– Jestem… Chodźmy gdzieś indziej. Znam pewne miejsce – powiedziała stanowczo i się odwróciła.
Chłopak podążał za nią przez kilka minut, aż dotarli do starego, opuszczonego domu na końcu miasteczka. Weszli do środka przez okno. W pomieszczeniu stała jedynie stara kanapa i leżał malutki plecak. Dziewczyna wzruszyła ramionami i się zaśmiała.
– Nie myśl, że tak mieszkam, kochanie. Muszę się ukrywać. Wynajmuję mieszkanie, lecz wpadłam w kłopoty i ktoś mnie śledził, więc zerwałam umowę. Nikt nie może wiedzieć, gdzie mieszkam – zaczęła się tłumaczyć i usiadła na sfatygowanej kanapie, on jednak wolał stać. Czyli wpadła w poważne kłopoty. Jej styl mówienia, chodu i ubioru ewidentnie dowodził, że to kobieta dumna i pewna siebie.
– Wybacz. Zapomniałam dodać. Jestem Samira – powiedziała z szerokim uśmiechem, akcentując swoje imię.
– Dlaczego mnie szukałaś? Czemu wierzysz, że mogę ci pomóc? – zapytał, decydując się jednak usiąść na końcu kanapy.
– Słyszałam, że znasz tu każdego i pomagasz ludziom. Stwierdziłam, że muszę spróbować. Naprawdę smakują mi drinki w tym miasteczku i żal mi się wyprowadzać – odparła cicho i wzruszyła ramionami. Na jej dłoni dało się zauważyć tatuaż przedstawiający różę. Na jej plecaku też widniała róża. Może kobieta lubi ten kwiat lub coś dla niej znaczy.
– No dobra. Opowiedz, jaki masz problem – kontynuował. Niezbyt jej ufał, ale może sprawa nie jest tak poważna, tylko ona ją wyolbrzymia.
Samira wzięła głęboki wdech, pochyliła się nieco i pokiwała głową.
– To było dwa dni temu. W klubie kawałek stąd. Bawiłam się tam z jakimś chłopakiem i jego dwoma braćmi. Wypiliśmy kilka drinków, tańczyliśmy do muzyki. Wiesz, normalna zabawa. Tylko że jeden z nich miał ewidentnie słabą głowę i złapał mnie za tyłek – zaczęła opowiadać. To brzmiało jak zwykła historia z imprezy, prosty problem do rozwiązania.
– I dałaś mu z liścia? – dokończył, próbując przewidzieć oczywisty przebieg wydarzeń w takich sytuacjach.
Kobieta parsknęła i poklepała go po ramieniu. Mimo iż go nie znała, chciała szybko przełamywać lody.
– Dostał dwa strzały w mordę. Wiesz, poleciała krew i takie tam. Tylko problem polega na tym, że ja też trochę za dużo wygadałam tym debilom. Gonili mnie i krzyczeli, że mnie znajdą i oddadzą policji – dokończyła historię Samira. Teraz już jednak wyglądała na nieco zmartwioną, a jej cwany uśmieszek zniknął.
– Czemu policja to dla ciebie taki duży problem? Nie zrobią ci nic za walnięcie kogoś w nos. Jeszcze w takich okolicznościach – odparł jedynie. Nie bardzo rozumiał, dokąd ta historia zmierza i po co jest jej potrzebny.
Dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na chłopaka.
– Głupku, nie jestem stąd. Pochodzę z Kolumbii. Musiałam uciec z kraju. Jak mnie znajdą, zostanę deportowana. Ty znasz tu wszystkich, a ja chcę tylko się dogadać z tamtymi gośćmi, żebyśmy znowu nie musieli się bić. A potem wrócić do swojego beztroskiego życia w tym jakże wolnym kraju – zakończyła krótko, podsumowując temat.
Czyli ona jest tu nielegalnie, sprawa trochę zaczęła śmierdzieć. Z drugiej strony… można po prostu ich pogodzić. Szybka sprawa, tak jak myślał. Jutro będzie po wszystkim, a w dodatku będzie miał kolejny dobry uczynek na koncie. Kamil chciał zrobić to teraz i mieć kłopot z głowy. Podniósł się z kanapy i spojrzał na kobietę.
– Okej. Kim są ci ludzie, z którymi zadarłaś? – dopytał jeszcze i sięgnął po telefon, aby zadzwonić, że chce się spotkać. Miał numery do wystarczającej liczby osób, żeby móc się porozumieć z każdym. Oczywiście z odrobiną pomocy ze strony Stevena.
– To są… jeśli dobrze pamiętam, bracia Carterowie – powiedziała niepewnie po chwili zastanowienia i uniosła brew. Na tę wiadomość mężczyzna rzucił telefon na łóżko i rozłożył ręce szeroko. Tylko nie oni. Tu już sprawa się komplikuje i lepiej się wycofać. Nieraz miał z nimi problemy. Nie dość, że niezbyt inteligentni, to jeszcze niebezpieczni goście. Bracia Carterowie byli lokalną bandą szkolnych łobuzów, którzy starają się żyć jak nastolatkowie w serialach. Ładnie ubrani, przystojni, mają trochę pieniędzy, ich rodzice mieszkają zupełnie gdzieś indziej, więc w ich domu co chwilę odbywają się imprezy. W pobliskiej szkole wszystkie dziewczyny są ich, a słabszym czy mniejszym trzeba o tym zawsze przypominać. Niestety nie są zbyt inteligentni, ale po co komu mózg, kiedy ma się trochę mięśni i ładną mordkę?
– Czyli chcesz, żebym pogadał w twojej sprawie z najniebezpieczniejszą i najbardziej arogancką bandą głupków w mieście, tak? – podsumował, wpatrując się w Latynoskę. Ona zaś wstała z kanapy wesoło i podeszła bliżej, po czym dała mu pstryczka w nos.
– Dokładnie tak, skarbie. I miło by mi było, jakbyś jeszcze dał radę potem przenocować mnie gdzieś ze trzy dni. Aż upewnimy się, że faktycznie mnie nie szukają. Spanie tutaj jest niezbyt wygodne – dodała cicho, patrząc mu w oczy z zalotnym uśmiechem.
– Ach tak. Chcesz, żebym przetrzymywał poszukiwaną osobę, która ma spore kłopoty, i jeszcze je za nią rozwiązał… – westchnął, czując, że musi odmówić. Nie może ryzykować, skoro przyjechał tu na krótki okres. Nie chce spędzić tych kilku miesięcy, ukrywając się. Mimo że tutejsza policja go zna i lubi. A jeśli ktoś się dowie albo Samira ma większy wór problemów, o których mu nie powiedziała?
– Sprytny chłopak z ciebie. Jak mi pomożesz, to możemy wyskoczyć na drinka. Co ty na to? – zapytała, lecz Kamil uśmiechnął się tylko, chwycił swój telefon i pokręcił głową.
– Nie ma opcji. Nie będę ryzykował dla drinka z tobą swojej pracy, znajomych i wszystkiego, co tu mam. – Zaśmiał się cicho, niezbyt zainteresowany ofertą. Fakt, okazja na drinka z taką kobietą niezbyt często zdarza się tak przeciętnemu facetowi jak on, ale to zbyt wysoka cena. Nie było o czym rozmawiać, więc się odwrócił i zaczął kierować do okna, którym tu weszli.
– No, ale czekaj. Jak to mi nie pomożesz? Słyszałam, że jesteś najlepszy w rozwiązywaniu problemów i każdemu tu pomagasz – mówiła głośno, goniąc go i przemawiając niepewnym tonem. Tak jakby była zszokowana, że odmówił jej pomocy. Samira chyba nieczęsto słyszała odmowę. Nie po to spędziła wczoraj pół dnia na szpiegowaniu go, żeby znaleźć jego przyczepę i zostawić mu list. Była zaciekawiona jego osobą, bo pomimo jego krótkiego pobytu w okolicy był znany wśród większości mieszkańców przedmieścia. Kiedy uciekła Carterom i udała się do innego baru, żeby nieco się napić i pomyśleć o możliwym rozwiązaniu problemu, zaczęła rozmawiać z ludźmi z okolicy. Od razu podali jej imię człowieka, do którego powinna się udać. Kim więc jest ten gość, o którym wszyscy mówią z takim szacunkiem? Musiała się dowiedzieć i wykorzystać okazję.
– Nie będę naprawiał cudzych problemów, które mogą się na mnie odbić – odpowiedział jej, a ona przyspieszyła i szła za nim, nawet gdy ten wyszedł już przez okno.
– Rozwiązywałeś już nie takie sprawy, no dawaj. Słyszałam o Arthurze. Podobno mu pomogłeś z dużo gorszymi problemami – kontynuowała, idąc za nim w deszczu. Założyła kaptur i dogoniła Kamila. Idąc obok niego i wpatrując się w jego twarz, próbowała dostrzec jakiś cień wątpliwości, który pomoże jej go przekonać.
– Arthur, tak? Ten temat jest już dawno zamknięty – mruknął jedynie samotnik i próbował odgonić od siebie złe wspomnienia, które przychodziły mu do głowy, gdy słyszał to imię. Chciał zdecydowanie zamknąć przeszłość za sobą, bo nawet przez ten krótki czas w tym kraju udało się mu przyciągnąć też złe wydarzenia. Teraz wierzył, że pomagając ludziom wokół, może zmniejszyć swoje poczucie winy i zacznie czuć się lepiej.
– Ale czemu mam o nim nie mówić? Słyszałam o tobie i o nim. Odwaliłeś kawał dobrej roboty, a Arthur ma spokój. Każdy o tym mi opowiadał – dokończyła znów niepewnie historię i pociągnęła go lekko za ramię, jakby próbując przemówić do chłopaka. Ten natychmiast odwrócił się i odepchnął mocno jedną ręką swoją nową znajomą.
– No tak. Ale już tego, że Arthur ma spokój, bo nie żyje, to nikt ci nie chciał powiedzieć? – Wpatrywał się w nią pytająco, tak jakby czekał, czy jeszcze chce mu coś powiedzieć, a jednocześnie był zawiedziony jej natrętnością. Powiedział jej jasno, że jej nie pomoże. Zapadła cisza. Przez chwilę stali, wpatrując się w siebie. Deszcz rozpadał się na dobre, z ulic uciekli wszyscy ludzie, nawet samochody nie jeździły. Akurat włączyły się lampy uliczne, oświetlając dwie postacie stojące naprzeciwko siebie.
– Przepraszam… nie wiedziałam – rzuciła w odpowiedzi bardzo cichym głosem. Czemu nikt jej o tym nie powiedział? Usłyszała inną wersję wydarzeń. Tę, którą się opowiada, kiedy nikt nie chce rozpamiętywać tragedii.
– Nie mogę ci pomóc. Cześć – zakończył rozmowę, czując, że jego włosy już są całe mokre od kropel rozbijających się na jego głowie. A jeszcze zostało mu dobre pół godziny drogi. Odszedł od Samiry. Dręczony problemami z niedawnej przeszłości, Kamil próbował jeszcze raz przeanalizować sytuację kobiety.
Nie zamierzał jej pomóc, choć rozumiał, w jak ciężkiej była sytuacji i co on zrobiłby na jej miejscu. Skoro już potrafiła dać jednemu z nich w mordę i uciekła przed zbirami, to może lepiej pójść przeprosić z otwartym nożem w kieszeni i w wygodnych butach.
No trudno. Każdy problem da się rozwiązać w jakiś sposób. Mimo wszystko dziewczynie udało się go zainteresować swoją historią. Jej groziła deportacja, on też będzie musiał wrócić. Po chwili spaceru w deszczu na przystanek po drugiej stronie ulicy przyjechał autobus. Ze względu na pogodę chłopak nawet nie zawahał się skorzystać z okazji i podjechał trzy przystanki dalej, praktycznie pod sam dom Luke’a.
Kamil jednak nie od razu udał się do swojego łóżka, lecz poszedł do garażu, przez który mógł wejść, nie budząc domowników. W garażu wisiał też worek bokserski, na którym syn Luke’a ćwiczył ciosy karate, a i reszta rodziny mogła się wyżyć. Przemoczony zaczął szybko i mocno uderzać w worek, próbując używać bokserskich kombinacji. Znał tylko podstawowe ciosy lub kombinacje, lecz jego technika wydawała się w porządku. Miał siłę i to był jego atut. Mimo że nie należał do osób zbyt wysokich i postawnych, potrafił mocno uderzyć i przyjąć sporo ciosów. Najbardziej jednak pomagała mu mentalność, która nie pozwalała mu przegrywać. Widział filmy, na których najlepsi bokserzy używali różnych technik. Próbował je naśladować, brakowało mu jednak płynności. Boks był dla niego czymś magicznym. Sposobem na wyładowanie złości, przekazanie wszystkich swoich emocji, lecz także na poprawienie siły i techniki. Śledził z ogromnym zainteresowaniem historię tego sportu. Czytał książki o znanych bokserach i oglądał powtórki ich walk. Oddawanie honoru wielkim postaciom z przeszłości było czymś, co sprawiało, iż sam czuł się jak jeden z tych legendarnych wojowników, pomimo faktu, że sam znał tylko podstawy. Sztuki walki uczą dyscypliny i cierpliwości. Gdy czeka się na walkę, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Kiedy się ją wygra, poznaje się swoją wartość i swój potencjał. Ale gdy człowiek przegra, uczy się dyscypliny i pokory.
„To boli, mieliśmy walczyć na spokojnie” – powiedział kiedyś na jednym z treningów karate sparingpartner jeszcze wtedy początkującego wojownika.
„Wiem, ma boleć” – odpowiedział wtedy szesnastoletni chłopak, zasypując kolegę gradem precyzyjnych ciosów. Kiedyś uczył się poprzez walkę na ulicy. Nie pochodził ze zbyt przyjaznej dzielnicy. Gdy był dzieckiem, często musiał walczyć o swoje. Dlatego sporty walki były czymś, co traktował na poważnie. Nagle wszystko stawało się oczywiste, prościej było zrozumieć swoje błędy popełnione w przeszłych walkach. Natomiast Kamil teraz walczył z dwoma przeciwnikami naraz. Po pierwsze z dręczącą przeszłością, lecz ją już zdawał się pokonać. Wstawała cały czas z desek tylko po to, aby kolejny raz dostać w nos i upaść ponownie. Wcale nie był przeciętnym, szczęśliwie wychowanym nastolatkiem, wielu rzeczy musiał sam się nauczyć i zrozumieć. Po drugie walczył z przeciwnikiem pod nazwą „niepewna przyszłość”. To bardzo poważny wróg, z którym chyba każdemu ciężko walczyć. Co chwilę zmienia techniki walki, adaptuje się do ciosów. Mówisz sobie „będę bogaty, będę szczęśliwy” i zadajesz przyszłości cios, jakbyś chciał jej przypomnieć, że masz plany i jesteś stanowczy. Ale ona oddaje ci i pyta: „W jaki sposób?”. Każdy z nas dostał z pewnością w twarz od tego wroga. Lubi on przypominać, że często złośliwy los zmienia nasze ambicje i plany. Śmierć Arthura była najgorszym ciosem wymierzonym w Kamila. Arthur był rok starszy od niego. Miał dziewiętnaście lat i wchodził dopiero w dorosłość. Pracował u ojca w warsztacie samochodowym. Zawsze był pozytywny, lecz sam nie wychodził z inicjatywą. Dopiero gdy poznał kogoś bliżej, mógł pokazać przed nim swoją prawdziwą zabawową naturę. Niestety właśnie te zabawy przyciągnęły go do niezbyt dobrych nawyków. Narkotyki zabierały z każdym miesiącem coraz więcej z jego wypłaty. Wysyłanie chłopaka na odwyk dwa razy nie przyniosło długotrwałych efektów. Najgorsze czasy przyszły, gdy udało się zapisać Arthura do dobrego ośrodka leczącego uzależnienia. Miał do niego się udać na jakiś czas, lecz dopiero po dwóch miesiącach po otrzymaniu informacji o przyjęciu. Te dwa miesiące okazały się niestety zbyt długie. Powoli coraz mniej pieniędzy zostawało w kieszeni chłopaka, aż wreszcie musiał dogadać się z gangiem Blacka, aby dostawać dalej swoją działkę. Początkowo starał się spłacać zadłużenie, lecz terminy go goniły i przychodziły groźby. Rodzina starała się interweniować z pomocą policji, lecz doświadczeni gangsterzy potrafili się dobrze ukrywać. Kamil też robił wiele, aby chronić kolegę przed gangsterami, ale niestety mógł co najwyżej zastawiać na nich dyskretne pułapki, które nie dawały wiele. Może nieświadomie nawet pogarszały sprawę, bo przestępcy robili się bardziej złośliwi. Wszyscy skupili się na problemie, lecz ten się już rozwinął tak bardzo, że ciężko było uzyskać pozytywne skutki. Lepiej zapobiec chorobie niż z nią walczyć. Arthur zaginął. Przyjaciel z Polski odnalazł jego ciało w rowie za miastem z kulą pośrodku głowy. Może byłoby więcej czasu, gdyby ci przestępcy nie dowiedzieli się o zapisaniu chłopaka na terapię. Mogli pomyśleć, że stracą klienta, który będzie im płacił, więc woleli się go pozbyć, zanim na nich zacznie donosić. Kamil obiecał zemstę. Udało mu się nawet doprowadzić do zatrzymania jednego z dilerów narkotyków, przez co zdobył zaufanie tutejszej policji. Wszystko to działo się tak szybko i tak niedawno. Niestety cała okolica nie czuła się bezpieczna.
Pewnego wieczoru tuż po śmierci Arthura żądny zemsty Kamil zaczął śledzić innego narkomana z okolicy, który kupował narkotyki u tego samego dilera. Wezwał więc policję i z bezpiecznej odległości relacjonował im to, co widział. Po kilkunastu minutach tuż przed transakcją nagle przyjechały dwa radiowozy na sygnale i zablokowały wyjście z ciemnej uliczki. Złoczyńca próbował uciec w inną stronę i przeskoczyć przez płot, lecz tam Kamil dopadł go, a następnie wykorzystał kilkanaście sekund, zanim dotarli do nich funkcjonariusze, by przemeblować mu twarz. Diler próbował się bronić nożem, zdążył nim jednak tylko raz drasnąć prawą dłoń chłopaka. To nie wystarczyło i już po chwili z zakrwawioną twarzą mężczyzna odjechał w inne miejsce, eskortowany przez policjantów. Po tym zdarzeniu sygnał do gangu był jasny. Nie są tam mile widziani, aczkolwiek samodzielnie Kamil nie dałby rady całej szajce bandytów. Wolał więc po tym zdarzeniu usunąć się w cień, a jedynymi pamiątkami po tym wydarzeniu były mała blizna przy kciuku i wspomnienia. Każdy cios, który zadawał w worek, przypominał mu o twarzy tamtego oprycha. Każda rzecz, jaką chciał wykrzyczeć światu, ładowała jego potężne ciosy, które mogły pokonać nawet większych od niego wrogów. Kamil był średniego wzrostu, lecz dosyć masywny. Dzięki zdolności do szybkiej redukcji masy tłuszczowej i hartowania mięśni mógł wykorzystać maksymalnie swój potencjał i zbudował wysportowaną sylwetkę. Szybkość i siłę zawdzięczał też treningom z dzieciństwa. Nie był zbyt przystojny, nazywał siebie „przeciętnym”, lecz to jego osobowość nadrabiała wiele braków. Ubierał się różnie, nosił albo eleganckie płaszcze, albo wygodne bluzy, które dawały mu więcej swobody. Lubił się wyróżniać, lecz będąc na celowniku mafii, wolał się ukrywać. Grał w kotka i myszkę, dyskretnie dawał sygnał, że tu jest, a potem zacierał ślady, przyprawiając lokalnych rzezimieszków o ból głowy. To przyciągało do miasta co jakiś czas mścicieli, którzy poszukiwali młodego szeryfa. On jednak był zawsze o trzy kroki do przodu i wysyłał za nimi pościgi policyjne czy zaprzyjaźnioną lokalną społeczność. Dlatego sceptycznie podchodził do udzielenia pomocy Samirze. Nie wiedział do końca, kim ona jest, co tu robi i czy nie ściągnie na niego problemów z gangiem. Dotychczas wierzył, że o ile nie pogłębi swoich kłopotów z organizacją Blacka, da sobie radę. Dopóki dziewczyna utrzymywała, że potrzebuje jego pomocy, mógł ją zaakceptować. Lecz w innym przypadku obdarzałby ją takim samym zaufaniem jak rodzinę Carterów. W dodatku o całej historii z gangiem i policją nic nie wie Luke, dlatego przyczepa jest dobrym miejscem do zamieszkania od czasu do czasu. Nie chciał ściągać kłopotów na rodzinę przyjaciela, na niczyją rodzinę. Był przekonany, że małe uczynki czynią świat lepszym. W końcu każdy złapany diler to odrobina towaru mniej na ulicach. Można robić właśnie takie dobre uczynki i promil po promilu iść w dobrym kierunku albo siedzieć i płakać, mówiąc, że świat jest zły, a ludzie to okropne stworzenia. Dla Kamila świat był niczym rzeka. Jest w niej wiele ryb, ale wszystkie muszą płynąć prosto z prądem, choć żadna z nich nie wie, dokąd zmierza. Te, które próbują płynąć w drugą stronę, tylko się męczą i szybciej padają. Niektórzy szczęśliwcy dopłyną do celu, inni nie będą nawet blisko tego miejsca, do którego wszyscy przecież płyniemy. Kto jednak, zwłaszcza w tak młodym wieku, wie, dokąd chce płynąć i z kim. A jednak los nas zmusza do ślepego podążania w jednym kierunku, który często jest usiany wieloma wodospadami, wirami wodnymi, rekinami oraz sieciami rybackimi. Prędzej czy później każdy zostanie pożarty albo złapany na przynętę.