- W empik go
Biramond. Cykl Pendorum. Część IX - ebook
Biramond. Cykl Pendorum. Część IX - ebook
Dalsze części cyklu Pendorum V – IX opowiadają historię z perspektywy syna Anrei, który przybywa na kontynent swej matki, aby wypełnić jej przepowiednię. Jednak już na początku drogi napotyka on tajemniczą, niemą niewolnicę i od tego momentu jego misja coraz bardziej się komplikuje. Z kolei nad Pendorum zbierają się ciemne chmury, oto przybywają tu dawni, gniewni i krwawi Bogowie żądni jedynie pomsty i władzy.
Części V – IX można czytać bez znajomości wcześniejszych części cyklu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-978-4 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ocieram obfity pot z czoła i z niekłamanym zadowoleniem przyjmuję widok zachodzącego już słońca. Nieopisany skwar przestaje nareszcie lać się niemiłosiernie z czystego nieba, ustępuje i można zaznać nieco ulgi od wszędobylskiego upału. Zaś najskuteczniej można doświadczyć jej, kładąc się do snu we własnym namiocie. Choć zanim do niego wejdę, rozbieram się do przepaski biodrowej i pozostawiam ubranie na zewnątrz, aby nie wnosić na nim do posłania dodatkowej ilości gryzącego ciało piasku.
Wewnątrz jednak zauważam, że mój namiot jest już o dziwo zajęty. Mianowicie zajmuje go zakonniczka Lisotia, która jest obecnie ubrana tak samo skąpo, jak ja. Przez dłuższy czas ogniskuję wzrok na jej nagim biuście, czyniąc to odruchowo. Aż wyrywam się z pewnego stanu, jakby hipnozy i przenoszę pytające spojrzenie na oczy niemej kobiety. Ona spokojnie gestykuluje:
– „Kiedyś chciałeś mnie mieć. Mogę się postarać, by dać ci przyjemność i to na różne sposoby taką, jakiej oczekują mężczyźni. Więc jeżeli nadal mnie pragniesz, to jestem teraz twoja”. – Lisotia kieruje rękę do swej przepaski biodrowej z zamiarem jej ściągnięcia. Ale wcześniej własną ręką unieruchamiam jej dłoń i z powagą zapytuję:
– Co się zmieniło?
– „Wiele” – odpowiada kobieta i próbuje się wyrwać z uścisku. Nie pozwalam jej na to i naciskam:
– Wyjaśnij.
Ona wywraca oczy do góry i unikając mego spojrzenia, czyni niespieszne gesty:
– „Razem z Nail powróciły zakonniczki srebrzystej łani. One wybrały ze swego grona nową, wielką mistrzynię, a jest nią nienawistna mi mściwa suka. I ta suka zechce się na mnie zemścić za to, że samowolnie opuściłam swe siostry, aby przystać do ciebie. One, zakonniczki, mnie okaleczą, jeżeli mnie nie ochronisz” – kończy, a ja z wyrzutem zapytuję:
– I doszłaś do wniosku, że będziesz płacić mi własnym ciałem, bo inaczej oddam cię na pastwę losu, wydam, tak po prostu?!
– „A nie”? – gestykuluje bez wiary Lisotia.
– Otóż absolutnie, nie – potwierdzam surowo i już łagodnie dodaję: – Osłoń swą nagość i zamieszkaj ze mną w jednym namiocie. Jest tu dość miejsca dla dwóch osób. Ponadto wiedz, że niczego nie jesteś mi winna. Już samo to, że do mnie przystałaś i do tego ze szczytnych powodów, a jeszcze walczyłaś przy mnie, jest dla mnie wielką zapłatą, na którą doprawdy nie zasługuję.
– „Dziękuję” – Kobieta uśmiecha się lekko, składając razem dłonie. Na co odwzajemniam szczery uśmiech i oświadczam:
– Jak już wspomniałem, to ja dziękuję. – Naraz robi się naprawdę słodko i już się nachylam, aby pocałować Lisotię, choć jedynie przyjacielsko w policzek, kiedy ona uprzedza mnie, składając usta na wysokości mego pasa wprost na przepasce biodrowej. Przez cienki materiał tkaniny czuję na sobie język kobiety oraz jej przesuwające się wargi i robi mi się coraz bardziej nieswojo, ponieważ nie chcę wykorzystywać sytuacji. Lecz z drugiej strony w mgnieniu oka skutecznie rozbudzona zostaje we mnie żądzę, która narasta.
Walczę ze sobą, czyniąc wielce zakłopotane miny, a jednocześnie składam dłonie na głowie Lisoti, przytrzymując ją. I już za chwilę zdaję sobie sprawę, że walkę ze swoją cielesnością właśnie przegrywam. A już za moment wręcz pragnę być pokonany i to z kretesem.
Gdy nagle słyszę za sobą energiczne klaśnięcie. Odwracam się wielce zaskoczony, jakby zbudzony z erotycznego snu i w progu namiotu zauważam niespodziewanie Nail.
– Witaj… – mówię do niej zmieszany. Ona spokojnie gestykuluje:
– „Przeszkadzam? Mogę przyjść później”.
– Ależ nie – odpowiadam z nienaturalnym pośpiechem i równie szybko dodaję: – Wejdź, proszę.
– „Chcę porozmawiać na osobności”
Po tych gestach Nail Lisotia wstaje i zaczyna się ubierać. Na co chwytam ją za dłoń i zdecydowanie mówię do jasnowłosej kobiety:
– Ty tu zostajesz, tak ustaliliśmy. I wiedz, że więcej nie pozwolę, abyś odwdzięczała mi się tak, jak próbowałaś to uczynić przed chwilą, rozumiesz? – Zakonniczka srebrzystej łani kiwa na zgodę głową, a ja zwracam się do Nail: – Już idę, skoro pragniesz zaszczycić mnie rozmową.
– „Pragnę” – czyni gesty ciemnoskóra kobieta z niezmiennie poważną miną i wspólnie wychodzimy na otwartą przestrzeń.
Na ciemniejącym niebie witają nas już pierwsze gwiazdy, których z każdą chwilą przybywa. My natomiast kierujemy się na skraj obozu i zasiadamy nad brzegiem oczka wodnego. Jednej z nielicznych oaz, których, jak się obecnie okazuje szczęśliwie, nie zdążyliśmy zatruć. Razem wpatrujemy się dłuższy czas w łagodną, wodną toń, gdzie jakby przeglądają się migotliwe gwiazdy. Aż w pewnym momencie rozmowę inicjuje Nail:
– „Nie mogłam przybyć wcześniej z moimi Allearami, aby ci pomóc”.
Te słowa mnie dość zaskakują, dlatego odpowiadam:
– Nie oczekiwałem pomocy z twej strony. – A zaraz z lekkim uśmiechem dodaję: – Choć biorąc pod uwagę, ile razy już mnie uratowałaś, to twoje nagłe pojawienie się chyba jednak niespecjalnie powinno mnie dziwić, nie uważasz?
– „Zrozum” – Nail zachowuje surowy wyraz twarzy i jakby obawiając się, że może być źle zrozumiana, z nadzwyczajną starannością dalej gestykuluje: – „Przybyłam na ten kontynent, jako zupełnie niezwiązana z nim osoba, ktoś obcy. Potem los sprawił, że związałam się Allearami, zostałam niemal jedną z nich. I kiedy uzyskałam taką możliwość robiłam, co w mej mocy, aby ich ochronić. Jestem im to winna za to, co sama od nich otrzymałam. Lecz teraz sprawy się zmieniły”. – Dotąd bezemocjonalne oblicze Nail raptem wyraża pewien smutek. – „Ludzie, którzy zawierzyli mi swój los, nie mają już gdzie się skryć. Nieliczne ocalałe rodziny tułają się po zgliszczach pozostałych z wielkiej puszczy, a wojownicy są tu, z nami, na wojnie. I teraz los Allearów to także los całego Pendorum. Obecnie wszyscy jesteśmy sobie równi, bo wszyscy cierpimy i wspólnie musimy walczyć o to, co jeszcze pozostało, by przetrwać”.
– Zgadzam się z tym… Podobnie prawiła swego czasu Larien. Rozumiała, że musimy współpracować i Allearzy oraz władztwa z serca Pendorum są na siebie skazani czy im się to podoba, czy nie, aby ocalić cokolwiek z naszego świata – odpowiadam z pewną ciężkością w głosie i zataczając kolisty ruch ręką, wskazujący pustynię, smętnie zapytuję: – Ale co tak właściwie nam zostało, Nail…? Chyba już tylko nieprzebrane połacie jałowego piasku z trującymi oazami, które sami skaziliśmy… Obawiam się, że jest już za późno na śmiałe czyny… – kończę, zwieszając ponuro głowę. Na co kobieta zasiadająca z boku łapie mnie za ramię, potrząsa mną silnie i energicznie gestykuluje:
– „Nie mów tak, nie możemy się poddać, nie my”.
– Ale jak zatem chcesz walczyć, Nail, jak…?
– „Pamiętasz? Mówiłeś niegdyś, że twoja boska matka przepowiedziała ci, że będziesz władał tą krainą, całym kontynentem”.
– Cóż, pamiętam… – stwierdzam bez wiary. Natomiast w Nail ciągle zdaje się płonąć żywy ogień nadziei i kobieta, jakby pragnąc mnie nim ogrzać, przysuwa się do mnie bliżej. Odgarnia mi rude włosy z czoła i z lekkim uśmiechem czyni kolejne gesty:
– „Dużo słyszałam od Allearów o boskości twej matki, mitycznej Anrei. W szczególności o jej pierwszym i ostatnim żywocie, jako kobiety, człowieka z krwi i kości. Z powodu zasłyszanych opowieści i moich własnych przemyśleń ta istota stała mi się w jakiś sposób niezwykle bliska i wierzę w nią. Wierzę, że przekazała ci prawdę o twej przyszłości. Lecz nie ma już czasu, aby zwlekać. Trzeba wykorzystać szansę, która musi gdzieś istnieć. Tak, ona gdzieś tutaj jest, możliwość, aby pomimo wszelakich przeciwności losu jednak wygrać”.
– Ale gdzie, jak, skąd…? – pytam z pewną pretensją, rozpościerając w geście bezradności szeroko ramiona.
– „Nie wiem” – odpowiada, spoglądając w niebo Nail, po czym przenosi wzrok na mnie i z siłą gestykuluje: – „Ty powinieneś to wiedzieć. Albowiem Bogowie, jak mityczna Anrea, nawet jeżeli nie przebywają aktualnie w boskim wymiarze, to ich energia, wśród dzieł, do których tworzenia się przyczynili, ciągle jest żywa, istnieje. Zatem być może otrzymałeś już jakieś znaki, pomyśl, zastanów się”.
– Myślę… – mówią smętnie i naraz doznaję pewnego olśnienia. – Być może rzeczywiście byłem już świadkiem czegoś takiego, znaku… – oświadczam w zadumie.
– „A widzisz” – Nail poszerza uśmiech. – „Opowiedz mi o tym” – zachęca.
– To były… jakby glify, aureole…
– „Mów dalej”.
– Pierwszy znak… pojawił się, kiedy byłem nieprzytomny, tuż po tym, jak zostaliśmy zdjęci z krzyża na arenie podczas święta Arezara w Etos. Drugi widziałem wokół głowy Harremid, gdy chciałem pozbawić ją życia. Trzeci to chyba… tak, to specyficzny wzór namalowany krwią w celi przez wielkiego mistrza, rycerza Avenedora… I wreszcie ostatni znak widziałem nie tak dawno na tle sylwetki Gragezona, kiedy z nim walczyłem, nie będąc go w stanie śmiertelnie zranić. Aczkolwiek… wydarzyło się coś jeszcze… – wpadam w dłuższą zadumę.
– „Tak”? – Nail ponownie chwyta mnie za ramię, zupełnie jakby chciała mi pomóc. Ja sięgam do dalszej pamięci, aż do odwiedzin czarownika Gabu, po czym oznajmiam: – Nad pewnym miejscem zwanym Źródłem Bogów słyszałem niegdyś tajemnicze słowa, które miały sugerować, w jaki sposób mam pokonać dzieci Anrei oraz Abezzala…
– „Jak brzmiała przepowiednia”?
– Wąż kąsa węża… a skorpion skorpiona, tylko jego własnym jadem pokonasz ucieleśnienie Boga… Tak te słowa zapamiętałem. I wtedy, jak i teraz, nie rozumiem ich prawdziwego przesłania. – Spoglądam zrezygnowany na Nail. Ona bierze głęboki oddech suchym powietrzem i z jaśniejącym uśmiechem na ustach gestykuluje:
– „Ale ja rozumiem, rozumiem ten przekaz, kiedy łączę ze sobą wszystko, co mi przedstawiasz”.
– Naprawdę?! – Teraz to ja chwytam Nail i to mocno za oba ramiona, do tego wytrzeszczając w zdumieniu oczy. Ona wyjaśnia:
– „Posiadałam przeszłe życia. Wszak pamiętam z nich jedynie niepowiązane ze sobą strzępy i przez to nie wiem, kim byłam. Jednak w mojej pamięci zachował się sposób na pokonywanie złych bóstw, demonów z mej dalekiej krainy, które w fizycznej postaci zstępowały na ziemię”.
– Tak, Nail, jaki to sposób…? – zachęcam, aby podzieliła się swą rewolucyjną wiedzą, która może nagle wszystko zupełnie odmienić. Ciemnoskóra kobieta bynajmniej nie daje się prosić:
– „Przybywający na ziemię w fizycznej postaci Bogowie nieraz otaczają się specyficzną, z reguły niewidzialną aurą, aby chronić swą materialną postać. Lecz zarazem jest to ich słaby punkt oraz sposób na ich pokonanie. Zatem, aby skutecznie ich zgładzić, trzeba przejąć na siebie moc chroniącego ich symbolu”.
– Jak to zrobić? – pytam naprawdę podekscytowany.
– „Wąż kąsa węża, a skorpion skorpiona, tylko jego własnym jadem pokonasz ucieleśnienie Boga” – powtarza gestami przepowiednię Nail i tłumaczy: – „Aby posiąść moc danego znaku, musisz dokładnie wytatuować go na swym ciele. Wtedy, mając moc psa, pokonasz Arezara, mając moc łani, zabijesz Harremid, z siłą lwa zgładzisz Avenedora, z potęgą niedźwiedzia zniszczysz życie Gragezona, z kolei z symbolem ptaka unicestwisz istnienie Boga Biramond”.
– Biramond… – powtarzam raptem nieco przygasły. I zaraz podaję powód spadku mego nastroju: – Nie miałem jeszcze okazji zobaczyć znaku posiadanego przez Boga świętości i walki. Nie wiem, jak wygląda jego ochronny glif.
– „Twierdzisz, że większość znaków zaobserwowałeś bezpośrednio wokół twego boskiego rodzeństwa albo w jego pobliżu, czy tak”?
– Tak, to prawda…
– „Zatem wyruszmy po ostatni glif, po jego obraz, aby przygotować się na każdą możliwą konfrontację” – sugeruje Nail.
– Mamy jechać do… Tamroszach?
– „Tak, tam podobno rezyduje obecnie Biramond”.
– I pojedziesz na tę wyprawę ze mną? – Uśmiecham się szczerze.
– „Nie do końca” – odpowiada po chwili namysłu Nail. – „Aby zwiększyć szanse powodzenia misji, lepiej jest się przemieszczać małymi grupami. Dlatego proponuję dwa niewielkie oddziały. Na miejscu, pod murami Tamroszach, spotkamy się w najbliższą pełnię księżyca i połączymy tam nasze siły”.
– Niech tak będzie, Nail. Niech tak będzie – mówię zdecydowanie i z nowo rozbudzoną nadzieją spoglądamy sobie głęboko w oczy, po czym mocno przytulamy się do siebie. Pozostajemy nawzajem w ramionach, odczuwając bicie naszych serc, aż jesteśmy gotowi udać się w być może decydującą o losach Pendorum misję. A musimy się spieszyć, bo podróż tam i z powrotem zajmie nam tyle czasu, że być może powrócimy już do głodujących i spragnionych naszych ludzi. Tak więc już czas, już czas… – powtarzam sobie w duchu.
Naraz czuję podekscytowanie na wzór tego, kiedy pokonałem mego ojca, Zana, w przyjacielskim pojedynku, co otworzyło mi drogę na wielki świat. Otóż od tamtego czasu doprawdy przemierzyłem tyle krain, poznałem tylu niezwykłych ludzi i tak wiele z nimi przeżyłem, tak wiele się zdążyło wydarzyć. Teraz natomiast wypada zrobić należny użytek z całego, zdobytego doświadczenia i dać z siebie wszystko, aby wypełnić przepowiednię mej świętej matki i w decydującym momencie historii uratować kontynent Pendorum.