- W empik go
Bezczelna - ebook
Bezczelna - ebook
Bohaterka tej książki nie jest współczesnym Kopciuszkiem. Nie rozdziela posłusznie grochu i popiołu, nie wzdycha do zachodów słońca, czekając na swojego Księcia. Jest twardo stąpającą po ziemi realistką, która nie wierzy w wielką miłość. Nic w życiu nie zostało podane jej na złotej tacy, więc musiała nauczyć się, jak „po swojemu” pokonywać trudności. Możecie zapomnieć o gapieniu się w jej dekolt i na pewno nie pozwoli tak łatwo założyć sobie na nogę kryształowego pantofelka – woli trampki. Bliżej jej raczej do Katarzyny z Szekspirowskiego „Poskromienia złośnicy” i wierzcie lub nie, ale także Was niejednokrotnie wytarga za uszy.
Książę, choć zniewalająco przystojny, też urwał się jakby nie z tej bajki.
Pewne jest jedno – nadciąga prawdziwa burza…
„Bezczelna” to lekka, błyskotliwa i zabawna powieść o rzeczach najważniejszych – miłości, jej braku, odkrywaniu samej siebie i innych ludzi. To współczesna baśń, która bawi, wzrusza i z pewnością zagości w Waszych sercach na dłużej.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-481-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozwścieczona swoją totalną klęską, krążyłam po mieszkaniu jak kot z pęcherzem. Czekałam na Dominikę, która niebawem miała skończyć popołudniowe zajęcia. Tej dziewczynie naprawdę zależało na solidnym wykształceniu. Chodziła na wszystkie wykłady i ćwiczenia, a między nimi przesiadywała w bibliotece, robiąc notatki z zadanych lektur. Wzór studenta i chodząca doskonałość.
Gdzie jeszcze mam szukać? – zastanawiałam się, patrząc, jak gołębie obsrywają parapet sąsiadki. – Czy w ogóle jest jakiś cień szansy, że uda mi się coś znaleźć? Skończyłam tylko liceum… I co z tego, że miałam trzecią średnią w klasie? Przecież to nie będzie nikogo obchodziło. Nie mam em-gie-er przed nazwiskiem, a teraz nawet z tym ciężko o dobrą posadę. Mam dziewiętnaście lat i jeszcze nigdzie nie pracowałam, co będzie świetnym argumentem dla pracodawców, żeby od razu mi podziękować… Do tego mój niełatwy charakter, awersja do obcych, brak cierpliwości, niechęć do podporządkowania się… Będzie ciężko.
Ponad godzinę kręciłam się bez celu po naszych pięćdziesięciu paru metrach kwadratowych, potem postanowiłam działać. Posprzątałam salonik, pozmywałam zalegające w zlewie naczynia, a na koniec nakarmiłam dwa cudne biało-czarne skalary Dominiki: Fircyka i Zalotkę (nie wiem, skąd moja przyjaciółka wzięła te imiona, ale niewątpliwie były bardzo oryginalne). Podglądałam je przez chwilę, kiedy pływały między roślinkami. Zupełnie jakby grały w berka.
One to mają życie… – pomyślałam, przyklejając nos do akwarium. – Woda, kilka roślinek, odpowiednie oświetlenie i odrobina pokarmu dwa razy dziennie całkowicie wystarczają im do szczęścia. Nie muszą martwić się o rachunki, pracę i inne pierdoły. Nie ranią nikogo i nie są ranione. Tworzą idealną parę i tak pięknie ze sobą wyglądają…
Ja z nikim nie tworzyłam idealnej pary. Nigdy nie szukałam chłopaka i nie byłam typem nastolatki, która nieustannie musiała do kogoś wzdychać. Tylko raz dałam się zaprosić na randkę i tylko dlatego, że chciałam, aby rozpieszczona Emilka z mojej klasy dostała szału. Umówiłam się z jej eks-chłopakiem – Mariuszem. Muszę przyznać, że był całkiem przystojny. Miał przepiękne niebieskie oczyska. Szkoda tylko, że te oczyska nie potrafiły skupić się na jednym obiekcie. Na wspomnianej randce złapałam go na tym, że bezczelnie gapił się na cycki i tyłki kelnerek. Poprosiłam jedną z nich o podejście do naszego stolika. Kiedy się zbliżyła, stwierdziłam, że mój towarzysz miał problem z oszacowaniem wielkości jej biustu, ponieważ stała zbyt daleko, a dłuższe wytężanie wzroku mogłoby skończyć się trwałym wytrzeszczem. Powiedziałam to na tyle głośno, żeby usłyszeli mnie wszyscy ludzie, którzy znajdowali się w lokalu. Zostawiłam Mariuszka z płonącą ze wstydu twarzą, niezjedzoną kolacją i ze sporym rachunkiem do uregulowania, bo zamówiłam cholernie drogi deser.
Dominika wróciła z zajęć po siedemnastej. Była zadowolona, bo dostała swoją pierwszą studencką piątkę. Kiedy opowiedziałam jej o mojej druzgoczącej klęsce w poszukiwaniu pracy, stwierdziła:
– Nic tak nie poprawia humoru, jak dobra muzyka, towarzystwo przyjaciółki, kilka drinków i cudowni faceci na wyciągnięcie ręki. Idziemy poszaleć do jakiegoś klubu. Wyluzujesz się, a jutro zaczniesz od nowa. – Zerwała się z miejsca i zaczęła grzebać w szafie, szukając odpowiedniego stroju na wieczór.
– Nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Najchętniej wskoczyłabym pod kołdrę i przespała kilka najbliższych dni – wymamrotałam, ziewając.
– Nie ma mowy. Znam cię. – Wynurzyła się z szafy i pomachała mi przed nosem czarnym, koronkowym stanikiem. – Wiem, że nie dopuszczasz do siebie czegoś takiego jak porażki, a jeśli już ci się przytrafią, to znosisz je gorzej niż okres. Za chwilę zaczniesz obżerać się słodyczami i będziesz oglądać wszystkie reality show, jakie tylko wymyśliła telewizja, a po pięciu dniach wyrzucisz wagę przez balkon, bo okaże się, że przytyłaś dwa kilo.
– Nigdy nie wyrzuciłam wagi przez balkon.
– Ale przez okno owszem – przypomniała sobie moją furię sprzed kilku miesięcy, kiedy nagle okazało się, że przybyło mi prawie trzy kilo. – No chodź, będzie fajnie. Potańczymy, pogadamy, może kogoś poznamy…
– A co z twoim przyrzeczeniem? Przecież jeszcze przedwczoraj przy kolacji zarzekałaś się, że do końca studiów nie zamierzasz umawiać się z facetami. Zmieniłaś zdanie?
– Oczywiście, że nie. Umawiać się z nimi nie zamierzam, ale potańczyć zawsze mogę – uśmiechnęła się zawadiacko ruda miłośniczka flirtowania.
– Nie mam ochoty nikogo poznawać. Facet jest czymś w rodzaju kuli u nogi, a ja nienawidzę czuć się skrępowana.
– Skąd wiesz? Przecież nigdy nie miałaś chłopaka.
– I nie zamierzam mieć. – Skrzyżowałam ręce na piersi i wyciągnęłam nogi, siedząc na ulubionym fotelu babci Dominiki.
– Zobaczysz, że kiedyś się zakochasz, a miłość zmienia ludzi – westchnęła naiwnie.
– Stwierdziła pani wszystkowiedząca w szafie grzebiąca.
– Nie nabijaj się ze mnie – burknęła, rzucając na łóżko swoje trzy ulubione sukienki.
– Ktoś mi kiedyś powiedział, że ta cała miłość jest jak wódka, wiesz? – Przyjaciółka spojrzała na mnie pytająco, a ja wyjaśniłam: – Otumania zmysły, odbiera zdolność logicznego myślenia, sprawia, że nadmiernie się pocisz, pozwala na chwilę dobrej zabawy, a potem rzuca na kolana w najmniej oczekiwanym momencie i zostawia po sobie jedynie obrzydliwy niesmak oraz paskudny ból głowy… Jeśli to prawda, to cieszę się, że jestem uczuciową abstynentką.
– Musiał cię oświecić niezwykle mądry człowiek – zakpiła Domi, przymierzając pierwszą kieckę.
– To była moja samotna z wyboru sąsiadka, która zapraszała mnie na obiady, gdy tak zwana matka zapominała zostawić mi jedzenie w lodówce. Nie przepadałam za nią, bo stanowczo za dużo gadała, ale robiła dobrą pomidorową, więc jak mi burczało w brzuchu, to łaskawie pozwalałam jej się nakarmić.
– Łaskawie jej pozwalałaś… – wymamrotała oburzona. – Cała ty… zero wdzięczności.
– Bo wdzięczność jest dla słabeuszy. Okazując ją, dajesz komuś do zrozumienia, że jesteś mu coś winna, a ja nie lubię mieć długów.
– Nieziemska muzyka! – zapiszczała Dominika zachwycona tym, że ostatecznie namówiła mnie na wspólne wyjście.
Wybrałyśmy się do klubu Mizeria (beznadziejna nazwa, prawda?). Ku mojemu przerażeniu, nawet w środku tygodnia to miejsce było przepełnione.
Roztańczona Domi co dwie minuty próbowała wyciągnąć mnie na parkiet, podczas gdy ja wolałam ogrzewać tyłkiem barowe krzesło i sączyć kolejne drinki. Chciałam choć na chwilę zapomnieć o tym, w jakie gówno wpadnę, jeśli szybko nie znajdę pracy. Miałam trochę pieniędzy, które odłożyłam sobie z podłapanych latem zajęć: roznoszenia ulotek i stania jako hostessa na akcjach promocyjnych w Tesco. Właśnie przepijałam swoje ostatnie siedem dych, patrząc, jak siedząca obok mnie para piętnastolatków odstawiała love story w wersji porno light.
Kto wpuścił tu tę dzieciarnię? Podobno to lokal dla dorosłych – od tego ich mlaskania i cmokania robiło mi się niedobrze.
– Znajdźcie sobie jakiś pokój i zniknijcie mi z oczu, bo przysięgam, że za chwilę was obrzygam – mogłam sobie gadać do woli. Byli zbyt zajęci zawiązywaniem języków w supeł, żeby usłyszeć, co mówię.
Przypominali dwugłowego potwora – ich ręce całkowicie zniknęły pod ubraniami. Nie mogłam na to dłużej patrzeć. Przesunęłam jakiś przypadkowy kufel z piwem jak najbliżej ohydnej parki. Nie musiałam długo czekać, aby ten Don Juan od siedmiu boleści trącił go łokciem i wylał piwo na spodnie swojej całuśnej partnerki. Dziewczyna zerwała się z miejsca, wyrzuciła z siebie kilka przekleństw i pobiegła w kierunku łazienki. Zszokowany chłopak ruszył za nią, a ja miałam ich wreszcie z głowy i mogłam rozkoszować się kolejną żubrówką z sokiem.
Zastanawiałam się, co takiego fascynującego jest w całowaniu. Nigdy tego nie robiłam, ale często się temu przyglądałam.
W filmach zawsze podkładają do całuśnych scen ckliwą melodię, żeby widzów omamić, że to niby coś pięknego… – pomyślałam. – Ale co może być, do cholery, pięknego w wymienianiu się z kimś śliną, drobnoustrojami i resztkami obiadu?
– Chodź! Jeszcze jeden drink i nie dasz rady wstać – z zadumy wyrwała mnie Dominika. – Wytańcz z siebie ten alkohol, bo wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zasnąć na barze.
– Ehmm… no dobra – uznałam, że jak zatańczę z nią jeden kawałek, to da mi spokój i będę mogła wrócić do swojej żubrówki, która jeszcze nie zdążyła zadziałać na nogi, ale do głowy już bez wątpienia znalazła drogę.
Jak na ironię, DJ zaserwował remix „Move in the right direction”.
Jeśli nie wiesz, dlaczego uważam to za ironię, to zapoznaj się łaskawie z tekstem tego utworu. Jakbyś miał braki w angielskim, to zawsze możesz sobie wygooglować polskie tłumaczenie.
Dominika śpiewała i szalała w rytm, podczas gdy ja kołysałam się, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Nie miałam zamiaru spocić się jak świnia, więc w swój taniec wkładałam bardzo oszczędne dawki energii. Pięć minut później wróciłam na barowe krzesło. Jakimś cudem nikt go nie zajął. Ku mojej radości miejsca okupowane wcześniej przez zaślinionych piętnastolatków również były wolne.
– Co podać?
– Hę? – zdziwiłam się, że ktoś do mnie mówi.
– Pytałem, co podać? – Naprzeciwko stał przystojny barman i uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Przez głowę przeszła mi myśl, że faceta z tak pięknym uzębieniem mogłabym pocałować bez wahania.
– Żubrówkę z sokiem poproszę – wymamrotałam odrobinę onieśmielona własnym spostrzeżeniem. Nigdy dotąd nie miałam ochoty pocałować faceta, z którym zamieniłam jedno zdanie. Doszłam do wniosku, że mam stanowczo za dużo w czubie i że to będzie mój ostatni drink.
– Robi się – odpowiedział przystojniak i zniknął, a ja próbowałam wykorzystać jego chwilową nieobecność na oprzytomnienie.
Nagle poczułam, że o mój bok ociera się coś wielkiego. Jakiś tłuścioch zajął miejsce przy mnie i wywalił swoje grube, owłosione i upaciane smarem łapska na bar. Jego koszula zdecydowanie nie była pierwszej świeżości – mój nos drażniła paskudna mieszanka potu i taniej wody po goleniu. Z każdą chwilą sąsiad rozpychał się coraz bardziej.
Milcz, milcz… – powtarzałam sobie w myślach, żeby nie wybuchnąć. – Dominika mówiła, żeby w takich sytuacjach mocno gryźć się w język i nie robić scen, więc pokaż, że w końcu czegoś się nauczyłaś. Bądź grzeczną dziewczynką i nie odzywaj się!
Naprawdę starałam się zapanować nad sobą. Policzyłam od jednego do trzydziestu i powiedziałam cały alfabet od Z do A, żeby oderwać myśli od obrzydliwego sąsiada. Miarka się przebrała, kiedy ten śmierdzący knur zlustrował mnie wzrokiem i powiedział do siedzącego dalej kumpla:
– Stary, właśnie odnalazłem swoją drugą połówkę. – Popatrzył na mnie jak na kawał mięcha. – Gdzie byłaś całe moje życie?
– Chowałam się przed tobą, kretynie – zrobiłam obrzydzoną minę, mając nadzieję, że się odczepi.
– Ktoś tu ma cięty języczek. Chętnie bym się nim pobawił – odpowiedział, wytykając swój ozór i machając nim jak jakieś krówsko na łące. Pokazał przy tym swoje okropne zębiska.
Matko!!! Nigdy nie widziałam tak paskudnej mordy – zemdliło mnie.
– Zdradzić ci pewien sekret? – zapytałam, a kiedy skinął głową i nadstawił ucha, wrzasnęłam: – Żółty to naprawdę ładny kolor, ale zęby w tym odcieniu to już przesada, koleś!!! Odwal się ode mnie, ty…
Miałam zamiar dorzucić coś wybitnie wrednego, ale przerwał mi czyjś śmiech:
– Ha, ha, ha… Odpuść sobie, Piotrek. Szkoda czasu dla takiej nadętej i wyszczekanej smarkuli – słyszałam głos, ale nie widziałam, do kogo należał. Tłuścioch całkowicie zasłonił swojego obrońcę.
– Smarkuli?! – teraz dopiero się we mnie zagotowało. Zsunęłam się z barowego krzesła. Zamierzałam podejść do bezczelnego kolesia, spojrzeć mu w twarz i zmieszać go z błotem, ale nie zauważyłam leżącej na podłodze butelki po piwie. Poślizgnęłam się na niej i padłam na kolana.
Usłyszałam, że nabija się ze mnie kilkanaście osób.
Kiedy wstałam i doprowadziłam się do porządku, tamtych dwóch już nie było.
Pieprzone tchórze – od dawna nie byłam tak wściekła.
Całą scenę obserwowała przeciskająca się przez tłum gapiów Dominika.
– Co się stało? – zapytała, pomagając mi ogarnąć się po wywrotce.
– Kojarzysz może tych dwóch kretynów, którzy przed chwilą się stąd ulotnili?
– Chodzi ci o tego grubego i tego przystojniaka?
– Przystojniaka? – zdziwiłam się. – Nie wiem, jak wyglądał ten drugi, ale nieźle zalazł mi za skórę. Znasz go?
– Pojęcia nie mam, kto to. Nie widziałam go tu wcześniej, ale uwierz mi, był cholernie przystojny – zachwycała się Dominika, jednak, widząc moją minę, szybko opanowała entuzjazm i zmieniła temat. – Chodź, idziemy do domu. Masz już dosyć żubrówki na dziś, a ja muszę jutro rano wstać. O dziewiątej zaczyna się lektorat z angielskiego.
Następnego dnia obudziłam się koło południa. Dominika od kilku godzin tkwiła na uczelni. Miała wrócić dopiero po osiemnastej, ponieważ zapisała się na dodatkowe zajęcia z francuskiego i łaciny, z którą od zawsze miała spory problem.
Snułam się jak cień po mieszkaniu i szukałam czegokolwiek, co pomogłoby mi zwyciężyć z paskudnym bólem głowy.
Za dużo żubrówki – pomyślałam, pijąc czwartą szklankę wody. Przypomniały mi się wtedy słowa tego posranego zadufańca: „Odpuść sobie Piotrek. Szkoda czasu dla takiej nadętej i wyszczekanej smarkuli”.
Za kogo on się uważał, żeby tak mnie obrażać? Za „smarkulę” powinien dostać od razu w pysk. Pieprzony idiota! Powiedział, co wiedział, i uciekł. Bał się konfrontacji twarzą w twarz! Nie dał mi zareagować! Zniknął! Mam nadzieję, że nigdy w życiu nie stanie na mojej drodze. Powinien się o to modlić – na myśl o tym dupku ogarnęła mnie złość.
Szybki prysznic przyniósł olbrzymią ulgę mojemu ciału. Wskoczyłam w szlafrok, rzuciłam się na łóżko i otworzyłam gazetę na stronie z ofertami pracy.
„Pomoc dentystyczna, osiem godzin dziennie, praca od zaraz”. Zatrzymałam się na tym ogłoszeniu.
Mam białe, równe zęby i wszystkie są zdrowiusieńkie. Ani jednego ubytku przez dziewiętnaście lat. Może Dan był dentystą? – zaczęłam się zastanawiać. – Matka od zawsze miała paskudne uzębienie, więc to raczej po dawcy nasienia odziedziczyłam swój piękny i zdrowy uśmiech.
Już miałam zapisać podany w ogłoszeniu numer, kiedy przypomniałam sobie wszystkie opowieści Dominiki o tym, jak przerażająco jest u dentysty. Czekałam na nią raz przed gabinetem i muszę przyznać, że odgłos borowania nie brzmiał przyjaźnie. Zaczęłam szukać innego ogłoszenia.
„Młode, zgrabne dziewczyny do sesji fotograficznych i nie tylko. Wysokie zarobki”.
Natychmiast wyobraziłam sobie, co kryje się pod określeniem „nie tylko”. Przed oczami stanęła mi od razu moja matka, która w młodości próbowała dostać się na sam szczyt i wybrała drogę kariery przez łóżko.
„Praca w krematorium…”
Ja pierdańczę! – przeszły mnie ciarki. – Odpada!
„Zatrudnię fryzjerkę z kilkuletnim doświadczeniem…”
Dalej.
„Zatrudnię korepetytora z języka niemieckiego dla swojej trzynastoletniej córki”.
Dlaczego nie angielskiego albo francuskiego? Niemiecki nigdy mi się nie podobał. Uczyłam się go tylko dwa lata w podstawówce i niewiele z tego pamiętam. Dalej.
„Zapraszamy osoby ze zdolnościami informatycznymi na płatne praktyki w firmie Cybertron…”
Cybertron… Cybertron… Gdzieś już to słyszałam. Cybertron… Czy to nie nazwa planety z „Transformersów”? – zaczęłam się zastanawiać. Oglądałam ten film jakiś czas temu, chociaż to w ogóle nie moje klimaty. Byłam przecież twardo stąpającą po ziemi realistką. Nigdy nie bawiła mnie tematyka science fiction ani fantasy, ale historia wojny między Autobotami i Decepticonami nawet mnie wciągnęła. Obejrzałam wszystkie trzy części jednego dnia. Pamiętam, że źle się wtedy czułam i nie chciało mi się iść do szkoły. Umierałam z nudów, więc odpaliłam te filmy na DVD i do końca dnia zabijałam nimi czas.
Wreszcie jakieś normalne ogłoszenie. Może powinnam spróbować? Jak na samouka, to całkiem nieźle sobie radzę. Zajęcia kółka informatycznego w liceum to jedne z niewielu, na które chodziłam z prawdziwą przyjemnością – przekonywałam samą siebie, że warto spróbować. – W sumie to tylko płatne praktyki. Pewnie będą chcieli, żeby powprowadzać im jakieś dane do tabelek albo odpowiadać na maile.
Zapisałam adres w notesie, który Dominika sprezentowała mi na dziewiętnaste urodziny. Spojrzałam na zegarek. Było kilka minut po trzynastej.
Może jeszcze dziś tam pojadę? Powinnam to zrobić zanim się rozmyślę… – wolałam nie odkładać tego na później. – Muszę dostać się na drugą stronę miasta. Za dwadzieścia minut powinnam mieć jakiś autobus… Co ja mam założyć? Ubrać się elegancko czy komfortowo? Może założyć bluzkę z dużym dekoltem na wypadek, gdyby szefem był facet… Jaka ja jestem głupia! Szefem takiej firmy na milion procent jest facet. Chyba pożyczę jakąś sukienkę od Domi… – złapałam dwa głębsze oddechy. – Cholera jasna!!! Co ja wyprawiam? Zależy mi na znalezieniu pracy, ale nie kosztem własnej godności. Żadnych dekoltów, żadnego uwodzenia szefa, żadnych sztucznych uśmieszków i krótkich spódniczek. Tylko ja, prawdziwa ja… Może trochę milsza niż zwykle… Kurczę, zależy mi na tych praktykach…