Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Bezsenni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
43,90
4390 pkt
punktów Virtualo

Bezsenni - ebook

Przygotuj się na zanurzenie w mrocznym, pełnym tajemnic świecie bez snu.

Elver jest strażniczką Dziwolasu pełnego niebezpiecznych stworzeń. Niegdyś ocaliła ją Królowa Węży, ale dar miał swoją cenę: w żyłach Elver płynie jad, a jej dotyk oznacza śmierć.

Tylko Artair jest na nią odporny. To jeden z Bezsennych – dzieli ciało z Lucianem, który przejmuje kontrolę, gdy Artair zasypia. Ale to nie wystarcza bezwzględnemu demonowi, który ma własne, mroczne plany do zrealizowania. I będzie do nich potrzebował Elver…

W świecie pełnym bogów, potworów i zdradliwych sojuszy ta trójka uwikła się w grę, która może zniszczyć wszystko.

Kiedy ponownie otworzyła oczy,

ukazał jej się podwodny świat,

przepełniony migoczącymi kolorami,

a głowa ogromnego żółtego węża

zawisła tuż przed nią.

Stworzenie przemówiło,

a jego głos wybrzmiał głośno jak dzwon.

Witaj w domu, jadowite dziecko.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368592160
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Uwielbiam wszystko w tej wciągającej książce! Idealna dla fanów Leigh Bardugo i Lauren Roberts. Czytelnicy pokochają tę barwną, czarującą opowieść pełną zdradzieckich sojuszy, niebezpiecznych potworów i starożytnej magii. Pozycja obowiązkowa!

Emily Varga, autorka książki FOR SHE IS WRATH

Bezsenni to wyjątkowo wciągająca lektura, pełna fascynujących postaci w wyjątkowo rozbudowanym świecie. Nie mogłam się od niej oderwać!

Abigail Owen, autorka książki GRY BOGÓW

Jen Williams w pełni prezentuje tutaj swoją potwornie przyjemną wyobraźnię. Niezwykle zabawna i oryginalna powieść fantasy.

Adrian Tchaikovsky, autor książki DZIECI CZASUPROLOG

Słońce wschodziło już nad horyzontem, a wypełniona sykiem noc przerodziła się w poranek.

Dziewczynka leżała w bezruchu, wsłuchując się w odgłosy węży, i podobnie jak inni mieszkańcy Addersport nie zmrużyła oka. Przesunęła łóżko i ustawiła je bliżej okna dormitorium, aby z łatwością wyłapywać przenikliwe i upiorne syknięcia, przypominające dźwięk mokrego palca sunącego po szkle. Addersport było otoczone przez morze, wdzierające się do miasta licznymi kanałami, przywodzącymi na myśl żyłki na blaszce liścia. W tych wodnych arteriach poruszały się swobodnie morskie węże i rozświetlały je blaskiem swoich różnokolorowych łusek: od niebieskich, przez zielone, po żółte i czarne. W tym okresie przechodzenie przez miejskie mosty wiązało się z ryzykiem napotkania ostrych zębów, zamykających się wokół kostek, a ścieżki biegnące wzdłuż każdego z kanałów uznawano za zabójcze. Addersport było w stanie oblężenia.

Podczas śniadania po sierocińcu rozniosła się plotka, że władze miasta sprowadziły prawdziwą wiedźmę, aby rozprawiła się z tymi nieokiełznanymi potworami. Musiała to być jedna z tych oddanych bogom czarownic, bo tylko wyznawcy któregoś z tuzina bogów mogli poprosić o moc, która zdołałaby wypędzić z miasta węże. Dziewczynka wbiła wzrok w miskę owsianki i pogrążyła się w myślach, zastanawiając się, o którego boga mogło chodzić. Może była mowa o Zakapturzonej Wronie, w końcu bogini śmierci w okamgnieniu zdołałaby przemienić wszystkie węże w paszę dla mew. Albo o Dzikiej Watasze, bogu polowań, który mógłby pobłogosławić miejskie statki wielorybnicze zdolnością polowania na te niesforne bestie.

Mimo upływających godzin dobiegające z zewnątrz syki nie ustawały.

Po południu, gdy dzieci tłoczyły się w zakurzonej sali lekcyjnej, do sierocińca przybyła grupa odzianych w mundury mężczyzn o ponurych twarzach. Siedząca nieopodal drzwi dziewczynka nie słyszała ich głosów ze swojej ławki, więc nie wiedziała, o czym rozmawiał z nimi kwestor sierocińca, dostrzegła jednak przechodzącą z rąk do rąk sakiewkę. Wyglądała na ciężką i brzdęknęła, gdy kwestor schował ją w kieszeni. Po odejściu strażników mężczyzna odwrócił się od drzwi wejściowych i gdy podniósł wzrok, napotkał spojrzenie dziewczynki. Zdziwiła się, kiedy jego naturalnie blada twarz oblała się karmazynowym rumieńcem, po czym pospiesznie zniknął jej z oczu. Przez chwilę wpatrywała się jeszcze w miejsce na brudnej posadzce, w którym stał, czując przebiegający jej po ciele zimny dreszcz. To nie mogło wróżyć niczego dobrego.

Dlatego kiedy po nią przyszli, nie była tym faktem jakoś szczególnie zaskoczona. Zbliżało się późne popołudnie, a sieroty zajmowały się cerowaniem ubrań za marne grosze. Do sali wszedł chłopiec, a zaraz po nim młoda kobieta. Stanęli pośrodku, a potem przez moment przyglądali się pracującym dzieciom. Strój tej osobliwej pary był tak wyszukany, że sierotom momentalnie odjęło mowę. Rzadko widywały jakichkolwiek gości sierocińca, nie wspominając już o takich, których uszyte z bordowych jedwabi szaty zdobiły złote nici. Chłopiec miał z trzynaście, czternaście lat i bił od niego chłodny blask. Jego czarne włosy były splecione w ciasny warkocz, odsłaniający ładną twarz. Miał piwne, niemal płowe oczy, łapczywie pochłaniające wszystko, na czym tylko zawiesił wzrok. Towarzysząca mu młoda kobieta wyglądała na dwudziestolatkę, a jej włosy skryte były pod haftowaną chustą, która uwydatniała brązowy odcień jej twarzy. Na ich piersiach widniały duże złote broszki w kształcie lwa, z którego szponów, niczym krew, tryskała czerwień rubinów.

Dziewczynka, jako dwunastolatka najstarsza ze wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu sierot, wstała ze sterty szmat. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a w otaczającym ją powietrzu dało się wyczuć niebezpieczeństwo.

Muszę stawić temu czoło, pomyślała.

– Co z was za jedni? – zapytała. Dziwnym trafem w sali nie było żadnego pracownika sierocińca, do tego nieobecność kwestora zdawała się w takiej sytuacji raczej niecodzienna. – Czego chcecie?

– Cóż za bezczelność – stwierdziła młoda kobieta, choć ton jej głosu nie wyrażał złości, a mina przejawiała jedynie ślady znudzenia. – Nie widzisz, do kogo się zwracasz?

– Do wyznawców Krwawego Szpona – powiedziała dziewczynka, wpatrując się w broszkę w kształcie lwa. Czuła na sobie wzrok pozostałych dzieci. Odchrząknęła. – A przynajmniej tak mi się zdaje. Nie wiem tylko, czego Krwawy Szpon może chcieć od sierot.

– Spryciara z niej – oznajmił chłopiec, po czym przechylił głowę, by spojrzeć na młodą kobietę. – Dobrze wiesz, że właśnie takie Matka lubi najbardziej, Dalesh.

Dziewczynka zamrugała zdezorientowana. Czyżby ta dwójka była rodzeństwem?

– Poświęcenie nie jest tak naprawdę poświęceniem, jeśli nic się na nim nie traci – burknęła młoda kobieta, a jej słowa zabrzmiały jak coś, co wypowiadała już nieskończoną liczbę razy. – Nasz Pan gustuje w ofiarach, które nie tylko potrafią pięknie błagać, lecz także smacznie piszczeć – westchnęła Dalesh. – Matka poleciła nam uważnie się im wszystkim przyjrzeć. Powierzyła nam bardzo ważne zdanie.

– Wiem, wiem – rzucił chłopiec, machając dłonią, jakby odganiał obawy młodej kobiety niczym natrętne muchy. – Mam pewne przeczucie, a dobrze wiesz, jak bardzo Matka ufa mojej intuicji.

– Dobrze, niech ci będzie – odparła młoda kobieta, krzywiąc się nieznacznie.

– W takim razie postanowione – oznajmił chłopiec, uśmiechając się w sposób zupełnie pozbawiony serdeczności. Wskazał niecierpliwym gestem dziewczynkę. – Zbieraj się. Pójdziesz z nami. Ruchy, nie mamy całego dnia.

Dziewczynka cofnęła się o krok, a otaczające ją sieroty odsunęły się od niej gwałtownie, jakby jej bliskość mogła ściągnąć na nie podobny los.

– Nigdzie z wami nie pójdę. – Zacisnęła dłonie w pięści. – Kwestor nie ma prawa sprzedawać dzieci. Nie jesteśmy w jakiejś zapyziałej wiosce, do której można wejść od niechcenia i robić, co się komu żywnie podoba. Jesteśmy w Addersport. – Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Będziecie musieli wywlec mnie stąd siłą.

– Skoro nalegasz – westchnął chłopiec.

Letnie słońce chyliło się już ku horyzontowi, a powietrze wypełniał nieustanny syk węży, gdy miejscy strażnicy wlekli dziewczynkę przez wąskie uliczki, sprawnie omijając główne kanały, w drodze do Otoczaka. Ten ogromny kamień wyrastał z morskiego dna w samym sercu miasta, które rozrosło się wokół niego przez setki lat. Z boku Otoczaka wykuto schody, a na szczycie stworzono płaską platformę. Niegdyś starszyzna wyglądała z niej piratów i najeźdźców, przeprowadzała ceremonie zaślubin, a w święta wrzucała do wody kwiaty. Gdy dziewczynka dotarła wreszcie do Otoczaka, zdążył się już tam zebrać niemały tłum. Mieszkańcy stali w ciszy, zerkając raz w stronę nowo przybyłej, a raz na znajdującą się na kamieniu postać. Dziewczynka widziała jedynie zarys jej sylwetki, ponieważ za tajemniczą istotą skrywało się słońce, pogrążając ją w cieniu.

– Czego ode mnie chcecie? – pytała dziewczynka przez całą drogę, wypowiadając to zdanie zarówno z gniewem, jak i ze strachem w głosie. Wraz z nim rzucała też wszystkie znane jej obelgi i przekleństwa, lecz żaden ze strażników nie raczył jej odpowiedzieć. Teraz na nowo stała przed chłopcem o okrutnych oczach i młodą kobietą zwaną Dalesh.

– Dostąpisz dziś ogromnego zaszczytu – oznajmił chłopiec, po czym chwycił ją za ramię i ruszył w stronę kamiennych schodów. Był wyższy od dziewczynki i z łatwością ciągnął ją ku platformie. Po przeciwnej stronie kroczyła Dalesh, ściskając ją jeszcze mocniej. – Lada chwila staniesz przed obliczem Matki Maury, jednej z najpotężniejszych czarownic w całym Tlevrae. Czyż nie jest to powód do radości?

– Co? – Dziewczynka odchyliła się gwałtownie, próbując wyrwać się z ich uścisków. – Zabieracie mnie do cholernej wiedźmy?

– Radzę ci uważać na słowa – powiedziała beznamiętnie Dalesh, jeszcze mocniej ściskając jej ramię. – Matka nie lubi, gdy tak się o niej mówi. Okaż jej lepiej trochę szacunku, inaczej srogo tego pożałujesz.

– W zasadzie nie zostało jej zbyt wiele czasu na żałowanie – stwierdził chłopiec z uśmiechem.

I wtedy wspięli się na szczyt Otoczaka. Przed nimi rozpościerało się morze, ciemnoniebieskie w oddali, poniżej zaś połyskujące bielą i zielenią. Stojąca na platformie postać zbliżyła się, wyciągnęła blade palce zakończone czerwonymi paznokciami i zacisnęła je wokół nadgarstka dziewczynki, która poczuła, jak opuszcza ją nagle cały upór. Była bezsilna.

– Tylko na tyle was stać? Udało wam się znaleźć tylko jednego małego obdartusa? Przecież coś takiego będzie zaledwie przekąską dla naszego Pana. – Głos tajemniczej kobiety był donośny i głęboki, niczym pomruk wielkiego, śmiercionośnego zwierzęcia. – Wiecie przecież, że ofiarowanie mu czegoś poniżej jego wymagań jest niezwykle niebezpieczne. Nie powinnam wam o tym przypominać.

Dziewczynka zebrała się na odwagę i uniosła głowę, żeby spojrzeć na kobietę, której paznokcie wbijały się jej w skórę. Trzymająca ją postać była wysoka i olśniewająca, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i burzą kasztanowych włosów, spływających jej po plecach luźnymi pasmami i pojedynczymi warkoczami. W tej plątaninie znajdowało się też białe pasemko, zaczynające się przy skroni i ginące w nieokiełznanym chaosie. Kobieta ubrana była w szkarłatną szatę, a jej czoło przecinała złota opaska z rubinowym szponem pośrodku. Spojrzenie miała ostre, a oczy zielone z odrobiną żółtej poświaty.

– Jest idealnym wyborem, Matko – zapewnił ją chłopiec. – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jest odważna, bystra i bije od niej młodzieńcza energia. Nie brakuje jej też ducha walki. Gdyby czekał ją inny los, z pewnością wyrosłaby na kogoś wyjątkowego, a czy nie to nasz Pan uważa za szczególnie smakowite? Otrzyma cały ten potencjał, całą tę siłę. Uważam, że moc, którą cię w zamian obdarzy, wystarczy na więcej niż jedno zaklęcie.

– Już ja o tym zdecyduję – warknęła Matka Maura, ciągnąc dziewczynkę na skraj Otoczaka. W okalających go wodach wiły się wygłodniałe węże, a ich lśniące łuski migotały złotem i srebrem w blasku zachodzącego słońca. – Widzisz je, dziecino? – zapytała, a potem zacisnęła usta i spojrzała w dół. – Bezwstydne bestie. Plugawe potwory. Od tygodni zakłócają miejski handel. Nie wspominając nawet o tych, którzy stracili przez nie życie. Słyszałam, że pochłonęły już jedenaście istnień. – Kobieta uśmiechnęła się szeroko, ukazując idealne, białe zęby. – Jedenaście istnień trafiło do brzucha ich Królowej. Cóż za marnotrawstwo. Lecz ty, moja droga, ty ocalisz dziś to miasto. Twoje życie nie pójdzie na marne. Kiedy węże rozerwą ci ciało na strzępy, twoje życie zostanie złożone mojemu Panu, a on rozsmakuje się w nim, obdarzając mnie okruchami swojej potężnej mocy, dzięki której uda mi się je stąd przegonić.

– Puść… mnie… – wycedziła dziewczynka.

Matka Maura odpowiedziała jej śmiechem. Złapała tunikę małej i trzymając dziewczynkę zwróconą twarzą do siebie, pchnęła ją na skraj głazu, tak że za jej plecami pozostała jedynie pustka. Czarownica pochyliła się, nadal wyciągając rękę przed siebie, na co dziewczynka gwałtownie zadrżała. Wystarczyło tylko, żeby kobieta puściła jej ubranie, a zniknęłaby w morskich czeluściach, niczym kamyk wrzucony od niechcenia do stawu. Zerknęła za Matkę Maurę, tam, gdzie stały jej sługusy. Dalesh wyglądała na niezadowoloną, jakby to wszystko było dla niej raczej niesmaczne, chłopiec zaś przyglądał się całej sytuacji jak zaczarowany, a jego piwne oczy wypełniało podekscytowanie.

– Krwawy Szponie, mój Panie – odezwała się Matka Maura, a jej głos niósł się ponad grzmotem wzburzonego morza i donośnym sykiem tysiąca węży. – Przyjmij, proszę, tę istotę, z całym jej potencjałem, delektuj się nim, w zamian zaś obdarz mnie łaską swojej mocy.

Wokół kobiety pojawiła się migocząca poświata, przypominająca mgiełkę gorąca, widoczną w oddali w upalne dni. Oczy Matki rozbłysły jak u kota, a dziewczynka poczuła, jakby towarzyszyło im coś jeszcze, coś potężnego, monstrualnego i cuchnącego krwią.

– Jak masz na imię, dziecino?

– Elver – odpowiedziała dziewczynka, zastanawiając się, czy zdradzenie imienia może ją w jakiś sposób ocalić, czy nadanie jej odrobiny człowieczeństwa skłoni czarownicę do okazania jej łaski.

Kobieta roześmiała się donośnie.

– Żegnaj, Elver – powiedziała Matka Maura, po czym puściła dziewczynkę, a ta wpadła prosto do morza.

Poczuła, że spada w ziejący nicością niebyt, a potem uderzyła w skupisko twardych, zimnych ciał. Przez moment wydawało jej się, że morze zniknęło, że zamiast do niego wpadła do krainy węży, miejsca przesiąkniętego sykiem, skąpanego w łuskach, błyszczących niczym srebrne monety. Elver zobaczyła, jak z jej stóp spadają sandałki, zobaczyła, jak woda barwi się od jej krwi i wtedy też poczuła w okolicy brzucha tak przeszywający ból, jakiego nie potrafiłaby sobie wcześniej nawet wyobrazić. Zakleszczyły się wokół niej ogromne szczęki wielkiego, żółtego węża i zatopiły w jej ciele swoje ostre kły. Nie było miejsca ani na oddech, ani na krzyk. Potem coś pociągnęło ją głębiej, w czeluści czarnej wody, ku morzu wijących się ciał, daleko w tyle pozostawiając ostatnie przebłyski słońca oraz ludzki świat.

Umarłam, pomyślała. Umarłam.

A wtedy wydarzyło się coś niezwykłego. Jej żyły wypełniły się czymś mroźnym, czymś mrocznym, czymś, co pożerało jej własną krew, zastępując ją jadem. Powieki dziewczynki drgnęły, a dziwny dreszcz przeszył ciało, gdy z jej ust wydobył się ostatni oddech. Kiedy ponownie otworzyła oczy, ukazał jej się podwodny świat, przepełniony migoczącymi kolorami, a głowa ogromnego żółtego węża zawisła tuż przed nią. Stworzenie przemówiło, a jego głos wybrzmiał głośno jak dzwon.

Witaj w domu, jadowite dziecko.ROZDZIAŁ 1

Pięć lat później

O świcie w klasztorze Wiecznego Poranka zabiły dzwony Złotej Wieży. Na tyle głośno, że dzwoniło od nich w uszach, i na tyle głośno, że budziły zmarłych do życia. Musiały tak bić, ponieważ pozostawało niezwykle ważne, by zamieszkujący klasztor Bezsenni zostali na dobre rozbudzeni.

Tak jak teraz Artair.

Zbudził się jak zawsze, siedząc prosto na krześle przed niewielkim, okratowanym oknem swojej celi, nie pamiętając, by tam siadał ani by w ogóle dotykał krzesła. Zrobił to ten drugi. Po glinianym kubku, z którego Artair pijał wodę i herbatę, pozostały jedynie rozsypane na podłodze odłamki. Widząc wilgotną plamę na ścianie, domyślił się, że ten drugi musiał nim rzucić w przypływie jednego ze swoich dzikich napadów wściekłości.

Artair skrzywił się na znajomy ból pleców – chciał, żeby ten drugi choć raz spędził noc na wąskim łóżku, zamiast chodzić godzinami po pokoju lub siedzieć sztywno na krześle – po czym wstał, przeciągnął się i obmył twarz zimną wodą z miski. Od dziecka budził się o świcie i przywykł już do surowych zasad panujących w Złotej Wieży, mimo to zerknął z tęsknotą w stronę łóżka, na leżący na nim nietknięty koc i poduszkę. Zapragnął położyć się na chwilkę, poczekać tam do czasu, aż pojawi się brat Benzin i przeprowadzi poranną kontrolę… Tylko że Bezsennych obowiązywał kategoryczny zakaz kładzenia się i odpoczywania poza dozwolonymi godzinami. Istniało przecież ryzyko, że się zapomni i zaśnie, a wtedy pojawiłby się ten drugi. Gdyby do tego doszło, nikt nie potrafiłby przewidzieć, do czego mógłby się on posunąć.

I wtedy na powierzchnię wypłynęło jedno z jego wspomnień, powracające uparcie od lat: unoszący się w powietrzu zapach duszącego dymu i posmak płonących tkanek… Artair ochlapał twarz zimną wodą, chcąc odpędzić od siebie te myśli.

– Czujność to podstawa – wymamrotał.

Nad miską wisiało małe lustro, zniszczone od lat użytkowania i odbarwione nieznacznie w jednym rogu. Artair spojrzał w nie, szukając w swojej twarzy jakichkolwiek śladów tego drugiego, tak jak robił to prawie każdego ranka. Mimo upływu lat nadal trudno mu było uwierzyć, że zaledwie kilka chwil wcześniej ktoś inny patrzył na świat jego brązowymi oczami, że jakiś inny inteligentny byt poruszał jego ustami, otwierał je do krzyku, zmuszał je do uśmiechu czy marszczył jego brwi. Twarz, na którą patrzył, pozostawała znajoma: długi, prosty nos, wyraźnie zarysowana linia szczęki, wąska blizna przecinająca prawą brew – nie tyle pozostałość po brutalnym wyskoku tego drugiego, ile wynik nieszczęśliwego wypadku podczas popołudniowych ćwiczeń z drewnianymi kijami, czyli codziennego rytuału zakonnych nowicjuszy. Wpatrywał się w swoje oblicze, a spoglądające na niego z lustra brązowe oczy wypełniało niepokojące połączenie ciekawości i determinacji. Jego ciemne włosy były mocno rozczochrane, jakby ten drugi całą noc za nie szarpał, na szczęście można to było naprawić za pomocą grzebienia i szczotki. Tym razem przynajmniej ten drugi nie wyrywał ich tak, jak już wielokrotnie mu się zdarzało.

– Dzieńdoberek, Artair! – W niewielkim okienku w drzwiach pojawiła się twarz brata Benzina. Był łagodnym mężczyzną o rumianych policzkach i siwej brodzie, a na jego białym habicie zawsze można było znaleźć zielone plamy od trawy, w końcu brat Benzin uwielbiał pracować w klasztornych ogrodach. – Jesteś już z nami?

Artair zbliżył się do drzwi, szykując się do wyrecytowania kolejnego fragmentu wiersza. Bezsenni uczyli się codziennie nowego wersu, aby bracia i siostry zakonne nie mieli wątpliwości, z kim rozmawiają.

– Srebrzysta rybka fruwa w nów, a borsuk kopie głęboki rów.

– Dobrze, dobrze. – Benzin wsunął do zamka jeden z przypiętych do paska kluczy i z grzechotem go otworzył. – Te rymy są trochę zbyt proste, jak na mój gust, ale siostra Rosea zamówiła sobie w Addersport nowy tomik poezji i obawiam się, że jest nim zachwycona. – Pociągnął za drzwi i stanął z boku. – Przygotuj się lepiej na ekscytujące połączenia kotów i płotów albo, niech Tuziny mają nas w swojej opiece, czegoś w stylu rzek i skrzek. Na Tuziny, co się stało z twoimi włosami. Ciężka noc?

Artair domyślał się, że musiało to być pytanie retoryczne, bo skąd niby miałby wiedzieć, co wyprawiał w nocy ten drugi? Mimo to i tak poczuł, że się rumieni.

– Czy z mojej celi dochodziły nocą jakieś odgłosy?

– Z każdej celi dochodzą nocą jakieś odgłosy, mój młody przyjacielu – stwierdził brat Benzin, wzruszając ramionami. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. – Poklepał czule Artaira po ramieniu. – Chciałbym, żebyś pomógł mi dziś w sadzie, oczywiście po porannych medytacjach i ćwiczeniach. Co ty na to?

Kiedy Benzin się oddalił, aby kontynuować poranny obchód po pozostałych celach w wieży, Artair wrócił do siebie, zmoczył grzebień i spędził kilka minut na próbie okiełzania rozczochranych włosów. Na twarzy pojawił mu się cień zarostu, lecz nie na tyle widoczny, by udać się z nim do siostry Rosei na golenie – trzymanie w celi jakiegokolwiek ostrza było Bezsennym surowo zabronione. Gdy zrobił już wszystko, co w jego mocy, żeby doprowadzić się do porządku, zajął się odłamkami rozbitego kubka, odkładając je na drewnianym stoliczku w rogu pokoju. Dopiero wtedy zauważył, że jeden z nich posłużył temu drugiemu do wyrycia na blacie wymownej wiadomości. Litery w tych dwóch słowach były krzywe i wydawały się pośpiesznie wydrapane, jakby autor miał na ich wykonanie zalewie kilka minut, a nie całą noc.

„Wypuść mnie”.

– Nigdy – powiedział Artair, przejeżdżając palcami po wyrytych literach i myśląc o tym, że dokonały tego jego własne ręce. – Nigdy cię nie wypuszczę.Jen Williams mieszka w Londynie ze swoim partnerem i małym kotkiem. Od najmłodszych lat jest wielbicielką makabrycznych baśni, a obecnie pisze mroczne, niepokojące thrillery z silnymi kobietami w rolach głównych oraz fantasy z dużą ilością przygód i magii. Za swoją drugą trylogię, Winnowing Flame, zdobyła nagrodę British Fantasy Award. Jej pierwszy thriller, Dog Rose Dirt, został opublikowany przez HarperCollins w 2021 roku. Kiedy nie pisze książek, gra w gry wideo i haftuje, dodatkowo pracuje jako księgarka na pół etatu i niezależny copywriter.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij