- W empik go
Biskup - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
23 grudnia 2022
Ebook
32,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Biskup - ebook
Magnusa von Rapparda, biskupa Akwizgranu – niezwykle ambitnego i charyzmatycznego duchownego – podziwiają zarówno wierni, jak i hierarchowie Kościoła. Jednak to nie ambicja i charyzma czynią go wyjątkowym… To moc uzdrawiania i czynienia cudów powodują, że kardynałowie właśnie biskupa z Akwizgranu wymieniają jako głównego kandydata do przejęcia schedy po schorowanym papieżu.
Gdy umiera Benedykt XI, konklawe wybiera von Rapparda. Ten po objęciu Stolicy Piotrowej planuje krucjatę przeciw poganom, aby poszerzyć swoje zwierzchnictwo. Istnieje jednak coś, co nieustannie dręczy nowego biskupa Rzymu – zaginiony pergamin, który skradziono mu podczas włamania. Ktokolwiek wszedł w posiadanie tego osobliwego dokumentu, z pewnością nie będzie miał skrupułów, żeby wykorzystać siłę zawartego w nim sekretu. A wtedy rozpęta się prawdziwe piekło…
Biskup von Rappard jeszcze wyżej uniósł ręce. Wyglądało to, jakby chciał objąć całą katedrę.
– Boże wszechmocny, ja, Twój pokorny sługa, poprzez Chrystusa, Twojego Syna – zagrzmiał na cały gmach – w imię Twoje uzdrawiam tę naszą siostrę.
Poczuł, jak przez jego ciało przechodzi fala mocy. Jego cała postać uniosła się kilka łokci nad posadzkę. Czuł, że bije od niego blask. Wtedy spojrzał w dół. Na twarzy kobiety w średnim wieku, stojącej teraz u jego stóp, malował się niewysłowiony zachwyt. Patrzyła to na biskupa, to na swoją rękę, która od kilku lat, od chwili wypadku, trwała w przykurczu bez możliwości ruchu. Teraz kobieta ze łzami w oczach samodzielnie prostowała i zginała palce. Jej szloch szczęścia niósł się po katedrze. Po chwili ucichł jednak w gwarze jęków i próśb kolejnych chorych. Tłum napierał. Biskup uniósł się jeszcze kilka łokci wyżej, widział teraz z góry przejętą twarz namiestnika, zalęknioną księcia i zapłakane, rozmodlone twarze biskupów.
Adam Maksymilian Grzybowski
Urodził się w 1975 roku. Jest absolwentem Wydziału Lekarskiego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Od ponad dwudziestu lat pracuje jako kardiolog. Ma dwójkę prawie pełnoletnich dzieci. Niezwykle ceni sobie czas spędzany w ogrodzie i w bibliotece. Uwielbia grać na gitarze, pić kawę oraz toczyć szachowe pojedynki. Uważa, że nic tak nie pozwala oderwać się od wszechobecnego poczucia zagrożenia, jak pisanie fantasy, dlatego właśnie tym zajmuje się w wolnych chwilach.
Gdy umiera Benedykt XI, konklawe wybiera von Rapparda. Ten po objęciu Stolicy Piotrowej planuje krucjatę przeciw poganom, aby poszerzyć swoje zwierzchnictwo. Istnieje jednak coś, co nieustannie dręczy nowego biskupa Rzymu – zaginiony pergamin, który skradziono mu podczas włamania. Ktokolwiek wszedł w posiadanie tego osobliwego dokumentu, z pewnością nie będzie miał skrupułów, żeby wykorzystać siłę zawartego w nim sekretu. A wtedy rozpęta się prawdziwe piekło…
Biskup von Rappard jeszcze wyżej uniósł ręce. Wyglądało to, jakby chciał objąć całą katedrę.
– Boże wszechmocny, ja, Twój pokorny sługa, poprzez Chrystusa, Twojego Syna – zagrzmiał na cały gmach – w imię Twoje uzdrawiam tę naszą siostrę.
Poczuł, jak przez jego ciało przechodzi fala mocy. Jego cała postać uniosła się kilka łokci nad posadzkę. Czuł, że bije od niego blask. Wtedy spojrzał w dół. Na twarzy kobiety w średnim wieku, stojącej teraz u jego stóp, malował się niewysłowiony zachwyt. Patrzyła to na biskupa, to na swoją rękę, która od kilku lat, od chwili wypadku, trwała w przykurczu bez możliwości ruchu. Teraz kobieta ze łzami w oczach samodzielnie prostowała i zginała palce. Jej szloch szczęścia niósł się po katedrze. Po chwili ucichł jednak w gwarze jęków i próśb kolejnych chorych. Tłum napierał. Biskup uniósł się jeszcze kilka łokci wyżej, widział teraz z góry przejętą twarz namiestnika, zalęknioną księcia i zapłakane, rozmodlone twarze biskupów.
Adam Maksymilian Grzybowski
Urodził się w 1975 roku. Jest absolwentem Wydziału Lekarskiego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Od ponad dwudziestu lat pracuje jako kardiolog. Ma dwójkę prawie pełnoletnich dzieci. Niezwykle ceni sobie czas spędzany w ogrodzie i w bibliotece. Uwielbia grać na gitarze, pić kawę oraz toczyć szachowe pojedynki. Uważa, że nic tak nie pozwala oderwać się od wszechobecnego poczucia zagrożenia, jak pisanie fantasy, dlatego właśnie tym zajmuje się w wolnych chwilach.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-289-1 |
Rozmiar pliku: | 998 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Radość ze sforsowania żelaznych drzwi, broniących dostępu do piwniczki biskupa, w jednej krótkiej chwili ustąpiła przerażającej świadomości, że nie jest w niej sam. W tym samym niemal momencie ostrze miecza o szerokości jego dłoni przebiło jego brzuch, wychodząc gładko na plecach, tuż obok kręgosłupa, i przytwierdzając go do kamiennej ściany piwniczki. Szybkość pchnięcia i stopień naostrzenia broni sprawiły, że nie poczuł bólu, lecz strach. Stał teraz unieruchomiony, czując w brzuchu tętnienie przeciętej poprzecznie aorty, zmagającej się z oporem tkwiącego w niej miecza. Czuł gorąc krwi spływającej po jego nogach, która już po chwili utworzyła kałużę wokół jego stóp. Czuł też chłód i drętwienie niedokrwionych nóg. Uniósł wyżej pochodnię. Rękojeść miecza była trzymana przez postać utkaną z czarnego dymu.
– Czym jesteś? – Usłyszał swój własny, przerażony głos.
Odpowiedzi nie było. Zjawa rozwiała się jak dym na wietrze. Miecz w jego brzuchu pozostał. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Zaprawa muru rozkruszyła się i runął na zimną posadzkę. Jak włamywacz znalazł jeszcze siłę, by doczołgać się do stojącego pośrodku piwniczki niskiego tureckiego stolika i poznać zawartość leżącej na nim sakiewki – tego nie sposób wytłumaczyć. Po minucie już nie żył.ROZDZIAŁ 1
Kardynał de Cuntis
Pukanie dochodzące od sekretnych drzwi było ciche. Na tyle ciche, by w przypadku snu nie wybudzić słuchającego, a jednocześnie na tyle głośne, by było słyszalne, gdyby Ekscelencja nie spał. Kardynał de Cuntis lubił, gdy podwładni pukali w sposób wyważony. Tego między innymi wymagał od służby. Lubił, kiedy ta pozostawała w cieniu, nie narzucała się swoją obecnością, ale jednocześnie była na najmniejsze skinienie przełożonego. Posłuszeństwo jest przecież miarą szacunku wobec urzędu, a szacunek pospólstwa wobec władzy jest miły Bogu.
Dopiero po dłuższej chwili do kardynała dotarło, co oznacza to pukanie. Powtarzający się schemat uderzeń: trzy szybkie, przerwa, cztery szybkie.
– Wszystkie won! – krzyknął, zsuwając się jednocześnie niezgrabnie z wysokiego łoża, które służyło mu do zażywania masaży.
Pokojowe czmychnęły czym prędzej przez główne drzwi do holu, zamykając je dokładnie za sobą. Olejki do masażu, gąbki, miski z wodą oraz suknie wraz z gorsetami pozostawiły nieporządnie rozrzucone wokół łoża, ale wiedziały już z doświadczenia, że w takiej chwili lepiej szybko zniknąć kardynałowi z oczu.
Choć de Cuntis płonął z ciekawości i niepokoju, jakie posłaniec przynosi wieści, to jednak przywdziewał purpurę powoli. Pukający nie może spodziewać się przecież, że taka persona jak on będzie biec na każde zawołanie. Sprawdził jeszcze, czy jego złoty kardynalski pierścień odpowiednio prezentuje się na palcu, rozejrzał się po komnacie wypoczynkowej, by upewnić się, czy aby na pewno został sam, po czym zakluczył wyjście prowadzące do holu i dopiero wtedy podszedł do sekretnych, wzmocnionych żelazem, niewielkich drzwi skrytych w rogu pomieszczenia.
– Kto puka? – De Cuntis wiedział, że w obecnej sytuacji konieczne jest stosowanie się do wszelkich zasad bezpieczeństwa. Z sekretarzyka ustawionego obok tajnych drzwi wyciągnął małą kuszę, odsunął się na kilka kroków i czekał na odzew.
– Archanioł Michał, Ekscelencjo, ten z mieczem – padło umówione hasło. Głos, mimo że stłumiony przez masywne drzwi, był znajomy kardynałowi. De Cuntis podszedł i odsunął grubą zasuwę, a następnie oddalił się nieco, ponownie unosząc kuszę.
– Wejść! – zawołał.
Pchnięte drzwi uchyliły się, ukazując schody prowadzące w dół, w głąb wąskiego korytarza. Na stopniach stała znajoma kardynałowi, odziana na czarno postać.
– Ekscelencjo, racz opuścić tę zabawkę. Z tym drzewcem w bebechach małe mam szanse powiedzieć, z czym przychodzę – rzucił dowcipnie gość, jak to miał w swoim zwyczaju. Spokój zawsze należał do jego atrybutów. Zaleta ta nieraz uratowała go z wojennej opresji.
– Wchodź, von Kluge – zezwolił kardynał i opuścił kuszę.
Stojący w drzwiach kapitan von Kluge był chyba jedyną osobą, której de Cuntis jeszcze ufał. Kardynał przesunął nogą na bok leżące na posadzce suknie i z ciężkim sapnięciem usadowił się na łożu.
Gość wszedł do komnaty. W odróżnieniu od gospodarza był szczupły, a krok miał sprężysty, żołnierski. Czarny płaszcz okrywał czerń innych części garderoby. Do rycerskiego pasa nie była przytroczona żadna broń. Gość musiał ją pozostawić straży kardynalskiej u wrót tunelu. Von Kluge pracował dla de Cuntisa już od kilku wiosen. A dokładniej mówiąc, oprócz swoich obowiązków wysoko postawionego oficera papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, wykonywał również inne zlecone zadania dla kardynała. Mężczyzna wiedział, że praca dla purpurata, co do kierunku polityki, w zasadzie pokrywa się z działaniami papieża Benedictusa, więc nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu dorabiania sobie do, jego zdaniem, skromnej papieskiej pensji.
Gość wszedł i milczał, patrząc w stronę kardynała. Znał gospodarza. Wiedział, że de Cuntis oczekuje, iż on sam rozpocznie rozmowę.
– Mów – odezwał się kardynał po dłuższej chwili sprawdzania cierpliwości gościa.
– Jego Świątobliwość Benedictus XI czuje się lepiej, Ekscelencjo. Mimo swoich siedemdziesięciu czterech wiosen i licznych schorzeń, jakimi Bóg raczy go doświadczać, wciąż pełni swoje obowiązki. Medycy z całego chrześcijańskiego świata, a nawet Bizancjum, mają go w opiece. Złą krew mu puszczają, ziołami poją i okładają. Twierdzą, że wiek cały żyć będzie. – Gość, mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
– Nie o papieża pytałem, von Kluge, i ty dobrze o tym wiesz – zirytował się kardynał. – Benedictus nasz ledwo już dycha, wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Oby mu Pan dał jeszcze choć ze dwie wiosny. Ale nie dla słuchania twojego dowcipu cię opłacam, von Kluge. Słucham.
Żołnierz ponownie uśmiechnął się szeroko. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, gdy wywoływał irytację u tego grubasa w purpurze, odczuwał przyjemność. Ale wiedział też, że nie może przeholować. Nie chciał stracić tej obiecanej kwoty dwudziestu dukatów w złocie. Nikt nie płacił tak dobrze jak de Cuntis. Von Kluge nie wiedział, skąd kardynał ma takie zasoby, ale też za bardzo go to nie interesowało.
– Jak tylko lody spłyną, Ojciec Święty Benedictus uda się do Perugii. – Oficer ciągnął dalej temat. – Tam najlepiej czuje się w ciepłe miesiące. Papież nie chce słuchać ostrzeżeń obdarzonych stygmatyków. Denerwuje się też, gdy ktokolwiek w otoczeniu wspomina o przepowiedni Malachiasza.
– A co sądzi o podstępnym zwołaniu synodu biskupów w Akwizgranie? – zainteresował się tym razem kardynał. – Zamierza tam jechać, żeby osobiście poznać zdrajców? A może chce tam kogoś wysłać?
– Kazał rozesłać listy do wszystkich biskupstw – rzeczowo odpowiedział von Kluge. – Zawierały one informację, że nie zwoływał tego synodu i zagroził, że udział w nim biskupów lub jakichkolwiek ich przedstawicieli odebrany będzie przez Stolicę Apostolską jako zdrada Kościoła, próba schizmy i grozić będzie ekskomuniką. Wspomniał któregoś dnia przy śniadaniu, że wyśle tam ciebie, Ekscelencjo, dla dopilnowania żywotnych interesów Kościoła.
Kardynał westchnął. Wcale się do tego nie palił. Aczkolwiek spodziewał się, że Ojciec Święty może podjąć taką decyzję. Odmówić niestety nie mógł. Chcąc zrealizować swoje cele, musiał dbać o poparcie papieża. Ten starzec już odchodził, ale to właśnie w nim, w kardynale de Cuntisie, upatrywał swojego następcy. A to oznaczało spore poparcie na przyszłym konklawe. Kardynała martwiła jednak rosnąca w siłę frakcja Rycerzy Chrystusa. W myślach nazywał ich frakcją terroru, gdyż próbowali znów skierować jego Kościół na tory eliminacji problemu pogaństwa siłą zbrojną, na wielkim obszarze centralnej i wschodniej części Cesarstwa i ościennych księstw. A przecież Kościół poszedł już tą drogą, i to całkiem niedawno. Najstarsi biskupi pamiętali jeszcze te rzezie na Wschodzie i epidemię, która nastąpiła niedługo potem. Pamiętali, jak uczestnicy krucjaty wracali zdziesiątkowani i w większości nie byli już sobą. Ale ci młodzi biskupi frakcji Rycerzy Chrystusa mogą tego nie pamiętać. Minęło prawie pięćdziesiąt lat.
Purpurat milczał, zatopiony w myślach. Nic jeszcze na przyszłym konklawe nie jest przesądzone. Ewentualny papież z frakcji Rycerzy Chrystusa zapewne zmusi cesarza do nowej krucjaty i najpewniej znów pociągnie większość rycerstwa Zachodu do walki w lasach z pogańskimi dzikusami i duchami. Kardynała nie przerażała jednak tak bardzo wizja nowej krwawej krucjaty. Jak ludzie chcą, to niech zabijają się w imię Chrystusa, czy jakiś brudnych pogańskich bożków. Irytowała go raczej sama wizja porażki na konklawe z którymś z biskupów ze wspomnianej frakcji. Tron Stolicy Piotrowej musi być jego, a nie żadnego z tych krwawych rzeźników.
– Trwa śledztwo w związku z bezprawnym użyciem pieczęci papieskich – odezwał się von Kluge, wyrywając kardynała z zamyślenia. – Ktoś się do nich dostał i opieczętował te wszystkie fałszywe wezwania do Akwizgranu na samozwańczy synod. Podpis Jego Świątobliwości został podrobiony nieudolnie, jednak pieczęcie są oryginalne. Nie znaleziono jak dotąd tego sabotażysty. Tak naprawdę nikt nie byłby w stanie przeprowadzić takiego sabotażu.
– Jak to nikt nie byłby w stanie? – zdziwił się kardynał i czujniej spojrzał na oficera.
– Nie byłby, Ekscelencjo. – Tym razem oficer zupełnie się nie uśmiechał. – Jego Świątobliwość ma pieczęcie cały czas przy sobie, a Gwardia Szwajcarska nie opuszcza go ani na chwilę, chroniąc zarówno jego, jak i pieczęcie. Na noc są one składane do żelaznej skrzyni przytwierdzonej do posadzki obok papieskiego łóżka, przy którym czuwają bez przerwy oficer, czterech gwardzistów oraz usługujący Ojcu Świętemu sekretarz. Nie mówiąc już, że na zewnątrz pomieszczenia stoi zawsze kolejny oficer z szóstką gwardzistów. Nawet gdyby to była zmowa którejś czwórki gwardzistów i sekretarza, to i tak nie wnieśliby dokumentów do podpisu do komnaty papieskiej, bo po ostatnich zamachach na watykańskich kardynałów wszyscy w obrębie budynku są regularnie przeszukiwani. Nikt tego po prostu nie byłby w stanie zrobić, Ekscelencjo.
Zapadła cisza. Kardynałowi w związku z tuszą zaczęła doskwierać niewygodna pozycja siedząca. Położył się zatem na łóżku, nie przejmując się zupełnie pantoflami, które wciąż miał na nogach.
– A co z pergaminem? Czy użyto papieskiego pergaminu? – zapytał z nadzieją w głosie de Cuntis. – Jeśli znajdziecie złodzieja lub fałszerza pergaminu, to znajdziecie też sabotażystów.
– Pyta Ekscelencja, czy użyto pergaminu papieskiego? I tak, i nie, Ekscelencjo – powiedział von Kluge z zupełnie nietypowym dla siebie niepokojem w głosie.
Kardynał pytająco spojrzał na oficera.
– Mówże, von Kluge, do stu diabłów!
Oficer westchnął ciężko.
– Pergamin z dotychczas oglądanych przez oficerów listów do biskupów był ewidentnie papieski. Jednak przeliczono zasoby sekretariatu Jego Świątobliwości i nie zginął ani jeden egzemplarz.
– Czyli ktoś poznał tajną recepturę sporządzania naszego unikalnego pergaminu i wykonał go na potrzeby tej korespondencji. – De Cuntis najwyraźniej ucieszył się ze swojego, jak sądził, błyskotliwego wniosku.
– Musiałby zacząć sporządzać ten pergamin około dwadzieścia lat temu, Ekscelencjo. Tyle trwa jego produkowanie. – Oficer zgasił zadowolenie kardynała.
– Czyli kolejna zagadka – rzekł w zamyśleniu de Cuntis, lecz po chwili zmienił temat. – Co z naszymi obserwowanymi biskupami, von Kluge?
– Biskup von Hertling kontynuuje objazd po biskupstwach pirenejskich. Moi ludzie donoszą, że agituje na rzecz poparcia dla Rycerzy Chrystusa i krucjaty. Nie zdąży wrócić na synod do Akwizgranu. Nie ma szans.
– Nie nazywaj tego synodem, von Kluge! – zirytował się kardynał. – Synod zwołuje tylko papież.
– Tak jest, Ekscelencjo! – Oficer znów uśmiechnął się dyskretnie, jak to miał w zwyczaju, gdy był zadowolony z irytacji rozmówcy.
– To jednakże oznacza, że ten skurwiel von Hertling, mój rywal do tronu Piotrowego, będzie daleko od Akwizgranu. – Kardynał niezamierzenie wypowiedział te słowa na głos. – Co tam się zatem wydarzy? Po co to wszystko?
Von Kluge uniósł nieco brwi, słysząc te słowa, lecz po chwili niezrażony mówił dalej:
– Biskup Michaelis z Koblencji agituje obecnie w Pradze, a biskup Ambrosio z Neapolu szuka poparcia dla Rycerzy Chrystusa na Sycylii. Obydwaj podobno są bardzo skuteczni w znajdowaniu sojuszników. Informacje o synodzie… hmm… przepraszam… tym tam… spotkaniu biskupów – i tu uśmiechnął się nieco szerzej – nie dotarły jeszcze do nich i wygląda na to, że naprawdę o nim nie wiedzą, bo już nie mają szans zdążyć do Akwizgranu. To już przecież za niecały księżycowy miesiąc.
– Dobrze, von Kluge. – Kardynał zamyślił się. – O co chodzi z tym zjazdem biskupów w Akwizgranie? Kto ma w nim cel? I, do stu diabłów, jaki?!
– Nie mam pojęcia, Ekscelencjo – przyznał oficer, pozwalając sobie w tym momencie na pozycję spocznij – ale w Akwizgranie biskup Magnus von Rappard czyni cuda.
– Gówno tam, a nie cuda, von Kluge! Od cudów był Jezus. A to jest szalbierstwo jakieś! Magnus von Rappard cudotwórcą?! Trzymajcie mnie! Ten niskorosły nadreński wypierdek?! – Kardynał znów się rozsierdził, a jego twarz przybrała kolor sutanny. – Nie ma żadnych cudów, von Kluge. Miałeś racjonalnie wytłumaczyć te pseudocuda lub znaleźć wyjaśnienie tych sztuczek, zatrzymać to szaleństwo dyskretnym szantażem! Co z tym zrobiłeś, von Kluge?
– On uzdrawia chorych, Ekscelencjo. Ludzie zjeżdżają się z całej prefektury i przychodzą na msze. Miasto nie mieści już tej całej gawiedzi. Głusi zaczynają słyszeć, ślepi widzieć, niemi mówić, a przewlekle leżący wstawać. Leczy też trąd. Kilku osobom przywrócił podobno utracone kończyny, Ekscelencjo – recytował z trudnością oficer. – Mój człowiek to widział na własne oczy. Ufam mu.
– A wskrzesił już kogoś? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem de Cuntis. – Irytujesz mnie, kapitanie. Przyślij do mnie tego twojego naocznego świadka, Kluge. – Tym razem kardynał celowo pominął przedrostek „von” przed nazwiskiem oficera.
– Nie mogę, Ekscelencjo. Kapitan Emanuel Schroll zniknął. Szukamy go. Wysłałem tam nowego zaufanego człowieka. – Głos żołnierza był grobowy.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Kardynał przyswajał informację, a oficer czekał.
– Coś jeszcze, von Kluge? – zapytał po chwili purpurat.
– Śledztwa w sprawie zamordowanych biskupów frakcji umiarkowanej, Bogattiego i Lochetta, utknęły. Obaj uduszeni, ale nadal nie wiadomo przez kogo. Dla spokoju społecznego znaleziono i powieszono jakichś rzekomych sprawców, zgodnie z zaleceniami ze strony urzędników cesarskich. To wszystko, co mam, Ekscelencjo.
– Same zagadki, von Kluge. Przynieś mi w końcu jakieś efekty swojej pracy! – jęknął kardynał.
De Cuntis podniósł się ciężko z posłania, sięgnął do sekretarzyka i wyjął wcześniej przygotowaną na to spotkanie sakiewkę. Ostentacyjnie dosypał do niej garść złotych cesarskich dukatów i rzekł:
– Dla ciebie i twoich ludzi. Uważaj na siebie, von Kluge.
– Mam oczy dookoła głowy, Ekscelencjo. – Oficer zawahał się na moment. – Proszę trzymać wieloosobową straż wewnątrz i na zewnątrz pomieszczenia, bez przerwy. Pokarmy niech sprawdza pospólstwo kilka godzin przed spożyciem przez ciebie, Ekscelencjo. Nie wychodź na otwarte przestrzenie. Podwój stawki swoim ludziom i obiecaj nagrody za informacje o szpiegach.
– Zadbałem już o to wszystko, von Kluge – powiedział zamyślony kardynał. – Idź już.
Oficer obrócił się i po chwili jego czarna postać zniknęła za sekretnymi drzwiami. De Cuntis dokładnie zamknął zasuwę, a następnie zatopiony w myślach wyszedł do holu. Uważnie rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Dopiero gdy zawołał służbę, przybiegły pokojowe i straż przyboczna.
_Dobrze ich wytresowałem_ – pomyślał z zadowoleniem i w asyście świty przeszedł do swojej biblioteki.
Na pięknie rzeźbionym biurku leżał list od Jego Świątobliwości Ojca Świętego Benedictusa XI. Zawierał on papieski nakaz, aby de Cuntis pojechał do Akwizgranu, „rozeznał sytuację” i sporządził listę obecnych tam biskupów, a następnie napisał raport dla Stolicy Apostolskiej.
Kardynał uchylił okiennicę na tyle, na ile uważał to za bezpieczne i spojrzał na ulicę. Via Sannio prowadziła prosto na plac Piazza di san Giovanni, rozciągający się przed Arcybazyliką św. Jana Chrzciciela i pałacem papieskim na Lateranie. Od czasów Konstantyna Wielkiego była to siedziba papieży. Mówiło się niekiedy o przeniesieniu tronu Piotrowego do Watykanu albo odległego Avinionu, ale nikt tak naprawdę nie wyobrażał sobie, aby centrum chrześcijaństwa było gdzieś indziej niż w wypełnionej relikwiami _Sacrosancta lateranensis ecclesia omnium urbis et orbis ecclesiarum mater et caput_.
De Cuntis zamyślił się. Mimo że była to szczególnie często myta część miasta, poczuł smród wielkiego Rzymu. Ulicę patrolowała właśnie Gwardia Szwajcarska. Czterech znudzonych żołnierzy niemal ciągnęło za sobą swoje halabardy. Kardynał czuł niepokój. Zdawał sobie sprawę, że ktoś może chcieć go dosięgnąć. Ale kto to jest? Kogo się obawiać? Oprócz lęku odczuwał także podniecenie. Wietrzył dla siebie szansę. Wiedział, że jest blisko celu, a Akwizgran też jest dlań okazją. Pojedzie tam na ten fałszywy synod i umieści szereg nieprzychylnych sobie osób na liście zdrajców dla Ojca Świętego. Nałożona na nich ekskomunika pozbawi go problemu nieprzychylnych osób podczas konklawe. A swoją drogą, ile ten Benedictus ma zamiar jeszcze żyć? Chociaż w sumie to mógłby jeszcze chwilę pożyć i rozprawić się choć częściowo z tą frakcją terroru.
– Lorenzo! – wezwał głośno swojego sekretarza. – Lorenzo! – powtórzył, bo wołany nie przybył natychmiast.
– Jestem, Ekscelencjo.
– Gdzie się podziewasz? – udzielił podwładnemu reprymendy, mimo że zjawił się po bardzo krótkiej chwili. – Jutro rano ruszamy do Akwizgranu. Przed nami pewnie trzy tygodnie drogi. Dopilnuj wszystkiego.
Sekretarz odwrócił się i już miał zniknąć w drzwiach, gdy został jeszcze zatrzymany ruchem ręki purpurata.
– I pamiętaj – dodał kardynał – straż podwójna. Powóz żelazny. Zbierz dodatkowe datki z diecezji i wypłać podwójną pensję całej służbie i żołnierzom.
Biskup: Czy to nie powinno być tak, Diable, że to Diabeł boi się biskupa?.
Lucyfer: Oczywiście, prochu marny, ale tylko wówczas, gdy biskup boi się własnego Boga.
Źródło: napisano pod pseudonimem Maksymilian
Najświętszy kościół laterański, Matka i Głowa kościołów całego Miasta i Świata.
– Czym jesteś? – Usłyszał swój własny, przerażony głos.
Odpowiedzi nie było. Zjawa rozwiała się jak dym na wietrze. Miecz w jego brzuchu pozostał. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Zaprawa muru rozkruszyła się i runął na zimną posadzkę. Jak włamywacz znalazł jeszcze siłę, by doczołgać się do stojącego pośrodku piwniczki niskiego tureckiego stolika i poznać zawartość leżącej na nim sakiewki – tego nie sposób wytłumaczyć. Po minucie już nie żył.ROZDZIAŁ 1
Kardynał de Cuntis
Pukanie dochodzące od sekretnych drzwi było ciche. Na tyle ciche, by w przypadku snu nie wybudzić słuchającego, a jednocześnie na tyle głośne, by było słyszalne, gdyby Ekscelencja nie spał. Kardynał de Cuntis lubił, gdy podwładni pukali w sposób wyważony. Tego między innymi wymagał od służby. Lubił, kiedy ta pozostawała w cieniu, nie narzucała się swoją obecnością, ale jednocześnie była na najmniejsze skinienie przełożonego. Posłuszeństwo jest przecież miarą szacunku wobec urzędu, a szacunek pospólstwa wobec władzy jest miły Bogu.
Dopiero po dłuższej chwili do kardynała dotarło, co oznacza to pukanie. Powtarzający się schemat uderzeń: trzy szybkie, przerwa, cztery szybkie.
– Wszystkie won! – krzyknął, zsuwając się jednocześnie niezgrabnie z wysokiego łoża, które służyło mu do zażywania masaży.
Pokojowe czmychnęły czym prędzej przez główne drzwi do holu, zamykając je dokładnie za sobą. Olejki do masażu, gąbki, miski z wodą oraz suknie wraz z gorsetami pozostawiły nieporządnie rozrzucone wokół łoża, ale wiedziały już z doświadczenia, że w takiej chwili lepiej szybko zniknąć kardynałowi z oczu.
Choć de Cuntis płonął z ciekawości i niepokoju, jakie posłaniec przynosi wieści, to jednak przywdziewał purpurę powoli. Pukający nie może spodziewać się przecież, że taka persona jak on będzie biec na każde zawołanie. Sprawdził jeszcze, czy jego złoty kardynalski pierścień odpowiednio prezentuje się na palcu, rozejrzał się po komnacie wypoczynkowej, by upewnić się, czy aby na pewno został sam, po czym zakluczył wyjście prowadzące do holu i dopiero wtedy podszedł do sekretnych, wzmocnionych żelazem, niewielkich drzwi skrytych w rogu pomieszczenia.
– Kto puka? – De Cuntis wiedział, że w obecnej sytuacji konieczne jest stosowanie się do wszelkich zasad bezpieczeństwa. Z sekretarzyka ustawionego obok tajnych drzwi wyciągnął małą kuszę, odsunął się na kilka kroków i czekał na odzew.
– Archanioł Michał, Ekscelencjo, ten z mieczem – padło umówione hasło. Głos, mimo że stłumiony przez masywne drzwi, był znajomy kardynałowi. De Cuntis podszedł i odsunął grubą zasuwę, a następnie oddalił się nieco, ponownie unosząc kuszę.
– Wejść! – zawołał.
Pchnięte drzwi uchyliły się, ukazując schody prowadzące w dół, w głąb wąskiego korytarza. Na stopniach stała znajoma kardynałowi, odziana na czarno postać.
– Ekscelencjo, racz opuścić tę zabawkę. Z tym drzewcem w bebechach małe mam szanse powiedzieć, z czym przychodzę – rzucił dowcipnie gość, jak to miał w swoim zwyczaju. Spokój zawsze należał do jego atrybutów. Zaleta ta nieraz uratowała go z wojennej opresji.
– Wchodź, von Kluge – zezwolił kardynał i opuścił kuszę.
Stojący w drzwiach kapitan von Kluge był chyba jedyną osobą, której de Cuntis jeszcze ufał. Kardynał przesunął nogą na bok leżące na posadzce suknie i z ciężkim sapnięciem usadowił się na łożu.
Gość wszedł do komnaty. W odróżnieniu od gospodarza był szczupły, a krok miał sprężysty, żołnierski. Czarny płaszcz okrywał czerń innych części garderoby. Do rycerskiego pasa nie była przytroczona żadna broń. Gość musiał ją pozostawić straży kardynalskiej u wrót tunelu. Von Kluge pracował dla de Cuntisa już od kilku wiosen. A dokładniej mówiąc, oprócz swoich obowiązków wysoko postawionego oficera papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, wykonywał również inne zlecone zadania dla kardynała. Mężczyzna wiedział, że praca dla purpurata, co do kierunku polityki, w zasadzie pokrywa się z działaniami papieża Benedictusa, więc nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu dorabiania sobie do, jego zdaniem, skromnej papieskiej pensji.
Gość wszedł i milczał, patrząc w stronę kardynała. Znał gospodarza. Wiedział, że de Cuntis oczekuje, iż on sam rozpocznie rozmowę.
– Mów – odezwał się kardynał po dłuższej chwili sprawdzania cierpliwości gościa.
– Jego Świątobliwość Benedictus XI czuje się lepiej, Ekscelencjo. Mimo swoich siedemdziesięciu czterech wiosen i licznych schorzeń, jakimi Bóg raczy go doświadczać, wciąż pełni swoje obowiązki. Medycy z całego chrześcijańskiego świata, a nawet Bizancjum, mają go w opiece. Złą krew mu puszczają, ziołami poją i okładają. Twierdzą, że wiek cały żyć będzie. – Gość, mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
– Nie o papieża pytałem, von Kluge, i ty dobrze o tym wiesz – zirytował się kardynał. – Benedictus nasz ledwo już dycha, wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Oby mu Pan dał jeszcze choć ze dwie wiosny. Ale nie dla słuchania twojego dowcipu cię opłacam, von Kluge. Słucham.
Żołnierz ponownie uśmiechnął się szeroko. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, gdy wywoływał irytację u tego grubasa w purpurze, odczuwał przyjemność. Ale wiedział też, że nie może przeholować. Nie chciał stracić tej obiecanej kwoty dwudziestu dukatów w złocie. Nikt nie płacił tak dobrze jak de Cuntis. Von Kluge nie wiedział, skąd kardynał ma takie zasoby, ale też za bardzo go to nie interesowało.
– Jak tylko lody spłyną, Ojciec Święty Benedictus uda się do Perugii. – Oficer ciągnął dalej temat. – Tam najlepiej czuje się w ciepłe miesiące. Papież nie chce słuchać ostrzeżeń obdarzonych stygmatyków. Denerwuje się też, gdy ktokolwiek w otoczeniu wspomina o przepowiedni Malachiasza.
– A co sądzi o podstępnym zwołaniu synodu biskupów w Akwizgranie? – zainteresował się tym razem kardynał. – Zamierza tam jechać, żeby osobiście poznać zdrajców? A może chce tam kogoś wysłać?
– Kazał rozesłać listy do wszystkich biskupstw – rzeczowo odpowiedział von Kluge. – Zawierały one informację, że nie zwoływał tego synodu i zagroził, że udział w nim biskupów lub jakichkolwiek ich przedstawicieli odebrany będzie przez Stolicę Apostolską jako zdrada Kościoła, próba schizmy i grozić będzie ekskomuniką. Wspomniał któregoś dnia przy śniadaniu, że wyśle tam ciebie, Ekscelencjo, dla dopilnowania żywotnych interesów Kościoła.
Kardynał westchnął. Wcale się do tego nie palił. Aczkolwiek spodziewał się, że Ojciec Święty może podjąć taką decyzję. Odmówić niestety nie mógł. Chcąc zrealizować swoje cele, musiał dbać o poparcie papieża. Ten starzec już odchodził, ale to właśnie w nim, w kardynale de Cuntisie, upatrywał swojego następcy. A to oznaczało spore poparcie na przyszłym konklawe. Kardynała martwiła jednak rosnąca w siłę frakcja Rycerzy Chrystusa. W myślach nazywał ich frakcją terroru, gdyż próbowali znów skierować jego Kościół na tory eliminacji problemu pogaństwa siłą zbrojną, na wielkim obszarze centralnej i wschodniej części Cesarstwa i ościennych księstw. A przecież Kościół poszedł już tą drogą, i to całkiem niedawno. Najstarsi biskupi pamiętali jeszcze te rzezie na Wschodzie i epidemię, która nastąpiła niedługo potem. Pamiętali, jak uczestnicy krucjaty wracali zdziesiątkowani i w większości nie byli już sobą. Ale ci młodzi biskupi frakcji Rycerzy Chrystusa mogą tego nie pamiętać. Minęło prawie pięćdziesiąt lat.
Purpurat milczał, zatopiony w myślach. Nic jeszcze na przyszłym konklawe nie jest przesądzone. Ewentualny papież z frakcji Rycerzy Chrystusa zapewne zmusi cesarza do nowej krucjaty i najpewniej znów pociągnie większość rycerstwa Zachodu do walki w lasach z pogańskimi dzikusami i duchami. Kardynała nie przerażała jednak tak bardzo wizja nowej krwawej krucjaty. Jak ludzie chcą, to niech zabijają się w imię Chrystusa, czy jakiś brudnych pogańskich bożków. Irytowała go raczej sama wizja porażki na konklawe z którymś z biskupów ze wspomnianej frakcji. Tron Stolicy Piotrowej musi być jego, a nie żadnego z tych krwawych rzeźników.
– Trwa śledztwo w związku z bezprawnym użyciem pieczęci papieskich – odezwał się von Kluge, wyrywając kardynała z zamyślenia. – Ktoś się do nich dostał i opieczętował te wszystkie fałszywe wezwania do Akwizgranu na samozwańczy synod. Podpis Jego Świątobliwości został podrobiony nieudolnie, jednak pieczęcie są oryginalne. Nie znaleziono jak dotąd tego sabotażysty. Tak naprawdę nikt nie byłby w stanie przeprowadzić takiego sabotażu.
– Jak to nikt nie byłby w stanie? – zdziwił się kardynał i czujniej spojrzał na oficera.
– Nie byłby, Ekscelencjo. – Tym razem oficer zupełnie się nie uśmiechał. – Jego Świątobliwość ma pieczęcie cały czas przy sobie, a Gwardia Szwajcarska nie opuszcza go ani na chwilę, chroniąc zarówno jego, jak i pieczęcie. Na noc są one składane do żelaznej skrzyni przytwierdzonej do posadzki obok papieskiego łóżka, przy którym czuwają bez przerwy oficer, czterech gwardzistów oraz usługujący Ojcu Świętemu sekretarz. Nie mówiąc już, że na zewnątrz pomieszczenia stoi zawsze kolejny oficer z szóstką gwardzistów. Nawet gdyby to była zmowa którejś czwórki gwardzistów i sekretarza, to i tak nie wnieśliby dokumentów do podpisu do komnaty papieskiej, bo po ostatnich zamachach na watykańskich kardynałów wszyscy w obrębie budynku są regularnie przeszukiwani. Nikt tego po prostu nie byłby w stanie zrobić, Ekscelencjo.
Zapadła cisza. Kardynałowi w związku z tuszą zaczęła doskwierać niewygodna pozycja siedząca. Położył się zatem na łóżku, nie przejmując się zupełnie pantoflami, które wciąż miał na nogach.
– A co z pergaminem? Czy użyto papieskiego pergaminu? – zapytał z nadzieją w głosie de Cuntis. – Jeśli znajdziecie złodzieja lub fałszerza pergaminu, to znajdziecie też sabotażystów.
– Pyta Ekscelencja, czy użyto pergaminu papieskiego? I tak, i nie, Ekscelencjo – powiedział von Kluge z zupełnie nietypowym dla siebie niepokojem w głosie.
Kardynał pytająco spojrzał na oficera.
– Mówże, von Kluge, do stu diabłów!
Oficer westchnął ciężko.
– Pergamin z dotychczas oglądanych przez oficerów listów do biskupów był ewidentnie papieski. Jednak przeliczono zasoby sekretariatu Jego Świątobliwości i nie zginął ani jeden egzemplarz.
– Czyli ktoś poznał tajną recepturę sporządzania naszego unikalnego pergaminu i wykonał go na potrzeby tej korespondencji. – De Cuntis najwyraźniej ucieszył się ze swojego, jak sądził, błyskotliwego wniosku.
– Musiałby zacząć sporządzać ten pergamin około dwadzieścia lat temu, Ekscelencjo. Tyle trwa jego produkowanie. – Oficer zgasił zadowolenie kardynała.
– Czyli kolejna zagadka – rzekł w zamyśleniu de Cuntis, lecz po chwili zmienił temat. – Co z naszymi obserwowanymi biskupami, von Kluge?
– Biskup von Hertling kontynuuje objazd po biskupstwach pirenejskich. Moi ludzie donoszą, że agituje na rzecz poparcia dla Rycerzy Chrystusa i krucjaty. Nie zdąży wrócić na synod do Akwizgranu. Nie ma szans.
– Nie nazywaj tego synodem, von Kluge! – zirytował się kardynał. – Synod zwołuje tylko papież.
– Tak jest, Ekscelencjo! – Oficer znów uśmiechnął się dyskretnie, jak to miał w zwyczaju, gdy był zadowolony z irytacji rozmówcy.
– To jednakże oznacza, że ten skurwiel von Hertling, mój rywal do tronu Piotrowego, będzie daleko od Akwizgranu. – Kardynał niezamierzenie wypowiedział te słowa na głos. – Co tam się zatem wydarzy? Po co to wszystko?
Von Kluge uniósł nieco brwi, słysząc te słowa, lecz po chwili niezrażony mówił dalej:
– Biskup Michaelis z Koblencji agituje obecnie w Pradze, a biskup Ambrosio z Neapolu szuka poparcia dla Rycerzy Chrystusa na Sycylii. Obydwaj podobno są bardzo skuteczni w znajdowaniu sojuszników. Informacje o synodzie… hmm… przepraszam… tym tam… spotkaniu biskupów – i tu uśmiechnął się nieco szerzej – nie dotarły jeszcze do nich i wygląda na to, że naprawdę o nim nie wiedzą, bo już nie mają szans zdążyć do Akwizgranu. To już przecież za niecały księżycowy miesiąc.
– Dobrze, von Kluge. – Kardynał zamyślił się. – O co chodzi z tym zjazdem biskupów w Akwizgranie? Kto ma w nim cel? I, do stu diabłów, jaki?!
– Nie mam pojęcia, Ekscelencjo – przyznał oficer, pozwalając sobie w tym momencie na pozycję spocznij – ale w Akwizgranie biskup Magnus von Rappard czyni cuda.
– Gówno tam, a nie cuda, von Kluge! Od cudów był Jezus. A to jest szalbierstwo jakieś! Magnus von Rappard cudotwórcą?! Trzymajcie mnie! Ten niskorosły nadreński wypierdek?! – Kardynał znów się rozsierdził, a jego twarz przybrała kolor sutanny. – Nie ma żadnych cudów, von Kluge. Miałeś racjonalnie wytłumaczyć te pseudocuda lub znaleźć wyjaśnienie tych sztuczek, zatrzymać to szaleństwo dyskretnym szantażem! Co z tym zrobiłeś, von Kluge?
– On uzdrawia chorych, Ekscelencjo. Ludzie zjeżdżają się z całej prefektury i przychodzą na msze. Miasto nie mieści już tej całej gawiedzi. Głusi zaczynają słyszeć, ślepi widzieć, niemi mówić, a przewlekle leżący wstawać. Leczy też trąd. Kilku osobom przywrócił podobno utracone kończyny, Ekscelencjo – recytował z trudnością oficer. – Mój człowiek to widział na własne oczy. Ufam mu.
– A wskrzesił już kogoś? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem de Cuntis. – Irytujesz mnie, kapitanie. Przyślij do mnie tego twojego naocznego świadka, Kluge. – Tym razem kardynał celowo pominął przedrostek „von” przed nazwiskiem oficera.
– Nie mogę, Ekscelencjo. Kapitan Emanuel Schroll zniknął. Szukamy go. Wysłałem tam nowego zaufanego człowieka. – Głos żołnierza był grobowy.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Kardynał przyswajał informację, a oficer czekał.
– Coś jeszcze, von Kluge? – zapytał po chwili purpurat.
– Śledztwa w sprawie zamordowanych biskupów frakcji umiarkowanej, Bogattiego i Lochetta, utknęły. Obaj uduszeni, ale nadal nie wiadomo przez kogo. Dla spokoju społecznego znaleziono i powieszono jakichś rzekomych sprawców, zgodnie z zaleceniami ze strony urzędników cesarskich. To wszystko, co mam, Ekscelencjo.
– Same zagadki, von Kluge. Przynieś mi w końcu jakieś efekty swojej pracy! – jęknął kardynał.
De Cuntis podniósł się ciężko z posłania, sięgnął do sekretarzyka i wyjął wcześniej przygotowaną na to spotkanie sakiewkę. Ostentacyjnie dosypał do niej garść złotych cesarskich dukatów i rzekł:
– Dla ciebie i twoich ludzi. Uważaj na siebie, von Kluge.
– Mam oczy dookoła głowy, Ekscelencjo. – Oficer zawahał się na moment. – Proszę trzymać wieloosobową straż wewnątrz i na zewnątrz pomieszczenia, bez przerwy. Pokarmy niech sprawdza pospólstwo kilka godzin przed spożyciem przez ciebie, Ekscelencjo. Nie wychodź na otwarte przestrzenie. Podwój stawki swoim ludziom i obiecaj nagrody za informacje o szpiegach.
– Zadbałem już o to wszystko, von Kluge – powiedział zamyślony kardynał. – Idź już.
Oficer obrócił się i po chwili jego czarna postać zniknęła za sekretnymi drzwiami. De Cuntis dokładnie zamknął zasuwę, a następnie zatopiony w myślach wyszedł do holu. Uważnie rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Dopiero gdy zawołał służbę, przybiegły pokojowe i straż przyboczna.
_Dobrze ich wytresowałem_ – pomyślał z zadowoleniem i w asyście świty przeszedł do swojej biblioteki.
Na pięknie rzeźbionym biurku leżał list od Jego Świątobliwości Ojca Świętego Benedictusa XI. Zawierał on papieski nakaz, aby de Cuntis pojechał do Akwizgranu, „rozeznał sytuację” i sporządził listę obecnych tam biskupów, a następnie napisał raport dla Stolicy Apostolskiej.
Kardynał uchylił okiennicę na tyle, na ile uważał to za bezpieczne i spojrzał na ulicę. Via Sannio prowadziła prosto na plac Piazza di san Giovanni, rozciągający się przed Arcybazyliką św. Jana Chrzciciela i pałacem papieskim na Lateranie. Od czasów Konstantyna Wielkiego była to siedziba papieży. Mówiło się niekiedy o przeniesieniu tronu Piotrowego do Watykanu albo odległego Avinionu, ale nikt tak naprawdę nie wyobrażał sobie, aby centrum chrześcijaństwa było gdzieś indziej niż w wypełnionej relikwiami _Sacrosancta lateranensis ecclesia omnium urbis et orbis ecclesiarum mater et caput_.
De Cuntis zamyślił się. Mimo że była to szczególnie często myta część miasta, poczuł smród wielkiego Rzymu. Ulicę patrolowała właśnie Gwardia Szwajcarska. Czterech znudzonych żołnierzy niemal ciągnęło za sobą swoje halabardy. Kardynał czuł niepokój. Zdawał sobie sprawę, że ktoś może chcieć go dosięgnąć. Ale kto to jest? Kogo się obawiać? Oprócz lęku odczuwał także podniecenie. Wietrzył dla siebie szansę. Wiedział, że jest blisko celu, a Akwizgran też jest dlań okazją. Pojedzie tam na ten fałszywy synod i umieści szereg nieprzychylnych sobie osób na liście zdrajców dla Ojca Świętego. Nałożona na nich ekskomunika pozbawi go problemu nieprzychylnych osób podczas konklawe. A swoją drogą, ile ten Benedictus ma zamiar jeszcze żyć? Chociaż w sumie to mógłby jeszcze chwilę pożyć i rozprawić się choć częściowo z tą frakcją terroru.
– Lorenzo! – wezwał głośno swojego sekretarza. – Lorenzo! – powtórzył, bo wołany nie przybył natychmiast.
– Jestem, Ekscelencjo.
– Gdzie się podziewasz? – udzielił podwładnemu reprymendy, mimo że zjawił się po bardzo krótkiej chwili. – Jutro rano ruszamy do Akwizgranu. Przed nami pewnie trzy tygodnie drogi. Dopilnuj wszystkiego.
Sekretarz odwrócił się i już miał zniknąć w drzwiach, gdy został jeszcze zatrzymany ruchem ręki purpurata.
– I pamiętaj – dodał kardynał – straż podwójna. Powóz żelazny. Zbierz dodatkowe datki z diecezji i wypłać podwójną pensję całej służbie i żołnierzom.
Biskup: Czy to nie powinno być tak, Diable, że to Diabeł boi się biskupa?.
Lucyfer: Oczywiście, prochu marny, ale tylko wówczas, gdy biskup boi się własnego Boga.
Źródło: napisano pod pseudonimem Maksymilian
Najświętszy kościół laterański, Matka i Głowa kościołów całego Miasta i Świata.
więcej..