Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Biblia dla moich parafian. Jak czytać, aby rozumieć. Tom II. Dobra Nowina - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Biblia dla moich parafian. Jak czytać, aby rozumieć. Tom II. Dobra Nowina - ebook

W drugim tomie Biblii dla moich parafian Marcel Debyser mówi nam: RADOŚĆ. Głosi ją prostymi słowami i z głęboką wiarą, dlatego tak wielu czytelników pokochało jego książkę.

Autor pokazuje, że cały Nowy Testament – Ewangelie, listy, Dzieje Apostolskie, Apokalipsa – jest Dobrą Nowiną! Wyjaśnia ją, znów księga po księdze. Przypomina, że jej przesłanie jest proste i piękne. Wszystko to wyraża w prostych, powszednich słowach, podobnie jak Jezus, który nauczając lud, używał prostego języka i odwoływał się do konkretu dnia codziennego, do tego, co Jego słuchacze znali i co było im bliskie. Teraz to my jesteśmy Jego ludem i to nasze serca płoną. Debyser bowiem pisze z niezwykłą świeżością.

Tej książki nie należy czytać jednym tchem, od deski do deski, by ją potem odłożyć zapomnieć. Trzeba się nią delektować. Uczynić z niej swój chleb powszedni.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8065-343-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Je­zus, nasz Pan i Bóg

W obu po­sta­ciach Chry­stu­sa ob­ja­wia się pięk­no god­ne wszel­kie­go uwiel­bie­nia. W jed­nej pięk­no na­tu­ry; w dru­giej pięk­no ła­ski. Jak­że je­steś pięk­ny dla Twych anio­łów, Pa­nie Jezu, jak­że pięk­ny w po­sta­ci Boga, w dniu Twej wiecz­no­ści, w bla­sku świę­tych, po­czę­ty przed wszel­kim po­cząt­kiem. Ty, któ­ry je­steś świet­no­ścią i od­bi­ciem isto­ty Ojca, nie­skoń­czo­ną świa­tło­ścią ży­cia wiecz­ne­go!

Jak­że pięk­ny je­steś dla mnie, Pa­nie mój, gdy re­zy­gnu­jesz z tej chwa­ły, gdy się uni­ce­stwiasz, gdy po­zba­wiasz się swe­go pro­mie­nio­wa­nia! Twa mi­łość ja­śnie­je wów­czas sil­niej­szym świa­tłem, Twe mi­ło­sier­dzie i Twa ła­ska pro­mie­nie­ją moc­niej­szym bla­skiem. Świeć mym oczom, gdy wscho­dzisz, gwiaz­do Ja­ku­ba: jak­że pro­mie­nie­jesz, gdy wscho­dzisz kwie­cie z ko­rze­nia Jes­se­go: jak­że ła­god­nym świa­tłem je­steś, gdy na­wie­dzasz ciem­no­ści, Ju­trzen­ko, któ­ra uka­zu­jesz się na nie­bie!

Jak god­ne po­dzi­wu i cu­dow­ne są Twe cno­ty aniel­skie w Twym po­czę­ciu się z Du­cha, w Twych na­ro­dzi­nach z Dzie­wi­cy, w nie­win­no­ści Twe­go ży­cia, w rze­kach Twej my­śli, w bla­sku Twych cu­dów, w ob­ja­wie­niach Twych ta­jem­nic!

O słoń­ce spra­wie­dli­wo­ści, jak­że świe­cisz po Twym za­cho­dzie, gdy zmar­twych­wsta­jesz we­wnątrz zie­mi! Jak­że je­steś pięk­ny w Twej chwa­leb­nej sza­cie, gdy Ty, Kró­lu, idziesz spo­czy­wać na wy­ży­nach nie­bie­skich!

Czyż z tego po­wo­du ko­ści moje nie po­win­ny wo­łać: „Pa­nie, któż jest po­dob­ny do Cie­bie”?

Ce­lem przy­wo­ła­nych po­wy­żej słów św. Ber­nar­da jest po­wią­za­nie roz­wa­żań na te­mat Do­brej No­wi­ny z my­śle­niem, któ­re to­wa­rzy­szy­ło nam w po­przed­nim to­mie, po­świę­co­nym Pierw­sze­mu Te­sta­men­to­wi. W isto­cie bo­wiem ten dłu­gi pro­ces bi­blij­ne­go wta­jem­ni­cze­nia do­pro­wa­dzić ma nas do wy­po­wie­dze­nia słów: „Je­zus, nasz Pan i Bóg!”, tak by mo­dli­twa św. Ber­nar­da sta­ła się na­szą wła­sną. Dro­ga ta, wio­dą­ca po­przez całe bo­gac­two Bi­blii, ma nam uchy­lić rąb­ka ta­jem­ni­cy, kim jest Je­zus, kim jest nasz Bóg, a w kon­se­kwen­cji – po­zwo­lić nam zro­zu­mieć, kim jest wier­ny tego Boga, czy­li chrze­ści­ja­nin.

Świę­ty Pa­weł mówi: „Po­sta­no­wi­łem bo­wiem (…) nie znać ni­cze­go wię­cej, jak tyl­ko Je­zu­sa Chry­stu­sa, i to ukrzy­żo­wa­ne­go” (1 Kor 2,2). Je­dy­nym ce­lem Bi­blii jest dać nam po­znać Chry­stu­sa. Cała resz­ta jest tyl­ko przy­go­to­wa­niem bądź kon­se­kwen­cją tego od­kry­cia. Oso­bi­ście do­ko­na­łem go dzię­ki lek­tu­rze dzie­ła Je­ana Mas­si­na Le Rire et la Cro­ix (Śmiech i krzyż), w któ­rym zna­la­złem taki oto frag­ment:

Skosz­tuj­cie i zo­bacz­cie, jak Pan jest do­bry! Czło­wiek jest za dar­mo po­wo­ła­ny do naj­bar­dziej nie­po­ję­te­go związ­ku z mi­ło­ścią do­sko­na­łą i je­dy­ną cu­dow­no­ścią; przez swój stan nad­przy­ro­dzo­ny wy­nie­sio­ny jest do uczest­nic­twa w ży­ciu Boga. Czło­wiek wie o tym, wie­rzy w to i miał­by ni­g­dy nie spró­bo­wać, jak Bóg jest do­bry, ni­g­dy nie skosz­to­wać tego Chle­ba ofia­ro­wa­ne­go na wiecz­ność, aby choć tro­chę uświa­do­mić so­bie jego isto­tę? Wię­cej: czło­wiek ten jest nie tyl­ko za dar­mo prze­bó­stwio­ny, lecz wła­śnie jego, grzesz­ni­ka, cuda mi­ło­sier­dzia włą­cza­ją w Ba­ran­ka zło­żo­ne­go w ofie­rze przez nie­go i dla nie­go; od­ku­pie­nie czy­ni go przez Cia­ło Mi­stycz­ne jed­nym by­tem ze swym Zba­wi­cie­lem. Czyż więc miał­by nie trosz­czyć się o Tego, któ­ry sa­me­go sie­bie wy­dał za nie­go, czyż miał­by nie po­świę­cić się za swe­go przy­ja­cie­la i nie trosz­czyć się o ofia­ro­wa­nie ca­łe­go ży­cia peł­ne­go ogrom­nej wdzięcz­no­ści?

Wię­cej: czy ów czło­wiek, z całą do­brą wolą dą­żąc do za­an­ga­żo­wa­nia swe­go ży­cia w służ­bie Chry­stu­sa, miał­by ni­g­dy się nie za­sta­na­wiać nad swym Mi­strzem, nad tym, jaki On jest? Chcąc przy­pro­wa­dzić Mu swych bra­ci, miał­by znać Go tak mało, iż nie wie­dział­by, co o Nim mó­wić? We wszyst­kich swych dzia­ła­niach kie­ru­jąc się mi­ło­ścią do Nie­go, nie od­czu­wał­by ni­g­dy prze­moż­nej chę­ci spę­dze­nia kwa­dran­sa na mo­dli­twie w naj­więk­szej bli­sko­ści z Tym, któ­re­go ko­cha? Był­by go­tów wy­rzec się swej wol­no­ści, prze­ba­czać nie­przy­ja­cio­łom, opa­no­wy­wać swe po­pę­dy lub nimi kie­ro­wać, a na­wet zno­sić mę­czeń­stwo przez wier­ność Bogu, któ­re­go przy­jaźń przy­no­si­ła­by mu tak nie­wie­le ra­do­ści, iż miał­by nie cie­szyć się, my­śląc o Nim? Nie bę­dąc ma­so­chi­stą bądź cał­kiem zdol­nym do ży­cia, mu­siał­by być ostat­nim z głup­ców. Na­wet kan­ty­sta nie był­by tak nie­do­rzecz­ny w swej mo­ral­nej obo­jęt­no­ści. Chrze­ści­ja­nin, dla któ­re­go Je­zus nie był­by wszyst­kim, roz­chwie­wał­by i sa­bo­to­wał całe swe ist­nie­nie, aby po­do­bać się Ko­muś, kto po­zo­sta­wał­by mu obo­jęt­ny!

Czyż być księ­dzem może ozna­czać coś in­ne­go niż „od­sła­niać”, czy­li zdej­mo­wać za­sło­nę, któ­ra unie­moż­li­wia nam od­kry­cie tego nie­zwy­kłe­go Ob­li­cza?

Już to samo jest przy­czy­ną na­szej oso­bi­stej ra­do­ści, na­szej na­dziei i wia­ry, a cóż do­pie­ro, gdy pra­gnie­my być apo­sto­ła­mi. I nie znam ni­ko­go, mło­de­go czy sta­re­go, zdro­we­go czy cho­re­go, kogo od­kry­cie to by nie za­chwy­ci­ło, nie wy­rwa­ło z jego pro­ble­mów, by do­trzeć do cu­dow­ne­go brze­gu przy­jaź­ni! Je­zus jest przy­ja­cie­lem przez duże „P”. Do nas na­le­ży dal­sze po­su­wa­nie się na dro­dze tego od­kry­cia, z ca­łym bo­gac­twem, ja­kie daje nam Bi­blia. Al­bo­wiem Je­zus jest tak wiel­ki, że na­sze oczy nie mogą do­strzec Go za jed­nym spoj­rze­niem; jest tak nie­zmier­ny, że ser­ce na­sze eks­plo­do­wa­ło­by, gdy­by On nie przed­się­wziął środ­ków ostroż­no­ści w ob­ja­wia­niu się nam. Tym spo­so­bem, w naj­czul­szej ze wszyst­kich mi­ło­ści, Je­zus za­wsze sta­ra się, by na­sze ser­ce czu­ło stop­nio­wo ro­sną­cą ra­dość.

Kto za­tem prze­czy­tał Pierw­szy Te­sta­ment, mógł od­kryć czu­łość Boga i Jego wier­ność przy­mie­rzu. Dru­gi Te­sta­ment, któ­ry jest przed­mio­tem tej książ­ki, po­ka­zu­je nam, że chrze­ści­ja­nin to czło­wiek:

– dla któ­re­go Bo­giem jest Je­zus Chry­stus;

– dla któ­re­go Bo­giem jest Je­zus Chry­stus, któ­ry stał się czło­wie­kiem;

– któ­ry za św. Paw­łem mówi: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chry­stus” (Ga 2,20).

Bo­giem jest Je­zus Chry­stus

Każ­dy czło­wiek re­li­gij­ny musi naj­pierw za­dać so­bie py­ta­nie: „Jaki jest mój Bóg?”. Być może jest to ja­ki­kol­wiek bóg, lecz trze­ba mieć pew­ność i nie po­my­lić się co do oso­by, gdyż po­dob­nie jak ma to miej­sce w mał­żeń­stwie, nie je­ste­śmy zwią­za­ni, je­śli by­li­śmy prze­ko­na­ni, że za­wie­ra­my przy­mie­rze z Bo­giem, a po­ślu­bi­li­śmy in­ne­go boga. Nie­ła­two jest unik­nąć tego pa­ra­dok­su, gdyż o Bogu tak wie­le już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Lu­dzie za­wsze mie­li Boga w swo­im polu wi­dze­nia. I to tak da­le­ce, że przy bra­ku czuj­no­ści moż­na dać „swe­mu” Bogu de­fi­ni­cję Wol­te­ra, So­kra­te­sa, Pla­to­na, któ­re są bar­dzo god­ne sza­cun­ku, ale nie przy­bli­ża­ją nam one na­sze­go Boga. Dla chrze­ści­ja­ni­na Bóg na­zy­wa się Je­zus Chry­stus.

Zmar­twych­wsta­nie do­wo­dzi, że Je­zus jest Bo­giem. Fakt zmar­twych­wsta­nia jest cen­tral­nym przed­mio­tem na­szej wia­ry. Pe­wien czło­wiek zwy­cię­żył śmierć, któ­ra nas pa­ra­li­żu­je z po­wo­du grze­chu pier­wo­rod­ne­go. Czło­wiek ów z ko­niecz­no­ści musi być Bo­giem. Albo zo­stał wskrze­szo­ny przez ko­goś in­ne­go, albo zmar­twych­wstał sam z sie­bie. A je­śli wskrze­sił sam sie­bie, to może być jed­nie Bo­giem. Czło­wiek ten jest pierw­szym, któ­ry zła­mał pier­wo­rod­ne po­tę­pie­nie. Je­zus na nowo otwie­ra raj, za­mknię­ty z po­wo­du grze­chu, otwie­ra raj ży­cia, mi­łość ży­cia. On jest pierw­szym, któ­ry w wiel­ka­noc­ny po­ra­nek śmiał się z ra­do­ści, śmie­chem wiecz­nym. A za­tem pierw­szą ła­ską, o któ­rą na­le­ży pro­sić, jest uświa­do­mie­nie so­bie, kim jest ów Zmar­twych­wsta­ły. Po­przez tego czło­wie­ka, któ­ry je, pije, ści­ska dło­nie swych przy­ja­ciół, któ­ry mówi im: „Zo­bacz­cie, dzie­ci, nie je­stem ja­kimś du­chem, nie trze­ba się bać”, na­le­ży do­strzec, że to Bóg prze­cho­dzi. Nie­za­leż­nie od ba­dań na­uko­wych, któ­re mają wy­ja­śnić owo „jak” zmar­twych­wsta­nia… to Bóg prze­cho­dzi.

Sta­raj­my się wciąż na nowo uświa­da­miać so­bie na­stę­pu­ją­cy fakt: na­szym Bo­giem jest zmar­twych­wsta­ły czło­wiek! Zmar­twych­wsta­nie, uni­ce­stwia­jąc śmierć, za­bi­ło grzech, któ­ry jest przy­czy­ną śmier­ci, i umoż­li­wi­ło przy­wró­ce­nie przy­mie­rza. Je­zus Chry­stus jest Ka­pła­nem, Mo­stem. Zo­sta­li­śmy od­cię­ci od źró­dła ży­cia. Je­zus przy­wró­cił prąd. Na nowo pod­łą­czył nas do ży­cia, jed­nak­że mógł to uczy­nić tyl­ko przez bu­do­wę mo­stu mię­dzy dwo­ma brze­ga­mi. Je­zus Chry­stus jest Ka­pła­nem wła­śnie dla­te­go, że łą­czy dwa krań­ce, dwa wy­mia­ry: Boga i czło­wie­ka. Sam w so­bie, przez swe ist­nie­nie, nic nie czy­niąc, nic nie mó­wiąc, jest Tym, któ­ry przy­wra­ca przy­mie­rze. W Nim znaj­du­je kul­mi­na­cję cała hi­sto­ria bi­blij­na, a zwłasz­cza od­no­wa świa­ta, któ­rą Bi­blia za­po­wia­da. Układ Bi­blii jest prze­cież na­stę­pu­ją­cy: naj­pierw kil­ka roz­dzia­łów, w któ­rych wszyst­ko prze­bie­ga do­brze, po­tem dłu­ga opo­wieść o tym, że wszyst­ko idzie źle, ale na szczę­ście ule­ga na­pra­wie, wresz­cie – ni­czym po­kaz sztucz­nych ogni – za­koń­cze­nie Apo­ka­lip­sy, kie­dy wszyst­ko zo­sta­je cał­ko­wi­cie od­no­wio­ne. „Przyjdź, Pa­nie Jezu, przyjdź!”. Wszyst­ko jest go­to­we. Ludz­kość po­now­nie sta­ła się Two­ją pięk­ną, na nowo ocza­ro­wa­ną Ob­lu­bie­ni­cą, któ­ra w peł­nej go­to­wo­ści ocze­ku­je Cie­bie, swe­go Ob­lu­bień­ca…

W tej środ­ko­wej czę­ści Bi­blii, któ­ra ob­ję­to­ścio­wo sta­no­wi nie­mal jej ca­łość, spo­ty­ka­my Chry­stu­sa przy­go­to­wu­ją­ce­go się do pas­chy, Jego pas­chę, wresz­cie Chry­stu­sa pas­chal­ne­go wy­peł­nio­ne­go. Zmar­twych­wsta­ły Chry­stus sta­no­wi cen­trum Bi­blii. Je­zus wy­peł­nia chrze­ści­ja­nom całą per­spek­ty­wę No­we­go Te­sta­men­tu, któ­ry jest trze­cim i osta­tecz­nym przy­mie­rzem. Lud tego przy­mie­rza jest lu­dem chrze­ści­jan, dla któ­rych Bo­giem jest Je­zus Chry­stus. Bo­giem pierw­sze­go i dru­gie­go przy­mie­rza był JHWH, Bóg Je­dy­ny. To waż­ne, by do­brze so­bie uświa­do­mić, że mi­łość spo­wo­do­wa­ła zmia­nę w Nie­zmien­nym; że w Trój­cy Świę­tej od za­wsze, aż po zwia­sto­wa­nie, był Oj­ciec, Syn i Duch Świę­ty; od zwia­sto­wa­nia po ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go – Oj­ciec, Je­zus, Syn Ma­ryi, i Duch Świę­ty; zaś od ze­sła­nia Du­cha – Oj­ciec, Chry­stus to­tal­ny, w któ­rym my je­ste­śmy, oraz Duch Świę­ty. Trój­ca Świę­ta nie była nie­zmien­na. Mamy tu do czy­nie­nia z ta­jem­ni­cą, po­nie­waż zda­nie to brzmi z po­zo­ru nie­do­rzecz­nie, nie jest prze­cież moż­li­we, by Trój­ca Świę­ta pod­le­ga­ła zmia­nie. Jed­nak­że ist­nie­je tyle rze­czy nie­moż­li­wych, któ­rych Pa­nem jest Bóg. Pod tym wła­śnie wzglę­dem na­sza re­li­gia róż­ni się od re­li­gii teo­zo­fów, fi­lo­zo­fów, któ­rzy stu­dio­wa­li Boga, od sto­ików…

Je­zus wpro­wa­dza nas w po­bli­że Tego, któ­re­go na­zy­wa „Oj­cem moim i Oj­cem wa­szym”. Daje nam Du­cha, któ­ry jest Jego Du­chem. Jed­nym sło­wem, „my” je­ste­śmy z Trój­cy Świę­tej, a nasz Bóg jest Bo­giem szcze­gól­nym, po­nie­waż w żad­nej re­li­gii Bóg nie łą­czy się z wier­ny­mi. Co naj­wy­żej za­pra­sza ich (co nie­kie­dy idzie bar­dzo da­le­ko) do na­śla­do­wa­nia Go, do prze­obra­ża­nia się na Jego ob­raz, lecz nie przy­łą­cza ich do sie­bie.

Uzna­nie Boga przez zmar­twych­wsta­nie musi zo­stać po­prze­dzo­ne prze­mie­nie­niem. Uznać praw­dę, że Je­zus jest Bo­giem i czło­wie­kiem, jest o wie­le ła­twiej nam niż tym, któ­rzy wi­dzie­li Go, jak wśród nich ro­śnie, pra­cu­je, dla któ­rych – jak pi­sze Char­les Péguy – wy­ra­biał sto­ły, krze­sła czy trum­ny… Syn Boga! (por. Łk 4). Trud­niej na­to­miast za­ak­cep­to­wać fakt, że Chry­stus mu­siał cier­pieć, aby wejść do swej chwa­ły. Zaj­rzyj­my do Ewan­ge­lii. Je­zus pró­bo­wał trzy­krot­nie uświa­do­mić apo­sto­łom, że trze­ba naj­pierw umrzeć, by zmar­twych­wstać. Ni­g­dy się z tym nie po­go­dzi­li, po­nie­waż nikt nie chce przy­jąć do wia­do­mo­ści, że szczę­ście przy­cho­dzi przez krzyż, że ży­cie przy­cho­dzi przez wy­rze­cze­nie. Nikt nie ak­cep­tu­je za­sa­dy, że kto tra­ci, ten zy­sku­je.

Mu­si­my bła­gać Jego do­broć o ła­skę prze­mie­nie­nia, trze­ba bo­wiem, aby On sam prze­mie­nił na­szą ideę Boga i do­pro­wa­dził nas do uzna­nia, że Chry­stus zmar­twych­wsta­ły jest tą samą, a za­ra­zem cał­ko­wi­cie inną oso­bą niż Chry­stus z Na­za­re­tu. Mu­si­my do­strzec, że On wy­peł­nia Pi­sma oraz że Chry­stus zmar­twych­wsta­ły z Wiel­kiej Nocy jest fak­tycz­nie Tym, za któ­re­go Moj­żesz i Eliasz przy­szli po­rę­czyć na Gó­rze Prze­mie­nie­nia. On po­sia­da wszyst­kie atry­bu­ty Boga. Jego na­le­ży pro­sić o ła­skę ro­zu­mie­nia Jego no­we­go spo­so­bu by­cia. Chry­stus zmar­twych­wsta­ły to Ten, któ­re­go mi­łość nie jest już ogra­ni­czo­na prze­strze­nią i cza­sem. Może On słu­żyć na­raz wię­cej niż tyl­ko jed­ne­mu przy­ja­cie­lo­wi. Ja­kie to pięk­ne! Je­zus zmar­twych­wsta­ły jest jed­no­cze­śnie w Emaus, w Je­ro­zo­li­mie, w Ga­li­lei, jest tam i tu­taj. Dla­cze­go? Nie dla­te­go, że prze­ni­ka przez ścia­ny, lecz dzię­ki temu, że mi­łość, moc Boża tak da­le­ce uwznio­śli­ła Jego cia­ło, że już nie ono sta­no­wi prze­szko­dy. Coś nie­zwy­kłe­go! W tym wła­śnie wi­dzę nad­zwy­czaj­ny do­wód Jego bo­sko­ści. Czło­wiek, któ­ry prze­szedł przez zmar­twych­wsta­nie. Do od­kry­cia tej praw­dy po­trzeb­na jest ła­ska prze­mie­nie­nia. Chrze­ści­ja­nin to ktoś, kto do­świad­czył wła­sne­go prze­mie­nie­nia i do­strzegł całą rze­czy­wi­stość oso­by Chry­stu­sa, praw­dzi­we­go Boga.

Prze­mie­nie­nie zo­sta­nie po­prze­dzo­ne stop­nio­wą epi­fa­nią (ob­ja­wie­niem). W Ewan­ge­lię na­le­ży wcho­dzić od koń­ca, za­czy­na­jąc od Wiel­kiej Nocy. Tym, któ­rzy uwie­rzy­li, że pe­wien czło­wiek zmar­twych­wstał, ewan­ge­li­ści mó­wią: „Te­raz po­wie­my wam, kim jest ten czło­wiek”. I przy­po­mi­na­ją, w jaki spo­sób się uro­dził, jak żył, co mó­wił i dla­cze­go zo­stał ska­za­ny.

Kon­tem­pla­cja No­we­go Te­sta­men­tu jest dla nas spo­tka­niem. Daje nam oka­zję uzna­nia Boga w Je­zu­sie oraz po­wo­dy, by Go ko­chać: cuda, prze­ba­cze­nie grze­chów, zmar­twych­wsta­nie umar­łych… Jed­nak­że spo­tka­nie to do­ko­nu­je się za­wsze za po­śred­nic­twem apo­sto­ła, słu­gi Bo­że­go, któ­re­go Bóg sta­wia na na­szej dro­dze. Za­wsze znaj­dzie się ja­kiś apo­stoł, po­nie­waż tak wła­śnie za­pra­gnął Je­zus. War­to przy­po­mnieć sło­wa św. Paw­ła: „Oni są apo­sto­ła­mi? Ja tak­że!”. Gdy tzw. ju­de­ochrze­ści­ja­nie kwe­stio­nu­ją dok­try­nę Paw­ła, on uspra­wie­dli­wia się bez kom­plek­sów, mó­wiąc: „To praw­da, je­stem grzesz­ni­kiem, je­stem ni­czym, lecz je­stem cen­nym środ­kiem gło­sze­nia na­uki Je­zu­sa Chry­stu­sa”. Nasz Bóg, któ­ry stał się czło­wie­kiem, nasz Je­zus Chry­stus prze­cho­dzi przez Ko­ściół i przez apo­sto­ła – to jed­na z za­sad­ni­czych cech No­we­go Te­sta­men­tu. Bez­po­śred­nia więź du­szy z Pa­nem nie ist­nie­je: re­ali­zu­je się po­przez zgro­ma­dze­nie, przez słu­gę Boga, przez sło­wo. Chrze­ści­ja­nin jest w sta­nie ewan­ge­li­za­cji per­ma­nent­nej, to zna­czy że za­wsze jest na dro­dze nie­ustan­ne­go od­kry­wa­nia swe­go Boga.

Wresz­cie przy­cho­dzi Apo­ka­lip­sa: nic się nie wy­da­rzy­ło, do­pó­ki chrze­ści­ja­nin nie spo­tkał Chry­stu­sa, je­dy­nej od­po­wie­dzi na swe pra­gnie­nie i po­trze­bę. „Oto sto­ję u drzwi i ko­ła­czę… Je­śli ktoś Mi otwo­rzy, wej­dę do nie­go i będę z nim wie­cze­rzał, a on ze mną”. Taki jest nasz Bóg. Wła­śnie wte­dy przy­cho­dzi czas, by spo­strzec, że sko­ro nasz Bóg przy­cho­dzi wie­cze­rzać z nami, to zna­czy, że jest On czło­wie­kiem…

Bo­giem jest Je­zus Chry­stus, któ­ry stał się czło­wie­kiem

W ży­ciu chrze­ści­ja­ni­na Chry­stus nie może być kimś ob­cym. Nie wy­star­czy, by­śmy uzna­wa­li Jego waż­ność, by­śmy do­ce­nia­li Jego nad­zwy­czaj­ność, chy­li­li czo­ła przed Jego bo­sko­ścią, bo na­wet wów­czas Je­zus może po­zo­stać dla nas obcy. Znam wiel­kich lu­dzi, któ­rych po­dzi­wiam, lecz któ­rzy nie mają zna­cze­nia dla mo­je­go ży­cia. Ki­bi­co­wa­łem wy­czy­nom ko­smo­nau­tów… Jed­nak­że Je­zus nie jest ko­smo­nau­tą, któ­ry jak me­te­or prze­le­ciał po nie­bie na­tu­ry ludz­kiej. Je­zus pro­si, by mógł usiąść przy nas i prze­stał być obcy na­sze­mu ży­ciu. No­wość No­we­go Te­sta­men­tu nie po­le­ga tyl­ko na tym, że Je­zus jest za­ra­zem Bo­giem i czło­wie­kiem. Trze­ba pro­sić Pana o ła­skę poj­mo­wa­nia fak­tu, że ów nie­zwy­kły zmar­twych­wsta­ły Bóg, któ­re­go wi­dzie­li­śmy, jest cał­ko­wi­cie czło­wie­kiem. Wiel­ką no­wo­ścią No­we­go Te­sta­men­tu jest za­tem moż­li­wość wej­ścia w kon­takt z Nim, po­strze­ga­nia Go na­szy­mi zmy­sła­mi, na­szym spo­so­bem po­zna­wa­nia, i to w sa­mym ser­cu na­szych pod­sta­wo­wych pro­ble­mów: w śmier­ci i cho­ro­bie, w mi­ło­ści, w pra­gnie­niu wzra­sta­nia, w na­szym ży­ciu z in­ny­mi. Weź­my dla kon­tra­stu przy­kład Bud­dy. Bar­dzo trud­no jest do­się­gnąć, do­tknąć Bud­dy. Po­trze­ba wie­le kon­tem­pla­cji, spo­so­bu po­zna­nia, któ­ry nie jest nie­moż­li­wy – wie­lu lu­dziom się to uda­je – ale jed­nak jest dość trud­ny. Chrze­ści­ja­nie są uprzy­wi­le­jo­wa­ni, ma­jąc Boga, któ­ry jest ła­two do­stęp­ny. Mo­że­my ko­mu­ni­ko­wać się z Bo­giem, po­nie­waż jest On czło­wie­kiem.

Po­waż­ną trud­no­ścią w mo­dli­twie, w kon­tem­pla­cji bywa brak umie­jęt­no­ści po­ko­na­nia znu­dze­nia, przy­zwy­cza­je­nia, tej sza­rej bez­barw­no­ści, cie­nia, któ­ry zda­je się nie­uchron­nie ogar­niać wszel­kie prze­po­wia­da­nie, wszel­kie zwia­sto­wa­nie Boga, każ­dy te­mat re­li­gij­ny. Nasz Bóg, bę­dąc czło­wie­kiem, po­zwa­la nam od­kry­wać ser­ce, któ­re tak bar­dzo umi­ło­wa­ło lu­dzi, jak mó­wi­ła św. Mał­go­rza­ta Ma­ria Ala­co­que. Mo­że­my wejść z Nim w kon­takt, mo­że­my tego kon­tak­tu pra­gnąć, zwłasz­cza że słu­cha­jąc Go z uwa­gą i spę­dza­jąc z Nim czas, na­bie­rze­my prze­ko­na­nia, że Je­zus Chry­stus na­praw­dę bie­rze na sie­bie wszyst­kie na­sze tro­ski. Taki wła­śnie jest cel ni­niej­szej książ­ki: od­kryć ży­we­go czło­wie­ka.

Pa­mię­tam, że gdy mia­łem oko­ło dwu­dzie­stu pię­ciu lat i uj­rza­łem Boga tak bar­dzo trosz­czą­ce­go się o wszyst­ko, co po­wo­do­wa­ło moje drże­nie, po­wie­dzia­łem: „To jest mój Bóg!”. To­wa­rzy­szy­ła mi jed­nak wów­czas myśl, że nie moż­na być Jego uczniem, nie wy­rze­ka­jąc się wła­snych aspi­ra­cji, że mu­siał­bym wy­nisz­czyć się do­szczęt­nie, by mógł się we mnie zro­dzić chrze­ści­ja­nin, a tym bar­dziej ksiądz. A ja nie by­łem go­tów, nie chcia­łem stać się smut­ny! Za­ra­zem czu­łem, że je­stem we­zwa­ny w spo­sób nad­zwy­czaj­ny. Na szczę­ście ja­kiś czas póź­niej po­ją­łem róż­ni­cę mię­dzy wy­rze­cze­niem się sie­bie a dez­in­te­gra­cją wła­sne­go „ja”. Są to rze­czy cał­ko­wi­cie od­mien­ne. To nie jest tak, że dla zwia­sto­wa­nia ży­cia, ra­do­ści mamy po­świę­cić moje ży­cie, po­zwo­lić znisz­czyć wła­sne ist­nie­nie! To wy­rze­cze­nie sie­bie ma być jak przy­cię­cie drze­wa – nie po to, by je znisz­czyć, ale po to, by le­piej ro­dzi­ło, wy­da­wa­ło pięk­niej­sze kwia­ty i owo­ce.

Je­śli po­my­śli­my o wiel­kim pra­gnie­niu roz­wo­ju, o ogrom­nej woli ży­cia, jaka obec­nie ogar­nę­ła ludz­kość, to w spo­sób oczy­wi­sty mamy do czy­nie­nia z Do­brą No­wi­ną! Do­brą No­wi­ną jest spo­tka­nie z Bo­giem, któ­ry jest tak bar­dzo ludz­ki, bra­ter­ski, któ­ry ma swój spo­sób wy­ra­ża­nia, wła­sną psy­cho­lo­gię, cha­rak­ter… Rzecz ja­sna, trze­ba Go wciąż od­kry­wać, nie za­do­wa­lać się po­wierz­chow­ną wie­dzą o Nim, lecz na­praw­dę z Nim ob­co­wać. Bóg może nas po­cią­gnąć je­dy­nie w re­la­cji in­tym­nej, bli­skiej. A z Bo­giem chrze­ści­jan taka re­la­cja jest moż­li­wa.

Praw­dzi­wą no­wo­ścią chrze­ści­jań­stwa jest od­kry­cie re­li­gii do­sko­na­le ludz­kiej. Moż­na tu przy­wo­łać Pas­ca­la, przy­po­mnieć św. Ber­nar­da, św. Jana od Krzy­ża, wszyst­kich wiel­kich świę­tych. Je­śli ich śpie­wy ku chwa­le Boga były moż­li­we, to dla­te­go, że ist­nie­je „gle­ba” Je­zu­sa Chry­stu­sa! Świę­ci nie śpie­wa­li­by w ten spo­sób, gdy­by nasz Bóg nie stał się czło­wie­kiem, gdy­by do tego stop­nia nie był god­ny po­dzi­wu i mi­ło­ści, a wresz­cie – gdy­by Go nie spo­tka­li.

Aby Go od­kryć, trze­ba Go spo­tkać i po­zwo­lić Mu się zdo­być. Moż­na bo­wiem la­ta­mi żyć ży­ciem chrze­ści­jań­skim i nie znać Je­zu­sa. Już św. To­masz mó­wił, że ni­cze­go nie przyj­mu­je się bez ape­ty­tu. Stu­dio­wa­nie Bi­blii ma na celu wła­śnie od­no­wie­nie na­sze­go ape­ty­tu na Je­zu­sa Chry­stu­sa, aby­śmy trak­to­wa­li Jego Ewan­ge­lię jak, nie przy­mie­rza­jąc, pły­tę z ulu­bio­ną mu­zy­ką. Niech nam śpie­wa i się po­do­ba!

Gdy Bóg na­bie­rze oso­bo­wo­ści, gdy Go od­kry­je­my, wów­czas bę­dzie­my Go mo­gli kon­tem­plo­wać… Dzię­ki stu­dio­wa­niu Bi­blii wszy­scy po­win­ni­śmy umieć bez za­sta­no­wie­nia od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, dla­cze­go je­ste­śmy chrze­ści­ja­na­mi. Co nas uwio­dło w Je­zu­sie? Na py­ta­nie Je­zu­sa: „Dla cie­bie Kim je­stem? Dla­cze­go Mnie ko­chasz?”, każ­dy wi­nien od­po­wie­dzieć bez zwło­ki. Je­śli bo­wiem mu­si­my za­sta­na­wiać się, dla­cze­go ko­goś ko­cha­my, ozna­cza to, że jesz­cze nie bar­dzo moc­no go ko­cha­my.

Waż­ne, by od­kryć w Pi­smach to, co czy­ni Go na­szym Przy­ja­cie­lem… Już Pierw­szy Te­sta­ment po­zwo­lił nam od­kryć i „skosz­to­wać”, jak do­bry jest Pan. Te­raz nad­szedł czas tego od­kry­cia w od­nie­sie­niu do Je­zu­sa. Ocza­ro­wa­nie Nim do­ko­nu­je się przez roz­wa­ża­nie czu­ło­ści Chry­stu­sa wo­bec tych wszyst­kich, któ­rych On spo­ty­ka. Zwłasz­cza św. Ma­rek i św. Ma­te­usz po­da­ją wie­le przy­kła­dów cech cha­rak­te­ru i za­cho­wań Je­zu­sa wo­bec in­nych. Wo­bec dzie­ci (Je­zus pro­si, aby po­zwo­lo­no dzie­ciom przy­cho­dzić do Nie­go. Na­da­je zna­cze­nie tym, któ­rych świat nie po­wa­ża. Jego po­rzą­dek war­to­ści jest inny. Po­świę­cić czas dziec­ku to dla Je­zu­sa tak, jak­by po­świę­cić go kró­lo­wi. Po­wie­dział: „Miej­cie się na bacz­no­ści wy, moż­ni, sil­ni, spryt­ni. Je­śli nie sta­nie­cie się jak to dziec­ko po­śród nich, nie bę­dzie dla was miej­sca w kró­le­stwie Bo­żym!”. Świę­te­go Pio­tra po­uczył: „Je­śli nie bę­dziesz jak to dziec­ko, nie wej­dziesz!”). Wo­bec ubo­gich (ubo­dzy w cno­ty, w pie­nią­dze… wszy­scy ubo­dzy. Mi­łość Je­zu­sa do ubo­gich… Kto ko­cha ubo­gich, ten ma w so­bie nie­zwy­kłą głę­bię. Za­uważ­my su­ro­wość Je­zu­sa wo­bec bo­ga­tych, wo­bec pew­nych sie­bie, jak ów gru­by, bo­ga­ty pan na jed­nej z pla­net w Ma­łym Księ­ciu). Wo­bec grzesz­ni­ków i cho­rych (pięk­ne jest, gdy ten, kto zaj­mu­je się cho­ry­mi, pa­trzy na nich, spę­dza z nimi czas). Wo­bec apo­sto­łów (nie­wy­czer­pa­na jest do­broć i czu­łość Je­zu­sa wo­bec Dwu­na­stu, co ob­ra­zu­je choć­by hi­sto­ria Je­zu­sa i św. Pio­tra, po­cząw­szy od pierw­sze­go dnia, gdy te­ścio­wa Pio­tra wpa­dła w gniew, bo ten po­szedł za Ja­nem, po­przez sło­wa: „Umrzyj­my ra­zem z Nim!”, jego za­par­cie się: „Ja? Nie znam tego czło­wie­ka. Ni­g­dy go nie wi­dzia­łem. Ni­g­dy, ni­g­dy, ni­g­dy!”, aż po: „Pa­nie, Ty wiesz wszyst­ko, Ty wiesz, że Cię ko­cham” oraz da­ro­wa­ną mu moc uzdra­wia­nia cho­rych. Hi­sto­rię św. Pio­tra i Je­zu­sa trze­ba od­czy­tać po­now­nie i w ca­ło­ści…). Wo­bec ko­biet (Ma­ria Mag­da­le­na, Sa­ma­ry­tan­ka… Je­śli chce­my uświa­do­mić so­bie, że nasz Bóg jest na­praw­dę czło­wie­kiem, to wła­śnie dzię­ki nie­zwy­kłe­mu dia­lo­go­wi mię­dzy Je­zu­sem a Sa­ma­ry­tan­ką). Wo­bec tłu­mów (tłu­my ze sce­ny bło­go­sła­wieństw, z roz­mno­że­nia chle­bów, tłu­my, któ­re wi­ta­ły Go w Nie­dzie­lę Pal­mo­wą, a tak­że już na in­nej dro­dze, w pa­mięt­ny pią­tek… Tłu­my i Je­zus… Je­zus, któ­ry prze­ma­wia do tłu­mów… Je­zus jako try­bun, któ­ry po­ru­sza tłu­my! Cuda, któ­rych do­ko­nu­je wo­bec tłu­mów… Je­zus na­praw­dę jest Kimś, kto ma uprzy­wi­le­jo­wa­ną re­la­cję z ludź­mi).

Je­zus nie przy­szedł, by uczy­nić z nas po­rząd­nych de­wo­tów, bi­go­tów, lecz lu­dzi świę­tych, któ­rzy umie­ją żyć. Naj­pięk­niej­szym wy­ra­zem czło­wie­czeń­stwa Je­zu­sa jest to, że daje nam ży­cie w ob­fi­to­ści, czy­niąc nas so­li­dar­ny­mi z Nim sa­mym. Ce­lem Jego przyj­ścia jest to, by­śmy mie­li ży­cie i by­śmy je mie­li w ob­fi­to­ści. On tru­dził się w tym wła­śnie celu: „Przy­sze­dłem, aby­ście mie­li ży­cie!”. Mówi to na wie­le spo­so­bów: „Ja je­stem win­ni­cą”, „Ja je­stem chle­bem”. Pod­czas lek­tu­ry słyn­ne­go szó­ste­go roz­dzia­łu my­śli­my za­wsze o Eu­cha­ry­stii. I słusz­nie. Tym­cza­sem uwa­ga… Gdy Je­zus w szó­stym roz­dzia­le Ewan­ge­lii św. Jana mówi: „Je­stem do­bry jak chleb, je­stem jak chleb ży­cia, Ja je­stem chle­bem ży­cia”, wska­zu­je nie tyl­ko na sa­kra­ment Eu­cha­ry­stii, ale tak­że chce nam przez to po­wie­dzieć: „Je­stem ży­ją­cy”. Ta­kie jest zresz­tą Jego imię w Apo­ka­lip­sie. Bo kon­takt z Nim nas oży­wia, czy­ni z każ­de­go z nas isto­tę żywą, oso­bę szczę­śli­wą, że żyje. Gdy­by nasz Bóg był sta­rym, po­marsz­czo­nym mni­chem, któ­ry pra­wił­by nam: „Mu­si­cie wy­ko­ny­wać ćwi­cze­nia po­boż­no­ścio­we, od­pra­wiać wa­sze prak­ty­ki re­li­gij­ne”… cóż, nie był­by na­szym Bo­giem! Gdy On przy­cho­dzi z ca­łym swo­im po­ry­wem ży­cia, wolą ży­cia, choć­by na­wet pro­wa­dząc nas przez wy­rze­cze­nie i śmierć (bo i taka jest nie­raz cena), wie­my przy­naj­mniej, że ce­lem jest ży­cie.

Ta­kie­go Chry­stu­sa trze­ba prze­po­wia­dać! O ta­kie­go pro­sić! A nie pro­si­my, po­nie­waż nie ośmie­la­my się… po­nie­waż Go nie po­zna­li­śmy… po­nie­waż nie zo­sta­li­śmy zdo­by­ci, po­chwy­ce­ni… Po­nie­waż nie od­kry­li­śmy jesz­cze Ewan­ge­lii.

„Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chry­stus”

Sło­wa te mogą na­gle na­brać nie­zwy­kłe­go bla­sku: nie je­stem już sobą sa­mym, to On mnie po­chwy­cił, za­wład­nął mną i żyje we mnie. Mam Jego sza­leń­stwo, Jego ży­cie jest we mnie. Nie je­stem już sobą. Tak brzmią sło­wa mi­ło­ści.

Czło­wiek, któ­ry spo­tkał Chry­stu­sa, jest chrze­ści­ja­ni­nem przez przy­łą­cze­nie do Nie­go. Po­zo­sta­je on nie tyl­ko w związ­ku z Chry­stu­sem, lecz tak­że w przy­jaź­ni z Nim. Całe ży­cie re­li­gij­ne wie­rzą­ce­go zo­sta­je okre­ślo­ne na nowo w ka­te­go­riach przy­jaź­ni jako utoż­sa­mie­nie, stop­nio­we zjed­no­cze­nie z Bo­giem-czło­wie­kiem. Wie­rzą­cy sta­je się Nim sa­mym, bo­wiem Bóg sam stał się czło­wie­kiem. Świę­ty Leon po­wie­dział: „Uczy­nił się czło­wie­kiem, aby czło­wiek stał się Bo­giem”. Chrze­ści­ja­nin osią­ga szczę­ście upra­gnio­ne przez So­kra­te­sa, któ­ry mó­wił: „Po­znaj sa­me­go sie­bie”. Chrze­ści­ja­nin zna sa­me­go sie­bie: jest czło­wie­kiem-Bo­giem. Chrze­ści­ja­nin jest czło­wie­kiem-Bo­giem, po­nie­waż jest przy­łą­czo­ny do Boga-czło­wie­ka.

Roz­wój chrze­ści­ja­ni­na, czło­wie­ka, któ­ry spo­tkał Je­zu­sa Chry­stu­sa, za­le­ży od po­kar­mu jego wia­ry, od jego mi­ło­ści. Tego po­kar­mu do­star­cza lek­tu­ra No­we­go Te­sta­men­tu. Je­śli czło­wiek ten bę­dzie kar­mić swo­ją wia­rę, bę­dzie też wzra­stał, rósł aż po peł­ny wzrost Chry­stu­sa, jak mówi św. Pa­weł, aby czło­wie­czeń­stwo osta­tecz­nie roz­kwi­tło, sta­jąc się w peł­ni „czło­wie­czeń­stwem-bó­stwem”, prze­bó­stwio­nym czło­wie­czeń­stwem.

Wola Boga, aby­śmy mie­li ży­cie w ob­fi­to­ści, jest uwol­nie­niem nas od fał­szy­wej sprzecz­no­ści mię­dzy ży­ciem do­cze­snym a ży­ciem du­cho­wym. Aby być do­brym chrze­ści­ja­ni­nem, nie trze­ba żyć po­ło­wicz­nie. To nie­praw­da, że, jak mó­wił nie­gdyś Nie­tz­sche, chrze­ści­ja­nie są ofia­ra­mi alie­na­cji, ży­cio­wy­mi nie­udacz­ni­ka­mi, któ­rzy ni­cze­go już nie ocze­ku­ją od ży­cia ziem­skie­go, a zwra­ca­ją swe oczy je­dy­nie ku nie­bu! Je­zus – pa­tro­nem nie­udacz­ni­ków, po­zy­ski­wa­czem nie­peł­no­spraw­nych du­cho­wo? Cóż za po­mysł… Je­zus jest ra­do­ścią i pa­sją ży­cia! Przy­ja­cie­le Je­zu­sa mie­li­by być nie­udacz­ni­ka­mi, ży­cio­wy­mi kar­ła­mi? Skąd­że zno­wu… Oni są praw­dzi­wy­mi ludź­mi, któ­rzy ni­cze­go się nie boją, na­wet śmier­ci. Do­pó­ki bo­imy się śmier­ci, do­pó­ty nie zro­bi­my ni­cze­go wiel­kie­go. Trze­ba ry­zy­ko­wać śmier­cią, aby do­ko­nać ja­kiejś wiel­kiej rze­czy w ży­ciu. Jean Mer­moz nie prze­szedł­by An­dów, gdy­by nie ry­zy­ko­wał śmier­cią. Chrze­ści­ja­ni­nem jest ten, kto prze­cho­dzi przez Andy cier­pie­nia, znie­chę­ce­nia, zwąt­pie­nia, kto prze­cho­dzi przez Andy mi­zan­tro­pii, cho­ro­by, roz­pa­czy… To ktoś, kto od­naj­du­je sie­bie sa­me­go po dru­giej stro­nie, w świe­tle ro­dzą­ce­go się Je­zu­sa Chry­stu­sa!

Chry­stus to na­dzie­ja osta­tecz­nej od­no­wy, sta­łość w bu­do­wa­niu no­we­go czło­wie­ka. Sta­łość w wy­sił­ku, po­mi­mo po­ra­żek, mimo grze­chów… Sta­łość w ra­do­ści, po­mi­mo sprze­ci­wów, ja­kie spo­ty­ka­ją chrze­ści­ja­ni­na, po­mi­mo cier­pień… Chrze­ści­ja­nin bo­wiem nie cier­pi mniej niż inni, przyj­mu­jąc zara­zem za­sa­dę, że kto tra­ci, ten zy­sku­je, jako je­dy­ną re­gu­łę wła­sne­go ży­cia, je­dy­ną mą­drość.

Chrze­ści­ja­nin czu­je się bra­tem wszyst­kich lu­dzi, w po­wszech­nej ko­mu­nii z tym sa­mym Pa­nem. Jak każ­da praw­dzi­wa mi­łość, mi­łość Je­zu­sa gro­ma­dzi i łą­czy. Cu­dow­ne jest ro­dze­nie się przy­jaź­ni, gdy się ko­cha. Cóż do­pie­ro, gdy wszy­scy ko­cha­ją Tego sa­me­go: „Przy­ja­cie­le mo­ich przy­ja­ciół są mo­imi przy­ja­ciół­mi”. W każ­dym czło­wie­ku od­kryć isto­tę umi­ło­wa­ną przez Je­zu­sa, któ­ry od­dał za nią swo­je ży­cie… Je­zus po­wie­dział: „Co uczy­ni­li­ście naj­mniej­sze­mu, Mnie uczy­ni­li­ście”. Co za nie­zwy­kła wspól­no­ta! Jak nie­zwy­kłe prze­sła­nie dla epo­ki, któ­ra szu­ka rów­no­ści, so­li­dar­no­ści mię­dzy ludź­mi, moż­li­wo­ści po­wszech­ne­go bra­ter­stwa.

Chrze­ści­ja­nin w po­ko­ju ocze­ku­je po­wro­tu Pana, któ­ry jest ce­lem wszel­kiej ludz­kiej dzia­łal­no­ści. Gdy chrze­ści­ja­nin od­krył swe­go Przy­ja­cie­la, za­czy­na od­li­czać dni i w praw­dzie swe­go ser­ca wy­po­wia­da po­zdro­wie­nie pierw­szych chrze­ści­jan: „Przyjdź, Pa­nie Jezu!”. Po­wrót Je­zu­sa jest pew­ny. Pew­ne są nowe nie­bio­sa i nowa zie­mia i wszyst­ko, cze­go chrze­ści­ja­nin do­świad­cza obec­nie, od­no­si się do tej praw­dy. Jego wła­sna śmierć na­bie­ra no­wej bar­wy, jest wpro­wa­dze­niem w osta­tecz­ne ży­cie z Nim, koń­cem nie­obec­no­ści. Za­miast mó­wić: „Ko­niec świa­ta”, chrze­ści­ja­nin mówi: „Na­resz­cie praw­dzi­wy świat!”. Przy­po­mnij­cie so­bie Jana XXIII, któ­ry za­czy­na swój te­sta­ment sło­wa­mi: „Każ­dy dzień jest do­bry, by się na­ro­dzić, i każ­dy do­bry, by umrzeć…”.

Ocze­ku­jąc na po­wrót Pana, chrze­ści­ja­nin do­świad­cza wszyst­kie­go w no­wym i nie­zwy­kłym ży­ciu re­li­gij­nym. Po­now­nie od­kry­wa wiel­ki plan Boży. Czy­ni to, przy­wra­ca­jąc grze­cho­wi jego wła­ści­we miej­sce przez po­rzu­ce­nie re­li­gij­nej nie­doj­rza­ło­ści i fa­ry­ze­izmu, któ­ry nie po­trze­bu­je Przy­ja­cie­la i nie za­chwy­ca się tym, że jako pierw­szy i na za­wsze zo­stał umi­ło­wa­ny! To po­czu­cie wy­zwa­la. Chrze­ści­ja­nin nie mówi już: „To nie ja, to inny…”, ale przy­zna­je: „Ja to uczy­ni­łem”. Źdźbło i bel­ka. Je­zus po­wie­dział: „Usuń naj­pierw bel­kę z twe­go oka, a po­tem bę­dziesz mógł usu­nąć py­łek z oka twe­go bra­ta”. Czy­ni to, trak­tu­jąc pra­wo jako ko­deks przy­jaź­ni. Bo czy mię­dzy przy­ja­ciół­mi nie ma ko­dek­su po­stę­po­wa­nia? Wprost prze­ciw­nie. Pra­wo przy­jaź­ni jest od­mien­ne, lecz po­zo­sta­je pra­wem, i to nie­zwy­kłym. Nowe wy­ma­ga­nie nie jest dla chrze­ści­ja­ni­na uci­skiem, wy­ob­co­wa­niem, lecz ko­lej­ną oka­zją do od­kry­wa­nia Przy­ja­cie­la. Trak­tu­je Ko­ściół jako Cia­ło Chry­stu­sa i zgro­ma­dze­nie Jego przy­ja­ciół, ze ści­śle wy­zna­czo­nym, trud­nym, a za­ra­zem za­chwy­ca­ją­cym miej­scem apo­sto­ła – aż do Jego po­wro­tu. I gdy na przy­kład nie po­do­ba mu się spo­sób od­pra­wia­nia mszy przez księ­dza, wie, że uda­jąc się z wi­zy­tą, nie za­wsze musi się zwra­cać uwa­gę na słu­żą­ce­go. Waż­ny jest ten, kto nas za­pra­sza. Czy je­śli otrzy­mam za­pro­sze­nie na obiad od pana Y, od­po­wiem: „Nie, dzię­ku­ję, nie po­do­ba mi się jego słu­żą­cy”?! No cóż, je­śli ksiądz mi nie od­po­wia­da, mu­szę pa­mię­tać, że waż­ny jest Pan domu. Nie trać­my cza­su na przy­glą­da­nie się słu­żą­ce­mu…

Po­cząw­szy od chrztu, ży­cie sa­kra­men­tal­ne sta­je się za­tem ry­tu­ałem przy­jaź­ni, któ­ra po­trze­bu­je spo­so­bu wy­ra­ża­nia się i daje siłę na obec­ne ży­cie. Jest to po­sta­wa jak naj­dal­sza od for­ma­li­zmu. „Idę na mszę” ozna­cza wów­czas: „Mam spo­tka­nie z moim Przy­ja­cie­lem”. Je­śli nie mogę się na nie sta­wić, wy­pa­da, bym się z Nim roz­mó­wił. Może się przy­tra­fić, że raz nie sta­wię się na spo­tka­nie, lecz nie wię­cej… A przy­naj­mniej mu­szę się wo­bec Nie­go wy­tłu­ma­czyć! Jak bo­wiem moż­na wy­sta­wić do wia­tru Je­zu­sa Chry­stu­sa? Po cóż te wszyst­kie teo­re­tycz­ne dys­ku­sje o zo­bo­wią­za­niach. Albo je­steś przy­ja­cie­lem, albo nie. To pro­ste.

*

Koń­cząc to wpro­wa­dze­nie, niech mi bę­dzie wol­no raz jesz­cze przy­to­czyć sło­wa Je­ana Mas­si­na:

Od chwi­li, gdy On uobec­nił się wo­bec nas, nie mo­że­my twier­dzić, że resz­ta nas nie ob­cho­dzi. By­ło­by bo­wiem gro­te­sko­we i obu­rza­ją­ce, gdy­by na­sza mi­łość do cze­go­kol­wiek mo­gła się zmniej­szyć wów­czas, gdy je­ste­śmy z Tym, któ­ry jest Mi­ło­ścią. Czyż cały świat nie sta­je się nie­skoń­cze­nie pięk­niej­szy i bar­dziej god­ny na­sze­go uczu­cia, je­śli pa­trzy­my nań ocza­mi jego Stwór­cy i mi­łu­je­my go ser­cem jego Zba­wi­cie­la? Z chwi­lą jed­nak, gdy za­czę­li­śmy wie­dzieć, czym jest mi­łość do Je­zu­sa lub ra­czej czym jest Jego mi­łość do nas, na­sza hi­sto­ria oso­bi­sta prze­sta­je być przed­mio­tem na­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. In­te­re­su­ją­cy sta­je się tyl­ko Ten, któ­re­go zna­la­złem, któ­ry dał mi sie­bie, mimo że Go nie szu­ka­łem, bez mo­je­go wy­sił­ku. Ten, któ­ry po­chwy­cił mnie tyl­ko dla sie­bie, mimo że na­wet nie my­śla­łem o tym, by Go pra­gnąć.

Jak­że śmiesz­ne jest mó­wić o za­in­te­re­so­wa­niu wo­bec tej Nia­ga­ry uwiel­bie­nia, skru­chy, en­tu­zja­zmu, wdzięcz­no­ści, za­dzi­wie­nia, pra­gnie­nia i uświę­ce­nia, któ­ra wy­try­ska bez koń­ca z du­szy, dla któ­rej Je­zus jest obec­ny, w któ­rej On żyje; jesz­cze śmiesz­niej­sze wo­bec tego oce­anu, gdzie naj­mniej­szy gest, naj­mniej­sze sło­wo Pana z Jego Ewan­ge­lii, każ­da chwi­la co­dzien­ne­go ży­cia za­nu­rza nas w hoj­no­ści Stwór­cy, w mi­ło­sier­dziu Zba­wi­cie­la, w czu­ło­ści Przy­ja­cie­la, w trium­fal­nej chwa­le umi­ło­wa­ne­go Kró­la, w bli­sko­ści Tego, któ­ry jest w nas bar­dziej nami niż my sami, za­nu­rza w sa­mym w Je­zu­sie.

Gdy pra­gnie­my o tym wszyst­kim po­wie­dzieć, przy­tła­cza nas nie­do­rzecz­ność na­gro­ma­dzo­nych ludz­kich słów. Kto da nam ję­zyk krwi, łez i ognia, nie­prze­tłu­ma­czal­ne wes­tchnie­nia Du­cha Świę­te­go, aby mó­wić lu­dziom o Nim? Aby wie­dzie­li to, co my wie­my, że ich ży­cie sta­ło­by się cu­dow­ne, że ni­g­dy już nie mar­twi­li­by się, że cie­szy­li­by się wraz z nami, je­śli tyl­ko ze­chcie­li­by każ­de­go dnia uczy­nić w so­bie małą chwi­lę ci­szy, w któ­rej roz­brzmia­ła­by Do­bra No­wi­na. Chwi­lę tyl­ko tak dłu­gą, by usły­sze­li, że On puka do tych za­po­mnia­nych lub za­mu­ro­wa­nych drzwi w głę­bi na­sze­go ser­ca. Aby za­uwa­ży­li, że Ktoś cze­ka, aż zwró­cą na Nie­go uwa­gę, że wy­my­śla naj­sub­tel­niej­sze for­te­le, by prze­ła­mać ich obo­jęt­ność. Ktoś, kto kry­je się we wszyst­kich wy­da­rze­niach na­sze­go co­dzien­ne­go ży­cia, aby zdo­być choć jed­no spoj­rze­nie na­szej mi­ło­ści!

Niech książ­ka ta bę­dzie dla cie­bie, miły Czy­tel­ni­ku, Przy­ja­cie­lu, tą chwi­lą praw­dzi­we­go spo­tka­nia w ra­do­ści pły­ną­cej z po­czu­cia, że je­steś ko­cha­ny.

Mar­cel De­by­ser

------------------------------------------------------------------------

Frag­men­ty Pi­sma Świę­te­go cy­to­wa­ne za: Pi­smo Świę­te Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu. Bi­blia Ty­siąc­le­cia, wyd. 5 na nowo opra­co­wa­ne i po­pra­wio­ne, Pal­lot­ti­num, Po­znań 2003.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: