Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Birmańskie dni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 kwietnia 2023
Ebook
27,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
27,99

Birmańskie dni - ebook

George Orwell, angielski pisarz i dziennikarz o lewicowych przekonaniach, autor "Folwarku zwierzęcego" i "Roku 1984", przez kilka lat przebywał w Birmie, brytyjskiej kolonii, służąc w Królewskiej Policji Imperialnej. Pokłosiem tego czasu jest powieść "Birmańskie dni".

Orwell opisuje losy Johna Flory'ego. Jego bohater należy do społeczności białych kolonizatorów, ale jest wrażliwy na wyzysk i krzywdę miejscowej ludności. Z szacunkiem odnosi się do birmańskiej kultury i religii, a także Chińczyków i Hindusów, którzy żyją w Birmie. Z tego powodu czuje się wyobcowany w świecie białych, którzy odnoszą się z wyższością i pogardą do Birmańczyków.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16965-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

U Po Kyin, sędzia pod­okrę­gowy z Kyauk­tada w Gór­nej Bir­mie sie­dział na swo­jej weran­dzie. Mimo że była dopiero ósma trzy­dzie­ści, w powie­trzu już wisiała duchota, zapo­wiedź dłu­gich, par­nych godzin połu­dnio­wych – w końcu to kwie­cień. Od czasu do czasu słabe podmu­chy wia­tru, które wyda­wały się rela­tyw­nie chłodne, poru­szały świeżo zmo­czone stor­czyki zwi­sa­jące z oka­pów. Za stor­czy­kami widać było zaku­rzony, zakrzy­wiony pień palmy, a dalej pło­nące ultra­ma­ry­nowe niebo. W zeni­cie, tak wysoko, że patrze­nie na słońce ośle­piało, krą­żyło kilka sępów, nie poru­sza­jąc skrzy­dłami.

U Po Kyin, męż­czy­zna przy­po­mi­na­jący posąg wiel­kiego por­ce­la­no­wego bożka, wpa­try­wał się w ostre słońce. Był po pięć­dzie­siątce, tak gruby, że od wielu lat nie pod­no­sił się z krze­sła bez pomocy, a mimo to foremny, a nawet piękny w swej masyw­no­ści. Bir­mań­czy­kom bowiem tłu­ste fałdy nie obwi­sają, jak dzieje się to w przy­padku bia­łych, lecz pokry­wają się tłusz­czem równą war­stwą, przy­po­mi­na­jąc pęcz­nie­jące owoce. Jego wielka twarz była żółta i pozba­wiona zmarsz­czek, a oczy brą­zowe. Stopy – sze­ro­kie, z wyso­kim pod­bi­ciem i pal­cami tej samej dłu­go­ści – były bose. Na krótko ostrzy­żo­nej gło­wie nie miał żad­nego nakry­cia. Nosił jeden z tych wyra­zi­stych ara­kań­skich _lon­gyi_ w zie­lono-pur­pu­rową kratkę, jakie Bir­mań­czycy noszą przy nie­for­mal­nych oka­zjach. Żuł betel z lakie­ro­wa­nego pudełka na stole i roz­my­ślał o swoim życiu.

Było naprawdę udane, nawet wspa­niałe. Naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nie U Po Kyina, z lat osiem­dzie­sią­tych, to nagie dziecko z wydat­nym brzu­chem, obser­wu­jące zwy­cię­ską defi­ladę bry­tyj­skich wojsk uli­cami Man­da­laj. Przy­po­mniał sobie prze­ra­że­nie, jakie czuł przed tymi kolum­nami wiel­kich, kar­mio­nych woło­winą ludzi, o czer­wo­nych twa­rzach i w czer­wo­nych kurt­kach; dłu­gie kara­biny na ramio­nach i cięż­kie, ryt­miczne tupa­nie butów. Po kilku minu­tach przy­glą­da­nia się im, posta­no­wił zwiać. Na swój dzie­cinny spo­sób zro­zu­miał, że jego wła­sny lud nie może się rów­nać z tą rasą olbrzy­mów. Choć był tylko dziec­kiem, walka po stro­nie Bry­tyj­czy­ków, połą­czona z paso­ży­to­wa­niem na nich, stała się jego nad­rzęd­nym celem.

W wieku sie­dem­na­stu lat sta­rał się o posadę rzą­dową, ale nie udało mu się jej dostać, ponie­waż był biedny i nie miał przy­ja­ciół, więc przez trzy lata pra­co­wał w śmier­dzą­cym labi­ryn­cie baza­rów w Man­da­laj, jako eks­pe­dient u han­dla­rzy ryżem, a cza­sem kradł. Potem, gdy ukoń­czył dwa­dzie­ścia lat, szan­ta­żem zdo­był czte­ry­sta rupii, po czym natych­miast udał się do Ran­gunu i po wrę­cze­niu łapówki zdo­był posadę urzęd­nika. Praca była lukra­tywna, choć pen­sja raczej nie­wielka. W tym cza­sie krąg urzęd­ni­ków osią­gał stały dochód z przy­własz­cza­nia zapa­sów rzą­do­wych, a Po Kyin (wtedy nazy­wano go po pro­stu Po Kyin; hono­rowe U dodano mu lata póź­niej) dosko­nale odna­lazł się w tej sytu­acji. Miał jed­nak zbyt wiele talentu, by spę­dzić życie w urzę­dzie, krad­nąc nędz­nie anna i rupie. Pew­nego dnia dowie­dział się, że rząd, któ­remu bra­kuje chęt­nych na niż­sze sta­no­wi­ska, zamie­rza doko­nać kilku nomi­na­cji spo­śród urzęd­ni­ków. Wia­do­mość miała zostać upu­blicz­niona za tydzień, ale jedną z zalet Po Kyina było to, że infor­ma­cje zawsze docie­rały do niego tydzień przed innymi. Dostrzegł swoją szansę i doniósł na wszyst­kich swo­ich kole­gów, zanim zdali sobie sprawę z nie­bez­pie­czeń­stwa. Więk­szość z nich tra­fiła do wię­zie­nia, a Po Kyin został mia­no­wany zastępcą naczel­nika nie­wiel­kiego obszaru, w nagrodę za uczci­wość. Od tego czasu stale piął się w górę. Teraz, w wieku pięć­dzie­się­ciu sze­ściu lat, jest sędzią pod­okrę­go­wym, praw­do­po­dob­nie awan­suje i zosta­nie zastępcą komi­sa­rza, zysku­jąc sta­tus równy Angli­kom – być może nie­któ­rzy z nich zostaną jego pod­wład­nymi.

W swo­jej pracy sędziego wybie­rał pro­ste metody. Nawet naj­bar­dziej hojne łapówki nie wpły­wały na wyda­wany przez niego wyrok, ponie­waż wie­dział, że sędzia, który wydaje jaw­nie krzyw­dzące wyroki, prę­dzej czy póź­niej zosta­nie przy­ła­pany. Jego spo­sób, znacz­nie bez­piecz­niej­szy, pole­gał na przyj­mo­wa­niu łapó­wek od obu stron, a następ­nie roz­strzy­ga­niu sprawy w opar­ciu o ści­śle prawne zasady. Dzięki temu zyskał poży­teczną repu­ta­cję sędziego bez­stron­nego. Oprócz docho­dów z pro­ce­sów sądo­wych U Po Kyin pobie­rał stałą opłatę, rodzaj pry­wat­nych podat­ków, od wszyst­kich wio­sek znaj­du­ją­cych się pod jego jurys­dyk­cją. Jeśli jakaś wio­ska nie zło­żyła opłaty, U Po Kyin sto­so­wał środki karne – bandy dako­itów ata­ko­wały wio­skę, człon­ko­wie rady wsi tra­fiali za kraty na pod­sta­wie fał­szy­wych zarzu­tów i tak dalej – zazwy­czaj więc nie mijało dużo czasu, nim cała kwota zosta­wała wpła­cona. Dzie­lił się także docho­dami ze wszyst­kich więk­szych napa­dów, do któ­rych docho­dziło w okręgu. Oczy­wi­ście wie­dzieli o nich wszy­scy, z wyjąt­kiem prze­ło­żo­nych U Po Kyina (żaden bry­tyj­ski ofi­cer ni­gdy nie uwie­rzy w winę swo­ich ludzi), ale próby zde­ma­sko­wa­nia go nie­zmien­nie koń­czyły się fia­skiem: jego poplecz­nicy, dopusz­czeni do udziału w łupach, byli zbyt liczni. Kiedy wno­szono prze­ciwko niemu jakie­kol­wiek oskar­że­nie, U Po Kyin po pro­stu dys­kre­dy­to­wał je z pomocą sze­regu pod­le­głych sobie świad­ków, a następ­nie sto­so­wał kontr­oskar­że­nia, dzięki któ­rym jesz­cze bar­dziej wzmac­niał swoją pozy­cję. Był prak­tycz­nie nie­ty­kalny, ponie­waż zbyt dobrze znał się na ludziach, by kie­dy­kol­wiek posłu­żyć się nie­od­po­wied­nim narzę­dziem, a także dla­tego, że pomimo bycia pochło­nię­tym intry­gami, ni­gdy nie pozwo­lił sobie na nie­ostroż­ność czy igno­ran­cję. Można stwier­dzić z dużą pew­no­ścią, że ni­gdy nie zosta­nie przy­ła­pany, że będzie kro­czył od suk­cesu do suk­cesu, i w końcu zosta­nie pocho­wany z naj­więk­szymi hono­rami, wart kilka milio­nów rupii.

I nawet po śmierci jego suk­cesy się nie skoń­czą. Według bud­dyj­skich wie­rzeń ci, któ­rzy w swoim życiu czy­nili zło, następne wcie­le­nie spę­dzą pod posta­cią szczura, żaby lub innego pod­rzęd­nego zwie­rzę­cia. U Po Kyin był dobrym bud­dy­stą i zamie­rzał zabez­pie­czyć się przed tym nie­bez­pie­czeń­stwem. Poświęci ostat­nie lata życia na dobre uczynki, gro­ma­dząc tyle zasług, że prze­ważą one nad nie­chlub­nymi uczyn­kami. Praw­do­po­dob­nie te dobre uczynki przy­biorą formę budo­wa­nia pagód. Cztery pagody, pięć, sześć, sie­dem – kapłani już powie­dzą mu ile – z rzeź­bio­nymi kamie­niami, pozła­ca­nymi para­so­lami i małymi dzwo­necz­kami dzwo­nią­cymi na wie­trze, któ­rych każdy brzdęk to modli­twa. I wróci na zie­mię w męskim ludz­kim kształ­cie – bo kobieta pla­suje się mniej wię­cej na tym samym pozio­mie co szczur lub żaba – lub w naj­gor­szym razie jako jakieś dostojne zwie­rzę, na przy­kład słoń.

Wszyst­kie te myśli prze­pły­wały przez umysł U Po Kyina szybko i prze­waż­nie w for­mie obra­zów. Jego mózg, choć prze­bie­gły, był też bar­ba­rzyń­ski, i Kyin ni­gdy nie wytę­żał go, z wyjąt­kiem sytu­acji wyma­ga­ją­cych osią­gnię­cia jakie­goś okre­ślo­nego celu; zwy­kła medy­ta­cja była ponad jego siły. Osią­gnął teraz punkt, do któ­rego dążyły jego myśli. Kła­dąc swoje małe, trój­kątne dło­nie na porę­czach fotela, odwró­cił się nieco i zawo­łał nieco chra­pli­wym gło­sem:

– Ba Taik! Hej, Ba Taik!

Ba Taik, sługa U Po Kyina, wyło­nił się zza ozdo­bio­nej pacior­kami zasłony werandy. Był nie­wy­so­kim męż­czy­zną o dzio­ba­tej twa­rzy. Spra­wiał wra­że­nie nie­śmia­łego i raczej głod­nego. U Po Kyin nie pła­cił mu żad­nej pen­sji, ponie­waż był ska­za­nym zło­dzie­jem, któ­rego jed­nym sło­wem można było wysłać do wię­zie­nia. Gdy Ba Taik się zbli­żał, wyko­nał _shiko_¹ tak nisko, że spra­wiał wra­że­nie, jakby się cofał.

– Tak, naj­święt­szy panie? – powie­dział.

– Czy ktoś czeka na spo­tka­nie ze mną, Ba Taik?

Ba Taik poli­czył gości na pal­cach:

– Naczel­nik wio­ski Thit­pin­gyi, wasza wyso­kość, który przy­niósł pre­zenty, i dwóch wie­śnia­ków, któ­rych wasza wyso­kość ma sądzić w spra­wie o napad; oni też przy­nie­śli pre­zenty. Ko Ba Sein, główny urzęd­nik biura zastępcy komi­sa­rza, chce się z panem widzieć, i jest Ali Shah, poste­run­kowy i dakoit, któ­rego nazwi­ska nie znam. Zdaje się, że pokłó­cili się o jakieś złote bran­so­letki, które ukra­dli. Jest też młoda wie­śniaczka z dziec­kiem.

– Czego ona chce? – powie­dział U Po Kyin.

– Mówi, że dziecko jest pań­skie, naj­święt­szy.

– Aha. Ile przy­niósł naczel­nik?

Ba Taik był zda­nia, że przy­niósł tylko dzie­sięć rupii i kosz mango.

– Powiedz naczel­ni­kowi – rzekł U Po Kyin – że powinno być dwa­dzie­ścia rupii, a jeśli jutro nie będzie pie­nię­dzy, on i jego wio­ska będą mieli kło­poty. Zaraz przyjmę innych. Poproś Ko Ba Seina, żeby wszedł.

Po chwili poja­wił się Ba Sein. Był wypro­sto­wa­nym męż­czy­zną o wąskich ramio­nach, zde­cy­do­wa­nie wyso­kim jak na Bir­mań­czyka, z dziw­nie gładką twa­rzą, która przy­po­mi­nała budyń kawowy. U Po Kyin uwa­żał go za przy­datne narzę­dzie. Ba Sein nie został obda­rzony wyobraź­nią i nie bał się pracy, był za to zna­ko­mi­tym urzęd­ni­kiem, a zastępca komi­sa­rza Mac­gre­gor powie­rzał mu więk­szość swo­ich służ­bo­wych tajem­nic. U Po Kyin, wyraź­nie w dobrym humo­rze, przy­wi­tał Ba Sein śmie­chem i mach­nął ręką w kie­runku pudełka z bete­lem.

– No, Ko Ba Sein, jak roz­wija się nasza sprawa? Mam nadzieję, że, jak powie­działby drogi pan Mac­gre­gor – U Po Kyin prze­rzu­cił się na angiel­ski – „czyni zde­cy­do­wane postępy”?

Ba Seina ten żar­cik jakoś nie roz­ba­wił. Usiadł sztywno na krze­śle i odpo­wie­dział:

– Dosko­nale, pro­szę pana. Nasz egzem­plarz gazety dotarł dziś rano. Pro­szę spoj­rzeć.

Wyjął egzem­plarz dwu­ję­zycz­nej gazety „Patriota Bir­mań­ski” Był to nędzny ośmio­stro­ni­cowy szma­tła­wiec, nik­czem­nie wydru­ko­wany na papie­rze jako­ści bibuły, i skła­da­jący się czę­ściowo z wia­do­mo­ści pod­kra­dzio­nych z „Gazety Ran­guń­skiej”, czę­ściowo z mar­nych fra­ze­sów autor­stwa „boha­ter­skich” nacjo­na­li­stów. Na ostat­niej stro­nie prze­su­nął się druk, przez co pozo­stała czarna niczym smoła, jakby sym­bo­li­zu­jąc żałobę z powodu nie­wiel­kiego nakładu gazety. Arty­kuł, na który uwagę zwró­cił U Po Kyin, miał inny cha­rak­ter niż reszta. Oto jego treść:

W tych wspa­nia­łych cza­sach, gdy nas, bied­nych czar­nych pod­nosi na duchu potężna zachod­nia cywi­li­za­cja, z jej róż­no­rod­nymi bło­go­sła­wień­stwami, takimi jak kine­ma­to­graf, kara­biny maszy­nowe, syfi­lis itp., jaki temat może być bar­dziej inspi­ru­jący niż pry­watne życie naszych euro­pej­skich dobro­czyń­ców? Uwa­żamy zatem, że należy zain­te­re­so­wać naszych czy­tel­ni­ków wyda­rze­niami z głębi kraju, z okręgu Kyauk­tada. A zwłasz­cza dzia­ła­niami pana Mac­gre­gora, zasłu­żo­nego zastępcy komi­sa­rza wspo­mnia­nego okręgu.

Pan Mac­gre­gor jest typem Dobrego Angiel­skiego Dżen­tel­mena, takiego jakich w tych szczę­śli­wych dniach widu­jemy tak wielu. Jest „czło­wie­kiem rodzin­nym”, jak mawiają nasi dro­dzy angiel­scy kuzyni. Pan Mac­gre­gor jest bar­dzo rodzin­nym czło­wie­kiem. Do tego stop­nia, że ma już troje dzieci w okręgu Kyauk­tada, gdzie prze­bywa od roku, a w swoim ostat­nim okręgu Shwe­myo pozo­sta­wił sze­ścioro mło­dych potom­ków. Być może jest to prze­ocze­nie ze strony pana Mac­gre­gora, że zosta­wił te nie­mow­lęta zupeł­nie bez środ­ków do życia, ich matki gło­dują – itd., itd., itd.

Całą szpaltę wypeł­niały podobne bred­nie, lecz pomimo tak żało­snego poziomu, znacz­nie prze­wyż­szały pozo­stałą zawar­tość gazety. U Po Kyin uważ­nie prze­czy­tał arty­kuł, trzy­ma­jąc gazetę w wycią­gnię­tej ręce – był dale­ko­wi­dzem – i w zamy­śle­niu otwo­rzył usta, odsła­nia­jąc małe, ide­alne zęby, krwi­sto­czer­wone od soku z betelu.

– Wydawca pój­dzie za to na sześć mie­sięcy do wię­zie­nia – powie­dział w końcu.

– On nie ma nic prze­ciwko. Mówi, że tylko w wię­zie­niu ma spo­kój z wie­rzy­cie­lami.

– I mówisz, że twój prak­ty­kant, Hla Pe, napi­sał ten arty­kuł zupeł­nie sam? To bar­dzo mądry chło­piec – bar­dzo obie­cu­jący chło­piec! Ni­gdy wię­cej nie mów mi, że te pań­stwowe szkoły śred­nie to strata czasu. Hla Pe z pew­no­ścią zosta­nie urzęd­ni­kiem.

– Myśli pan więc, że ten arty­kuł wystar­czy?

U Po Kyin nie odpo­wie­dział od razu. Zdy­szany, zaczął wyda­wać mozolne dźwięki; pró­bo­wał wstać z krze­sła. Ba Taik znał te dźwięki. Wyło­nił się zza pacior­ko­wa­tej zasłony, po czym on i Ba Sein wło­żyli dło­nie pod pachy U Po Kyina i pod­nie­śli go na nogi. U Po Kyin stał przez chwilę, balan­su­jąc cię­ża­rem brzu­cha, wyko­nu­jąc ruchy tra­ga­rza ryb­nego, który dopa­so­wuje obcią­że­nie. Potem mach­nął ręką na Ba Taika.

– Nie wystar­czy – odpo­wie­dział Ba Seinowi – w żad­nym wypadku nie wystar­czy. Jest jesz­cze wiele do zro­bie­nia. Ale to jest wła­ściwy począ­tek. Posłu­chaj.

Pod­szedł do balu­strady, żeby wypluć szkar­łatny kęs betelu i zaczął prze­mie­rzać werandę krót­kimi kro­kami, z rękami zało­żo­nymi za ple­cami. Jego ocie­ra­jące się o sie­bie ogromne uda spra­wiły, że zaczął się lekko koły­sać. Prze­cha­dza­jąc się, mówił pospo­li­tym żar­go­nem urzę­dów rzą­do­wych – zlep­kiem bir­mań­skich cza­sow­ni­ków i angiel­skich abs­trak­cyj­nych zwro­tów:

– Prze­myślmy tę sprawę od początku. Zamie­rzamy prze­pro­wa­dzić sko­or­dy­no­wany atak na dok­tora Vera­swa­miego, który jest leka­rzem i zara­zem naczel­ni­kiem wię­zie­nia. Zamie­rzamy go oczer­nić, znisz­czyć doszczęt­nie jego repu­ta­cję i osta­tecz­nie dopro­wa­dzić do ruiny. To będzie dość deli­katna ope­ra­cja.

– Tak, pro­szę pana.

– Nie ma żad­nego ryzyka, ale musimy dzia­łać powoli i z roz­wagą. Nie wystę­pu­jemy prze­ciwko nędz­nemu urzęd­ni­kowi lub poli­cjan­towi. Wystę­pu­jemy prze­ciwko wyso­kiemu urzęd­ni­kowi, a z wyso­kim urzęd­ni­kiem, nawet jeśli jest Hin­du­sem, trzeba obcho­dzić się ina­czej niż ze zwy­kłym urzęd­ni­kiem. Jak można znisz­czyć zwy­kłego urzęd­nika? Łatwo: fał­szywe oskar­że­nie, dwa tuziny świad­ków, zwol­nie­nie z pracy i uwię­zie­nie. Ale tutaj to nie wystar­czy. Miękko, miękko, miękko to wła­ściwa droga. Żad­nej afery, a przede wszyst­kim żad­nego ofi­cjal­nego śledz­twa. Nie może być żad­nych oskar­żeń, któ­rym można zaprze­czyć, a jed­nak w ciągu trzech mie­sięcy muszę wbić do głowy każ­demu Euro­pej­czy­kowi w Kyauk­tada, że dok­tor to zło­czyńca. O co mam go oskar­żyć? O łapów­kar­stwo się nie da, leka­rze zazwy­czaj nie biorą łapó­wek. Więc o co?

– Być może mogli­by­śmy zor­ga­ni­zo­wać bunt w wię­zie­niu – zasu­ge­ro­wał Ba Sein. – Jako naczel­nik, dok­tor byłby za to odpo­wie­dzialny.

– Nie, to zbyt nie­bez­pieczne. Nie chcę, żeby straż­nicy wię­zienni strze­lali na oślep we wszyst­kich kie­run­kach. Poza tym byłoby to kosz­towne. Pozo­staje więc zarzut o nie­lo­jal­ność – nacjo­na­lizm, wywro­towa pro­pa­ganda. Musimy prze­ko­nać Euro­pej­czy­ków, że dok­tor sze­rzy nie­lo­jalne, anty­bry­tyj­skie opi­nie. To o wiele gor­sze niż łapów­kar­stwo, w końcu miej­scowi spo­dzie­wają się, że urzęd­nik przyj­mie łapówkę. Ale niech choćby przez chwilę uwie­rzą w jego nie­lo­jal­ność, a będzie zruj­no­wany.

– Trudno będzie ją udo­wod­nić – sprze­ci­wił się Ba Sein. – Dok­tor jest bar­dzo lojalny wobec Euro­pej­czy­ków. Wpada w złość, gdy mówi się o nich źle. Oni o tym wie­dzą, nie sądzi pan?

– Non­sens, non­sens – odparł spo­koj­nie U Po Kyin. – Euro­pej­czy­ków nie obcho­dzą dowody. Kiedy ktoś ma czarną twarz, samo podej­rze­nie jest już dowo­dem. Kilka ano­ni­mo­wych listów potrafi zdzia­łać cuda. To tylko kwe­stia wytrwa­ło­ści: oskar­żaj, oskar­żaj, cią­gle oskar­żaj – tak się postę­puje z Euro­pej­czy­kami. Jeden ano­ni­mowy list po dru­gim, po kolei do każ­dego Euro­pej­czyka. A potem, kiedy ich podej­rze­nia cał­ko­wi­cie się roz­bu­dzą… – U Po Kyin wycią­gnął krótką rękę zza ple­ców i pstryk­nął pal­cami. – Zaczniemy od tego arty­kułu w „Patrio­cie Bir­mań­skim”. Euro­pej­czycy będą wście­kli, gdy to prze­czy­tają. Cóż, następ­nym kro­kiem będzie prze­ko­na­nie ich, że napi­sał go nasz dok­tor.

– Będzie trudno, dopóki ma przy­ja­ciół wśród Euro­pej­czy­ków. Wszy­scy leczą się u niego. Wyle­czył pana Mac­gre­gora ze wzdęć brzu­cha pod­czas mon­sunu. Wydaje mi się, że uwa­żają go za bar­dzo mądrego leka­rza.

– Jak mało rozu­miesz myśle­nie Euro­pej­czyka, Ko Ba Sein! Jeśli Euro­pej­czycy udają się do Vera­swa­miego, to tylko dla­tego, że w Kyauk­tada nie ma innego leka­rza. Żaden Euro­pej­czyk nie wie­rzy w kom­pe­ten­cje czło­wieka o czar­nej twa­rzy. Nie, w przy­padku ano­ni­mo­wych listów cho­dzi tylko o wysła­nie wystar­cza­ją­cej ich liczby. Dopil­nuję, żeby wkrótce nie miał już żad­nych przy­ja­ciół.

– Jest pan Flory, han­dlarz drew­nem – powie­dział Ba Sein. (Wymó­wił to nazwi­sko „Porli”). – To bli­ski przy­ja­ciel dok­tora. Widzę, jak zacho­dzi do jego domu każ­dego ranka, kiedy jest w Kyauk­tada. Dwu­krot­nie zapro­sił nawet dok­tora na obiad.

– Ach, tutaj masz rację. Gdyby Flory był przy­ja­cie­lem dok­tora, mogłoby to nam zaszko­dzić. Nie możemy skrzyw­dzić Hin­dusa, który ma euro­pej­skiego przy­ja­ciela. Taki zna­jomy pod­nosi jego – co to za słowo, które tak lubią Anglicy? – pre­stiż. Ale zapew­niam, że Flory raczej szybko opu­ści swo­jego przy­ja­ciela, jeśli ten będzie miał kło­poty. Ci ludzie nie mają poczu­cia lojal­no­ści wobec tubyl­ców. Poza tym wiem, że Flory jest tchó­rzem. Dam sobie z nim radę. Twoim zada­niem, Ko Ba Sein, jest obser­wo­wa­nie ruchów pana Mac­gre­gora. Czy pisał ostat­nio do komi­sa­rza – to zna­czy pouf­nie?

– Napi­sał dwa dni temu, ale kiedy otwo­rzy­li­śmy list nad parą, oka­zało się, że nie ma w nim nic waż­nego.

– No cóż, pod­su­niemy mu jakiś temat. A gdy tylko zacznie podej­rze­wać dok­tora, nadej­dzie czas na inną aferę, o któ­rej ci mówi­łem. Tak więc będziemy – jak to mówi pan Mac­gre­gor? Ach tak, „piec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu”. Całe mnó­stwo pie­czeni – ha, ha!

Śmiech U Po Kyina był oble­śnym bul­go­tem, docho­dzą­cym z jego brzu­cha, przy­po­mi­na­ją­cym pre­lu­dium do kaszlu; brzmiał jed­nak cał­kiem wesoło, wręcz dzie­cin­nie. U Po Kyin nie mówił już wię­cej o „dru­giej spra­wie”, która była zbyt pry­watna, by oma­wiać ją nawet na weran­dzie. Ba Sein, widząc że roz­mowa dobiega końca, wstał i ukło­nił się w kan­cia­sty spo­sób, niczym skła­dana calówka.

– Czy jest coś jesz­cze, czego życzy sobie wasza wyso­kość? – zapy­tał.

– Dopil­nuj, żeby pan Mac­gre­gor otrzy­mał egzem­plarz „Patrioty Bir­mań­skiego”. Powiedz też Hla Pe, żeby dostał bie­gunki i trzy­mał się z dala od biura. Będę go potrze­bo­wał do pisa­nia ano­ni­mo­wych listów. To wszystko na teraz.

– Więc mogę iść, pro­szę pana?

– Niech Bóg będzie z tobą – odparł roz­tar­gnio­nym tonem U Po Kyin i natych­miast ponow­nie zawo­łał Ba Taika. Nie mar­no­wał ani chwili swo­jego dnia. Nie zajęło mu dużo czasu upo­ra­nie się z innymi gośćmi i odpra­wie­nie z kwit­kiem wie­śniaczki, po obej­rze­niu któ­rej z miej­sca stwier­dził, że jej nie poznaje. Teraz nastała jego pora na śnia­da­nie. Gwał­towny napad głodu, który ata­ko­wał go punk­tu­al­nie o tej porze każ­dego ranka, zaczął drę­czyć jego brzuch. Krzyk­nął znie­cier­pli­wiony:

– Ba Taik! Hej, Ba Taik! Kin Kin! Moje śnia­da­nie! Szyb­ciej, umie­ram z głodu!

W salo­nie za kotarą nakryto już stół z ogromną miską ryżu, tuzi­nem tale­rzy z curry, suszo­nymi kre­wet­kami i pokro­jo­nymi zie­lo­nymi mango. U Po Kyin poczła­pał do stołu, usiadł ze stęk­nię­ciem i od razu rzu­cił się na jedze­nie. Usłu­gi­wała mu jego żona Ma Kin. Była szczu­płą czter­dzie­sto­pię­cio­latką o dobro­dusz­nej, jasno­brą­zo­wej, nieco mał­piej twa­rzy. U Po Kyin nie zwra­cał na nią uwagi pod­czas jedze­nia. Trzy­ma­jąc miskę bli­sko nosa, wpy­chał w sie­bie pokarm szyb­kimi, tłu­stymi pal­cami, oddy­cha­jąc przy tym szybko. Wszyst­kie posiłki pochła­niał szybko, żar­łocz­nie i w dużych ilo­ściach; były to nie tyle posiłki, co orgie kuli­narne z curry i ryżem w rolach głów­nych. Kiedy skoń­czył, usiadł wygod­nie, bek­nął kilka razy i pole­cił Ma Kin przy­nieść zie­lone bir­mań­skie cygaro. Ni­gdy nie palił angiel­skiego tyto­niu, który, jak twier­dził, nie miał smaku.

Wkrótce, z pomocą Ba Taika, U Po Kyin prze­brał się w swój strój biu­rowy i stał przez chwilę, podzi­wia­jąc się w wyso­kim lustrze w salo­nie. Było to pomiesz­cze­nie o drew­nia­nych ścia­nach, z dwoma fila­rami, z wciąż jesz­cze widocz­nymi teko­wymi pniami, pod­trzy­mu­ją­cymi skle­pie­nie. Było ciemne i brudne, jak wszyst­kie bir­mań­skie pokoje, cho­ciaż U Po Kyin ume­blo­wał je „w stylu _Inga­leik_”, wypo­sa­ża­jąc w pokryty for­ni­rem kre­dens i krze­sła, kilka lito­gra­fii rodziny kró­lew­skiej oraz gaśnicę. Na pod­ło­dze leżały bam­bu­sowe maty, mocno ochla­pane sokiem z limonki i betelu.

Ma Kin sie­działa na macie w kącie i szyła _ingyi_. U Po Kyin obró­cił się powoli przed lustrem, pró­bu­jąc rzu­cić okiem na swój widok z tyłu. Ubrany był w _gaung­baung_ z jasno­ró­żo­wego jedwa­biu, _ingyi_ z wykroch­ma­lo­nego muślinu i _paso_ z jedwa­biu man­da­laj­skiego, wspa­niałe, łoso­siowe z żół­tym bro­ka­tem. Z wysił­kiem odwró­cił głowę i z zado­wo­le­niem spoj­rzał na obci­słe i lśniące _paso_ na swo­ich ogrom­nych poślad­kach. Był dumny ze swo­jej oty­ło­ści, ponie­waż uwa­żał nagro­ma­dzony tłuszcz za sym­bol wiel­ko­ści. Czło­wiek, który kie­dyś był nikomu nie­znany i wiecz­nie głodny, teraz był gruby, bogaty i budził strach. Uwa­żał, że był utu­czony cia­łami swo­ich wro­gów; z myśli tej wydo­był coś bar­dzo bli­skiego poezji.

– Moje nowe _paso_ kosz­to­wało dwa­dzie­ścia dwie rupie. To nie­drogo, prawda? Hej, Kin Kin? – zapy­tał.

Ma Kin pochy­liła głowę nad szy­ciem. Była pro­stą, sta­ro­modną kobietą, która poznała jesz­cze mniej euro­pej­skich zwy­cza­jów niż U Po Kyin. Nie mogła usie­dzieć na krze­śle, nie czu­jąc dys­kom­fortu. Codzien­nie rano szła na bazar z koszem na gło­wie, jak wie­śniaczka, a wie­czo­rami można ją było zoba­czyć klę­czącą w ogro­dzie, modlącą się do bia­łej iglicy pagody wień­czą­cej mia­sto. Od ponad dwu­dzie­stu lat była powier­niczką intryg U Po Kyina.

– Ko Po Kyin – powie­działa. – Zro­bi­łeś wiele złego w swoim życiu.

U Po Kyin mach­nął ręką.

– A jakie to ma zna­cze­nie? Moje pagody odpo­ku­tują za wszystko. Mam jesz­cze mnó­stwo czasu.

Ma Kin ponow­nie pochy­liła głowę nad szy­ciem, w uparty spo­sób, jak robiła to, kiedy nie pochwa­lała cze­goś, co robił U Po Kyin.

– Ale, Ko Po Kyin, po co ci te wszyst­kie intrygi i matac­twa? Sły­sza­łam, jak roz­ma­wia­łeś z Ko Ba Seinem na weran­dzie. Pla­nu­jesz zro­bić coś złego dok­to­rowi Vera­swa­miemu. Dla­czego chcesz skrzyw­dzić tego indyj­skiego leka­rza? On jest dobrym czło­wie­kiem.

– Co ty wiesz o tych urzę­do­wych spra­wach, kobieto? Dok­tor stoi mi na dro­dze. Przede wszyst­kim odma­wia przyj­mo­wa­nia łapó­wek, co utrud­nia życie nam wszyst­kim. A poza tym… Cóż, jest jesz­cze coś, czego ni­gdy nie poj­miesz.

– Ko Po Kyin, sta­łeś się bogaty i potężny, i co dobrego ci to dało? Byli­śmy szczę­śliwsi, gdy byli­śmy biedni. Ach, tak dobrze pamię­tam, kiedy byłeś tylko naczel­ni­kiem małego obszaru, i dosta­li­śmy pierw­szy wła­sny dom. Jakże byli­śmy dumni z naszych nowych wikli­no­wych mebli i two­jego wiecz­nego pióra ze zło­tym klip­sem! A kiedy młody angiel­ski poli­cjant przy­szedł do naszego domu, usiadł w naj­lep­szym fotelu i wypił butelkę piwa, jakże byli­śmy zaszczy­ceni! Pie­nią­dze szczę­ścia nie dają. Po co ci jesz­cze wię­cej pie­nię­dzy?

– Non­sens, kobieto, non­sens! Zaj­mij się goto­wa­niem i szy­ciem, a urzę­dowe sprawy zostaw tym, któ­rzy je rozu­mieją.

– Cóż, nie znam się na tym, ale jestem twoją żoną i zawsze byłam ci posłuszna. Ale przy­naj­mniej ni­gdy nie jest za wcze­śnie na zasługi. Sta­raj się bar­dziej zasłu­żyć, Ko Po Kyin! Możesz na przy­kład kupić tro­chę żywych ryb i wypu­ścić je do rzeki. W ten spo­sób możesz się wielce zasłu­żyć. Rów­nież dzi­siej­szego ranka, kiedy mnisi przy­szli po ryż, powie­dzieli mi, że w klasz­to­rze jest dwóch nowi­cju­szy, i że są głodni. Dasz im coś, Ko Po Kyin? Ja sama niczego im nie dałam, abyś ty mógł się zasłu­żyć.

U Po Kyin odwró­cił się od lustra. Prze­mowa żony naj­wy­raź­niej go poru­szyła. Ni­gdy, o ile można było to zro­bić uni­ka­jąc zbyt­niej nie­wy­gody, nie prze­ga­pił szansy, by się zasłu­żyć. W jego oczach stos zasług był rodza­jem stale rosną­cego depo­zytu ban­ko­wego. Z każdą rybą wypusz­czoną na wol­ność, z każ­dym pre­zen­tem poda­ro­wa­nym kapła­nowi, przy­bli­żał się do nir­wany. Ta myśl go uspo­ka­jała. Pole­cił, aby do klasz­toru wysłano kosz mango przy­nie­siony przez naczel­nika wsi.

Wkrótce wyszedł z domu i ruszył drogą, a za nim szedł Ba Taik, nio­sąc pod pachą plik doku­men­tów. Szedł powoli, nie­na­tu­ral­nie wypro­sto­wany, aby zrów­no­wa­żyć masę ogrom­nego brzu­cha, nad głową zaś trzy­mał żółty jedwabny para­sol. Jego różowe _paso_ lśniło w słońcu jak saty­nowa pra­lina. Szedł do sądu, aby roz­pa­trzyć sprawy, które miał na wokan­dzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: