- W empik go
Biała - ebook
Biała - ebook
Między kilkoma wymiarami w odległym świecie Heliasu raz na wiele pokoleń pojawiają się Wybraniec i Biała, od których zależą losy całej krainy. Aby jednak pomóc ludziom nękanym przez złowrogie siły Złych pod wodzą Rejgasa, muszą oni zrozumieć, kim naprawdę są i jakie jest ich prawdziwe przeznaczenie.
Biała, piękna dziewczyna o imieniu Simia, zostaje wciągnięta w wir nieuchronnych zdarzeń. Jej jedynym ratunkiem jest stawienie czoła przeciwnościom, w czym pomagają jej strażnicy, zwłaszcza jeden z nich – przystojny i opiekuńczy Ros. Ale zło rośnie w siłę. Nic już nie jest w stanie uchronić Heliasu przed anarchią.
Dominika Olbrych – dwukrotnie wygrała ogólnopolski konkurs literacki Gai Kołodziej SCRIBO ERGO SUM, fascynuje ją muzyka klasyczna i filmowa oraz języki obce. „Biała” to pierwszy tom sagi o mieszkańcach Heliasu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-19-5 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Simia nie wiedziała, czy obecność matki w domu zmieniłaby jej dzieciństwo. Jej brat, Latres, był zdania, że nie miałoby to większego znaczenia. Ostatnie miesiące pobytu obojga rodziców w domu pamiętał swoją niedojrzałą jeszcze pamięcią dziecka jako niespokojną, pełną milczenia lub kłótni.
Bywało, że piękna, ale przy tym bardzo smutna kobieta, która zgodnie z jego wspomnieniami była jego matką, znikała na długie dni. Sypiała wtedy u przyjaciółki zielarki z wioski. Zdarzało się, że wyjeżdżała na dłużej, załatwiała jakieś sprawy, których przybyło jej od urodzenia Simii, spotykała się z ludźmi, których nikt z Renos nie znał. Nie przekazał mu tego Hegor, ojciec. Sama mu wszystko opowiedziała, kiedy jeszcze traktowała małego Latresa jako osobę, której mogła powierzyć tajemnice swojej duszy. Wypominał sobie, że zapomniał zbyt wiele rzeczy, które tyczyły się matki, a to, co mu pozostało, nie pozwalało jej odnaleźć. Może już nawet nie żyła.
Pewnego dnia zniknęła, tak jak zdarzało się to wiele razy wcześniej. Ale tym razem zniknęła na dobre, a jej imię stało się zakazane w domu, z którego Hegor uczynił twierdzę nienawiści, goryczy i bólu. Latres był jego jedynym przyjacielem, jedynym synem i dzieckiem zarazem, bo Simię od samego urodzenia traktował jak wroga. To na nią spadało całe zło, które zrodziła jego dusza po utracie najukochańszej kobiety.
Na początku było milczenie, później opryskliwość, złość, chłód połączony z zawiścią. Wiecznie widział w niej to, co najgorsze. Niczego nie robiła według niego dobrze. Gdy trochę podrosła, zaczął karać ją fizycznie za samo jej istnienie. Nie było żadnej kobiety, która zaopiekowałaby się niechcianym dzieckiem. Latres przeżywał wtedy wewnętrzny kryzys. Nie był w stanie sprzeciwić się woli ojca, nie potrafił zrozumieć też jego działania, które doprowadzało młodszą siostrę na skraj życia i śmierci i czyniło z niej cień człowieka. We wiosce prawie się nie pokazywała, dom był jej więzieniem i miejscem odbywania kary, która przeznaczona była dla matki Simii.
Wiele zmieniło się pewnego wieczoru, gdy Latres wrócił do domu po całodziennej gonitwie z innymi dziećmi i zastał swoją maleńką jeszcze siostrę nieprzytomną, wciśniętą w kąt pokoju z rozbitą głową. Tamtego dnia starszy brat zdecydował, że będzie bronił siostry. Tamtego dnia również, gdy zaniósł ją do uzdrowiciela w Renos, nestora, dowiedział się o nietypowej reakcji Simii na energię, która dla każdego człowieka Heliasu była uzdrawiająca. Ją jedną zabijała.
– Chroń swoją siostrę – powiedział do niego wtedy uzdrowiciel, a on dobrze zapamiętał sobie te słowa.
Od tego momentu nie zostawiał siostry nigdy samej z ojcem. Choć był jeszcze młody, wiele rozumiał, wiele potrafił już pojąć na podstawie słów i zachowań Hegora. Umiał ukrywać siostrę przed nienawiścią ojca, choć prawda była taka, że nie robił tego w pojedynkę.
Miał przyjaciela Rosa, z którym znał się od zawsze. Ten, choć sam zdawał się czerpać satysfakcję z dokuczania Simii, potrafił odciągnąć ją od domu na tyle daleko, by nie przypominała o swojej obecności Hegorowi. Obaj dobrze spisywali się jako opiekunowie dziewczynki. Nie było mowy o całkowitej ucieczce przed bólem i krzywdą, czekającymi na Simię w domu, ale nigdy nie zostawała z tym sama. Latres wstawiał się za siostrą jak mógł najlepiej i za każdym razem, gdy potrzebowała pomocy uzdrowiciela, zabierał ją do nestora. Z biegiem lat stawał się coraz lepszym obrońcą, przyjmując, kiedy trzeba, na siebie ciosy ojca, a gdy to nie pomagało, zabierał ją z Rosem na całe dnie w las, gdzie mogła zapomnieć o doznanych krzywdach.
Czas mijał, a oni dorastali. W życiu Rosa pojawiły się zaskakujące zmiany. Odkrył w sobie dar, który szybko zainteresował Kalaanów, ludzi wykorzystujących talenty nadane przez moc lub przez naturę w obronie spokoju świata Hesafenor. Przekonali go, by się do nich przyłączył, mówiąc, że skończywszy szkolenie Kalaanów, stanie się zdolny do pełnej obrony ludzi, których kocha, i do zabezpieczania terenów bliskich jego sercu przed ingerencją wroga.
Ros poszedł do Simii tamtego dnia. Chciał jej o wszystkim powiedzieć, nawet jeśli dziewczynka nie była w stanie jeszcze wielu rzeczy zrozumieć. Hegora zastał pijanego w ciemnym pokoju, od niego dowiedział się, że Simia jest u siebie. Na łóżku spostrzegł bezwładną postać.
– Simio – wyszeptał, zbliżając się do niej. Jej ciało drżało niemal niezauważalnie. Miała zamknięte oczy i skupiała się na opanowaniu bólu, na zachowaniu spokoju, na niepłakaniu. Dopiero gdy dotknął lekko jej ramienia, drgnęła, odwróciła twarz, otwierając oczy i ukazując rozpaczliwą bezsilność. Zmęczenie, poddanie się, chęć bycia gdzieś daleko, daleko, daleko od ojca.
Ostrożnie chwycił ją w ramiona, widząc, że tym razem nie ma po co iść do uzdrowiciela. Jej dusza była zraniona, a tego żadne maści i bandaże nie mogły uleczyć. Gdy przytulił ją do siebie, objęła jego szyję ramionami i załkała, chowając twarz przy jego barku i przylegając do niego słabym ciałem. Poczuł jej przerywany płaczem oddech na ramieniu.
– Chciałbym uchronić cię od wszystkich przykrości – odezwał się.
Skupiła się na tym, co mówił.
– Lepiej, żebyś pomyślał o sobie – stwierdziła z pewną dozą wahania w głosie.
– Gdybym musiał odejść…
Przerwała mu, zanim jeszcze skończył.
– To odejdź, masz być szczęśliwy.
– Twoje bezpieczeństwo uczyniłoby mnie szczęśliwym.
Nie rozumiała, co ma odpowiedzieć, ale czuła całą sobą, że coś się z tymi słowami kryje. Po jego głosie poznawała, że miał zz czymś problem, że coś poważnego się działo. Całym swoim młodym sercem odczuła to, co mogło kryć się w jego duszy. Skuliła się lekko z bólu.
– A ja też będę wtedy szczęśliwa?
Otarł jej policzki z łez. Nie zobaczyła wtedy wahania, które pojawiło się na jego twarzy bardzo wyraźnie.
– Będziesz – zapewnił ją. – Twoje życie stanie się prostsze, ale najpierw będę musiał zrobić coś złego.
Zmarszczyła brwi, na co on uśmiechnął się z ledwie widocznym smutkiem.
– Jeśli zrobisz to szybko, nie będzie bolało tak bardzo – wyszeptała, przypominając sobie te wszystkie razy, gdy nestor zdejmował jej bandaże w czasie zmiany opatrunku. Ten moment był właśnie najgorszy, ale kiedy mężczyzna wykonywał szybsze ruchy, ból trwał krócej i wkrótce o wszystkim mogła zapomnieć.
Ros pocałował ją w czoło. Nie był w stanie dziś powiedzieć jej o propozycji Kalaanów. Pomyślał, że wróci od nich, zanim Simia zdoła odczuć jego nieobecność. Gdy jednak to zrobił, jej nie było już w Renos.
Simia próbowała dać sobie radę ze wszystkim sama. Niestety Latres też ją opuścił, by zamieszkać ze swoją żoną. Wcześniej to oni dawali jej siłę, by podnosić się po każdym upadku, by otwierać oczy każdego poranka i żyć. Bez nich stało się to niewiarygodnie trudne, zwłaszcza gdy jako starsza osoba, próbowała się sama fizycznie bronić przed ojcem, co tylko pogarszało sytuację. Ból trwał dłużej, jej ciało było silniejsze, więcej wytrzymywało, ale zarazem bardzo wolno radziło sobie z wszelkimi urazami. Nie mogła liczyć na uzdrawiającą siłę energii nestora. Jedynym wyjściem dla niej były kilkudniowe ucieczki lub odejście na zawsze, gdzieś daleko, gdzie Hegor nie mógł jej dosięgnąć. Powoli przyzwyczajała się do tej myśli.
W jej sercu narastała niechęć do tych, których kiedyś tak mocno kochała. Nie umiała znieść porzucenia. Ból i rozpacz z czasem przekształciły się w niechęć, potem w złość, gorycz i odrazę do ludzi, którzy tak łatwo ją zostawili. Nie mogąc ich kochać, znienawidziła. Nienawidziła nawet wspomnienia ich twarzy. Musiała wyjechać gdzieś bardzo daleko, poza krainę mocy. Postanowiła więc rozpocząć nowe życie za horyzontem tego znanego jej ciemnego świata, w Fenorze, gdzie moc nie rządziła krainami i ludźmi. Tam gdzie ona sama miała znaczyć coś więcej niż tylko pył pośród ludzi wzbogaconych mocą.
Najgorsze było to, że mimo wszystko kochała ten świat i świadomość krążącej wokół mocy, łączących się wymiarów, gdzie nie istniało pojęcie stałej rzeczywistości, gdzie wszystko się zmieniało, gdzie cuda zdarzały się na co dzień. Ale nie potrafiła zostać. Nie sama.
W Fenorze, dokąd się przeniosła, wspomnienie Latresa i Rosa odsuwała powoli dalej i dalej, aż w końcu jej umysł zapomniał o dawnych krzywdach, skupiony na chwili obecnej. Jej serce, choć na zawsze dotknięte bólem, powoli otwierało się na miłość do ludzi. Łatwiej bowiem było udawać, że zło nie istniało, niż próbować stawiać czoło samotności i trudnym do wyjaśnienia wydarzeniom z przeszłości. A czas potrafił złagodzić wiele wspomnień.Rozdział 1
Mury Hellonu wznosiły się ponad równinami ciemnych traw. W świetle księżyców miasto zdawało się niezwyciężone, silne, podczas gdy prawdą była jedynie jego nieuchronnie zbliżająca się klęska. Gdy nadeszło zagrożenie, niemal wszyscy cywile zostali ewakuowani. Wydawało się, jakby to uśpione nocą miasto pogrążone było w absolutnej ciszy, w oczekiwaniu na coś, czego żaden z żołnierzy patrolujących ulice nie mógł przewidzieć.
Gdzieś daleko na widnokręgu widoczne były wypiętrzenia, fale malujące się na czerni nieba, góry Sarag, będące wschodnią granicą Heliasu z Krajem Ognia. Choć wojna toczyła się tak blisko innych krain, pozostawała niedługo w obrębie tej jednej, niszcząc wszelkie wioski i miasta, grabiąc ludzi, niewoląc lub terroryzując ich na coraz to nowe sposoby. Każda spokojnie istniejąca dotąd wioska była palona lub nakładano na nią wysokie kontrybucje. Nikt nie mógł się czuć bezpieczny od kilkudziesięciu już lat.
***
Ruchomy cień zbliżał się do murów miasta, wzniecając tumany kurzu. Wierzchowiec niósł człowieka drobnej postury, z daleka przypominającą dziecięcą. Gdy zbliżył się do Hellonu, na murach dały się słyszeć krótkie komendy podawane z ust do ust przez wartowników.
– Mikrazja zajęta! – krzyknął cień, zanim jeszcze zdołał dotrzeć do bramy. Słowa te sprawiły, że szybko otwarto mu bramę. – Muszę rozmawiać z dowódcą! – W świetle pochodni przybysz okazał się jeszcze chłopcem. Na jego twarzy malowała się groza.
– Chodź! – odezwał się jakiś głos, a zaraz potem kilku żołnierzy przepuściło przed krąg zainteresowanych Rosa, strażnika zaledwie kilka lat starszego od posłańca. Ten zmierzył go wzrokiem od góry do dołu i akceptując widocznie to, co zobaczył, zeskoczył na ziemię i zaprowadził chłopca w głąb jednego z najbliższych budynków. W środku posadzono go przy stole i choć wyraźnie przejawiał zniecierpliwienie, postawiono przed nim napitek i dopiero wtedy pozwolono mówić.
Chłopiec przyjrzał się twarzom uzbrojonych mężczyzn stojących ze strażnikiem.
– Mikrazja zajęta – powtórzył swoje pierwsze słowa, tym razem spokojniej i ciszej. – Potrzebujemy pomocy – dodał gorączkowo. – Wysłali mnie, bym was zawiadomił. Panowało wielkie zamieszanie, gdy Magrosi na nas napadli, ścigali mnie, ale zdołałem się im wymknąć, znam pewne ścieżki, którymi oni nie podążą. Tam… jest cała moja rodzina. – Choć twarz pozostała bez zmian, głos podskoczył o oktawę wyżej. – Tam jest wielu niewinnych ludzi, którzy nie zasługują na taki koniec. Musicie nam pomóc.
Strażnik spojrzał na niego uważnie.
– Brali jeńców?
– Nie wiem, ja nie byłem tam długo.
– Palili domy? Zabijali ludzi? – Te pytania mogłyby się wydać absolutnie nie na miejscu, jednak chłopak widocznie zrozumiał, do czego strażnik dążył, gdyż jego oczy nagle zabłysły.
– Tak. Zrobili dokładnie to samo, co z kilkoma wioskami obok naszej. Otoczyli nas ze wszystkich stron i zgromadzili wszystkich na głównym placu. Wybrali kilka osób, które zabrali ze sobą, a potem podpalili budynki. Powstało zamieszanie, ojciec kazał mi uciekać, powiedzieć, co się stało, i sprowadzić pomoc – urwał nagle. – Chciał, żebym przeżył, lecz oni nie mają na to szansy, prawda?
– Przykro mi. – Ros przez jedną krótką chwilę myślami był bardzo daleko, a potem jego wzrok wyostrzył się. – Kiedy to się stało?
– Przed zaciemnieniem, jechałem tutaj kilka godzin – odpowiedział chłopiec, po czym wypił całą zawartość stojącego przed nim kufla. Gdy skończył, odetchnął głęboko z ulgą i zmarszczył brwi, nie dostrzegając żadnego poruszenia w izbie, w której się znajdował. – Nie pomożecie nam? – zapytał ze zdumieniem i złością. – Potrzebujemy waszej pomocy! Nasi nie są słabi, utrzymają się, ale niedługo. Musicie im pomóc! Jesteście strażnikami!
Ros przez chwilę patrzył na niego bez słowa, po czym wstał i przeszedł z grupą rycerzy do wyjścia, gdzie zatrzymał się i zaczął do nich mówić cichym głosem, którego zrozpaczony chłopiec nie mógł usłyszeć ze swojego miejsca.
– My będziemy następni – powiedział, pochylając się lekko ku nim, by jego głos nie roznosił się po całym pomieszczeniu. – Przemieszczają się na zachód. Trzeba wezwać posiłki, sami nie utrzymamy miasta.
– Co z Mikrazją?
– Tamte tereny już są stracone. Jedyne, co możemy zrobić, to powiedzieć o tym w dowództwie i mieć nadzieję, że jakoś na to zareagują.
– Możemy też odbić tamtych ludzi.
– Jeśli nie zostali już oddani do wrogich miast – wtrącił któryś. – Kobiety na dwory, mężczyźni do pracy.
– Mają informacje o naszych kontaktach. Ktoś od nas jest ich szpiegiem.
Przez chwilę patrzyli na siebie, próbując podjąć właściwą decyzję.
– Odbijemy tych ludzi – zadecydował ostatecznie Ros, a tamci przytaknęli. Od kilku dni nie robili nic innego, tylko czekali na oddziały wroga. Ich miecze dawno nie przyniosły pożytku zniewolonym i dręczonym ludziom, o których powinni się troszczyć.
Drzwi sali, w której przebywali, otworzyły się i wyjrzała zza nich ogorzała twarz mężczyzny.
– Moza – wyrzucił pospiesznie i nie dodając nic więcej, odwrócił się. Ros zrozumiawszy, zmarszczył brwi i ruszył za nim, nie odwracając się już do chłopaka.
– Gdzie? – spytał idącego przed sobą.
– Czyżbyś nie mógł się mnie już doczekać? – Głos dobiegł z zaułka, który właśnie mijał. Zatrzymał się w jednej chwili i podszedł ostrożnie do młodej kobiety, stojącej w najgłębszym cieniu, przy ścianie budynku. Widział jedynie ciemny zarys jej sylwetki w jeszcze większej ciemności.
– Masz wiadomości? – zignorował jej słowa wypowiedziane zaczepnym tonem i od razu przeszedł do rzeczy.
– Oczywiście – w jej głosie usłyszał lekką nutę urazy. Zawsze przynosiła wiadomości, takie było jej zadanie.
Długą chwilę milczała, dlatego zrozumiał, że chodziło o niego samego. Powinien był skontaktować się szybciej z dowództwem, od początku byli przeciwni misji bronienia wolnego jeszcze miasta.
– Mam wracać? – nie wytrzymał w końcu.
– Mają dla ciebie nowy przydział.
– Nie skończyłem jeszcze tutaj.
– Wiedzą, dlatego wysyłają kogoś, kto przejmie za ciebie to zadanie.
Zawahał się.
– Chcą utrzymać Hellon?
– Mylili się – urwała. – Przenieś się, a sami odpowiedzą na twoje pytania.
W chwilę potem stał już obok niej w wielkiej sali, w której zebrana była cała Rada Dowództwa. Na samym końcu wielkiego stołu zasiadała królowa. Była piękną młodą kobietą. Na tron wstąpiła, mając zaledwie szesnaście lat, tuż po tragicznej śmierci ojca, wielkiego króla. Rządziła już pięć lat, a z każdym rokiem lud coraz mocniej ją kochał. Potrafiła okazać współczucie i dobroć, jednocześnie znana była z silnej osobowości i nieugiętości.
Skinęła głową w odpowiedzi na jego ukłon, po czym dała znak dłonią, by człowiek, który przerwał w połowie zdania, kontynuował.
– Najlepszym sposobem byłoby obejście wioski. Nie narazimy w ten sposób naszych ludzi. To, co wszyscy tutaj uznali za stosowne, nie musi być dla nas najlepsze.
– Mieszkańcy tej wioski liczą na naszą pomoc i zamierzamy im ją ofiarować, czy tego chcesz, czy nie – odpowiedział na to dowódca strażników, Kern.
Gar, osobisty strażnik królowej, jej doradca i przyjaciel w jednej osobie, obrzucił go krytycznym spojrzeniem.
– Każda z wiosek, która zwraca się do nas o pomoc, ma wyraźne powody, by to robić. Nie znaczy to jednak, że mamy odpowiadać na wszystkie wezwania.
– Takie jest zadanie strażników – rzucił oschle któryś ze starszych mężczyzn. – Jeżeli nie będziemy reagować na wezwania ludzi, nie ma sensu, abyśmy dalej istnieli.
– Hellon też potrzebuje waszego wsparcia – odezwał się Ros. Widział przed sobą mężczyzn, którzy, choć niezwykle doświadczeni i mądrzy, nie umieli zrozumieć powagi sytuacji, siedząc w wygodnych krzesłach sali obrad.
– Hellon otrzyma naszą pomoc – potwierdziła królowa. – Trzeba również wybrać kilku strażników do odbicia jeńców. Zajmiesz się tym, Kernie? – skinął głową, zgadzając się. – Co dalej?
– Uprowadzono Jedynego – podsunął Morn, nestor Walkanere.
– Potwierdziłeś wiadomość o jego porwaniu?
– Niestety, pani, droal miał bardzo jednoznaczne informacje – spojrzał w kierunku Agawena, droala Walkanere, który z uwagą przysłuchiwał się rozmowie. Kiwnął głową, by potwierdzić słowa Morna.
– Jest jednak nadzieja – wtrącił natychmiast Agawen, gdy zobaczył cień na twarzy swojej władczyni.
– Jaka? – podchwyciła od razu.
– Wiemy, że matka Jedynego opuściła rodzinę przed kilkunastoma laty. Warto zadbać o to, by ojciec i siostra nie dostali się w niepowołane ręce.
– Ojciec może nie posiadać żadnej przydatnej mocy. Słyszelibyśmy o nim wcześniej, wystarczy zapewnić mu ochronę. Wróg mógłby się nim posłużyć dla pozyskania Jedynego. Natomiast siostra – co jest wielce prawdopodobne – jest posiadaczką dużej mocy, którą warto byłoby wykorzystać.
– W jakim jest wieku?
– Nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat.
Królowa zmarszczyła gładkie czoło.
– Ma męża? Będziemy musieli zająć się większą liczbą osób?
– Nie, pani. Jest zaręczona, jej narzeczony odwlekał ślub z powodu nauki w akademii. Odbędzie się on jednak za kilka dni.
– Dobrze. Trzeba będzie zabrać ją spoza zasięgu wroga. Jakieś pomysły?
– Musimy zabrać ich do Fenoru.
– Kto to powiedział?
– Ja, pani.
– Ros…
– To nie jest taki zły pomysł, wasza wysokość – niespodziewanie stwierdził Gar. – Tam nie przyjdzie im do głowy szukać, poza tym przejście zamyka się za niespełna pięć dni.
– Co sądzicie, panowie?
– Nie widzimy przeszkód – pozostali nie zgłosili sprzeciwu.
– Rosie, rozumiem, że to ty się nią zaopiekujesz? Ze względu na jej bezpieczeństwo będziesz musiał jej towarzyszyć.
Zawahał się.
– Jeśli takie są rozkazy, nie śmiem odmówić.
– Zgódź się, na nic więcej nie będziesz mógł liczyć, inaczej pewnie wyślą cię do Mikrazji – odezwał się zbyt głośnym szeptem Berus.
Królowa potarła skronie, a nestor spojrzał na chłopaka pogardliwie.
– Magrosi zaatakowali wschodnie wybrzeże Mikrazji. Port jest zajęty. Władca został zabity, a ludzie wysłali do nas posłańca z prośbą o pomoc. Dla ciebie, Berusie, pewnie nie byłaby to honorowa misja, prawda? – odezwał się z przekąsem Morn.
Tamten poczerwieniał i zamilkł, rzucając ostatnie spojrzenie Rosowi, który skinięciem głowy wyraził zgodę na wszelkie rozkazy.
– Dobrze. Co dalej?
– Wasza wysokość, jeśli mogę – wtrącił jeszcze Ros, zanim ktokolwiek zabrał głos. – Od kiedy obowiązuje moja nowa misja?
– Już obowiązuje. Gdy tylko poznasz wszelkie ważne informacje, będziesz mógł ruszać.
– W pobliżu domu dziewczyny kręci się oddział Zrimów, niepokoję się, czy przypadkiem nie dotarła do nich wieść o rodzinie Jedynego – dodał Agawen. – Najlepiej byłoby, gdybym dał wszelkie wskazówki Rosowi i odprawił go już teraz.
Władczyni udzieliła pozwolenia gestem dłoni. Agawen wraz z młodym strażnikiem opuścili salę i skierowali się ku dziedzińcowi.
– Najważniejsze jest oczywiście miejsce. To niewielka wioska, leżąca u zbocza Ebelres. Nazywa się...
– Renos – wtrącił Ros, nie dając mu dokończyć.
– Dokładnie. Mieszkałeś tam, teraz pamiętam. Ojciec ma na imię Hegor, dziewczyna, siostra Jedynego...
– Simia – wyszeptał prawie niedosłyszalnie chłopak, marszcząc brwi. Mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Znasz ją?
– Jak duże niebezpieczeństwo jej grozi?
– Prawdopodobne mogą szantażować Jedynego jej życiem, aby uzyskać to, czego potrzebują.
– Muszę tam natychmiast jechać.
– Tak, wierzchowiec potrzebuje odpoczynku, droga zajmie ci cztery, pięć dni, jeśli nie napotkasz dodatkowych trudności.
– Nie, jeśli będę uzupełniał braki jego energii za pomocą swojej mocy.
– Nie masz wtedy pewności, że sam dotrzesz na miejsce w pełni sił. To nie jest najlepszy pomysł na dłuższą drogę.
– Wezmę Ralarsa. Udzielisz mi pozwolenia?
Mężczyzna znów zmierzył go zaintrygowanym, lekko rozbawionym spojrzeniem.
– Czy mi się tylko wydaje, czy nagle zaczęło ci się do niej spieszyć? Zwolnij. Za kilka dni ma ślub.
– To nie ma znaczenia.
– Rozumiem – uśmiechnął się.
Chłopak speszył się.
– To nie tak – westchnął. – Co jeszcze muszę wiedzieć?Rozdział 2
Przywitał ją pocałunkiem. Simia miała lodowate wargi, a z jej włosów i ubrania ściekały strużki wody. Zanim się od niej oderwał, zdjął płaszcz i okrył nim drżące z zimna ramiona swojej narzeczonej.
– Długo czekałeś?
Otoczył ją ramieniem i odciągnął od rzeki Wirsol, z której przed momentem się wynurzyła.
– Miałaś się pojawić równo z zachodem słońca i oto jesteś. Jak zawsze na czas – powiedział, patrząc na nią z uśmiechem, który miał w sobie coś władczego. Odegnała wszelkie myśli, które wiązały ją z miejscem, jakie opuściła, zakazała dostępu do umysłu wszelkim wątpliwościom.
– Twoja rodzina już jest?
– Nie mogą się doczekać. Ja też, jeśli mam być szczery.
Uśmiechnęła się do niego sztywno, przy akompaniamencie szczękających z zimna zębów. Zaśmiał się w odpowiedzi. Do wioski nie było więcej niż dziesięć minut marszu. Noc była dość chłodna, jak na początek lata, dlatego szybkie tempo, jakie narzucił Rel, wydawało się jej i tak zbyt powolne. Wiał chłodny wiatr.
Uniosła głowę, by spojrzeć na górujące nad wioską Renos wypiętrzenia Ebelres, chroniące mieszkańców przed nieprzyjaznymi ludami, zamieszkującymi ich drugie zbocze. Gdy zorientowała się, że stoją pod drzwiami karczmy, zatrzymała się, gwałtownie protestując.
– Nie. Rel, tak nie można. Jeszcze na to za wcześnie – wyrzuciła z siebie jednym tchem, uwalniając się spod jego ramienia, które ogrzewało jej barki i szyję.
– Chcę tylko, żebyś się ogrzała.
– Pójdę do Mali.
Mruknął coś cicho, zawiedziony. W jego oczach zobaczyła przez ułamek sekundy jakieś mroczne niezadowolenie, ale wolała tego nie widzieć, nie rozumieć. Pocałowała go pospiesznie w policzek. Zatrzymał ją, domagając się porządnego pocałunku. Po chwili odwróciła się, chcąc odejść.
– Już niedługo – szepnęła do niego niewyraźnie i odbiegła, zostawiając w jego dłoni płaszcz.
Zapukała do domu przyjaciół rodziny. Drzwi otworzyła gospodyni, Mala, zielarka Renos, od której zioła lecznicze kupowali wszyscy okoliczni nestorzy. Członkowie tej rodziny byli przyjaciółmi matki Simii, a odkąd jej zabrakło, stali się równie bliscy jej córce. Byli teraz jej rodziną, ufała im, wiedziała, że każdą ciężką chwilę, która nadchodziła, mogła przeczekać u nich.
Chwilę później siedziała już przebrana w suche ubrania przy trzaskającym ogniem kominku, patrząc z półuśmiechem na twarzy na kotłujące się dzieci Mali i jej męża Fiwelra. Na kanapie tłukły się dwie dziewczynki, najstarsza z ich córek mieszkała już z mężem od kilku lat i sama wychowywała dwójkę dzieci. Mieli również dwunastoletnie trojaczki oraz dorosłego syna, żyjącego z żoną i dzieckiem w odległej wiosce.
– Mów, jak w Fenorze? – od razu podpytał ją Fiwelro. Był mężczyzną nad życie kochającym żonę i dzieci, wiernym przyjacielem i wspaniałym wojownikiem. Nadal pozostawał przystojny, mimo posiwiałych już włosów i brody. Połączył się z Malą, będąc już mężczyzną o dużym doświadczeniu życiowym, ale mimo to między nimi istniało silne porozumienie i więź, której nic nie mogło zniszczyć.
– Nic wartego opowiedzenia. Zbyt dużo nauki, bym mogła zwrócić uwagę na coś jeszcze – odparła wymijająco, nie chcąc wdawać się w szczegóły pobytu w innym wymiarze. Nie pragnęła otwierać w sobie na nowo wspomnień, do których tęskniła tak mocno, że aż boleśnie.
– Właśnie po to ojciec cię tam posłał.
– Być może o to mu chodziło, a być może o pozbycie się mnie z najbliższego otoczenia.
Milczał chwilę, nie odpowiadając. Wiedział, że zaprzeczenie byłoby kłamstwem, a pocieszanie tym, czego dziewczyna z pewnością nie potrzebowała. W końcu zdecydował się pokazać jej racjonalną stronę tej sytuacji. – Tutaj trudno o bezpieczeństwo. Może nie chciał mieć cię przy sobie, ale dzięki temu miałaś szansę na lepsze warunki życia przez te kilka lat.
– Nigdy nie chciał się mną zajmować – wzruszyła lekko ramionami, jakby wyrzucając z umysłu myśli o ojcu. – A tutaj działo się coś ciekawego?
– Kilka tygodni temu wywlekli nocą Riglosa z rodziną. Możemy się tylko domyślać, co z nimi zrobili. Spalili też kilka sąsiednich wiosek, ale takie sytuacje sama dobrze pamiętasz.
Milczała, nie znajdując odpowiednich słów. Wiedziała, jak to jest tracić ludzi z najbliższego otoczenia. Wiedzieć, co się z nimi stało, jaki spotkał ich los. Czasami łatwiej było żyć dalej w nieświadomości z nadzieją, że tych, o których słuch zaginął, spotkał jednak jakiś lepszy los.
– Zbieraj się, dziecko. Zaczyna coraz mocniej wiać – odezwała się Mala, wchodząc do pomieszczenia.
– Postaram się przyjść jeszcze jutro – powiedziała Simia, wstając i kierując się do wyjścia.
Fiwelro zatrzymał ją jeszcze przy drzwiach.
– Nie dzieje się tutaj nic dobrego. Próbowałem przekonać Hegora, żeby przeniósł się do ludzi, bo mieszkanie samemu przy zboczu góry nie jest najlepszym pomysłem, ale stwierdził, że nie powinienem zajmować się nie swoimi sprawami. Może twój brat do niego dotrze, kiedy pojawi się w Renos.
Znieruchomiała w połowie kroku.
– Latres? Przecież przeszedł już przedwczoraj – odparła ostrożnie.
– Myślałam, że wrócił do Fenoru. – Mala stropiła się lekko, jakby czuła, że coś było nie tak.
– Tak było, ale rozdzieliliśmy się. Przeszedł przede mną, miałam do niego dołączyć po załatwieniu kilku spraw. Niemożliwe, żeby go tutaj nie było.
– Nie widziałam go od wczoraj, kiedy szedł nad Wirsol. Nikt go nie widział.
Simia pożegnała się i ruszyła szybkim krokiem główną uliczką Renos w kierunku ciemnego lasu widniejącego poza zabudowaniami. Po kilku chwilach otoczyły ją drzewa. Tutaj wyżywała się do woli z bratem, gdy była młodsza. Był też ktoś jeszcze. Razem, we trójkę tworzyli grupę, której nikt nigdy nie był w stanie rozdzielić. Dopóki sama się nie rozpadła.
Las ten nie miał żadnej oficjalnej nazwy. Zapomniany przez wszystkich, zajmował niewielki teren wokół wzniesień Ebelres. W razie potrzeby stanowił jednak świetne schronienie dla mieszkańców Renos i dawał pożywienie, gdy szlaki zacierały się i kupcy nie docierali do miasta z żywnością. Tutaj mogli uzyskać drewno na opał, nie wspominając o ciszy i spokoju, które były tak różne od tego, co działo się w miastach.
Renos być może nie było wielką wioską, ale miało swój charakter. Nie należało do najcichszych miejsc na świecie; to, że mieszkało w nim niewiele osób, nie oznaczało, iż ludzie tutaj byli inni, niż w jakimkolwiek innym mieście Hesafenoru. Śmiali się, płakali i bali tak samo jak inni. Ale mieli swoje tradycje. Bazowali na wierzeniach i obyczajach przodków, które zakorzenione były w ich sercach niemal tak samo mocno, jak potrzeba pomocy drugiemu człowiekowi. Byli serdeczni wobec siebie, otwarci. Być może czasem nie potrafili spojrzeć na świat z innej perspektywy, zbyt ograniczeni dawnymi tradycjami, jednak tworzyli rodzinę, którą trudno było rozdzielić.
Simia weszła na małą polanę i ujrzała swój dom – drewnianą, całkiem solidną chatę, stojącą na zboczu gór. Tutaj w cieniu gór Ebelres czuła wolność, którą tak ceniła. Mogła tu uciec od zamętu i oszustw, które szerzyły się w Heliasie, znaleźć spokój. Jednak wiedziała, że w każdej chwili na Renos mogli napaść wrogowie. Wiedziała, że w innych wioskach ludzie właśnie tracili swoją wolność, życie, bliskich, całe dorobki życia. Świat jakby przebudził się po latach spokoju i odżyło w nim pragnienie życia w wolności, w samostanowieniu o sobie bez żadnych ograniczeń, bez żadnej kontroli z zewnątrz. To pociągało za sobą bolesne skutki.
Odegnała te myśli i rozejrzała się z cichym westchnieniem. Zbyt wiele czasu minęło. Z nabożną czcią podniosła wzrok na wznoszący się za jej domem stok górski, po czym weszła do domu. W środku panował półmrok, wywołany przez kilka małych świec, które dawały mdłe, ginące w ciemności pomieszczenia, światło. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie, sprawdzając, czy aby na pewno jej brat nie leży spokojnie na ławie wyłożonej skórami z niedźwiedzi. Wspięła się po drewnianych stopniach na górę. Każdy kolejny krok odbierał jej energię i chęci, by iść dalej. Jakże łatwo byłoby odwrócić się, odejść, schować aż do dnia, po którym nie musiałaby już nigdy oglądać swego ojca. Pozostawał jednak straszliwy niepokój o brata. Musiała pójść do ojca.
– Spóźniłaś się – wyrzucił jej ojciec, gdy sylwetka dziewczyny zamajaczyła przed drzwiami jego pokoju.
Nic na to nie odpowiedziała. Stali naprzeciwko siebie niczym dwaj wrogowie szykujący się do ataku. Zawsze czujni, zawsze nieufni.
– Widziałaś się z bratem?
Pokręciła z wahaniem głową, znowu czując niepokój. Może miał jakieś swoje sprawy, o których nie chciał nikogo informować. Może pragnął pokazać się dopiero na jej ślubie. Ale nawet jeśli tak było, wrogowie byli czujni, mogli go dopaść wszędzie. Wolała więc wiedzieć, gdzie był, skoro powinna była zastać go tutaj, w dawnym domu.
– Co on wyprawia? Mógłby poinformować mnie, gdzie się wybiera – rzucił ojciec z niezadowoleniem, ale i jasno wypisaną na twarzy troską. Myśl, że gdyby to chodziło o nią, jego reakcja byłaby całkowicie inna, nie sprawiała jej już takiego samego bólu, jak kiedyś. Pogodziła się z faktem, że nigdy nie traktował jej jak córki, a bardziej jak obce dziecko, które musiał wychowywać. Na swój sposób.
– Gdyby coś mu się stało, wiedzielibyśmy o tym – powiedziała z wahaniem.
– Nic mu nie jest – stwierdził głosem, po którym poznała, że sam siebie nie umiał przekonać co do tego. Jego wzrok znów powędrował do niej, tym razem z ożywieniem, z tą nutą ostrości, odrazy, jaką dobrze znała.
Wycofała się z pokoju. Latresem postanowiła zająć się następnego dnia. Cisza, jakiej od dawna nie doświadczyła, przebywając w Fenorze, dawała jej poczucie bezpieczeństwa, ale i niepokoju, ciągłego stanu pogotowia, w którym kiedyś żyła. Nie mogła wysiedzieć w domu sam na sam z ojcem. Czuła się zbyt niepewnie. Wszystko byłoby inaczej, gdyby Latres był razem z nią.
Ostatecznie, zdecydowała się opuścić dom i udać do lasu na polowanie. Już jako małe dziecko nie bała się sama zapuszczać w gęstwinę leśną. Z początku było to bieganie za starszym bratem i jego przyjaciółmi, które wkrótce przekształciło się w samoistną potrzebę odnalezienia spokoju i ciszy w towarzystwie drzew oraz leśnych zwierząt. W lesie, w kontakcie z naturą, łatwo było jej poczuć się sobą. To był jej prawdziwy dom.
Życie w Hesafenorze nie było bezpieczne. Wiedziała, że na długo przed jej narodzinami wszyscy żyli w wolności i spokoju. Ona nie znała takiej egzystencji. Od zawsze żyła w strachu i tylko dzięki opowieściom starszych mogła dowiedzieć się, jak wszystko wyglądało kiedyś, że tak naprawdę, Heliasańczycy nie zawsze byli pod jarzmem Złych. W czasie ostatnich pięciu lat wyzwolili się spod rządów jednego z ich przedstawicieli, Grazamera. Teraz toczyły się krwawe walki, codziennie słyszało się o kolejnych upadających wioskach.
Ludzie starali się żyć bez strachu o każdy krok, lecz było to trudne. Niełatwo obdarzali nieznajomych zaufaniem. Musieli być ostrożni w tym, co mówili, robili i gdzie się pokazywali. W niektóre tereny nie można było się zapuszczać, jeszcze inne miejsca lepiej było odwiedzać, mając towarzysza zdolnego do odparcia nieprzewidzianego ataku. Dzieci od najmłodszych lat uczono samoobrony, w wieku dziesięciu lat – jak zadecydowała władza, bojąc się o ich losy – po raz pierwszy chwytały broń i uczyły się nią posługiwać. A od trzynastego roku życia nikt nie wychodził z domu bez broni, choćby sztyletu. Simia nosiła zawsze o wiele więcej. Jeśli wychodziła gdziekolwiek, wolała mieć znacznie więcej broni, niż trzeba było dla zwykłej obrony. Nie zamierzała podzielić losu zaskoczonych przez napastników kobiet i dziewcząt.
Ruszyła żwawo w górę zbocza. Polowanie nie było jej jedynym celem, chciała też przemyśleć sytuację, w której aktualnie się znalazła. Odeszła stąd jako dziecko, wróciła już jako młoda kobieta. Wszystko wokół się zmieniło, a ona wiele pojmowała teraz inaczej, dojrzalej, w nowy sposób. Biegła lasem, który porósł strome zbocze góry. Widok pochylonych drzew zawsze podnosił ją na duchu. Urosły mimo niesprzyjających warunków, dostosowały się i choć nikt nie mógł usłyszeć ich wołania o pomoc, poradziły sobie. Zatem dlaczego ona miałaby sobie z czymś nie poradzić? Wiele było takich trywialnych na pierwszy rzut oka przykładów w naturze, które to pokazywały, jak wielką siłę miała wola walki z przeciwnościami, wola życia w szczęściu.
Nagle dostrzegła sarnę. W ciemnym ubraniu dziewczyna dobrze maskowała swą obecność na tle pokrywających się mrokiem drzew. Nałożyła strzałę na cięciwę, przez chwilę w skupieniu ustawiała dokładniej łuk, wypuściła powoli powietrze z płuc i oddała strzał. Ale strzała poleciała w zupełnie innym kierunku. Zwierzę tylko się spłoszyło, a w miejscu, gdzie stało, spadła całkiem spora wiewiórka. Simia opuściła łuk, wzdychając głęboko z frustracją. Nie sądziła, że aż tak trudno będzie jej powrócić do polowania. Nigdy nie była w tym mistrzynią, ale to, co właśnie zapprezentowała, było nie do pomyślenia.
Wyjęła sterczącą z drobnego ciałka strzałę. Spojrzała na nie z niechęcią i poddała się. Szybkim truchtem ruszyła w dół. Już kiedyś jadła taką wiewiórkę. Być może jakoś smakowały, ale zanim dotarło się do kolejnego drobnego kawałeczka mięsa, kończyło się już trawić to, co przed chwilą włożyło się do ust. Ostatecznie po zjedzeniu zwierzątka dochodziło się do wniosku, że przed zjedzeniem jej wcale nie było się bardziej głodnym niż po. Ale lepsze to niż nic – pomyślała z ironią.
W domu rzuciła wiewiórkę na ławę obok drzwi, ale zanim zdołała odłożyć kołczan i łuk, usłyszała pukanie. Ożywiona nadzieją poderwała się i otworzyła je na oścież, ale sylwetka, którą ujrzała po drugiej stronie, nie należała do jej brata. Nie był to nikt, kogo znała.
– Słucham? – zapytała.
– Masz na imię Simia? – odpowiedział pytaniem nieznajomy.
– Owszem – odparła ostrożnie.
Sprawdziła ukradkiem, czy za młodym mężczyzną nie stał przypadkiem jej brat. Widok pustki, która otaczała go od tyłu, ścisnęła boleśnie jej serce, ale próbowała tego po sobie nie pokazać.
– Jestem Fal – odparł już znacznie ciszej. Zajrzał w głąb mieszkania ponad jej ramieniem. – Przysłał mnie Latres.
Zmarszczyła brwi.
– Gdzie on jest? – zapytała niecierpliwie.
Mężczyzna zdjął z głowy kaptur, skrywający jasne włosy. Był znacznie młodszy niż myślała. Jego uroda była dość delikatna, niezbyt męska, ale właśnie to mu pasowało.
– To skomplikowane – wydusił.
– Tutaj z pewnością go nie widziałam – powiedziała, pokazując dom.
Skrzywił się, a dziewczyna dostrzegła, że coś ukrywał.
– Co mu jest? Co się stało? – zapytała go stanowczo.
Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu pomocy.
– Jesteś w domu sama? Wychodzisz gdzieś? – zapytał, rzucając jej przy tym trochę dziwne spojrzenie, którego nie zrozumiała, dopóki nie zorientowała się, że w dłoni nadal miała łuk.
– Co to ma do rzeczy? – zapytała oburzona. Nie poznawała tego chłopaka, a nieznajomych nie wpuszczało się do domu, nie ufało się im. Tak wyglądała polityka Heliasu.
Znowu się rozejrzał i jego wzrok spoczął na wiewiórce. Zaczerwieniła się automatycznie.
– Jeśli wiesz o nim cokolwiek, powiedz mi – rzekła.
– Weź łuk i chodź – odezwał się i cofnął na dróżkę. – Jeśli chcesz, żeby twój brat przeżył, zrób, co mówię. Wcale nie chcę jego śmierci, dlatego, jeśli mi nie wierzysz, pozwól mi cię przekonać. Żeby to zrobić, muszę cię poprosić, abyś zostawiła swojego ojca w domu, a sama wyszła ze mną do lasu – powiedział spokojnie.
Co mogła na to odpowiedzieć? Rzuciła czapkę na ławkę i sprawdziła, czy noże były na miejscu.
Zabrał od niej bez słowa łuk i strzały. Narzucił na głowę kaptur płaszcza i ruszył dalej w ciemność. Chwilę stała niezdecydowana, co należy zrobić w tej sytuacji. Latres powinien był wrócić, a ona nie mogła słuchać kogoś, kogo tak naprawdę nie znała. Ale przybysz mówił, iż życie Latresa było w jakiś sposób zagrożone, nie mogła tego zignorować. Musiała dowiedzieć się, o co chodzi. Zastanawiało ją tylko, na ile Fal będzie nią manipulować, skoro w ręku trzymał życie jej brata.
– Dokąd idziesz?! – krzyknęła do niego.
– Chodź! Wszystko ci wytłumaczę – odkrzyknął.
– Jeśli czegokolwiek spróbujesz... – zagroziła mu. Wcale nie czuła się tak pewnie, ale starała się zachować pozory.
– Wpadłem w tarapaty. Twój brat mi pomógł i teraz to on ma duże problemy. Muszę mu pomóc, ale nie dam rady bez ciebie. Rozumiesz?
Co mogła zrobić? Podbiegła do niego i razem pogrążyli się w mroku. Dla pewności trzymała się w pewnej odległości od niego, ale nie zamierzała też zgubić się gdzieś w ciemności. Podczas gdy on zdawał się doskonale radzić sobie w terenie, ona nic nie widziała. Odzwyczaiła się od wychodzenia po zmroku do lasu.
– Wytłumacz mi. Tak, żebym zrozumiała – poprosiła dziewczyna cicho, onieśmielona ciemnością i ciszą wokół.
– Patrz, jak to się robi – powiedział do niej zamiast tego i naciągnął cięciwę. Nie wiedziała nawet, do czego celował, było stanowczo za ciemno, ale w następnej chwili usłyszała głuchy odgłos upadającego na ziemię dość sporego zwierzęcia. Pobiegła za nim zaskoczona ku zwierzęciu, które ustrzelił przy znikomej widoczności.
Ciemność w Hesafenorze nie była taka jak w Fenorze. Tutaj nie można było liczyć na wieczne światło nigdy niegasnącej Gwiazdy. Tylko na miliardy gwiazd, które sprawiały, że dostrzeżenie kawałka czystego nieba stawało się wyczynem niemożliwym, oraz czternaście księżyców, z których tylko trzy największe zostawały nadal po wzejściu gwiazd.
Schylił się nad ustrzelonym jeleniem.
– Jak to zrobiłeś? – zapytała z podziwem.
– Zdecyduj się, na które pytanie mam odpowiedzieć – rzekł.
Nie musiała się nawet namyślać.
– Co z moim bratem?