- W empik go
Bezimienna - ebook
Bezimienna - ebook
Gdzieś, nie wiadomo gdzie, leży zagubiony kraj. Ludzie tego kraju są rasą agresywną i zaborczą. Nie wiedzą, co to strach, nie znają litości, nie potrafią ronić łez. Wszyscy mają oczy czarne lub brązowe. Ich skóra jest ciemna, szorstka i ogorzała od wiatrów.
Śliczna, słodka, jasnowłosa, niebieskooka dziewczynka o jasnej cerze, która przychodzi na świat w szanowanej kupieckiej rodzinie, nie budzi wśród swoich krajan podziwu i zachwytu - nawet dla swoich bliskich jest budzącym niechęć i niepokój odmieńcem. Aż wreszcie znajduje pomocną dłoń - która tak naprawdę też nie do końca chce jej pomóc…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-064-9 |
Rozmiar pliku: | 899 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzie tego kraju nie boją się żadnych bogów. Dla nich bogowie czy Bóg nie istnieją. Wierzą tylko w swoją siłę i swoje poglądy. Wśród nich nie ma czarownic i czarnoksiężników. Tym krajem włada dwunastoosobowa Rada, której kadencja trwa rok. Mieszkańcy nie uznają głupoty. Jeżeli ustawa jest niedorzeczna i jeszcze bardziej komplikuje życie, mieszkańcy mają prawo do skazania urzędnika na chłostę, albo nawet na zamknięcie w lochu. Odbywa się to poprzez głosowanie w większych miastach.
Właśnie gdzieś na obrzeżach takiego kraju, w czasie nowiu, jako piąte z rodzeństwa, przychodzi na świat dziecko niezwykłe. Dziewczynka piękna jak aniołek. Z blond loczkami, niebieskimi oczami, jasną cerą, niepodobna do swoich krajan. Nikt nie chce w to wierzyć. Po raz pierwszy od długiego czasu niektórzy czują strach. Inni szukają jakichś racjonalnych wyjaśnień. Niektórzy szukają sposobu, żeby zmienić dziewczynkę, ale to już niemożliwe. Oczywiście nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że dziewczynka może być naznaczona przez potężną czarodziejską moc. Dziecko jest i będzie silne, bo tak zapisane jest gdzieś, w jakiejś księdze, spoczywającej w pewnych rękach.
Matka dziewczynki zostaje posądzona o cudzołóstwo, jednak nie udowodniono jej tego. Śledztwo zostaje umorzone. Kobieta stara się jak może, aby wychować najmłodszą córkę według zasad swojego kraju, jednak…
Sara miała sześć lat, gdy zachorowała jej matka. Bardzo się bała, że straci swoją rodzicielkę, bo tylko ona broniła jej przed agresywnością ojca. Jednak choroba była śmiertelna. W ostatnich chwilach życia matka wezwała do siebie najmłodszą córeczkę.
Sara weszła do pogrążonej w ciszy komnaty. Pielęgniarka siedziała w kącie i wyszywała. Sara usiadła na skraju łóżka, obok matki.
– Moja kochana córeczko – odezwała się chora. – Obie dobrze wiemy, że czas naszego rozstania jest już bliski. Nie wiem, kiedy odejdę, ale na pewno już niedługo. Chcę tylko, żebyś mnie pamiętała. Nie powiem „nie płacz”, bo jesteś za mała, żeby to wykonać, tylko mnie pamiętaj.
– Mamusiu, ty nie możesz odejść – powiedziała Sara. – Co ja bez ciebie zrobię?
– Musisz być silna. Nie poddawaj się i nie oglądaj za siebie – skinęła na pielęgniarkę. Ta podała jej drewniane pudełko. – To jest mój pierścień i opaska, którą miałam na swoim ślubie. Nikomu o tym nie mów ani tego nie pokazuj. Niech to będzie twój skarb – podała pudełko Sarze. – Teraz możesz już iść. Chcę trochę odpocząć.
Sara zsunęła się z łóżka i wyszła. Na korytarzu minęła swoich braci. Poszła do swojego pokoju i usiadła w wielkim miękkim fotelu. Otworzyła pudełko.
Na czarnym materiale leżał srebrny pierścień o masywnej obrączce. Do niej była przytwierdzona okrągła blaszka. Na środku połyskiwał czarny kamień, jak oko gada. Maleńka paszcza trzymała w zębach kawałek swojego wężowego ciała.
Opaska również była srebrna. Zrobiono ją z pięciu poziomych rzędów małych, sześciokątnych blaszek. Zapięcie też było w kształcie tego skomplikowanego znaku.
Sara wzięła obie rzeczy do ręki i przyjrzała się im. Na razie były dla niej czymś mało wartościowym. Nie pojmowała tego skomplikowanego znaku. Budził w niej niechęć i obrzydzenie. Emanował jakąś niepokojącą mocą.
Skrzywiła się i odłożyła pierścień wraz z opaską. Zatrzasnęła pokrywkę pudełka i położyła je na szafie. Robiło się późno, więc poszła z prośbą do niani, aby pomogła jej się przebrać.
Nad ranem matka Sary umarła.
Sara, dowiedziawszy się o tym, zamknęła się w swoim pokoju i odmówiła wychodzenia. Siedziała w fotelu z drewnianym pudełkiem na kolanach. Wieczko było mokre od spadających łez.
Trzy dni później odbył się pogrzeb. Tylko Sara na nim płakała, patrząc, jak inni zakopują trumnę z ciałem jej mamy. Potem wszyscy rozeszli się do domów. Nikt już nie wspominał o zmarłej. To, co było, już nie wróci. Jednak Sara starała się pamiętać. Zawsze przed snem wyciągała drewniane pudełko i patrzyła na pierścień i opaskę. Nadal nie rozumiała tego strasznego znaku. Bała się zapytać o to ojca czy kogoś innego. Nie chciała się z nikim dzielić tą tajemnicą. Poczeka, może później się dowie.
Minęły dwa lata. Najstarsza siostra Sary wychodziła za mąż. Ojciec sprowadził jednego z pomocników Rady, aby udzielił ślubu formalnego i spisał wszelkie akta. Nie polegał na wiejskich skrybach, którzy ledwo potrafili pisać. Mógł sobie na to pozwolić, jako zastępca szefa gildii kupieckiej i chytry kupiec, który prawie zawsze dopnie swego.
Dzień uroczystości był szary, jak każdy w tym państwie, z nielicznymi przebłyskami słabego słońca. Jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Tylko Sara. Nienawidziła takich dni, nienawidziła swojego domu, nienawidziła tego kraju. Najchętniej by stąd uciekła. Ale na razie nie było o tym mowy. Była jeszcze na to za mała, ale przyrzekła sobie, że nie zostanie tu długo.
Po oficjalnym zapisaniu aktu zawarcia małżeństwa nastąpiły hulanki i swawole. Piwo, wino, gorzałka i miód lały się strumieniami. Wymyślnym potrawom mięsnym i wegetariańskim nie było końca. Orkiestra grała bez wytchnienia. Pannom o słabszych głowach zaczynało się robić gorąco. Młodzieńcy byli bardzo radzi, że mogą im pomóc wyjść na świeże powietrze.
O północy Sara poczuła zmęczenie. Wyszła na dwór. Chłodne powietrze owiało jej twarz. Cicho przemknęła się obok kilku domów w kierunku miejsca, gdzie chowano zmarłych. Przelazła przez niski murek i poszła na grób matki. Przysiadła na krawędzi kamiennej tablicy, w której było wyryte imię oraz data urodzenia i śmierci jej matki. Podciągnęła kolana pod brodę.
Siedziała tak przez jakiś czas. Prawie by zasnęła, gdy nagle usłyszała dobiegającą z krzaków rozmowę:
– Jesteście pewni, że nikt nas tu nie znajdzie? – zapytała jakaś dziewczyna.
– Tak, tak. Jestem pewny – odpowiedział jakiś chłopak zniecierpliwionym głosem. – Idź patrzeć, czy nikt nie idzie – warknął, na pewno do swojego kolegi.
Sara skuliła się jeszcze bardziej. Gdy zobaczyła wyłaniającego się z krzaków chłopaka, wstrzymała oddech. Młodzik najpierw rozejrzał się dookoła, potem rozpiął rozporek i załatwił, co trzeba, pogwizdując cicho. Sarę, skuloną na nagrobnej płycie, zobaczył dopiero, gdy się poruszyła i zaczęła skradać do murku.
Lekko doskoczył do niej i chwycił za ramię, stawiając na nogi.
– Czego tu szukasz? – warknął. Przyciągnął ja do swojej twarzy.
– To ty – wykrzywił się – słodka Sara. Może się zabawimy – zarechotał. Przycisnął ja do siebie. Pisnęła cicho.
– Zostaw mnie – walnęła go małą piąstką w pierś. Zaśmiał się.
– Nic ci to nie da – chciał ją pocałować, ale ktoś chwycił go za kołnierz.
– Nie napastuje się małych dziewczynek, nawet jeżeli przychodzą same w nocy na cmentarz – odezwał się ktoś miękkim altem. Chłopak odwrócił się i warknął:
– Odejdź ode mnie, wiedźmo – splunął pod nogi, wyrwał się z uścisku i odszedł.
Sara patrzyła przerażona w ciemność. Nie widziała, kto ją uratował.
– Nic ci nie zrobił? – zapytał ten sam miękki alt.
Dziewczynka potrząsnęła głową. Nie była w stanie wykrztusić słowa.
– Chodź ze mną. Odprowadzę cię do domu – z mroku wyłoniła się dłoń o mlecznobiałej skórze. Sara chwyciła ją ze strachem. Dłoń nieznajomej był gładka i emanowała delikatnym ciepłem.
Gdy wychodziły przez cmentarną bramę, usłyszały krzyk kobiety i ciche sapanie. Sara ze strachem przywarła do szat nieznajomej. Pachniały fiołkami. Kobieta uśmiechnęła się, chociaż Sara nie widziała tego w mroku.
Nieznajoma odprowadziła dziewczynkę pod drzwi domu. Potem oddaliła się, życząc jej dobrej nocy. Sara wystraszona nie mogła zasnąć. Przewracała się na łóżku, aż w końcu usiadła i wyciągnęła z szafki drewniane pudełko. Otworzyła je i wzięła do ręki opaskę matki. Była bardzo lekka. Drobne blaszki przelewały się przez palce jak woda. Srebro było chłodne i migotało w świetle świecy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta zapinka. Sara jeszcze się do niej nie przyzwyczaiła i nie miała zamiaru.
Schowała pamiątki z powrotem do szuflady, poprzewracała się jeszcze przez godzinę w łóżku, po czym udało jej się zasnąć.
Jej siostra wyprowadziła się już następnego ranka. Sara została z trzema braćmi, ojcem i starą nianią. Nie wiedziała, co będzie dalej. Siostra jeszcze jako tako się nią opiekowała, a teraz już jej nie ma i nie będzie.
Po obudzeniu się Sara miała dziwne wrażenie. Jakby działo się coś nieprzyjemnego.
Ojciec Sary po weselu najstarszej córki czuł się bardzo przyjemnie. Było mu lekko na duchu, jakby zaraz miał latać. Jednak starał się tego nie okazywać, w końcu jemu to nie przystoi.
Kończył właśnie śniadanie w salonie, gdy wszedł służący.
– Panie, jakaś kobieta pragnie z tobą rozmawiać – ukłonił się nisko.
– Cóż to za kobieta?
– To jest ta dama, która przeprowadziła się tutaj niedawno – odpowiedział sługa.
– A, ta, którą wszyscy uważają za wiedźmę. Niech wejdzie – machnął niedbale ręką.
Służący usunął się na bok. W progu stanęła kobieta. Była średniego wzrostu, szczupła. Jej skóra była jaśniejsza niż tubylców. Oczy miała ciemne z błyskiem fioletu. Czarne włosy spięła w kok.
Ubrana była w granatową suknię z głębokim dekoltem, haftowaną w pasie motywem roślinnym. Między piersi spływał jej, zawieszony na srebrnym łańcuszku, wisior w kształcie smoka, wysadzany rubinami.
– Mam nadzieję, że ty, panie, nie uważasz mnie za byle czarownicę
– odezwała się miękkim altem.
– Jakżebym śmiał – patrzył na nią niewzruszony, chociaż wzdychał w duchu. Gdyby tylko był trochę młodszy. – Proszę, usiądź, pani – wskazał krzesło naprzeciwko siebie. – Napije się pani czegoś?
– Nie, dziękuję – odpowiedziała. Pan domu odprawił służącego.
– Jakież to sprawy sprowadzają zacną panią w moje progi?
– Chodzi mi o pańską najmłodszą córkę.
– A, o Sarę.
– Tak. Otóż znam jej sytuację. Została sama między mężczyznami, nie licząc oczywiście niani, która jest już stara i raczej niczego jej nie nauczy. Chciałabym wziąć ją do siebie na wychowanie – powiedziała.
– Słucham? – zapytał z niedowierzaniem. – I chce pani zrobić to tak bezinteresownie?
– Leży mi na sercu los tej dziewczynki.
– A z jakiego to powodu?
– Nie lubię, kiedy talenty się marnują.
– Talenty – prychnął. – Jakie, pani zdaniem, talenty posiada Sara?
– Tego jeszcze nie wiem, ale każdy człowiek posiada jakieś talenty. Tylko ktoś musi pomóc mu je odkryć.
– A po co to komu?
– Bo zmarnowany talent to niepowetowana strata – pochyliła się w jego kierunku. Rubinowy smok błysnął lekko. – Jako kupiec powinien pan chyba rozumieć, jak czasami wielkie potrafią być straty?
– Tak, wiem o tym dobrze – warknął.