- W empik go
Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie - ebook
Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka, jak moje życie - ebook
Leopold Tyrmand. Lolek, Poldek, Lopek, Loluś, Lo. Autor największego polskiego bestsellera Zły oraz słynnego Dziennika 1954. Piewca Warszawy i guru jazzu. As reportażu „Przekroju” i „New Yorkera”. Szeryf wychowany na ulicy Trębackiej, który wyruszył na Dziki Zachód. Równie niespodziewanie się zjawił, jak i zniknął, zostawiając po sobie dziesiątki anegdot i historii. Ale które z nich są prawdziwe? Dlaczego jest bohaterem swoich książek? Dlaczego Zły? Dlaczego Jazz Jamboree? Skąd kolorowe skarpetki? Czy naprawdę był kelnerem i pływał po morzu jak Martin Eden? Czy Dziennik 1954 jest prawdziwy? O czym myślał, gdy zamykał oczy, a o czym, kiedy się golił? Kim był Leopold Tyrmand? Polakiem, Amerykaninem, obywatelem świata, Żydem? Drogi Czytelniku, oto opowieść o jego życiu oraz o jego śmierci, z którą było inaczej, niż mówiono, a która według przepowiedni miała być taka, jak jego życie. Przed Państwem Leopold Tyrmand – owiana legendą tajemnica.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-313-8 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pozostałych rolach:
Osoby, które bezpośrednio lub pośrednio stykały się z Tyrmandem w pociągach podmiejskich, tramwajach, autobusach, trolejbusach, barach mlecznych, knajpach, nocnych lokalach, na dansingach, w restauracjach, zakładach zbiorowego żywienia, bufetach stacyjnych, kawiarniach, na ulicach Warszawy, Paryża, Wilna, Frankfurtu, Oslo, Kopenhagi, Tel Awiwu, Nowego Jorku, Rockford, na placach, skwerach, mostach, dworcach kolejowych, przystankach tramwajowych, targowiskach, bazarach, przed kinami, stadionami sportowymi, aptekami, ślizgawkami, w sklepach, domach towarowych, warsztatach samochodowych, garażach i resztkach ruin, w wyobraźni, i wszędzie indziej:
Mary Ellen Tyrmand
Matthew Tyrmand
Rebecca Tyrmand
Barbara Hoff
Stefan Kisielewski
Jerzy Przeździecki
prof. Zdzisław Najder
Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz
Zofia Hertz
Franciszek Walicki
Zbigniew Herbert
Leszek Zawisza
Leopold Łabędź
Sławomir Mrożek
Witold Gombrowicz
Ludwik Jerzy Kern
Piter von Diggele
Bohdan Tomaszewski
Kazimierz Koźniewski
Maryla Oliwenstein
Jakub Lewit
Krystyna
Rysia
i wielu, wielu innychPowiedział kiedyś, zaraz po wojnie:
„Ja będę żył długo. Tak jestem zaprogramowany.”
Bo w jego żydowskiej rodzinie mężczyźni bywali długowieczni, już od XVIII wieku. Wujek Ignacy, mistrz brydża, zmarł w 2014 roku, mając ponad sto lat.
Doświadczenie Holokaustu w rodzinie z jednej strony, a przeżycie wojennej gehenny z drugiej tylko utwierdziły go w przekonaniu, że teraz całe życie przed nim, że nie można się bać ani chować głowy w piasek. Postanowił odrodzić się razem z Warszawą. A potem napisać pean na jej cześć.
Ukrywał swoje pochodzenie, ale w czasach, kiedy ludzi skazywano na zagładę ze względu na kształt nosa. Nie wyrzekł się nigdy żadnej z kultur, w których wyrastał. Sam natomiast chciał wybrać, co z nich weźmie ze sobą w podróż przez życie. A była to podróż wśród chmur i błyskawic.
Od najmłodszych lat nasiąkał muzyką, głównie za sprawą sąsiada Wacka, który – tak jak on – mieszkał na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Trębackiej. Po latach zagrał na fujarce dźwięki Swanee River, a melodia ta stała się muzycznym sygnałem Jazz Jamboree, którego nazwę zresztą... wymyślił. Mimo że tak naprawdę na żadnym instrumencie grać nie umiał.
Miał talent do języków i nadzwyczajną pamięć. Podczas wakacji na Węgrzech po dwóch tygodniach czytał już miejscowe gazety. Miał także słuch – w Polsce śpiewał, podobno całkiem ładnie, jak na imieninach Romana Waschko, ale w Ameryce przestał. Nie wymawiał litery „r”, co nie przeszkadzało być mu zawsze najgłośniejszą osobą na sali.
Był pełen sprzeczności. Nadwrażliwy i przeczulony na swoim punkcie, a jednocześnie pewny siebie, jak nikt inny. Pierwszą żonę, Małgorzatę, traktował z góry i nie dał jej żyć. – Cielątko – mówił o niej. Dla ludzi bliskich potrafił w środku nocy jechać autem przez całą Polskę. – Tyrmand był dobry na chorobę, nie do życia – wspomina Barbara Hoff, druga małżonka. Gdy jednak ktoś go zawiódł – nazwisko skreślał z listy przyjaciół. Jego autorytetem był Kisiel, a oczkiem w głowie – trójka dzieci przyjaciela. Ale kiedy Stefan – inspirowany zapewne Witkacym – wyrysował mu na masce auta napis DUPA, Leopold nie odezwał się do niego przez kolejny rok. O ludziach niesolidnych czy spóźnialskich mówił: „rozlaźli”. Największą obelgą, którą mógł kogoś obdarzyć, było określenie „mało dojrzały człowiek”. Nie lubiła tego jego trzecia żona, młodsza o połowę Mary Ellen.
– Niski – to pierwsze, co przyszło jej na myśl, gdy się spotkali. Ślubu udzielał im pijany urzędnik. Jej rodzice nie zjawili się – w końcu uciekła z domu dla polskiego, podstarzałego emigranta. A mimo to kochała go od początku, podczas gdy on do kochania żony dojrzał z czasem. Przypomniała o tym sobie i czytelnikom, kiedy 25 lat po jego śmierci w starej, japońskiej komodzie znalazła ich przykurzone listy.
Fiszka // Archiwum Hoovera, Uniwersytet Stanford
Ubarwiał, rozpalając tym ludzkie wyobraźnie. Konfabulował, tworząc ze swojego życia opowieści, których chciało się słuchać. Czynił samego siebie bohaterem większości tekstów prozatorskich, które pisał. Nawet Złego, będącego w latach 50. największym bestsellerem od czasów Trylogii Sienkiewicza. Przez wiele lat zastanawiano się, ile z jego opowieści jest prawdą. Czy, jak bohater Filipa, faktycznie pracował jako kelner w czasie wojny? Czy, jak w opowiadaniach, pływał na statku? Czy rzeczywiście siedział w obozie w Norwegii? Czy aresztowało go NKWD? Czy był w komunizmie prześladowany, czy może protestował tylko w imię pragnienia wygody, możliwości słuchania jazzu i noszenia kolorowych skarpetek? Czy opisał w Dzienniku 1954 siebie? A jeśli tak, ile było tych dzienników?
Choć mówił, że nie pisze do szuflady, to właśnie w jego szpargałach odnaleźć można odpowiedzi na te pytania, istną kronikę życia. Wiele z nieprawdopodobnych anegdot okazuje się prawdą. Jak choćby ta, że udawał podczas wojny Francuza, a do USA przypłynął, niczym Krzysztof Kolumb. – Bzdura, wziął samolot – powtarzali nawet bliscy. Nieprawda.
Inne szuflady odsłaniają jednak ciemniejsze strony życia pisarza: podsłuch w jego domu, donosy najbliższych przyjaciół, pogrom rodziny podczas wojny. Depresję.
Oraz dojmującą samotność i niezrozumienie, trapiące go od najmłodszych lat aż do śmierci. Poczucie sprawiedliwości rodem z westernów i chęć znalezienia odpowiedzi na pytania, na które odpowiedzieć nie można.
W Polsce zbanowany przez cenzurę i zaszufladkowany, jako autor dwóch książek – krążył po literackiej orbicie niczym barwny ptak, który dawno temu wyfrunął z klatki. Za wielką wodą przez ostatnie lata wojował z amerykańskim liberalizmem, tkwiły w nim dziecięce marzenia o walce dobra ze złem, rodem z Dzikiego Zachodu. A on zawsze był w nich szeryfem. Dobrym, Złym i... niskim. Garym Cooperem.
Zmienił to jego syn, kolejny z Tyrmandów. Matthew, bo o nim mowa, od pierwszej wizyty w Warszawie czuje się tu jak w domu. Kiedyś na Dworcu Centralnym zobaczył chłopaka czytającego Złego. – Hej, tę książkę napisał mój ojciec! – wykrzyknął zdziwiony. Ale bardziej zaskoczony był czytelnik. – Chyba żartujesz?! Jesteś synem Tyrmanda? Tego Tyrmanda?
A potem się zaczęło. Szukanie śladów, zbieranie wydań, wznowienie książek, napisanie własnej. Dziś wciąż poszukuje prawdy o sobie, szukając prawdy o swoim niezwykłym ojcu. Często podkreśla, jak bardzo jest do niego podobny. Bardzo chce w to wierzyć, ale jest w tej wierze coś na rzeczy. Ta książka być może przybliży go do prawdy. Jego, ale także Rebekkę, jego siostrę bliźniaczkę.
Drogi czytelniku, przed Tobą opowieść o Leopoldzie Tyrmandzie.
Opowieść o jego życiu oraz o jego śmierci, z którą było inaczej, niż mówiono, a która według przepowiedni miała być taka, jak jego życie: zapisana.
AutorRebecca i Matthew są dziećmi Leopolda i Mary Ellen. Leopold był synem Mieczysława. Mieczysław miał ojca Zelmana, a ten był synem Naftalego. Naftali zaś był synem Mojżesza, a rodzicami Mojżesza – Fajwel i Rebeka.
Potomek kapłana
Działo się to w Warszawie roku tysiąc siedemset siedemdziesiątego szóstego: stawił się w urzędzie starozakonny mężczyzna, który na rękach trzymał dziecię. Dziecięciu temu przy obrzezaniu nadano imię Szraga, a jego kinnui – nazwą świecką na polskiej ziemi – było Fajwel Hacohen. I akt ten, przybyłemu z dzieckiem oraz świadkom przeczytany przez urzędnika, podpisany został. Imię „Hacohen” chłopiec przyjął na cześć praprzodka, który pełnił kapłańską posługę, a „Fajwel” nadano mu od starohebrajskiego Chaima, a znaczyło ono tyle, co „życie”, i tyle, co początek życia rodu, o którym ta opowieść. Tak oto ze zrodzonego „życia” poczęto historię rodziny, która przez wieki kolejne i kolejne pokolenia pielgrzymowała na cztery świata końce, a która zwała się: tier-man.
Ale Fajwel, najstarszy w genealogicznym drzewie przodek Matthew i Rebekki, nie nosił wcześniej tego nazwiska. Nazwisko „Tyrmund” w najodleglejszym miejscu genealogicznego drzewa Tyrmandów pojawia się hipotetycznie, jako niepotwierdzone – obok Szraga Fajwel Hacohen widnieją również „Tirman”, „Tyrmund”.
Bo w XVIII wieku mieć mógł jedynie imię i przydomek. Nazwisko miał dopiero przybrać. Nie po przodkach, nie po symbolach, a z konieczności dziejowej.
Wilk
Gdy Fajwel dorósł, pojął za żonę Ryfkę (Rebekę), córkę Szai, i stało się w roku tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym piątym, że i oni, mając lat dwadzieścia, zostali rodzicami. Pierworodnemu nadali biblijne imię Peres, a narodzonemu osiem lat potem bratu – Mosiek (Mojżesz) Wolfowicz, od niemieckiego wolf, czyli „wilk”, a w hebrajskim ze’eb, gdyż to wilk był symbolem plemienia Benjamina. Wierzono, że moc i właściwości dziecko przejmie wraz z imieniem mu nadanym. Że od tego momentu, zgodnie z tradycją, będzie jego cząstką, trwającą w pamięci nawet po jego śmierci. Nazwisko „Wolfowicz” nadane zostało prawdopodobnie po ojcu, na co wskazuje użycie końcówki -icz, jednak przy Fajwelu w – niepełnych – danych genealogicznych ono nie występuje.
Daje to przyczynek do rozważań o pochodzeniu nazwiska. Ale o tym później.
E.T.A. Hoffmann, rysunek Zachariasa Wernera // Wolne zasoby Wikimedii
Żydzi bez nazwiska
Jest koniec wieku XVIII. Zmieniają się granice Europy, zwycięskie kraje przyłączają podbite terytoria, mapa Starego Kontynentu ulega aktualizacji. Zaborcy mają problem: ogromne rzesze ludzi wyznania mojżeszowego migrują po nowych terenach, opuszczają swoje sztetle i kierują się głównie do miast. Scentralizowane monarchie dążą do objęcia Żydów swoją kontrolą biurokratyczną: by nałożyć na nich podatki, wcielić do armii i ewentualnie wyedukować, choć to akurat było tradycyjnie wewnętrzną sprawą diaspory. Należy więc ujednolicić wszystkim nazwiska, dla porządku. W roku 1787 austriacki cesarz Józef II wydaje patent, w którym nakazuje Żydom w ciągu dwóch lat przyjąć nowe nazwiska. Gdy ktoś odmawia, można go zmusić.
Fajwel żyje w Warszawie, podobnie jak wielu potomków Żydów, którzy przez wieki to przybywali do tego miasta, to znów byli z niego wypędzani. Polski nie ma już na mapie Europy, a Warszawa – od stycznia 1796 do listopada 1806 roku – jako największe miasto Prus Południowych działa pod niemiecką administracją. Od roku 1799 zezwala się Żydom na osadnictwo, Fajwel i inni muszą uiszczać tzw. biletowe oraz opłatę koszerną. W roku 1802, po zniesieniu przywilejów feudalnych, zostają dopuszczeni do cechów rzemieślniczych i urzędów miejskich. Jest tylko jeden haczyk: muszą przyjąć nowe nazwisko. O niemieckim brzmieniu.
Ekscentryk od kotów
Wiedzieć trzeba, że w roku 1804, a więc gdy już narodził się Mosiek Wolfowicz, zjawił się w Warszawie człowiek imieniem Ernst Theodor Amadeus Hoffmann, prawnik. Przysłano go z Płocka jako asesora, choć o nominacji zadecydowały układy towarzyskie. Bo ten – mający szlacheckie korzenie – absolwent gimnazjum w Królewcu zasłynął jako kompozytor i karykaturzysta, a przede wszystkim – literat. Napisał słynną bajkę Dziadek do orzechów, z której francuskiego przekładu Czajkowski uczynił operę. Tworzył satyry i groteski, komponował opery, pisał opowiadania grozy. A przy tym wielbił Mozarta i... koty. Skąd więc znalazł się na urzędniczym fotelu? Na tak pokaźnej liście talentów miał jeszcze jeden, niezwykle cenny: bogatą wyobraźnię. Prawdopodobnie właśnie dlatego jemu powierzono zadanie stworzenia nowych nazwisk warszawskim Żydom, w ramach polityki germanizacyjnej.
Akt urodzenia jednego z prawnuków Fajwela – Hersza Tirmana // Archiwa Alana Thiermana
Akt ślubu Mośka Wolfowicza // Archiwa Alana Thiermana
Nadawanie nazwisk było oczywiście okazją do wymuszania łapówek. Im większa kwota, tym nazwisko dostojniejsze. I odwrotnie – brak pieniędzy groził nadaniem nazwiska ośmieszającego czy uwłaczającego. Wynikać to mogło również z uprzedzeń względem Żydów, na których niejeden asesor znalazł sobie używanie. Tworzył więc Hoffmann nazwiska neutralne, jak pochodzące od imienia ojca Mozesohn – „syn Mojżesza” czy nazw miasta, jak Warschauer, Krakauer. Tworzył nazwiska śmieszne, jak Kanalgeruch – „kanałowy zapach” i Wanzenknicker – „pluskwiana sknera”. Tworzył też zamożniejszym petentom Rosenbaumów – „różane drzewo”, Goldbergów – „złota góra” czy Goldmannów – „złoty mężczyzna”. Co bardziej oświeceni Żydzi sami składali asesorom propozycje, które ci często akceptowali za... odpowiednią opłatą. Czy i Fajwel zaproponował coś błyskotliwemu literatowi? Historia o E.T.A. Hoffmannie jest na poły legendarna, ale i na poły możliwa. Może odpowiedział na pytanie o swój zawód (możliwe, że był tokarzem), może podał mu imiona przodków, a może Hoffmanna zwyczajnie poniosła fantazja i, spojrzawszy na oblicze Fajwela, stwierdził, że przypomina mu ono zwierzęcy pysk?
Wilczy?
Wśród nadawanych nazwisk wiele było tzw. compositów, czyli określeń zbudowanych z dwóch rzeczowników. Od nazwy rośliny, zwierzęcia, zawodu, przedmiotu lub nazwy własnej. Znane są takie, jak Kleeman – „człowiek-koniczyna”, Wolfsohn – „syn wilka” czy Kirschstein – „wiśniowy kamień” i Birnbaum – „grusza”. Te dwa ostatnie nazwiska pojawią się jeszcze w naszej opowieści. Podobnie jak Oliwenstein – „oliwny kamień”.
Tier to po niemiecku tyle, co „zwierzę”. Mann to „człowiek, mąż”. Mund to „pysk”.
Fajwel umarł w roku 1831, nie doczekawszy wnuków – potomków, którzy niedługo później urodzili się obu jego synom. Pierworodny Peres miał dwie żony i siedmioro dzieci. Mosiek Wolfowicz Tyrmund, znany też wcześniej jako Izaak ben Fajwel Hacohen (Izaak syn Fajwela Hacohena), ożenił się z Szają, córką Lewka Szejwacha i Cyrli Wulfow. Urodziło im pięcioro dzieci: Icek (Izaak), Naftali, Mendel, Szmuel (Samuel) oraz Ryfka (Rebeka), która po narodzinach zmarła.
Można się domyślać, jak wyglądała sytuacja materialna w rodzinie Mośka Wolfowicza Tyrmunda. Najstarszy z synów, Icek, był niepiśmienny. Poświadcza to akt narodzin jego syna Hersza, na którym nie umiał złożyć podpisu, a jego nazwisko zapisano: Tirman.
Łania
Urodzonemu w roku 1838 Naftalemu imię nadano od szóstego syna Jakuba, oznaczającego „łanię” – szybką i zwinną. Cechy te przydały mu się w tokarskim fachu, który miał uprawiać do końca życia – najpierw w zakładzie przy ulicy Śliskiej 5 (1870), a potem przy Pańskiej 25 (1908). Nazwisko odziedziczył po ojcu: Tyrmund. Prawdopodobnie także i zawód, do którego przyuczyli się wszyscy trzej bracia. Z Naftalim pracował Mendel, a przy Pańskiej 72 stolarzem był Icek. Adresy zmieniały się jeszcze kilkakrotnie. O czwartym z braci, Samuelu, wiadomo, że w roku 1909 zajmował się handlem na Nalewkach 32.
Zelman, Szejwach i Michał, rok 1900 // Archiwa Alana ThiermanaNa poprzedniej stronie: Max i Charles Thiermanowie w USA, rok 1928 // Archiwa Alana Thiermana
Naftali Tyrmund wziął za żonę starszą o trzy lata córkę Wolfa Szajnowicza, Malkę. Urodziły im się trzy córki, ale wszystkie, czyli Kiwa, Cyrla i Sara, zmarły tuż po narodzinach, kolejno w 1862, 1864 i 1866 roku. Czwartym potomkiem, narodzonym w roku 1867, był Zelman (Salomon) Hersz. Oba imiona, podobnie jak w przypadku Naftalego, były zaczerpnięte z hebrajskiego. Hirsz oznaczało jelenia.
Po nim na świat przyszli Szejwach i Michał.
W międzyczasie zmieniono prawo. W zaborze rosyjskim, pod którym znajdowała się teraz Warszawa, w roku 1845 narzucono Żydom obowiązek posiadania dziedzicznego nazwiska. Do nowego obyczaju podchodzili oczywiście nieufnie. W swojej społeczności Żydzi tytułowali się wciąż po staremu, po staremu też umieszczali napisy na nagrobkach zmarłych. Ale stopniowo się to zmieniało. Zmieniały się też sztetle, a Żydzi zajmowali coraz wyższe pozycje w społeczeństwie.
Akt naturalizacji Charlesa Thiermana // Archiwa Alana ThiermanaNa poprzedniej stronie: Mieczysław Tyrmand, ojciec Leopolda // Archiwum rodzinne Mary Ellen Tyrmand
Ludzie drzew
Gdy w 1902 roku umiera Malka, a Naftali ma już ponad sześćdziesiąt lat, młodsi synowie Szejwach i Michał postanawiają opuścić Polskę.
W przeciwieństwie do Zelmana, nie mają jeszcze dzieci. Dwa lata później wyruszają z Rotterdamu transatlantykiem Potsdam do Nowego Jorku, by już nigdy nie wrócić do kraju. Nie są w linii prostej przodkami Leopolda, ale warto o nich wspomnieć z uwagi na podobieństwo w etymologii nazwiska.
Przyjmują zamerykanizowane imiona Charles i Max Thierman. Mieszkają na Brooklynie, zajmują się tokarstwem, obaj szybko zakładają rodziny. W 1938 roku Charles zostaje znaturalizowany. Na uroczystości nadania aktu naturalizacji powinni być we dwóch, z bratem, tak jak wtedy, kiedy schodzili pierwszy raz na nowy ląd. Ale Maxa już nie ma – zmarł rok wcześniej. Diagnoza: astma i pylica spowodowana latami pracy przy drewnie.
Już w XIX wieku trafili do USA potomkowie Pereca, kiedy zaciągnęli się do armii wojsk Konfederacji. Max i Charles nie byli więc pierwszymi Tyrmandami/Tyrmundami na amerykańskiej ziemi, ale nie byli też ostatnimi. Za kilkadziesiąt lat, również do Nowego Jorku, przypłynie wnuk ich brata.
Jeleń
Sytuacja Tyrmandów przez ostatnie pokolenie poprawiła się. Choć dalej byli rodziną rzemieślników, prowadzili interesy przy lepszych, warszawskich ulicach, a ich pozycja społeczna wzrosła. Kiedy w 1902 roku zostaje uroczyście otworzona – wybudowana za 250 tysięcy rubli – Synagoga imienia Małżonków Nożyków przy Twardej 6, Zelman zasiada w jej zarządzie. Na tej samej ulicy pod numerem 24 prowadzi małą fabrykę lin i kabli.
Zelman, najstarszy z trzech synów Naftalego, został w Warszawie i braci już nigdy nie zobaczył. Dlaczego nie wyjechał z nimi? Miał obowiązki. Przede wszystkim żonę, Surę Zeldę Linde, której w ostatnich latach zmarł brat, a wcześniej – rodzice. Ponadto, po śmierci matki z pewnością opiekował się ojcem Naftalim, który wciąż pracował w zawodzie – jeszcze w 1909 roku prowadził zakład przy Pańskiej 25. A przede wszystkim, Zelman był już wtedy ojcem.
Jego pierworodny otrzymuje imię Mieczysław (Matla). Gdy się rodzi w roku 1894, Zelman ma dwadzieścia siedem lat. Później na świat przychodzą, kolejno: Hela, Mojżesz, Dawid, Jerzy i Ignacy. Po raz siódmy Zelman zostaje ojcem w wieku czterdzieści sześć lat, kiedy w 1913 roku pojawia się na świecie Irena.
Mieczysław
W roku 1917 umiera Naftali – ojciec trzech synów i dziadek jedenastu wnucząt.
Dwa lata później Mieczysław bierze za żonę Marylę, z domu Oliwenstein, z którą zamieszka na ulicy Trębackiej 5. W lepszej, warszawskiej części miasta.
Maryla
Kobieta była od Mieczysława młodsza o sześć lat, ale jej familia miała równie głębokie, żydowskie korzenie. Mimo to różnili się wszystkim.
Oliwenstein to tyle, co „oliwny kamień”. Kombinacja ta świadczy o zamożności przodków, którzy za otrzymanie tak dostojnej nazwy musieli zapewne zapłacić niemałą sumę.
A było to tak. Izaak Oliwenstein i jego żona Zelda mieli syna Lewka. Lewko i jego małżonka Mechla mieli synów: Jankiela, Eljasza i Izaaka. Izaak w roku 1844 został ojcem Szlomo, a ten, z żoną Taubą Sarą Papierbuch, doczekał się dziesięciorga dzieci. Znane są imiona pięciu synów i dwóch córek. W roku 1870 na świat przyszedł Herszel, a potem, kolejno: Chaim, Izaak, Jehuda, Estera, Zelda i w końcu – w roku 1886 – Jakób.
Rodziny Herszela i Jakóba żyły bardzo blisko. Na zachowanych fotografiach widać w ubiorze dzielącą braci różnicę szesnastu lat – w kapeluszach, kroju ubrań i kołnierzyka. Po ułożeniu prawej ręki pozujących do zdjęcia można rozpoznać to samo atelier fotograficzne.
Zdjęcia do niedawna porozrzucane były w różnych miastach na dwóch kontynentach – te i kolejne fotografie udało się odcyfrować i zadatować dzięki współpracy z rodzinnym genealogiem, Isabelle Errerą.
Maryla urodziła się w roku 1900. Nie wiadomo nic o jej siostrze Zosi, która prawdopodobnie odeszła z tego świata jako małe dziecko. Z relacji dalekiej rodziny wynika, że ich ojciec, Herszel, zmarł w młodym wieku na serce. Podobna śmierć spotkała młodszego brata, Jakóba. Ale ten jeszcze za życia otoczył Marylę opieką.
Jakób był w rodzinie postacią kontrowersyjną. Już w wieku dwudziestu czterech lat dorobił się pokaźnej fortuny. Osiągnął sukces jako kupiec, będąc jednocześnie osobą bardzo hojną. Przez najbliższych nazywany był filozofem i przytomnym obserwatorem swoich czasów. W pierwszej kolejności chciał być uznawany za Polaka. Nie był religijny, z szacunku dla rodziny obchodzono jednak w domu Paschę i Jom Kippur.Na poprzednich stronach: Zdj. 1 Matka Leopolda w czasach szkolnych // Archiwum rodzinne Mary Ellen Tyrmand
Zdj. 2 Pradziadek Leopolda, Szlomo Oliwenstein oraz – prawdopodobnie – Zosia, siostra Maryli // Archiwum Isabelle Errera
Zdj. 1 Ojciec Maryli, Herschel Oliwenstein // Archiwum Isabelle Errera
Zdj. 2 Brat ojca Maryli, Jakób Oliwenstein // Archiwum Isabelle Errera
Zdj. 1 Matka Maryli, R.I. Oliwenstein, 1919 r. // Archiwum Isabelle Errera
Zdj. 2 Maryla w latach szkolnych // Archiwum Isabelle Errera
Już w 1920 roku mieli z Leokadią Rosenberg wyposażone w telefon mieszkanie w nieżydowskiej części Warszawy przy Wilczej 8. Jakób był znanym importerem skóry. Możliwe, że pomógł w rozwinięciu interesu przyszłemu mężowi swojej siostrzenicy, Mieczysławowi, który zajmował się produkcją skórzanych butów i toreb.
Maryla wyszła za mąż jako dziewiętnastolatka, łącząc rodziny Tyrmandów i Oliwensteinów. Rok później z tego mariażu narodziło się ich pierwsze i ostatnie dziecko.
W roku 1954, także w Warszawie, na poddaszu budynku przy Konopnickiej 6, Tyrmand zapisze:
Nagrobek Naftali Tyrmunda // Archiwum Hoovera, Uniwersytet Stanford
Etymologicznie rzecz biorąc, nazwisko moje nastręcza sporo trudności – „tyr” to byk w językach skandynawskich, a „mand” ma jakieś związki ze staroskandynawskimi czy starogermańskimi prajęzykami, w których oznacza człowieka. Skąd jednak onomastyczne tradycje wikingów u spokojnego, siedzącego od pokoleń w centrum Polski pospólstwa, tego nie wiem. W każdym razie, jak wyraził się pewien młody poeta, nazwisko moje brzmi sprężyście i jędrnie i bardzo jestem doń przywiązany¹.
Skrócony odpis aktu urodzenia Leopolda Tyrmanda
Rozważaniami tymi wzbudzi u wielu uśmiech politowania, mimo że znał przecież skandynawskie języki, gdyż spędził w Norwegii, Szwecji i Danii ostatni rok wojny. Bo dlaczego miał szukać etymologii swojego nazwisku w tamtych rejonach? W przyszłości wielu przyjaciół żartować będzie, że Leopold chciał, żeby patrzono na niego jak na rosłego wikinga. Na pytania o swoje pochodzenie i nazwisko odpowiadać będzie przekornie: kurlandzkie. Siedem lat później, siedząc na poddaszu kamienicy na Mariensztacie, jeszcze raz zapyta:
Skąd takie nazwisko do mizernych, warszawskich sklepikarzy z dziada pradziada? Jakie nieodcyfrowane krzyżówki i wędrówki nieznanych protoplastów przywiodły je do pośledniejszych regionów warszawskich spisów ludności?².
Dopiero w latach 70. ze zdumieniem odkryje, że nazwisko być może wymyślił inny pisarz – wspomniany już wcześniej E.T.A. Hoffmann. Okaże się również, że sporo przypuszczeń Leopolda będzie trafnych... jeśli nie liczyć kurlandzkiego barona. Na stare lata powie Mary Ellen, trzeciej żonie: tier-man to tyle, co animal man.
Współcześnie Alan Thierman, wnuk Maxa Thiermana, zajmuje się tworzeniem drzewa genealogicznego rodziny. Na pytanie o etymologię nazwy rodu odpowiada:
– Powiedziano mi kiedyś, że „tier” wzięło się od drewna. Zajmowali się nim przecież wszyscy przodkowie: Max, Charles, Naftali.
Czy rzeczywiście? W językach skandynawskich „drewno” i „drzewo” brzmią podobnie: trä, tre, træ. Ale biorąc pod uwagę tzw. przestawkę w wygłosie, byłoby to wątpliwym tłumaczeniem, nawet wobec tak bogatej wyobraźni, jak ta charakteryzująca ekscentryka Hoffmanna. Po niemiecku tier to po prostu „zwierzę”.
Tyrmand miał poniekąd rację.
Wolfowicz, Naftali, Hersch – wilk, łania, jeleń. Syn Mieczysława zaś to Leopold – lew, „najodważniejszy z ludu”, animal man. Człowiek o zwierzęcym pysku.
Chaos, który panował w nazewnictwie, uniemożliwia cofnięcie się w czasie dalej niż do Fajwela Hacohena. Od niego zaczyna się datowanie tyrmandowe.
W drzewie genealogicznym widnieją potem różne wersje zapisu: Tyrmund, Tyrmand, Tirman, Tyrman. A u emigrantów: Thierman, Tyrmond i wiele innych wariantów. Zmieniano poszczególne litery i sylaby. Aż do Zelmana, który stał się Tyrmandem. Trudno dociec, czy zadecydował przypadek, pomyłka urzędnicza – jak w przypadku Icka – czy też naturalny proces językowy, zmieniający „u” na nieco prostsze w ułożeniu ust „a”. Prawdopodobnie jedno i drugie, zwłaszcza że nazwisko Tyrmand będzie niemiłosiernie przekręcane i później, jakby samogłosce w jego ostatniej sylabie dane było żyć własnym życiem. Na przykład w tym samym czasie Mieczysław i Leopold w dwóch różnych drukach będą mieć nazwiska Tyrmund i Tyrmand.
W przyszłości autor Złego podpisywany będzie czasem jako Leopold Tyrmond lub... Leonard Tyrmand.
– Jak on się właściwie nazywał?³ – zapyta żartobliwie w roku 1990 na łamach „Przekroju” Ludwik Jerzy Kern.
Pewnym jest, że dnia szesnastego maja roku tysiąc dziewięćset dwudziestego, w Warszawie, stawił się w urzędzie mężczyzna, który na rękach trzymał dziecię. Dziecięciu temu nadano imię Leopold. I akt ten, stawającemu i świadkom przeczytany przez urzędnika, podpisany został. Tak ze zrodzonego życia – „chaim” – rozpoczęła się historia Leopolda Tyrmanda.
Na następnej stronie: Przed państwem Leopold Tyrmand. 1920 r. // Archiwum rodzinne Mary Ellen Tyrmand– Wielkich rewolwerowców cechuje przede wszystkim zimna krew – bąknął. – Krzysiu, a czy ty wiesz, co to jest prawo?
– Wiem. Jest to coś, czego broni się do ostatniej kropli krwi przed zbrodniarzami. Czytałem o takim jednym szeryfie i detektywie. Ten był na medal!
Najbardziej lubił, gdy zwracano się do niego po prostu: Leopold Tyrmand. Bo lubił to swoje imię i nazwisko. Jak emblemat.
Ale w tamtych czasach mówiono, po prostu, Loluś.
Przyszedł na świat, kiedy krystalizowała się nowa mapa Europy, która rozpadła się za czasów Fajwela Hacohena. 19 marca 1920 roku Piłsudski został marszałkiem. Trwała wojna polsko-bolszewicka. Dwa tygodnie przed narodzinami Lolka polska armia zdobyła Kijów, wjeżdżając do miasta zdobycznym tramwajem. Także w maju, trzy dni po Leopoldzie, na świat przyszedł jego przyszły przyjaciel, Karol. Wojtyła.
Gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku, wiadomym było, że wszystkie drogi prowadzić będą do jej stolicy – Warszawy. A tę zamieszkiwało – po Nowym Jorku – najwięcej Żydów na świecie. Ich sytuacja zmieniła się przez ostatnie lata. W roku 1920 roku mogli już swobodnie wybierać miejsce zamieszkania. Najbardziej znana w stolicy była tzw. żydowska dzielnica, przez samych mieszkańców dzielona na północną i południową, a którą Słonimski nazywał „ostatnią twierdzą obskurantyzmu”. Na Nalewkach, Gęsiej czy Franciszkańskiej Żydzi stanowili do 90% ludności.
Każda kamienica oblepiona szyldami, każde podwórze otaczają czteropiętrowe oficyny, a w ich wnętrzu wre praca: krawaty, sztuczne kwiaty, portmonetki, pudełka, torebki i długa lista wyrobów kiepskiej galanterii, która zalewała dawniej rynki wschodnie (…). Gwar, rejwach, pośpiech tętni w tych wielkich parapodwórzowych kamienicach. (…) Płynie sznur ładownych wozów. Rozpaczliwie brzęczą dzwonki zatarasowanych tramwajów. Tragarze uginają się pod nadmiernym ciężarem (…). Obok wielkich firm o milionowych obrotach, tulą się jakieś nędzne sklepiki, a po chodnikach, w bramach i podwórzach natrętnie narzuca się ubogi handel koszykowy, gdzie cały kapitał zakładowy wynosi pięć czy siedem złotych¹.
Bogatsi, jak Zelman Tyrmand czy Szlomo Oliwenstein i Ignacy Tyrmand, mieszkają w lepszej części żydowskiej dzielnicy, odpowiednio – na Twardej i Pańskiej. Jeszcze inni asymilują się i wybierają życie wśród katolików – jak Mieczysław i Maryla Tyrmandowie, którzy postanawiają zamieszkać na Trębackiej, tuż przy Krakowskim Przedmieściu.
Z niewieloma ludźmi Leopold podzielił się prawdą o swoim pochodzeniu, dzieciństwie i dorastaniu. Oddajmy głos Sławomirowi Mrożkowi:
Chłopiec z bardzo przeciętnej, niezamożnej rodziny w przedwojennej Warszawie. To jeszcze nic takiego, więc dodajmy: z żydowskiej rodziny. Oczywiście, może dać do myślenia tylko tym z nas, którzy mają pewną wiedzę o tamtych czasach i okolicznościach. Między innymi – o rozwarstwieniu społecznym, majątkowym i kulturowym, wyznaniowym i narodowościowym, czyli o podziale Przeznaczenia na piętra i komórki, z których prawie nie ma wyjścia. Leopold urodził się w pułapce, no, ale mogło być i bywało gorzej. Ale – i tu zaczyna się jego problem całkiem już osobisty – Leopold przyszedł na świat z wielką namiętnością, z miłosną energią w każdym tego uczucia wymiarze, zmysłowym, intelektualnym, emocjonalnym. I nie była to miłość, która by chciała być miłością platoniczną. Więc między tym, co było mu dane, a tym, co czuł i czego chciał, widział, wiedział, czy sobie wyobrażał – była ogromna różnica, a zatem musiało powstać napięcie².
Nie mogło być inaczej. Mieczysława i Marylę różniły status familii, wiek i środowisko, z którego się wywodzili, a także podejście do religii. Łączyła ich jednak miłość, której owocem był Leopold. Lolek, Loluś, Lolo, Lopek, Poldek.
Mieczysław pochodził z rodziny ortodoksyjnej. Jego status materialny był z pewnością lepszy niż przodków. Głównie za sprawą ojca, Zelmana, który nie tylko był członkiem zarządu synagogi przy Twardej 6, ale też założył swoją niewielką fabrykę w lepszej, południowej części żydowskiej Warszawy. Na Śliskiej, Pańskiej czy Twardej spotkać można było najpobożniejszych i najbardziej konserwatywnych Żydów warszawskich.
Maryla nie przykładała wagi do religii, wychowywała się bowiem w środowisku zasymilowanych, zamożnych mieszczan. Świadczą o tym wcześniejsze zdjęcia: podczas wciąż trwającej I wojny światowej spędza wakacje w letniskowym Świdrze, nieopodal Otwocka, gdzie oddaje się grom przeznaczonym dla panienek z dobrych domów.
Od lewej: Maryla, jej mama, kuzyn Paweł, Leokadia Rosenberg, jej mąż – Jakób Oliwenstein oraz siostra Leokadii, Anna. Na ziemi – kuzynki Maryli. Zdjęcie zrobione w Świdrze koło Otwocka, w roku 1917. Kijki trzymane w ręku służą do tradycyjnej gry w serso. // Archiwum rodzinne Mary Ellen Tyrmand
To zderzenie dwóch światów i dwóch kultur znalazło odbicie w dzieciństwie Leopolda, rozdartego między diasporą a tętniącą życiem Warszawą. Ze wspomnień Ignacego Tyrmanda – którymi podzielił się z genealogiem Oliwensteinów – wynika, że Tyrmandowie obchodzili tylko trzy święta rocznie: judajskie Rosh Hashanah, Jom Kippur i katolicką Wielkanoc.
Leopold zapisze po latach, że z domu wyniósł szacunek do religii, ale bez przymusu praktyki. Jednocześnie ze wspomnień trzeciej żony wynika, że przeszedł obrzęd bar micwy.
Działo się to prawdopodobnie 17 maja 1933 roku – dzień po jego 13 urodzinach. Czy rzeczywiście założone miał tefilin i odczytywał fragmenty Tory z komentarzami? Pewnym jest, że czterdzieści lat później zostanie poproszony przez rodzinę w Izraelu o odczytanie fragmentów Tory. Wejdzie wówczas zdenerwowany na mównicę i po chwili namysłu, litera po literze, zrobi to. Mimo braku praktyki języka i religii przez tyle dekad.
Na następnej stronie od lewej: Maryla, Anna oraz Leokadia, trzymająca rękę na ramieniu męża, Jakóba Oliwensteina. Uwagę zwraca napis na kijku trzymanym przez Jakóba: MARYLA. Służył jej prawdopodobnie do gry w palanta lub polo. // Archiwum Isabelle ErreraJeszcze ciekawsze będzie stwierdzenie drugiej żony, Barbary Hoff, że Leopold przyjął chrzest w wieku jedenastu lat. O bar micwie jej nie wspomni, tak jak Mary Ellen nigdy nie dowie się o chrzcie. A wielka miłość Leopolda z lat 40., która – jak twierdzi – nawróciła go na chrześcijaństwo, skonstatuje, że rodzice Leopolda nie byli religijni.
A jednak Tyrmand z rozrzewnieniem wspomina po latach konkurs na przystrojenie stołów wielkanocnych, którego fotografie oglądał w magazynie „As”. Na łamach „Przekroju” radzić będzie, jak przygotowywać podarki pod choinkę. W Paryżu i Warszawie odwiedza katolickie świątynie, a w podróż za ocean zabierze ze sobą i modlitewnik, i obrazek Matki Boskiej. Z polskiej kultury wyniesie zabobony i wiarę w przepowiednie. Mając sześćdziesiąt lat, dalej będzie przysiadać na stołku, kiedy cofnie się do domu, czy łapać się za guzik na widok kominiarza. Zwyczajami tymi zarazi rodzinę.
Do 1928 roku żył Jakób, a do 1931 – Szlomo Oliwenstein. A także siedmioro rodzeństwa ojca, z których Irena i Ignacy starsi byli od Lolusia o raptem siedem i dziewięć lat. Ten drugi nauczył grać Lolka w brydża, co już jako pisarz Tyrmand wplecie w losy Mikołaja Planka, bohatera Życia towarzyskiego i uczuciowego. Ignacy przeżyje całe rodzeństwo. Pochowany zostanie w 2014 roku.
Pewnym jest, że Tyrmandowie zamieszkali przy ulicy Trębackiej 5, kilka metrów od Krakowskiego Przedmieścia, na wysokości pomnika Adama Mickiewicza. Dziś Trębacka jest małą uliczką, na jej rogu znajduje się kino „Kultura”. Ale kiedyś...
Dawniej była ulicą Dziekańską, nazwę zmieniono w 1770 roku. Pod koniec XVIII wieku stało tu kilka kamienic i drewnianych domów, do których panowie często zaglądali w celu doświadczenia uciech. Ulica była wąska, brudna i nieoświetlona. Jak pisał Franciszek Zabłocki w komedii Mężowie poprawieni przez swoje żony z 1781 roku:
Nie po drodze nam była ulica Trębacka
Po cóż tam pan wyboczył? Błotna ta ulica
Nie najlepiej podobno w Warszawie dziś słynie!
Podobno, że się tam pan do którejś zaleca?
Winszuję gustu — Śliczne, prawdziwe boginie!
W drugiej połowie XIX wieku gubernator Warszawy rozkazał przesiedlić nierządnice na Towarową i tak zakończył się niechlubny rozdział w historii ulicy.
Wkrótce Trębacką poszerzono. Wybudowano piękne budynki, jak Dom Dochodowy Teatrów Rządowych projektu Szyllera czy kamienicę Karola Scheiblera według pomysłu Lilpopa i Dziekońskiego. Położono kostkę i oto na początku XX stulecia Trębacka stała się ważną osią komunikacyjną. 20 czerwca 1908 roku przejechał tędy pierwszy wóz tramwaju elektrycznego, linii nr 5, który zastąpił tramwaje konne. W lipcu tego samego roku biegło tu już pięć tras.
Nazwa ulicy wzięła się podobno od trąbek wozów pocztowych, wyjeżdżających spod gmachu dawnej Poczty Saskiej, mieszczącej się na rogu z Kozią. Inni twierdzą, że mieszkali tu niegdyś trębacze, ale któż to dziś ustali na pewno?
Tyrmandowie mieszkali po nieparzystej stronie ulicy, w niższej, dwupiętrowej kamienicy o spadzistym dachu. Na parterze mieściło się fotograficzne atelier „Jonusia”. Naprzeciwko, w eleganckim budynku Scheiblera siedzibę miała słynąca z produkcji doskonałych wizytówek i bilecików pracownia graficzna G. Wattsona przy Trębackiej 4.
Widok na zachód. Rosyjskie napisy na szyldach wskazują na okres tuż przed I wojną światową. // Archiwum Marcela Woźniaka
Widok na zachód. Okna Tyrmandów wychodziły na kamienicę Schleibera. // „Warszawa na starej fotografi”
Mieszkali w miejscu tętniącym życiem. Sąsiadujące Krakowskie Przedmieście – z elektrycznym oświetleniem – było głównym traktem Starego Miasta. Pełne afiszów, kawiarni, restauracji. Jak w balladzie Na Krakowskim Przedmieściu Mieczysława Fogga – pierwszego barda Warszawy, który w 1922 śpiewał w chórze w kościele Świętej Anny.
Gdy przyjadą do mnie goście z innych krajów, innych miast,
Pójdę z nimi na Krakowskie, na królewski stary trakt.
Gdy przyjadą do mnie goście, nawet gdyby padał deszcz,
Pójdę z nimi na Krakowskie, tam gdzie moknie Adam wieszcz.
Refren:
No bo nawet jeśli pada deszcz, na Krakowskim Przedmieściu,
Jeszcze bardziej spacerem chce się przejść, po Krakowskim Przedmieściu,
Tak, jak kiedyś pan Prus spacerował z fasonem,
W bramach chował się tłum, a on szedł z parasolem.
Ci, co biegną do bram, pewnie są nie z Warszawy.
Pan Mickiewicz, jak ja, nie ucieka do bramy.
Ma coś w sobie ta ulica, pewne jak dwa razy dwa,
Że się muszą ją zachwycać od trzech setek z górą lat.
Do Łazienek nieraz chodzę, gdy wiosenny ładny dzień,
A Krakowskim muszę co dzień, nawet gdy największy deszcz.
I tam, w centrum Paryża Wschodu, w jednym z pokojów Mieczysław Tyrmand miał skład materiałów rzemieślniczych. Mieszkanie było eleganckie, a kamienica – mimo że mniej wystylizowana niż sąsiednie – szykowna. Zmożony głodem Tyrmand zapisze w Dzienniku 1954, że brakowało łazienki i własnego pokoju, ale zaprzeczą temu wspomnienia innych świadków.
– Bzdura! – śmieje się Barbara Hoff, druga żona Leopolda. – Jego matka opowiadała mi, jak Lolek nie chciał się myć po przyjściu do domu. Więc przekupywała go czekoladą i siłą zaciągała do wanny. W domu służyła ponadto niania, co w tamtych czasach nie było czymś wyjątkowym.
Również kolega ze szkolnej ławki, Kazik Palicki, twierdzi, że biedy u Tyrmandów nie było.
– W kilkupokojowym, gustownie urządzonym mieszkaniu z łazienką i telefonem – co nie było wówczas na porządku dziennym – jedno pomieszczenie pełniło funkcję składu skór na obuwie. – wspominał w wywiadzie. – Poznaliśmy się w roku 1935, kiedy trafiłem do prywatnego gimnazjum im. Kreczmara. Dłużej ode mnie zna go chyba tylko Marian Senator, bo mieszkali po sąsiedzku. Tyrmand przy Trębackiej, Senator na rogu Bednarskiej i Krakowskiego Przedmieścia. Rodziny były w dobrej komitywie, gdyż firmy ojców zaopatrywały wojsko. Poldi żartował nawet, że gdyby nie tata, połowa żołnierzy w Warszawie chodziłaby boso³.
Każdego ranka Mieczysław Tyrmand wyruszał w liczącą niewiele ponad kilometr drogę do pracy w górę Krakowskiego Przedmieścia. Na placu Zamkowym odbijał w Miodową, przecinał plac Krasińskich i docierał do swojej – jednej z ponad dziesięciu pod tym adresem – pracowni skóry przy Franciszkańskiej 35. Szył tam wspomniane buty, ale zajmował się też robieniem toreb i galanterii skórzanej, być może dzięki wsparciu Jakóba Oliwensteina.
W poprzek zdjęcia biegnie Krakowskie Przedmieście. W środku kadru – Plac Saski z Soborem Prawosławnym św. Aleksandra Newskiego. Za soborem widać Pałac Saski. // Wolne zasoby Wikimedii
Ówczesna mapa Warszawy. Nieopodal Trębackiej – Ogród Saski, Teatr Letni // Wolne zasoby Wikimedii
Leopold rankiem wyruszał w stronę przeciwną. Zbiegał po schodach, mijając fotograficzne atelier, i wybiegał na wąską ulicę Trębacką, po której kursowały tramwaje. Gdy skręcał w prawo, widział wielki cokół z Adamem Mickiewiczem, a na rogu ulic mijał Studio Filmowe „Falanga”. Musiał słyszeć o Tahitance Reri – aktorce, z którą Eugeniusz Bodo w studiu na Trębackiej 1 kręcił filmy z niezwykłą scenografią dżungli, bagien i palm. Reri z mało znanej, hollywoodzkiej statystki stała się gwiazdką polskiego kina, a personel techniczny przy Trębackiej 1 na cześć aktorki... nazywał jej imieniem reflektory!⁴ Czy młodzi fani srebrnego ekranu zaglądali przez szyby i zakradali się na podwórze warszawskiego Hollywoodu, stojącego po sąsiedzku?
Po minięciu studia czekała go nieco ponad dwukilometrowa marszruta do gimnazjum przy Wilczej 41. Dochodził do Nowego Światu, przecinał skrzyżowanie Alei Jerozolimskich i 3 Maja, dalej plac Trzech Krzyży i po chwili z Marszałkowskiej skręcał w Wilczą. Blisko było stamtąd na Agrykolę i na Legię. Na Trębackiej trasę miał także tramwaj, którym zabierać się mógł w stronę ulicy Puławskiej, na mecze swojej ulubionej Warszawianki.
Gdy Mieczysław Tyrmand pracował fizycznie w centrum żydowskiej dzielnicy, jego małżonka Maryla przesiadywała w kawiarni „Mała Ziemiańska”. Nigdy nie pokazywała się z nim na mieście, zawsze wybierała towarzystwo pięknych dam. Lokal, który sobie upodobała, w dwudziestoleciu międzywojennym cieszył się wielką sławą i jednoznacznie kojarzył się z elitą – intelektualną, literacką, towarzyską. Gdy po I wojnie światowej zamknięto kawiarnię „Pod Pikadorem”, właśnie tu skierowali swoje kroki Julian Tuwim, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski i Jan Lechoń, by całe popołudnia spędzać na dyskusjach i żartach. Bywać w „Małej Ziemiańskiej” – znaczyło obracać się wśród elit.
Wychowaną w dobrym i zamożnym domu Marylę ciągnęło do tego środowiska. Być może była to chęć przynależenia do właściwego sobie – w jej mniemaniu – świata Warszawy. Ponieważ nie pracowała, w lokalu bywała bardzo często, przysłuchując się siedzącym przy sąsiednich stolikach Skamandrytom.
Zapamiętał ją z tych czasów Antoni Słonimski, który wspominał po latach i Barbarze Hoff, i Stefanowi Kisielewskiemu, że Maryla była nieprzeciętnie piękną kobietą o niebieskich oczach i blond włosach – o urodzie niemal aryjskiej. Gdy siedziała przy kawie, pod stolikiem przemykał na czworaka mały chłopiec w atłasowym ubranku. Był to jej syn, Lolek Tyrmand. Bawił się w towarzystwie mamy i jej znajomych, nieświadomy do końca znaczenia ich nazwisk ani tego, że wielu z nich pozna w przyszłości osobiście, jako dorosły człowiek. Jednych będzie gościć, innych atakować na łamach gazet. Wtedy jednak żył życiem mamy – pięknej i wytwornej kobiety, której świat tak bardzo odbiegał od świata jego ojca i dziadka.
Na następnej stronie: Zdjęcie Maryli Tyrmand wydrukowane w postaci pocztówki, rok 1922. Na odwrocie życzenia zapisane przez Marylę. // Archiwum rodzinne Mary Ellen Tyrmand1 Warszawa, Warszawa 1929. Cyt. za: J. Łoziński, M. Łozińska, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Warszawa 2011, s. 33.
2 S. Mrożek, Leopold, „Puls. Nieregularny kwartalnik literacki”, Londyn 1985, s. 27.
3 Zob. T. Z. Zapert, Dojrzały za młodu, „Rzeczpospolita”, nr 113/2000. Jednocześnie, w tym samym tekście T.Z. Palicki twierdzi, że Tyrmand nie miał litery „d” w nazwisku i miał ją dodać później. Jest to nieprawdą, co zakwestionował w liście do redakcji również Henryk Dasko. Wypowiedzi K. Palickiego pochodzą z tego tekstu.
4 Zob. J. Wiewiórski, Bodo i Reri, „Wysokie Obcasy”, nr 8.05.2010.Autor i wydawca książki „Biografia Leopolda Tyrmanda...” przeprowadzili starannie i w dobrej wierze poszukiwania każdego z autorów utworów zamieszczonych w niniejszej książce lub innych uprawnionych z tytułu autorskich praw majątkowych do nich. Jednak ustalenie tych osób nie w każdym przypadku okazało się możliwe. Dlatego, jeśli ktoś z Czytelników odnajdzie wśród zamieszczonych w książce ilustracji utwór, którego jest autorem lub uprawnionym z tytułu praw autorskich, bądź którego autor lub uprawniony z tytułu praw autorskich jest mu znany, a wykorzystanie utworu nastąpiło bez wiedzy lub zgody takich osób, uprzejmie prosimy o kontakt z wydawcą.