- W empik go
Biórko. Część 2: obrazek obyczajowy z lat ostatnich minionego wieku - ebook
Biórko. Część 2: obrazek obyczajowy z lat ostatnich minionego wieku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 361 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Coż teraz zrobię z moim kapitałem?– mówił do siebie p. Rafał, po przeliczeniu znalezionego w biórku złota.– Siedem tysięcy dukatów!…. Taką summą należycie obracać, nie mała sztuka…. Oddać w lokatę, a za procent wziąć jaki folwark w dzierżawę?… Trafiłbym może na niepewną ewikcję, lub na aktora pieniacza, podobnego owemu Łowczycowi, który mię tak srodze oszwabił.. Zostać zastawnikiem, nie nazbyt większe bezpieczeństwo, jak tego mam przykład na mym ś… p… ojcu, który najniesprawiedliwiej ze swej zastawnej possesji został przez nie poczciwego dziedzica wyrugowany i z wyroku nie sumiennych sędziow skazany na utratę części swojego kapitału… Zepsucie obyczajów, wolnomyślność i bezbożność, z pałaców wielkich panów zstąpiły, pożal się Boże! i do szlacheckich domów, a krajowe klęski obalając fortuny, uprzedniemi zbytkami już nadwątlone, popychają ludzi zdemoralizowanych w kałużę matactwa i szalbierstwa jakiemi się oni kalać nie sromają, byleby tylko jakimkolwiek sposobem wydobyć się z biedy, którą samochcąc swawolnie na swe sprowadzili głowy. Ktoż dawniej w naszej poczciwej Litwie słyszał o exdywizjach? A dziś, jedno tylko czekaj, aż cię twój debitor magnat zapozwie przed sąd exdywizorski zjazdowy, złożony przezeń gwoli jego widokom, abyś za gotowy twój pieniądz, coś mu w dobrej wierze, jak uczciwemu i panu z panów powierzył, dostał z exdy wizji obszar piasków lub bagien, albo został ulokowany pośród kilku innych kollokatorów i wystawiony na nieskończone z niemi zatargi. Byłeś li zastawnikiem, to cię tak okroją, że possesja nie będzie warta połowy summy zastawnej. Zgoła, tak lub owak, stracisz potężnie. Dawniej bywało chociaż się jaki pan i zadłużył, strzegł się przecie zabrnąć tak głęboko; żeby na zaspokojenie kredytorów nie starczyło mu funduszu. Układał się z nimi w czas, sprzedawał wsi i kończył rachunki honorowie jak przystało człowiekowi wysokiego rodu i nieposzlakowanej uczciwości. Czemuż się wówczas biedna szlachta nie miała ubiegać o względy możnych panów, i uważać za łaskę, gdy raczyli brać od niej pieniądze na procenta? Szczęśliwe te czasy minęły, prywatny kredyt upada, o nabycie nieruchomego majątku coraz trudniej, bo się odłużone dobra nie sprzedają ale exdywidują, czyli taxu-ją, gwoli interesowi właściciela, we dwoje i więcej nad realną ich wartość… Przejdzie rok, a może i drugi, nim gdzie się odkryje dla mnie dogodne nabycie wioski, tym czasem moje 140,000 leżeć będą bez procentu, a żyć mi przyjdzie z kapitału, co złym jest bardzo rachunkiem! Ot, widzę że i z pieniędzmi człek ma nie mały kłopot. Nieraz w nocy zrywam się ze snu, mniemając że słyszę iż się ktoś do okna dobiera; we dnie znowu strach, żeby jakiem słówkiem nie zdradzić tajemnicy biórka… Dybalewicz słowa nie złamie z dobrej woli, ale może bąknąć o tem przez sen, a byle żona jego cos usłyszała, ha! już wtedy po sekrecie: wnetże baba przerobi sen męża na jawę, i rozbębni o moich skarbach… Okropny zgon Łapcewicza stać mi będzie ciągle przed oczyma, dopóki będą leżały te jego czerwońce, Bóg wie jeszcze czy poczciwie nabyte? Prawdziwie, dzieje się ze mną cos jak z owym szewcem w starej powiastce, który dopóki był goły, śpiewał sobie wesoło przy robocie, a kiedy mu sąsiad, hypokondryk bogacz, dał worek złota pod warunkiem żeby śpiewać przestał; stracił nieboże wesołość, dręczył się trwogą o całość swego skarbu i wprędce odniósł go bogaczowi aby wrócić do ubóstwa, a razem do wesołości i pokoju… Gdyby mi Bóg dopomógł znaleść dla Jagusi poczciwego a rozumnego chłopca na męża, oddałbym dzieciom pieniądze, sobie zaś tyle tylko zostawił, żeby przy pracy żyć w błogiej mierności. Innego sobie szczęścia na tej ziemi nie wyobrażam i wcale nie życzę.–
Takiemi myślami zajętą mając głowę, wypatrywał Miłaszewicz już to wioski do kupienia, już młodzieńca według swego serca do zaswatania Jadwidze. O tem i owem naradzał się z wiernym swoim druhem, lecz jak na przekorę, ani dogodnej kupli, ani takiego, jakby chciał zięcia, los mu nie nadarzał.
Owoż między co dziennymi prawie gośćmi we dworku Dybalewicza był jeden z wileńskiej Palestry nazwiskiem Pokusowicz, biegły prawnik, nie ubogi, bo mający własną kamienicę przy ulicy ś… michalskiej, człek półwieczny, doskonały marcowy kawaler, z rumianą twarzą, z zaokrąglonym brzuchem, humoru jowialnego, galant z damami, wreście nie zlej, jak na patrona, reputacji. Temu to jegomości wpadła w oko Jadwiga Miłaszewiczówna. Podtatusiałym adonisom podobają się szczególnie młode, ładne a skromne dziewczęta; każdy zaś adwokat, łacno się poznaje na rozumie panny, chociażby z urywkowych jej w rozmowie słówek. Jadwiga z uwagi na wiek Pokusowicza brała jego zalecanki za wybryki wesołego humoru, za hołd, jaki on zwykł był składać każdej młodej kobiecie, śmiała się tedy z deklamowanych oratorskim etylem komplementów i czułostek, nie domyślając się wcale istotnego tej galanterji znaczenia. Jemu zaś ta wesołość zdawała się być dobrą wróżbą, a szczery uśmiech miłym dziewczęcia liczkom, tyle dodawał wdzięku; że marcowy kawaler uczuł coś dziwnego w sercu. Dnia więc jednego znajdując się z Dybalewiczem sam na sam, tak się doń odezwał:
– Będziesz się śmiał panie Anżgary, kiedy waszmości powiem, że zamyslam wpisać się do bractwa żonatych.
– Ani trochę przyjacielu. Cieszę się owszem że wczas jeszcze o tem zamyslasz. Wkrótce bowiem możeby już było za poźno.
– Ha! bodaj już minęła dla mnie ta pora. Pięćdziesiąt lat z okładem, to nie fraszki! W tym wieku według przysłowia, djabeł już mi swatem; ale inne znowu przysłowie naucza, że praestat sero quam nunquam *) a ślepy bożek miłości, z którego do- -
*) Lepiej poźno niż nigdy.
tąd żartowałem, złapał mię naresztę w swe sidła. Krótko mówiąc: zakochałem się po same uszy w pannie Miłaszewiczównie.
– Chwalę twój gust rejencie – rzekł na to Dybalewicz – śliczne, całą gębą dziewczę.
– I rozumne i dobre – kończył Pokusowicz,– ale dodaj: młodziuchne, kwiatek wykluwający się zaledwie z pączka. Otoż tu sęk panie bracie!
– Jużciż byłoby jakoś lepiej, gdyby ona lat drugie tyle sobie liczyła; ale nierówność wieku, nie jest wszakże przeszkodą, jak tego już mamy przykłady.
– Nie mów mi o przykładach, bo mógłbym pod tym względem zacytować wcale nie pocieszne, nie zachęcające. Małżeństwo, podobne jest do gry w ślepą babkę: nie wiesz kogo złapiesz. Ta niepewność wstrzymywała mię dotychczas od stanowczego na tej drodze kroku. Dałoż mi licho wlepić wzrok w niebieskie oczy Jadwigi! Istne w nich czary; coś tak słodko przenikającego do głębi duszy, że się człek czuje jakby zachwycony, że już sobie rady dać nie może, i śpiący nawet o tych oczach marzy!
– Oho! to już nie żarty – odrzekł p. Anżgary zażywając tabakę. – Przyszła kryska na matyska, nosił wilk, niosą i wilka. Wpadłeś waszmość do jamy, którąś sam wykopał. Trzeba już się żenić…. ale, ale, pewnyżeś wzajemności? –
– Mam przynajmniej nadzieję. Bo, uważ tylko; dziewczyna skromna, wstydliwa jak mniszka, a przecie odemnie nie ucieka, ba! nawet patrzy mi śmiało w oczy, i uśmiecha się, gdy do niej palę koperczaki; a kiedym się żalił na srogi ból serca, przebitego strzałami, które siedzący w jej oczach amorek ciska bezustannie; wiesz co mi odpowiedziała?… oto: że lalka którą w jej źrzenicy dostrzegam; jest, jak we zwierciedle, odbiciem własnej mojej twarzy, że tedy mam chyba siebie za amorka i sam do siebie strzelam. Co za dowcip w dziewczynie!
– I natem to fundujesz swoje nadzieje? – zapytał Dybalewicz ściągając usta do śmiechu.
– Naturalnie. Alboż nie uważasz, że ulokowała mój obraz w swych oczach, to już tak dobrze, jak w sercu. Użyła tu metafory dość zda mi się jasnej. Mało tego: słucha z przyjemnością, gdy śpiewam, przygrywając na gitarze czułe Karpińskiego pieśni. Aha!….bukiet z róż i jaźminu, który jej onegdaj ofiarowałem, wąchała długo i włożyła potem w dzbanuszek z wodą. Jeżeli to nie dowodzi wzajemności, to już nie wiem, czegobym więcej mógł żądać. –
– Może być. Ja się natem nie znam ale myślę, że się waszmość możesz podobać, boś człek wcale porządny, grzeczny, wesoły, nie przestarzały i majętny. Wszelako radziłbym mocniej się jeszcze o wzajemności panny przekonać.
– Alem ja tego tak już pewny, że śmiem prosić waszmość za swata.
– Z ochotą, i daj Boże szczęśliwie! Marcowy kawaler odszedł z dobrą otuchą, a Dybalewicz rzekł da siebie.
– Czy mu djabeł dopomógł zwietrzyć złoto pod ubogim fartuszkiem, że pod starość tak się razem zapalił? On, który przez lat 30 mógł się był tyleż razy ożenić, a tylko się kręcił koło panien i wdówek, bałamucił, palił koperczaki, ostatniego zaś słowa nigdy nie wybąknął! Być jednak nie może żeby się czegoś domyślał. Znam Miłaszewicza jak siebie, sekret między nami dwóma tak pewny, jakby leżał o sto sążni pod ziemią. Więc tandem w starym piecu djabeł na dobre podpalił. A panna bodaj sobie z podtatusiałego adonisa dworuje… Zresztą Bógże to wie, sądzi siebie ubożuchną, nie ma więc nadziei wyjść za mąż, a tu się jej nadarza człek majętny i konsyderowany, można się odważyć, gdy ma serce jak się zdaje wolne. Zobaczymy. –
Nie zwlekając udał się następnego dnia do swojego kuma i po krótkim wstępie formalnie rozpoczął swatowstwo.
P. Rafał odpowiedział, ze nie miałby konkurentowi nic do zarzucenia, gdyby nie to, że trochę już podeszłego wieku, a bardziej jeszcze że jurysta.
Ostatni ten zarzut dotknął Dybalewicza, przerwał więc z żywością, w te słowa:
– A coż stąd że jurysta? Ja sam przecie zaliczam siebie do rzędu prawników, i wcale się tego nie wstydzę.
– Wybacz szanowny kumie, nie wiedziałem.
– Masz-ci go, nie wiedziałeś! A nazywasz mię przecie rejentem? Myslisz może żem drążkowy?– Mylisz się, bom ja aktualny sądów podkomorskich rejent, kredensowany przez nieboszczyka podkomorzego Siesickiego, assystowałem granicznej kondenscencji; to znaczy, żem jurystykę praktykował; a przecie, a przecię uchodzę, spodziewam się, za uczciwego człeka, w oczach choćby samego waszmość pana? –
I tak się starowina rozchodził, tak się dąsał, i sapał, że p. Rafał pośpiesznie odwołał swój nie fortunny zarzut, oświadczając, iż deklarację przyjmuje pod jedynym warunkiem, że córka jego niebędzie temu przeciwna.
Udobruchany Dybalewicz opowiedział mu rozmowę swoję z Pokusowiczem, konkludając: że lubo kawaler nazbyt może sobie pochlebia, widać przecie, że panna nie jest odeń wstrętna; to zaś każe się spodziewać, że zważywszy rozsądnie korzyści z tego dla niej wypływające związku, powolną się rodzicielskiej chęci okaże.
– Albożeś – dodał w końcu – sam mi nie powiadał, że oddałbyś chętnie córkę porządnemu człowiekowi? Otoż takim jest Pokusowicz, a zarzut, że już nie miody, mogłaby mu zrobić panna, nie zaś wy rodzice, którym w wyborze dla niej zięcia, przewodniczy rozum.
– Masz zupełną słuszność. Rozum każe nam rodzicom przyjąć konkurenta, lecz sprawiedliwość i miłość nie dozwalają stanowić o losie pełnoletniej córki, bez jej własnej woli.
– Przeciwko temu nie mam nic do zarzucenia, – rzekł Dybalewicz i pożegnał kuma.
Po oddaleniu się swata, Miłaszewicz oddał się rozmyślaniu, mając na pierwszym względzie szczęście ukochanego dziecka. Nie obchodził go wcale majątek przyszłego zięcia; dziśby Jadwigę oddać mógł choćby i najuboższemu. Osobista wartość Pokusowicza jedynym była jego rozważań przedmiotem. Nierówność wieku, podług jego wyobrażeń, nie była tu przeszkodą; więcej by się może wahał, gdyby konkurent był młodzikiem. Professja adwokata, oto co mu się w Pokusowiczu nie podobało, bo jakoś przeciwko jurystom źle był uprzedzony. Przyszło mu jednak na myśl, że on wiecznie adwokatować nie będzie, mając i własny swój fundusik i po Jadwisi tyle wezmie, że bardzo przystojnie z dochcdów swych siebie i żonę utrzyma. – Taki zięć, – mówił sobie, – nie małą mi będzie podporą, bądź iż przyjdzie kupić, bądź zadzierżawić majętnostkę. A nuż znowu jaka napaść, proces; naturalnego w takim przypadku będę miał defensora w zięciu…. Trzpiotowaty on wprawdzie przy kobietach, krotofilny, pusty w wesołej kompanijce ale rozważny w interessach, biegły w prawie i doświadczony w procedurze; zdrów przy teru i czerststwy, co jest dowodem statecznej konduity a co prawdziwa osobliwość w patronie, nie interesowany, kiedy się z ubogą dziewczyną chce żenić, idąc jedynie za sercem i szacunkiem. To go w mych oczach nadewszystko zaleca….Tak, ale Jadwiga? Co ona o nim trzyma?…. Przypadłże jej do gustu marcowy ten kawaler? Wstrętu odeń nie ma, to widoczna, lecz dosyć-li tego, żeby chętnie oddała mu rękę?…. Trzeba ją wyrozumieć jak najostrożniej, niech się decyduje sama. O jej tu szczęście chodzi, więc na bok wszelki wzgląd inny. Na jej rozum i serce bezpiecznie spuścić się mogę. Żonie mojej dopóty nic o tem nie powiem aż się z Jadwisią rozmówię. –
Szukał tedy p. Rafał chwili do pomówienia z córką na osobności, lecz tym czasem pani Marta dowiedziała się o wszystkiem od swej kumy, i wpadła na biednego męża z wymówkami, czemu on pierwszy nie doniosł jej tak pomyślnej nowiny. Nie było rady, musiał wysłuchać perory i przełknąć kupę nie pochlebnych epitetów, jakiemi szanowna jego połowica w uniesieniach obrażonej miłości własnej, uczęstować go nie zaniedbała. Skończyła nareszcie dyatrybę temi słowy:
– A ponieważeś ty, jak zawsze, jesteś flegma – etyczny, ociężały i skrzepły; mnie się więc trzeba zająć tą rzeczą. A wreście córka więcej do matki niż do ojca należy. Partja wyborna, człek majętny, nie stary, dobrze urodzony i przyzwoity. Czegoż więcej trzeba? Głupstwem byłoby, ba! nawet grzechem, odmówić. Spuść się więc już na mnie, a myśl jedynie o tem, żeby Pokusowicz, w dowodzie swego ku przyszłej żonie afektu, część jaką swego funduszu zapisał jej darem przy szlubie….Ale i tego ty pono nie zrobisz, znam twoje skrupuły; a tak przyjdzie mi i tym się interesem zająć. Dybalewicz musi dopomódz, a ty drzem sobie tym czasem i czekaj swoim zwyczajem, aż pieczone gołąbki same ci wlecą do gąbki, flegmatyku jakiś!–
Miłaszewicz, zadurzony prawie tym nawałem słów i zafrasowany wplątaniem się niecierpliwej tej kobiety do interesu wymagającego największej rozwagi i delikatności, znalazł przecie w sobie tyle energji, że jej powiedział. Rób co chcesz, ale to ci zaręczam, że w żaden sposob zmuszać Jadwigę do oddania ręki Pokusowiczowi nie pozwolę.
Na to pani Marta machnęła tylko ręką i poszła odszukać córkę w ogródku. Biedne dziewczę zajęte było pomaganiem Agacie w zbieraniu jakiegoś warzywa, gdy usłyszała matkę wołającą na nią po imieniu i wnet ujrzała ją samą zadyszaną, z rozognioną twarzą, na której malowało się radośne wzruszenie duszy.– To coś nadzwyczajnego, pomyslała zdumiona – miałożby nas spotkać jakie niespodziane szczęście? – I Agata podniosła głowę, wytrzeszczyła oczy i pomyślała toż samo, gdy zwłaszcza pani Marta odetchnąwszy głęboko, rzekła:
– Dobra, przednia nowina, moja Jadwisiu! Bóg się nad nami zmiłował i zsyła nam szczęście.
Jadwiga i Agata zerwały się na nogi i składając ręce jak do modlitwy, czekały w milczeniu zwiastowania, jakie też to być mogło szczęście?
– Wyobraźże sobie, moje kochanie,– wyrzekła matka z zapałem,– że się przed tobą otwiera naj piękniejsza przyszłość…. Zgadujesz?….
– Ani troszeczkę – odpowiedziała zalękniona cokolwiek.
– Trusiu jakaś! ty się więc nie domyslasz, żeś dostała kawalera? Ależ jakiego?Złotego powiadam ci, złotego jak chcesz; bo i kruszcu mu tego nie brak, i złoty przytem człowiek. Co myślisz na przykład o rejencie Pokusowiczu? –
Jadwiga wielkiemi oczyma spojrzała na matkę, i bojazliwie rzekła:
Mniemam że staruszek to wesoły,chociaż mię czasami nudzi swojemi komplementami i drapie uszy śpiewając krzykliwym głosem przy nie nastrojonej gitarze.
– Otoż mi piękny portret tego, ze wszech miar miłego człowieka – zawołała matka z żywością.– Staruszek! – patrzcie na wybredną panienkę!– Człek najpiękniejszych lat i czerstwy jak rydz borowy. Taki człowiek staruszkiem się u niej zowie! Chciałabyś może młokosa, fircyka w kusym fraczku? –
– O żadnym jeszcze nie pomyślałam, kochana matko.
Więc pomyśl, dziecko, kiedy dobra zdarza się pora. Bo ci otwarcie powiem, sytuacja nasza tak jest okropna, tak zdesperowana, że jeślibyś pogardziła widoczną łaską, którą nam Bóg zsyła w osobie bogatego i zacnego człeka, ofiarującego tobie rękę swą i majątek. Nie zostałoby nam wkrótce jedno pójść z torbami. Na tobie więc cała nadzieja. Nie łudź się pozorną twojego ojca spokojnością. On tylko udaje, że mu wesoło, a w duszy się gryzie. Taki już jego charakter. A bardzo i to być może, że spostrzegłszy affekt rejenta ku tobie, rzeźwi siebie słodką nadzieją oczekującego cię szczęścia; bo w twojem szczęściu zamyka się nisze. Jużciż gwałtem nie powiedziemy cię do ołtarza; ale gdy odmówisz i oddasz nas rozpaczy; gotujże się złożyć nas oboje niebawnie w mogile, a samej zostać sierotą bez sposobu na szerokim świecie….–
Ostatnie słowa wyrzekła szlochając, a gdy płacząca takoż Jadwiga, rzuciła się jej na szyję, odetchnęła, przytuliła dziewczę do łona, i w długiej do niej przemowie, rozwodziła się nad przymiotami Pokusowicza, nad korzyściami ze związku z nim tak dla niej jako i dla rodziców, bez żadnej wątpliwości przewidzieć się dających: dowodząc oraz, że dla kobiety do szczęścia w małżeństwie daleko potrzebniejszemi są dobre przymioty męża, aniżeli znikome powaby młodości, którym towarzyszy najczęściej płochość, nie dojrzałemu właściwa wiekowi.
Niewiasty charakteru i temperamentu pani Marty, w chwilach podniesionej czułości nerwów, stają się bardzo wymowne. Spotęgowane uczucie oddziaływa na wyobraznię, która się zapala i żywemi barwami pokrywa brak czasem logicznej ścisłości dowodzeń. Taką wymową swej matki, a bardziej jeszcze jej łzami i modły, podbita Jadwiga, nie miała mocy opierać się dłużej. Bolesnym więc wyrzekłszy głosem: – Słucham cię matko, uczynię co mi każesz – zsunęła się z jej objęcia i zemdlona padła na ziemię.
Agata pobiegła zaczerpnąć wody dla otrzeźwienia biednego dziewczęcia, a pani Marta z razu przelękniona, uspokoiła się wnet potem, ujrzawszy córkę wracającą do zmysłów, i wmawiała sobie, że to był naturalny skutek nagłego wzruszenia młodej duszy, rzeczą dla niej niespodziewaną i nie małej wagi.– Gdyby nie te książki – mówiła sobie w duchu, – któremi od dziecka prawie wbijała ona w głowę, Bóg wie, jakie myśli o szczęściu na tym świecie, i kleciła sobie obraz przyszłego małżonka podług fałszywych wzorów wymarzonej doskonałości; gdyby nie rozmowy jej z ojcem, który takoż z łaski książek stał się tkliwym mazgajem, posłusznym więcej głosowi serca jak zdrowego rozumu; nie miałabym z nią teraz najmniejszego kłopotu. Powiedziałaby sobie:– Kawaler nie młody ale nie brzydki; trochę brzuchaty, ale rzeźwy i wesołego humoru, będzie mnie kochał, pieścił, bom młoda i hoża, a ponieważ majętny, nie pożałuje dla mnie na wygodne i przyjemne życie.– Potem zapłakałaby przy ślubie dla przystojności, i żyłaby sobie o nic już się nie troszcząc, jakby u Pana Boga za piecem. A teraz szlochy, mgłości, spazmy! Bodaj licho te książki i nowomodne morały! No, ale fochy te przeminą, rozum przyjdzie z czasem, a w końcu dziękować mi będzie, i przyzna, że staroświecki obyczaj lepszy od nowego, co go nam djabeł, odpuść Panie, przyniósł, jak słyszałam, z obczyzny.–
Pośpieszyła zatem uwiadomić męża o dobrowolnem zgodzeniu się Jadwigi na uczynioną jej propozycję, i nalegała nań, żeby z zaręczynami nie zwlekał. On wszakże niby przyzwalając na to, dla uniknienia sprzeczki; postanowił sobie zostawić córce jeszcze cokolwiek czasu do namysłu, i w tym sensie dał Pokusowiczowi przez jego swata odpowiedź.
W rzeczy też samej Jadwiga po tak gwałtownem wstrząśnieniu całej swej istoty, potrzebowała czasu do zebrania sił ducha i ciała, by należycie rozważyć, co w tej krytycznej okoliczności uczynić była powinna, a co uczynić mogła. Kochać tego człowieka, wydawała się jej nie podobieństwem. Wiek jego podeszły nie byłby jej strasznym, gdyby go zdobiły wyższe ukształcenie, postawa i ruchy poważne, wesołość połączona z przyzwoitością, dowcip kierowany delikatnością uczuć, nakoniec dobroć przebijająca się w mowie,w uśmiechu i wzroku. Ale p. Pokusowicz był to sobie człek, jakeśmy widzieli, nie głupi wprawdzie i jowialny, ale wesoły jego humor przeradzał się w rubaszność. Koncepciki, któremi szpikował swą gadaninę, bywały dowcipne, lecz grzeszyły nader często złym smakiem; patrońska pedanterja przebijała się w mowie poważniejszej treści; chęć drwinkowania i szydzenia, zdradzała złosliwość, a przesada, z jaką malował Jadwidze płomień, swych ku niej sentymentów, połączona z wyrazem oczu na podobieństwo rozmiłowanego Fausta, wykazywały zmysłowy-li tylko pociąg ku wdziękom ciała młodej dziewicy. Obok tego cała jego powierzchowność miała w sobie coś nieprzyjemnego; osobliwie dla dobrze wychowanej i delikatnego smaku panny. Chód jego, giesta, zgoła cała postawa, były nie naturalne, wymuszone, jakby złego na scenie aktora; głos w rozprawianiu krzykliwy,z kobietami zaś śmiesznie gruchający, a chęć podobania się dowodziła w podstarzałym Celadonie wielką dozę próżności. Ubiór pozornie wytworny, ale mu brakło gustu, a co gorsza, niezbędnego ochędostwa. Brzydka ta wada widoczną też była we wszystkich jego przywykłościach. Chrząkał i pluł przed siebie na podłogę, nos szkaradnie ucierał w zatabaczoną i w naleśnik składaną chustkę; czochrał ustawnie szpakowatą czuprynę, a potężne ręczyska z atramentowemi plamami na palcach, o zaniedbanych paznogciach, obrzydliwie wyglądały pomimo błyszczących sygnetów i pierścieni, na to rzekłbyś chyba, służących; iżby ściągając ku sobie ludzkie oczy, odkrywały im całą szpetotę tych tak ważnych ciała człowieczego członków. Zgodzicie się więc, mili czytelnicy, że tukiej pannie, jakąśmy wystawili Jadwigę Miłaszewiczównę, trudno było pokochać takiego, jakim był p… rejent Pokusowicz, kawalera. Ile też razy obraz jego stawał jej przed oczy, wzdrygała się nieboga, i ledwieby nie przeniosła śmierci nad połączenie się z nim węzłem nie rozerwanym. Ale tuż zaraz inny, straszliwszy obraz uderzał wzrok jej duszy: nędza zagrażająca rodzicom, a z której ofiarą swojego szczęścia mogła ich wyzwolić, mogła zapewnić im spokojną starość. Dla jej serca pobudka ta dość była silną, ażeby je skłonić do każdej, choćby najcięższej ofiary; a w Jadwidze rozum i wola posłusznemi były zawsze głosowi serca. Na szczęście serce to było czyste i wzniosłemi bijące uczuciami; mogła się więc bez niebezpieczeństwa kierować jego natchnieniem.W tym razie nie obeszło się wszakże bez wielkiej w tem – że sercu walki. Powinność walczyła tu ze wstrętem, a gdy wyszła w końcu zwycięzko, o! jakaż ze starcia się tak okrutnego pozostała boleść! Ale coż innego, jeżeli nie wysoki stopień boleści, oznacza wielkość tryumfu cnoty?
Utwierdziwszy siebie w tem postanowieniu, odpowiedziała Jadwiga na zapytanie swojego ojca, że rękę Pokusowicza przyjmuje z dobrej, nie przymuszonej woli, a słowa te wyrzekła głosem tak pewnym, i z tak pogodną twarzą, że Miłaszewicz, chociaż zdziwiony trochę jej wyborem; nie domyslił się prawdziwej tego przyczyny, ba! nawet posądził biedną Jadwigę o pogląd na małżeństwo ze strony więcej materjalnej, aniżeli duchowej i znalazł ją wprawdzie rozsądniejszą, lecz mniej uczuciową, niźli dotąd rozumiał. Zresztą powiedział sobie:serce kobiety było i będzie dla nas terra ignota, zagadką nie docieczoną, a dopieroż gusta tej płci tak są różnorodne, tak często dziwaczne i zmienne! Nie darmo to mówią, że byle trochę od djabła piękniejszy mężczyzna, znajdzie taką, której się podoba.
Więc uspokojony, poszedł do kuma, by mu donieść o pomyślnym skutku jego dziewosłębstwa; lecz zaraz na wstępie spotkał go Dybalewicz wiadomością, że konkurent niespodzianie wyjechał na Żmujdź, wezwany do jakiegoś tam kompromisu, i że mu ta czynność kilka zapewne tygodni zabierze. P. Rafał zatem dalej już nie prowadził rozmowy, rad będąc poniekąd z tej odwłoki, bo mu ona dozwalała dojrzalej rzecz rozważyć. Pokusowicz był u Dybalewicza a szczególnie u samej pani w łaskach, bo umiał oboje ich rozweselać rozmaitemi koncepcikami, a co większa nieraz w jakim interesie skutecznie usłużył, stąd więc zdanie ich o tym człowieku nie mogło być całkiem bezstronne; w opinji zaś innych mieszkańców miasta, uchodził on za dobrego prawnika, nie splamionego żadną nieuczciwością, lecz powszechnie zarzucano mu pewną płochość względnie płci pięknej, nie zgodną z powagą jego wieku, a stąd nazywano go starym umizgusem. Miał się więc nasz p. Rafał nad czem zastanawiać, mógł oraz i swej córce dać jeszcze do namysłu nieco czasu.
Pod tę właśnie porę nadeszły kontrakty w Mińsku, a ponieważ w wileńskich stronach Miłaszewicz dotąd żadnego dla kupienia nie znalazł majątku; postanowił zatem probować na kontraktach szczęścia. Lecz trzeba mu było do tej podróży towarzysza, a zaufanego przytem człowieka. Summa, jaką mu wieźć z sobą przychodziło, była wcale znaczna, drogi zaś w owym czasie nie bardzo bezpieczne. Znowu więc wprost po radę do zacnego kuma, a ten mu wręcz:
– Za nikogo waszmości z taką pewnością ręczyćbym nie mógł, jak za samego siebie. Jeśli się więc wam moja komitywa podoba; jedźmy razem. –
Tego też i potrzeba było kłopocącemu się z pieniędzmi panu Rafałowi. Uściskał wiernego druha, spakował jak mógł najostrożniej swoje dukaty, częścią w skórzaną sakwę, zwaną kozicą, którą się pod kubrakiem opasał, częścią w okutą należycie szkatułę Dybalewicza. Wysłuchał potem Mszę ś… w Ostrej Bramie, a tak duchowo i materjalnie opatrzony; wsiadł z towarzyszem do najętej żydowskiej bryki, i ruszyli obadwa w niewygodną o tej porze roku podróż.
Pani Marcie ani się śniło, że się mąż wybiera do Mińska w celu kupienia majątku, i gdy kura jej powiedział, że bardzoby życzył zabrać go z sobą w tę podróż, wielce się z tego ucieszyła, w nadziei, że może się mu tam znowu nadarzy wygodna u jakiego magnata służba. Wolała bowiem z własnej żyć pracy, aniżeli liczyć na pomoc bogatego zięcia, którąby chyba tylko zgodziła się w ostatecznej przyjąć potrzebie.II. MIŁASZEWICZ KUPUJE WIEŚ.
Podróżni nasi, bez wielkich przygod, lecz strudzeni popsutemi w tej porze, drogami; przybyli do Mińska, gdzie p. Rafał napotkał wielu ze znajomych sobie pomiędzy bracią szlachtą, co się tam z różnych stron Litwy i Białorusi zgromadziła. Schodzono się znowu codziennie do owej znajomej mu takoż winiarni, i rozprawiano przy szklance o tegorocznych kontraktach. Skargi na złe czasy, przeplatane były skargami na zle lub wcale nie płacących debitorów, do tych zaś rzędu liczono tym razem i starostę Marnowieckiego.
– Miałżeby p. Oczko w tym roku mniej świetnie prowadzić interesa swojego pryncypała? – zapytał Miłaszewicz pana Poźniaka.
– Videbis kominem, mój łaskawco i sam osądzisz, że już to nie ten błyszczący Oczko, który temu trzy lata, oślepiał kredytorów blaskiem złota i srebra, a płacąc jednym, brał od drugich na pokrycie wydatku. Dziś on już nie ma tej fantazji, o wypłaceniu kapitałów nie mówi, niecierpliwym wierzycielom proponuje zastawy, dzierżawy, a z cierpliwymi układa się o procenta. Całkiem już innej taktyki się uchwycił, bo też nie każdą sztukę posuwać do trzech razy można. Są przecie tacy, co mu i dziś jeszcze wierzą, są znowu inni, pragnący się szczycić przyjaźnią starosty, i dostępują tego szczęścia nie dopominaniem się odeń swoich należności. Sam on też tu przybył dla utrzymania z tą czeredą przyjacielskich stosunków i wywdzięczania się za powolne służby sutemi obiadami i gęstemi za zdrowie nie oszacowanych przyjaciół, kielichami. Upojeni winem i łaskawością magnata, wracają z kontraktow bez pieniędzy, lecz mają za to czem się w domu i w sąsiedztwie pochlubić. Nieszczęśliwa ta próżność szerzy się jak zaraza i zamożną przedtem szlachtę wiedzie do ubóstwa. Ojcowie kłaniali się magnatom i bogacili się z ich łaski, synowie ubożą się kupując za pieniądze rzekomy honor nazywania się przyjaciółmi zrujnowanego paniska. Ale my tym ślepcom wzroku nie poprawimy, dziękujmyż Bogu za zdrowe nasze oczy.
– Świętą powiedziałeś prawdę panie Skarbniku – rzekł Miłaszewicz – ubolewać trzeba nad tą klassą braci szlachty, a również i nad tymi z liczby panów, co to marnują spadkowe dostatki i pogrążają się w niezliczone kłopoty, zmuszeni uciekać się do środków poniżających godność człowieka i zacność wysokiego rodu, zamiast coby w pokoju używać mogli szczodrych darów fortuny, służyć pożytecznie krajowi, być miłowanymi i szanowanymi tak od równych, jako też i niższych bez wyjątku. Boże mię skarz, jeżeli pojmuję, jaki w tem mają tacy rachunek?
– Rachunek nasyconej próżności, a to choćby kosztem spokoju i godności nawet. Próżność ta, u wyższych zowie się ambicją. Jak prosty szlachcic przez próżność wdziera się do poufalszych stosunków z arystokratami, tak ci znowu przez ambicję usiłują wstęp sobie otworzyć do gabinetu ministrów, i do monarszych pokoi. Żeby zaś tego dopiąć, muszą wystawą i blaskiem dorównywać bogatszym od siebie arystokratom, na co gdy nie wystarczają dochody z majątku, nie ma innej rady, jak zaciągać długi. Oto najpospolitsze źródło upadku rodzin –
Rozmowę tę przerwało wejście do izby dwóch ichmościów wystrojonych odświętnie i nie źle podchmielonych.
– Skądże tak poźno i tak strojno mościpanowie bracia – zapytał ich ktoś z za stołu, a na to mu jeden z nich odrzekł pokręcając wąsa.
– A dopierutko co z obiadu u Kasztelanica.
– Marnowieckiego?
– Naturalnie. To też ten Kasztelanic wart dwóch Kasztelanów, tak częstuje i taki przyjacielski! Mój towarzysz był u niego raz jeszcze pierwszy, niechże powie, co to za człowiek.
– Najuprzejmiejszy pomimo swej wysokiej godności i ogromnej fortuny – odpowie zagadnięty siadając i sapiąc.
Poźniak trącił Miłaszewicza łokciem szepcąc mu do ucha.
– Pierwszy ma już od dawna sumkę u starosty a drugi powierzy mu niezawodnie na tych kontraktach swój kapitalik.
I obracając się do pierwszego rzekł: – A jakże, jeśli zapytać wolno, Cześnikiewiczu, stoją wasze z Kasztelanicem interesa?
– Jak najlepiej, Skarbniku.
– Odebrałeś swoję summę?
– A po licha mi ją odbierać, kiedy mam w perspektywie zadzierżawić u niego część starostwa.
– Otrzymał więc prolongatę terminu emfiteutycznego? – zapytał jeden z obecnych.
– Musiał ją niezawodnie otrzymać, kiedy mi obiecał sześcioletnią tenutę – odparł Cześnikiewicz.
– Obiecanka cacanka, a głupiemu radość – szepnął Poźniak Miłaszewiczowi.
Miedzy biesiadującymi ten i ów się roześmiał, inni kiwali głowami a jeden zawołał.
– In gratiam tak pięknej expektatywy, radbyrn panie Cześnikiewiczu wypić z waszmością zdrowie waszego przyjaciela Kasztelanica.
– Z miłą ochotą, mój Rotmistrzu – odpowiedział zagadnięty, rozkazując posługaczowi przynieść wino.
– Ale po węgrzynie, com go pił u obiadu, tutejsze wino wyda mi się lurą. Wszakże dla przyjaźni waszmość pana, służę, a kto łaskaw dopomoże nam spełnić kielich na uczczenie zacnego magnata, kochającego bracię szlachtę. –
Poźniak dał znak Miłaszewiczowi i oba nieznacznie wymknęli się z winiarni
Wróciwszy do stancji zszedł się p. Rafał ze swym kumem, który po odbytej w mieście przechadzce, czekał na towarzysza z wieczorną przekąską,
– A ważną mam dla waszmości nowinę – rzekł Dybalewicz nalewając sobie gdańskiej goldwaserki. – Jest do kupienia dobrze ci znajoma majętność.
– W którym Powiecie?
– W trockim. Nie domyslasz się? Otoż się dowiedz, że zrządzeniem prawdziwie Bożem, Łowczyc, co cię ograbił, nie żyje.
– Umarł! – zawołał Miłaszewicz ze wzruszeniem.