- W empik go
Biegam, bo muszę - ebook
Biegam, bo muszę - ebook
Cola Eliot ma 44 lata, kiedy jej dotychczasowe życie, bezczelnie i bez zapowiedzi, wywraca się do góry nogami. Porzuca ją wieloletni narzeczony z grubym portfelem, zostawiając Colę sfrustrowaną, spłukaną, z lękami, hipochondrią i 10-kilogramową nadwagą. Na szczęście ratuje ją… bieganie. I to właśnie ono, wbrew pozorom, jest głównym bohaterem tej książki, w której historia 44-latki przeplata się z cennymi poradami dla początkujących biegaczek i biegaczy.
“Biegam, bo muszę” to barwna, nie zawsze poprawna politycznie, ale za to pełna błyskotliwego humoru opowieść o nauce kochania siebie, pokonywaniu własnych demonów i o tym, że nigdy nie jest za późno na wielką zmianę. Czasem wystarczy iść pobiegać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-969-7 |
Rozmiar pliku: | 639 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I kto grubej zabroni?
Pewnego szarego i mglistego (w domyśle dołującego) poranka, jak wtedy gdy Mary Poppins pierwszy raz odwiedziła dom pani Banks poszukującej nowej niani dla swoich źle wychowanych dzieci, Cola Eliot poczuła, że licho nie śpi. Urodzinowy wykwit na brodzie to nie trądzik młodzieńczy. To też nie marka Acne topowych niepojęcie stylówek XS pasujących na ogromnego Szweda. Czaisz? W rozmiarze XS! Ale ty wyglądasz w nich paskudnie modnie jak pyza w wigwamie. Chyba że masz ze cztery kilo niedowagi. Ale kto ma dzisiaj niedowagę? Tak czy siak, dwie czerwone krosty na żuchwie zwiastowały zaburzenia hormonalne, ku pociesze, zdarzenie niepowszechne. Cola w tym czasie miała niewiele dziecięcej radości, ale cerę nie najgorszą. Gdy czterdziestka czwórka okazała się instynktownym i niemal bezwiednym wiekiem zrozumienia, dlaczego w życiu innych jakoś świeci słońce, a w jej, Coli Eliot, nawet nie było księżyca. Ktoś tu z dziewczyny żartował. Nie było sputnika Reptilian nawet. Żadnych płaskoziemców ani węszących spisek foliarzy.
Rozumiała swoją niepopularność. Mogłaś być każdym. Dziwaczką, snobką, szpanerką z lekką rozbieżnością oczu, z krzywymi nogami, mogłaś powtarzać frazesy z serialu, mogłaś nie śmierdzieć sukcesem finansowym, ale powinnaś być chuda. Już to samo w sobie było towarzysko interesujące. Stąd ta zmowa przeciwko tobie. Oni wszyscy się zmówili.
Ale o tym później, bo w tej wczesnej wrześniowej godzinie nic jeszcze nie zapowiadało wywrócenia się życia do góry dnem. Chociaż wisiało już w krakowskim powietrzu przeczucie zmiany lub tylko dziewczyńska melancholia. Tu w końcu cała rodzina Kossaków zawiodła się każdy na każdym. Dulską rozczarował mąż Felicjan pogodnym usposobieniem pozbawionego ambicji idioty. A rozwydrzona dzieciarnia niejednego wystawiła do wiatru. Wyłamywanie parasolek ohydnymi przeciągami na krakowskim rynku – chleb powszedni. Angielski splin pani Banks przy tym to pestka. I chociaż wojewoda zakazał stawiania kominków, nie zdziwko, że wyszpanowana jak krochmal Wola Justowska, dymiła bardziej niż łódzkie fabryki z _Ziemi obiecanej_. I po co te naciągane metafory? W niecce Krakowie mieli swoje zadymienie nie do podrobienia.
Coca Eliot jak co rano w postaci pozbawionego siły mięśni i elastyczności stawów, przybierającego formę naczynia, w którym ulokowało się kształtociało mogła spodziewać się pierwszego napadu lęku. _Aś_ się Cola rozlała. Gumofilc na usługach nasranych do głowy programów straszących, w tym tego z nagłym tąpnięciem podłogi. Że dom się może zaklęśnie. Że go ziemia wciągnie. Każda stumetrowa deska przywieziona w całości i osadzona na legarach z dala od kleju dla pospólstwa. Podłoga ułożona nie na dziko, tym bardziej nie w zygzaki, za to w długie, niczym niedzielone pięciolinie. Gładkie, ciemne, nasycone wyrafinowanie odbitym światłem wosku. Lśniące, nie błyszczące. I właśnie to wykwintne drewniane coś, jadące przez pół Polski w jakże long wehikule mogło się w każdym momencie zapaść w nicość, w jakąś tam czarną dziurę. Może z drugiej strony będącą słońcem? Chociaż z powodu oszczędności każdego systemu obliczeniowego nikomu nie opłacałoby się takich rzeczy symulować. No i sami widzicie, jaka to nudziara.
Azaliż wystarczająco absurdalna sytuacja wydarza się każdemu, kto tkwi po szyję w wirtualnej grze, zalogowawszy się wcześniej do grubego ciała gracza sprawiającego głównie kłopoty. Oprócz tłuszczu w pasie, wciąż w lękach, wliczając ataki paniki oraz fobie, niemodnie starszego od wszystkich wokół z pominięciem własnych starszych ciała. A do tego wkrótce porzuconego przez długoletniego narzeczonego. Jeszcze tylko z biglem wystrzelać się na płasko z liścia po obwisłych policzkach. Linia żuchwy zakłócona pierwszymi buldogami, plus te sporadyczne pryszcze.
Fizyka klasyczna zdefiniowana przez Izaaka, człowieka od jabłka i grawitacji, nie działa, bo gdyby działała, natychmiast, w ułamku sekundy świat właśnie by się zapadł. Miało to jakiś związek z jądrami atomów i ich orbitami. Dlatego Coca Eliot, składająca się praktycznie ze wszystkich fobii świata (z wyłączeniem, nie wiedzieć czemu, agorafobii), bała się. Podobno gorsze od w sensie ścisłym kiły, oprócz szpitalnictwa, okazywały się wstrząsy po penicylinie jako remedium. Nic dziwnego, że połykając całkiem nową witaminę, jakże rozwarstwiona wewnętrznie się stawała. Strach przed niedożywieniem versus potencjalna alergia na niacynę, a co tu mówić o antybiotyku? Który facet zniesie kogoś takiego w domu? Pańskie jaja, męka. Strzykające, czterdziestoletnie z hakiem kolano sugerowało co najmniej boreliozę, może RZS albo tocznia? Żarty na bok. W każdym razie coś strasznego i rozciągniętego w czasie. Była gruba, fobie dodatkowo ją pogrubiały.
Gruba, nie jak bania, dało się to upchnąć w ramach odzieży. Coś jak tygodniowe zakupy w nieustawnym bagażniku niemodnego auta (modne zaiwaniają z ogromnymi, pustymi bagażnikami, a tylne siedzenia ze specjalną dopłatą za klimę nigdy nie są używane), które zawsze udaje się w końcu docisnąć klapą. Twarz nalana, ale do przyjęcia, gdyby nie strach w gałach starej Bambi, zatopionych w podbrwiowym cieście świnki Peggy. Dwie postaci z kreskówki w jednej kryjówce czarnych ray-banów. Owszem, podbrwiowe ciasto za nieduże (dla forsiastych) pieniądze można było u Zawiszy usunąć w poniedziałek i w sobotę już się czilautować w klubie (w czasach bezwirusowych). Jednak należało posiadać minimum odwagi na kontakt ze skalpelem zamiast tony strachu.
Zamieszkując z długoletnim narzeczonym w domu pod lasem, gdzie wszyscy chcieli mieszkać, Coli dla odmiany chciało się rzygać właśnie ze strachu. Obfitość pożądanych w matriksie przedmiotów upchano na dużej przestrzeni ekstrawertycznego salonu z przyległościami. Otwarty na przestrzał wielofunkcyjny parter z tymi szlachetnymi dechami na podłodze bez jednego podziału, nie przytłaczał, ale wiało od niego drogim halnym. Sztucznością dekoracji z magazynu „Interior” za 10 euro. Szczęściara Banks miała męża radcę Banksa, ale nie nasza grubaska. Jeżeli kogoś razi nazywanie jej dziewczyną, to już naprawdę jego widzimisię. Przy tej masie kłopotów zwracanie uwagi na trafność rysopisu nie stanowiło problemu.
To przesada, wbijano młotkiem oczywistości do głowy Eliot Coli. Na pewno przez tyle lat nie grzęzłaś w ruchomych piaskach gruźliczego sanatorium. Żeby aż tak się bać wszystkiego? A co na to długoletni narzeczony? Roztrzęsiona galareta obok niego, w przenośni i zdaje się dosłownie. Przybierasz Cola kształt fotela, jak coca-cola w puszce, jak zupa miso w czarce, tak ty rozlewasz się na tapczanie ciastem naleśnikowym. Tu się będzie piekło naleśniciekło. Tu się będzie jadło naleśniczadło.
I brał długoletni narzeczony kawałek ciastobrzucha w dwa niewiele zgięte palce, kciuk i wskazujący i lekko potrząsając, mówił:
– Zrób coś z tym.
Ale jak tu być smukłą, ubitą i giętką, gdy oprócz wzmacniania bicepsa i karku przy parkowaniu tyłem, nieufna kamerze cofania, pchając wózek w dużym sklepie, ciało leżało odłogiem? Nie musieć jak szympansica jedną łapą uczepiona gałęzi, drugą trzymać pod pachą czworonożne potomstwo. Nie musieć być zwinną jak antenatka w futrze zwartą sylwetką wyrywająca światu pożywienie dla siebie i dzieciaków, takie szpetne dawało rezultaty.
Obowiązujący złoty standard modelki, wiotkość magicznie cienkiego ciała, gdzie się tam mieści żołądek i cała reszta? Kanon sznurówkowatości nie do utrzymania w pionie już przy średnim wietrze. Na sopockim molo znana modelka, Gisele czy Anna, ledwo trzymając się barierki, usiłowała nie odlecieć w kipiel, podczas gdy jej ciało łopotało jak wstążka. Elegancki latawiec w dżinsach i białym tiszercie z dodatkiem ogonka od Coco Chanel. Mewa, przysiadłszy na barierce, obserwowała dramat z obojętnością mewy, gdyż trzymanie pionu miała we krwi drako. Zresztą w necie cały _szołbiz_ był do niedawna drako, dopóki im się nie znudziło podkręcanie amplitudy głupoty. Jakby było mało, że wszyscy wirowali w głębokim uśpieniu z planetą Ziemia, biorąc grę wyliczoną przez komputer za swoje życie. Musieli być jeszcze jaszczurami? Dorota Rabczewska illuminatus? Bardzo dziwne.
Liczyło się tylko to, że prawie połowa ludzi na świecie chciała wyglądać chudo. Chociaż z powodu braku mięśni ich ciała nie nadawały się do robienia naprawdę ciekawych rzeczy. Jak noszenie tobołów w Himalajach, samodzielne odkręcanie słoików twist, czy chociaż uprawianie sportów ulicznych. Trzeba jednak przyznać, że po adiustacji stylisty owe ciała jak ulał pasowały do Lamborghini czy Ferrari u boku wymagającego chłopaka zwanego: playboy. Jednak w żadnej innej sytuacji nie miały sensownego zastosowania lub jakiegoś praktycznego wykorzystania.