Bingo - ebook
Bingo - ebook
Paweł Sieniawski, bohater „Bingo”, najnowszej książki Szczygielskiego, jest prezenterem telewizyjnego serwisu informacyjnego. Ma żonę i córkę, a także... kochanka. Postać ta została zainspirowana obserwowanymi przez autora sytuacjami z życia kilku prawdziwych prezenterów telewizyjnych. Anna, mająca niespełnione literackie ambicje żona Pawła, jest scenarzystką popularnej telenoweli "Okna miłości. Pewnego dnia przypadkiem odkrywa prawdę o swoim mężu, a to odkrycie przekreśla sens całego jej małżeństwa i popycha do zemsty.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63841-37-9 |
Rozmiar pliku: | 935 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Debiutował w 2003 r. bestsellerową powieścią PL-BOY, potem ukazały się: Wiosna PL-BOYa, Nasturcje i ćwoki, Farfocle namiętności.
W 2007 r. do księgarń trafił Berek, historia geja i przedstawicielki moherowych beretów, których pozornie nie łączy nic poza wzajemną nienawiścią. Książka natychmiast stała się bestsellerem, a autorska adaptacja teatralna wyreżyserowana przez Andrzeja Rozhina z Ewą Kasprzyk i Pawłem Małaszyńskim w rolach głównych od kilku lat przyciąga tłumy widzów do warszawskiego teatru Kwadrat. Wiosną 2010 r. ukazały się Bierki, druga część cyklu Kroniki nierówności zapoczątkowanego przez Berka. Siódmą skierowaną do dorosłych czytelników powieścią Szczygielskiego jest opublikowany w 2011 r. Poczet Królowych polskich. Książka, której fabułę autor oparł na wątkach z życiorysu polskiej gwiazdy przedwojennego kina Iny Benity, w 2012 r. otrzymała nominację do nagrody literackiej Srebrny Kałamarz.
Odrębnym rozdziałem literackiej twórczości Szczygielskiego są powieści dla dzieci i młodzieży. Kolejno ukazywały się: Omega, Za niebieskimi drzwiami, Czarny Młyn, Czarownica piętro niżej i Arka Czasu. Każda z nich doczekała się licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich, przynosząc autorowi między innymi dwukrotnie Grand Prix w konkursie im. Astrid Lindgren organizowanym w ramach akcji społecznej „Cała Polska czyta dzieciom”, a także nagrodę Donga (wcześniej Dziecięcy Bestseller Roku), tytuł Książki Roku 2010 przyznany przez polską sekcję IBBY oraz nagrodę Zielona Gąska 2013 Fundacji im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Omega, Za niebieskimi drzwiami i Arka Czasu zostały także wpisane na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. Arka Czasu została przetłumaczona na język niemiecki i nakładem wydawnictwa S. Fischer ukazała się w Niemczech, Austrii i Szwajcarii w 2015 r. pod tytułem Flügel aus Papier. Sztuki teatralne autora (Wydmuszka, Furie, Single i remiksy, Kallas, Kochanie na kredyt) z powodzeniem wystawiane są na scenach teatrów miejskich i komercyjnych w całym kraju – jesienią 2012 r. w Warszawie w czterech teatrach (Kwadrat, Komedia, Capitol i Kamienica) jednocześnie wystawianych było pięć komedii Szczygielskiego.
W 2013 r. ukazała się rozbudowana, bogato ilustrowana monografia zespołu wokalnego Filipinki. Książka Filipinki – to my! Historia pierwszego polskiego girlsbandu stanowi w dorobku autora wyjątkową pozycję – jedną z wokalistek grupy była matka pisarza Iwona Racz-Szczygielska.
W 2014 r. ukazały się dwie powieści autora: rozgrywający się w zakopiańskim sanatorium dla chorych na gruźlicę horror Sanato oraz Tuczarnia motyli – kontynuacja przygód bohaterów książki Czarownica piętro niżej. Jesienią tego samego roku rozpoczęły się też zdjęcia do ekranizacji powieści Za niebieskimi drzwiami. Film reżyseruje Mariusz Palej, a występują w nim m.in. Ewa Błaszczyk, Michał Żebrowski, Teresa Lipowska i Adam Ferency.Tegoż autora:
książki dla dorosłych:
• PL-BOY (2003)
• Wiosna PL-BOYa (2004)
• Kuchnia na ciężkie czasy (2004)
• Nasturcje i ćwoki (2005)
• Farfocle namiętności (2006)
• Berek (2007)
• Bierki (2010)
• Furie i inne groteski (2011)
• Poczet Królowych polskich (2011)
• Kallas (2012)
• Filipinki – to my! (2013)
• Sanato (2014)
książki dla młodzieży:
• Omega (2009)
• Za niebieskimi drzwiami (2010)
• Czarny Młyn (2011)
• Czarownica piętro niżej (2013)
• Arka Czasu (2013)
• Tuczarnia motyli (2014)
sztuki teatralne:
• Berek, czyli upiór w moherze (2008)
• Wydmuszka (2009)
• Furie (2010)
• Kallas (2011)
• Single i remiksy (2012)
• Kochanie na kredyt (2013)Rozdział 1
I
– Przecież chciałeś! – mówię, ze wszystkich sił starając się stłumić irytację.
– Ale już nie chcę.
– Dlaczego nie chcesz? Jest za duży? Przecież nie jest za duży! – odwarkuję. – Nie jest większy od twojego. Musisz się po prostu rozluźnić…
– Nie chcę – Paweł wysuwa dolną wargę i rzuca mi spojrzenie krnąbrnego urwisa, zarówno irytujące, jak i rozbrajające.
Członek na moim podbrzuszu kołysze się lekko na boki, diody zamontowane pod zagłówkiem łóżka zmieniają kolor na różowy. Tandetny pomysł, nie trzeba się było na to godzić. W tym świetle sypialnia przypomina tani klubik go-go. Róż zmienia się w fiolet, który odbija się w powoli spływającym żelu. Tłusta kropla zawisa na czubku okrągłej żołądzi, w ostatniej chwili podsuwam dłoń. Wokół nas robi się niebiesko.
– Muszę go wytrzeć – mówię. – Bo będzie trzeba zmieniać pościel.
Paweł opuszcza wzrok i spogląda na penisa. Wyciąga rękę i dotyka go palcem.
– Okropnie twardy – mówi.
– Zdaje ci się.
– Mój nie jest taki twardy.
Rozchyla kolana i dotyka swojego członka. Kładę rękę na jego udzie, przesuwam ją wolno w stronę pośladków. Paweł rozsuwa szerzej nogi, nie patrzy na mnie. Sięgam niżej i powolutku wsuwam w niego wskazujący palec. Jest ciasno i gorąco. Paweł przymyka lekko oczy i wzdycha.
– Teraz już jest – mówię.
– Co jest? – odszeptuje.
– Twardy.
– Tak…
Przez chwilę masuję go wolno, rozsuwa nogi jeszcze szerzej.
– Podnieś wyżej kolana – mówię.
Po krótkim wahaniu posłusznie unosi stopy i przyciąga uda do brzucha. Nie patrzy na mnie, zaciska powieki. Światło przechodzi z zieleni w pomarańcz. Nakierowuję czubek członka i napieram lekko biodrami.
– Niżej – szepcze.
– Tu?
– T-tak… T… aaaach!
Wbijam się w niego zbyt szybko, wierzga nogami, konwulsyjnie podkurcza palce stóp i chwyta mnie za biodra.
– Nie tak!!!
– Przepraszam – pochylam się niżej. – Mam wyjść?
– Tak! Nie… Poczekaj chwilkę – odpowiada, odwracając głowę i przyciskając brodę do ramienia.
Pot występuje mu na czoło, oddycha przez usta, jakby brał udział w zajęciach w szkole rodzenia. Próbuję stłumić nagłe rozbawienie. Gdyby teraz otworzył oczy i zobaczył, że się uśmiecham, nigdy by mi tego nie wybaczył. Pochylam się nad nim, całuję go w spoconą, słonawą skroń, a potem znowu napieram lekko biodrami. Z głośnym westchnieniem wypuszcza z płuc powietrze i otwiera się przede mną całkowicie. Wjeżdżam do końca.
– Ooooo! Jezu! – jęczy.
– Dobrze?
– Nie wiem.
– Boli?
– Boli. Trochę. Ale… Już możesz. Jeśli chcesz.
– Co mogę? – w pierwszej chwili nie rozumiem, ale Paweł przyciąga do siebie moje biodra. – Poskakać?
– Yhm… – wciąż na mnie nie patrzy.
Sięgam po drugi, mniejszy ręcznik – ten większy leży pod biodrami Pawła, na wszelki wypadek. Wycieram starannie dłonie, poprawiam włosy, bo kilka kosmyków wysunęło się spod gumki. Podsuwam trochę wyżej skajowy pasek strapona – za takie pieniądze mogli staranniej to wykończyć. Cofam lekko biodra i wracam. Końcówka silikonowego dildo – ta część, która tkwi we mnie – wsuwa się głębiej, naciska dokładnie tam, gdzie powinna. Zagryzam dolną wargę. Nie sądziłam, że to będzie aż takie podniecające (zapamiętać).
– Mocniej? – pytam szeptem i nie czekając, aż odpowie, wysuwam się prawie do końca, a potem dobijam z powrotem.
– Oooo! Matko… – Paweł odchyla głowę i otwiera usta w wyrazie komicznego zdumienia.
Mięśnie mojej pochwy zaciskają się, prędzej poruszam biodrami. Mam go na widelcu, na palu. Jest mój. Mam władzę. Czy to właśnie czują mężczyźni? Popycham w przód biodra z całej siły. Jestem wielka, on mały. Mogę zrobić z nim, co mi się żywnie podoba. Wspaniałe uczucie, przyprawia o zawrót głowy, choć sama czynność okazuje się bardziej wyczerpująca, niż mi się zdawało. Szybko zaczynają mnie boleć uda.
– Anka! – Paweł popiskuje jak gumowa zabawka i wbija palce w moje biodro tak mocno, że aż posykuję z bólu.
– Chcesz mocniej? – pytam ochrypniętym głosem.
– Nie!
– Myślę, że chcesz – odpowiadam.
Odchylam się, chwytam nogi Pawła pod kolanami i zadzieram jego łydki jeszcze wyżej, a potem zaczynam go posuwać tak mocno i szybko, jak tylko potrafię.
– Nienienie… – skowycze, ale nie odpycha mnie, lecz przeciwnie – przyciąga do siebie mocniej.
Włosy wysuwają mi się spod gumki – długie jasne pasmo opada na lewą pierś. Odrzucam je na ramię i bardzo starannie gwałcę mojego męża. Otwiera szeroko oczy, jego tęczówki uciekają w górę, na policzkach rozkwitają krwiste rumieńce. Nigdy do tej pory nie widziałam, by miał taki wyraz twarzy. Płomień wybucha w moim podbrzuszu, rozlewa się wrzątkiem, pełznie wyżej.
– Oooch! – Paweł podrywa głowę z poduszki, spogląda w dół na swój członek.
Patrzę także – jest twardy i nabrzmiały, naprężony do granic, purpurowy… Ach nie, kolor jest zasługą światła, bo róż właśnie znów przechodzi w fiolet.
– Nie! Tak! Ja… zaraz… ach! – skomle Paweł.
Dobijam jeszcze raz i wtedy tryska. Sam z siebie. Strzela na swój brzuch, na piersi, nawet aż na policzek. Wije się pode mną, próbuje sięgnąć i chwycić swojego penisa, ale łapię go za nadgarstki i rozkładam mu ręce na boki. W tej pozycji jestem silniejsza, choć gdyby zechciał, łatwo mógłby odepchnąć mnie nogami. Ale nie chce.
– Nie dotykaj go!
– Przestań! – piszczy. – Proszę, nie…
Płomień rośnie, wybucha we mnie jak supernowa, mięśnie napinają się jak postronki, tracę nad nimi kontrolę. Moje plecy wyginają się w łuk. Zastygam tak na sekundę, a potem opadam na Pawła. Drży pode mną, czuję, jak jego serce tłucze się w klatce żeber.
II
– Ale ci serce wali – szepczę, próbując złapać oddech.
Czuję się, jakbym przebiegł sto metrów. Chciałbym, żeby się odsunęła. I żeby już to ze mnie wyjęła. Choć nie – tego nie chcę. Co za okropne i jednocześnie cudowne uczucie… Chciałbym, żeby się odsunęła, ale żeby on we mnie został. Robi mi się trochę niedobrze, to chyba przez perfumy. Dlaczego ona zawsze perfumuje się do łóżka? To idiotyczne. Sam kupiłem jej tę wodę na walentynki. Ale oczywiście wcześniej przysłała mi esemesa z ich nazwą.
– To tobie serce wali – odpowiada Anka.
Leży na mnie jak kłoda, jej oddech parzy ucho.
– Wyjmij go – mówię.
– Na pewno? – droczy się ze mną i porusza lekko biodrami. Wciągam głośno powietrze, moje pośladki zaciskają się odruchowo, a kutas podskakuje. Anka odchyla głowę i patrzy mi w oczy ze zdumieniem.
– Nie opadł ci?
– Opadł.
– No przecież czuję!
– To przez ucisk.
– No, nie wiem – uśmiecha się i znowu porusza biodrami. – A może trzeba cię jednak porządniej zerżnąć…
– Przestań! – próbuję ją odepchnąć.
– Cały czas ci stoi.
– Bo się przez ciebie nie spuściłem do końca.
– Ulałeś pół szklanki.
– Ale mi go nie pozwoliłaś dotknąć! Nie wszystko wyszło.
– No, to trzeba wypuścić resztę.
– Nie chcę!
– Mówisz „nie”, ale ja słyszę „tak” – odpowiada przekornie i wysuwa się ze mnie, a potem wraca.
– O, Jezus! – stękam.
– Ale ci się spodobało. Kto by pomyślał?
– Nie spo…
– Jesteście tam? – głos Gośki rozlega się tuż za drzwiami.
Kamieniejemy natychmiast, a mój kutas w ułamku sekundy kurczy się i wiotczeje.
– Wróciła już? – szepczę idiotycznie.
– Zamknąłeś drzwi na klucz?!
– No co się dzieje? Jesteście czy nie? Mama? Jak długo ona tam stoi?
– Zaraz!!! – Anka odkrzykuje histerycznym głosem. – Jestem zajęta!!! Zaraz wyjdę!
– Tata jest? – pyta Gośka.
Nie zamknąłem drzwi. Wystarczy, żeby nacisnęła klamkę. Anka przytomnieje i podrywa się nagle. Jednym gładkim ruchem wyrywa ze mnie gumowego kutasa, przykre to jak cholera. Zupełnie jakby wyrwała część mnie. Czuję się pusty. Czuję brak. Żal i ulgę.
– Nie wchodź! – woła. – Zaraz wyjdę.
– Co wy tam robicie? Jest tata?
– Tak! – odkrzykuję. – Idź do siebie! Zastygamy znowu w bezruchu, nasłuchujemy.
– Pewnie się pierdolą – mówi ktoś półgłosem.
Męski głos. Przyprowadziła kogoś? Nie uprzedziła nas. A może uprzedziła? Rzucam Ance pytające, spłoszone spojrzenie – kręci przecząco głową.
Chłopak mówi cicho, ale jego słowa można z łatwością rozróżnić. Jeżeli my tu słyszymy szept za drzwiami, co usłyszeli oni? Może nic, może dopiero przyszli…
– To moi starzy, pogięło cię? – odpowiada Gośka, a po sekundzie milczenia dodaje: – Nieeee…
Anka próbuje rozpiąć klamerkę strapona, ale jej ręce są śliskie od żelu, palce zsuwają się więc z plastikowych skrzydełek.
– Pomóż mi! – błaga rozpaczliwie.
– Zaraz – zeskakuję z łóżka, wycieram się starannie ręcznikiem i szepczę do Anki: – Ona nie jest sama!
Nogi drżą pode mną, lodowata strużka spermy ścieka po brzuchu.
– Weź to, kurwa! No, weź to! – moja żona szarpie pasek strapona, gumowy kutas podryguje z góry na dół.
Wciągam szybko spodnie od dresu, wycieram ręce.
– Nie miotaj się! – upominam ją cicho.
Wreszcie udaje mi się uchwycić klamerkę. Plastikowy zaczep ustępuje z cichym kliknięciem i uprząż spada na łóżko.
– Dlaczego już wróciła? – szepcze rozgorączkowanym głosem Anka, wciągając na tyłek dżinsy. – Miała być po jedenastej!
– To moje spodnie – mówię. Gośka puka do drzwi.
– Przestańcie się wygłupiać!
Wbijam się w T-shirt, Anka zakłada moją bluzę od dresu i jednym susem skacze do wyjścia. Kładzie rękę na klamce, nabiera tchu. Zerka na mnie, a gdy kiwam głową, otwiera drzwi i siląc się na spokojny ton, mówi:
– To ty już jesteś?
Gośka zaplata ręce na piersi i patrzy na nią spode łba.
– Co jest? – pyta.
– Nic – wzrusza ramionami Anka. – A co ma być?
– Dobry wieczór – z korytarza dobiega męski głos.
– To Kris – mówi Gośka. – Chcemy jeść.
– Zaraz wam coś zrobię. Chodźcie do kuchni.
Wychodzę z sypialni i prawie zderzam się z chłopakiem, którego przyprowadziła moja córka. Kris – co to za imię? Jest niższy ode mnie, barczysty. Jego włosy są tak czarne, że aż prawie granatowe, ale może to farba.
– Ups – mówi, łapiąc mnie za łokieć. – Bym pana rozdeptał.
– Bez przesady – bąkam pod nosem.
Przygląda mi się kpiącym, chłodnym wzrokiem. Ma brązowe oczy i ładnie wykrojone, wydatne usta – teraz ściągnięte w krzywym uśmieszku. Odwracam się i idę za dziewczynami.
– A co wyście właściwie robili? – dopytuje się Gośka.
– Nic – mówi Anka.
– Ćwiczyliśmy – odpowiadam.
– Właśnie – potakuje szybko Ania. – Ćwiczyliśmy. Jogę. Zerkam przez ramię pewny, że Kris idzie za mną, ale nie. Został w korytarzu, stoi w drzwiach do naszej sypialni i bez zażenowania uważnie lustruje pokój wzrokiem. W mgnieniu oka zalewają mnie jednocześnie wściekłość, strach i wstyd. Wściekłość znika pierwsza, wstyd blednie. Zostaje strach.
Chłopak odpycha się od futryny, zerka na mnie z ukosa.
– Fajnie – mówi. – Też to lubię.
Serce na sekundę zatrzymuje się w mojej piersi.
– Jogę – wyjaśnia.
Puszcza do mnie oko, a potem mija mnie w korytarzu i idzie do kuchni.
III
Zatrzymuje się przy lodówce. Splata ręce na piersi. Nie widziałam go wcześniej. Jej chłopak? Wolałabym nie. Wygląda na Cygana. Nie żebym miała coś przeciw Cyganom. Czy Żydom. On wygląda na Żyda. Nie żebym miała coś przeciw, oczywiście, ale…
– Dlaczego już wróciłaś? – pytam.
– To niedobrze? – odpowiada pytaniem.
– Czy ja mówię, że niedobrze?
– Wychodzę – źle, wracam – jeszcze gorzej – Małgosia wznosi oczy do sufitu i teatralnym gestem przykłada rękę do czoła. – Moje życie to pasmo udręki.
– Nie pieprz, kochanie – mówię.
Chłopak parska śmiechem.
– Wróciłam, gdyż było beznadziejnie – wyjaśnia Małgosia, podchodzi do lodówki i mówi do Krisa: – Weź się odsuń.
Chłopak odrywa plecy od stalowych drzwi, staje obok Pawła. Zerkam na męża – wciąż ma te wypieki na twarzy i… Nagle robi mi się słabo, bo dostrzegam mokry ślad na jego lewej kości policzkowej. Nie wytarł się. Kropla połyskuje w świetle halogenów, zrobiła się już wodnista, jednak można się domyślić, co to jest. Ja bym się domyśliła, a co dopiero oni. Te dzieciaki są teraz okropnie cwane.
– Co my tu mamy? – Małgosia zagląda do lodówki. – Ryż z bakłażanem. Może być.
Wyjmuje półmisek i stawia go na blacie wyspy kuchennej.
– Podgrzejesz nam? – pyta, spoglądając na mnie. – Mama, a co ty taka zielona jesteś?
– Zielona? Zdaje ci się – mówię szybko i zwracając się do Krisa, dodaję: – Może sobie usiądziesz?
– E, postoję sobie – mówi. – Wy wszyscy nie jecie mięsa?
– Nie, tylko ja – wyjaśnia Małgosia. – Oni żrą.
– Paweł, idź do łazienki i przynieś mi… – urywam, bo natchnienie mnie opuszcza.
– Co?
– No, wiesz co – patrzę na niego znacząco.
– Nie wiem – wzrusza ramionami.
– Ja pójdę – mówi Kris. – I tak muszę. To co to ma być?
– Eeee… Szczotka! Taka pomarańczowa. Leży na pralce. Do włosów.
Chłopak wychodzi, oddycham z ulgą i pokazuję na migi Pawłowi, żeby wytarł twarz. Zdejmuję folię z półmiska, wsuwam go do piekarnika i ustawiam temperaturę.
– Kto to? – pytam Małgosię półgłosem.
– Samiec – wzrusza ramionami. – Kola jest?
– Tak. Co to za chłopak?
– Normalny. Chyba. Nie wiem jeszcze na pewno.
– Czego nie wiesz na pewno? – Paweł wyjmuje z lodówki piwo i siada na krześle.
– Czy normalny. Dziś się poznaliśmy.
– I przyprowadziłaś go do domu? – zdumiewam się.
– A czemu nie? Przywiózł mnie.
– Samochodem? – upewnia się mój mąż.
– Nieeee… Rowerem.
– Rowerem? – dziwi się Paweł.
Zawsze się daje nabrać, przy Małgosi mózg mu się wyłącza. Jeszcze nie miała dwóch lat, a już robiła z nim, co jej się podobało.
– Zastanów się! – upominam go i spoglądam na Małgosię: – No i?
– Co: no i?
– Wiesz o nim w ogóle cokolwiek?
– Pewnie. Chodzi do liceum na Bednarskiej i ma saaba.
– A jego rodzice?
– Jego rodzice pewnie mają inny samochód, bo ten jest dosyć stary – odpowiada zgryźliwie, rzucając mi rozbawione spojrzenie.
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi – odzywam się ostrzegawczo. – Wiesz dobrze, o co mi chodzi.
– A o co ci chodzi?
– Chodzi mi o to, żebyś nie sprowadzała do domu jakichś dopiero co poznanych na imprezie chłopaków. Nie mówiąc już o wsiadaniu do ich samochodów! Nic o nim nie wiesz!
– No, trochę wiem – Małgosia unosi dłoń i zaczyna wyliczać na palcach: – Jeden. Na Bednarskiej jest wysokie czesne, więc ma bogatych starych. Dwa. Skończył dopiero dziewiętnaście lat, a jeździ saabem, który jest zarejestrowany na niego, więc ma bardzo bogatych starych. Ma też ajfona 6 i kameleony Adidasa, i zegarek Longines, więc ma bardzo, bardzo bogatych starych.
– Skąd wiesz, że samochód jest zarejestrowany na niego? – pyta Paweł.
– Bo mi pokazał dowód rejestracyjny i dowód osobisty.
– Po co? – dziwię się.
– Kazałam mu – wyjaśnia Małgosia. – Nie jestem idiotką. Czemu on tak długo nie wraca? Sprawdzę.
Wychodzi z kuchni, zaglądam do piekarnika. Czy w jej wieku zdobyłabym się na to, żeby poprosić dopiero co poznanego chłopaka o pokazanie mi dowodu osobistego? Wątpię.
– On mi wygląda na Cygana – rzuca półgłosem Paweł.
Gromię go wzrokiem i cedzę przez zęby:
– Nie bądź pieprzonym rasistą!
W tym liceum na Bednarskiej naprawdę jest bardzo wysokie czesne.
IV
– Rasistą! – wykrzykuję. – Doskonale wiesz, że nie jestem! Zresztą sama tak pomyślałaś.
– Jak pomyślałam? – pyta Anka, marszcząc brwi.
– Że wygląda na Cygana.
– Niczego podobnego nie pomyślałam.
– Owszem – uśmiecham się pod nosem. – Pomyślałaś. Bo gdybyś nie pomyślała, tobyś się tak nie wściekła.
– Nie wściekłam się – Anka odwraca się do mnie plecami i uchyla drzwiczki piekarnika. – I lepiej mnie nie wkurzaj, bo wiesz, że teraz mam sposób na ciebie.
– Jaki sposób? – pyta Małgosia, wchodząc do kuchni z Krisem.
– Mama coś plecie – mówię i pociągam solidny łyk piwa.
To nie był dobry pomysł. Niepotrzebnie się zgodziłem. Czuję obrzydzenie do niej i do siebie. Cierpnie na mnie skóra, gdy sobie przypominam, co mi zrobiła, a jednocześnie… Przymykam na moment oczy, coś łaskocze mnie w podbrzuszu. Mam wrażenie, że coś straciłem – nie fragment siebie, o czym często opowiadają ofiary gwałtów, ale jakiś rodzaj poczucia bezpieczeństwa. Jakbym znalazł się nagi na środku wypełnionej tłumem sali. Nie przypominam sobie, żeby moje ciało kiedykolwiek zareagowało tak silnie, żeby do tego stopnia wymknęło mi się spod kontroli – tym także jestem trochę przestraszony. Książka książką, ale wolałbym, żeby pomysły do tych swoich historyjek testowała na kimś innym. Choć w sumie… Kiedy był nasz ostatni raz?
V
Prawie rok temu. Kochaliśmy się w maju, zaraz po moich urodzinach i zresztą wcale dobrze tego nie wspominam. Był tak pijany, że przysypiał w trakcie. Gdyby nie to, że wziął pastylkę, pewnie wcale by mu nie stanął. A dziś? Jeszcze czegoś takiego nie widziałam.
– Posypać parmezanem? – pytam, wystawiając półmisek na blat.
– Może być – kiwa głową Małgosia.
– Dla mnie bez – mówi szybko chłopak. – Bo mi śmierdzi rzygowiną.
Kris. Zerkam na niego ukradkiem. No, ładny. Jeśli się lubi taki typ urody. Krew z mlekiem, jak mawiała babcia Stasia. Druga babcia powiedziałaby – jurny chłop. Podoba jej się? Spoglądam z ukosa na Małgosię. Nie umiem tego stwierdzić. Z tego, co wiem, nie ma teraz żadnego chłopaka. Ale co ja wiem? Tylko tyle, ile zechce mi powiedzieć, czyli w zasadzie nic. Założyła sobie w laptopie podwójne hasło, było mi przykro, gdy się o tym przekonałam. Żeby się zalogować, straciłam pół wieczora, ale i tak się nie udało.
VI
– W środku jest zimne – oznajmia Gosia, rozgrzebując widelcem ryż.
– Podgrzać w mikrofali?
– Nie. Mikrofala jest rakotwórcza.
– Nie opowiadaj głupstw! – Anka bierze w palce kawałek bakłażana z talerza Gośki i wkłada go do ust. – No, faktycznie zimne. Daj, podgrzeję jeszcze.
– Jestem już w połowie! Moje! – Gosia obronnym gestem przysuwa do siebie talerz i spogląda na matkę spode łba.
Szczupła, mocno wymalowana młoda kobieta znika, na krześle siedzi moja córka. Uśmiecham się mimowolnie pod nosem. Moje! – jej ulubione powiedzonko sprzed lat. Chyba nauczyła się go wcześniej niż słów „mama” i „tata”.
Poprawiam się na krześle, dres klei mi się do tyłka, mięśnie zaciskają się bezwiednie i przez sekundę czuję go znowu w sobie. Fala lekkich mdłości podjeżdża mi do gardła, a mój kutas twardnieje. Robi mi się gorąco. Szybko zakładam nogę na nogę.
VII
Ale się wierci. Jego policzki różowieją – wiem dobrze, o czym myśli. Opuszczam głowę, żeby ukryć uśmiech. Zdaje się, że odwrócenie ról jest właśnie tym, czego nam było trzeba. Strzał w dziesiątkę. Bingo. W końcu udany seks po dwudziestu latach małżeństwa to całkiem niezłe osiągnięcie. Ale czy chciałabym powtórzyć to, co dziś zrobiliśmy? Brak mi pewności.
– W której części Warszawy mieszkasz? – pytam chłopaka.
– Na Żoliborzu. Blisko Wilsona.
– Mają dom przy Felińskiego – wyjaśnia Małgosia.
– Skąd wiesz? – Kris patrzy na nią zdziwiony.
– Z twojego dowodu. Był adres.
– Ale… A, no tak – uśmiecha się krzywo. – To szeregówka.
Dom na Żoliborzu.
– Może napijesz się herbaty? – pytam go.
Małgosia przygląda mi się z ironicznym uśmieszkiem, a gdy chwyta mój wzrok, lekko unosi jedną brew.
– Fajnie, nie?
– Co fajnie?
– Dom na Żoliborzu – wyjaśnia. – Zawsze chciałaś mieć dom na Żoliborzu.
– Lubię tę dzielnicę. Ale dom to duży kłopot – mówię, sznurując usta.
– Tutaj też może być – wzrusza ramionami Kris. – Trochę upiornie co prawda, ale kasa kapie.
– Upiornie? – Paweł patrzy na niego ze zdumieniem.
– No, ta cała Marina kojarzy mi się trochę z więzieniem. Albo z koszarami wojskowymi – uśmiecha się chłopak i puszcza do niego oko. – Był pan w wojsku? Kiedyś chyba wszyscy musieli iść do wojska, nie?
– Mniej więcej – Paweł przechyla się lekko na krześle i ukradkiem wyciąga dres spod tyłka. – Ja nie byłem.
– Czemu?
– Bo udało mi się wybronić. Poszedłem na studia.
– To do wojska nie brali ludzi z wyższym wykształceniem?
– Brali, ale tylko do dwudziestego ósmego roku życia. Ja studiowałem dłużej.
– A co pan studiował?
– Dziennikarstwo. Co ty mi za przesłuchanie robisz?
– Dziennikarstwo pan tak długo studiował?
– Tata najpierw był na psychologii, ale po dwóch latach się przeniósł – wyjaśnia Małgosia.
– Psychologia? – Kris robi pełną uznania minę. – Fajnie. Zastanawiam się, czy samemu nie iść.
– Ludzie najczęściej wybierają te studia tylko po to, żeby poradzić sobie z własnymi problemami – stwierdza mój mąż.
– A to źle?
– Co? – pyta zbity z pantałyku Paweł. – No, niby nie źle, ale chyba nie po to idzie się na studia.
– Taaa… – wzdycha Kris, nabijając na widelec kawałek bakłażana i podnosząc go do ust. – No, mnie się to podoba, bo można się tam nauczyć, jak manipulować ludźmi. Kręci mnie to. A co pani o tym sądzi?
– Ja? Nie wiem, nie zastanawiałam się chyba… – patrzę na niego spłoszonym wzrokiem, ale szybko biorę się w garść, w końcu jestem dorosła, mogłabym być jego matką! – Ale wydaje mi się, że taka motywacja do studiowania psychologii nie jest zbyt chwalebna.
– Aha – kiwa głową Kris z taką miną, jakby usłyszał coś odkrywczego, po czym starannie przeżuwając bakłażana, zwraca się znowu do Pawła: – I nie żałował pan?
– Czego?
– Że nie poszedł pan do wojska.
– A ty byś chciał iść do wojska? – odpowiada Paweł pytaniem.
– Zależy – uśmiecha się do niego chłopak. – Pod niektórymi względami to mogłoby być ciekawe. Widziałem pana w telewizji.
– Och. No, tak – Paweł uśmiecha się z fałszywą skromnością, której u niego nienawidzę.
– W niusach, nie? – upewnia się chłopak.
– Tak.
– Ale tylko rano?
– Rano – kiwa głową Paweł, a jego uśmiech trochę blednie.
– Na żywo lepiej pan wygląda – oświadcza Kris, po czym najspokojniej w świecie sięga po puszkę z piwem stojącą przed Pawłem i podnosi ją do ust.
– Hej! No, może nie przesadzajmy! – zrywam się z krzesła i wyjmuję mu ją z ręki. – Zrobię jednak tę herbatę.
– Spoko – wzrusza ramionami zupełnie niezrażony Kris, a Małgosia parska śmiechem.
VIII
– No i z czego się śmiejesz? – spoglądam na Gośkę rozeźlonym wzrokiem.
Ten chłopak działa mi na nerwy. Skąd ona go wytrzasnęła?
– Z niczego – odpowiada i zaśmiewa się znowu.
Specjalnie, żeby zrobić mi na złość.
– Całkiem fajna praca – stwierdza Kris.
– Owszem.
– A, wie pan, bo mnie to ciekawi…
– Tak?
– Pan tam dużo mówi, nie?
– Na tym to polega.
– Ale mówi pan to, co myśli, czy to, co panu każą?
– Każą! – prycham lekko. – Nikt mi nie każe niczego mówić! Po prostu podaję wiadomości.
– Z pamięci?
– Nie. Z telepromptera, czyli z takiego moni…
– Wiem, co to jest – przerywa mi Kris. – Ale nie pan pisze to, co jest wyświetlane. Tylko pan czyta?
– Późno się robi – oznajmiam cierpko.
– Aha – kiwa głową Kris. – A ja mam daleko do domu, prawda?
Gośka znowu chichocze. Chłopak przygląda mi się bezczelnie kpiącym wzrokiem. Ma bardzo gęste i długie rzęsy, zupełnie jak dziewczyna. Odwracam oczy. W jego wieku chyba prędzej bym umarł, niż odezwał się w podobny sposób do któregoś z rodziców moich znajomych! Na dodatek w ich mieszkaniu!
– Wiesz, że jeśli postawiłeś auto w niedozwolonym miejscu, ochroniarze nakleją ci kartkę na szybę? – pytam. – U nas jest kłopot z parkowaniem.
– Zorientowałem się. Jeździliśmy w kółko piętnaście minut, zanim udało mi się stanąć w miarę sensownie. Ale woskowałem auto po ostatnim myciu, więc nie ma problemu. Nie przyklei się za mocno. No nic. To ja się zbieram.
– Już? – pyta zawiedziona Gosia. – Dopiero jedenasta.
– Tak. Ale jak chcesz, możemy jutro skoczyć na hummus przy Zbawicielu. Koło drugiej?
– Dobra. Wyślę ci esa.
– Jutro jedziemy do dziadka – mówię.
– To jedźcie – Gosia uśmiecha się do mnie słodko. – Czy ja wam bronię? Chodź, odprowadzę cię.
Anka opiera się o blat wyspy, światło halogenów pada na jej twarz. Uwypukla łuki brwiowe, kości policzkowe i nos. Nie widzę jej oczu.
– Tylko wróć szybko – mówi.
– Dzięki za papu – Kris podnosi się z krzesła, kiwa głową w stronę Anki, a potem wyciąga do mnie rękę. – Do widzenia.
Odruchowo wstaję i podaję mu dłoń. Jego palce są chłodne i suche. Zaciskają się na moich na sekundę, a potem wiotczeją nieoczekiwanie, jednak chłopak nie cofa ręki. Trwa to kilka sekund, nie więcej, ale w tym uścisku i jego nagłym braku kryje się przekaz. „Ocenił mnie” – pojawia się w mojej głowie bezsensowna myśl. A nawet nie myśl, bo brak w niej jasno sprecyzowanych słów. To raczej świadomość – przez dotyk pozyskał na mój temat jakąś kluczową informację, której nie zdobył wcześniej w rozmowie i podczas wymiany spojrzeń. Ta informacja spowodowała, że zaniechał uścisku, jakby nawet ten minimalny wysiłek wydał mu się wobec mnie zbędny. Ale ręki nie cofnął, pozostawił ją miękką i bierną w mojej dłoni. Bezkostną. To wydaje mi się znaczące, choć nie umiem określić, co właściwie oznacza. Trwające mgnienie oka zdarzenie odbieram jako skrajnie upokarzające. Puszczam jego rękę, jakby mnie parzyła. Opada bezwładnie.
– Cieszę się, że pana poznałem – mówi Kris i nie czekając, aż cokolwiek odpowiem, odwraca się i wychodzi z kuchni.
Można by ten odwrót odebrać jako ucieczkę z pola bitwy, ale wiem, że tak nie jest. To raczej odruch znudzonego klienta, który – zwabiony krzykliwą wystawą – wszedł do sklepu i przekonał się, że na półkach nie czeka na niego nic interesującego. Do widzenia. Zmarnowany czas.
Twarz mnie piecze, na krótką chwilę zaciskam powieki. Głupi, rozpieszczony, bezczelny gnój. Gnój, gnój, gnój. Gówniarz. Dlaczego tak przejmuję się jakimś gówniarzem?! Oczywiście wiem dlaczego. To nie ten dzieciak mnie ocenił, a ja sam siebie. Przez to, co zrobiliśmy w sypialni. Przez to, na co się zgodziłem.
– Już – mówi Anka.
– Co? – odwracam się do niej bokiem, by nie dostrzegła wyrazu mojej twarzy.
– Herbata. Napijesz się?
Kręcę przecząco głową i wyjmuję drugie piwo z lodówki. Nie muszę nawet na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że krzywi usta w wyrazie dezaprobaty.
– Chciałaś coś powiedzieć? – pytam, przełykając pierwszy haust lodowatego karlsberga.
– Nie, skąd – odpowiada cierpko, a po chwili milczenia mówi: – Ładny. Ale wolałabym, żeby się z nim nie spotykała.
– Ja też.
– Rzeczywiście wygląda na Cygana – dodaje półgłosem.
– Nie bądź pieprzoną rasistką – zdobywam się na kwaśnożartobliwy ton i wychodząc z kuchni, rzucam przez ramię: – Idę sobie trochę pograć na xboksie.