Bezsens - ebook
Bezsens - ebook
Paweł Bury powraca!
W lesie w okolicach Terespola zostaje znaleziona wychłodzona na śmierć nastolatka. Jako że jest wrzesień, wszyscy doskonale wiedzą, że dziewczyna nie zamarzła, przebywając na dworze. Policja podejrzewa, że padła ona ofiarą handlu żywym towarem. Prowadzący sprawę Paweł Bury odkrywa, że ten proceder sięga znacznie wyżej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zamieszani są w niego znani ludzie ze świata polityki, biznesu i służb. Komu może zaufać? Czym jest tajemniczy „dom dla lalek”? I kto pociąga za sznurki?
Bezsens to świetna i niezwykle wciągająca powieść sensacyjna. Budowane przez autora napięcie trzyma czytelnika aż do punktu kulminacyjnego, który jest równie przerażający, co wiarygodny – bo mógłby się wydarzyć naprawdę. Do samego końca nie wiemy, czy podkomisarz Paweł Bury zdoła rozwikłać sprawę, a prawdziwy zbrodniarz trafi za kartki.
To jedna z tych historii, która nie pozwoli ci zasnąć.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66616-74-5 |
Rozmiar pliku: | 532 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy 12 marca 2020 roku ogłoszono stan epidemii z powodu koronawirusa i cała Polska została zamrożona w wyniku kwarantanny, w moje ręce wpadła „Farma lalek” Wojciecha Chmielarza. Powieść zrobiła na mnie tak kolosalne wrażenie, że postanowiłem napisać coś podobnego w ramach kontynuacji przygód Pawła Burego. Studiując sprawę „afery podkarpackiej”, w której pierwsze skrzypce grała zagadkowa śmierć Dawida Kosteckiego, zdecydowałem się do niej nawiązać, łącząc ją z „Farmą lalek”, i przy okazji dodać od siebie poboczny wątek związany z dawną esbecją, ponieważ od zawsze interesowały mnie historie związane z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa. Tak też zrodziła się książka „Bezsens”, która w mojej opinii jest bardziej powieścią sensacyjną z elementami kryminalnymi aniżeli rasowym kryminałem. Bardziej skupia się na samych postaciach i akcji niż na intrydze, aczkolwiek nie umniejsza to faktu, że można tę pozycję bez problemu przypisać do kryminału. Udanej lektury, drogi Czytelniku.PROLOG
NOCĄ temperatura spadła do niespełna jednego stopnia Celsjusza. Wrzesień powoli dobijał lato, spychając je w odmęty zapomnienia, i wpuszczał na swoje podwórko kalendarzową jesień. Mimo wszystko za dnia było jeszcze dosyć ciepło, żeby nie powiedzieć sucho. Wyjałowione pola przypominały bardziej pustynię pokroju Sahary, Gobi lub Kalahari aniżeli nadwiślańskie krajobrazy. Brakowało tylko Beduinów na wielbłądach.
Ciężarówka DAF gnała przez lasy na obrzeżach Terespola, starając się dojechać na czas do punktu docelowego. Wycieraczki nie nadążały z usuwaniem kropli deszczu. Zaraz po zachodzie słońca w województwie lubelskim rozszalała się burza. Ironią losu było to, że w dzień panowała susza, a w nocy prym wiodły ulewy, które doprowadzały do wylewania rzek. Kierowca ciągnika siodłowego cieszył się jak diabli, że nie kursuje ze zmiennikiem po województwie dolnośląskim. Po takich ulewach wszelakie wały przeciwpowodziowe na terenach zalewowych by popękały, o wylaniu Odry nawet nie wspominając. „Głupi zawsze ma szczęście” – pomyślał. Zmiennik czterdziestokilkuletniego szatyna o sercowatej twarzy, odziany we flanelową koszulę w malachitowym kolorze oglądał na przenośnym telewizorze sytuację w Syrii ogarniętej wojną domową, popijając przy tym z piersiówki bałkańską śliwowicę.
– Mógłbyś nie pić tego gówna? – Szatyn był niepocieszony, że jego zmiennik pije w trakcie kursu.
– Daj spokój, mały łyczek nie zaszkodzi – obwieścił.
– Mały łyczek? Człowieku, ty doisz tę piersiówkę, odkąd przekroczyliśmy granicę! – zrugał go szatyn. – Skąd w ogóle wytrzasnąłeś śliwowicę za pięćset rubli?
– Sprzedawali w białoruskim monopolowym – zakomunikował.
– W Mińsku sprzedali ci śliwowicę? – zdziwił się kierowca, słysząc, że Białorusini sprzedawali bałkańską wódkę.
– Jak nie wierzysz, to spróbuj – zaproponował, podsuwając mu piersiówkę z trunkiem pod nos.
– Zgłupiałeś do reszty? Przecież widzisz, że prowadzę. Poza tym, skąd wiesz, że to bałkańska wóda? Równie dobrze może to być zwykła Wyborowa. No chyba że taki z ciebie spec, że umiesz odróżnić, która wódka ma jaki smak – oświadczył kierowca, gnając przez zalesione terytoria Terespola.
– Spierdalaj.
– Tak myślałem. – Kierowca od razu się zorientował, że jego kumpel dał się oszukać, że sprzedawca wmówił mu, że to pochodząca z Bałkanów gorzała, i orżnął go na pokaźną sumę białoruskich rubli.
– Słyszysz to? – zapytał zmiennik, mając na myśli dziwne odgłosy wydobywające się z naczepy.
– Niby co? – zapytał skonsternowany kierowca.
– Zatrzymaj wóz – zakomenderował zmiennik, po czym DAF zatrzymał się w środku lasu. Młodszy jegomość wyszedł z pojazdu, ubierając płaszcz przeciwdeszczowy i nakładając kaptur na głowę, żeby ochronić się przed deszczem.
– Co ty odpierdalasz? Już ci porządnie procenty do łba uderzyły?! – Kierowca nie rozumiał zachowania zmiennika.
– Coś słyszałem. Czekaj tu – oświadczył mężczyzna z kapturem na głowie.
– Tak… słyszałeś. We łbie ci szumi, bo żeś się nawalił jak szpadel – zbeształ go szatyn. – Ale niech ci będzie, ja tu poczekam. Ale jak będziemy w plecy z czasem, to będzie twoja wina!
Młodszy wspólnik otworzył kłódkę i przerzucił skobel klinujący wejście do naczepy, wchodząc do jej wnętrza. Naczepa była chłodnią do przewożenia różnego rodzaju mrożonki. Wziął latarkę i poświecił nią w środku ciężarówki. Dostrzegł ludzkie zwłoki. Jedna z jego „mrożonek” właśnie wykorkowała.
– Kurwa mać, co tu się stało? – zapytał mężczyzna, od razu trzeźwiejąc.
– Irina nie wytrzymała – odparła z białoruskim akcentem jedna z imigrantek, trzęsąc się z zimna, jakie panowało w chłodni.
– Czekać mi tu – zakomenderował zmiennik i wybiegł z naczepy prosto do swojego współpracownika. – Jest problem!
– Jaki? – zapytał szatyn.
– Zgadnij – odparł, zaciskając zęby.
– Nie, nie, nie, nie! – Szatyn od razu domyślił się, że jedna z Białorusinek nie przetrwała transportu i zamarzła na śmierć, co nie napawało go entuzjazmem.
– Co nie, co nie?! Mówiłem, że trzeba podkręcić temperaturę, bo będziemy wozić same trupy, to się ze mnie śmiałeś. Przecież jestem tylko głupim pijakiem. Co ja tam mogę wiedzieć?! – wrzasnął zmiennik z pretensjami do szatyna.
– Dawaj latarkę! – krzyknął kierowca, a zmiennik zamarł, jakby nie potrafił zinterpretować, co się właśnie stało. – Podaj mi latarkę! Na co się, kurwa, gapisz?!
– Już, już – oznajmił po chwili zamyślenia.
– Powiedzcie mi, że to żart? Taki bardzo ponury żart – rzekł rozwścieczony mężczyzna.
– To nie żart – zakomunikowała jedna z Białorusinek.
– Widzę, że nie żart! – odparł wściekle kierowca. – Hubert, pomóż mi ją wyciągnąć!
Zmiennik wdrapał się na zderzak i wszedł do naczepy, zabierając zwłoki młodej Białorusinki z mobilnej chłodni. Akurat w tym samym momencie ulewa ustała. Zupełnie jakby ktoś ją wyłączył przez pstryknięcie palcami lub naciśnięcie przycisku.
– Gdzie ją wyrzucamy? – zapytał zmiennik, zamykając naczepę.
– Tam, do lasu.
Mężczyźni zawlekli zwłoki dziewczyny pomiędzy drzewa, zostawiając ciężarówkę na szosie.
– Nie wiem, czy dobrze robimy, Heniek. Mieliśmy już tego nie robić. Mieliśmy już żadnej nie porzucać – rzekł zmiennik, trzymając trupa za nadgarstki.
– O co ci chodzi? Wiedziała, na co się pisze. Zapłaciła za transport, ale wykitowała w chłodni. Prawidła natury – zakomunikował szatyn, trzymając ciało za kostki.
– Ale tak w lesie porzucać… jak jakieś zwierzę? To nieludzkie. Powiedzmy prawdę.
– By zapłacili tylko połowę za niepełny towar? Tak to my nigdy nie otworzymy własnego biznesu. Przemyciliśmy trzy lalki. Z czwartą były problemy i musieliśmy z niej zrezygnować. I takiej wersji się trzymaj.
– Nie było tematu. – Zmiennik postanowił dostosować się do zaleceń starszego kolegi.
Po powrocie do ciężarówki Henryk i Hubert kontynuowali podróż do miejsca przeznaczenia. Po półtorej godziny jazdy w końcu trafili na leśny dukt, gdzie czekał zaparkowany biały fiat ducato. Wysiadło z niego dwóch delikwentów w skórzanych kurtkach. Jeden miał sygnet na palcu imitujący pierścień z diamentem, a drugi tatuaż skorpiona na gardle. Nie wyglądali na przyjemniaczków.
– Spóźniliście się – zakomunikował typ z tatuażem.
– Była mała obsuwa – odparł Henryk.
– Macie towar? – zapytał jegomość z sygnetem na palcu wskazującym.
– Wszystko zgodnie z umową. Niestety przywieźliśmy tylko trzy lalki, czwarta się stawiała przy przeładunku i musieliśmy ją sobie odpuścić. Jeszcze by zrobiła zadymę przy celnikach – kłamał szatyn, otwierając naczepę.
– Widocznie woli siedzieć pod butem Łukaszenki – skwitował typ z tatuażem, po czym spojrzał na trzy młode Białorusinki, które ledwo trzymały się na nogach.
– Krzywy, opłać panów, a ja zabieram lalki ze sobą – rozkazał typ z sygnetem.
– Robi się – odrzekł i wręczył Henrykowi oraz Hubertowi pokaźny plik banknotów.
– Jutro o tej samej porze? – zapytał Henryk.
– To pytanie retoryczne?
– Tak – odparł kierowca ciągnika siodłowego i wraz ze zmiennikiem odjechali, pozostawiając Białorusinki dwóm typom spod ciemnej gwiazdy.
– Zimno wam? Bez obaw, zaraz się rozgrzejecie – zwrócił się do kobiet jegomość z sygnetem na palcu.