-
promocja
-
W empik go
Bílá Voda. Tom 2 - ebook
Bílá Voda. Tom 2 - ebook
Bílá Voda. Opuszczona wieś w górach na pograniczu czesko-polskim. Jest tu tylko podupadły klasztor, szpital psychiatryczny i tonący w morzu róż cmentarz. Imiona na nagrobkach wskazują, że pochowano na nim wyłącznie kobiety.
Lena Lagnerová ma powody, by uciec na ten koniec świata. Mieszkanki klasztoru – ekscentryczne siostry zakonne – dają jej azyl i zadanie: ma uporządkować stare dokumenty. Żmudna praca prowadzi do zdumiewającego odkrycia dramatycznych losów tego miejsca i osiadłych w nim sióstr.
W roku 1950 zamknięto czechosłowackie klasztory, a zakonnice przewieziono do ośrodków internowania – jeden z nich mieścił się w Bílej Vodzie. Warunki izolacji były fatalne, a całej sprawie przyświecał jasny cel: zakony i ich członkinie miały zniknąć na zawsze.
Jak udało im się przetrwać? Czy to możliwe, że za kołnierzem siostry Ewarysty bieli się koloratka? I skoro prześladowania rzeczywiście zakończyły się wraz z upadkiem komunizmu, dlaczego kilkanaście lat później siostry nadal czują się zagrożone?
Kateřina Tučková poświęciła Bílej Vodzie ponad 10 lat pracy i została za nią uhonorowana czeską Nagrodą Państwową w dziedzinie literatury. Podobnie jak w bestsellerowych Boginiach z Žítkovej autorka łączy autentyczne wydarzenia z fikcją, by stworzyć pasjonującą opowieść, odsłonić mroczne karty historii i oddać sprawiedliwość jej ofiarom – wyjątkowym kobietom.
Tom 2 - wydanie polskie podzielono na dwie części – stanowią one fabularną całość.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-65707-77-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Woli nie myśleć, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby wtedy ustąpili. Gdyby dali się zbyć tamtemu chłopakowi, zniechęceni jego wrogim spojrzeniem, pozwolili mu zamknąć za sobą drzwi, i zostali na progu z niczym. Poczekaliby, aż Marta załatwi swoje sprawy na brneńskiej psychiatrii – to był oficjalny powód opuszczenia przez nich Bílej Vody na całe dwa dni – i wrócili do domu. Gdyby Ewarysta w ostatniej chwili nie wcisnęła stopy w szparę w drzwiach i nie zawołała:
– Zaczekaj! Mógłbyś mu to przekazać, jeśli go jednak spotkasz? – Wyjęła z torby karteluszek i nabazgrała na nim wiadomość. – Na wszelki wypadek zajrzymy też jutro – zdążyła dodać, nim młodzik zniknął we wnętrzu.
Nie wierzył, że się uda. Nazajutrz, kiedy w strugach ulewnego deszczu znów stali przed drzwiami jak kołki w płocie, był pewien, że tym razem nikt im nawet nie otworzy. Mylił się. Chłopak, ten sam, który zlekceważył ich wczoraj, z miłym uśmiechem wpuścił ich do środka.
– Nie znam osoby, której szukacie, ale jeśli macie ochotę na łyk gorącej herbaty przed podróżą, wujek zaprasza – powiedział, po czym zaprowadził ich na piętro, do pokoju, którego ściany, od podłogi po sufit, zastawiono książkami, a niemal cały dywan pokrywały gęsto zapisane papierzyska. Wąska ścieżka umożliwiała przejście od drzwi do kanapy i biurka, ledwie widocznego spod sterty gazet i otwartych pism, wśród których ginął magnetofon szpulowy z mikrofonem w plątaninie taśmy, a zza całej tej konstrukcji wyłaniała się szczupła sylwetka pochłoniętego pracą rozczochranego bruneta. Siedział na krześle, a jego stopy, w ogromnych dzierganych kapciach, ledwo sięgały podłogi. Nie wyglądał jak biskup, raczej jak przerośnięty dzieciak, któremu ojciec pozwolił się bawić przy swoim biurku, i Jana ogarnęły wątpliwości, czy aby nie pomylili adresu. Ale co mieliby zrobić, skoro już się tu znaleźli? Z filiżankami herbaty w dłoniach usiedli na wskazanych przez chłopaka miejscach i w napięciu czekali, aż ucichnie stukot maszyny do pisania.
Denerwował się, pewnie.
Ojciec Stauber planował załatwić jego egzaminy i święcenia drogą oficjalną, rzecz jasna nie w Czechosłowacji, bo nikt o zdrowych zmysłach nie podszedłby teraz do egzaminów na państwowym wydziale teologicznym. Nie chcieli mieć nic wspólnego z kolaborantami. Pokładali natomiast nadzieje w polskim księdzu Siwińskim, z którym ojciec Stauber zaprzyjaźnił się na studiach, a który obecnie organizował czeskim kandydatom święcenia u arcybiskupa metropolity krakowskiego Karola Wojtyły. Niestety, nagłe przeniesienie proboszcza Staubera do domu emerytów zrujnowało wszystkie ich plany. Jan nie miał wyjścia, musiał znaleźć kogoś, kto zrozumie jego sytuację.
Były skazaniec, pozbawiony przez komunistów prawa do pełnienia posługi, pasterz, który zamiast prać brudne dusze swoich owiec, pierze prześcieradła w szpitalu dziecięcym, niebezpieczny rebeliant, który sprzeciwia się i władzom świeckim, i władzom duchownym, a do tego za nic ma nauki Kościoła – mniej więcej tak opisał go kiedyś w rozmowie ojciec Stauber, zgorszony listem z kurii. Ale Jana to nie zraziło. Przeciwnie. Bo czy rzeczywiście czymś skandalicznym było skorzystanie z nadzwyczajnych uprawnień papieskich i załatwienie sobie sakry biskupiej za plecami czechosłowackich ordynariuszy? I czy Felix był człowiekiem aż tak grzesznym w porównaniu z hołubionym przez władze, kolaborującym klerem, bandą sprzedawczyków zainteresowanych tylko płynącymi z tej współpracy zyskami? Skądże! Dlatego Jan wcale nie uważał, że do biskupa Felixa należy się zwrócić jedynie – jak to ujął ojciec Stauber po którejś ze sprzeczek z siostrami – „w razie absolutnej ostateczności”. Ten szczupły mężczyzna za biurkiem był jego nadzieją. Jan ze ściśniętym gardłem patrzył, jak w skupieniu wystawia koniuszek języka i w szaleńczym tempie wystukuje coś na maszynie, po czym ni stąd, ni zowąd radośnie klaszcze w dłonie i odrywa się od blatu, by lekko utykając, podbiec do kanapy i – zanim zdążyli się choćby przedstawić – wystrzelić w nich całą serią naglących pytań.
To jakiś test?, gorączkowo zastanawiał się Jan, wybąkując odpowiedzi, z których układał się niezbyt chlubny obraz jego osoby. Tak, maturę zdał, ledwo, ale zdał, ma za sobą tak zwaną trudną przeszłość, obecnie jest czysty, pracuje jako sanitariusz w szpitalu psychiatrycznym na końcu świata. Bez zobowiązań. Jak mu poszło? I po co to dochodzenie? Biskup chciał sprawdzić, czy są tymi, za kogo się podają? Kim powinni się okazać? A kim nie? Łamał sobie głowę, przysłuchując się odpowiedziom Ewarysty, wziętej zaraz po nim w krzyżowy ogień pytań.
– Jakie drzewo rosło na końcu spacerniaka? W co zmieniono dawną więzienną kaplicę? W którym roku więźniarki polityczne przeprowadziły wielki strajk głodowy? – dopytywał Felix, gdy tylko mu wyznała, co wtedy dla nich, chrześcijanek za kratami, znaczyło jego błogosławieństwo.
– Nie było tam drzewa. W pralnię. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym – odpowiadała bez najmniejszego zawahania.
Niepozorny mężczyzna, przesłuchując ich oboje, dziarsko przemierzał tam i z powrotem wąskie ścieżki między papierzyskami, i za każdym razem, gdy w tym nieustającym marszu docierał do biurka, coś notował. Dobre pół godziny później stanął wreszcie naprzeciwko nich z rękoma założonymi za plecami i zaczął im się przyglądać tak przenikliwie, jakby miał nieograniczony dostęp do ich myśli. Jana korciło, by odwrócić wzrok, ale wytrzymał.
– Zakon Panien Błogosławionej Agnieszki Czeskiej… – zwrócił się wreszcie do Ewarysty, a na jego twarzy zakwitł promienny uśmiech. – Wasza założycielka zawsze imponowała mi odwagą. Jej wizja, by pogonić ówczesny bandycki kler i odnowić Kościół za sprawą nowego papieża… Niesłychane! Ależ musiała tym hulakom napsuć krwi! Jak ona miała na imię… przypomni mi siostra?
– Wilhelmina – odparła mocnym głosem Ewarysta i zaraz, już ostrożniej, dodała: – Ale… zdaje sobie ksiądz sprawę z tego, że ten nowy papież miał być, ekhm, kobietą?
– W rzeczy samej! To właśnie jest najbardziej ekscytujące! – Gospodarz, ku wyraźnej uldze Ewarysty, radośnie klasnął w dłonie. – Palacký nie był, co prawda, szczególnie zachwycony dokumentem, który znalazł w mediolańskiej bibliotece, bądźmy mu jednak wdzięczni, że własne poglądy schował do kieszeni, a dokumentu nie zniszczył, lecz ujawnił. Niesamowite, że ten zapis przetrwał w ukryciu tyle długich lat, od czasów inkwizycji! Pracę Palackiego czytałem wprawdzie jeszcze na studiach, w wolnym kraju, ale pamiętam z niej to i owo, _Literarische Reise nach Italien im Jahre 1837_, rozdział _Die Ambrosianische Bibliothek_, strona siedemdziesiąt trzy: „Sprawiedliwa papieżyca ustanowi nową hierarchię, bez dostojników żądnych mocy, obłudnych i rozpustnych, a władzę kościelną, oprócz wyświęconych mężczyzn, sprawować będą również kobiety, tak jak było na początku…”. Istna rewolucja, nie tylko jak na tamte czasy! Szkoda, że została tak drańsko zduszona. Ech, polityka, nieważne: świecka czy kościelna, to jedna wielka granda.
Fertyczny człowieczek odwrócił się od oniemiałych gości na pięcie wełnianego kapcia i na nowo podjął marsz po pokoju, cały czas kontynuując wywód. Gestykulował przy tym tak zamaszyście, jakby opędzał się od roju rozwścieczonych much.
– Cały proces był, ma się rozumieć, farsą. O ileż łatwiej skazać niepokorną kobietę za herezję, niż wdawać się z nią w dyskusję na temat haniebnych praktyk ówczesnego duchowieństwa. Chociaż, jeśli pomyśleć, jak w tamtych czasach mogło być postrzegane przyjmowanie pod swój dach niewiast różnej maści, uczenie ich teologii, i jeszcze upieranie się, że nasz Pan postępował tak samo? Toż to oczywisty spisek, rebelia, albo, no właśnie, herezja trynitarna! Wiecie jednak, co było w tym wszystkim najlepsze?
Wciąż osłupiali, tylko pokręcili głowami.
– Że ci wszyscy dostojnicy naprawdę czuli przed nią lęk. Lęk przed cudzoziemką, przybyłą z jakichś tam Czech, bezczelną na tyle, by zamieszkać w mediolańskim domu bez męskiego opiekuna, w dodatku z nieślubnym synem, a potem jeszcze nauczać nie gorzej niż niejeden _magister theologiae_. _Domina Dei gratiae_, Pani Łaski Boskiej, tak ją nazywano, uważano za świętą, która z pomocą Bożą wreszcie uprzątnie tę stajnię Augiasza. Zrozumiałe, że tym na górze zaczął się palić grunt pod nogami. Dlatego zadali sobie tyle trudu, by doprowadzić do procesu jej i jej wyznawców. Wiecie, co o niej mówiono, prawda? – Przyskoczył do nich tak gwałtownie, że ledwo zdążył wyhamować przed kanapą.
Jan, który wówczas nie słyszał nawet jeszcze o pierwszych wilhelminitach, tylko nerwowo poprawił się na kanapie, a Ewarysta, chyba zachęcona słowami biskupa, w jednej chwili porzuciła ostrożność, z którą zawsze chroniła siebie i swój zakon, i spokojnym, pewnym głosem odparła:
– Że podaje się za nowe wcielenie Ducha Świętego, za trzecią, prawdziwą osobę Trójcy Świętej, reprezentującą boskość w jej żeńskiej postaci, podobnie jak w postaci męskiej reprezentował ją Jezus Chrystus. Ale ksiądz biskup zapewne wie, że to było…
– Wyssane z palca! – Nie dał jej skończyć i znów radośnie klasnął w dłonie. – Mnie siostra nie musi przecież niczego tłumaczyć, dobrze wiem, do jakich metod uciekało się Święte Oficjum, by zadenuncjować niewygodne osoby. Ale ja, w przeciwieństwie do Františka Palackiego, mam wystarczające doświadczenie z tego typu niegodziwcami i uczestniczyłem w zbyt wielu procesach pokazowych, by uwierzyć, że skazana była heretyczką czy wariatką. A w przeciwieństwie do większości księży mam wystarczająco dużo serca, by nie odwracać się plecami do żeńskiej połowy ludzkości.
W pokoju zapadła cisza. Mężczyzna bacznie im się przyglądał, a Jan słyszał tylko szalone kołatanie własnego serca.
– Innymi słowy – podjął po chwili gospodarz – ufam wam i wasza sprawa leży mi na sercu. Ale musicie zrozumieć, że to trudna misja. A mój Kościół nie może ryzykować, bo i bez tego jest w niebezpieczeństwie. Gdy nas dorwą, dla Kościoła katolickiego w Czechosłowacji nie będzie już ratunku.
Jan poczuł nieopisaną ulgę. Dopiero teraz nabrał pewności, że ma przed sobą legendarnego biskupa Felixa. Twórcę struktur antyreżimowego Kościoła podziemnego, księdza, który miał mu tajnie udzielić sakramentu święceń. Człowieka, który był jego jedyną nadzieją. Próbował się skupić na dalszych słowach gospodarza, ale targało nim zbyt wiele emocji. Jak to dobrze, że przeszli jego test, że im zaufał i – przede wszystkim – że wreszcie będą mieli szansę zrealizować swoje wielkie marzenie!
– Wiedzcie – ciągnął tymczasem biskup, unosząc palec wskazujący – że droga do kapłaństwa jest długa i znojna. Nie polega bynajmniej na samym tylko zaliczeniu egzaminów! My, ma się rozumieć, przygotowujemy do nich każdego adepta możliwie najlepiej. I mężczyzn, i kobiety. Dlatego tu jesteście, mam rację? – Zerknął na Ewarystę. – Dowiedzieliście się, że kształcimy wszystkich, bez wyjątku. To prawda. Nauczamy bez błogosławieństwa zwierzchników, ba, z pełną świadomością ich sprzeciwu, bo w świecie rządzonym przez wrogów Kościoła nigdy nie wiadomo, komu i w jakich okolicznościach przyjdzie głosić Słowo Boże. Chrystus też nauczał wszystkich, bez wyjątku. Zgadzamy się w tej kwestii z waszą założycielką. – Znów skinął głową Ewaryście.
– A co potem? – wyrwało jej się, bo biskup umilkł nagle, odwrócił głowę w stronę okna, zastygł i zaczął nasłuchiwać odgłosów docierających z ulicy. Po chwili machnął jednak ręką i kontynuował:
– Co potem? To się okaże. Wcale nie tak łatwo skończyć to nasze podziemne seminarium. I nie chodzi tylko o sporą ilość materiału, lecz raczej o okoliczności, w jakich przebiega nauka. Będę z wami szczery: tu każdy ryzykuje. Obserwują nas tajniacy. A mnie, w sytuacji podbramkowej, łatwiej będzie poświęcić jednego z kandydatów niż cały nasz Kościół. Czy to jasne?
Jan czuł, że spojrzenie biskupa przeszywa go na wylot. Potakująco skinął głową i tylko poczuł, jak cały drętwieje. Tymczasem Felix przeniósł wzrok na Ewarystę.
– A ty, ty w szczególności, pakujesz się w tarapaty, których rozmiaru nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Ale pamiętaj: cel osiągają tylko najwytrwalsi. – Zgrabnie przeszedł wąską ścieżką między papierami do pokaźnej biblioteczki i rozpoczął widowiskową gimnastykę, polegającą na odchylaniu głowy w poszukiwaniu wzrokiem konkretnych książek, stawaniu na palcach, by ich dosięgnąć, lub robieniu skłonów, by wydostać je z niższych półek regału, wreszcie na ustawicznym podbieganiu do Jana i Ewarysty z kolejnymi tomami. – Zacznijcie od zaraz, nie ma czasu do stracenia. To – wskazał wybrane wolumeny – przygotujcie na kolejne spotkanie, o którym was powiadomię z odpowiednim wyprzedzeniem. Macie dostęp do aktualnej prasy? Doskonale! – Po czym wyjaśnił im, jak połączyć treść niewinnej pocztówki informującej o stanie zdrowia niejakiej cioci Danieli z treścią nagłówków z trzeciej strony gazety „Katolické Noviny”, by rozszyfrować, gdzie odbędzie się następne spotkanie słuchaczy tajnego seminarium. Organizowano je co miesiąc, za każdym razem w innej lokalizacji. Już miał pożegnać swoich nowych uczniów, gdy nagle przystanął, podbiegł do ciężkiej, marszczonej kotary, ostrożnie uchylił wiszącą za nią firankę i spojrzał przez okno na zewnątrz. – No proszę, jednak słuch mnie nie mylił! – Skrzywił się i pokręcił głową z niedowierzaniem. – A moknij tam sobie, bęcwale. Przypadkowy cyklista, któremu ot tak zachciało się sterczeć na chodniku w strugach deszczu, wyobrażacie sobie? Naprawdę mają mnie za aż takiego idiotę? No nic, musicie zmykać. Mój bratanek wyprowadzi was tyłem, od strony ogrodu. Całe szczęście, mamy wyrozumiałych sąsiadów. Za sadem jest ścieżka, wzdłuż potoku, traficie nią na pole. Obejdźcie je i wróćcie szosą do miasta. Tam wsiądźcie w autobus, przystanek jest po prawej. Jasne? Te półgłówki jeszcze nie wykombinowały, że dom, jak to kwadrat, ma cztery strony. Bez przerwy przysyłają mi pod okno kapusiów tak przebiegłych jak ten tutaj. Sami zobaczcie! – Biskup Felix gestem zachęcił ich, by stanęli za jego plecami i wyjrzeli na ulicę. – Może i towarzysze z wielkiego Związku Radzieckiego rozkazują wichrom i burzom, ale agenta czechosłowackiego kontrwywiadu nie stać nawet na głupi parasol.
Od tamtego dnia raz w miesiącu Jan siadał za kierownicą szpitalnej furgonetki i ze schowaną pod pudłami lub stosami brudnej pościeli Ewarystą opuszczał Bílą Vodę, by podobnie jak reszta słuchaczy podziemnego seminarium udać się pod wskazany szyfrem adres, zawsze inny i do ostatniej chwili utrzymywany w tajemnicy.
Chatka na skraju górskiej wioski, mieszkanie na obrzeżach Brna, kościół w małym miasteczku, gdzie trzeba było szepnąć kościelnemu hasło, dopiero wtedy zaprowadził ich przez zakrystię na zmyślnie ukrytą plebanię – przeróżne miejsca, w których mieli się stawić o wyznaczonym czasie, pojedynczo lub małymi grupami, nigdy wszyscy naraz, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Kiedy byli już w komplecie, jedli wspólną kolację i modlili się, a dopiero później rozpoczynali naukę. O ile można to nazwać nauką.
– Czego o zachowaniu człowieka w obliczu nieograniczonej władzy uczy nas stanfordzki eksperyment więzienny? Czy dostrzegacie w nim punkty styczne z procesem Eichmanna opisanym przez profesor Arendt? Czy zapoznaliście się z tekstem o cybernetyce teoretycznej? Co o zarządzaniu systemami mówi nam prawo niezbędnej złożoności Rossa Ashby’ego? Macie dla mnie jakieś nowinki z Radia Wolna Europa? – Biskup Felix każde spotkanie rozpoczynał od tysiąca nadprogramowych pytań, czym siedzących w kręgu słuchaczy wciągał w dyskusję. Oczywiście dopóki za nim nadążali, bo ostatecznie zawsze zostawał sam jak palec w gąszczu swojej erudycji. Co w żadnym wypadku go nie zrażało. Chętnie udzielał rozbudowanych odpowiedzi na postawione przez siebie pytania, tkał z monologu nić, a raczej gęstą, wielowarstwową sieć wiadomości z dziedziny teologii, filozofii, historii Kościoła, eklezjologii, teologii fundamentalnej, dogmatyki, liturgiki i etyki, jak również historii nauki, fizyki, cybernetyki czy medycyny.
Mówił z charyzmą, porywająco. I… bardzo dużo. Około drugiej nad ranem mało kto był w stanie utrzymać koncentrację, jedni przestawali notować i znużeni, z zeszytem na kolanach, tępo wpatrywali się w zawzięcie tokującego biskupa, inni z trudem opanowywali ziewanie, jeszcze inni spali, opierając głowę o ramię często również podrzemującego sąsiada.
– A jak kto nie zrozumiał, niech sobie wymodli! – Nad ranem Felix ucinał swój słowotok, po czym, bez śladu senności na twarzy, dziarskim krokiem zmierzał do swojego pokoju, by przygotować się do wieczornego wykładu. W międzyczasie jego słuchacze próbowali dojść do siebie, nabrać sił i nadrobić zaległości, wymieniali się notatkami i publikacjami, które mieli oddać na następnym spotkaniu, by mogli z nich korzystać kolejni adepci. Wieczorem znów siadali w kręgu wokół Felixa, dziesięć, do piętnastu zupełnie obcych sobie osób, które znały co najwyżej swoje kryptonimy. Bo im mniej wiesz, tym mniej zdradzisz na przesłuchaniu.
Nikt nie był pewien, jak daleko sięgają struktury, które biskup Felix stworzył za plecami władz świeckich i kościelnych. Na pewno obejmowały cały kraj, bo słuchacze zjeżdżali się ze wszystkich zakątków, podobnie jak zapraszani gościnnie wykładowcy; z pewnością wychodziły też poza jego granice, konkretnie do NRD, dokąd Felix jeszcze przed inwazją wojsk Układu Warszawskiego wysyłał adeptów na egzamin końcowy z teologii i przyjęcie święceń. Tam podobno każdego witał biskup Schaffran z połówką kartki pocztowej pasującą do drugiej połówki, którą wręczył swojemu studentowi w Brnie jego żywiołowy kolega. Ten sam niemiecki biskup wysyłał do Watykanu raporty o nowych święceniach i aktualnej sytuacji czechosłowackiego Kościoła podziemnego, by później nikt nie miał wątpliwości, gdzie i kiedy Duch Święty zstąpił na młode pokolenie tamtejszych księży.
Wszystko to działo się przed rokiem 1968, zanim ksiądz Felix sam został biskupem. Z obecną grupą, która studiuje teologię za ponownie spuszczoną żelazną kurtyną, sprawy będą się miały zgoła inaczej. Jak? Nie wiadomo. Mimo to Jan nie wątpił, że – o ile, nie daj Bóg, ktoś ich nie nakryje – doczeka się upragnionego sakramentu kapłaństwa. Podobnie jak nie miał wątpliwości, kto ze słuchaczy tajnego seminarium najbardziej się do kapłaństwa nadawał. Kto najszybciej chłonął wiedzę, nie bał się pytać, czy wręcz kwestionować pewnych zagadnień, dzięki czemu w grupie rozwijały się ciekawe dyskusje; kto potrafił czytać w ludzkich duszach, był zarazem przenikliwy i empatyczny. Ewarysta wybijała się ponad resztę studentów, a z miesiąca na miesiąc, ze spotkania na spotkanie, było to coraz bardziej widoczne. Felix po każdym kolejnym egzaminie wewnętrznym odprowadzał ją z coraz większą radością i dumą, a błysk w jego oku zdradzał, że planuje coś, co nie tylko wleje nadzieję w serca pilnie przygotowujących się do święceń adeptów, lecz także stworzy internowanym siostrom nadzwyczajne możliwości.Wysoko w Białych Karpatach, na pograniczu Moraw i Słowacji, w odciętej od świata wsi Žítková żyły wyjątkowe kobiety. Potrafiły leczyć ziołami, przepowiadać przyszłość, poskramiać żywioły. Nazywano je boginiami, a ich tajemniczą sztukę bogowaniem.
Dora Idesová należy do ostatnich z rodu bogiń, nie chce jednak praktykować magii. Opuszcza rodzinne strony, kończy etnografię i postanawia zgłębiać fenomen bogiń od strony naukowej. Pewnego dnia odkrywa, że wśród materiałów tajnych służb StB znajduje się teczka jej ciotki, bogini Surmeny.
Dora krok po kroku poznaje zdumiewającą historię kilku rodów bogiń z Žítkovej, historię, która prowadzi od siedemnastowiecznych krwawych procesów o czary przez drugą wojnę światową i czasy surowego komunizmu aż do końca lat dziewięćdziesiątych. Podczas fascynującej i niepokojąco mrocznej podróży śladami swoich bliskich Dora zaczyna rozumieć, że nie zawsze możemy odciąć się od przeszłości…
Boginie z Žítkovej – zgrabne połączenie powieści historycznej z fikcją – spotkały się w Czechach z entuzjastycznym przyjęciem czytelników. Powieść Kateřiny Tučkovej została obsypana nagrodami (m.in. Nagroda Josefa Škvoreckiego, Nagroda Czytelników – Magnesia Litera, Nagroda Czytelników – Česká Kniha) oraz otrzymała tytuł Czeski Bestseller jako najlepiej sprzedająca się książka w 2012 roku.Brno, noc z 30 na 31 maja 1945. Gerta Schnirch wraz z kilkumiesięczną córką zostaje – jak niemal wszyscy brneńscy Niemcy – wypędzona z miasta. Wyczerpujący pochód, naznaczony aktami przemocy i gwałtu wobec deportowanych, nazwany później marszem śmierci, kończy się pod granicą z Austrią. Z obozu tymczasowego, gdzie szerzy się epidemia czerwonki i tyfusu, Gerta zostaje skierowana do robót na morawskiej wsi; udaje jej się ocalić życie swoje i córki.
Po roku 1950 Gerta wraca do zupełnie odmienionego Brna, w którym nikt nie czeka na „parszywą Niemkę”, do miasta, którego mimo wszystko nie potrafi opuścić. Tam historia rzuca ją w wir kolejnych burzliwych zmian.
Kateřina Tučková, znana polskim czytelnikom z bestsellerowych _Bogiń z Žítkovej_, w swojej debiutanckiej powieści Wypędzenie Gerty Schnirch porusza kwestie winy Czechów i Niemców, zemsty, przebaczenia i rozdarcia tożsamości narodowej. Obrazuje też trudną relację matki z córką; przepaść niezrozumienia, dzielącą pokolenie, „które to wszystko przeszło”, od pokolenia, którego nic już to nie obchodzi.
Książka otrzymała najważniejszą czeską nagrodę literacką – Magnesia Litera 2010 w kategorii Nagroda Czytelników.Polecamy
Proza czeska
Jan Balabán _Wakacje / Możliwe, że odchodzimy_ • _Którędy szedł anioł_ Bianca Bellová _Jezioro_ • _Mona_ Tereza Boučková _Rok Koguta_ Roman Cílek _Ja, Olga Hepnarová_ Emil Hakl _Zasady śmiesznego zachowania_ Petra Hůlová _Plastikowe M3, czyli czeska pornografia_ • _Macocha_ • _Krótka_ _historia_ _Ruchu_ Zdeněk Jirotka _Saturnin_ MARKÉTA PILÁTOVÁ _Ciemna strona_ Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář _Godzina w niebie_ Petra Soukupová _Zniknąć_ • _Pod śniegiem_ • _Najlepiej dla wszystkich_ • _Sprawy, na które przyszedł czas_ Petr Šabach _Gówno się pali_ • _Podróże konika morskiego_ • _Masłem do dołu_ • _Pijane banany_ • _Dowód osobisty_ • _Babcie_ Marek Šindelka _Zostańcie z nami_ • _Mapa Anny_ • _Zmęczenie materiału_ ZDENĚK SVĚRÁK _Opowiadania i wiersz_ Kateřina Tučková _Boginie z Žítkovej_ • _Wypędzenie Gerty Schnirch_
Seria Czeska Bajka
Radek Malý _Popieliczki_ Vojtěch Matocha _Truchlin_ • _Truchlin. Czarny merkuryt_ • _Truchlin. Biała Komnata_ Iva Procházková _Pyszna środa_ • _Nawet myszy idą do nieba_ Petra Soukupová _Bercik i niuniuch_ Pavel Šrut, Galina Miklínová _Niedoparki_ • _Niedoparki powracają_ • _Niedoparki na zawsze_
Seria Czeskie Krymi
Jiří Březina _Przedawnienie_ • _Południca_ Petra Klabouchová _Źródła Wełtawy_ Daniel Petr _Siostra Śmierć_ Iva Procházková _Mężczyzna na dnie_ • _Roznegliżowane_ • _Zagraj mi na drogę_ Michal Sýkora _Człowiek pana ministra_ • _To jeszcze nie koniec_ • _Pięć martwych psów _František Šmehlík _Usłyszeć śpiew jeleni_
czeskie smaczki
Zofia Tarajło-Lipowska _Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf_ Michael Žantovský _Havel od kuchni_
Ekonomia i polityka
Václav Klaus _My, Europa i świat_
Seria Nowe Polskie
Rafał Niemczyk _Mama umiera w sobotę_