Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Bez zobowiązań - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Bez zobowiązań - ebook

Dwudziestokilkuletnia Majka z małego miasteczka studiuje zarządzanie w Częstochowie. Mieszka w akademiku w pokoju z przyjaciółką Magdą, dorabiając do stypendium naukowego pracą w pubie. Przyjaźni się z kolegami z pracy – Piotrkiem i Adamem (ten ostatni skrycie się w niej kocha). Po złych doświadczeniach z pierwszym chłopakiem, który manipulował nią i starał się przejąć pełną kontrolę, a po rozstaniu usiłował zabić ich oboje – świadomie nie szuka związków.

Któregoś dnia spotyka Kubę – chłopaka, który po śmierci swojej dziewczyny rzucił studia i pracuje jako taksówkarz. Chłopak się jej podoba, zawiera więc z Kubą, który również nie szuka związków, umowę, że pójdą do łóżka po dziesięciu randkach, podczas których będą mogli trochę się poznać (on nie wie, że dziewczyna jest dziewicą), umowa przewiduje też relację bez zobowiązań, wierności, wyłączności itp.

Podczas kolejnych spotkań młodzi coraz bardziej zbliżają się do siebie, zaprzyjaźniają się, a ich relacja nabiera cech romantycznych. Kiedy po dziesięciu randkach, zgodnie z umową, dochodzi do zbliżenia, Kuba proponuje Majce zwyczajny związek – na wyłączność. Szczęście nie trwa jednak długo. Pewnego dnia chłopak zrywa z nią, mówiąc, że „potrzebuje przestrzeni”, choć wygląda na to, że nie mówi całej prawdy…


Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-879-0
Rozmiar pliku: 946 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Playlista

1. Kukiz & Piersi – Całuj mnie

2. Oddział Zamknięty – Anioły

3. Oddział Zamknięty – Gdyby nie ty

4. Jerzy Stuhr – Śpiewać każdy może

5. Kongos – Come with me now

6. Myslovitz – Dla ciebie

7. De Mono – Dwa słowa

8. Bruno Mars – Just the way you are

9. Rotary – Lubiła tańczyć

10. Renata Przemyk – Babę zesłał Bóg

11. Dżem – Czerwony jak cegła

12. Oasis – Wonderwall

13. Maroon 5 – She will be loved

14. Andrzej Piaseczny – Niecierpliwi

15. Ed Sheeran – Perfect

16. Video – Środa, czwartek

17. Blenders – Czuję, że ja muszę

18. T. Love – I love you

19. Kukiz & Piersi – O Hela

20. Electric Light Orchestra – Rock’n’Roll is King

21. Billy Idol – Dancing with myself

22. Happysad – Długa droga w dół

23. Dżem – Wehikuł czasu

24. Bruno Mars – Treasure

25. Nickelback – Get me runnin’ round

26. King of Leon – Sex on fire

27. The Darkness – I Believe In a Thing Called Love

28. Nefre – Częstochowa

29. Perfect – Niewiele ci mogę dać

30. Ryszard Rynkowski – Jedzie pociąg z daleka

31. Krzysztof Krafczyk – Za tobą pójdę jak na bal

32. Piotr Szczepanik – KochaćPROLOG

GRUDZIEŃ

Mróz gryzie w policzki. Jest szaro i zimno. Przechodzi mnie dreszcz. Zerkam w niebo, żałując, że nie ma śniegu. Białą zimę łatwiej znieść. Świat wydaje się wtedy mniej ponury.

Może jeszcze spadnie. Ostatecznie to dopiero początek grudnia, myślę i otwieram drzwi.

W twarz uderza mnie ciepło. Skóra mrowi nieprzyjemnie, protestując przeciw nagłej zmianie temperatury. Powietrze przepełnia duszny zapach potu i alkoholu. Głównie alkoholu. Muzyka dudni w całym pomieszczeniu. Odbija się od wyciszonych ścian, aż w końcu trafia we mnie i wnika pod skórę. Czuję ją w każdej komórce ciała, które aż rwie się do tańca.

Przeciskam się przez tłum. Po drodze zauważam kilka znajomych twarzy. Macham im na powitanie, ale na razie do nich nie podchodzę.

Docieram do lady pełniącej funkcję baru. Kiwam głową znajomemu, który zajmuje się obsługą spragnionych studentów. Mijam go i kieruję się w stronę zaplecza, by pozbyć się nieporęcznej kurtki. Po chwili wracam i oferuję mu pomoc.

W odpowiedzi uśmiecha się uwodzicielsko.

– Zależy w czym.

Wymownie przewracam oczami.

– Przy barze. Spory ruch dzisiaj. – Zerkam na przepełniony parkiet.

– Nie. Dzisiaj masz wolne. Poza tym zaraz wróci Adam.

Jasne. Ta dwójka zawsze razem. Papużki nierozłączki. Adam i Piotrek.

– Kogo widzą moje piękne oczy! – Słyszę za plecami znajomy głos.

Obracam się wprost do wesołego chłopaka o rdzawych włosach.

– O wilku mowa. Nie szczerz się tak, bo właśnie chciała cię wygryźć z interesu.

– Naprawdę? – Adam udaje oburzonego. – No to masz przechlapane. Dzisiaj nie dostaniesz ode mnie ani kropelki.

– Ja tylko oferowałam pomoc – staram się, by mój głos brzmiał zmysłowo.

– Nie wiem, nie wiem. Musiałabyś mnie przeprosić.

– Och, naturalnie. Przepraszam.

– Hmm... Ok, ale myślę, że należy mi się jeszcze buziak. – Nadstawia policzek.

Czyjeś ramię oplata mnie w pasie i odciąga od niego.

– Nie warto, kochanie. Jeszcze jakąś opryszczkę złapiesz czy coś. Cholera wie, gdzie się szlajał – mówi rozbawiony Piotrek. – A jak będziesz chciała, to ja cię chętnie obsłużę. – Mocniej mnie przytula, podkreślając dwuznaczność swoich słów.

Wybucham śmiechem i uwalniam się z jego objęć.

– Obie propozycje są kuszące, ale dzięki. A teraz wracajcie do pracy, bo zrobiła wam się kolejka. – Wskazuję na grupkę zniecierpliwionych ludzi po drugiej stronie baru. – Do później. – Chwytam pierwszą z brzegu butelkę i wbiegam w tłum.

Widzę znajomych z mojej grupy dziekańskiej, dosiadam się do nich i próbujemy rozmawiać na tyle, na ile pozwala nam hałas. Po paru minutach część towarzystwa rusza na parkiet. Ja oczywiście również.

Basy dudnią. Przyjemnymi wibracjami rozchodzą się po całym moim ciele, nadając mu rytm. Pozwalam każdemu z mięśni żyć własnym życiem. Nie skupiam się na swoich ruchach. Nie muszę. Mam wrażenie, że każda komórka mojego ciała doskonale wie, co ma robić. Nie mogę przestać się uśmiechać.

Przede mną pojawia się wysoki brunet. Przystojny. Nawet bardzo. Ma mocne ciemne brwi i seksowne usta, które teraz znacząco się do mnie uśmiechają. Przez chwilę zastanawiam się, co tutaj robi. Nie powinno go tu być. To klub studencki, a on z pewnością studentem nie jest. Wygląda na jakieś dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem lat. Mimo to zaczynam z nim tańczyć i muszę stwierdzić, że świetnie się rusza. Raz po raz, niby przypadkiem, ocieram się o jego ciało to ramieniem, to biodrem. Kuszę go i drażnię instynktownie, właściwie bez udziału umysłu. Na odpowiedź nie czekam długo. Już po chwili obejmuje mnie ramieniem i przyciąga bliżej. Czuję przyjemne ciepło jego ciała. Pochyla się nad moim uchem i słyszę jego niski głos:

– Masz nieziemski tyłek.

Romantyczny, nie ma co – myślę, ale mimo wszytko uśmiecham się szerzej w odpowiedzi na ten, było nie było, komplement.

Jego dłonie zjeżdżają po moich plecach w kierunku pośladków. Zatrzymuję je i podciągam do góry. Jednocześnie kręcę głową na znak, że się nie zgadzam. Choć tak naprawdę mam wielką ochotę, żeby mnie dotykał. Wszędzie. Ale nie mogę mu na to pozwolić. Nie tak szybko. Chcę, żeby najpierw się pomęczył. Chcę, żeby mnie uwodził.

– Niesamowicie mnie kręcisz – mówi, a ja uśmiecham się w duchu.

Zawsze miło jest usłyszeć coś takiego, a świadomość, że podniecam faceta, podnieca również mnie. Jednak nie na tyle, żebym przestała powstrzymywać jego wszędobylskie dłonie. Mam swoje zasady. On jednak się nie zraża. I dobrze, bo tak naprawdę wcale nie chcę, żeby przestawał.

Muzyka przyspiesza. Część ludzi zaczyna tańczyć w parach, trochę jak na weselu. My też. Dobrze prowadzi. Żywiołowo i rytmicznie. Wiruję, bezgłośnie się śmiejąc. Chciałabym tak tańczyć przez resztę nocy.

Przyciąga mnie do siebie i próbuje pocałować. Odwracam głowę, żeby mu to uniemożliwić. Nigdy nie całuję się z nieznajomymi.

Zanurza twarz w moich włosach.

– Chcę się z tobą kochać – mówi wprost do mojego ucha. – Możemy iść do mnie. Mieszkam niedaleko.

Zaskakuje mnie. Trudno mi uwierzyć, że naprawdę to powiedział. Tak prosto z mostu proponuje seks? Nieczęsto spotykam się z czymś takim, mimo że jestem barmanką. Zwykle faceci próbują wyciągnąć mój numer, umówić się na randkę, a jeśli już dążą do celu na skróty, przynajmniej jakoś to maskują. A on? Powinnam go pewnie strzelić w twarz, obrócić się na pięcie i odejść, ale ja tylko kiwam przecząco głową i częstuję moim najsłodszym uśmiechem. Bo jest szczery. On jeden. Od razu powiedział, czego ode mnie chce i po co ze mną tańczy. Nie oszukuje, nie próbuje mnie złapać na złudzenia. Może nie do końca jestem zdrowa na umyśle, ale podoba mi się takie postawienie sprawy.

Tańczymy dalej, jego dłonie nadal próbują poznać moje ciało, a ja znowu im nie pozwalam.

– Świetnie mi się z tobą tańczy. Jesteś inna. Ciągle się uśmiechasz.

Lekko marszczę brwi, chyba nie umiem tańczyć bez uśmiechu. To dla mnie zupełnie naturalne.

Nagle tracę grunt pod nogami, kiedy podnosi mnie do góry. Automatycznie oplatam go rękami i nogami, żeby nie upaść. Wyraźnie widać, że sytuacja mu się podoba. Nie zamierza mnie puścić. Podtrzymuje mnie za pupę, a ja nie mam jak się temu sprzeciwić. Piszczę, bo pochyla się ze mną do przodu, przez co prawie ląduję plecami na ziemi. Powtarza ten ruch parę razy, zanim pozwala mi stanąć na własnych nogach.

Czuję za plecami ścianę. Zapędził mnie w kozi róg i to tak, że nawet się nie zorientowałam. Stoi przede mną, biorąc we władanie całą moją przestrzeń osobistą. Serce mi przyspiesza. Nie mam dokąd uciec. Chwileczkę, przecież ja wcale nie chcę uciekać. Z zapartym tchem czekam na to, co zrobi. Pochyla się nade mną i oddechem muska moją szyję.

– Twój tyłek doprowadza mnie do obłędu. Nawet nie wiesz, jak bym chciał cię teraz mieć. Na pewno nie chcesz iść do mnie?

Zaprzeczam ruchem głowy, bo nie mogę wykrztusić nawet słowa.

– To może wolisz, żebyśmy poszli do ciebie? – Jego usta są coraz bliżej moich.

Cholera. Tak chciałabym dać się ponieść i przekonać, jak smakuje, ale mam zasady, których nigdy nie łamię. Poza tym wokół jest zbyt dużo znajomych twarzy, żebym mogła sobie na to pozwolić.

Trzyma mnie mocno. Nie mam jak uciec. Kładę dłoń na jego torsie i powstrzymuję go stanowczym ruchem. Odsuwa się nieco i przygląda mi się z lekkim uśmiechem. Po chwili proponuje, żebyśmy usiedli. Czemu nie?

Zajmujemy miejsce przy jednym ze stolików.

– Wojtek. – Podaje mi rękę.

– Maja – odpowiadam i po chwili stwierdzam oczywistość: – Nie jesteś studentem.

– Nie. Kumpel mnie namówił, żebyśmy tu przyszli. Daleko mieszkasz?

Punkt dla niego za wytrwałość.

– Na górze. – Wskazuję na sufit.

Kiwa głową, jakby się spodziewał takiej odpowiedzi.

– Więc wizyta u ciebie odpada, co?

Wzruszam ramionami. Cóż, ma rację. Już po dwudziestej trzeciej, więc wizyty gości w akademiku są niedozwolone, a portier sprawdza każdego, kto wchodzi. Hmm... tylko skąd on o tym wie?

– Na pewno nie chcesz iść do mnie?

– Na pewno. Propozycja jest kusząca, ale nawet cię nie znam.

Kto wie, może to jakiś zboczeniec albo handlarz organami. Niby nie wygląda podejrzanie, ale nigdy nic nie wiadomo. Dobrze wiem, że pozory mogą mylić.

Przygląda mi się przez chwilę. Nie wiem, czego się dopatrzył, ale mówi:

– Dobra, tak naprawdę jestem Kuba.

No pięknie! Kłamczuszek z niego. Chichoczę. Rozbawił mnie swoim brakiem logiki. Bo po co kłamać? Samo imię przecież nic nie mówi... Dziwny jest.

– Skąd mam wiedzieć, że teraz mówisz prawdę?

– Musisz mi po prostu zaufać. – Uśmiecha się szelmowsko. – To jak? Zmieniłaś zdanie?

– Nie.

Naprawdę myśli, że przyznając się do swojego prawdziwego imienia, przekona mnie?

– Ja nie jestem z tych, które robią to na pierwszej randce. Taką mam zasadę. – Puszczam do niego perskie oko, żeby nie wyjść na sztywniarę.

– A po ilu randkach? – pyta z żywym zainteresowaniem.

Znowu mnie rozśmiesza.

– Nie wiem. Na pewno po kilku.

Zamyśla się.

– Wybacz, ale muszę do toalety – informuję go z uśmiechem, który ma mu obiecać, że szybko wrócę, i wstaję od stolika.

Stojąc w kolejce, zastanawiam się, czy będzie na mnie czekał, czy zacznie szukać innej, łatwiejszej dziewczyny.

Wracając, słyszę swoje imię. Głos dobiega zza baru. Widzę, jak Adam do mnie macha. Przez chwilę walczę z chęcią zignorowania go. Ale za bardzo go lubię.

– Co tam? Jednak potrzebujecie pomocy? – Nachylam się nad ladą.

– A gdzie tam. – Macha ręką, jakby odpędzał niewidzialną muchę. – Co to za koleś? Naprzykrza ci się? – Mruży podejrzliwie oczy.

Martwi się. Jest naprawdę kochany.

– A tak to wygląda? – pytam lekko zaniepokojona.

Może przesadziłam z tym opieraniem się?

– Nie. Nasz słodziak jest po prostu zazdrosny. – Piotrek właśnie skończył obsługiwać lekko wstawionego studenta. – Ja zresztą też. To co to za gość? – Opiera się łokciami o bar i naśladuje minę Adama.

– Boże, skąd mam to wiedzieć?

– Jak to? Kto jak kto, ale ty powinnaś. To ciebie prawie brał na tym parkiecie – stwierdza Piotrek, a Adam mu potakuje, mrucząc pod nosem:

– Nie podoba mi się.

Ostentacyjnie wzdycham, co za sprawą dudniącej muzyki raczej widzą, niż słyszą.

– Wam się nikt nie podoba.

– Nikt, kto startuje do ciebie – prostuje Adam.

– Wyluzuj już. Wygląda na to, że znalazł sobie inny obiekt – stwierdza Piotrek, wpatrując się w parkiet.

Podążam za jego spojrzeniem. Moje ciśnienie skacze. Taa, zdecydowanie na mnie nie czekał. Znalazł sobie jakąś lafiryndę, która pozwala mu się obmacywać do woli. Przynajmniej jest brzydsza. Co on w niej widzi? No tak, pewnie to, że prawdopodobnie pozwoli mu się zaliczyć. Idiota.

Nagle mam ochotę stuknąć się w głowę. Co to ma być?! Zazdrość? O tego głupka? Też coś... Zwykle, jeśli jakiś facet tak się zachowuje, olewam go i rozglądam się za nowym. Co się ze mną dzieje?

– Dajcie mi piwo.

– Jeszcze nie zapłaciłaś za poprzednie – wypomina mi Piotrek, ale tylko po to, żeby mnie wkurzyć.

Nie mam ochoty się z nim drażnić, więc przewracam oczami i kładę przed nim banknot. Po chwili miejsce pieniędzy zajmuje butelka. Przykładam ją do ust i piję łapczywie.

– Ej, chyba się nim nie przejęłaś, co? – Adam jest wyraźnie zatroskany.

Uwielbiam go.

– No coś ty. Kimś takim? – prycham, a on uśmiecha się, uspokojony.

Pociągam kolejny spory łyk z butelki i ruszam na parkiet. Zaczynam się wyginać najseksowniej, jak tylko można. Ostentacyjnie ignoruję mojego byłego adoratora i jego partnerkę. Tylko od czasu do czasu nieznacznie zerkam w ich stronę. Ją też wiesza na sobie jak małą małpkę. Pff... Tylko na tyle go stać? Poważnie? Chwilę później dostrzegam, jak coś do niej mówi, a ona zaprzecza. Nie muszę śledzić ruchów jego warg. Dobrze wiem, o co pytał. Punkt dla niej, że się nie zgodziła.

Podchodzi do mnie jakiś nieznajomy. Pyta, czy chcę z nim zatańczyć. Zgadzam się, choć wcale nie jestem nim zainteresowana. Nie chodzi o to, że nie jest przystojny, bo na swój sposób jest, ale moją głowę wypełnia Kuba. Przeklęty, nieproszony gość, który uraził moją dumę. Bo tylko o to chodzi. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Mój nowy towarzysz nie tańczy źle, ale do poprzedniego mu daleko. Mimo to udaję, że mi się podoba, i zalotnie się do niego uśmiecham. Mam nadzieję, że ten cały Kuba to widzi. Niech żałuje.

Kolejna piosenka się kończy, a ja dziękuję nieznajomemu za taniec. Mówię, że muszę się przewietrzyć. Po części to prawda, ale najzwyczajniej mnie znudził.

Wbiegam na zaplecze i łapię kurtkę.

– Już idziesz? – Słyszę zdziwionego Piotrka.

– Nie. Mam ochotę zapalić.

Nie patrzę w stronę parkietu, choć pokusa jest silna. Wybiegam na mróz i wdycham lodowate powietrze, które, mam nadzieję, pozwoli mi jaśniej myśleć. Staję w miejscu. On tutaj jest! Właśnie pali w towarzystwie paru mężczyzn, w tym mojego ostatniego partnera w tańcu.

Rzucam w ich stronę krótkie spojrzenie i odchodzę na bok. Odpalam papierosa i rozkoszuję się dymem, który nieco mnie uspokaja. Słyszę kroki. Obracam głowę i widzę, jak do mnie podchodzi. Sam.

– Nie jest ci za ciepło? – odzywam się pierwsza, wymownie spoglądając na jego koszulkę.

A ma na sobie tylko koszulkę. Zaczynam się zastanawiać, jak wygląda bez niej...

– Uznałem, że muszę nieco wytrzeźwieć.

Przyglądam mu się. Nie wygląda na pijanego, ale co ja tam wiem.

– Palenie jest niezdrowe. – Brodą wskazuje na mojego papierosa.

– I kto to mówi?

Uśmiecha się półgębkiem, ostentacyjnie zaciągając się resztą swojego i rzucając go na ziemię.

– Uciekłaś mi.

Mam wrażenie, że moje brwi podjeżdżają aż pod same włosy.

– Poszłam do łazienki.

Przecież mu o tym mówiłam. Przygłuchy jest czy co?

– Nic nie mówiłaś.

No przygłuchy, jak nic.

– Mówiłam, mówiłam, tylko pewnie nie słyszałeś.

– Na którym roku jesteś? – pyta ni z tego, ni z owego.

– Na drugim. Czemu pytasz?

– Z ciekawości. – Wzrusza ramionami. – Wracamy? – Spogląda na drzwi.

Zauważam, że lekko drży, więc kiwam głową i gaszę niedopałek.

– Masz ochotę zatańczyć? – pyta, przytrzymując przede mną drzwi.

Dżentelmen. Fajnie.

– Pewnie – odpowiadam i zdejmuję kurtkę.

Tym razem wrzucam ją do loży moich znajomych. Nie chcę tracić czasu na wycieczki za bar. A może nie chcę, żeby znowu zastąpił mnie jakąś zołzą? Nieważne.

Tańczymy. Tym razem nie próbuje mnie obłapiać. No, przynajmniej nie w takim stopniu jak poprzednio. Ja znowu go kuszę. Dotykiem, spojrzeniem, uśmiechem. Przyciągam i odpycham. To drugie niezbyt przekonująco. To tylko gra i mam nadzieję, że on o tym wie.

Znowu próbuje mnie pocałować. Boże, gdyby tylko chciał się pofatygować i zaprosił mnie na normalną randkę... Może wtedy. Ale to on musi chcieć. To on musi wyjść z inicjatywą. Ja nigdy tego nie robię.

Znowu moje głupie zasady. Mężczyzna musi się starać, zdobywać... Nie ja. W tym momencie tak bardzo chcę go całować i dotykać, że jestem zła na siebie. Zaczynam się zastanawiać, po cholerę mi jakieś pieprzone reguły? W odpowiedzi słyszę głos babci: „Chodzi o szacunek, dziecko. O szacunek do samej siebie. Bo jak mężczyzna może cię szanować, jeśli ty sama nie będziesz?”. Taa, babciu, i koniec dyskusji.

Naszą zabawę w kotka i myszkę przerywa jego znajomy, z którym wcześniej tańczyłam. Mówi mu coś do ucha, a on odpowiada, że jeszcze zostanie. Tamten kiwa głową ze zrozumieniem, uśmiecha się do mnie znacząco i odchodzi. Po chwili cała grupa, z którą Kuba najwidoczniej przyszedł, wychodzi z klubu.

Bawimy się jeszcze przez jakiś czas. Później idziemy odpocząć do stolika.

– Nie wiesz, czy mają tu coś bezalkoholowego?

– Tutaj najbardziej bezalkoholowe jest piwo. Właściwie nic innego nie mają. – Wzruszam ramionami.

Cóż, w końcu to klub studencki... Po co studentom soczki? No tak, żeby zapić wódkę. Ale poza tym?

– No trudno. Piwo odpada.

Siedzimy w ciszy. On jakby zamyślony. W końcu się odzywa:

– Gdybym cię zaprosił do kina, zgodziłabyś się?

Wygląda na tak pewnego siebie, że aż trudno mi uwierzyć w jego wątpliwości.

– Czemu nie.

– Więc dasz mi swój numer?

Potwierdzam ruchem głowy.

– Zapisz sobie. – Czekam, aż wyjmie telefon i zaczynam dyktować.

– Masz ochotę jeszcze poszaleć? – Wskazuje na parkiet, a ja przytakuję.

Już zaczynam się podnosić, kiedy słyszę nad sobą znajomy głos:

– Majka, mogę cię na chwilę porwać?

Odwracam się i widzę Piotrka, który patrzy jednak nie na mnie, a na mojego towarzysza.

– A coś się stało? Coś ważnego?

– Tak. To będzie sekunda.

Nie mam ochoty opuszczać Kuby, ale skoro to takie pilne...

– Zaraz wrócę – obiecuję i idę za Piotrkiem w kierunku baru.

Zatrzymujemy się obok Adama. Obydwaj krzyżują ramiona.

– No, o co chodzi? – pytam zniecierpliwiona.

Zdecydowanie wolałabym być na parkiecie, w ramionach przystojnego faceta, który na mnie czeka. Mam nadzieję.

– Martwimy się – zaczyna Adam.

– Chyba nie masz zamiaru z nim wyjść? – jednocześnie mówi Piotrek.

– Serio? TO jest ta wasza ważna sprawa, niecierpiąca zwłoki?!

– Według mnie to bardzo ważne – stwierdza Adam.

– Taa, a dla mnie nie. Znaczy tak, ale... Boże... Nieważne. To nie wasza sprawa. A teraz przepraszam, muszę wracać. – Odkręcam się na pięcie.

Rozglądam się po sali. Nie ma go. Na parkiecie też. Chwila... Zauważam go przy drzwiach. Zakłada kurtkę, rozmawiając z dziewczyną, z którą wcześniej tańczył. Wychodzą. Zanim drzwi się za nimi zamykają, widzę, jak idą obok siebie...

A to gnojek – myślę i czuję dziwne ukłucie. To pewnie moja urażona duma. Nieważne. Nie ten, to następny. Nie ma czego żałować. Chociaż patrzeć na niego było tak przyjemnie...

Czuję, że muszę jakoś poprawić sobie humor. Wracam za bar.

– Idziesz ze mną tańczyć – informuję Adama i ciągnę go za sobą.

Nie protestuje. Jak zawsze.

Na parkiecie zatracam się w muzyce. Chcę, żeby mnie wypełniała. Żeby wypełniała wszystkie moje myśli. Udaje się. Po chwili znowu się uśmiecham, a Kuba, Wojtek, czy jak on się w końcu nazywa, przestaje istnieć.ROZDZIAŁ 1

Słyszę wkurzony głos Magdy, mojej współlokatorki:

– Majka, do cholery! Wyłącz ten pieprzony budzik!

Po omacku przesuwam dłonią po parapecie. Kiedy natrafiam na telefon, na oślep przesuwam palcem po ekranie. Magda cichnie wpół słowa. Uchylam powieki. Ledwie widzącym okiem spoglądam na wyświetlacz i rejestruję, że już siódma. No tak. Ostatecznie budziki się nie spóźniają.

W żółwim tempie podnoszę się do pozycji siedzącej. Krzywię się. Boli mnie głowa, a zastygłe mięśnie nie chcą współpracować. Czuję się okropnie. Nic dziwnego, skoro spałam zaledwie cztery godziny. To stanowczo za mało. Zwykle potrzebuję co najmniej ośmiu, a jeśli mogę, śpię nawet dziesięć.

Mam sen jak niedźwiedź. Strasznie trudno mnie obudzić. Budziki dzwonią, a ja nie reaguję. Magda nie mogła znieść rozmaitych pisków, piania i innych dzikich dźwięków mojego telefonu, którymi próbowałam jakoś rozwiązać ten problem. Zwykle to ona pierwsza się budziła i wrzeszczała, żebym wstała. Zgodnie stwierdziłyśmy, że tylko to działa. Stąd obecny dźwięk mojego budzika. Początkowo strasznie mnie stresował, ale powoli się przyzwyczaiłam. Warto było, bo naprawdę jest skuteczny.

Spoglądam za okno. Krajobraz wygląda zachęcająco. Z uśmiechem patrzę na zielony, jasny świat. Uwielbiam, kiedy wszystko budzi się do życia po zimie.

Wkładam kapcie i szurając nimi po podłodze, podchodzę do biurka. Włączam czajnik elektryczny i biorę się do przyrządzenia kawy. Już po chwili rozkoszuję się jej zapachem. Mogę szerzej otworzyć oczy.

Biorę kosmetyczkę, z oparcia łóżka ściągam ręcznik i idę do łazienki. Po drodze zerkam na łóżko Magdy. Śpi na brzuchu, do połowy przykryta cienką kołdrą.

Wychodzę z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Jestem w łączniku, małym pomieszczeniu, między dwoma pokojami i wspólną dla nich łazienką. W rogu widać szafkę ze zlewem, po brzegi wypełnionym brudnymi naczyniami, a nieco dalej, na ścianie, wieszak na ubrania. Z przyzwyczajenia zerkam na wejście do drugiego pokoju. Drzwi są uchylone, nasze sąsiadki już nie śpią. A przynajmniej jedna z nich. Pukam do łazienki. Odpowiada mi cisza, więc wchodzę.

Kiedy wracam do pokoju, wpadam na Ilonę. Jest śliczną dziewczyną o jasnych, niemal białych włosach. Uśmiechamy się i umawiamy na porannego papierosa.

Poruszam się na palcach, zabieram z pokoju kawę i paczkę fajek. Obie rozsiadamy się wygodnie na korytarzu i ustawiamy między sobą akademicką popielniczkę, czyli puszkę po paprykarzu.

– I jak było w tym nowym klubie? – zagaduje Ilona, kiedy ja rozkoszuję się pierwszym łykiem kawy.

Wysilam pamięć, ale to niewiele daje.

– Fajnie. Tak sądzę.

Dziewczyna zaczyna się śmiać.

– Już poszłyśmy tam w stanie wskazującym, co zresztą wiesz, a później mam tylko przebłyski.

Pamiętam parkiet, piwo, głośną muzykę, ochroniarza bez twarzy, który nas wypraszał, i policję, bo Magdzie wydawało się, że ją okradziono. Wszystko jawi się strasznie niewyraźne. Może później wspólnymi siłami ustalimy, co dokładnie się działo.

– A wy? Co robiliście, jak już wyszłyśmy? – pytam, chcąc zmienić temat.

Skutkuje. Ilona z zaangażowaniem opowiada, jak to Bartek i Łukasz (również nasi sąsiedzi) pokłócili się z portierem o ściszenie muzyki, a później zaczęli tańczyć kankana na korytarzu. Cóż, dzień jak co dzień. Szczególnie dla kogoś, kto pije bimber litrami.

Cichutko wracam do pokoju. Sięgam po lusterko i zaczynam pracować nad zamaskowaniem zmęczenia i niebotycznego kaca. Zajmuje mi to dobry kwadrans. Z natury jestem strasznie blada i na mojej skórze dokładnie widać każdą, nawet najdrobniejszą skazę.

– Wychodzisz już? – Słyszę zaspany głos Magdy.

Zerkam na nią zza lusterka. Mimo rozmazanego makijażu i rozczochranych włosów w kolorze ciemnego złota, nadal jest wyjątkowo ładna. Mogę jej tylko zazdrościć. I właściwie zazdroszczę.

– Taa. Niestety. A ty? Masz dzisiaj zajęcia?

Przeczy machnięciem głowy.

– Praca. – Krzywi się lekko.

Nie dziwię się jej. Wcześniej przez pewien czas też pracowałam w call center. Nic ciekawego. Parcie na sprzedaż i wyrzuty sumienia z powodu ludzi, których się naciągnęło na nowy telefon, ubezpieczenie albo coś innego, co prawdopodobnie wcale nie było im potrzebne.

– Nie wiem. Może zadzwonię, że jestem chora… Albo nie. Kasa się przyda.

– Na którą masz?

– Na dziesiątą. Będę gdzieś po szesnastej. A ty?

– Wracam koło południa.

– Świetnie. – Nieco się ożywia. – Po drodze kupię piwko i omówimy wczorajszy wieczór.

– Raczej spróbujemy go sobie przypomnieć. – Śmieję się, ale zaznaczam, że wolałabym jednak bez procentów.

Wciągam spodnie. Idzie mi nadzwyczaj sprawnie. Wygląda na to, że znowu schudłam.

– No chyba żartujesz! Dzisiaj masz wolne, więc możemy poszaleć.

– Mało ci po wczorajszym?

– Żebyś wiedziała. A teraz przepraszam, ale mam w planie jeszcze godzinną drzemkę. – Uśmiecha się błogo, opatulając się kołdrą po samą szyję.

– Też tak chcę.

– A kto ci broni?

– Doktor Zalas. – Krzywię się na wspomnienie łysiejącego prowadzącego.

Mam z nim pierwsze zajęcia. Obecność na nich jest tak bardzo obowiązkowa, że tylko wypadek albo stan wojenny mógłby usprawiedliwić nieobecność. W przeciwnym razie trzeba odrabiać zajęcia lub pogodzić się z obniżeniem oceny końcowej. Pierwsza opcja jest przerażająca tak samo jak szanowny pan doktor, a druga mogłaby zrujnować moje szanse na stypendium naukowe. Summa summarum nie mam wyjścia, muszę iść.

– Ach, on. – Na twarzy Magdy pojawia się zrozumienie. Jest trzy lata wyżej niż ja, więc też musiała przez to przejść. – To lepiej idź.

Stoję pod wydziałem i czekam. Rozglądam się wokoło i uśmiecham pod nosem. Tyle miłych wspomnień, dobrych skojarzeń. Naprawdę polubiłam studia i uczelnię. Ba, polubiłam całą Częstochowę. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję się tutaj jak w domu, a może nawet lepiej. Zupełnie jakbym zaczęła żyć na nowo. W końcu mogę oddychać pełną piersią i korzystać z życia bez żadnych wyrzutów sumienia.

Pamiętam siebie sprzed przeprowadzki. Cicha, grzeczna i zakompleksiona dziewczynka. Co się z nią stało? Teraz jestem pewna siebie, odważna, wesoła i nieco szalona. A wszystko to zasługa Magdy. Tak myślę. To ona uświadomiła mi, jak jestem wartościowa. I jak można korzystać z życia. Sprawiła, że przestałam się bać. Uwolniła wszystko to, co było we mnie głęboko ukryte, stłamszone. Bałam się wypuścić na światło dnia prawdziwą siebie, ona dodała mi odwagi.

W oddali zauważam koleżanki z grupy – Kasię i Ewę. Macham im. Kiedy podchodzą, witamy się cmoknięciem w policzek i zapalamy papierosy.

– To kiedy bierzemy się do tego projektu z restrukturyzacji przedsiębiorstw? – pytam, bo termin oddawania pierwszej części jest coraz bliżej.

– Nie wiem. Może jutro? – proponuje Kasia.

– Pracuję. – Kręcę przecząco głową. – Poniedziałek?

– Mnie pasuje – stwierdza Ewa.

– No dobra, nich wam będzie. To u kogo?

– Możecie wpaść do mnie. – Wzruszam ramionami.

– No i spoko. Ewka, patrz, jaki pająk! – krzyczy Kasia, wskazując na ścianę wydziału.

– Gdzie?! – Ewka wrzeszczy przerażona i daje susa w bok.

Obie z Kasią wybuchamy śmiechem, bo oczywiście żadnego pająka nie ma. Ewa zawsze się na to nabiera, a Kasia zawsze ma z tego frajdę. Zresztą ja też, bo mina Ewki jest bezcenna.

– Zrobisz to jeszcze raz, a skopię ci tyłek! – syczy teraz.

– A ja ci oddam, z tą różnicą że twoich czterech liter nie będzie nikomu szkoda.

Ewa jeszcze przez chwilę patrzy na koleżankę spod przymrużonych powiek, po czym też zaczyna chichotać. I za to je kocham. Obie są dla siebie złośliwe w taki sposób, że ja mam darmowy kabaret, a żadna z nich się nie obraża. Cóż, takie jest prawo długiej przyjaźni.

– A wam co tak wesoło? – Słyszę za plecami męski głos.

To Adrian, nasz znajomy z grupy i mój kolega z ławki.

– Numer z pająkiem – wyjaśniam.

– A, no tak. Kaśka znowu wyładowuje frustrację seksualną na biednej Ewie? – Kiwa ze zrozumieniem głową, podchodząc bliżej, co w tym wypadku wydaje się nieco ryzykowne.

– Nie mów do mnie Kaśka. I nie muszę niczego wyładowywać, w przeciwieństwie do innych. – Rzuca mu wymowne spojrzenie.

– Słucham? – Unosi brwi w niezrozumieniu.

– No wiesz, Adi... Głodnemu chleb na myśli.

– Hmm... Może masz rację. Ale zawsze głodny głodnemu wypomni. – Puszcza do niej oko.

– Dobra, dosyć tego, bo zaraz się spóźnimy – upominam ich, zanim Kasia rzuci następną ciętą ripostę.

– Ja nie wiem, jak ty z nim wytrzymujesz – mruczy pod nosem, ale posłusznie kieruje się w stronę wejścia do budynku.

– Się ma swój urok – Adrian odpowiada, zanim zdążę otworzyć usta.

– Taa, pewnie. Tyle uroku, co zgniłe jajo.

– Oj, uważaj. Moje jaja są najwyższej świeżości.

Nie wytrzymuję. Zaczynam się śmiać.

– O widzisz, nawet Majka w to nie wierzy.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie?

– Dobra. Przestańcie. Wykończycie mnie. – Zasapana, ocieram policzki z łez.

– Nic na to nie poradzisz. Oni już tak mają, że są dla siebie przesadnie mili – stwierdza Ewa.

– No ba! Przecież widać, jak bardzo się kochamy. – Adrian obejmuje Kasię.

– Weź te łapy. Nie dla psa kiełbasa.

– Masz rację. Nawet pies by nie chciał – mówi i szybko się odsuwa.

Jednak nie dość szybko, żeby uciec przed jej torebką.

– Aua. Co ty tam nosisz? Kamienie?

– Zgadza się. Specjalnie z myślą o tobie. – Uśmiecha się słodko i wchodzi do windy.

– Dobra, dzieci. Koniec zabawy. – Ewa szeroko się uśmiecha.

– Tak, koniec. Przez was cały tusz mi spłynie – dodaję.

– E tam. Nie przejmuj się. Zawsze chciałem mieć pandę.

Wymierzam mu słabego kuksańca w ramię, a Kasia stęka:

– Niech go ktoś zabierze...

Kocham ich. Naprawdę. Tylko oni potrafią sprawić, że perspektywa zajęć z doktorem Zalasem przestaje być taka przerażająca.

Wchodzimy do sali w ostatnim momencie. Dzięki temu nie musimy znosić jego zgryźliwych uwag i znaczących spojrzeń. Chyba jest w dobrym humorze, bo całe zajęcia przebiegają dosyć spokojnie. Oczywiście raczy nas paroma monologami o tym, że powinniśmy regularnie zaglądać do literatury przedmiotu. Przestrzega nas też przed korzystaniem z internetu, przypominając, by nie wierzyć we wszystko, co przeczytamy.

Następną atrakcją dnia jest wykład z doktorem Gąsowskim. A nazywając go atrakcją, naprawdę nie przesadzam. Ten facet, jako jeden z nielicznych, posiada rzadką umiejętność ciekawego przekazywania wiedzy. Jego wykłady kipią humorem. Poza tym prowadzi zajęcia z wyraźnym zaangażowaniem i werwą. Jest charyzmatyczny, otwarty i pozytywnie nastawiony do ludzi Co najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent obecnych w sali słucha tego, co on mówi. Pozostałe pięć bawi się telefonem, czyta książkę, rozwiązuje krzyżówkę lub prowadzi karteczkową konwersację z sąsiadem. U innych wykładowców odsetek niezainteresowanych jest znacząco wyższy. Doktor Gąsowski może być z siebie dumny. Naprawdę. Zwłaszcza że i frekwencję ma większą.

Wykłady nie są obowiązkowe, więc na niektóre z nich stawia się ledwie dziesięć osób z trzystuosobowego roku. Dlatego niektórzy wykładowcy straszą wprowadzeniem list obecności, które będą miały moc wpływania na ocenę końcową z ćwiczeń. Głównie negatywną.

Takie „zachęty” wprowadziła na przykład doktor Mryka. Jej wykłady są nieciekawe i monotonne (a szkoda, bo pani doktor ma bardzo dużą wiedzę), ale wszyscy musimy na nich być, by uniknąć przykrych konsekwencji, czyli dodatkowego zaliczenia. I tutaj nawet ja, choć mam wrodzoną skłonność do przestrzegania wszelkich praw i zasad, wyciągam książkę i zaczynam czytać.

Następne zajęcia to tak zwany (szumnie) trening menedżerski. Zajmujemy się przygotowywaniem i prezentacją referatów. Robimy to w dwu – lub trzyosobowych grupach. Może prowadzący mają nadzieję, że chociaż jeden temat, ten, który sami przygotujemy, do nas dotrze? Albo myślą, że z większą uwagą wysłuchamy koleżanki czy kolegi? A może po prostu im się nie chce i wolą całą robotę zwalić na nas? Osobiście uważam, że powód zależy od człowieka. Na przykład pani magister, która prowadzi trening, wydaje się bardzo zaangażowana w ćwiczenia i nasze referaty. Wydaje mi się, że w jej przypadku chodzi o to, że więcej zapamiętamy i że będziemy uważniej słuchać. Kto wie, może ma rację?

Przypominam sobie, że niedługo to właśnie ja i Adrian mamy prowadzić zajęcia. Nie jestem pewna, czy on też jest tego świadom, więc pod koniec ćwiczeń, szturcham go w ramię.

– Pamiętasz, że za dwa tygodnie my?

– Spoko, pamiętam.

I co? Tyle? Wzdycham ciężko.

– Przydałoby się do tego zabrać.

– Wyluzuj. Mamy czas.

– Tak, pewnie, a potem znowu wszystko będziemy robić na ostatnią chwilę.

– No dobra. To daj znać, co mam zrobić i kiedy się spotkamy.

– Dobra. Dzisiaj nad tym pomyślę i ci napiszę.

– Okej. A jaki temat właściwie mamy? – pyta, a mnie ręce dosłownie opadają.

Słyszę ciche parsknięcie za plecami. To chyba Ewa.

Po zajęciach stajemy pod wydziałem, by wypalić pożegnalnego papierosa. Właściwie tylko ja, Ewa i Kasia. Adrian pełni funkcję biernego palacza. Chwilę rozmawiamy o niczym, po czym się rozchodzimy. Dziewczyny w jedną stronę, a ja z Adrianem w drugą.

– Idziesz prosto do akademika? – pyta.

– Nie, skoczę jeszcze na małe zakupy.

– Pójdę z tobą – proponuje, a ja cieszę się z towarzystwa. – Zakochałem się – wyznaje po chwili.

– Znowu?

Adrian zakochuje się co najmniej raz w tygodniu. Głównie wtedy, kiedy zobaczy długonogą, szczupłą, opaloną brunetkę o ładnej buzi.

– Ale tym razem naprawdę. – Wzdycha. – Śliczna była.

– No, to na pewno.

– A ja znowu nie miałem odwagi do niej zagadać.

– Ty? Sądząc po twoich podbojach miłosnych, akurat tego bym się nie spodziewała.

– Taa, ale zwykle po paru piwach jest łatwiej. A tak? – Kręci głową, zrezygnowany. – Nigdy sobie nie znajdę dziewczyny na stałe.

– Znajdziesz, znajdziesz. Zobaczysz. Nawet nie będziesz musiał szukać. To zawsze samo przychodzi i to wtedy, kiedy się nie spodziewasz.

– A ty skąd wiesz?

– Babcia mi mówiła. – Wzruszam lekko ramionami.

– Serio? – Śmieje się.

– Ej! Nie lekceważ doświadczenia życiowego! I na razie się nie przejmuj. Korzystaj z wolności i szalej, póki możesz, bo jak już naprawdę się zakochasz, wszystko się skończy. – Zauważam, że pakuje do koszyka rybę. Przypominam sobie, że jest piątek.

– Nie jedziesz dzisiaj do domu? – pytam, przyglądając się hermetycznie opakowanemu mintajowi.

– Jadę, ale pociąg mam dopiero po szesnastej. Zdążę jeszcze zjeść.

– Boże, że też chce ci się gotować – stwierdzam, sięgając po gołąbki w słoiku, które wystarczy tylko podgrzać.

– No wiesz. Jak się chce jakoś wyglądać...

No tak. Przecież on chodzi na siłownię, zdrowo się odżywia i łyka jakieś suplementy. Chwileczkę...

– A ja, przepraszam, co? Źle wyglądam?

– No nie. Jeszcze nie – dodaje pod nosem.

– No wiesz?! Nie jestem i w najbliższym czasie nie planuję być gruba!

– Dobra, dobra. Przecież nic nie mówię.

– I dobrze.

Szwendamy się po sklepie jeszcze przez jakiś czas, aż stwierdzamy, że już wszystko mamy. Spacerowym krokiem dochodzimy do akademika. Przy portierni jeszcze raz obiecuję, że zajmę się naszym referatem. Adrian sprawia wrażenie, jakby wcale mu na tym nie zależało, i pewnie właśnie tak jest. Odchodzi, życząc mi udanego weekendu.

Idę do okienka, za którym siedzi portier i proszę o klucz do pokoju. Zasada jest taka: kiedy wszyscy mieszkańcy lokalu opuszczają teren akademika, zostawiają klucz. Chodzi o to, żeby go gdzieś nie zgubić albo nie dorobić. Chociaż z tym dorabianiem to trochę bez sensu, bo niby po co. Przecież po opuszczeniu domu studenckiego nie ma się do niego wstępu. A jeśli przychodzi się jako gość, wymagane jest pozostawienie dokumentu tożsamości. Poza tym studenci z reguły są biedni, więc oprócz laptopów, telefonów i alkoholu, nie mają nic cennego. Ale kto tam wie? Ostatecznie taki laptop też jest swoje wart.

Kiedy tylko przekraczam próg pokoju, przebieram się w dres i z uczuciem niewysłowionego szczęścia padam na łóżko. Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam ochoty jeść. Zakupy zostawiam nierozpakowane, nie ma wśród nich niczego, co może się popsuć. Biorę odtwarzacz mp3 i wkładam słuchawki. Dźwięki rocka dają mi błogie uczucie spokoju i ciepła, niczym pluszowa kołdra. Nim kończy się druga piosenka z mojej playlisty, zapadam w upragniony sen.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: