Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Biali i Niebiescy. Tom 1. Pierwsze pełne tłumaczenie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biali i Niebiescy. Tom 1. Pierwsze pełne tłumaczenie - ebook

Powieść Biali i niebiescy powstała w roku 1867, pod koniec życia Aleksandra Dumasa Ojca (1802-1870). Jej akcja obejmuje okres od połowy grudnia 1793 do sierpnia roku 1799, czas brzemienny w dramatyczne wydarzenia: znaczone terrorem rządy jakobinów, zmagania z pierwszą koalicją antyfrancuską, przewrót termidoriański i kolejna fala represji, powstania rojalistów, rządy dyrektoriatu, wyprawa Napoleona do Egiptu. Ostatnia scena rozgrywa się w przededniu obalenia dyrektoriatu, gdy przebywający na egipskiej wyprawie Bonaparte wsiada w Aleksandrii na pokład fregaty „Muiron”, by wrócić do Europy.

Pisarz oparł się na dokumentach z epoki, przede wszystkim na zapiskach Charles’a Nodiera, pisarza i krytyka literackiego, jednego z prekursorów francuskiego romantyzmu, który przez pewien czas pracował w sztabie generała Pichegru, dowódcy Armii Renu, oglądał na własne oczy rewolucyjny terror, rozpasanie sfanatyzowanych tłumów, przemoc i cynizm kolejnych reżimów, a którego umiłowanie wolności i niechęć do dyktatury naraziły później na represje ze strony Napoleona, w tym na uwięzienie.

Biali i Niebiescy są tekstem odległym stylistycznie od takich najsłynniejszych powieści Dumasa jak Trzej muszkieterowie czy Hrabia Monte Cristo. Nie znajdziemy tu wymyślnej intrygi, awanturniczych przygód ani wartkiej, pełnej zwrotów akcji charakterystycznych dla powieści historycznej typu walterskotowskiego. Jest to bowiem nie tyle powieść historyczna, ile fabularyzowany reportaż – beletryzowana historia, jak ją określił sam autor.

 

Przez karty powieści płynie fala postaci: zwycięskich i przegranych generałów, dzielnych oficerów, prostych żołnierzy, fanatycznych ideowców, rojalistów, spiskowców, a słuszność i błąd, szlachetność i małość bywają udziałem wszystkich stron tragicznych konfliktów wstrząsających Francją. Dumas konstruuje swą opowieść z luźno z sobą powiązanych epizodów, które łączą postaci przewijających się przez nie osób. Niektórzy bohaterowie owych epizodów pojawiają się na krótko, by już więcej w toku opowieści nie powrócić, a ich historie – które spokojnie mogłyby posłużyć za kanwę osobnej obszernej powieści – urywają się nagle, pozostawiając osnute wokół nich wątki bez typowego dla klasycznej powieści rozwiązania. Do takich postaci należy polski uchodźca, były żołnierz Kościuszki, któremu udało się przedostać do Francji, gdzie kontynuuje walkę z zaborcą jako wywiadowca generała Pichegru. Stopniowo na centralną postać wyrasta Napoleon Bonaparte, a głównym tematem stają się początki kariery wielkiego wodza. Toteż powieść Biali i Niebiescy zwykło się uważać za pierwszą pozycję Dumasowego cyklu napoleońskiego. Jego kontynuacją są powieści Towarzysze Jehu – w sensie chronologicznym, bo napisana została wcześniej (1857) – i Kawaler de Sainte-Hermine, nad którą pisarz pracował do końca życia.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia  powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65753-11-3
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Aleksander Dumas ojciec

Aleksander Dumas (1802-1870), wnuk markiza Davy de la Pailleterie i czarnej niewolnicy Marie Cessette Dumas z San Domingo, syn ich potomka – generała Republiki, też Aleksandra, i jego żony Marii Ludwiki Labouret – córki prowincjonalnego mieszczanina, przychodzi na świat w Villers-Cotterêts w Pikardii. Jego ojciec, bohater kampanii włoskiej, skłócony z generałem Bonaparte podczas wyprawy do Egiptu, aż do swej śmierci w 1806 nie odzyskuje życzliwości Napoleona. W 1823 roku pełen ambicji Aleksander instaluje się w Paryżu z zamiarem zrobienia kariery dramatopisarza. Bywa na spotkaniach literacko-artystycznego salonu młodych romantyków u Charles’a Nodiera w bibliotece Arsenału. W 1831 roku jego sztuka Antony powoduje podobny wybuch entuzjazmu jak Hernani Wiktora Hugo. Ale to nie teatr, lecz powieść historyczna, której poświęca się coraz bardziej, staje się jego przeznaczeniem.

W roku 1844 publikuje swe najgłośniejsze dzieła: Trzej Muszkieterowie i Hrabia Monte Christo. W nadzwyczaj obfitej twórczości literackiej korzysta z pomocy współpracowników, z których najsłynniejszym jest Auguste Maquet. Powstają kolejne słynne powieści: Królowa Margot, 20 lat później, Józef Balsamo… Pasmo sukcesów i znaczące dochody umożliwiają mu budowę pałacu Monte Christo w podparyskim Port-Marly. Rozrzutny tryb życia i rozliczni „przyjaciele” doprowadzają go do bankructwa. Jego życie jest równie dynamiczne, jak akcja jego powieści. Odbywa wiele podróży, między innymi do Rosji, z których pisze bogate relacje. W 1860 roku pomaga Garibaldiemu w zjednoczeniu Italii. Przez jego życie przewijają się liczne kobiety, ale żonaty (i rozwiedziony) jest tylko raz. Wydaje gazety, kieruje teatrem. Książkę Biali i Niebiescy pisze w schyłkowej fazie twórczości, w roku 1867, bez współpracowników, ale opierając się na wspomnieniach Charles’a Nodiera. Pod koniec życia mieszka u swego syna – też Aleksandra i też pisarza – koło Dieppe nad kanałem La Manche, tam też umiera. W 200-lecie urodzin z zostaje przeniesiony wielką pompą do paryskiego Panteonu.Przedmowa

We wstępie do Towarzyszy Jehu1 przedstawiłem, w jaki sposób owa książka powstała. Ci, którzy ją czytali, są w stanie ocenić to, co w niej zostało zaczerpnięte z Nodiera2, naocznego świadka śmierci czwórki towarzyszy – od niego zapożyczyłem moje zakończenie.

Nic w tym zatem dziwnego, że znowu korzystam z Nodiera, tym razem zapożyczając początek do Białych i Niebieskich, którzy są kontynuacją Towarzyszy Jehu3.

Podczas długiej choroby Nodiera, która stopniowo pozbawiała go sił, byłem jedną z najczęściej odwiedzających go osób. A ponieważ z powodu ciągłego nadmiaru pracy nigdy nie miał czasu na czytanie mych powieści wtedy, gdy był zdrowy, więc kiedy choroba przykuła go do łóżka, kazał sobie dostarczyć siedemset lub osiemset tomów, jakie do tamtej pory opublikowałem, i czytał je z pasją.

W miarę jak zapoznawał się z moim warsztatem twórczym, jego literackie zaufanie do mnie wzrastało. Za każdym razem, gdy kierowałem rozmowę na jego temat, odpowiadał:

– Och, ja! Zawsze brakowało mi czasu. Wystarczało go tylko na przyjemność naszkicowania zarysu. Z takiej czy innej rzeczy, którą ja zamykałem w nowelce z dwustu linii, pan potrafiłby uczynić dziesięć tomów!

Na podstawie czterech stron, jakie mi opowiedział, napisałem trzy tomy Towarzyszy Jehu. Uważał zatem, że zrobię dziesięć z historyjki o Euloge Schneiderze, którą mi dostarczył.

– Ale – dodał któregoś dnia – mój wielki przyjacielu, niech pan napisze te tomy. A jeśli coś po nas zostanie, to tam wysoko ja też będę się cieszył z twojego sukcesu, bo moja próżność upatrywać w nim będzie również mój udział.

Tak więc opublikowałem Towarzyszy Jehu. A po sukcesie tej powieści opanowała mnie idea następnej, dla której punkt wyjścia zaczerpnąłbym z Epizodów rewolucji Nodiera, tak jak do poprzedniej książki znalazłem zakończenie w jego Reakcji termidoriańskiej. Pomysł wielkiej powieści BIALI I NIEBIESCY, którą zamierzałem oprzeć na zasłyszanych z jego ust opowieściach i na spisanych wspomnieniach, nie dawał mi spokoju.

Ale gdy przystąpiłem do pisania, ogarnęły mnie wątpliwości. Tym razem nie było to już zapożyczenie kilku stron od mego starego przyjaciela. Tym razem chodziło o umieszczenie w książce jego samego.

Napisałem więc do bliskiej i drogiej mi Marii Mennessier4 z prośbą o pozwolenie uczynienia po raz drugi tego, co już raz zrobiłem, nie pytając o zgodę, to znaczy przeniesienia szczepionki z drzewa macierzystego na takiego dziczka jak ja. Oto co mi odpowiedziała:

„Wszystko co pan chce i jak pan chce, mój drogi Aleksandrze. Powierzam panu mego ojca z tak bezgranicznym zaufaniem, jakby chodziło o twojego. Pamięć o nim i jego wspomnienia znalazły się w dobrych rękach.

MARIE MENNESSIER-NODIER”.

W tym momencie przestałem mieć skrupuły. A ponieważ plan powieści przygotowany został już wcześniej, od razu zabrałem się do pracy.

Dziś zatem rozpoczynam publikację niniejszej książki. Ale nim trafi w ręce czytelników, pozostaje mi jeszcze do spłacenia dług serca, co czynię poniżej.

KSIĄŻKĘ TĘ DEDYKUJĘ MOJEMU ZNAKOMITEMU

PRZYJACIELOWI I WSPÓŁPRACOWNIKOWI

CHARLES’OWI NODIEROWI

Napisałem WSPÓŁPRACOWNIKOWI, ponieważ natrudziłbym się, szukając innego, i byłoby to daremne!

ALEKS. DUMAS

1 Tytuł powieści Les Compagnons de Jéhu brzmi w tłumaczeniu polskim Towarzysze Jehudy; biblijna postać, o którą chodzi, w polskich tłumaczeniach Biblii występuje jako Jehu – syn Jozafata, król Izraela.

2 Charles Nodier (1780-1844) – pisarz, krytyk literacki, jeden z prekursorów romantyzmu we Francji; od 1824 roku organizował w paryskim Arsenale, gdzie był bibliotekarzem, salon literacki, w którym bywali młodzi romantycy m.in. Wiktor Hugo, Aleksander Dumas, Alfred de Musset, George Sand.

3 Termin „kontynuacja” jest mylący i oznacza kolejność pisania i publikacji obu utworów: Towarzysze Jehu zostali wydani w 1857, a Biali i Niebiescy – w 1867; natomiast chronologicznie to akcja Towarzyszy Jehu jest kontynuacją Białych i Niebieskich.

4 Marie Mennessier-Nodier (1811-1893) – pisarka, poetka, autorka tekstów piosenek, córka Charles’a Nodiera, wyszła za Julesa Mennessiera.Rozdział I

Z pocztowego zajazdu do hotelu Lanterne

W dniu dwudziestego pierwszego frimaire’a roku II5 (jedenastego grudnia 1793) o dziewiątej wieczorem dyliżans z Besançon do Strasburga zatrzymał się na dziedzińcu pocztowego zajazdu położonego za katedrą.

Wysiadło z niego pięciu podróżnych. Naszą uwagę skupimy na najmłodszym.

Był to trzynasto- lub czternastoletni dzieciak, szczupły i blady. Można było go wziąć za dziewczynę przebraną za chłopca, tyle łagodności i melancholii malowało się na jego twarzy. Był ciemnym szatynem o włosach przyciętych jak u Tytusa6. Taką fryzurę – naśladując Talmę7 – nosili zagorzali republikanie. Brwi tego samego koloru co włosy ocieniały jasnoniebieskie oczy, które jak dwa znaki zapytania zatrzymywały się z wyrazem szczególnej inteligencji na ludziach i przedmiotach. Miał cienkie wargi, piękne zęby i ujmujący uśmiech. Ubrany był zgodnie z wymaganiami mody epoki, jeśli nawet nie elegancko, to wystarczająco schludnie, by dostrzec w tym bez trudu interwencję kobiecej ręki.

Konduktor, który zdawał się otaczać dzieciaka szczególną troską, podał mu tobołek przypominający żołnierski plecak i wyposażony w paski pozwalające na noszenie go na plecach. Następnie, rozejrzawszy się wokół, zawołał:

– Hej! Czy jest tu ktoś z hotelu Lanterne oczekujący na młodego podróżnego z Besançon?

– To ja – odpowiedział głos szorstki i grubiański.

Osobnik wyglądający na chłopca stajennego, ledwie widoczny w ciemnościach pomimo niesionej przezeń latarni, która oświetlała tylko bruk, zbliżył się do wielkiego pojazdu, zachodząc od strony otwartych drzwiczek.

– A, to ty jesteś, Zaspany – rzekł konduktor.

– Nie nazywam się Zaspany, nazywam się Kokles8 – poinformował aroganckim tonem chłopak stajenny – i przyszedłem po obywatela Charles’a…

– Z polecenia obywatelki Teutch, czy tak? – spytał dzieciak łagodnym głosem, pozostającym we wdzięcznym kontraście z szorstkością głosu stajennego.

– Tak jest, obywatelki Teutch. No więc, jesteś gotów, obywatelu?

– Proszę pana – dzieciak zwrócił się do konduktora – niech pan przekaże…

– Że zajechał pan zdrowo i że na pana oczekiwano. Proszę się nie martwić, panie Charles.

– O, o! – krzyknął chłopak stajenny niemal z groźbą w głosie, zbliżając się do woźnicy i młodego przybysza. – O, o!

– A cóż takiego ma znaczyć twoje „o, o!”?

– Ma znaczyć to, że językiem, którego używasz, mówi się może w Franche-Comté, ale nie w Alzacji.

– Naprawdę?! – odrzekł konduktor szyderczym tonem. – I właśnie to chcesz mi powiedzieć?

– Radzę ci – dodał obywatel Kokles – zostawić panów w twoim dyliżansie, bo nie ma dla nich miejsca w Strasburgu, zwłaszcza od kiedy mamy szczęście gościć w naszych murach obywateli reprezentantów Saint-Justa9 i Lebasa10.

– Daj mi spokój z twoimi obywatelami reprezentantami i zaprowadź tego młodzieńca do oberży Lanterne.

I nic sobie nie robiąc z rad obywatela Koklesa, konduktor wszedł do zajazdu pocztowego.

Człowiek z latarnią, mamrocząc pod nosem, odprowadził go wzrokiem. Następnie zwrócił się do chłopca:

– Chodźmy, obywatelu Charles.

Ruszywszy przodem, wskazywał drogę.

Strasburg nigdy nie był miastem wesołym, tym bardziej jeśli parę godzin wcześniej zarządzono odwrót wojsk. W epoce, w której rozpoczyna się nasza opowieść, to znaczy w początkach grudnia 1793, był zatem wyjątkowo niewesoły. Austro-pruska armia stała dosłownie u bram miasta. Generał Pichegru, głównodowodzący Armią Renu, zgromadził resztki rozproszonych oddziałów, które udało mu się odnaleźć, i siłą swej woli oraz dawanych przykładów zaprowadził dyscyplinę. Osiemnastego frimaire’a wznowił ofensywę, ale nie będąc w stanie wydać walnej bitwy, ograniczał się do potyczek i sporadycznej wymiany ognia.

Pichegru objął dowodzenie po Houchardzie11 i Custine12, zgilotynowanych w następstwie niepowodzeń, oraz po Aleksandrze de Beauharnais’m13, który również miał być zgilotynowany.

Na dodatek będący na miejscu Saint-Just i Lebas, nie tylko nakazywali generałowi zwycięstwo, ale zwycięstwo zarządzali dekretami. Znajdowali się zawsze na pierwszej linii frontu. Pod ręką mieli gilotynę, a jej zadaniem było czuwanie nad przestrzeganiem wydawanych dekretów.

Tego właśnie dnia wydano trzy:

Pierwszy nakazywał zamykanie bram Strasburga o trzeciej po południu. Kara śmierci groziła każdemu, kto przyczyniłby się do opóźnienia zamknięcia nawet o pięć minut.

Drugi zakazywał ucieczki przed nieprzyjacielem. Kara śmierci czekała tego, kto podczas walki, odwróciwszy się plecami do pola bitwy, ruszyłby: kawalerzysta – galopem, piechur – biegiem.

Trzeci narzucał udawanie się na spoczynek w pełnym ubraniu, by nie zostać zaskoczonym przez nieprzyjaciela. Na karę śmierci narażał się każdy żołnierz, oficer lub głównodowodzący, którego by zastano rozebranego.

W niespełna tydzień po przybyciu do miasta nasz młody bohater miał się zapoznać z praktycznym funkcjonowaniem owych trzech dekretów.

Te wszystkie okoliczności uzupełnione dochodzącymi z Paryża nowinami czyniły Strasburg – miasto smutne z natury – jeszcze smutniejszym.

A nowiny nadchodzące z Paryża były to śmierć królowej, śmierć księcia Orleańskiego14, śmierć pani Roland15 i śmierć Bailly’ego16.

Z otuchą mówiono natomiast o rychłym odebraniu Tulonu Anglikom, ale ta wiadomość na razie była tylko niepotwierdzoną pogłoską.

Nie była to też pora dnia, kiedy Strasburg prezentował się korzystnie oczom nowo przybyłego. Po dziewiątej wieczorem ciemne i ciasne ulice miasta uczęszczane były wyłącznie przez strzegące porządku publicznego patrole straży obywatelskiej i stowarzyszenia Propaganda17.

W istocie, dla podróżnika przybywającego z miasta, które nie było ani w stanie wojny, ani na pograniczu, bardzo ponuro brzmiały odgłosy maszerującego nocą patrolu, który za każdym razem, gdy spotykał inny patrol, zatrzymywał się nagle z metalicznym szczękiem, posłuszny rozkazowi wydanemu głuchym głosem. Padało wówczas pytanie „kto idzie?” i wymieniano hasło.

Nasz młody przybysz i jego przewodnik spotkali już dwa lub trzy takie patrole, które nie zwróciły na nich uwagi. Lecz gdy pojawił się kolejny, zabrzmiały słowa „kto idzie?”.

Na nocne „kto idzie?” odpowiadano w Strasburgu na trzy różne sposoby, które w dość szczególnej formie wyrażały zróżnicowanie postaw ideowych.

Obojętni odpowiadali: „Przyjaciel”.

Umiarkowani odpowiadali: „Obywatel”.

Fanatycy odpowiadali: „Sankiulota”.

– Sankiulota! – odpowiedział energicznie Kokles na skierowane doń pytanie.

– Zbliż się! – zawołał władczy głos.

– Coś takiego! – powiedział Kokles do towarzysza. – Poznaję ten głos, należy do obywatela Tétrell. Ja się tym zajmę.

– A kto to taki obywatel Tétrell? – spytał młody człowiek.

Kokles, nie odpowiadając na pytanie, ruszył krokiem człowieka, który nie ma podstaw do obaw i oznajmił:

– To ja, obywatelu Tétrell, to ja!

– A! Znasz mnie – zdziwił się szef patrolu o wyglądzie olbrzyma mającego pięć stóp i dziesięć cali wzrostu, a jeśli dodać zwieńczony pióropuszem kapelusz, sięgającego niemal siedmiu stóp.

– Oczywiście – odparł Kokles. – Któż w Strasburgu nie zna obywatela Tétrella?

A gdy był już całkiem blisko, dodał:

– Dobry wieczór, obywatelu Tétrell.

– No dobrze, ty mnie znasz – odparł gigant – ale ja nie znam ciebie.

– Ależ znasz mnie! Jestem obywatel Kokles, którego za czasów tyrana zwano Zaspanym. W dodatku to ty mi nadałeś takie przezwisko, gdy twe konie i psy były w hotelu Lanterne. Zaspany! Jakże to, nie przypominasz sobie Zaspanego?

– Faktycznie! A nazwałem cię tak, bo byłeś najbardziej leniwym szelmą, jakiego kiedykolwiek znałem. A ten młodzieniec to kto?

– On? – Kokles uniósł latarnię na wysokość twarzy dzieciaka. – To smarkacz, którego ojciec posyła do Euloge’a Schneidera na naukę greki.

– A kim jest twój ojciec, młody przyjacielu? – spytał Tétrell.

– Jest przewodniczącym trybunału w Besançon, obywatelu.

– Ale by nauczyć się greki, trzeba znać łacinę.

Dzieciak uniósł głowę.

– Znam ten język – odpowiedział.

– Coś takiego, znasz łacinę?

– Tak! W Besançon rozmawialiśmy z ojcem wyłącznie po łacinie.

– Do diabła! Sprawiasz wrażenie chwata rozwiniętego ponad swój wiek. A ile masz właściwie lat? Jedenaście, dwanaście?

– Wkrótce będę miał czternaście.

– A dlaczegóż to właśnie do obywatela Euloge’a Schneidera wysłał cię ojciec na naukę greki?

– Ponieważ mój ojciec nie jest równie dobry w grece jak w łacinie. Nauczył mnie tego, co sam umiał. A teraz wysłał mnie do obywatela Schneidera, który biegle włada tym językiem. To on wykładał grekę na uczelni w Bonn. Proszę, oto list do niego od mego ojca. A już wcześniej, tydzień temu, ojciec też pisał do niego, by uprzedzić o moim dzisiejszym przyjeździe. On również zamówił mi pokój w hotelu Lanterne i wysłał po mnie obywatela Koklesa.

To mówiąc, młody człowiek wręczył list obywatelowi Tétrell, by dowieść, że wszystko, co opowiadał, było prawdą.

– Hej, Zaspany, przybliż latarnię – powiedział Tétrell.

– Kokles, Kokles! – poprawiał chłopak stajenny, posłusznie jednak wypełniając rozkaz skierowany do niego pod starym imieniem.

– Młody przyjacielu – rzekł Tétrell – pozwolę sobie zauważyć, że ten list nie jest do obywatela Schneidera, lecz do obywatela Pichegru.

– Och, przepraszam! Pomyliłem się – odpowiedział dzieciak. – Ojciec dał mi dwa listy. Pokazałem niewłaściwy.

I odbierając jeden list, podał drugi.

– A! Tym razem – ucieszył się Tétrell – to ten, o który chodzi: „Do obywatela Euloge’a Schneidera, oskarżyciela publicznego”.

– Eloge’a Schneidera – powtórzył Kokles, poprawiając na swój sposób imię oskarżyciela publicznego, bo sądził, że Tétrell je zniekształcił.

– Daj no lekcję greki twemu przewodnikowi – roześmiał się szef patrolu – i naucz go, że Euloge to imię, które znaczy… Ano właśnie, młodzieńcze, co oznacza Euloge?

– Pochlebca – odpowiedział dzieciak.

– Na honor, doskonale! Słyszysz, Zaspany?

– Kokles! – uparcie poprawiał chłopak stajenny, trudniejszy do przekonania w sprawie własnego imienia niż imienia oskarżyciela publicznego.

W tym czasie Tétrell, odciągnąwszy na bok dzieciaka, pochylił się ku niemu tak, by móc mówić mu do ucha.

– Idziesz do hotelu Lanterne? – spytał ściszonym głosem.

– Tak, obywatelu – potwierdził chłopiec.

– Spotkasz tam dwóch twoich rodaków z Besançon, którzy przybyli tu, by bronić oskarżonego o zdradę generała adiutanta18 Charles’a Perrine’a i wstawić się za nim.

– Tak, obywateli Dumont i Ballu.

– Właśnie. Powiedz im zatem, że pozostając tutaj, nie tylko nic nie pomogą oskarżonemu, ale nawet ich samych może spotkać coś niedobrego. Po prostu chodzi o ich własne głowy, rozumiesz?

– Nie, nie rozumiem – odpowiedział dzieciak.

– Jak to?! Czyż nie rozumiesz, że Saint-Just obetnie im głowy jak dwom kurczakom, jeśli pozostaną? Poradź im zatem, by uciekali, i to im szybciej, tym lepiej.

– Z czyjego polecenia?

– Tylko bez nazwisk! Chcesz, bym to ja zapłacił za rozbite naczynia, lub raczej za nierozbite?!

A prostując się, oznajmił:

– W porządku, jesteście porządnymi obywatelami. Możecie iść dalej.

Potem zwrócił się do swych ludzi:

– Naprzód marsz!

I obywatel Tétrell oddalił się z patrolem, pozostawiając obywatela Koklesa dumnego z dziesięciominutowej rozmowy z tak ważną osobą, a obywatela Charles’a wstrząśniętego powierzonym mu zadaniem. Obydwaj w milczeniu udali się w dalszą drogę.

Pogoda była szara i przygnębiająca, jak to zwykle bywa w grudniu na północy i wschodzie Francji. A chociaż księżyc był niemal w pełni, to ciągle zakrywały go gęste, czarne chmury, płynące pośpiesznie jak wzburzone fale.

By dotrzeć do hotelu Lanterne, znajdującego się przy ulicy niegdyś zwanej ulicą Arcybiskupstwa, obecnie – Bogini Rozumu, trzeba było przejść przez plac du Marché, na krańcu którego wznosiło się jakieś rusztowanie. Zamyślony chłopiec omal się z nim nie zderzył.

– Uważaj, obywatelu Charles – ostrzegł go ze śmiechem stajenny – bo zniszczysz gilotynę.

Młody człowiek krzyknął i cofnął się przerażony. Akurat w tym momencie na kilka sekund ukazał się księżyc. W jego świetle straszny instrument był przez chwilę widoczny, a blady i smutny promień odbijał się w ostrzu gilotyny.

– O Boże! Czy jej się używa? – naiwnie zapytał dzieciak, tuląc się do Koklesa.

– Jak to, czy jej się używa? – zawołał tenże wesoło. – No oczywiście, nawet codziennie. Dziś przyszła kolej na matkę Raisin. Została ścięta pomimo jej osiemdziesięciu lat. Mogła sobie krzyczeć do kata: „Nie warto mnie zabijać, synku. Poczekaj nieco, a sama zemrę bez pomocy”. Gibnęła się, jakby miała lat dwadzieścia.

– A co uczyniła ta biedna kobieta?

– Dała kawałek chleba wygłodniałemu Austriakowi. Mogła sobie mówić, że poprosił ją po niemiecku, więc wzięła go za rodaka. Odpowiedziano jej, że od czasów nie pamiętam już jakiego tyrana, Alzatczycy przestali być rodakami Austriaków.

Biedny dzieciak, który po raz pierwszy w życiu opuścił rodzinny dom i nigdy dotąd nie doznał tylu wrażeń w ciągu jednego wieczora, poczuł, że jest mu bardzo zimno. Sprawiła to pogoda, a może relacja Koklesa. W każdym razie, spojrzawszy raz jeszcze na instrument śmierci, który przy chowającym się księżycu niknął w nocy niczym upiorna zjawa, zapytał, szczękając zębami:

– Daleko jeszcze do oberży Lanterne?

– Och, całkiem blisko, to już tutaj – odpowiedział Kokles, wskazując olbrzymią latarnię zwieszoną nad bramą wjazdową i oświetlającą ulicę w promieniu dwudziestu kroków.

– Nareszcie! – szepnął młody człowiek, dzwoniąc zębami.

Pokonawszy biegiem pozostały odcinek drogi, czyli ostatnie dziesięć lub dwanaście kroków, otworzył wychodzące na ulicę drzwi hotelu i z okrzykiem zadowolenia puścił się pędem do kuchni, do wielkiego kominka, na którym buzował obfity ogień. Na ów okrzyk odpowiedział podobny okrzyk pani Teutch, która w przybyszu, choć widziała go po raz pierwszy, odgadła powierzonego jej pieczy młodego człowieka, co zresztą potwierdziło pojawienie się na progu Koklesa z latarnią.

5 Daty w książce podawane są często według francuskiego kalendarza rewolucyjnego, w którym lata liczone były od dnia proklamowania republiki, czyli od 22 września 1792 roku; rok dzielił się na dwanaście miesięcy o specyficznych nazwach; frimaire – od 21 listopada do 20 grudnia.

6 Tytus Flawiusz (30-81) – cesarz rzymski od 79 roku, syn cesarza Wespazjana; razem z ojcem tłumił powstanie żydowskie i w roku 70 zburzył Jerozolimę; cechujący się łagodnością.

7 François-Joseph Talma (1763-1826) – najsłynniejszy francuski aktor teatralny w okresie rewolucji, konsulatu i cesarstwa.

8 Kokles – legendarny bohater, obrońca rzymskiej republiki; podczas rewolucji francuskiej jej zagorzali zwolennicy często przyjmowali imiona słynnych starożytnych republikanów.

9 Louis de Saint-Just (1767-1794) – jakobin, zwolennik bezwzględnego terroru, jeden z czołowych przywódców rewolucji francuskiej, członek Komitetu Ocalenia Publicznego, wysyłany często w charakterze komisarza do armii, zgilotynowany wraz z Robespierre’em.

10 Philippe Le Bas lub Lebas (1764-1794) – zagorzały jakobin, członek Konwentu, wysyłany często w charakterze komisarza do armii; po upadku Robespierre’a popełnił samobójstwo.

11 Jean Nicolas Houchard (1739-1793) – generał republiki, dowódcy Armii Renu podlegali mu od 18 maja do 17 sierpnia 1793, zgilotynowany.

12 Adam-Philippe de Custine (1742-1793) – generał republiki, dowodził Armią Renu od 15 marca do 17 maja 1793, zgilotynowany.

13 Alexandre de Beauharnais (1760-1794) – wicehrabia, generał republiki, dowódca Armii Renu od 23 maja do 23 lipca 1793, zgilotynowany.

14 Ludwik Filip Orleański (1747-1793) – książę z rodziny burbońskiej, zwany Philippe Égalité, zwolennik rewolucji, jako członek Konwentu głosował za śmiercią Ludwika XVI, zgilotynowany.

15 Manon Roland (1754-1793) – heroina rewolucji, aktywna działaczka stronnictwa żyrondystów, zgilotynowana wraz z innymi jego członkami.

16 Jean Sylvain Bailly (1736-1793) – astronom, pierwszy mer Paryża, aktywny uczestnik rewolucji, zgilotynowany.

17 Propaganda – stowarzyszenie fanatycznych rewolucjonistów powstałe w 1793 roku w Alzacji.

18 Generał adiutant – podczas rewolucji stopień oficerski wyższy od pułkownika, a niższy od generała brygady.Rozdział II

Obywatelka Teutch

Obywatelka Teutch, grubiutka Alzatka w wieku od trzydziestu do trzydziestu pięciu lat, darzyła nader matczynym uczuciem podróżnych, których zsyłała jej Opatrzność. Owo matczyne uczucie potęgowało się, jeśli podróżni byli młodymi i ładnymi dziećmi w takim wieku, jak właśnie ten chłopak, który usadowił się przy palenisku jej kuchni. Natychmiast do niego podeszła, a ponieważ ciągle dygotał, wyciągając swe stopy i dłonie do ognia, spytała:

– Och, mój biedny chłopcze, dlaczego tak drżysz i jesteś tak blady?

– Pani obywatelko – odezwał się Kokles ze swym grubiańskim śmiechem – całkiem pewny nie jestem, ale zdaje mi się, że on drży, bo jest mu zimno. A jest blady, bo zderzył się z gilotyną. Chyba dotychczas nie znał tego urządzenia. Zrobiło na nim wrażenie. Ach te dzieci, jakież one są głupie!

– Dajże spokój, cymbale!

– Z podziękowaniem, burżujko, to mój napiwek, prawda?

– Nie, przyjacielu – wtrącił się Charles, wyciągając z kieszeni monetę su19 – oto napiwek, proszę!

– Dziękuję, obywatelu – odparł Kokles, jedną dłonią uchylając kapelusza, a wyciągając drugą. – O cholera! Srebrna moneta. Zatem nadal istnieją we Francji? A ja myślałem, że całkiem zniknęły. Teraz widzę, że tak jak mówił Tétrell, to są plotki rozsiewane przez arystokratów.

– No, dość tego, wynoś się do swoich koni i zostaw nas w spokoju! – krzyknęła obywatelka Teutch.

Kokles wyszedł, mrucząc coś pod nosem.

Pani Teutch usiadła i mimo delikatnych protestów Charles’a wzięła go na kolana. Powiedzieliśmy już, że miał prawie czternaście lat, ale wyglądał na jedenaście lub dwanaście.

– Posłuchaj, mój mały przyjacielu, co ci teraz powiem dla twego własnego dobra – rzekła. – Jeśli masz pieniądze, nie trzeba ich pokazywać lecz wymienić część na asygnaty20. Asygnaty mają ustalony kurs i luidor21 jest warty pięćset franków. Zyskasz na wymianie i unikniesz podejrzeń, że jesteś arystokratą.

Następnie, zmieniając temat, stwierdziła:

– Och, jakże zimne dłonie ma ten biedny malec.

Ujęła jego ręce i przysunęła je do paleniska, jakby był małym dzieckiem.

– A oto co teraz zrobimy – oznajmiła. – Najpierw niewielka kolacja…

– Och, jeśli o to chodzi, nie ma potrzeby! Bardzo pani dziękuję. Jedliśmy w Erstein i wcale nie jestem głodny. Natomiast chciałbym się położyć. Myślę, że w pełni rozgrzeję się dopiero w łóżku.

– No dobrze! Zatem najpierw nagrzejemy ci łóżko. A potem, gdy będziesz już w pościeli, dostaniesz porządną filiżankę… Co byś wolał: mleko czy bulion?

– Poproszę o mleko.

– Niech będzie mleko! Biedny maluch, jeszcze niedawno był przy piersi, a teraz jak dorosły sam odbywa tak dalekie podróże. Och, w jakich to czasach przyszło nam żyć!

I wziąwszy Charles’a na ręce, tak jak bierze się dziecko, posadziła go na krześle, a sama poszła w stronę półki z kluczami, aby zobaczyć, jakimi pokojami dysponuje.

– Cóż my tu mamy – mówiła do siebie. – Może być „piątka”… Nie, pokój jest za duży, a okno źle się domyka. Miałoby zimno, biedne dziecko. „Dziewiątka”… Nie, to pokój z dwoma łóżkami. O! „Czternastka”! Ten będzie mu odpowiadał: pokoik z wygodnym łóżeczkiem wyposażonym w zasłony, które strzegą przed przeciągami, i śliczny mały kominek, który nie dymi, przyozdobiony Dzieciątkiem Jezus. To przyniesie mu szczęście. Gretchen! Gretchen!

Na ten okrzyk przybiegła ładna Alzatka lat około dwudziestu, ubrana w ów wdzięczny strój, który przypominał nieco odzienie kobiet z Arles.

– Co gospodyni rozkaże? – spytała po niemiecku.

– Trzeba przygotować „czternastkę” dla tego oto cherubina. Wybierz delikatną i suchą pościel. Ja w tym czasie przygotuję mu grzane mleko z jajkiem i cukrem.

Gretchen zapaliła świecę i zabrała się do pracy.

Obywatelka Teutch wróciła do Charles’a.

– Czy znasz niemiecki? – spytała.

– Nie, proszę pani. Ale jeśli długo będę w Strasburgu, na co się zanosi, to mam nadzieję się nauczyć.

– Czy wiesz, dlaczego daję ci numer czternasty?

– Tak, słyszałem, co pani mówiła w swym monologu…

– Słodki Jezu! W moim monologu! A co to takiego?

– Proszę pani, to francuskie słowo pochodzi od dwóch greckich słów: monos, które oznacza sam, i logos, które znaczy rozmawiać.

– Drogie dziecko, w tym wieku znasz grekę! – Mówiąc to, pani Teutch złożyła dłonie.

– Och! słabo, proszę pani. To właśnie po to, by dobrze jej się nauczyć, przybyłem do Strasburga.

– Przyjechałeś, by uczyć się greki?

– Tak, u pana Euloge’a Schneidera.

Pani Teutch pokręciła głową.

– Och, proszę pani, on zna grekę jak Demostenes – przekonywał Charles, sądząc, że pani Teutch wątpi w wiedzę jego przyszłego profesora.

– Temu ja nie zaprzeczam. Ale nawet jeśli ją zna, nie będzie miał czasu, aby cię uczyć.

– A czymże on się zajmuje?

– Chcesz to wiedzieć?

– Oczywiście, chcę wiedzieć.

Pani Teutch ściszyła głos.

– Ścina głowy – oznajmiła.

Charles zadrżał.

– Ścina… głowy? – powtórzył pytająco.

– Czy nie słyszałeś, że jest oskarżycielem publicznym? O, moje biedne dziecko, ojciec ci wybrał szczególnego profesora greki.

Chłopiec zamyślił się na chwilę.

– Czy to właśnie on – spytał – kazał dziś ściąć głowę matce Raisin?

– Nie, to Propaganda.

– A co to jest Propaganda?

– To jest stowarzyszenie do szerzenia idei rewolucyjnych. Każdy ścina na własną rękę: obywatel Schneider jako oskarżyciel publiczny, obywatel Saint-Just jako przedstawiciel ludu, a obywatel Tétrell jako szef Propagandy.

– To jedna gilotyna nie wystarczy dla nich wszystkich – stwierdził młody człowiek z uśmiechem kontrastującym z jego wiekiem.

– Toteż każdy ma swoją!

– Jestem przekonany – szepnął dzieciak – że mój ojciec o tym wszystkim nie wiedział, gdy mnie tutaj wysyłał.

Chwilę się zastanowił, a następnie ze stanowczością, która dowodziła młodzieńczej odwagi, oznajmił:

– Skoro już tu jestem, zostanę.

Następnie zmienił temat:

– Pani Teutch, zatem mówiła pani, że dostaję pokój numer czternaście, bo jest mały, posiada łóżko z zasłonami, a kominek nie dymi.

– Jest jeszcze jeden powód, mój miły chłopcze.

– Co takiego?

– Ponieważ w „piętnastce” będziesz miał kolegę trochę od ciebie starszego. Ale to nic nie szkodzi, rozweselisz go.

– Więc on jest smutny?

– Och, bardzo smutny. Ma ledwo piętnaście lat, a jest już niemal dorosły. W rzeczy samej jest tutaj w bardzo niefortunnej sprawie. Jego ojca, który dowodził Armią Renu przed obywatelem Pichegru, oskarżono o zdradę. Wyobraź sobie, że ten biedny, poczciwy człowiek mieszkał tutaj. I jestem gotowa przysiąc na wszystko, że nie zawinił bardziej niż ja lub ty. Ale on jest jednym z ci-devant22, a im się nie ufa, jak wiesz. Powiadam więc, że ten młody człowiek znalazł się tutaj, by kopiować dokumenty, które mają udowodnić niewinność jego ojca. To święte dziecko, zobaczysz. Poświęca się tej sprawie od rana do wieczora.

– No to mu pomogę – powiedział Charles. – Bardzo dobrze piszę.

– To się świetnie składa, oto czym jest dobry kolega.

I w porywie zachwytu pani Teutch ucałowała swego gościa.

– Jak on się nazywa? – spytał Charles.

– Nazywa się obywatel Eugène.

– Eugène to tylko imię.

– Tak, istotnie, on ma nazwisko i to śmieszne nazwisko. Poczekaj! Jego ojciec był markizem… poczekaj chwilę…

– Czekam, pani Teutch, czekam – roześmiał się dzieciak.

– To taki sposób mówienia. Wiesz przecież, że tak się mówi… Jego nazwisko pochodzi od tego, co zakłada się na konia… od uprzęży… Beauharnais23. Tak jest – Eugène de Beauharnais. Ale sądzę, że to z powodu owego de nazywa go się po prostu Eugène’em.

Rozmowa przypomniała młodemu człowiekowi polecenie Tétrella.

– À propos, pani Teutch – powiedział – czy mieszka u pani dwóch komisarzy z Besançon?

– Tak, którzy przybyli tutaj, by upomnieć się o waszego rodaka, pana generała adiutanta Perrina.

– Uda im się go uratować?

– Ha, generał nie miał zamiaru czekać na decyzję Saint-Justa.

– A co takiego zrobił?

– Uciekł ostatniej nocy.

– I nie schwytano go?

– Aż do tej chwili, nie.

– Bardzo się cieszę. Był przyjacielem mojego ojca, a ja również go lubiłem.

– Nie chwal się tym tutaj.

– A moi dwaj rodacy?

– Panowie Dumont i Ballu?

– Tak. Dlaczego ciągle są tutaj, skoro ten, w sprawie którego przyjechali, jest już na wolności?

– Będzie sądzony zaocznie, a oni zamierzają bronić go nieobecnego tak samo, jak gdyby był obecny.

– Tak! – szepnął chłopiec – teraz rozumiem radę obywatela Tétrella.

A głośno spytał:

– Czy jeszcze dziś wieczorem mógłbym się z nimi widzieć?

– Z kim?

– Z obywatelami Dumontem i Ballu.

– Z pewnością. Możesz się z nimi widzieć, jeśli zechcesz zaczekać. Ale oni bywają w Klubie Praw Człowieka i nie wracają nigdy przed drugą nad ranem.

– Nie mogę na nich czekać. Jestem zbyt zmęczony – powiedział dzieciak. – Ale pani może im przekazać list ode mnie, prawda?

– Oczywiście.

– Tylko im, do rąk własnych?

– Tylko im, do rąk własnych.

– Gdzie mogę go napisać?

– W biurze, jeśli już się rozgrzałeś.

– W zupełności.

Pani Teutch wzięła ze stołu lampę i zaniosła ją na biurko mieszczące się w małym gabinecie zamykanym kratą przypominającą obudowę klatki dla ptaków. Młody człowiek podążył za nią.

Na papierze noszącym pieczątkę hotelu Lanterne Charles napisał:

Rodak, który wie z pewnego źródła, że macie zostać niechybnie aresztowani, radzi wam jak najszybciej wracać do Besançon.

Złożywszy i zapieczętowawszy list, podał go pani Teutch.

– A dlaczego się nie podpisałeś? – spytała gospodyni.

– To bez znaczenia. Oczywiście może im pani powiedzieć, że list pochodzi ode mnie.

– Z pewnością tak uczynię.

– Jeśli będą tu jeszcze jutro rano, proszę im powiedzieć, aby nie wyjeżdżali, zanim z nimi nie porozmawiam.

– Bądź o to spokojny.

– Pokój gotowy – oznajmiła Gretchen, wchodząc ze stukiem chodaków.

– Łóżko zasłane? – spytała pani Teutch.

– Tak, szefowo – odparła Gretchen.

– Ogień rozpalony?

– Tak.

– Zatem rozgrzej szkandelę24 i zaprowadź obywatela Charles’a do jego pokoju. Ja przygotuję mu mleczny napój.

Obywatel Charles był tak zmęczony, że bez protestów podążył za panną Gretchen i jej szkandelą.

Dziesięć minut później pani Teutch weszła do jego pokoju z mlecznym napojem w ręku. Podała go do wypicia na wpół śpiącemu Charles’owi, budząc go lekkimi uderzeniami w policzki. Z matczyną czułością poprawiła okrycie, życzyła dobrego snu i wyszła, zabierając światło.

Niestety, życzenia dobrej pani Teutch spełniły się tylko częściowo, o szóstej rano bowiem wszystkich gości oberży Lanterne obudziły krzyki i szczęk broni. Żołnierze z łoskotem uderzali kolbami karabinów o posadzkę. Korytarze rozbrzmiewały odgłosem pośpiesznych kroków. A drzwi jedne po drugich otwierały się z łomotem.

Obudzony Charles podniósł się z łóżka.

W tym samym momencie jego pokój wypełnił się jednocześnie światłem i hałasem. Agenci policji w towarzystwie żandarmów wpadli do pomieszczenia, brutalnie wyciągnęli chłopca z łóżka, spytali o nazwisko, o imiona, o powód pobytu w Strasburgu i o to, kiedy tutaj przybył. Zajrzeli pod łóżko, przeszukali kominek, pootwierali szafy i wyszli tak, jak weszli, pozostawiając oszołomione dziecko w koszuli na środku pokoju.

Było oczywiste, że u pani Teutch dokonano jednej z tych policyjnych wizyt, jakie często zdarzały się w owej epoce. Lecz nowo przybyły nie był jej celem. Chłopak uznał zatem, że pozostało mu jedynie zamknąć drzwi na korytarz, położyć się do łóżka i ponownie zasnąć, o ile będzie to jeszcze możliwe.

Podjętą decyzję wprowadził w czyn. Ledwie jednak schował nos pod kołdrę, a w hotelu zapanowała cisza, gdy drzwi pokoju ponownie się otworzyły i weszła przez nie pani Teutch ze świecznikiem w dłoni, zalotnie ubrana w biały szlafrok. Poruszała się bezszelestnie, otworzyła drzwi bez hałasu i gestem nakazała milczenie Charles’owi, który, uniósłszy się na łokciu, spoglądał na nią ze zdumieniem. Przyzwyczajony już do burzliwego życia, choć stało się ono dlań takim dopiero od wczoraj, chłopak w milczeniu zastosował się do wydanego mu polecenia.

Obywatelka Teutch pieczołowicie zamknęła za sobą drzwi na korytarz. Następnie, postawiwszy świecznik na kominku, ostrożnie przesunęła krzesło i siadła u wezgłowia łóżka młodego człowieka.

– No i co, mój mały przyjacielu – zagadnęła – bardzo się przestraszyłeś, prawda?

– Nie bardzo, proszę pani – odpowiedział Charles – bo dobrze wiedziałem, że ci ludzie nie mnie szukają.

– Mniejsza o to. W samą porę ostrzegłeś twoich rodaków.

– A! to o nich chodziło?

– Właśnie o nich. Na szczęście, gdy wrócili o drugiej w nocy, oddałam im twój list. Dwukrotnie go przeczytali. Spytali, kto list napisał. Powiedziałam im, że to ty i kim jesteś. Chwilę się naradzali i zadecydowali: „Szybko, trzeba wyjeżdżać bez wahania!”. Natychmiast przystąpili do pakowania waliz, kazawszy Zaspanemu dowiedzieć się, czy są jeszcze miejsca w dyliżansie, który o piątej rano wyjeżdżał do Besançon. Mieli szczęście – pozostały dwa miejsca. Zaspany je zarezerwował, ale żeby mieć pewność, że nikt miejsc nie przechwyci, opuścili hotel o czwartej rano. Ostatecznie byli już od godziny w drodze do Besançon, gdy w imieniu prawa zastukano do drzwi hotelu. Ale wyobraź sobie, byli tak niezręczni, że zapomnieli napisanego przez ciebie listu lub go zgubili. No i policjanci go znaleźli.

– Och, to bez znaczenia! List nie był podpisany, a nikt w Strasburgu nie zna charakteru mego pisma.

– Tak, ale napisany został na papierze z pieczątką hotelu Lanterne. Zwrócili się do mnie z pytaniem, kto pisał list na moim papierze.

– Tam, do licha!

– Wiesz dobrze, że raczej dałabym sobie wydrzeć serce, niż powiedziała im prawdę. Mój drogi biedaku, przecież by cię zabrali! Odpowiedziałam, że gdy goście proszą o papier listowy, dostarcza im się do pokoju papier hotelowy. A ponieważ w hotelu przebywa około sześćdziesięciu gości, to nie jestem w stanie stwierdzić, kto użył mego papieru do napisania owego listu. Chcieli mnie nawet zaaresztować. Odpowiedziałam, że jestem gotowa pójść z nimi, ale to się nie zda na nic, bo przecież to nie mnie obywatel Saint-Just kazał zamknąć w więzieniu. Przyznali rację mym argumentom i odeszli ze słowami: „Dobrze, dobrze, ale któregoś dnia…!”. Odpowiedziałam: „Szukajcie!”, no i szukają! Przyszłam cię jednak uprzedzić, abyś o sprawie nie wspomniał nikomu ani słowem. A jeśliby cię oskarżono, kategorycznie zaprzeczaj, że to ty napisałeś ten list.

– Jeśliby do tego doszło, będę wiedział, co mam robić, a tymczasem bardzo pani dziękuję, pani Teutch.

– I jeszcze jedna uwaga, mój mały poczciwcze. Gdy jesteśmy sami, możesz mnie nazywać panią Teutch. Ale w obecności innych zwracaj się do mnie w zauważalny sposób – obywatelko Teutch. Nie przypuszczam, by Zaspany był zdolny do podłego uczynku, ale to nadgorliwiec. A kiedy głupcy stają się nadgorliwcami, to tracę do nich zaufanie.

Po tym stwierdzeniu, które wskazywało zarówno na jej ostrożność, jak i na przenikliwość, pani Teutch się podniosła, zdmuchnęła migocącą na kominku świecę, bo nastał już dzień, i wyszła.

19 Su – ówczesna drobna moneta równa 1/20 franka (5 centymów).

20 Asygnaty – papierowe pieniądze emitowane we Francji podczas rewolucji, pokryciem dla nich były dobra narodowe, ich wartość ulegała ciągłej inflacji.

21 Luidor (fr. louis d’or – dosłownie złoty ludwik) – złota moneta z podobizną króla (Ludwika) bita od 1640 do 1791 roku.

22 Ci-devant – określenie nadawane przedrewolucyjnym arystokratom, można je tłumaczyć jako niegdysiejszy.

23 Beau harnais – dosłownie piękna uprząż.

24 Szkandela – płaskie mosiężne naczynie wypełnione gorącą wodą, żarzącymi się węglami lub inną substancją służące do ogrzewania pościeli, przodek termoforu.Rozdział VI

Mistrz Nicolas

Powyższa scena wywarła głębokie wrażenie, które każdy odebrał zgodnie ze swym charakterem. Najbardziej wzruszony był nasz uczeń. Oczywiście widywał on już kobiety ale po raz pierwszy kobieta była dlań objawieniem. Panna de Brumpt, jak już powiedzieliśmy, była cudownej urody i ta uroda zaprezentowana została chłopcu w warunkach, które dodatkowo ją podkreśliły. Toteż odczuł on dziwne zmieszanie, coś jakby bolesne ukąszenie w serce, gdy po wyjściu dziewczyny Schneider, wznosząc swój kieliszek, ogłosił, że panna de Brumpt została jego narzeczoną i wkrótce będzie żoną.

Co takiego wydarzyło się w saloniku? Jakich przekonujących słów użył Schneider, że osiągnął z jej strony tak szybką zgodę? Sądząc po pewności siebie w głosie gospodarza, młody człowiek nie miał najmniejszych wątpliwości, że dziewczyna wyraziła zgodę. Czyżby prosiła o chwilę rozmowy w cztery oczy po to, by mu się ofiarować? Coś takiego! Jakże więc bardzo ta czysta lilia, ta pachnąca róża musiała kochać ojca, by złączyć się z takim kolczastym krzewem, takim wstrętnym chwastem. Charles’owi wydawało się, że gdyby to on był ojcem tej niebiańskiej istoty, wolałby raczej sto razy umrzeć, niż ratować życie za cenę szczęścia swej córki.

Podobnie jak po raz pierwszy docenił piękno kobiety, tak po raz pierwszy spostrzegł, jaką przepaść może stworzyć brzydota między dwiema osobami odmiennej płci. A jakże brzydki był Euloge, co Charles zauważył po raz pierwszy! Jego szpetota była najgorszą ze wszystkich i nic nie było w stanie jej zmienić, bo wiązała się z brzydotą moralną, z odrażającym piętnem hipokryzji pozostawionym jeszcze w młodości na jego obliczu mnicha.

Charles zagłębił się w rozmyślaniach zwrócony w stronę, gdzie dziewczyna znikła, jakby go przyciągała ta sama siła, która heliotropowi50 każe się naginać w stronę zachodzącego słońca. Z otwartymi ustami, poruszając nozdrzami, zdawał się chłonąć cząstki zapachu, które ona rozpyliła na swej drodze. Obudziło się w nim młodzieńcze podniecenie. Tak jak w kwietniu płuca rozpiera oddychanie pierwszymi powiewami wiosny, tak jego serce napełniały pierwsze podmuchy miłości. To nie był jeszcze dzień, to wstawał tylko świt. To nie była jeszcze miłość, lecz tylko jej zwiastun.

Był gotów się podnieść, by podążać za magnetycznym prądem, by iść, nie wiedząc dokąd, jak czynią to młode wstrząśnięte serca, gdy nagle Schneider zadzwonił. Głos dzwonka wstrząsnął nim i sprowadził na ziemię z wysokości, na które się wspinał.

Pojawiła się stara służąca.

– Czy są służbowi huzarzy? – padło pytanie.

– Dwóch – odpowiedziała stara.

– Niech jeden z nich weźmie konia i jedzie po mistrza Nicolasa – rozkazał Schneider.

Kobieta wyszła, nie odpowiadając, co dowodziło, że wiedziała, o kogo chodziło.

Charles tego nie wiedział, lecz rozumiał, że tak jak toast wiązał się z wyjściem panny de Brumpt, tak głos dzwonka łączył się z toastem, a rozkaz wydany przez Schneidera – z głosem dzwonka. Wkrótce miał się dowiedzieć jeszcze czegoś nowego. Oczywiste dlań było również to, że pozostali trzej biesiadnicy wiedzieli, kim był mistrz Nicolas, bo pozostając w swobodnych stosunkach ze Schneiderem, o nic go nie zapytali. Charles miał ochotę zadać pytanie Monnetowi, ale nie śmiał z obawy, że Euloge je usłyszy i to on udzieli odpowiedzi.

Przez chwilę panowała cisza. Zdawało się, że jakiś niepokój ogarnął gości Euloge’a. Ani oczekiwanie na kawę, ani nawet podanie tego smakowitego napoju nie było w stanie choć częściowo uchylić żałobnej zasłony, którą ów jakże prosty rozkaz Euloge’a rozpostarł w powietrzu.

W ten sposób minęło dziesięć minut. Po ich upływie rozległy się trzy miarowe stuknięcia do drzwi. Biesiadnicy zadrżeli. Edelmann szczelniej zapiął ubranie, Young zakaszlał, a Monnet stał się równie blady jak kołnierz jego koszuli.

– To on! – marszcząc brwi, powiedział Euloge głosem, który Charles’owi wydał się zmieniony.

Drzwi się otworzyły i służąca zaanonsowała:

– Obywatel Nicolas!

Potem natychmiast się odsunęła, robiąc przejście zaanonsowanemu i pilnie się strzegąc, aby wchodzący jej nie dotknął.

Wszedł mały, chudy człowiek, blady i poważny. Ubrany był zwyczajnie, jak inni, a jednak w jego stroju, w jego wyglądzie, w całej osobie było coś szczególnego, coś, co pobudzało wyobraźnię.

Edelmann, Young i Monnet cofnęli swe krzesła. Jedynie Euloge swoje przesunął do przodu.

Mały człowiek postąpił dwa kroki do przodu, pozdrowił Euloge’a i z oczami utkwionymi w niego czekał, nie zwracając uwagi na innych.

– Jutro o dziewiątej wyruszamy – odezwał się Euloge.

– Dokąd?

– Do Plobsheim.

– Zatrzymamy się tam?

– Na dwa dni.

– Ilu pomocników?

– Dwóch. Twój mechanizm sprawny?

Mały człowiek z uśmiechem zrobił ramionami gest, który znaczył: „Też mi pytanie!”, a pełnym głosem dodał:

– Mam czekać przy bramie Kehl, czy tu przyjechać po ciebie?

– Przyjedziesz po mnie tutaj.

– Będę oczekiwał dokładnie o dziewiątej.

Mały człowiek zbierał się do wyjścia.

– Poczekaj – wstrzymał go Schneider. – Nie wyjdziesz, zanim nie wypijemy za pomyślność Republiki.

Kłaniając się, mały człowiek zaakceptował polecenie.

Euloge zadzwonił. Weszła kucharka.

– Kieliszek dla obywatela Nicolasa – rozkazał Schneider.

Wziął pierwszą z brzegu butelkę i lekko pochylił nad kieliszkiem, by nie zmieszać zawartości. Nieco czerwonego wina spłynęło do szkła.

– Nie piję czerwonego wina – oznajmił mały człowiek.

– Prawda! – przypomniał sobie Schneider i dodał ze śmiechem:

– Jesteś więc ciągle nerwowy, obywatelu Nicolas?

– Ciągle.

Euloge sięgnął po inną butelkę. Był to szampan.

– Masz! Zgilotynuj mi tę obywatelkę – polecił i się roześmiał.

Edelmann, Young i Monnet spróbowali go naśladować, ale im się nie udało.

Mały człowiek pozostał poważny. Ująwszy butelkę, wyciągnął zza pasa długi, szeroki i ostro zakończony nóż. Kilkakrotnie przesunął nim po szkle szyjki w kierunku otworu. Następnie jednym zdecydowanym ruchem noża utrącił zakończenie butelki razem z korkiem i oplatającym go drutem. Piana trysnęła jak krew z obciętej szyi, ale Schneider przechwycił strugę do wcześniej przygotowanego kielicha.

Mały człowiek obsłużył biesiadników. Okazało się jednak, że napełnił tylko pięć kieliszków, miast sześciu. Szkło Charles’a pozostało puste, a chłopak nie miał najmniejszego zamiaru reklamować przeoczenia.

Edelmann, Schneider, Monnet i Young trącili się kieliszkami z małym człowiekiem. Kielich Schneidera rozbił się przy tym. Albo stuknięcie było za silne, albo był to zły znak.

– Niech żyje Republika! – krzyknęła cała piątka.

Ale tylko czworo wypiło za jej zdrowie. W rozbitym szkle Schneidera nie pozostało nic.

Natomiast butelka zawierała jeszcze nieco wina. Schneider chwycił ją rozgorączkowaną dłonią i przyłożył otwór do ust. Lecz jeszcze szybciej od ust ją odsunął. Ostry brzeg obciętego szkła skaleczył mu wargi aż do dziąseł.

Z krwawiących ust rzucił przekleństwo, a butelkę rozbił u swych stóp.

– Czy nadal jutro o wyznaczonej godzinie? – spytał spokojnie mistrz Nicolas.

– Tak, i idź sobie do diabła! – warknął Schneider, przykładając do ust chusteczkę.

Mistrz Nicolas skłonił się i wyszedł.

Schneider na widok własnej krwi, która obficie płynęła, stał się blady i był bliski omdlenia. Opadł na krzesło. Edelmann i Young skoczyli do niego z pomocą. Natomiast Charles pociągnął Monneta za połę surduta.

– Któż to taki ten mistrz Nicolas? – spytał, drżąc z emocji po obejrzeniu sceny, która rozegrała się przed jego oczyma.

– To ty go nie znasz? – zdziwił się Monnet.

– Jakże mogę go znać, skoro jestem w Strasburgu dopiero od wczoraj?

Monnet nie odpowiedział nic, a tylko przejechał dłonią na wysokości swej szyi.

– Nie rozumiem – rzekł Charles.

Monnet ściszył głos.

– Czyż nie rozumiesz, że to kat?

Charles’a przeszedł dreszcz.

– Zatem mechanizm to…

– Dalibóg!

– Ale co Schneider z gilotyną będzie robił w Plobsheim?

– Przecież powiedział, będzie się żenił!

Charles uścisnął zimną i wilgotną dłoń Monneta i wysunął się z jadalni. Jak poprzez krwawą mgłę zaczynał dostrzegać prawdę!

50 Heliotrop – roślina o drobnych, silnie pachnących kwiatach, której liście zwracają się w stronę słońca i podążają za jego ruchem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: