Bezpieczna przystań - ebook
Bezpieczna przystań - ebook
Tucker Spencer, szeryf z miasteczka Trinity Harbor, widział już niejedno.
Jednak zaniemówi, kiedy odkrył półnagą kobietę śpiącą w jego łóżku.
Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy rozpoznał w niej swoją byłą dziewczynę.
Liz dawno temu złamała mu serce – porzuciła go dla rokującego wielkie nadzieje polityka. Teraz prosi o pomoc, gdyż jest jedną z głównych podejrzanych w sprawie o morderstwo jej męża.
Miasteczko huczy od plotek na temat odnowionego romansu Tuckera i Liz. Trucker jednak nie słucha nikogo. Chce tylko oczyścić Liz z zarzutów i dlatego wszczyna prywatne śledztwo…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9981-5 |
Rozmiar pliku: | 703 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Robert King Spencer łypnął na telefon stojący koło krzesła, chcąc zmusić go siłą woli, by zadzwonił. Jednak w uszach dzwoniła mu jedynie cisza. King zaklął i pokręcił niechętnie głową. Nie sądził, że dożyje chwili, kiedy zapragnie, by do rezydencji Spencerów znowu zaczęli dzwonić mieszkańcy Trinity Harbor, oburzeni zachowaniem jego dzieci. Ale nic takiego się nie działo. Daisy i Bobby już się ustatkowali, a jego najstarszy syn, Tucker, był wprost żałośnie porządny.
Owszem, jako szeryf powinien raczej przestrzegać zasad moralnych, ale przecież nawet święci w niebie muszą co jakiś czas dać sobie wolne. Najwyższy czas, by w życiu Tuckera pojawiła się jakaś kobieta. Cóż, kiedy z pieczołowicie zbieranych przez Kinga informacji wynikało, że jego syn od dawna z nikim się nie spotykał, a w dodatku nic nie wskazywało na to, by miał ochotę na randki.
Interesowała go tylko praca.
Działo się tak od momentu, kiedy opuściła go szkolna sympatia, Mary Elizabeth Swan, i wyjechała z powodu jakiegoś zupełnie obcego faceta. Plotkarze z Trinity Harbor mieli wówczas swój dzień, ale ponieważ większość mieszkańców współczuła Tuckerowi, sprawa wkrótce przycichła. Jednak sam Tucker nadal roztrząsał w myślach to zdarzenie.
Dlatego King tak się o niego martwił. Chociaż z przyjemnością słuchał pochwał pod adresem syna, to w głębi duszy pragnął wysłuchać też paru skarg. Zwłaszcza z ust matek urodziwych dziewoi, których przecież nie brakowało w ich pięknym miasteczku. Ktoś powinien coś zrobić w tej sprawie, bo inaczej jego syn zostanie do końca życia starym kawalerem. King zastanawiał się, czy nie powinien sam rozpuścić jakichś pikantnych plotek. Wówczas Tucker zapewne przyjechałby do Cedar Hill, żeby wszystkiemu zaprzeczyć, a on miałby okazję wygłosić pieczołowicie przygotowane kazanie na temat małżeństwa i rodziny.
Kingowi brakowało cierpliwości. Co więcej, lubił kontrolować całą sytuację i pociągać za odpowiednie sznurki. Nie znosił natomiast nieposłuszeństwa ze strony własnych dzieci. I to bez względu na wiek tych dzieci. Tucker był już dojrzały i właśnie dlatego ojciec oczekiwał, że syn się ustatkuje.
– Tak, trzeba mi wnuków, prawda – wymamrotał, znowu niechętnie zerkając na telefon.
Jego smutne myśli pożeglowały w stronę jedynego prawdziwego wnuka, którego się doczekał. Cóż, trochę szkoda, że nie przyjął J. C. Gatesa do rodziny znacznie wcześniej. Niestety dawno temu sam zdecydował, że nieślubny syn jego syna, Bobby'ego, powinien zostać z matką i ojczymem. Teraz żałował tych wszystkich straconych lat, kiedy to obserwował z daleka tego chłopca. J. C. zachowywał się jak narowisty i spłoszony koń. Co prawda Bobby zapewniał go, że to się zmieni, ale King wciąż niepokoił się o najmłodszego ze Spencerów.
Za rodzinę uważał też pozostałe dzieci, w których nie płynęła ani kropla krwi Spencerów. Tommy, adoptowany syn córki Kinga, Daisy, i Walkera wyrastał na mądrego i ciekawego młodzieńca. Darcy, pasierbica Bobby'ego, była wprost niezwykle energiczna i pomysłowa. W dodatku teraz, kiedy ostatnie ślady soczystej zieleni zniknęły z jej włosów, King nagle zauważył, że jest naprawdę ładna. Przyjął ich wszystkich z otwartymi rękami do rodziny i zapraszał tak często, jak mógł do Cedar Hill. Chętnie widywałby też częściej dwóch synów zięcia, Walkera, z poprzedniego małżeństwa, ale chłopcy wraz z matką przenieśli się do Karoliny Północnej.
King ponownie westchnął. Mimo że kochał Darcy i Tommy'ego, to jednak pragnął, by pojawiło się nowe pokolenie Spencerów „czystej krwi”, jak czasami mawiał. Chciał, póki jeszcze mógł, służyć temu pokoleniu światłą radą i przewodnictwem. I nauczyć wnuki, co tak naprawdę oznacza bycie Południowcem.
Chciał też, by w mieście nad Potomakiem nigdy nie zabrakło Spencerów. Przecież to oni je założyli i latami dbali o jego rozwój. Nigdy nie powinni rezygnować z tego posłannictwa.
Jednak ani Daisy, ani Bobby nie kwapili się do powiększania rodziny, toteż pozostało skoncentrować się na Tuckerze. Niestety, wyglądało na to, że syn zorientował się w jego zamiarach. Gdy tylko mógł, wymawiał się od niedzielnych obiadów i unikał ojca, który w istocie zamierzał zadać mu kilka pytań na temat sensu życia.
Co gorsza, kiedy King dwa czy trzy razy pojechał do niego do pracy w Montross, okazało się, że Tucker właśnie wyszedł. Pewnie czmychnął tylnym wyjściem. Jego syn zrobił się równie nieuchwytny, jak przestępcy, których ścigał.
Oczywiście zawsze istniała możliwość, że Tucker pracuje właśnie nad jakąś poważną sprawą, ale King szczerze w to wątpił. Od czasu pamiętnej sprawy z dilerami narkotyków przestępcy trzymali się z daleka od Trinity Harbor. Czasami ktoś ukradł w sklepie to czy owo albo ktoś inny zaczął po pijanemu strzelać na wiwat, ale szeryf wraz z pomocnikami zajmowali się głównie jakimiś drobnymi wykroczeniami i rozstrzyganiem sąsiedzkich sporów. Tucker miał sporo wolnego czasu, więc mógł spokojnie się ożenić, a nawet spłodzić kilkoro dzieci. Pozostawał tylko problem odpowiedniej wybranki.
– I tym razem, prawda, znowu ja muszę wszystko załatwić – powiedział King głośno i odsunął niechętnie telefon.
Nagle coś wpadło mu do głowy. Zerwał się z krzesła, jęknął cicho i potarł plecy, a następnie podszedł do ściany, na której wisiały ślubne zdjęcia Daisy i Bobby'ego. Dostał je od dzieci na Gwiazdkę, chociaż żadne nie podziękowało mu za to, że ich tak świetnie wyswatał. No nic, najważniejsze, że zarówno Daisy, jak i Bobby byli bardzo szczęśliwi i zakochani w swoich współmałżonkach.
Pozostał tylko Tucker... King wiedział, że w jego przypadku też nie ma co liczyć na podziękowania, ale mimo to postanowił działać. Mały romans dobrze zrobi jego upartemu synowi. King uważał się za specjalistę w tej dziedzinie. Zawsze lubił kobiety i wiedział, jak sobie z nimi radzić. No, chyba że trafił na kogoś tak opornego jak Frances Jackson.
Nie zamierzał jednak przejmować się Frances. Miał przecież poważniejsze zadanie. Musi zadbać o życie erotyczne swego syna!ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tucker stanął jak wryty w drzwiach sypialni i aż otworzył usta ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, co ta kobieta robi w jego łóżku! Kiedy wychodził, z całą pewnością jej tam nie było. Czy to aby nie kolejny pomysł Kinga?
A może miał halucynacje? Zamrugał parę razy i uszczypnął się w bok. Kobieta nie zniknęła. Leżała tam, gdzie przedtem, prawie naga i bardzo ponętna.
Jest prawdziwa, pomyślał i potarł dłonią twarz. Był nieludzko zmęczony. Żałował, że przed wyjazdem nie napił się kawy, bo po całym dniu pracy jego mózg pracował na zwolnionych obrotach. Dlaczego jest prawie goła? – zastanawiał się. Pewnie dlatego, że się rozebrała! – szybko sobie odpowiedział. To jednak nie wyjaśniało, po co tu przyszła i co skłoniło ją do pozbycia się odzienia. Nie, to nie mogła być sprawka Kinga. Tucker wątpił, żeby ojciec zdołał uśpić jakąś młodą kobietę, rozebrać ją i podrzucić do sypialni syna. Ojciec bardzo pragnął go wyswatać, lecz nie posunąłby się tak daleko. Kiedyś co prawda ukradł drewnianego konia z zabytkowej karuzeli, ale to była zupełnie inna sprawa...
Tucker podrapał się w głowę. Nie pamiętał, aby ostatnio zapraszał jakąś kobietę do domu, nie mówiąc już o łóżku. Był piekielnie zmęczony i prawdę mówiąc, najchętniej zwaliłby się na to łóżko, nie przejmując się leżącą na nim kobietą. Gdyby po wejściu odruchowo nie zapalił światła, pewnie właśnie tak by zrobił.
Może ona też była zmęczona, pomyślał z jeszcze większym wysiłkiem. Po prostu przechodziła obok i...
Zaśmiał się cicho. Chyba trochę zwariował, skoro przychodziły mu do głowy takie absurdalne myśli.
Kobieta na łóżku zamruczała coś śpiewnie i przewróciła się na plecy. Tym razem Tucker otworzył usta tak szeroko, że pewnie połknąłby hipopotama, gdyby jakiś kręcił się w pobliżu. Nie, to niemożliwe. Mógł się tu spodziewać każdego, ale nie jej!
Kiedy po raz ostatni spotkał się z Mary Elizabeth Swan, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Później dowiedział się z „Richmond Timesa”, że zaręczyła się z posłem do Izby Reprezentantów stanu Wirginia. Podobno pisano o niej więcej, ale Tucker celowo unikał tych wszystkich artykułów. W konsekwencji doprowadziło to do zaprzestania lektury jakichkolwiek miejscowych gazet, ponieważ wyglądało na to, że Liz, jak się przedstawiała, działała we wszystkich możliwych zarządach i fundacjach związanych z kulturą na terenie całego stanu.
Tucker znienawidził też fotografów, którzy przy każdej okazji robili Liz zdjęcia. Widywał je co najmniej raz na tydzień w witrynach prasowych. Za każdym razem czuł ukłucie w sercu, chociaż sam się dziwił, że ta bezdusznie piękna twarz okolona grzywą brązowych włosów budzi w nim jeszcze jakieś uczucia poza nienawiścią.
To prawda, czasami trudno mu było w tej eleganckiej kobiecie rozpoznać dziewczynę, którą zobaczył na szkolnym boisku i w której od razu się zakochał. Dała wtedy wycisk chłopakowi, który zaglądał jej pod spódnicę, kiedy wspinała się na kasztan. Tak, w wieku dziewięciu lat była jeszcze chłopczycą, ale wiele wskazywało na to, że wyrośnie na prawdziwą piękność. Tucker obserwował ten proces z oczarowaniem, chociaż jeszcze bardziej podobały mu się witalność i pasja, które zdawały się rozsadzać Liz. Później, kiedy widywał ją w gazetach, wyglądała na znacznie bardziej powściągliwą i spokojną, a jej uśmiech przypominał szczerzenie zębów gwiazd filmowych. Cóż, musiała się pewnie dostosować do bogatego towarzystwa i utemperować wybuchowy temperament.
Tucker machnął ręką, próbując odpędzić niechciane myśli. Nie zamierzał wracać do wspomnień. Wciąż jednak patrzył z rozrzewnieniem na Mary Elizabeth, co wydawało się dziwne po tym wszystkim, co przez nią przeszedł. Sześć lat! Minęło sześć lat, a on wciąż nie umiał przejść nad tym do porządku dziennego.
Lawrence Chandler, mąż Liz, miał kupę forsy, bo zainwestował wcześniej w nowoczesne technologie, no i marzyła mu się kariera polityczna. Mary Elizabeth pochodziła z doskonałej rodziny z Wirginii, a po ojcu odziedziczyła jeszcze rezydencję Swan Ridge tuż nad Potomakiem. Ktoś bardziej cyniczny od Tuckera zacząłby się pewnie zastanawiać, czy Chandlera nie pociągał bardziej ten wspaniały dom z olbrzymim ogrodem i cudownymi widokami niż sama Mary Elizabeth. Był to w każdym razie klasyczny przykład nowobogackiego, który wżenił się w starą rodzinę, by zyskać poparcie miejscowych elit.
Oboje małżonkowie zrobili oszałamiającą karierę, o czym znajomi często donosili Tuckerowi, zapominając, że Mary Elizabeth była jego pierwszą narzeczoną. Pierwszą i ostatnią. Dziwne, jak jedna kobieta może zaważyć na życiu mężczyzny.
Ci sami znajomi, którzy opowiadali mu o Liz, wspominali też, że Chandler na pewno zostanie gubernatorem stanu jeszcze przed czterdziestką, a potem może nawet wystartuje w wyborach prezydenckich.
Tucker uśmiechnął się lekko. Chandler z pewnością będzie miał problemy, jeśli wyjdzie na jaw, że jego żonę znaleziono w łóżku małomiasteczkowego szeryfa, który kiedyś był jej kochankiem. Oczami duszy już widział nagłówki prasowe i jego uśmiech stał się nieco szerszy. Po chwili jednak spoważniał. Za długo pracował w policji, by snuć takie fantazje. Poza tym Mary Elizabeth raczej nie przyszła tu, by naprawić błędy z przeszłości. Na pewno nie po to, by go przeprosić. Już raczej...
Tucker poczuł nagle, że jego umysł zaczyna normalnie pracować. Już myślał jak policjant. Zauważył ślady łez na bladej skórze policzków Liz i sińce pod oczami. Zapewne stało się coś złego i Liz postanowiła poszukać pomocy. Być może chodziło o coś poważnego, a może o jakąś błahostkę. Tego nie był w stanie przewidzieć. Dawna Liz na pewno nie płakałaby z powodu głupstwa.
Nie chciał jej budzić. Przecież sen to najlepsze lekarstwo na stres. Musiał sobie wszystko przemyśleć, ale nie był w stanie tego zrobić w jej obecności. Kiedyś wystarczyło, że Mary Elizabeth spojrzała na niego swoimi fiołkowymi oczami, a już krew się w nim burzyła. Teraz leżała półnaga w jego łóżku...
Szybko wycofał się do kuchni i nalał sobie whisky. Przez chwilę stał nad szklaneczką, a potem dolał do niej jeszcze więcej złocistego płynu. Na pewno mu się przyda. Noc jest długa, a on musi się zastanowić nad kilkoma sprawami.
Liz przeciągnęła się, a następnie zamarła, bo pamięć zaczęła jej podsuwać niepokojące obrazy. Dotarło do niej, że znajduje się w mieszkaniu mężczyzny, którego porzuciła wiele lat temu. Jedynego, któremu mogła zaufać i który na pewno jej pomoże.
Oczywiście o ile zechce...
– Musi – szepnęła sama do siebie.
Tak, zraniła go i pewnie nie zasługiwała na przebaczenie, ale Tucker należał do najuczciwszych i najbardziej wspaniałomyślnych ludzi, jakich znała. Miała nadzieję, że nie zostawi jej na pastwę losu...
Wcale nie miała zamiaru spać, gdy tu przyjechała. Sądziła raczej, że będzie musiała odpowiadać na niekończące się pytania. Kiedy okazało się, że Tuckera nie ma w domu, zaczęła się kręcić po okolicy. Wkrótce poczuła się tak wyczerpana, że weszła do jego domu. Pewnie czuł się tu bardzo bezpiecznie, skoro nawet nie zamykał drzwi na klucz. Kiedy już znalazła się w środku, postanowiła wziąć prysznic, żeby zmyć z siebie wszelkie ślady tego, co zdarzyło się poprzedniej nocy.
Znalazła na krześle T-shirt Tuckera i przebrała się. Zachowywała się jak dziecko, które szuka bezpiecznego schronienia w przeszłości. W końcu poczuła się potwornie zmęczona i położyła się na chwilę. Nie miała pojęcia, kiedy wróci gospodarz. Nawet nie zauważyła, jak opadły jej powieki i zasnęła.
Spojrzała w okno. Na dworze było już szaro. Czyżby przespała całą noc? Szóstym zmysłem wyczuła czyjąś obecność. Przekręciła się szybko na drugi bok i dostrzegła znajome oczy.
Tucker patrzył chłodno i uważnie, jakby chciał dotrzeć do najgłębszych zakamarków duszy leżącej obok kobiety. Przyszło jej do głowy, że pewnie zauważył jej zmieszanie, ale nie miała pojęcia, czy dostrzegł strach, który chociaż już nieco zelżał, wciąż trzymał ją w kleszczach. Po raz pierwszy od wielu godzin mogła odetchnąć z ulgą.
– Cześć. Chyba powinienem cię poprosić, żebyś się rozgościła, ale zdaje się, że już to zrobiłaś – powiedział z ironią, którą kiedyś tak uwielbiała.
Przyjrzała mu się uważnie. Wokół błękitnych oczu pojawiły się nowe zmarszczki, a mars na czole wskazywał, że Tucker przez większą część nocy zastanawiał się nad powodem jej niespodziewanej wizyty. Chciała go dotknąć, pogłaskać po policzku i poprosić, żeby się tak nie przejmował. Jednak tego akurat nie wolno jej było zrobić. To nie była towarzyska wizyta. Liz zamierzała wciągnąć Tuckera w sprawę, która mogła mu bardzo zaszkodzić.
Przyszła tu nie tylko jako skruszona kochanka, ale przede wszystkim jako osoba potrzebująca pomocy. Doświadczyła koszmaru i nie wiedziała, czy ktokolwiek zdoła jej pomóc, nawet Tucker. Warto jednak było spróbować.
– Po co przyjechałaś? – spytał, rezygnując z dalszych żartów.
Musiał zauważyć, że sprawa jest poważna. Liz szukała gorączkowo jednej, krótkiej odpowiedzi, której mogłaby udzielić, lecz nic takiego nie przychodziło jej do głowy.
– To... to bardzo skomplikowane.
Tucker pokręcił głową.
– To nie jest dobra odpowiedź.
Wciąż z uwagą obserwował jej twarz. Nawet na chwilę nie spojrzał na jej nagie ciało wystające spod T-shirta. Liz nagle zawstydziła się i naciągnęła kołdrę pod samą szyję.
Zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Wiedziała, że nie powinna teraz płakać. Jeśli zacznie, nie będzie mogła skończyć. Jej życie stało się jednym wielkim bagnem po tym, jak odeszła od Tuckera. Zatraciła gdzieś dawną spontaniczność. Nauczyła się tańczyć, jak jej zagrali. Nie zauważać pewnych rzeczy... Potrząsnęła głową. Te myśli za bardzo ją osaczały, a w tej chwili powinna skoncentrować się na jednym. Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, co się wydarzyło wczoraj w nocy!
Zerknęła na Tuckera. Nieporuszony trwał na swoim miejscu.
– Jak zwykle świetnie nad sobą panujesz – rzekła, próbując ukryć zdenerwowanie.
Nie powinna tak z nim rozmawiać. Jest jedynym przyjacielem, jaki jej pozostał w Trinity Harbor. Inni nigdy jej nie wybaczą, że związała się z obcym, w dodatku politykiem.
– To pozwoliło mi przetrwać trudne chwile – mruknął.
– Chodzi ci o to, co zrobiłam – raczej stwierdziła, niż spytała. Ta rozmowa wymykała jej się spod kontroli. Nie powinna teraz rozdrapywać starych ran. Tucker przed laty też nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień. Tak jakby nie obchodziło go, dlaczego wybrała Larry'ego. Cóż, może miał rację? W końcu liczyło się tylko to, że go zraniła i porzuciła.
Pewnie dlatego przez następne lata unikała Tuckera jak ognia. Mieszkali w sumie dosyć blisko, ale robiła wszystko, by się z nim nie spotkać. Wydawało jej się, że tak będzie najlepiej. Zresztą gdyby sama o tym nie pomyślała, zapewne zrobiłby to King Spencer, który nie szczędził jej uszczypliwych uwag, ilekroć ją widział. Oczywiście miał do niej pretensje o to, jak postąpiła z jego synem.
– Czy chodzi ci o to, że odeszłam? – spytała wprost.
– O to też – bąknął.
Nagle zrobiło jej się smutno. Przecież nawet nie miała pojęcia, co się z nim ostatnio działo. Czy miał jakieś sympatie? Może planował małżeństwo? Wiedziała tylko, że się nie ożenił, bo gdyby było inaczej, wieści o tym wydarzeniu z pewnością dotarłyby do jej uszu.
– I o co jeszcze?
– Ależ Liz, chyba nie przyjechałaś tu po to, żeby dowiedzieć się wszystkiego o moim życiu osobistym – powiedział, powoli tracąc cierpliwość. – Wykrztuś wreszcie, dlaczego spałaś w moim łóżku! I gdzie do licha są twoje ubrania?! W jakie kłopoty się wpakowałaś? I dlaczego nie zwróciłaś się po pomoc do męża? Przecież jest wpływowym politykiem.
Wspomnienie Larry'ego sprawiło, że znowu zadrżała. Dreszcz przebiegł po całym jej ciele. Dostrzegła chłód w oczach Tuckera i zaczęła się zastanawiać, czy przyjazd tutaj nie był błędem. W końcu Tucker jest szeryfem i przede wszystkim powinien dbać o przestrzeganie prawa, a dopiero potem przejmować się kłopotami dawnych przyjaciółek.
– Był – westchnęła tylko.
– Chcesz powiedzieć, że zrezygnował z kariery?
Pokręciła głową, próbując odnaleźć w jego oczach choć odrobinę dawnego ciepła. Jeśli Tucker odmówi jej pomocy, będzie zgubiona.
– Więc co się stało? – naciskał.
– Nie żyje – wydusiła z siebie w końcu, a potem zaraz dodała, wiedząc, że za chwilę zupełnie się załamie: – I wszyscy pomyślą, że to ja go zabiłam.ROZDZIAŁ DRUGI
Cholera, pomyślał Tucker, patrząc na żałosną minę Mary Elizabeth. Oczywiście domyślał się, że nie przyjechała do niego, by wspominać stare czasy, ale to co usłyszał, wydało mu się zupełnie nieprawdopodobne. Wciąż pożądał Liz, jednak postanowił, że nie tknie jej nawet palcem, dopóki nie dowie się, po co przyszła. Teraz amory wywietrzały mu z głowy. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Liz nie postradała rozumu.
Dlaczego nic nie słyszał na temat śmierci Chandlera?! Przecież to sensacyjna wiadomość!
– Kiedy zginął? – spytał, starając się nie zwracać uwagi na jej opłakany stan. Mary Elizabeth drżała jak w febrze. Pojedyncze łzy spływały jej na policzki, ale szybko je wycierała. Dawniej nigdy nie lubiła okazywać słabości.
– Nie wiem dokładnie – odparła, ocierając łzy wierzchem dłoni. – Chyba wczoraj.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Nawet nie wiesz?
– Pojechałam wczoraj do Swan Ridge około jedenastej – zaczęła. – Właśnie tam go zobaczyłam. To było straszne!
– Chcesz powiedzieć, że to się zdarzyło na moim terenie? W Trinity Harbor?! – Aż pokręcił głową, porażony jej słowami. Tak znany polityk martwy!
Mary Elizabeth skinęła głową.
– Ta...ak. Przyjechałam tu, jak tylko go zobaczyłam.
– Jezus Maria! – jęknął, zanim zdołał się powstrzymać. – Coś ty najlepszego zrobiła?!
Tym razem łzy lały się strumieniami. Po prostu nie mogła ich powstrzymać. Nie takiej reakcji Tuckera się spodziewała.
Spojrzał na nią łagodniej. Chciał ją nawet pogłaskać, ale się pohamował.
– Sama nie wiedziałam, co robić. Gdzie pójść – szepnęła bezradnie.
Wydawała mu się bardziej przerażona i bezbronna niż kiedykolwiek. Praktycznie od dnia, kiedy jako dziewczynka przyjechała do Trinity Harbor, by po śmierci rodziców zamieszkać z dziadkiem, którego prawie nie znała, wydawała mu się twarda jak skała. Co się z nią stało w ciągu tych ostatnich lat?
– A nie wpadło ci do głowy, żeby po prostu pojechać na policję? – spytał, starając się powściągnąć zniecierpliwienie, z miernym zresztą skutkiem.
Popatrzyła na niego wielkimi, pełnymi łez oczami.
– Przecież jesteś policjantem.
Tucker przeciągnął dłonią po włosach i zmełł w ustach przekleństwo. Spokojnie, najpierw należało zorientować się w sytuacji.
– Jesteś pewna, że nie żyje?
Jeszcze raz skinęła głową i spojrzała gdzieś w przestrzeń.
Ponownie poczuł chęć, by ją pogłaskać i przytulić. Pragnął zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Niestety, w tej chwili takie obietnice na wyrost nie przeszłyby mu przez gardło. Przede wszystkim powinien zachowywać się jak policjant. Tylko w ten sposób zdoła pomóc Liz.
I jednocześnie uratuje własną skórę. Nie mógł przecież zapomnieć krzywdy, jaką wyrządziła mu Liz. Nie powinien ufać tej kobiecie bez względu na uczucia, jakie w nim budziła. Być może Mary Elizabeth przyjechała tu tylko po to, by utrudnić mu śledztwo. Jeśli ktoś zacznie podejrzewać, że nadal coś ich łączy, Tucker będzie musiał przekazać sprawę policji stanowej. Czyż nie o to właśnie jej chodzi? A jeśli tak, to dlaczego? Może miała tam jakichś zaufanych przyjaciół? Kogoś, kto będzie ją osłaniał?
– Czy to ty go zabiłaś? – spytał, obserwując bacznie jej reakcję.
Od razu zorientuje się, czy go okłamuje. Znał ją zbyt dobrze, by dać się oszukać. W zasadzie udało jej się go zwieść tylko raz. Wtedy, kiedy zdecydowała się zostawić go dla Chandlera. Tucker nie miał pojęcia, jak to się stało, ale wówczas w ogóle nie dostrzegł, co się święci.
Teraz spojrzała na niego z urazą, ale zaraz się uspokoiła i wyprostowała. Przestała też płakać.
– Nie – odparła.
Tucker spojrzał jej prosto w oczy, ale nawet nie drgnęła. Wyglądała jak uosobienie urażonej dumy. Odetchnął z ulgą i pomyślał, że nie wszystko jeszcze stracone. Najwyższy czas przemyśleć poważnie całą sytuację.
Jednak najpierw powinna się ubrać i wyjść, do licha, z jego sypialni. Wreszcie mógłby się skoncentrować i zachowywać jak prawdziwy gliniarz, a nie jak zdradzony kochanek.
– Dobrze. Chodź, napijemy się kawy i opowiesz mi, co się stało – zaproponował.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Tak po prostu?
Tucker uśmiechnął się krzywo.
– Przecież wiedziałaś, że nie zakuję cię od razu w kajdanki. Pewnie dlatego zjawiłaś się tutaj, a nie na posterunku w Montross.
Skinęła głową.
– To jeden z powodów.
– Są też inne?
Westchnęła lekko.
– Lepiej zostawmy rozmowę o tych innych powodach na później.
Tucker znowu poczuł, że mięknie. Przy niej nigdy nie potrafił być twardy. Wystarczyła jedna aluzja, że jej na nim zależy, a już tracił głowę. Najchętniej rzuciłby się na nią i zaczął całować do utraty tchu, ale to byłby poważny błąd.
Nie czekając na nią, pospieszył do kuchni i zajął się parzeniem kawy. Powoli rozjaśniało mu się w głowie. Pomyślał, że Mary Elizabeth wcale nie jest załamana, a jedynie zagubiona i wstrząśnięta. Przychodząc tutaj, postawiła go w bardzo trudnej sytuacji.
Postanowił wszystko z niej wyciągnąć. Miał do niej tyle pytań, że mogliby przez najbliższy tydzień nie wychodzić z domu.
Po kuchni rozszedł się aromat kawy. Tucker westchnął, zadzwonił na posterunek i poinformował oficer dyżurną, że dzisiaj nie będzie go w pracy.
– Ale chyba po południu przyjedziesz? – spytała zaszokowana.
– Nie, w ogóle mnie dziś nie będzie – odrzekł, doskonale wiedząc, dlaczego jest taka zdziwiona.
Od lat codziennie przychodził do pracy, co było swoistą ucieczką. Po ślubie Bobby'ego zrozumiał, że teraz ojciec skoncentruje swą uwagę na nim i zrobi wszystko, by ułożyć mu życie. Unikał ojca, a ten na szczęście nie lubił przyjeżdżać na posterunek. Jeżeli już się do tego posunął, uczynni koledzy zamykali Tuckera w areszcie i oznajmiali Kingowi, że syn jest w terenie.
– Niemożliwe!
– Na razie biorę urlop. Chyba mam jeszcze parę dni wolnego, co? – dorzucił ironicznie.
– Możesz się nie pokazywać w robocie przez następne pół roku – zaśmiała się koleżanka. – Mam nadzieję, że jest tego warta.
– Tu wcale nie chodzi o kobietę – odparł Tucker, zadowolony, że udało mu się nie skłamać. No, przynajmniej częściowo.
Po drugiej stronie znowu rozległ się zduszony śmiech.
– Kiedy pracoholik bierze wolne, zawsze chodzi o kobietę.
– Wobec tego jestem wyjątkiem od tej reguły – stwierdził stanowczo.
Bał się, że koleżanka wspomni komuś o tej rozmowie i w miasteczku zaczną się plotki. Ojciec nie mógł się dowiedzieć o wizycie Mary Elizabeth. Tucker postanowił przeprowadzić prywatne śledztwo w sprawie Chandlera i dopiero potem zastanowić się, co dalej.
Najpierw należało dyskretnie zebrać jak najwięcej informacji. Póki jeszcze mógł to zrobić... W tej chwili potrzebował dwóch, trzech godzin, żeby zorientować się w sytuacji.
– Baw się dobrze – rzuciła Michele, która mu wcale nie uwierzyła, a następnie rozłączyła się.
Tucker też odłożył słuchawkę. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł rozbawiony wzrok Mary Elizabeth.
– Zdaje się, że raczej rzadko brałeś ostatnio wolne – zauważyła z przekąsem.
– Lubię swoją pracę – mruknął.
Rozlał kawę do kubków i podał jeden Liz. Przyjrzał się jej uważnie i dostrzegł smutek w jej oczach. A także to, że miała na sobie jego koszulkę i... nic poza tym.
– Kiedyś tak dużo nie pracowałeś.
Już chciał jej coś ostro odpowiedzieć, ale powstrzymał się i tylko zacisnął mocniej usta.
– Pytałem już o to, ale chyba powinienem zapytać jeszcze raz – podjął po chwili. – Gdzie są twoje ubrania?
– W pojemniku na śmieci – odparła i aż się wzdrygnęła.
– Boże, chyba nie chcesz powiedzieć, że są całe we krwi?!
– Nie, wcale nie chcę – odparła, unosząc brodę.
Przez moment podziwiał jej niezłomną postawę. Liz zaprezentowała nawet coś w rodzaju wisielczego humoru. No dobrze, jeśli wrzuciła ubrania do jego kosza, są tam bezpieczne i mogą później zostać wykorzystane jako dowód.
– Zjesz coś? – zaproponował.
– Nie, dziękuję. Ale ty jedz, nie krępuj się.
– Jadłem już wcześniej, kiedy czekałem, aż się wreszcie obudzisz.
– Wobec tego mogę teraz odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania.
– Mam jedno podstawowe. Co się stało?
– Ba, gdyby odpowiedź była równie prosta, jak pytanie – mruknęła i upiła łyk kawy. Tucker zauważył jednak, że zrobiła to bez entuzjazmu. Pewnie chciała po prostu zająć czymś ręce. – Sama nie wiem, od czego zacząć...
– Od czego chcesz. Mamy sporo czasu.
Wciąż się wahała. Pobladła i patrzyła gdzieś w przestrzeń. Zapewne pogrążyła się we wspomnieniach.
– Dobrze. Znalazłam go w bibliotece dziadka przed włączonym telewizorem. Właśnie nadawali wiadomości. Spiker mówił o strażaku, któremu udało się ściągnąć kota z dachu. – Spojrzała ze zdziwieniem na swego rozmówcę. – To dziwne, że pamiętam takie szczegóły, prawda? A zupełnie nie pamiętam swojego poprzedniego spotkania z mężem...
W jej głosie pojawiły się nutki żalu. W dodatku wyglądała na tak zagubioną, że Tucker znowu zapragnął wziąć ją w ramiona. Czuł dojmujący ból na widok nieszczęścia kobiety, którą niegdyś tak kochał. Mary Elizabeth pociągnęła nosem, ale nie zaczęła płakać. Po chwili wróciła do swojej opowieści.
– Na początku myślałam, że śpi. Ale przecież zwykle budził się z byle powodu. Wystarczył najdrobniejszy szelest. Kiedy się do niego odezwałam, a on nie zareagował, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Wiedziałam... – głos jej się zaczął łamać. – Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że nie żyje.
– Zadzwoniłaś na pogotowie?
Potrząsnęła głową.
– Nawet chciałam. Zobaczyłam komórkę na stoliku i przeszłam, żeby ją wziąć. I właśnie wtedy to zobaczyłam.
– Co?
Chrząknęła lekko, jakby w obawie, że głos odmówi jej posłuszeństwa.
– Ranę po kuli – odparła i znowu się wzdrygnęła. – Ktoś strzelił mu w pierś. Larry był cały we krwi. Dotknęłam go, ale poczułam chłód. Oczy miał otwarte, ale był zupełnie zimny. – Spojrzała pytająco na Tuckera. – To chyba znaczy, że nie żył od dawna, prawda?
– Możliwe – odparł. – Czy to mogło być samobójstwo?
Liz pokręciła głową.
– Larry z pewnością nie targnąłby się na swoje życie. To zupełnie nie w jego stylu.
– To nie jest kwestia stylu, tylko emocji.
– No tak, ale nigdzie nie było pistoletu. Larry został zamordowany. Nie ma innego wytłumaczenia.
– Jesteś tego pewna? Zastanów się dobrze. Przecież pistolet mógł upaść pod jakiś mebel...
– Szukałam – przyznała słabym głosem. – Szukałam wszędzie i nigdzie nie mogłam go znaleźć. Wtedy dotarło do mnie, że ktoś zastrzelił mojego męża i że to ja będę pierwszą podejrzaną. Wpadłam w panikę i pomyślałam o tobie. Chciałam cię poprosić, żebyś znalazł mordercę.
Tucker uśmiechnął się lekko. Ba, gdyby to było takie proste. Jednak w tej chwili co innego chodziło mu po głowie.
– Dlaczego ktokolwiek miałby pomyśleć, że to ty go zabiłaś? – spytał, chociaż znał statystyki i wiedział, że w tego rodzaju przypadkach zwykle winni byli współmałżonkowie.
– Zamierzałam wnieść sprawę o rozwód.
Aż otworzył usta, słysząc te słowa.
– Naprawdę?
– Ukrywaliśmy to, ale już od jakiegoś czasu nasze małżeństwo przechodziło kryzys. Parę miesięcy temu wyprowadziłam się z Richmond.
– Ale nie przyjechałaś tutaj – zauważył.
Wiedziałby, gdyby pojawiła się w Swan Ridge. Wszyscy by wiedzieli.
– Nie. Podróżowałam z przyjaciółką. Larry ogłosił, że wyjechałam na wakacje i że chciał ze mną wyjechać, ale nie pozwoliły mu na to obowiązki.
– I co, media nie zajęły się waszym problemem? Nie było żadnych plotek w prasie? – zdziwił się.
– Nie, sekretarz Larry'ego bardzo uważał, żeby nic nie przedostało się do mediów – odrzekła. – Wiedział, że inaczej wyleci z posady.
– No dobrze, ale skoro była to taka tajemnica, skąd przypuszczenie, że ktoś właśnie ciebie będzie podejrzewał? – zaciekawił się.
– Dwa dni temu spotkałam się z mężem, by ostatecznie wszystko ustalić. Zaprosiłam go do restauracji i powiedziałam, co zamierzam. Chyba po raz pierwszy pokłóciliśmy się publicznie. Wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli powiem mu to w miejscu publicznym, bo uniknę w ten sposób awantury. No wiesz, polityk musi dbać o swój wizerunek... Pomyliłam się, bo Larry dostał szału i oskarżył mnie o zdradę.
– A zdradzałaś go?
– Jasne, że nie, on sam też nie wierzył w te bzdury. Chciał raczej, bym posmakowała, co mnie czeka, jeśli się zdecyduję na rozwód. Postanowił mnie obrzucić błotem. – Aż zadrżała. – Ludzie dookoła patrzyli na mnie jak na ladacznicę. Pewnie Larry chciał mnie pogrążyć, żeby ocalić swoją karierę.
– W tej restauracji było więc sporo świadków – podsumował Tucker. – Ktoś znajomy?
– Sama nie wiem. Byłam zbyt upokorzona, żeby się rozglądać, nie mówiąc o wypatrywaniu znajomych. To jedna z bardziej eleganckich restauracji w mieście, więc ktoś na pewno nas poznał. Dlaczego o to pytasz?
Tucker myślał w tej chwili o setce różnych rzeczy. Bardzo chętnie poznałby nazwiska wszystkich osób, które były wówczas na sali. To być może bardzo ułatwiłoby mu zadanie...
– Bo jeśli ktoś miał uraz do twego męża i chciał go sprzątnąć, a potem skierować podejrzenia na inną osobę, to właśnie nadarzyła się świetna okazja. Po publicznej kłótni z mężem stałaś się główną podejrzaną.
Popatrzyła na niego wstrząśnięta.
– Główną podejrzaną? – powtórzyła. – Myślisz, że jest aż tak źle?
Tucker pokręcił głową.
– Nie, jest jeszcze gorzej. Przecież wiedziałaś, że policja cię zaaresztuje. Właśnie dlatego przyszłaś do mnie.
– Tak... Nie... Sama nie wiem. Po prostu czułam, że muszę to zrobić. – Popatrzyła na niego bezradnie. – Boję się, Tucker.
Znowu chciał ją pocieszyć i ponownie oparł się pokusie, by wziąć ją w ramiona. Mary Elizabeth potrzebowała prawdziwej pomocy, a nie czułych gestów.
– Spróbuj się uspokoić. Pomówmy o faktach, dobrze? Jak to się stało, że Chandler przyjechał do Swan Ridge? Wrócił tam z tobą po kolacji?
– Nie, nie zgodziłam się na to. Powiedziałam, że nie chcę go znać.
– I przystał na to?
– A dlaczego nie? – prychnęła. – To nie była prośba, tylko żądanie. Miał zabrać kilka rzeczy z domu, więc po prostu wczoraj rano opuściłam Swan Ridge. Wolałam uniknąć kolejnej kłótni.
– Gdzie byłaś? Może u znajomych?
Liz pokręciła głową.
– Nie, popłynęłam łodzią na wycieczkę.
– I wróciłaś dopiero o jedenastej? – mruknął z powątpiewaniem.
– Parę godzin wcześniej, o zmierzchu.
– Gdzie cumujesz?
– Na przystani w Colonial Beach – odparła lekko zmieszana. – Nie trzymamy jej tutaj, no bo wiesz...
– Ponieważ mój brat jest właścicielem przystani w Trinity Harbor – powiedział, kiwając głową. – Co robiłaś później?
– Zatrzymałam się w Trinity Harbor na kolację.
– Widziałaś kogoś znajomego? – zapytał, patrząc na nią z nadzieją.
– Nie. Restauracja była prawie pusta.
– To może przynajmniej kelnerka cię zapamiętała?
– Może – westchnęła Liz, a potem w jej oczach pojawił się żywszy płomyk. – No tak, rozmawiałam z nią o jej córce i o tym, jakie ma problemy w szkole po wprowadzeniu tych nowych egzaminów. Wiem coś na ten temat, bo to była jedna ze spraw, którymi Larry zajmował się w swojej kampanii.
– Mówiłaś coś o Larrym?
– Skądże!
– Więc może kelnerka domyśliła się, że jesteś jego żoną?
– Nie sądzę – odparła z westchnieniem Mary Elizabeth. – Za nic bym jej tego nie powiedziała. Zresztą przecież i tak chciałam się z nim rozwieść.
– O której wyszłaś?
– Koło wpół do jedenastej.
– A potem?
– Pojechałam do domu. Jak tylko zobaczyłam samochód Larry'ego na podjeździe, zrozumiałam, że czeka mnie jeszcze jedna ciężka przeprawa. Nawet zastanawiałam się, czy nie pojechać do hotelu. Ale nie chciałam zachowywać się jak tchórz, i to we własnym domu.
– I wtedy go znalazłaś?
– Tak.
– Masz kogoś, kto pomaga ci w domu?
– Tylko panią Gilman, która przychodzi, kiedy jest potrzebna. Tym razem nawet nie wiedziała, że wróciłam do miasteczka.
– To dziwne. Pewnie zwykle dzwonisz do niej przed przyjazdem, żeby posprzątała i zrobiła jakieś zakupy, prawda? – powiedział, znowu przyglądając się jej podejrzliwie.
Liz pobladła.
– Tak, ale tym razem tego nie zrobiłam.
– Dlaczego?
– Cały czas myślałam tylko o rozmowie z Larrym. A potem, po tej kłótni, w ogóle wypadło mi to z głowy. Po prostu było mi wszystko jedno, czy książki są zakurzone, czy nie. Chciałam pobyć trochę sama, przemyśleć pewne sprawy... – Spojrzała mu prosto w oczy. – To źle, prawda? Wygląda na to, że specjalnie się na niego zaczaiłam.
Tucker skinął głową.
– To jedno z możliwych wyjaśnień. Chociaż z drugiej strony łatwo zapomnieć o przyziemnych sprawach, gdy myśli się o rozwodzie. – Cały czas zastanawiał się, czy uwierzyłaby w to ława przysięgłych.
– Czy ktoś w to uwierzy? – głos Mary Elizabeth zawtórował jego myślom.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Ja ci wierzę.
– Dziękuję. Wiem, że na to nie zasłużyłam.
– Chcę, żeby jedna sprawa była jasna – rzucił. – Nadal jestem na ciebie wściekły, bo mnie rzuciłaś, ale nie wierzę, żebyś była zdolna do zbrodni.
Na moment na jej twarzy odmalowało się uczucie ulgi, które jednak szybko ustąpiło miejsca niepokojowi.
– Ale co mam teraz robić?
Tucker doskonale wiedział, co się będzie działo, kiedy wieści o nienaturalnej śmierci Chandlera rozejdą się po miasteczku. Rozumiał też, że może dojść do czasowego zatrzymania Liz.
– Przede wszystkim powinnaś jak najszybciej wynająć jakiegoś dobrego prawnika. Najlepiej z Richmond. Znasz kogoś takiego?
– Bardzo wielu, chociaż większość z nich woli nie angażować się w tego rodzaju sprawy. Wiesz, mają powiązania z politykami...
– Więc powinniśmy zadzwonić do Powella Knighta – stwierdził. – Jeśli nie przyjmie tej sprawy, przynajmniej kogoś poleci.
– Do Powella Knighta? Tego samego, z którym pobiłeś się o mnie w piątej klasie? – spytała z niedowierzaniem. – Jest prawnikiem?
Tucker zachichotał.
– Zapomniał o bijatykach, od kiedy zaczął studia prawnicze. Od lat nie rozkwasił nikomu nosa. Ale przynajmniej ma wobec mnie zobowiązania, bo mój nos nadal jest krzywy.
Liz uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
– Rzeczywiście, ale tylko trochę – przyznała. – Poza tym wyglądasz z takim nosem bardziej zawadiacko. – Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego policzka, ale zaraz ją cofnęła. – Dlaczego życie jest tak cholernie skomplikowane? – westchnęła.
– Może dlatego, żeby nie było nudno. Masz komórkę? Zadzwoń do Powella, a ja sprawdzę, czy znajdę dla ciebie coś do ubrania. Potem zadzwonię na posterunek i umówię się z moim zastępcą w Swan Ridge.
– Masz tutaj damskie ubrania?
Tucker uśmiechnął się.
– Jeszcze nie. Zadzwonię do siostry.
Liz wyciągnęła dłoń w gwałtownym geście.
– Nie, nie rób tego! I tak mnie nienawidzi za to, że cię porzuciłam. Wścieknie się, kiedy się dowie, w co cię wciągnęłam.
– I tak się dowie, a ja i tak musiałbym zająć się tą sprawą, bo podlega mojej jurysdykcji. Wolisz włożyć moje rzeczy?
– Obawiam się, że mogliby mnie od razu aresztować za obrazę moralności. Chyba zadzwonię po ubranie do... do...
Szukała rozpaczliwie imienia jakiejś bliskiej przyjaciółki, ale nikt nie przychodził jej do głowy. Miała mnóstwo znajomych, ale prawie żadnych przyjaciół.
Tucker patrzył na nią z żalem. Zrozumiał, jak puste i nienaturalne było jej życie. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się po pomoc. Nic dziwnego, że przyjechała do niego...
Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli. Mary Elizabeth sama wybrała takie życie. Nikt jej do tego nie zmuszał. Gdy mieszkała w Trinity Harbor, miała wielu przyjaciół. Przynajmniej dopóki nie rzuciła Tuckera.
– Dobra, dzwonię do Daisy – mruknął. – Przecież nawet nie musisz się z nią spotykać. A ona nie musi wiedzieć, co się stało, ani po co mi te ubrania.
– Nie powinieneś kłamać z mojego powodu.
– To żadne kłamstwo. Po prostu nic jej nie powiem.
– Obawiam się, że może mieć ci to za złe, kiedy już prawda wyjdzie na jaw – westchnęła, kręcąc głową.
– Pozwól, że to ja będę się o to martwił – uciął. – Zadzwoń teraz do Powella.
Liz ruszyła do sypialni, żeby poszukać swojej komórki. Tucker pokiwał głową i zadzwonił na posterunek. Jego zastępca i szwagier w jednej osobie pracował w wydziale zabójstw w Waszyngtonie, zanim przeprowadził się do Trinity Harbor i ożenił z jego siostrą. Dlatego Tucker chciał, żeby to właśnie Walker zajął się tą sprawą.
– Przyjedź do Swan Ridge – rzucił do słuchawki. – Mamy tam problem.
– Jaki problem? To miejsce należy do Larry'ego Chandlera, prawda?
– Dostałem wiadomość, że Chandler nie żyje. Przyjechała do mnie jego żona. Nie rozmawiaj z nikim o tej sprawie, dopóki nie zorientujesz się, co się stało. Przyjadę do ciebie, jak tylko będę gotowy.
– Zaraz, zaraz, chyba słyszałem, że byłeś związany z panią Chandler – rzekł z namysłem Walker. – Chyba nie powinieneś zajmować się tą sprawą.
– Jasne, że nie! Właśnie dlatego zadzwoniłem do ciebie. Chcę być na bieżąco, dlatego informuj mnie o wszystkim, dobrze? Działaj zgodnie z przepisami, choćby wszystkie dowody i poszlaki wskazywały na Mary Elizabeth.
– Myślisz, że to jej sprawka?
– Najważniejsze jest dotarcie do prawdy.
– Przestań wygłaszać te frazesy – zniecierpliwił się Walker. – Powiedz, co ci podpowiada intuicja.
– To w tej chwili bez znaczenia. No, bierz się do roboty.
– Dobra, zaraz tam jadę. – Walker odłożył słuchawkę.
Następnie Tucker wybrał numer siostry.
– Pożycz mi trochę twoich ciuchów – zażądał zaraz po powitaniu. – Jakieś dżinsy, koszulki, no... bieliznę i buty. Mogą być sportowe. Tylko bez żadnych pytań.
– Ale...
– I bez „ale”, Daisy. Może przynajmniej raz zrobisz coś dla mnie bez zadawania zbędnych pytań.
– Zdaje się, że zadawanie pytań to twoja specjalność – mruknęła, wyraźnie zaintrygowana. – Ja po prostu lubię wiedzieć, co się dzieje. Dobra, przywiozę ci to wszystko. Mam zostawić ubrania koło drzwi i zniknąć?
– To wcale nie jest zły pomysł.
– Marzyciel!
– Daisy – rzucił ostrzegawczo.
– No dobrze, już dobrze. Przywieźć ubrania, nie zadawać pytań. Zrozumiałam instrukcję.
– Dzięki.
– Ale pamiętaj, że masz u mnie dług – dodała.
– Tak jak zwykle – zaśmiał się. – Jestem zadłużony po same uszy.
Kiedy skończył rozmowę, wyjął z szafki nowy worek na śmieci i ruszył do pojemników, poszukać ubrań Mary Elizabeth. Nie, wcale nie próbowała ich ukryć. Leżały na samym wierzchu, a w dodatku skrawek jej rybackich spodni wystawał z kubła. Tucker uznał to za dobry znak i wrzucił wszystkie rzeczy do worka. Niestety, było na nich sporo krwi. Skąd jej się tyle wzięło? Tucker nie zamierzał się tym teraz zajmować. Eksperci z laboratorium przeprowadzą stosowne badania.
Odwrócił się i zauważył niespokojny wzrok Mary Elizabeth. Patrzyła to na niego, to na czarny worek.
– Tucker?
– Mm? – mruknął, patrząc jej w oczy.
– Aresztujesz mnie?
– Nie będę miał w tej sprawie nic do powiedzenia – odparł z ociąganiem.
Potrząsnęła niespokojnie głową, a w jej oczach znowu pojawił się strach.
– Dlaczego?
– Przychodząc do mnie, uniemożliwiłaś mi udział w śledztwie. Tak mówią przepisy. Zresztą i tak pewnie odsunęliby mnie od sprawy ze względu na to, co nas kiedyś łączyło.
– Ale...
– Tak musi być, Liz – przerwał jej. – Wszystkim zajmie się mój zastępca. Ma doświadczenie w tego typu sprawach. Właśnie wysłałem go do Swan Ridge.
– Boże, co ja narobiłam! – jęknęła.
– Dlaczego tak mówisz? Myślałaś, że będę cię chronił?
– Nie! Przyszłam tu, bo ci ufam.
– Mam nadzieję, że to prawda.
Spojrzała na niego z niekłamaną urazą. Tak, jakby żałowała, że w ogóle poprosiła go o pomoc.
– Nigdy cię nie oszukałam. Nigdy!
– Obawiam się, że to zależy od punktu widzenia, ale skupmy się teraz na ważniejszych sprawach. – Westchnął ciężko i spojrzał na nią badawczo. – Musisz mi wyznać całą prawdę – powiedział powoli, żeby dotarł do niej sens jego słów.
– Niczego nie ukrywam, przysięgam.
Skinął głową.
– Więc teraz możemy zająć się resztą.
– Razem?
Przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią, ale posłuchał podszeptów serca.
– Razem.
Miał nadzieję, że tego nie pożałuje.