- W empik go
Biały bez - ebook
Biały bez - ebook
W cieniu szwedzkich letnich dni, gdzie światło spotyka się z ciemnością, Lund staje się miejscem tajemniczej zbrodni.
Nadchodzi lato w Szwecji, na uniwersytecie w Lund studenci cieszą się na zbliżające się wakacje. Jednak spokój słonecznych dni gwałtownie się kończy, gdy w miejskim parku zostaje odnalezione okaleczone ciało młodej dziewczyny, a w okolicy dochodzi do brutalnego pobicia. Każda z ofiar ma biały bez w dłoni.
Obie sprawy zostają przydzielone inspektorce policji Sarze Vallén, której syn staje się głównym podejrzanym już na samym początku dochodzenia. Sara zaczyna prowadzić własne śledztwo, aby ratować swoje dziecko.
„Biały Bez" jest pierwszą częścią serii o Sarze Vallén i jej kolegach z policji w Lund.
Idealna dla fanek i fanów Camilli Läckberg!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-1395-3 |
Rozmiar pliku: | 514 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szedł przez park wzdłuż alei Gyllenkrok, w kierunku budynku dawnej mleczarni spółdzielczej. Jego chód był trochę niepewny, typowy dla nastolatka, który nie osiągnął jeszcze pełnej dojrzałości. Nie był już dzieckiem, ale brakowało mu dobrych kilku lat do stania się dorosłym mężczyzną. Sam oczywiście uważał się za rozsądnie myślącego i w pełni ukształtowanego młodego człowieka.
Jego buty były nieskazitelnie białe i wyglądały na nowe. Nucił pod nosem znaną melodię, wyraźnie szczęśliwy i zadowolony z życia.
Słońce jeszcze nie wzeszło, ale nad horyzontem już zdążyła zarysować się różowa poświata zbliżającego się świtu. Nadal jednak było ciemno.
Przeszedł przez groblę, natrafiając po drodze na kałużę, którą zręcznie przeskoczył. Wszechobecna zieleń była soczysta, a liście okolicznych drzew i krzewów zachęcały do spędzenia tu odrobiny czasu. Chłopak bez pośpiechu podążał przed siebie pełen młodzieńczej radości i ufności względem otaczającego go świata.
Park był pełen różnorakiej roślinności, jedynie pod drzewami można było znaleźć wolny skrawek trawy. Nastolatek z rozmarzeniem pomyślał, że chętnie spędziłby tu trochę czasu z dziewczyną. Lato było cudowne, a już za chwilę miały się zacząć wakacje.
Jego włosy były krótko ścięte, ciemne, prawie czarne i nastroszone jak u kozy. W świetle wschodzącego słońca widać było białą ukośną linię na jego czole. Był to ślad po upadku z drzewa w dzieciństwie. Teraz chłopak odruchowo dotknął dłonią gładkiej blizny, po czym nagle się zatrzymał i przestał nucić wesołą melodię. W krzakach zamigotało coś białego. Od razu wiedział, że ma do czynienia z czymś bardzo dziwnym.
Przyjrzał się uważnie i spostrzegł wystającą z listowia stopę. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi, ale nie można było mieć co do tego żadnych wątpliwości. Poczuł ogarniającą go nagle falę mdłości, ale zmusił się, by ponownie spojrzeć w stronę pobliskiego rododendronu.
Na początku nie był pewien, co właściwie powinien zrobić, jednak w końcu zdecydował się podejść bliżej, a później nawet kucnął, by dokładnie się przyjrzeć znalezisku.
Przed nim leżała naga dziewczyna. W pozycji embrionalnej, z wyjątkiem lewej nogi, która pozostała wyprostowana. Jej klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała.
Szukając nerwowo telefonu komórkowego, przyglądał się leżącej. Coś wydobywało się z jej ust, barwiąc skórę na ciemny kolor. „Krew” – pomyślał. „To nie może być nic innego”. Wybrał drżącymi palcami numer alarmowy 112. Modlił się w głębi duszy, by ktoś szybko odebrał. Cały czas oddychał ciężko.
– Sto dwanaście, komenda główna policji, Stefan.
Chłopak usłyszał w słuchawce spokojny i pewny siebie męski głos. Szybko odetchnął.
– W Stadsparken leży naga dziewczyna. Tuż przed budynkiem byłej mleczarni.
– Dobrze. Czy możesz podać więcej szczegółów?
Głos w telefonie pozostawał bardzo spokojny.
– Znajduje się dokładnie pomiędzy groblą a ścieżką prowadzącą do mleczarni. Musicie się pospieszyć. Ona dziwnie oddycha, bardzo wolno. A z jej ust leci krew. Dużo krwi.
Johannes co chwilę spoglądał na zegarek. Dziewczyna nadal oddychała. Powoli. Poza tym w ogóle się nie ruszała. Chłopak nie odważył się jej dotknąć.
Nagle dostrzegł w niewielkiej odległości szary cień.
Zmrużył oczy, żeby zorientować się, z kim ma do czynienia. Zamaskowana postać zaczęła gwałtownie zbliżać się w jego kierunku. Johannes zesztywniał ze strachu.2
Biegł. Jego ciało było lekkie, a myśli jasne i precyzyjne.
„Zygzakiem” – pomyślał. „Muszę ich zgubić”. Poruszał się pewnie pomiędzy krzakami a niskimi siatkami zabezpieczającymi rośliny. Najpierw trafił na chodnik, a następnie z powrotem na trawę rosnącą wokół drzew, by w końcu znów znaleźć się na ścieżce, po której poruszał się tak szybko, jakby ziemia pod nim była rozgrzana do czerwoności.
Przed sadzawką zmienił kierunek ucieczki i trafił na Svanegatan, kontynuując swój sprint cicho jak kot. Potem skręcił w lewo w Grönegatan.
Słyszał swój przyspieszony oddech. Czy nie był przypadkiem zbyt głośno? Co ona sobie myślała? Że ujdzie jej to płazem? Że sama może o sobie decydować? Gdy pojawiła się w jego myślach, niemal stracił oddech, a serce zabiło mocniej. „Była zwykłą dziwką” – pomyślał. Gałązka bzu, którą zostawił w jej dłoni, była świetnym pomysłem. Ten kwiat pachniał tak mocno, że powinien doskonale ukryć odór rozkładającego się ciała. Nikt nigdy nie zrozumie, co dla niej zrobił. A przecież wyzwolił ją ze szponów Szatana.
Zatrzymał się przy jednej z bram, wszedł na schodki prowadzące do wejścia. „Trzeba ich zmylić” – pomyślał. Pobiegł w prawo i przystanął pomiędzy dwoma budynkami. Spoglądając w kierunku okien, przesuwał się wolno wzdłuż jednej ze ścian, aż dotarł do następnej bramy. Tam zdjął buty, uspokoił oddech, odczekał dłuższą chwilę, po czym zachowując niemal absolutną ciszę, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Już wcześniej postępował podobnie, więc nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Na podwórku było bardzo spokojnie, w żadnym z okien nie paliło się światło.
Ostrożnie zapukał do jednego z mieszkań.
– Jak ty wyglądasz? Wejdź.
Wśliznął się do wnętrza, nic przy tym nie mówiąc. Był cały we krwi. Rozebrał się do naga i poszedł pod prysznic.
Gdy wyszedł z łazienki, w mieszkaniu nie było już nikogo poza nim. Ubrał się w dres, który leżał na łóżku.3
Malva Gran była dowódczynią nocnego patrolu, ale teraz zawzięcie czyściła wymiociny z tylnego siedzenia radiowozu. Pijak o ksywie Szczur zwymiotował, bo Peter Matsson prowadził jak idiota. Sprawca zamieszania stał teraz nieopodal, jedząc kiełbasę z purée ziemniaczanym i jak gdyby nigdy nic śmiał się z rozzłoszczonej Malvy.
Na początku kobieta była pod urokiem tego przystojnego i silnego faceta. Po krótkim czasie zmieniła jednak zdanie. Peter był zadufanym w sobie gburem, z zauważalną skłonnością do agresji. Gdy był w złym humorze, miał tendencję do wyżywania się na wszystkich w swoim otoczeniu.
Malva właśnie wycierała ostatnie zabrudzenia z siedzenia, kiedy usłyszała głos w radiu.
– Trzy dziewięć dziesięć, zgłoś się, tu siedem zero.
Matsson leniwie odebrał zgłoszenie od operatora.
– Trzy dziewięć dziesięć, słucham.
– Przy wejściu do Stadsparken od strony dawnej mleczarni. Mężczyzna o imieniu…
Operator zamilkł na sekundę, ale zaraz odezwał się ponownie.
– Johannes. Pospieszcie się, trzy dziewięć dziesięć.
Malva zareagowała bez chwili wahania. Peter rzucił na chodnik tackę z kiełbasą i oboje wsiedli szybko do radiowozu. Gran wyrzuciła jeszcze śmierdzące wymiocinami chusteczki.
Jadąc na sygnale, policjantka poczuła, jak gwałtownie przyspiesza jej puls. Spojrzała na Matssona, który wykazywał te same oznaki podwyższonego poziomu adrenaliny. Gdy zachodziła taka trzeba, potrafił być szybki jak błyskawica, czego nie mogła mu odmówić pomimo niechęci do jego osoby.
Malva ponownie połączyła się z centralą i poinformowała, że właśnie dotarli na miejsce. Wyjęła swoją komórkę ze skrytki i szybko wysiadła.
„Pewnie to chodnik pomiędzy dawną mleczarnią a groblą” – pomyślała, idąc we wskazane miejsce. Nie słyszała nic niepokojącego. Drzewa w parku nie przepuszczały zbyt wiele światła, słońce było jeszcze za nisko. W pobliżu nie było żywej duszy.
– Halo? – zawołała Malva. –Halo? Jest tu kto?
Peter szedł zaraz za nią.
– Co to, u diabła, miało znaczyć?
Matsson wyglądał na zawiedzionego.
– Nie jestem pewna. – Malva momentalnie uciszyła Petera. – Słyszałeś? Chyba ktoś tu jęczy.
Policjantka wskazała na jedną ze ścieżek. W niewielkiej odległości od nich leżała jakaś postać. Malva przyspieszyła kroku. To był młody chłopak.
W tej samej chwili usłyszała wyraźnie dźwięk syreny karetki. Przed ambulansem jechał jeszcze radiowóz, widocznie pokazując drogę.
– On żyje – zawołała Malva.
– Widziałem go, pobił mnie – wyszeptał chłopak, po czym wskazał na rododendron.
– Ona leży tam.
Peter Matsson i Malva Gran szybko udali się we wskazanym kierunku.
– O Boże! – wyrwało się policjantce.
Peter od razu przykucnął przy głowie dziewczyny.
– Kurwa, to jest chore.
Wyczuł jej wolny puls i sprawdził oddech, ale nie za bardzo wiedział, co ma dalej zrobić.
Usłyszał dźwięk klikania w komórce i lampa błyskowa oświetliła miejsce zdarzenia. To była groteskowa scena. Gran schowała się za swoim aparatem.
Ratownicy przybyli na miejsce zdarzenia i błyskawicznie zabrali dziewczynę do szpitala. Jednak jej stan nie wróżył nic dobrego. Malva widziała to w ich oczach.
– Siedem zero do wszystkich patroli w Lund.
Stefan z Komendy Głównej Policji zebrał pięć dostępnych radiowozów.
– Siedem zero do wszystkich patroli w Lund. Przechodzimy na kanał sześćdziesiąt. Wszystkie informacje na kanale sześćdziesiątym. Odbiór.
„Już jest za późno” – pomyślała Malva, przydzielając przybyłym policjantom kolejne strefy poszukiwań. Park nie był w żaden sposób zamknięty i można było go łatwo i niepostrzeżenie opuścić.
Johannes siedział nadal na ziemi. W jednej dłoni trzymał biały bez. Zapach kwiatów był bardzo intensywny. Peter znów kucnął, tym razem przy chłopaku.
– Był bardzo wysoki, wyglądał na wielkiego mężczyznę. Miał olbrzymie ręce. Tak mi się wydawało, ale było jeszcze ciemno. Nie mogę mieć co do tego pewności. Myślę, że był… mniej więcej tego wzrostu. – Johannes wskazał ręką na miejsce ponad swoją głową. – Był w każdym razie wyższy ode mnie – kontynuował chłopak.
Od razu było widać, że bardzo się męczy, mówiąc to wszystko.
– Jak to się stało, że trzymasz gałązkę bzu w dłoni? – zaciekawił się Peter.
– Nie wiem, to pewnie on mi ją włożył, ten co mnie pobił.
– Gdzie cię uderzył? – zapytał Matsson.
– W brzuch, wtedy straciłem przytomność. Dalej już nic nie pamiętam.
Malva poszła do radiowozu i przyniosła koc, widząc, jak chłopak się trzęsie. „Jest w szoku” – pomyślała.
– Siedem zero, zgłoś się, tu trzy dziewięć dziesięć.
– Siedem zero, odbiór. – Głos Stefana rozbrzmiał w głośniku.
„Super – pomyślała Malva – on przynajmniej jest spokojny”.
– Potrzebujemy tutaj techników i dyżurującego śledczego, odbiór.
– Pies tropiący jest w drodze, trzy dziewięć dziesięć. Oficer dyżurny wkrótce się z wami skontaktuje.4
Komisarz Sara Vallén miała ciężki dzień w pracy. Ostatnio była zmuszona rozwiązywać sama wszystkie problemy, ponieważ jej przełożony był na zwolnieniu lekarskim. Była tym wyraźnie zmęczona.
Znalazła się w pokoju, którego drzwi były otwarte. Za nimi stał jej ojciec z siekierą w dłoni. Po podłodze wił się wąż, a ona sama nie mogła się ruszać, była jak sparaliżowana. Nagle ojciec krzyknął coś i rzucił się z siekierą na węża. Gad jednak dalej zbliżał się w jej kierunku, zręcznie unikając opadającego ostrza. Zasyczał, a na końcu jego języka widać było dwa dzwonki, które głośno hałasowały. Roztrzęsiona Sara przycisnęła się do ściany, ale dźwięk trwał i stawał się coraz bardziej dojmujący. Obudziła się nagle, zlana zimnym potem.
– Vallén – powiedziała, odbierając telefon i jednocześnie uspokajając oddech.
– Cześć, tu oficer dyżurny Kjell Stigsson.
– Tak?
Sara usiadła na łóżku i przetarła oczy, aby całkowicie się rozbudzić.
– Znaleźliśmy pobitą, nieprzytomną dziewczynę w Stadsparken w Lund. Z tego, co zrozumiałem, jej obrażenia są poważne. Istnieje ryzyko, że nie przeżyje.
– W Stadsparken? To niedaleko ode mnie. Zadzwonię po techników i za jakąś godzinę będą na miejscu. Ja przyjadę za jakieś dziesięć minut.
– Dobrze, mamy na miejscu psa, który wkrótce zacznie szukać śladów – powiedział Stigsson. – Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia, gdy nadszedł jakiś przypadkowy chłopak, który zobaczył ofiarę. Mam nadzieję, że stan dziewczyny ulegnie szybkiej poprawie. Powodzenia!
Sara już zaczęła się ubierać. Zawsze starannie przygotowywała ubranie, gdy miała dyżur. To był jej rytuał. Biustonosz, bluza i spodnie. Sportowe buty leżały na podłodze pod krzesłem. W domu była bałaganiarą. Jej szafa zwykle wyglądała jak po przejściu tajfunu. To były dwie całkowicie różne części jej osobowości, Sara policjantka i Sara prywatnie.
Vallén wsiadła do samochodu, starego, zardzewiałego saaba 900, jednocześnie dzwoniąc do Jörgena Berga i Rity Anker.
– Stadsparken. Będę się streszczać, bo sprawa jest pilna. Jadę na miejsce zdarzenia – powiedziała Sara, rozpoczynając rozmowę z kolegami z wydziału.
Komisarz Vallén musiała od podstaw stworzyć grupę do spraw poważnych przestępstw i nie było w tym nic dziwnego, że wybrała do niej swoich dawnych kolegów z wydziału kryminalnego. Wszyscy czuli się trochę nieswojo w swoich nowych rolach. Tworzyli zespół, który przez wiele lat świetnie współpracował, ale niedawno przydzielono ich do nowych zadań. Nic nie było już takie jak wcześniej. Sara musiała dopiero poznać mechanizmy działania swojej nowej placówki, ale w sytuacji takiej jak ta doskonale wiedziała, co ma robić.
– Jestem najbliżej – powiedziała Rita, która mieszkała na Grönegatan.
– Ja właściwie to już jestem gotowy do wyjścia – stwierdził Jörgen. – Będę w parku za jakieś piętnaście minut.
Sara szybko streściła to, czego zdążyła dowiedzieć się na temat tej sprawy.
– Widzimy się na miejscu, do zobaczenia – zakończyła rozmowę. Potem zadzwoniła jeszcze do Jonny’ego Svenssona i Torstena Venngrena, którzy pracowali w okręgu Malmö. Powtórzyła im dokładnie to samo, a gdy się rozłączyła, zapanowała absolutna cisza.
Nagle ogarnął ją niepokój. Czy dziewczyny były w domu? Nie sprawdziła tego. Po prostu wsiadła do auta, myśląc tylko o wezwaniu. „A gdyby to któraś z nich była ofiarą?” – pomyślała. Ponownie wyjęła telefon i wybrała numer komórki jednej z córek. Odpowiedział jej zaspany młody głos. Sara poczuła się uspokojona, gdy zirytowana nastolatka potwierdziła, że wraz z siostrą bliźniaczką są bezpieczne w domu.
Komisarz dodała gazu.
Zatrzymała gwałtownie samochód przed barierkami i pobiegła w kierunku migających świateł radiowozu, który stał zaparkowany w pobliżu dawnej mleczarni.
Dowódczyni nocnej zmiany podeszła do niej. Była to ładna, młoda dziewczyna o ciemnych włosach związanych w koński ogon. Wyglądała na zupełnie spokojną, pomimo sytuacji, w której się znalazła.
Kobieta wyciągnęła dłoń, żeby się przywitać.
– Malva Gran – przedstawiła się policjantka.
– Sara Vallén, będę prowadzić to śledztwo.
– To może pokażę miejsce zdarzenia – powiedziała Gran. – Mamy również podejrzanego. Został zatrzymany i ma być przesłuchany, po czym prokurator podejmie decyzję, co dalej. Oficer śledczy przeprowadził już pierwsze czynności sprawdzające.
– To dobrze. Czy znamy już dane dziewczyny?
Sara próbowała ukryć swój niepokój, przyjmując służbowy ton. Obawiała się, że ofiarą może być jakaś znajoma jej córek.
– Nie, jeszcze nie. Karetka zabrała ją prosto do szpitala. Strasznie krwawiła… Miała odcięty język.
Komisarz skrzywiła twarz w grymasie obrzydzenia.
– To szaleństwo – stwierdziła. – Musiało to strasznie wyglądać.
– Tak, potworny widok – potwierdziła Malva. – Choć oprawca nie zdołał usunąć całego języka, to jednak zniknęła spora jego część.
– W jakim świecie my żyjemy – podsumowała smutno Vallén. Pomimo wielu lat pracy w policji, gdzie często spotykała się z brutalną przestępczością, nigdy nie potrafiła ukryć przerażenia na widok bezsensownego aktu przemocy.
– Język leżał tuż obok ofiary.
– Więc to jest miejsce zbrodni?
– Na to wygląda, ale nie mamy pewności. Technicy odpowiedzą na to pytanie – stwierdziła Malva.
Sara tylko kiwnęła głową.
– Dziewczyna miała gałązkę bzu w dłoni. Dziwnie to wyglądało, trochę jak jakiś symbol. Chociaż ciężko znaleźć związek pomiędzy odciętym językiem a bzem…
– Jasne, prawdopodobnie jednak to coś oznacza – odpowiedziała komisarz.
Podążyła za Gran w kierunku wzniesienia, które znajdowało się w pewnej odległości od krzaka rododendronu, gdzie wcześniej leżała dziewczyna.
Wszystko było ogrodzone i panowała pełna napięcia cisza. Jedynym dźwiękiem, który ją przerywał, były słyszane od czasu do czasu trzaski policyjnego radia.
– Chłopak, który ją znalazł, też miał gałązkę bzu w dłoniach – poinformowała Malva, uciekając wzrokiem w bok.
Sprawiała wrażenie przerażonej, jednak wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Nazywa się Johannes Vallén.5
Sara czuła, że ziemia usuwa się spod jej stóp. Odwróciła się, by uciec stamtąd jak najdalej. Szybko jednak zebrała się w sobie, stanęła w rozkroku, próbując złapać równowagę.
– To jest niemożliwe – powiedziała i pospiesznie ruszyła przed siebie, zostawiając młodą policjantkę samą.
– Dopiero zaczęliśmy pracę, jeszcze wszystkiego nie wiemy – krzyknęła za nią Malva.
– Oczywiście – odpowiedziała Sara. – Ale to po prostu niemożliwe, żeby mój syn zrobił coś takiego. Rozumiesz?
Policjantka spojrzała na prowadzącą śledztwo z niekłamanym szacunkiem. Podziwiała siłę, którą wykazała się Vallén, jednak nie potrafiła przestać myśleć o niej jako o matce potencjalnego przestępcy. Zacisnęła pięści i stwierdziła, że najważniejsze to zachować obiektywizm.
Virro węszył wokół krzaka rododendronu. Miał specjalne szelki zamiast zwykłej obroży. Jego przewodnik prowadził go na długiej smyczy. Pies trzymał głowę dosyć wysoko na ziemią, co oznaczało, że ślady były świeże. Kręcił się wkoło, niepewny, który trop ma wybrać. Fredrik, jego pan, mruczał pod nosem coś do siebie. Zbyt wiele osób tędy chodziło. W końcu ruszył z czworonogiem w stronę, w którą prawdopodobnie pobiegł poszukiwany. Na żwirowej drodze widoczne były ślady stóp.
Virro złapał trop i przyspieszył. Trochę bardziej pochylił głowę, węsząc energicznie.
Nie wiadomo było, kiedy dokładnie sprawca stąd uciekł, ale zwierzę zdołało zwietrzyć ślad. Fredrik podążał za swoim czworonogiem, aż dotarli na Svanegatan. Pies zatrzymał się tam na krótką chwilę, obwąchał okolicę, po czym kontynuował tropienie. Przewodnik w ciszy cały czas szedł za Virrem.
Ślad ponownie zanikł na drodze żwirowej prowadzącej w kierunku sadzawki. Zdezorientowane zwierzę znów się zatrzymało, aby znaleźć właściwy trop. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś szedł zygzakiem, aby utrudnić prace tropicielowi. Różnego rodzaju podłoża sprawiały, że Virrowi jeszcze trudniej było wyczuć właściwy zapach, jednak nie poddawał się i szedł dalej.
Smycz lekko stukała, ale oprócz niej słychać było jedynie sapanie psa. Nagle czworonóg gwałtownie się zatrzymał, zawrócił i pobiegł w stronę Högevallsbadet. Przez pewien czas kontynuował bieg z nosem przy ziemi, by przy sadzawce skręcić w prawo w Svanegatan.
„Asfalt” – pomyślał Fredrik. „Niedobrze. To może oznaczać, że zwierzę zaraz straci trop”. Jednak Virro ponownie coś wyczuł i trzymał głowę blisko chodnika, dochodząc aż do Grönegatan. Pies stanął tam przed jedną z bram i rozglądał się niepewnie. W tym miejscu trop był słabszy i czworonóg ewidentnie miał trudności. Sapał i spoglądał na swojego pana. Później zaczął obwąchiwać ścianę wzdłuż kolejnej bramy, po czym podniósł nogę i się wysikał. Fredrik próbował otworzyć ciężkie wrota, ale bez powodzenia. Najpierw pomyślał, że właśnie tam mógł się ukryć sprawca, jednak szybko porzucił to założenie. Virro po prostu stracił trop. Szkoda. Przewodnik był przyzwyczajony do tego typu sytuacji i wiedział, że zarówno on, jak i pies dali z siebie wszystko. Taka była specyfika tej pracy. Raz się udawało, a raz nie.
– Siedem trzy dziesięć do trzy dziewięć dziesięć. Przewodnik wzywa dowódcę nocnej zmiany.
– Odbiór – odpowiedziała Malva.
– Pies stracił trop. Jesteśmy na Grönegatan, niedaleko miejsca zdarzenia.
– Zrozumiałam.6
– Ma siedemnaście lat, wkrótce są wakacje, chyba sam rozumiesz, że nie mogę zabronić mu wychodzić z domu. Poza tym on nie jest zbrodniarzem, to pomyłka, Göran. Poprosiłam znajomą prawniczkę o pomoc – zdążyła powiedzieć Sara, zanim jej były się rozłączył. – Mój eksmąż – z zażenowaniem bąknęła komisarz w stronę Malvy, która stała obok.
Policjantka pokiwała tylko głową ze zrozumieniem. Zachowanie prowadzącej śledztwo wskazywało na to, że dystansuje się od minionych wydarzeń. Gran ponownie uświadomiła sobie, jak silna musi być Vallén.
– Prawdziwy sprawca mógł uciec stąd w ciągu zaledwie kilku minut – stwierdziła Sara.
Mówiła szybko z wyraźnym sztokholmskim akcentem, ciągle przy tym mrugając. Wiedziała, że może to sprawiać wrażenie poczucia wyższości nad rozmówcą, jednak nie panowała nad tym odruchem w trudnych sytuacjach.
Cały czas myślała głównie o Johannesie. W głębi serca czuła, że to niemożliwe, aby jej syn, który był szczerym i dobrym człowiekiem, popełnił tak straszny czyn. Zaistniałe fakty sprawiły jednak, że zaczynała nabierać pewnych wątpliwości, nawet jeśli wcześniej była przekonana, iż to nie on dokonał tego przestępstwa. W końcu postanowiła, że na razie nie będzie zbyt dużo o tym myśleć.
Spojrzała w stronę parku i zobaczyła, że w jej kierunku idą Rita Anker i Jörgen Berg. Po krótkiej chwili usłyszała zatrzymujący się samochód, a potem ujrzała jeszcze Jonny’ego Svenssona i Torstena Venngrena.
Komisarz opowiedziała im o tym, co zaszło. Najpierw nie była pewna, czy ujawnić informację, że to jej syn jest podejrzany, lecz prawie natychmiast zdecydowała, że nie może tego zataić. Jej współpracownicy patrzyli na nią bez współczucia.
– W takim przypadku nie możesz poprowadzić tego śledztwa – powiedział Jonny Svensson.
– Na razie nie mamy nikogo innego, a z czasem wszystko się jakoś ułoży, przecież Johannes tego nie zrobił. I to by było na tyle.
Sara spoglądała na swój zespół ponurym wzrokiem. Nie było sensu więcej dyskutować na ten temat. Wszyscy podzielali jej zdanie.
Jonny chciał jeszcze coś dodać, ale machnął tylko ręką i zapalił papierosa. Nauczył się takiego postępowania przez wiele lat służby w policji.
Zebrani przeszli pod taśmą zabezpieczającą i ostrożnie przedostali się na miejsce zbrodni. Malva cały czas im towarzyszyła. Vallén zwróciła się do niej.
– Dopilnuj, żeby taśma została nienaruszona, i wyślij kogoś na Grönegatan – powiedziała, dziwiąc się samej sobie, że nadal może myśleć logicznie.
Dowódczyni zmiany już miała nadać odpowiedni komunikat przez radio, ale Sara powstrzymała ją, chcąc jeszcze coś dodać.
– Moi ludzie zajmą się resztą.
Wskazała na Ritę i Jörgena. Anker nie mogła już dłużej wytrzymać. Chciała natychmiast zająć się sprawą. Berg znał styl jej pracy, więc jak zwykle się dostosował i razem opuścili park.
Vallén skinęła w kierunku Jonny’ego i Torstena.
– Wy dwaj pójdziecie na Svanegatan i aleję Gyllenkrok.
Gdy tylko zespół ruszył do pracy, pojawili się technicy. Sara wskazała im miejsce zdarzenia.
– Dobrze, że już jesteście. Niestety wiele osób tędy przechodziło. Wiem, że znaleziono ślady, które różnią się od pozostałych. Wyglądają tak, jakby ktoś szykował się do szybkiego biegu.
Technicy tylko pokiwali głowami, taka sytuacja często występowała w ich pracy.
– Znajdziecie tam na pewno odciski obuwia policjantów i ratowników medycznych, nie mogliśmy tego uniknąć – kontynuowała.
– Czy masz nam do przekazania jeszcze jakieś ważne informacje? – zapytał szef techników Ove Ovesson.
– Tak, pies zgubił trop przy bramie na Grönegatan.
– Trzeba od razu zabezpieczyć ten teren – stwierdził drugi technik Bengt Karlsson. – Tam mogą być ślady, które pomogą w śledztwie.
Technicy od razu zaczęli ostrożnie badać miejsce, o którym mówiła komisarz. Karlsson ustawił aparat na statywie, aby sfotografować teren pod różnymi kątami.
Mężczyźni w białych kombinezonach wyglądali jak istoty z innego świata.7
W głowie Sary kłębiły się myśli, które głównie dotyczyły sytuacji jej syna. Aż podskoczyła, gdy Ove „Cień” Ovesson cicho podszedł do niej od tyłu. Jego ksywa nie wzięła się znikąd.
– – Znaleźliśmy dużo materiału – powiedział. – Tak to zwykle bywa na terenie, po którym przemieszcza się dużo osób. Teraz pobierzemy odciski obuwia od wszystkich ratowników i policjantów, których wskażesz.
Sara kiwnęła głową.
– – Zaraz się tym zajmę – stwierdziła zdecydowanie.
Techniczne aspekty zawodu, który wykonywała, były jej dobrze znane. Dzięki racjonalnemu podejściu łatwiej jej było zachować równowagę.
– – Lekarz sądowy powinien niedługo zbadać dziewczynę.
Sara zwróciła się do Gran.
– – Czy otrzymaliśmy już jakieś meldunki od funkcjonariuszy wyznaczonych do poszukiwań?
– – Tak – powiedziała Malva. – Niestety dotychczas nic nie znaleźli. Nawiasem mówiąc, byłam z kolegą przy tym krzaku. Razem prowadziliśmy akcję ratunkową.
– W porządku, dopilnuj tylko, aby i on przekazał odcisk swojego obuwia – poprosił Ovesson. – Na oko widzę, że ty masz za małe stopy. Nie potrzebujemy dodawać sobie niepotrzebnych obowiązków. Czy twój kolega pali?
Powszechnie wiadomo było, że Ove nienawidzi palaczy. A palących policjantów to już zupełnie nie mógł znieść.
– Z uzależnionymi od tytoniu zawsze są jakieś problemy. Wszędzie potem walają się jakieś pety, bywa nawet, że na miejscu zbrodni.
– – Nie, nie pali.
– – To dobrze, nie będziemy więc pobierać od niego DNA, wystarczy odcisk buta.
Sara przywitała się z zastępcą dowódcy nocnej zmiany i od razu spojrzała na jego wielkie stopy.
– – Musisz zostawić odcisk swoich butów technikom – powiedziała, wskazując na mężczyzn w białych kombinezonach.
Polecenie zabrzmiało bardziej jak rozkaz niż prośba. Peter Matsson skinął głową i wbrew swojemu nawykowi nie zaprotestował, choć musiał czuć się upokorzony tym, że Malva była przy tej sytuacji.
Wzdrygnął się tylko i poszedł podpisać protokół, który właśnie sporządził. W czasie służby w policji napisał wiele takich raportów. Czytając je punkt po punkcie, można było prześledzić kolejność podejmowanych decyzji i wykonywanych po nich zadań. Wiedział również, że od razu należy wszystko skrupulatnie zapisywać, bo potem trudno było poprawnie zrekonstruować wydarzenia. Ponadto dokument miał być dołączony do materiałów badanych we wstępnym dochodzeniu. Zignorował jednak polecenie o zostawieniu odcisków buta, uważając to za grubą przesadę.
Uśmiechnął się krzywo, gdy przewodnik psa tropiącego podszedł do niego, pytając:
– – Co tak szczerzysz zęby?
– – Bez jakiegoś szczególnego powodu. Śmieję się z prowadzącej śledztwo. Kąśliwa baba.
– – Aha. Ja natomiast słyszałem, że jest miła i bardzo kompetentna – odpowiedział Fredrik.
Matssonowi od razu zrzedła mina, a jego rozmówca poczuł się usatysfakcjonowany. Peter tak naprawdę był zwykłym chamem. Wszyscy, którzy z nim pracowali, to wiedzieli. Treser czworonoga nie był tu żadnym wyjątkiem. Odwrócił się i ruszył w stronę Malvy Gran.
Sara w tym czasie zwróciła się do Ovego Ovessona, mając świadomość, że na pytania, które zada, zapewne nie otrzyma wyczerpujących odpowiedzi. Mimo wszystko nie mogła się powstrzymać.
– – Czy znaleziono ślady walki?
– – Nie za dużo. Jednak jakieś zajście miało tu miejsce, nie da się temu zaprzeczyć. Wydaje mi się, że dziewczyna dość szybko straciła przytomność. Nie jestem pewien, ale tak to wygląda. Pewnie później dowiemy się, czy ofiara doznała jakichś konkretnych obrażeń podczas obrony. Na razie nie znaleźliśmy żadnej broni ani innych ostrych narzędzi.
– Dobrze – powiedziała Sara, czując przypływ nadziei.
– – Dobrze? – Ove spojrzał na nią pytająco. – Co z tobą?
– – Nie mówiłam o tym nikomu z wyjątkiem moich najbliższych współpracowników, ale chłopak, który ją znalazł, to mój syn. Został zatrzymany i będzie przesłuchiwany. Chyba jest teraz głównym podejrzanym.
Warga komisarz zaczęła lekko drżeć.
– – Co ty mówisz? – Ovesson niemal krzyknął.
– – Wiem na pewno, że to nie on jest sprawcą, wiec cieszę się, że nie znaleziono żadnej broni. W tej chwili to tylko wzmocniłoby podejrzenia, a analiza DNA i tak wszystko rozstrzygnie.
– – Jeśli w ten sposób na to spojrzeć… – stwierdził z zamyśleniem Ove, wyraźnie nie do końca przekonany, że takie rozumowanie jest słuszne. Jednak nie ciągnął dalej tego tematu. – Ale czy w takim razie powinnaś teraz tutaj być?
– – Tak, tata Johannesa jest z nim przez cały czas. Ja później też się tam udam, ale najpierw będę musiała zadbać, aby wyznaczono inną osobę do prowadzenia śledztwa. Jednak na razie muszę wykonywać swoje obowiązki.8
– Czy to naprawdę ja mam prowadzić przesłuchanie Johannesa? Chodzi mi o to, że się przyjaźnimy – zapytał Torsten Venngren, gdy wrócił ze Svanegatan. Jonny’emu Svenssonowi przydzielono do pomocy innego funkcjonariusza.
– Tak, a poza tym już nie pracujemy w tym samym wydziale – odpowiedziała Sara. – Zresztą na razie to ja prowadzę to śledztwo – dodała.
Wiedziała, że robi wrażenie bardziej zdecydowanej i pewnej siebie niż w rzeczywistości. Tak naprawdę była kłębkiem nerwów, serce biło jej bardzo szybko, a żołądek bolał ze strachu. Jednak cały czas potrafiła myśleć racjonalnie. Psycholog powiedział jej dawno temu, że najmocniejszą cechą jej osobowości jest racjonalizm. Tego dnia dziękowała opatrzności za ten dar. Torsten był jedyną osobą, której bezgranicznie ufała. Miał zdolność, która sprawiała, że ludzie, z którymi rozmawiał, mówili wszystko, a nawet trochę więcej. Tymczasem on nigdy nie okazywał nikomu lekceważenia ani nie obrażał rozmówcy. Dzięki temu był najlepszym specjalistą od przesłuchań, jakiego spotkała przez wszystkie lata pracy w policji.
– Dobrze. Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę miał jakieś informacje. Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz – próbował ją pocieszać, śmiejąc się przy tym nerwowo.
„Kochany Torsten” – pomyślała Sara, ale skinęła tylko głową i wróciła do swoich obowiązków.
Inspektorzy Jörgen Berg i Rita Anker zapukali do drzwi budynku przy Grönegatan. Wiedzieli z doświadczenia, że w takich sytuacjach należy szybko działać. Niebiesko-biała taśma odgradzała wejście do posesji w miejscu, gdzie zatrzymał się pies tropiący. Przed bramą stał policjant w mundurze. Ani Jörgen, ani Rita nie mogli wcześniej tam wejść. Najpierw technicy musieli wykonać swoją pracę. I tak nikt nie mógł się stamtąd wydostać, bo nie było żadnego tylnego wejścia, jak poinformował ich mundurowy.
Często zdarzało się, że sprawy, których nie rozwiązano w ciągu kilku pierwszych tygodni, były umarzane z braku dowodów, a sprawca pozostawał nieuchwytny. W archiwach policji było mnóstwo nierozwikłanych zagadek kryminalnych. Jörgen i Rita byli niestrudzeni, ona pracowała nieco szybciej od niego, ale oboje czuli presję i bardzo się spieszyli. Drzwi w budynku po kolei się otwierały, większość mieszkańców dopiero co się obudziła i była jeszcze w szlafrokach. Był jeden wyjątek. Mężczyzna w dresowych spodniach i podkoszulce ze śliskiego materiału. Twierdził, że właśnie miał wyjść pobiegać, bo zaczyna wcześnie pracę.
– Już jest jasno, więc można poćwiczyć – zauważył.
Rita przyglądała się mu ze sceptycyzmem. Napinał mięśnie i prężył muskulaturę. Nie wiedziała, czy robił to świadomie czy nie, ale wywarło to na niej złe wrażenie.
– Nie widział pan, żeby ktoś tędy przechodził? – spytała Anker. – Okna pana domu wychodzą prosto na ulicę.
– Nie, jest jeszcze za wcześnie na jakikolwiek ruch w tej okolicy – odpowiedział mężczyzna. – Czy coś się stało?
Pytanie było uzasadnione, jednak instynkt Rity nakazywał jej milczenie. Jörgen Berg nie był jednak aż tak podejrzliwy. Patrzył na mężczyznę z zainteresowaniem i nieskrywanym podziwem. Policjantka próbowała jakoś dać znać koledze o swoich obiekcjach, jednak on był pod wyraźnym wrażeniem muskulatury rozmówcy.
– Znaleźliśmy pobitą dziewczynę, a sprawca prawdopodobnie właśnie tędy uciekał – powiedział inspektor.
Rita uszczypnęła Jörgena. Ten szybko się do niej odwrócił, rzucając gniewne spojrzenie.
– To okropne – stwierdził mężczyzna, a Anker dokładnie mu się wtedy przyjrzała. Wyglądał na zadowolonego z siebie faceta. Ponadto coś w jego wyrazie twarzy nie pasowało do tego, co mówił. Przez sekundę na jego ustach pojawił się ironiczny uśmiech, który szybko zniknął. A może się myliła? Spojrzała na niego ponownie, ale po grymasie nie było już śladu. To był oczywiście pewien sygnał ostrzegawczy, ale za słaby, żeby zareagować.
Berg ze smutkiem pokiwał głową, po czym wyciągnął dłoń na pożegnanie.
– Dziękuję za poświęcony czas – powiedział.
Rita tylko skinęła głową. Potem drzwi się zamknęły, a oni wyszli przed bramę.
– Wyglądał nieszkodliwie – stwierdził Jörgen.
– Chyba go skądś znam – powiedziała zamyślona Anker. – Mieszkamy na tej samej ulicy, więc nie powinno mnie to dziwić. Nie uważam, żeby był taki całkiem nieszkodliwy. Robi nienaturalne wrażenie. Uszczypnęłam cię, żebyś nic nie mówił. Ale było już za późno, a ty jak zawsze nic nie kapujesz i paplasz, jakby to był twój najlepszy przyjaciel. Czy niczego się nie nauczyłeś po piętnastu latach pracy jako detektyw?
– Nie pomyślałem. Nie musisz od razu być taka wkurzona.
Berg wzruszył ramionami, myśląc, że chyba nigdy nie zrozumie kobiet. Z drugiej strony jednak jeszcze bardziej nie potrafił zrozumieć swoich kolegów po fachu.
– Jak on wyglądał? – spytała Sara, gdy streścili jej odbytą rozmowę przez telefon.
– Miał atletyczną budowę ciała i cały czas napinał mięśnie – odpowiedziała Anker. – Mówił, że pracuje jako budowlaniec i wcześnie zaczyna zmianę. Dlatego wybierał się pobiegać o tak wczesnej porze. Moim zdaniem nie robił dobrego wrażenia. Był bardzo nienaturalny.
– Możesz dokładniej określić, co masz na myśli?
– Nie, niestety… Ale coś w jego spojrzeniu. W każdym razie nic nie słyszał ani nic nie widział.
– W porządku – powiedziała komisarz.
– Jak się czujesz?
Rita martwiła się o Sarę, głównie ze względu na Johannesa. Znała dobrze rodzinę Vallénów i nie miała wątpliwości co do niewinności syna przyjaciółki.
– W miarę w porządku, wiem, że jest niewinny – odpowiedziała przełożona. – Nie chcę jednak teraz o tym rozmawiać, później się tym zajmę. Co Jörgen myśli o tym mężczyźnie?
– On nic szczególnego nie zauważył, więc może to ja trochę przesadzam.
Policjantka zrobiła krótką pauzę.
– Właśnie widzę, jak ten facet biega, więc nie kłamał na ten temat – relacjonowała Anker, obserwując mężczyznę trenującego jogging w alei Gyllenkrok. Musiała również przyznać, że osoba, która tak wcześnie rano decydowała się na trening, była w pewien sposób godna podziwu.9
– Pojadę do szpitala i spróbuję ustalić dane tej dziewczyny – powiedziała Sara do Malvy Gran, która stała obok i rozmawiała przez radio.
Komisarz spojrzała w kierunku techników. W zasadzie mogła ich tu zostawić bez specjalnych wyrzutów sumienia. Obok niej leżały papierowe torby z ubraniami, pojemniki z zabezpieczonymi śladami spermy i krwi. Były też kwiaty bzu. Kawałek języka został przetransportowany do szpitala. Mężczyźni w białych kombinezonach chodzili bez słowa, wpatrzeni w ziemię.
Gran kiwnęła tylko głową, słuchając jednocześnie informacji podawanych przez centralę.
– Gdy technicy skończą pracę, możesz zdjąć taśmę odgradzającą miejsce zdarzenia – powiedziała Vallén, a następnie ruszyła w stronę samochodu.
Kiedy tylko znalazła się w swoim aucie, łzy zaczęły płynąć jej po policzkach. Oparła głowę o kierownicę, którą trzymałą kurczowo, i płakała jak dziecko. Później nawet krzyczała, ale tak, żeby nikt na zewnątrz jej nie usłyszał. Po kilku minutach usiadła wyprostowana, spojrzała w tylne lusterko i poprawiła włosy drążącymi rękoma. Jej twarz była przeraźliwie blada, więc uszczypnęła się w oba policzki, aby dodać im koloru. W końcu się uspokoiła i uruchomiła silnik samochodu.
– Dziewczyna bardzo ucierpiała, więc teraz różni lekarze muszą się nią zająć – powiedziała pielęgniarka, spoglądając poważnie na Sarę.
– Może pani dokładniej to opisać? – poprosiła Vallén.
Kobieta westchnęła smutno.
– Najpierw chirurg i ginekolog w asyście anestezjologa przebadali ją i natychmiast podjęli działania ratujące jej życie. Później przeszła badanie neurologiczne, ortopedyczne i laryngologiczne. Jej stan cały czas nie jest stabilny.
– Czy mogę ją zobaczyć? – zapytała komisarz.
– Proszę pójść ze mną, może coś da się zrobić.
Sara kiwnęła głową.
– Czy dziewczyna została zidentyfikowana?
– Nie – opowiedziała pielęgniarka. – Jeszcze nie zdążyliśmy się tym zająć. Poza tym była naga i nie miała przy sobie nic, co pomogłoby nam uzyskać jakieś informacje.
Vallén podążała za kobietą, która szybkim krokiem weszła na oddział intensywnej terapii. W małym okienku Sara mogła zobaczyć, jak lekarze oraz pozostały personel medyczny zajmują się dziewczyną. Przy głowie ofiary stała lekarka i powoli wprowadzała rurkę do gardła pacjentki.
– Co to jest? – zapytała komisarz.
– Worek samoprężny – wyjaśniła pielęgniarka, uśmiechając się na widok zdziwionej miny Sary. – To silikonowy resuscytator, którym wprowadzane jest powietrze do płuc chorego.
– Co potem się z nią stanie?
Vallén poczuła się niekomfortowo, zadając to pytanie. W tej chwili w ogóle nie myślała o Johannesie. Znów była tylko policjantką.
– Będzie musiała przejść jeszcze kilka badań – odpowiedziała uprzejmie pielęgniarka. – Miała już prześwietlenie głowy. Lekarze oceniają teraz te zdjęcia. Być może trzeba będzie otworzyć czaszkę. Pacjentka z tego oddziału zostanie jeszcze przeniesiona na neurologię. Ginekolog zbadał rany krocza. Widzi pani, to wszystko musi potrwać. Dziewczyna ma bardzo poważne obrażenia.
Sara pokiwała głową i odwróciła się od okienka.
– Czy ona cierpi?
– Obecnie nie, jest pod narkozą. Usypiamy wszystkie osoby, gdy trzeba przeprowadzić skomplikowane badania.
Pielęgniarka pogłaskała komisarz po plecach.
– Takie przypadki są trudne nawet dla najbardziej doświadczonych policjantów i lekarzy – dodała kobieta.
Kiedy Sara opuszczała szpital, czuła się zmęczona. Ledwo trzymała się na nogach. Teraz mogła położyć się na godzinę. „To zawsze coś” – pomyślała.10
Johannes Vallén siedział w celi. Opierał łokcie na kolanach, jednocześnie trzymając głowę w splecionych dłoniach. Nic z tego nie rozumiał, absolutnie nic. Co on właściwie tutaj robi? Policjanci powiedzieli, że zostanie przesłuchany, ponieważ był na miejscu zdarzenia. Ale dlaczego siedział w celi, która śmierdziała moczem i wymiocinami, skoro był tylko świadkiem?
Bolały go brzuch i głowa. Kołysał się nerwowo w przód i w tył, po czym zrobiło mu się niedobrze i zwymiotował.
– Pomocy, proszę – zawołał.
Przybiegł strażnik i otworzył drzwi.
– Co ty tu, do cholery, robisz?
– Boli mnie głowa – jęknął Johannes. Jego szczupłe ciało zaczęło zwijać się w konwulsjach.
Strażnik natychmiast pobiegł po pomoc.
Po dłuższej chwili drzwi celi ponownie się otwarły, a do środka wszedł mężczyzna w białym fartuchu. Spojrzał troskliwie na Johannesa, odwrócił się do strażnika i nakazał mu natychmiast wezwać kogoś do sprzątania, aby w celi dało się przebywać.
– Pewnie nie słyszałeś o Konwencji Praw Człowieka ONZ – zrugał strażnika lekarz.
Następnie zbadał chłopaka i polecił personelowi aresztu wezwanie karetki.
– Trzeba przewieźć go do szpitala, żeby wykonać zdjęcie RTG – zalecił na koniec lekarz.
– Tato – krzyknął Johannes na widok Görana Valléna, który wszedł do szpitalnej sali. – Nic z tego nie rozumiem. Nic nie zrobiłem. Przysięgam.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.