Bezlitośni bogowie - ebook
Bezlitośni bogowie - ebook
Ciemność nigdy nie działa w pojedynkę...
Nieustannie rozdzierani przez konflikty, dziewczyna, książę i potwór odkrywają, że ich losy zostały nieodwracalnie splecione. Ktoś... lub coś nimi manipuluje. Głosy, które Serefin słyszy w ciemności, te, które Nadia uważa za swoich bogów, te, które Malachiasz za wszelką cenę pragnie spotkać - te głosy chcą władzy w tym świecie i nie zgadzają się dłużej milczeć.
Nadia już nie ufa swojej magii. Serefin walczy z głosem w swojej głowie, który nie należy do niego. Malachiasz prowadzi wojnę z tym, kim - i czym - się stał.
W pasjonującej kontynuacji Niegodziwych świętych Emily A. Duncan maluje gotycki, mroźny świat, gdzie cienie szepczą i nikt nie jest tym, kim się wydaje, a wstrząsające zakończenie odbiera dech w piersi.
„Magia i romans skąpane we krwi i skażone zdradą... Fani pierwszego tomu z przyjemnością sięgną po więcej tego samego, gdzie stawki są wyższe, a kwestie władzy i boskości bardziej skomplikowane”.
„Kirkus Reviews”
„Jeśli lubicie young adult fantasy pełne lodu, krwi i strachu, Niegodziwi święci porwą was w mroźne objęcia!”.
NPR
BESTSELLER „NEW YORK TIMESA”
INSPIROWANY MITOLOGIĄ SŁOWIAŃSKĄ
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-774-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziewczyna uwięziona pomiędzy
Wszystko było ciemnością. Bezkresną, zimną i żywą. Czuła, jak ta ciemność oddycha, porusza się, pragnie jej. Nic nie mogło jej uchronić przed zgubą.
Ręce miała przykute do kamiennego bloku — nie było ucieczki z tego miejsca i nie rozpoznawała go. Nie pamiętała, kiedy przestała walczyć. Ale prawdziwy strach — lodowata zgroza, która groziła rozerwaniem jej na strzępy — płynął stąd, że nie wiedziała, kim jest.
— To wróci. — Spokojny głos owinął się łagodnie wokół niej, ręka delikatnie dotknęła jej włosów, podczas gdy wszystkie inne były twarde i okrutne. — Będzie ci dozwolona jedna rzecz, rozumiesz. To zostanie ci zwrócone, kiedy proces się zakończy. Ale nie wcześniej, niż smak tego czegoś stanie się gorzkim winem, którego łakniesz i brzydzisz się jednocześnie. Kiedy będziesz gotowa zabić dla tego czegoś, ale to coś cię zabije, jeśli je posiądziesz; dopiero wtedy zostanie ci zwrócone.
Zapragnęła sięgnąć do tego głosu. Był tak strasznie znajomy. Był kośćmi, złotem i krwią; tyle krwi. Chłopiec zasiadający na tronie i chłopiec sięgający po drugi tron, i dziewczyna z włosami jak śnieg, która nie przynależała.
Ale tutaj to wszystko było nieważne.
Ciemność wpełzała jej pod skórę. Zadomowiła się wewnątrz niej, osiadała w jej kościach, płynęła w jej żyłach, rozdzierała ją na strzępy i przekształcała w coś innego.
Gdyby mogła krzyczeć, krzyczałaby. Gdyby mogła walczyć, walczyłaby.
Ale nie mogła nic zrobić.
Mogła tylko znosić swój los.
Była tylko ciemność, ciągnąca się tak długo, że sama nie wiedziała, czy nie wyobraziła sobie tego wszystkiego. Nigdy nie było żadnego głosu. Nigdy nie było delikatnego dotyku ręki na włosach. Nie było nic, nic, tylko ta ciemność.
1
Serefin Meleski
Żmija, grobowiec, iluzja, Welios zawsze sięga po to, co do niego nie należy.
Listy Włodzimierza
Serefin Meleski odziedziczył skrawek nocy dojrzały do zdrady. To był czas, kiedy dobywano noży, kiedy układano plany i je wypełniano. To był czas potworów.
Znał dokładnie te kilka godzin, ale nawet znajomość nieuniknionego nie wystarczyła, żeby stało się mniej bolesne. Nie to, żeby spędzał bezsenne noce, ponieważ spodziewał się następnej tragedii.
Nie, po prostu łatwiej było upić się do nieprzytomności, niż stawić czoło koszmarom.
Nie spał, kiedy Kacper wśliznął się do jego komnaty. Chłopak zamierzał go obudzić, jednak niezbyt się zdziwił, gdy zastał Serefina leżącego na szezlongu w salonie, z jedną stopą opartą na podłodze, drugą nogą zarzuconą na oparcie. Pusty kieliszek na podłodze w zasięgu ręki i książka przewieszona przez poręcz, żeby zaznaczyć miejsce, świadczyły, że Serefina znowu dręczyły te same koszmary, które przeżywał od czterech miesięcy: ćmy, krew i potwory.
Horrory na krawędzi świadomości i ten głos. piskliwy, cienki głosik, który wydobył go z miejsca poza śmiercią. Nigdy nie milkł. Te dziwne intonacje ciągle szumiały mu w żyłach.
— „Wszelkie kłopoty sam na siebie ściągnąłeś” — syknął głos.
Serefin starał się go ignorować.
— Kto tam? — zapytał Kacpra.
Korona z kutego żelaza już dawno spoczęła na jego skroniach, krew z rozciętej dłoni spłynęła na ołtarz i obwołano go królem Tranawii — jego upadek się zbliżał. Szlachta nigdy go nie lubiła, nawet wtedy, kiedy był następcą tronu, a z pewnością po jego koronacji. Nie chodziło o to, kiedy ani gdzie, tylko kto pierwszy zdobędzie się na odwagę, żeby zadać cios.
Pozwalał, żeby trwały szepty pełne napięcia, i odkładał na później wyjaśnienie, jak właściwie zmarł jego ojciec. Kusił los. Tranawiańska polityka była brudna. Bardzo, bardzo brudna.
— Zaczyna się ogólne zebranie — odpowiedział Kacper cichym głosem.
Serefin kiwnął głową, nie fatygując się, żeby usiąść prosto. Spodziewał się tego po sławkach, którzy wcześniej popierali jego ojca.
— Ksęszi Ruminski bierze udział — ciągnął Kacper.
Serefin skrzywił się i wreszcie wstał. Naciąwszy palce, zapalił kilka świec magiczną iskrą ze swojej krwi, po czym powoli wytarł rękę.
Rodzina Żanety żądała odpowiedzi od miesięcy. Serefin nie miał pojęcia, co im powiedzieć. „Och, strasznie mi przykro, ona popełniła niewielką zdradę stanu i Czarny Sęp zdecydował, że lepiej jej będzie wśród jego gatunku. Tragicznie niezręczna sytuacja, ale tak już jest! Nic nie można poradzić”.
Ten niepokój jątrzył się w nim nieustannie tuż pod skórą. Tak, Żaneta go zdradziła, i tak, dlatego umarł, ale czy naprawdę zasłużyła na straszliwy los, na który ją skazał Malachiasz?
— Przyjmujesz to dziwnie spokojnie — zauważył Kacper.
— A co mi zrobią? Ciekawe. Powieszą mnie? Wtrącą do lochu i zapomną o mnie?
Kacper trochę oklapł, ramiona mu obwisły.
— Nie cierpię twojego defetyzmu — mruknął, przepychając się obok Serefina, żeby się dostać do jego sypialni.
— Dokąd się wybierasz? — zapytał Serefin. Przyjrzał się butelkom w serwantce, po czym wyciągnął z półki cudownie pełną flaszkę wódki. — Nie jestem defetystą — oświadczył. — Jestem realistą. Pragmatykiem. To było nieuniknione.
— Zamach stanu nie jest nieunikniony — rzucił Kacper z sypialni. Czy on się pakował? — Do niczego by nie doszło, gdybyś powiesił tę przeklętą kleryczkę, zamiast zamknąć ją w tym samym dziwnym stanie zawieszenia, w którym zamknąłeś resztę kraju. Ale jej nie powiesiłeś. A teraz mamy na głowie zamach stanu, bo nikogo nie możemy obwinić. Chcesz skończyć jak twój ojciec?
Serefin się wzdrygnął. Pociągnął długi łyk. Sny o ćmach, krwi i zwłokach ojca u jego stóp. Nie on zadał zabójczy cios, ale i tak to była jego wina.
— Nie — szepnął, odganiając bladą ćmę od płomienia świecy.
— Nie. Nie chcesz.
„Ale to i tak raczej nieuniknione” — pomyślał ponuro Serefin. Gdyby powiedział to na głos, Kacper nie byłby zadowolony.
— Połowę twoich ubrań zjadły ćmy — poskarżył się Kacper.
Drzwi otwarły się gwałtownie. Ręka Serefina pomknęła do księgi zaklęć, poziom adrenaliny podskoczył mu. Zadrżał i westchnął. To była tylko Ostia.
— Och, nie śpisz — powiedziała obojętnie.
— Zamknij drzwi na klucz.
Posłuchała.
— Powiedziałem mu, co się dzieje, a on tu stoi i leje w siebie wódkę! — pożalił się Kacper.
Serefin wyciągnął w kierunku Ostii flaszkę.
Kacper wystawił głowę zza drzwi i jęknął, kiedy chwyciła butelkę i wzięła łyk.
Mrugnęła do Serefina — przesadne mrugnięcie jej jedynym okiem.
— Wracaj tu, Kacper — polecił Serefin.
Kacper prychnął głośno i oparł się o framugę.
— Od jak dawna się spotykają?
— Jestem prawie pewien, że po raz pierwszy.
— Nie zaatakują dziś w nocy.
— Ale...
— Nie zaatakują dziś w nocy — powtórzył stanowczo Serefin.
Tłumiąc wzbierającą panikę, odebrał butelkę od Ostii. Lęk deptał mu po piętach od miesięcy i czekał na jego potknięcie. Gdyby Serefin się zatrzymał i za bardzo o tym myślał, zostałby pożarty żywcem. Musiał udawać, że nic się nie dzieje.
Kacper w drzwiach zwiesił głowę.
— Oczywiście doceniam twoją troskę o moje bezpieczeństwo — powiedział Serefin, ignorując ironiczne spojrzenie Kacpra. — Jesteś dobrym szefem szpiegów, ale nieco zbyt popędliwym.
Kacper osunął się na podłogę.
— Dowiedzmy się najpierw, czego oni chcą — zaproponował Serefin. Postawił butelkę na stole, odganiając kolejną ćmę.
Ostia zmarszczyła brwi, podeszła do szezlonga i przysiadła na poręczy. Ziewnęła.
— Wiemy, że Rumiński w końcu zażąda odpowiedzi — ciągnął Serefin.
— On pyta od miesięcy, Serefinie. Po prostu ma już dość czekania — oświadczył Kacper.
Serefin ze znużeniem wzruszył ramionami.
— Może da się z nimi negocjować? Na pewno jest coś, czego chcą i co mogę im dać.
— Na tajnych zebraniach twoich wrogów nie układa się listy żądań możliwych do spełnienia — odezwała się Ostia.
— Cały dwór to moi wrogowie — mruknął Serefin, opadając na wyściełany fotel. — W tym problem.
W zamyśleniu kiwnęła głową.
Serefin próbował przeciągnąć dwór na swoją stronę, ale nic mu się nie udawało. Krążyło zbyt wiele plotek, których nie był w stanie zdławić. Nie mógł wyjawić, kto naprawdę zabił jego ojca, a szeptane spekulacje szerzące się na dworze niebezpiecznie zbliżały się do prawdy.
Kalaziński asasyn. Czarny Sęp. Zdrada stanu. Katastrofa. Zaginiona szlachcianka. Martwy król. Pospólstwo nadawało Serefinowi przezwiska, których nie mógł się pozbyć: Król Ciem, Król Krwi. Pobłogosławiony przez coś, czego nikt nie potrafił wyjaśnić. Czymże innym mogła być krew spadająca z nieba tamtej nocy, jeśli nie błogosławieństwem?
Ze strony szlachty napotykał tylko opór i pytania. Kalazini spychali siły Tranawii i nawet jeśli Tranawianie nie wiedzieli, że jedyna kalazińska kleryczka zabiła króla, Kalazini z pewnością zdawali sobie z tego sprawę.
Ostatnie, czego Serefin potrzebował, to obudzenie nowej nadziei w Kalazich.
Nie mógł powstrzymać wojny. Nie mógł odpowiedzieć na pytania swojej arystokracji, jeśli nie chciał, żeby Nadię powieszono — a odkrył, że tego nie chce. Zrobiła to, czego on nie mógł zrobić, i chociaż pochodziła z wrogiego terytorium i ucieleśniała moc czegoś, w co Serefin nie wierzył i czemu nie ufał, nie zamierzał zarządzić jej egzekucji.
— Więc co zrobimy? — zapytała Ostia.
Serefin przegarnął włosy ręką.
— Nie wiem.
* * *
Istniał oczywisty sposób na ugłaskanie Ruminskiego, ale Serefin nie bardzo wiedział, jak odzyskać Żanetę. Na ile się orientował, Sępy znacznie ucierpiały. Nie widział wielu przemykających wokół pałacu, ale nie zamierzał pukać do drzwi katedry, żeby zobaczyć, kto otworzy.
Potarł zmęczone oczy. Chciałby choć raz przespać spokojnie całą noc. Zamiast tego znalazł kleryczkę, która jak zwykle zaszyła się w bibliotece, ponieważ, jak sama powtarzała, gdzie indziej miałaby przebywać?
— Więc jego wysokość raczył zaszczycić biedną bojarkę marniejącą w wieży — powiedziała na jego widok.
Siedziała w alkowie wysokiego okna, z jedną nogą zwieszoną za krawędź. Rozpuszczone białoblond włosy spływały jej na ramiona. Serefin pamiętał, że dawniej zawsze były starannie zaplecione.
Zesztywniał i zerknął przez lukę między stosami książek, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. Ale było jeszcze za wcześnie, żeby sławki się obudzili.
— Prawie jakbyś chciała mnie zmusić, żebym cię powiesił — mruknął.
Parsknęła cicho, patrząc na niego lekceważąco ciemnobrązowymi oczami. Przestała już udawać tępą, zacofaną sławkę; dziewczyna, która pojawiła się na miejscu Józefiny, była bystra, miała cięty dowcip i doprowadzała człowieka do szału. Przystojny akolański chłopiec, z którym się trzymała, Raszid, po cichu przekazał Serefinowi nowe dokumenty, żeby wyjaśnić pochodzenie tej dziewczyny — blade piegi, blada skóra, jasne włosy, ale zadziwiająco ciemne brwi i oczy — wcale niepodobnej do rudowłosej Józefiny. Dokumenty były sfałszowane; wyjaśnienie zadziwiająco solidne. Zalane drogi utrudniały im podróż i spóźnili się na Rawalyk, ale nie mogli jeszcze wrócić do domu. To by wystarczyło. Jej imię brzmiało wystarczająco po tranawiańsku, nawet jeśli było wymawiane w inny sposób.
Westchnęła, przesunęła się w kąt alkowy i przywołała go gestem. Usiadł obok niej i zaczął przeglądać stertę książek, które tam przyniosła. Tranawiańskie teksty o dawnych religiach, tak zniszczone i kruche, że mogły się rozpaść w jej rękach.
— Gdzieś ty to znalazła? — zapytał.
— Lepiej, żebyś nie wiedział — odparła z roztargnieniem, wracając do książki. — Ale lepiej uprzedź bibliotekarza. Nie chcemy, żeby stary mag krwi doznał szoku, kiedy odkryje, że jego kolekcja zakazanych tekstów została splądrowana.
— Nie wiedziałem, że mamy zakazane teksty.
Zanuciła pod nosem.
— Oczywiście, że macie. Musicie jakoś zapewnić tej całej herezji czołowe miejsce w królestwie, co nie?
— Nadio...
— Przyznam jednak — ciągnęła — że dziwię się, iż ich nie spalono. Wyglądacie mi na typy palące książki.
Nie zamierzał się złapać na tę przynętę.
Milczeli przez chwilę; Nadia czytała, a Serefin kartkował inną książkę. Nie potrafił dostrzec, co takiego studiuje.
— Widziałaś ostatnio w pobliżu jakieś Sępy? — zapytał wreszcie.
Opuściła książkę i rzuciła mu niedowierzające spojrzenie.
— Czy co widziałam?
Chyba miał nadzieję, że usłyszy odpowiedź twierdzącą i wszystko stanie się dla niego proste: bałagan, który łatwo uprzątnąć.
— Myślałam, że król Tranawii ma więcej do czynienia z tym kultem niż jedna uwięziona wieśniaczka — powiedziała skromnie.
— Może wreszcie ktoś usłyszy, co wygadujesz, i zmusi mnie do działania — odparł.
Zaśmiała się krótko i odchyliła do tyłu, machając nogami w powietrzu. Nawet nie wiedział, dlaczego ją o to pytał. Chyba dlatego, że zjawiła się w Grażyku w tym samym czasie co Malachiasz i najwyraźniej go znała. Nie wiedział, co ich łączyło, i nigdy o to nie pytał. Ale Nadia dostatecznie wyraźnie dała do zrozumienia, że ona i Czarny Sęp byli więcej niż przypadkowymi sprzymierzeńcami i to, co zrobił, było czymś więcej niż zwykłą zdradą.
Dlaczego zakładał, że wiedziała o Sępach więcej od niego? Ona, kleryczka z Kalazinu. To było śmieszne i do niczego nie prowadziło.
— Dlaczego pytasz? — zapytała.
— Nie muszę ci się tłumaczyć — przypomniał jej.
— Serefinie, codziennie każesz mi trochę bardziej żałować, że cię nie zabiłam.
Ale w jej słowach nie było pasji. Zawarli niewygodny rozejm, i chociaż Nadia się wściekała, że zatrzymał ją w Tranawii praktycznie jako więźnia, sama jakoś nie paliła się do wyjazdu.
— Żaneta — powiedział cicho.
Nadia zbladła.
Serefin krótko kiwnął głową.
— Co się z nią stało? — spytała delikatnie.
— Malachiasz ją zabrał.
Zesztywniała na dźwięk jego imienia i zaczęła skubać skórkę przy paznokciu, unikając spojrzenia Serefina.
— Ona cię zdradziła — przypomniała takim tonem, jakby usiłowała przekonać samą siebie, że postępek Malachiasza był usprawiedliwiony.
— I umarłem.
— I umarłeś.
— Podobno.
— Ludzie zaczynają gadać, wiesz? — Ręka Nadii powędrowała do szyi i opadła z powrotem, kiedy nie znalazła tam nic prócz powietrza. Niezliczone razy widział u niej ten odruch. Przez jakiś czas nosiła mały srebrny amulet, ale on również zniknął. — Nie tylko my byliśmy w katedrze tamtej nocy. Mówią: „Nawet śmierć nie ma władzy nad tym nowym młodym królem”.
Serefin zadrżał.
— Moja bogini to śmierć — ciągnęła Nadia. — Kto wejdzie do jej królestwa, ten już nie wraca.
Krew, gwiazdy i ćmy. I ten głos, ten głos.
Serefin odepchnął go, zanim głos do niego przemówił.
— A co ona myśli?
Nadia obojętnie wzruszyła ramionami, spoglądając pustym wzrokiem na bibliotekę.
— Ona już do mnie nie przemawia.
Serefin nie przyszedł tu, żeby prowadzić takie rozmowy. Ale nawet jego uderzyła samotność wybrzmiewająca w głosie Nadii.
— Co Tranawia pomyśli o królu, który powstał z martwych? — zapytał po długiej chwili milczenia.
Nadia obejrzała się, unosząc jedną brew. Przypomniał sobie aureolę drżącą nad jej głową, zbrukaną i popękaną. Uniosła rękę i bladoszara ćma, jedna z tych nieustannie krążących wokół Serefina, usiadła na jej palcu wskazującym.
— Serefin Meleski — powiedziała w zadumie. — Widnieje na Tobie znak ciemniejący z każdym dniem. Myślałam... — Urwała i wskazała na stosy książek. — Nie wiem, co myślałam... że mogłabym pomóc? Że chciałabym pomóc? Nieważne.
— Pomóc mnie? Czy pomóc jemu?
— Nieważne — powtórzyła ostrzejszym tonem.
— Jeśli pojawią się podejrzenia, żadne z nas nie wyjdzie z tego cało — stwierdził.
Przytaknęła. Ona już stąpała po niepewnym gruncie. Gdyby jego dwór zwrócił się przeciwko niej, Serefin nie mógłby nic zrobić. Chociaż wciąż nie był całkiem pewien, czy w ogóle chce jej bronić.
— Nie powinnam chcieć pomagać. Zniszczyłeś mój dom — powiedziała.
Serefin unikał dotąd tego tematu, ale zastanawiał się, kiedy ona o tym wspomni. Zamknął książkę i odłożył na stos. Nigdy nie zamierzał spalić monastyru i nie odpowiadał za to, co zrobił Teodor po jego odejściu. Znalazł już to, czego tam szukał: ją. I ustały naciski ze strony ojca, żeby schwytać kleryczkę i sprawdzić, jak jej moc może zwiększyć moc maga krwi. Serefinowi niezbyt zależało, żeby zdobyć odpowiedź na to pytanie. Chciał zakończyć wojnę, a to byłoby łatwiejsze, gdyby wykorzystał tę dziewczynę jako środek nacisku.
— To prawda. Skłamałbym, gdybym twierdził, że nie szukałem okazji do zemsty.
— Skłamałabym, gdybym powiedziała, że tego nie chciałam.
— No i popatrz, jesteśmy ze sobą szczerzy!
Przewróciła oczami.
— Żałujesz?
— To wojna — oświadczył. Spojrzała na niego znacząco, a on westchnął. — Nadio, gdybym sobie pozwolił na żałowanie wszystkiego, co zrobiłem, nie mógłbym rano wstać z łóżka.
Wydała westchnienie świadczące o namyśle.
— Czyli tak decydujesz: „no więc niech będzie zemsta”?
— Niewarte mojego czasu. Serefinie, znając twój dwór, mogę bezpiecznie założyć, że nawet chaos spowodowany twoją śmiercią nie wystarczyłby, żeby kogokolwiek odstraszyć.
— Ach, uratowany przez mój własny głęboko dysfunkcjonalny dwór.
Nadia spiorunowała go wzrokiem.
— Co to ma wspólnego z Żanetą?
— Jej ojciec zamierza zorganizować zamach stanu, jeśli wkrótce jej nie sprowadzę.
— Myślisz, że bez względu na twoje postępowanie tego nie zrobi?
— Ach, zrujnowany przez mój własny głęboko dysfunkcjonalny dwór.
Miała rację. Nie zamierzał powstrzymywać tego, co nabierało rozpędu. Narastający wokół niego mistycyzm jeszcze wszystko pogarszał. Czy Tranawią mógł rządzić król dotknięty przez coś, czego nikt nie rozumiał?
I ten głos. Szeptał do niego nieustannie, ale nie był rzeczywisty, jeśli Serefin mu nie odpowiadał. Nie był rzeczywisty, jeśli nikomu o nim nie mówił.
Albo może po prostu był nieodrodnym synem swojego ojca i też tracił rozum.
Siedzieli w milczeniu. Serefin nie wiedział, co robić, a ona nie bardzo mogła pomóc — gdyby go obalono, ją by powieszono.
— Nie odzyskamy jej bez Sępa — oświadczyła Nadia. Potem ciszej: — Czy słyszałeś coś...
Pokręcił głową, przerywając jej. Co kilka tygodni pytała o Malachiasza, a on zawsze udzielał tej samej odpowiedzi.
Kłamał. Ale lepiej, żeby nie wiedziała, co słyszał. Pogłoski o śmierci i czarnej magii, które mogły dotyczyć tylko jego kuzyna.
— Coś wymyślisz — powiedziała. — Musisz.
Nowość: wcześniejsze „my” zmieniło się w „ty musisz naprawić sytuację”. Ale w tej kwestii nie miał wyboru. Nic się nie zmieni, jeśli on tego nie powstrzyma.
2
Nadieżda Łaptiewa
Bogini zimy zna smak przenikliwego zimna i połamanych kości, zamarzniętej ziemi dławiącej życie. Bogini śmierci zna zemstę i płomienną nienawiść, paliwo dla wojen mężczyzn. Marzenija jest łaskawa — kiedy zechce — ale okrucieństwo łatwiej jej przychodzi.
Kodeks Boskości, 399:30
Dla ostatniej — może ostatniej? — miejmy nadzieję, że nie ostatniej, ponieważ tak całkowicie zawiodła — kalazińskiej kleryczki znalazło się zadziwiająco dużo tranawiańskich świętych tekstów do czytania, przy których mogła spędzać czas, uwięziona w sercu Tranawii.
„Technicznie rzecz biorąc, nie uwięziona — skarciłby ją Serefin. — Po prostu nie powinnaś wyjeżdżać”.
„Zdefiniuj uwięzienie” — odparłaby, ale rozumiała. Im dłużej pozostawała w Grażyku, tym większe groziło jej niebezpieczeństwo, ale dopóki mieszkała w pałacu, obejmowała ją krucha sfera ochronna Serefina. Co prawda ku zdziwieniu samego Serefina. Nadia straciła magię i nie przeżyłaby podróży przez Tranawię do domu. Źródło mocy, której wcześniej dotknęła, albo wyschło, albo nigdy naprawdę nie należało do niej. I wbrew sobie zwlekała, licząc na powrót smutnego, załamanego chłopca, który ją tu przywiózł. Za każdym razem czuła taką wielką nadzieję, kiedy pytała Serefina o nowiny, i za każdym razem ta nadzieja tak szybko się rozwiewała.
Dlaczego pokładała nadzieję w chłopcu, który zdradził ją tak całkowicie? W miarę, jak upływały miesiące milczenia, jej furia przygasała do tępego bólu. Nie zostało już w niej gniewu, żeby walczyć z Serefinem, a tym bardziej z duchem Malachiasza.
Przekradała się więc do biblioteki i przenosiła wszystkie teksty religijne, jakie znalazła, do małej narożnej alkowy. Nie były zbyt pomocne. W końcu jej bogowie byli jej bogami i książki napisane przed wiekami przez tranawiańskich kapłanów raczej nie mogły jej powiedzieć nic, czego już nie wiedziała.
Niekiedy jednak wśród tych stronic trafiały się przebłyski czegoś, co przeoczyła, aluzje i wskazówki wyjaśniające, dlaczego tak całkowicie zawiodła. Dlaczego bogowie już do niej nie przemawiali i w jaki sposób chłopiec zmieniony w potwora zdołał rozedrzeć się na kawałki i scalić z powrotem w coś potencjalnie boskiego?
Czasami książki, które znajdowała, opowiadały o dawnych sektach religijnych i świętych, których nie znała. Ilu kleryków zostało porzuconych jak Nadia? Serce by jej pękło, myślała, gdyby już nie było złamane.
Kiedy Serefin się oddalił, najwyraźniej nie bliższy decyzji niż przedtem, wyszła z biblioteki, zostawiając w alkowie stos tajemniczych, absolutnie zakazanych tekstów. Codziennie chowała drabinę w innej, wybranej na chybił trafił części pomieszczenia. Jak dotąd nikt nie ruszył rosnącej sterty jej książek, jednak stary bibliotekarz prowadził z nią cichą wojnę, zachowując się tak, jakby korzystanie z biblioteki było najgorszym możliwym przestępstwem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki