- W empik go
Biegacz - ebook
Biegacz - ebook
Mateusz to wschodząca gwiazda futbolu amerykańskiego. Pewny siebie, charyzmatyczny i przystojny, z łatwością zdobył serca kibiców. Jednak niewiele osób wie, że mężczyzna od narodzin cierpi na nieuleczalną chorobę, a jeden wypadek na boisku wystarczył, by z jego pamięci ponownie zaczęły ulatywać słowa. Zbliża się ważny mecz i walka z czasem, by mężczyzna mógł zagrać. Właśnie wtedy na jego drodze pojawia się Aneta - najlepsza neurologopedka w mieście, która ma mu pomóc zatrzymać chorobę. Kobieta widzi w nim coś, czego nie dostrzegł nikt inny, a każde kolejne spotkanie zbliża ich coraz bardziej do siebie i podsyca rodzące się uczucia.
Przede mną stał zajebiście przystojny blondyn o oczach ni to niebieskich, ni szarych. Zwykły T-shirt opinał jego klatkę piersiową. Domyśliłam się, że skrywa się pod nim bardzo wysportowane i umięśnione ciało. Chyba zbyt głośno przełknęłam ślinę, bo facet aż się uśmiechnął. A wtedy w jego policzkach ukazały się dwa seksowne dołeczki.
– Pani Aneta Sikorska? – spytał.
– Tak – odpowiedziałam, bo w końcu odzyskałam głos i rozsądek. – A pan to zapewne Kowalski.
Odsunęłam się, aby wpuścić go do środka. Zaśmiał się, gdy mnie mijał, i podążył prosto do fotela dla pacjentów.
– No nie do końca, ale to ja – powiedział. – Kowalski to taki pingwin z Madagaskaru.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-215-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim zaczniesz czytać, pamiętaj, że akcja książki dzieje się w realiach polskich.
W naszym kraju futbol amerykański jest sportem raczkującym, w połowie zawodowym i kompletnie niedofinansowanym. Gdyby nie prywatni sponsorzy, granty od Federacji Europejskiej oraz zawziętość samych zawodników, nie moglibyśmy mówić o Polskiej Lidze Futbolowej. Tylko zawodnicy najlepsi z najlepszych są sponsorowani na tyle, żeby można było mówić o „utrzymaniu się z samej gry”.
Starałam się jak najdokładniej przybliżyć zasady gry oraz związane z nimi pozycje i przepisy. Sama wciąż jednak jestem tylko amatorem w tym sporcie, więc mam nadzieję, że nie popełniłam jakichś drastycznych błędów. Jeśli jednak jakiś wyłapałaś(-łeś), to bardzo Cię przepraszam.
Życzę miłej lektury.PROLOG
Moje życie zostało spieprzone już na starcie. I to nie wina moich rodziców, bo tych akurat mam idealnych.
Mama ciążę ze mną przechodziła książkowo. Może właśnie z tego powodu nikt się nie przejął, gdy dwa tygodnie po terminie porodu wciąż nie było mnie na świecie. W końcu jakiś konował zadecydował o sztucznym wywołaniu porodu, mimo że jeszcze nie było żadnych, nawet najmniejszych skurczy, a drobne ciało mojej mamy nie było odpowiednio przystosowane do naturalnego wydania dziecka na świat. Nawet nie powinni brać tego pod uwagę – tyle przynajmniej dowiedzieliśmy się po fakcie.
Zaufała im jednak, w końcu podobno byli lekarzami, a jakie jest główne przesłanie przysięgi Hipokratesa? _Primum non nocere_. Po pierwsze NIE SZKODZIĆ! Miała więc nadzieję, że jak coś się będzie działo, to jej pomogą.
Dziesięć godzin później – po pięciu alarmowania, że coś jest nie tak, i po dziesięciu minutach od zaniknięcia mojego tętna – wylądowała na sali operacyjnej. Dostałem jednak dziesięć punktów w skali Apgar i podobno byłem w pełni zdrowym noworodkiem.
Miałem dwa lata, gdy rodzice zauważyli, że jest coś nie tak. Moi rówieśnicy już zaczęli wydawać z siebie jakieś pojedyncze sylaby albo nawet odgłosy zwierząt. A ja tylko krzyczałem.
Przez cztery lata szukali przyczyny braku mowy. Pod każdym innym względem rozwijałem się idealnie. Tylko mówić nie potrafiłem. Ostatecznie po namowie znajomej mama wyciągnęła całą dokumentację medyczną z porodu. I wiecie, co się okazało? Że urodziło się skrajnie niedotlenione dziecko, a z porodówki wyszło w pełni zdrowe i dotlenione. Po prostu magia!
Niedotlenienie najprawdopodobniej wywołało jakieś minimalne zmiany w mózgu, które na długo zablokowały rozwój mowy. Dopiero siódmy neurolog połączył wszystkie kropki i zastosował na próbę leczenie immunosupresyjne. Wyjątkowo coś wreszcie przyniosło efekt. I to wręcz spektakularny. Dzięki temu, że zadziałało, można było wreszcie postawić względnie jasną diagnozę. Tak… Mimo tego, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, wciąż są schorzenia, które rozpoznaje się nie na podstawie wyników badań, a tego, czy zastosowane leczenie zadziała, czy też nie. Bo po prostu wciąż nie ma testów w pełni diagnozujących takie schorzenia. A jednym z nich jest autoimmunologiczne zapalenie mózgu.
Mimo ciągłych wizyt w szpitalach, lekarzy i terapii wciąż byłem tylko dzieckiem i miałem swoje marzenia…
Byłem trzylatkiem, gdy tata po raz pierwszy zabrał mnie na mecz. Natomiast w wieku pięciu lat pierwszy raz taki mecz obejrzałem całkowicie świadomie – od początku do końca. Po nim drugi i trzeci, aż w końcu oglądałem każdy, który transmitowali. Widząc moje zamiłowanie do tej dyscypliny, rodzice zapisali mnie do szkoły sportowej, gdzie zacząłem grać. Skakałem z radości, że moje zaburzenie nie stanęło mi na drodze. Codziennie ciężko trenowałem, by udowodnić swoją wartość.
Dzień, w którym dostałem się do drużyny ligowej, był najlepszym w całym moim życiu. Miałem świadomość, że już kończy się folgowanie, bo w profesjonalnej lidze są inne starcia kontaktowe niż w rozgrywkach juniorskich. Ale nic nie było w stanie mnie odstraszyć. Rodzice co prawda drżeli o mnie przy każdym meczu, ale ani razu nie kazali mi się wycofać. Po prostu wiedzieli to, co ja: że to jest moja przyszłość, a ta jajowata piłka jest największą miłością mojego życia. I nic nie stanie mi na drodze do tego, by grać zawodowo.ROZDZIAŁ I
Aneta
Wyjrzałam przez okno swojego gabinetu na zakorkowaną ulicę. Miałam jeszcze dziesięć minut do kolejnego pacjenta, więc mogłam chwilę odetchnąć. W tym roku druga połowa kwietnia była bardzo ciepła. Wiosna zaczynała dekorować otoczenie feerią barw. Z dnia na dzień rozwijało się coraz więcej pąków i liści, dodając w ten sposób uroku nawet najbardziej szaremu miastu.
Myślałam o swojej pracy. Z roku na rok ludzi potrzebujących terapii neurologopedycznej przybywało, a nas – mających potrzebne kwalifikacje – wciąż było jak na lekarstwo. Sama potrafiłam siedzieć w gabinecie pięć dni w tygodniu od ósmej do osiemnastej i co godzinę przyjmować pacjentów. Kochałam tę pracę. Nie było nic lepszego niż obserwowanie, jakie postępy czyniły terapeutyzowane przeze mnie osoby. Owszem, największą radość sprawiały postępy dzieci, ale miałam też kilku dorosłych, którzy zaskakiwali mnie na każdym spotkaniu.
Te przemyślenia przerwał dźwięk telefonu. Wyświetlił się obcy numer, więc powiedziałam standardowo:
– Aneta Sikorska, neurologopeda, w czym mogę pomóc?
– Dzień dobry, podobno jest pani najlepszym neurologopedą w mieście. – Dobiegł mnie sympatyczny, trochę chrapliwy męski głos.
– Bardzo mi miło to słyszeć. – Uśmiechnęłam się. Takie słowa sprawiały, że serce biło mi mocniej. Cieszyłam się, że moi pacjenci polecają mnie innym. To znaczyło, że odwalałam kawał dobrej roboty.
– Chciałbym zająć jutro pani trzy godziny.
– Trzy godziny? – spytałam zaskoczona. Mężczyzna na pewno żartował. Nikt nie podoła trzem godzinom terapii. – Nie sądzę, żeby to było właściwe. Zazwyczaj pierwsza wizyta trwa około dziewięćdziesięciu minut. Mogę wiedzieć, z czym dokładnie ma pan problem?
– Proszę podać godziny. Trzy.
Westchnęłam ciężko. Niech mu będzie, skoro tak się upiera. Miałam nadzieję, że nie zostanę wyrolowana.
– Dobrze. W takim razie proszę przyjść jutro na piętnastą. Do osiemnastej mam wolny czas. – Co prawda nastawiałam się na to, że wyjdę jutro wcześniej i trochę odpocznę, ale jak widać, zawsze znajdzie się ktoś w potrzebie. Zazwyczaj nie podawałam swojej stawki, jeśli pacjent nie pytał, ale nie mogłam sobie pozwolić na zmarnowanie trzech godzin, gdyby mężczyzna nie przystał na cenę. – Pierwszorazowa wizyta diagnostyczna kosztuje dwieście złotych plus sto pięćdziesiąt półtorej godziny terapii. Mogę prosić o nazwisko?
– Kowalski. Do jutra.
I się rozłączył.
To było najdziwniejsze umówienie wizyty, z jakim kiedykolwiek się spotkałam, a pracowałam jako terapeuta już dwa lata. Na szczęście do drzwi właśnie zapukał kolejny pacjent, więc nie miałam czasu rozpamiętywać dłużej tej rozmowy. Odrzuciłam myśl, jak bardzo ekscentryczny okaże się jutro pan Kowalski, i skupiłam się na pracy z moim ulubionym sześcioletnim autystą.
*****
Było już po dziewiętnastej, gdy zmęczona weszłam do domu. Marzyłam, aby zjeść coś porządnego i zalec na kanapie z jakąś książką. Od progu jednak powitały mnie okrzyki radości. Po raz czwarty w tym tygodniu.
Wkroczyłam do salonu i zobaczyłam trzech mężczyzn wpatrujących się w telewizor i niemogących spokojnie usiedzieć na sofie. Nawet nie musiałam patrzeć w ekran, aby wiedzieć, co oglądają – dwudziestu dwóch facetów biegających za piłką i kopiących się po nogach. Piłka nożna to chyba najbardziej absurdalny sport na świecie.
Rozejrzałam się po salonie: wszędzie walały się puste butelki po piwie, a podłoga była zasłana okruchami po krakersach, paluszkach i innych słonych przekąskach. Westchnęłam ciężko i zrezygnowana poczłapałam do kuchni w nadziei, że może chociaż obiad jakiś dla mnie został.
O ja głupia, naiwna!
Usłyszałam miauknięcie i po chwili na blat wskoczyła biało-ruda kotka.
– Cześć, malutka – powitałam ją i zaczęłam drapać z boku głowy, tak jak uwielbiała. – Niech zgadnę, ty też jeszcze nie dostałaś jedzenia?
Pełne żalu miauknięcie potwierdziło moje przypuszczenia. Wyjęłam z szafki saszetkę z kocią karmą i nałożyłam do miski. Do drugiej nalałam wody, bo nawet jej nie miała.
Wewnątrz już się gotowałam. Jestem wyrozumiała, ale nawet ja zbliżałam się do granicy. I skoro ciężko zarabiałam na utrzymanie mieszkania, to chociaż fajnie by było, gdybym dostała możliwość odpoczynku po tej pracy. Zamiast tego dzień w dzień witały mnie krzyki i bałagan.
Podeszłam do skrzynki z bezpiecznikami i pociągnęłam za jeden odcinający całkowicie prąd. Przez kilka sekund panowała absolutna cisza. Następnie obecni w salonie mężczyźni zaczęli bluźnić i złorzeczyć.
– Myślę, że już koniec meczu, więc pora na was – powiedziałam, wchodząc do pokoju. Musiałam mieć bardzo bojową minę, bo ci niby-dorośli faceci aż wzdrygnęli się na mój widok.
– Kochanie, ty już jesteś? Może to tylko korki wywaliło…
Spojrzałam na mężczyznę stojącego pośrodku tria i zaczęłam się zastanawiać, co ja takiego w nim w ogóle widzę. Przystojny jest, niech będzie. Ma ciemne, trochę dłuższe włosy i czekoladowe oczy. Jednak w wyniku wiecznego siedzenia na kanapie jego sylwetka zaczynała się zmieniać, a tu i ówdzie przybyło kilka(naście) kilogramów. Kiedyś jeszcze był romantykiem, a teraz?
Wojtek był kucharzem w, wydawałoby się, dobrze prosperującej restauracji. Niestety kilka miesięcy temu wyszło na jaw, że jej właściciel popadł w uzależnienie od hazardu i w rezultacie zastawił swój lokal. I niestety przegrał. Nowy nabywca nie miał ochoty bawić się w restauratora, więc zamknął biznes i posprzedawał, co tylko mógł. Od tamtego czasu życie Wojtka kręciło się wokół piwa, przekąsek i transmisji meczów piłki nożnej.
A tak było fajnie mieć w domu prywatnego kucharza, który uwielbiał eksperymentować z nowymi potrawami.
– Wojtek, nie zaczynaj nawet – warknęłam. – Wróciłam piętnaście minut temu. Liczyłam na jakiś obiad po całym dniu terapii. Ale widzę, że jestem zbyt naiwna.
– Kicia, ale to mecz o wszystko – oburzył się.
– Wypad! – krzyknęłam.
Gdy wychodzili, usłyszałam jeszcze, jak „mój mężczyzna” przepraszał kolegów za mnie i tłumaczył, że na pewno właśnie dostałam okres. Postanowiłam odpuścić. Miałam dość. Byłam zbyt zmęczona, by toczyć kolejną bezsensowną wojnę.
W lodówce znalazłam wczorajszą chińszczyznę. Odgrzałam ją szybko w mikrofali i zabrałam ze sobą do sypialni. Kotka wsunęła się za mną i ułożyła na mojej poduszce. Przekręciłam klucz w drzwiach i założyłam słuchawki na uszy. Jaśnie pana czeka noc na tej upieprzonej kanapie w salonie.ROZDZIAŁ II
Mateusz
Budzik zadzwonił standardowo o piątej rano. Wciągnąłem dres, włożyłem słuchawki w uszy i ruszyłem, by pokonać swoje stałe pięć kilometrów.
Muszę być w formie. Za trzy miesiące zaczną się pobory. Nie mogę nawalić. Przygotowywałem się do tej chwili dwadzieścia lat. Nikt nie stanie mi na drodze.
Gdy wróciłem do domu, zrobiłem sobie śniadanie. Shake warzywny z dodatkiem białka zawsze daje dużo energii.
Nie zdążyłem go jeszcze wypić, a już rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na ekran i odetchnąłem. Czyli dzisiaj to on mnie sprawdza. Całe szczęście.
– Cześć, tato…
– Grecka bogini mądrości? – spytał od razu, nie zawracając sobie głowy powitaniem.
– Krzyżówkę rozwiązujesz? – Czy ja naprawdę musiałem zadawać to bezsensowne pytanie z nadzieją, że to naprawdę krzyżówka, a nie mój poranny test?
– Odpowiadaj.
– Spróbuj z czymś, co nie było mi wpajane jeszcze w życiu prenatalnym. Atena.
Matka miała obsesję na punkcie mitologii greckiej. Gdy moim trzyletnim rówieśnikom czytano do snu bajki o Czerwonym Kapturku lub Kocie w Butach, ja słuchałem mitów greckich według Grzegorza Kasdepkego. Gdy jako nastolatek dowiedziałem się, ile w klasycznym przekładzie mitologii było seksu, spytałem mamę, dlaczego to akurat był Kasdepke, a nie oryginały. Zaczęła się tylko śmiać i stwierdziła, że jestem zupełnie jak ojciec. Jednak dwa dni później przyniosła mi oryginalne mity greckie. Oryginalne to znaczy, że po starogrecku. Taka była żartobliwa.
– Stolica Hiszpanii?
– Madryt.
– Kto walczy na wojnie?
– Żołnierz. Możemy już skończyć?
– Wiesz, że inaczej twoja matka mnie udusi.
Wiedziałem, ale to wcale nie oznaczało, że tak pokornie wszystko na siebie przyjmę.
Ojcu wystarczyło, że dobrze gram. Mógłbym ponownie stracić mowę, bylebym tylko nie stracił miejsca w drużynie. Ale matka to inna historia. Poświęciła całą swoją karierę, aby wyprowadzić mnie na ludzi. Toczyła wojny z urzędami i urzędnikami, organizowała krucjaty medyczne, znosiła odrzucenie reszty rodziny i znajomych. Musiała więc pilnować, abym teraz tego nie zmarnował. Aż dziw, że pozwalała ojcu mnie sprawdzać, i to tylko raz dziennie. Gdyby mogła (i gdybym odbierał), dzwoniłaby do mnie co godzinę, zadając te głupkowate pytania.
– Wszystko jest w porządku. Nie musicie się martwić.
Nie powiem im przecież prawdy. Nie musieli wiedzieć, że po ostatnim urazie głowy znowu zacząłem zapominać podstawowe słowa. Przez telefon łatwo można było ich oszukiwać. Zwłaszcza ojca, który zawsze zadawał te same pytania. Odpowiedzi na nie wisiały na lodówce. W dodatku wszędzie w mieszkaniu miałem poprzyklejane kartki z informacjami, co gdzie jest.
Chłopaki z drużyny nabijały się, że jestem światowcem, gdy odpowiadałem po angielsku, bo zapominałem, jak to słowo brzmiało po polsku. Podobno za naukę języka angielskiego odpowiada prawa półkula mózgu, a tę miałem w pełni sprawną. Dlatego nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć angielskiego słówka, a tych w rodzimym języku nie pamiętałem bardzo często.
– Przygotowujesz się na pobory? – spytał w końcu ojciec.
Na tym najbardziej mu zależało. Prawie tak samo mocno jak mnie. To od taty zaraziłem się tym sportem i to on był moim pierwszym i największym fanem.
– Pewnie. Właśnie skończyłem przebieżkę i za godzinę wychodzę na trening – odpowiedziałem.
– No i tak trzymaj – rzucił. – Załatwiłem sobie wolne, więc z mamą na pewno będziemy na meczu z łowcami.
Domyśliłem się. Nie przepuściłby tak ważnego spotkania.
– Dobra, nie truję ci już. Bierz się do roboty, żebyś nam wstydu za te trzy miesiące nie przyniósł. – Ojciec się zaśmiał.
Dobrze wiedziałem, że wcale tak nie myśli. Gdyby coś poszło nie tak, to płakałby razem ze mną. Ale takiego scenariusza nawet nie brałem pod uwagę. Prędzej umrę, niż pozwolę, by przepadło mi miejsce w drużynie narodowej.
– Dzięki, tato. Ucałuj mamę.
– Sam przyjdź i ją ucałuj. Może w niedzielę na obiad?
– Zobaczymy, jak będę stał z treningami.
– Nie wykręcaj się zbyt długo, bo w końcu matka pojedzie do ciebie, a tego wolałbyś uniknąć.
Tak, tego na pewno wolałbym uniknąć. Jak tylko wejdzie do mieszkania i zobaczy kartki, zaraz domyśli się, że coś jest nie tak, i już w ogóle ze mnie nie zejdzie.
– Dobrze, tato, postaram się być.
Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na kanapę. Usiadłem na krześle przy stole kuchennym i zakryłem twarz dłońmi. Przede mną kilka nadprogramowych badań, które wykażą, jak jest źle.
Powinienem powiedzieć o wszystkim trenerowi. Ryzykował dużo, dając mi szansę, a obiecałem, że będę mu zgłaszał wszystkie niepokojące objawy. Ale nie mogłem pozwolić, aby wycofał mnie z meczu poborowego. Nie było takiej pieprzonej opcji. Poza tym to na pewno nic takiego i zaraz wszystko wróci do normy. Z pewnością.ROZDZIAŁ III
Aneta
Akurat nabrałam ochoty na koktajl owocowo-warzywny. Pal licho, że była siódma rano. Wyjęłam z szuflady największy tasak, jaki miałam, i kilka razy uderzyłam nim o deskę. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam ananasa, gruszkę oraz seler naciowy. Gdy zamykałam drzwi, niespodziewanie produkty wymknęły mi się z ręki… Ups… Narobiłam trochę hałasu. Położyłam ananasa na desce i z całym impetem zanurzyłam w nim ostrze.
Pokroiłam wszystko na mniejsze kawałki, robiąc przy tym trochę hałasu, a potem wrzuciłam do blendera. Dolałam trochę wody i uruchomiłam urządzenie.
– Robisz to specjalnie? – Usłyszałam pytanie dochodzące z salonu.
Wcale nie miałam zamiaru odpowiedzieć. Było tak głośno, że przecież mogłam nie usłyszeć.
Przelałam koktajl do shakera i ruszyłam do wyjścia z mieszkania.
– Dlaczego jesteś na mnie zła?
Wojtek stał w wejściu do pokoju i patrzył spode łba. Na kanapie nie spało się zbyt wygodnie, a w dodatku pewnie w tyłek wchodziły mu jeszcze okruchy wczorajszych przekąsek. To musiała być naprawdę ciężka noc. Mimo to wcale, ale to wcale nie było mi go żal.
– Jeszcze masz czelność się pytać?
– Dobra, może trochę przesadziłem. Ale ostatnio prawie w ogóle nie ma cię w domu, więc muszę się czymś zająć – zaczął się tłumaczyć. – Może przyrządzę dziś jakąś romantyczną kolację, usiądziemy wieczorem i porozmawiamy.
– Nie ma mnie, bo ktoś musi zarabiać! – warknęłam. – Znalazłbyś sobie pracę, to miałbyś czym się zajmować.
I wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie ma to jak nerwówka od rana. Dzień zaczynał się po prostu idealnie. Czy mogło być jeszcze gorzej?
*****
Owszem… zawsze może być gorzej. Minęła już piętnasta trzydzieści, a zapowiadany pan Kowalski wciąż się nie zjawił. Nie lubiłam, gdy pacjenci nie odwoływali wizyt. To strata mojego czasu i moich potencjalnych pieniędzy. A tym razem miałam stracić aż trzy godziny.
Stwierdziłam, że poczekam do szesnastej i jeśli gościu nie przyjdzie, to wracam do domu. Kupię po drodze jakieś wino, napuszczę wody do wanny i może chociaż raz uda mi się naprawdę odpocząć.
Minęło kolejne piętnaście minut. Gdy zaczęłam pakować wszystkie papiery do teczek, rozległo się pukanie do drzwi. A już sobie wizualizowałam spokojny wieczór w domu. Dlatego teraz bardziej zdenerwowałam się z powodu tego, że pacjent jednak przyszedł.
Podeszłam do drzwi i już miałam zamiar powitać go bardzo niemiło, jednak gdy tylko je otworzyłam, z wrażenia aż brakło mi słów.
Przede mną stał zajebiście przystojny blondyn o oczach ni to niebieskich, ni szarych. Zwykły T-shirt opinał jego klatkę piersiową. Domyśliłam się, że skrywa się pod nim bardzo wysportowane i umięśnione ciało. Chyba zbyt głośno przełknęłam ślinę, bo facet aż się uśmiechnął. A wtedy w jego policzkach ukazały się dwa seksowne dołeczki.
– Pani Aneta Sikorska? – spytał.
– Tak – odpowiedziałam, bo w końcu odzyskałam głos i rozsądek. – A pan to zapewne Kowalski.
Odsunęłam się, aby wpuścić go do środka. Zaśmiał się, gdy mnie mijał, i podążył prosto do fotela dla pacjentów.
– No nie do końca, ale to ja – powiedział. – Kowalski to taki pingwin z Madagaskaru.
– Przepraszam? – Byłam zupełnie zaskoczona jego słowami. O ile mi wiadomo, na Madagaskarze nie występują pingwiny. Zbyt ciepły klimat dla tych arktycznych ptaków.
– Nie zna pani tej bajki? _Pingwiny z Madagaskaru_?
– Nie bardzo.
– Pani strata. – Uśmiechnął się do mnie, a ja pomyślałam, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby opowiedział mi więcej o tych niecodziennych pingwinach.
To, co poczułam, było dziwne. To przecież mój pacjent. Musiałam odzyskać zdrowy rozsądek, a nie gapić się na mężczyznę jak sroka w gnat.
– Więc dowiem się, czemu traci pan mój cenny czas, najpierw spóźniając się czterdzieści pięć minut, a potem wygadując jakieś niestworzone rzeczy? – Wzięłam się w garść i od razu przeszłam do konkretów.
– Nie mogłem pozwolić na to, aby pani poprzedni pacjent, wychodząc z gabinetu, zauważył mnie w poczekalni – wyjaśnił. Na twarzy wciąż miał ten irytująco seksowny uśmieszek. Na pierwszy rzut oka było widać, że zupełnie nie jest mu przykro z powodu mojej zmarnowanej godziny. – Zjawiłem się tu całkowicie incognito i muszę panią prosić, aby nikomu nie przekazywała pani informacji, że chodzę na terapię. Choć może powinienem dać pani umowę o poufności dla większego bezpieczeństwa. Pierwszy raz jestem w tak poważnej sytuacji.
– Nie wolno mi ujawniać takich informacji.
Ten mężczyzna chyba zwiał z jakiegoś szpitala psychiatrycznego. Może i był przystojny, ale kompletnie nie przypominał żadnego znanego mi celebryty. Prawdopodobnie miał zbyt duże ego i tyle.
– Każde „nie wolno mi” ma swoją cenę. Jak prasa sportowa się dowie, że tu jestem, to nie zostawią na mnie suchej nitki.
– Przepraszam, ale jest pan jakimś piłkarzem? – spytałam. Sytuacja zaczynała się robić naprawdę absurdalna i poważnie już się zastanawiałam, czy temu facetowi na pewno jest potrzebny neurologopeda, a nie na przykład psychiatra. – Jestem bardziej _team_ książka i nie oglądam ostatnio telewizji. A tym bardziej transmisji meczów piłki nożnej.
– Może to i lepiej! – Zaśmiał się i wtedy po raz kolejny ukazały się te czarujące dołeczki. Cholera, chętnie dotknęłabym ich palcem. – Piłka nożna jest bardzo przereklamowana. To zacznijmy od początku. Nazywam się Mateusz Grzesiak i potrzebuję terapii neurologopedycznej.
Wreszcie jakieś konkrety. Może to na nich uda mi się skupić, a nie na jego wyglądzie. Otworzyłam swój skoroszyt i zaczęłam notować.
– No dobrze. A z jakiego powodu potrzebuje pan terapii, panie Mateuszu?
– Od dzieciństwa choruję na autoimmunologiczne zapalenie mózgu z afazją padaczkową.
– Słucham?
On raczy żartować? Z tego, co mi wiadomo, już sama afazja padaczkowa kwalifikowała go do stałej terapii neurologopedycznej, a przy tym jeszcze zapalenie mózgu…
– Autoimmunologiczne zapalenie mózgu z afazją padaczkową – powtórzył spokojnie. Może wydawało mu się, że nie dotarła do mnie nazwa choroby.
– Tak, usłyszałam za pierwszym razem. Ale czemu nagle przyszedł pan z tym do mnie? Nie ma pan stałego terapeuty? Przecież z tą chorobą musi pan być stale pod kontrolą. Skoro choruje pan od dzieciństwa…
– Powiedzmy, że nie miałem czasu na terapię, gdy nic się nie działo – przerwał mi.
– A teraz się coś dzieje?
Poczułam się szczerze zaniepokojona lekkomyślnością tego mężczyzny. Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał na bardzo wysportowanego, więc prawdopodobnie musiał sporo trenować. W każdej chwili mógł dostać ataku padaczkowego. Nie powinien aż tak przemęczać swojego organizmu.
– Zacząłem zapominać… niektóre słowa – powiedział i spuścił wzrok. Miałam wrażenie, że zastanawiał się, czy powiedzieć mi prawdę. Widać było, że kosztowało go to bardzo dużo.
– Od dawna?
– Dwa tygodnie temu podczas meczu doznałem urazu głowy. Niby nic poważnego się nie stało, ale następnego dnia nie mogłem sobie przypomnieć, jak nazywa się to do obcinania różnych rzeczy.
– Nożyczki? – zapytałam.
– Właśnie. W najbliższym czasie będę miał rozszerzaną diagnostykę, aby sprawdzić, czy rzeczywiście coś jest nie tak, ale stwierdziłem, że może warto ponownie rozpocząć terapię.
On na pewno żartował. To musiał być jakiś cholerny dowcip, bo to po prostu nieprawdopodobne, żeby dorosły człowiek był aż tak głupi. Przy jego chorobie jakieś mecze, urazy głowy, oczekiwanie na diagnostykę…? I oczywiście chciał rozpocząć wszystko od końca, czyli… od terapii. A jak miałam mu pomóc, skoro nie wiedziałam, jak bardzo jest źle?
– Wie pan, że w tym przypadku EEG i rezonans to konieczność? – spytałam. – Bez tego nie będę w stanie zaplanować dokładnie terapii.
– Ale może pani poczynić jakieś swoje czary-mary, aby zatrzymać postęp afazji.
– O ile nie jest ona wynikiem zaburzeń lub urazu mózgu. A wie pan, że w pana przypadku jest to bardzo prawdopodobne.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_