- nowość
- promocja
- W empik go
Bitter Sweet Heart. Lies, Hearts and Truths. Tom 2 - ebook
Bitter Sweet Heart. Lies, Hearts and Truths. Tom 2 - ebook
Niektórych granic nie należy przekraczać. Czy ich miłość okaże się silniejsza od reguł?
Maverick Waters, jako syn legendy hokeja Alexa Watersa, jest pod dużą presją, aby pójść w ślady swojego słynnego ojca. Wkrótce rozpocznie ostatni rok studiów i musi skupić się na swojej przyszłości w NHL. Wkrótce nie będzie miał czasu na nic poza zajęciami i hokejem, więc krótki flirt na koniec lata jest dokładnie tym, czego potrzebuje. Kiedy spędza niezapomnianą noc z oszałamiającą kobietą, którą spotyka nad jeziorem, nie przypuszcza, że ich drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują. Wszystko się komplikuje, gdy wraca na uczelnię, a jego jednonocna przygoda okazuje się… jego wykładowczynią.
Clover Sweet dostała roczną posadę nauczycielki w prestiżowej szkole w Chicago. To niesamowita okazja i jest bardzo podekscytowana, dopóki nie zda sobie sprawy, że jeden z jej studentów jest również jej letnim kochankiem. Teraz musi za wszelką cenę go unikać i jakoś przetrwać semestr. Oboje muszą zachować rozsądek, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić, gdy łączy ich intensywna więź, której nie sposób zignorować. Granice zostają przekroczone, a w grę wchodzą prawdziwe uczucia. Czy zaryzykują wszystko dla miłości?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-816-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HEART
Z zewnątrz może się wydawać, że prowadzę cudowne życie: mój ojciec jest legendą hokeja, mam obiecującą przyszłość w lidze, świetną rodzinę, wspaniałych przyjaciół. To nie żaden wymysł, ale nie jest to też tak proste.
Tata zawsze mi radził, by na liście moich priorytetów najwyżej znajdował się hokej – przynajmniej dopóki nie dostanę się do zawodowców. Na początku ostatniego roku studiów mam plan. Będę ciężko pracować, żeby zdać egzaminy, grać w hokeja, jakby od tego zależało moje życie, i unikać związków. Muszę się tylko skupić się na ostatnim kroku i z dyplomem zacznę karierę w Narodowej Lidze Hokejowej.
To powinno być łatwe.
Ale kiedy kobieta dosłownie podpływa do mojego pomostu przed samym końcem lata i początkiem ostatniego roku studiów, nie mogę sobie darować finalnego niezobowiązującego aktu miłosnego. Co złego może się stać po jednorazowym seksie? Przecież nawet nie wymieniliśmy się numerami telefonów.
Wszystko jest w porządku, dopóki nie wpadam na nią na kampusie.
To duży uniwersytet. Powinienem móc jej unikać.
Pomijając fakt, że jest na moich zajęciach.
I nie jest studentką.
Jest moją wykładowczynią.PODZIĘKOWANIA
Mężu i dzieciaku, inspirujecie mnie każdego dnia. Dziękuję za waszą miłość.
Deb, uwielbiam cię. Dziękuję, że uzupełniasz mnie jak pieprz sól.
Kimberly, dziękuję za wszystko, co robisz, nawet gdy nie jest to łatwe.
Sarah, jesteś niesamowita i cudowna, i jestem ci dozgonnie wdzięczna.
Hustlerowie, jesteście moimi czirliderami i książkową rodziną i bardzo doceniam każdego z was.
Moja drużyno SS, wasz sokoli wzrok jest niesamowity i doceniam wasz wkład oraz pomoc.
Denise, dziękuję za to, że dzielisz się ze mną swoją wiedzą o hokeju i spostrzeżeniami. Jesteś cudowna, a twoje wsparcie jest dla mnie zaszczytem.
Tijan, dziękuję, że jesteś takim wspaniałym źródłem zachęty, kiedy najbardziej jej potrzebuję.
Jessico, Christo, Julio i Amando, dziękuję wam bardzo za pracę nad tym projektem i za pomoc w nadaniu mu blasku.
Cała moja drużyno z Social Butterfly, jesteście niesamowici i bez was nie mogłabym tego zrobić.
Sarah i Gel, dziękuję za to, że jesteście mistrzami obrazów. Wasz niewiarygodny talent nigdy nie przestaje mnie zadziwiać.
Beavers, dziękuję za bezpieczną przystań i nieustanną ekscytację tym, co dopiero ma nadejść.
Deb, Tijan, Kat, Marnie, Krystin, Laurie, Angie, Angela: dziękuję, że stanowicie w moim życiu grupę tak cudownych i inspirujących kobiet. Jestem szczęściarą, że mam w was przyjaciółki.
Czytelnicy, blogerzy, bookstagramerzy i booktokerzy, waszej pasji dla historii miłosnych nie można z niczym porównać; dziękuję wam za wszystko, co robicie na rzecz społeczności czytelniczej.1
Z GŁOWĄ W CHMURACH
Maverick
Otwieram pokrywę lodówki.
– Kto chce jeszcze jedno piwo?
Mój kuzyn BJ wyciąga rękę.
– Ten koleś tutaj.
Zerkam na mojego najlepszego przyjaciela Kody’ego, którego znam całe życie.
– A ty?
– Ja poproszę wodę albo napój gazowany, o ile nie zawiera kofeiny. – Nie podnosi wzroku znad podręcznika, który czyta.
– Serio, stary, zrób sobie przerwę. Ta książka donikąd się nie wybiera, a nam została ograniczona liczba leniwych wolnych dni na pomoście. – Podaję mu piwo zamiast żądanej wody czy napoju bezkofeinowego. Kiedy nie sięga po nie od razu, dodaję: – Wersja light i ma tylko dwa procent. Musiałbyś wypić całą skrzynkę, żeby ci zaszumiało w głowie.
Powoli odrywa wzrok od tego, co czyta.
– Chcę ruszyć z zajęciami z biochemii. W zeszłym roku miałem z nich najgorszą ocenę.
– Czyli dziewięćdziesiąt siedem procent? – prycha BJ.
– Dziewięćdziesiąt pięć przecinek cztery.
Mówi to w taki sposób, jakby prawie oblał, ale w końcu bierze piwo, które wciąż trzymam.
– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo przejmujesz się ocenami. – Nie jest to prawdą. Dokładnie wiem, skąd ten ścisk dupy, jest perfekcjonistą. – Przecież i tak nie wykorzystasz dyplomu z fizyki jądrowej. Gdy cię zwerbują do drużyny, będziesz zarabiał miliony rocznie. – Odkręcam kapsel i upijam duży łyk piwa. Kody został wybrany w pierwszej rundzie. Kwestią czasu jest, kiedy zacznie grać dla NHL.
– Taa, ale moja kariera nie będzie trwać wiecznie, a kiedy się skończy, chcę mieć na koncie solidny stopień naukowy, żebym mógł bez żadnych problemów przejść do drugiego zawodu. – Zamyka podręcznik. – Mógłbym też wrócić na studia, żeby zrobić magistra, a to się nie wydarzy, jeśli nie będę miał dobrej średniej.
– Masz jeszcze sporo czasu, zanim zaczniesz się tym martwić. – Wstaję z fotela, po plecach spływa mi pot, bo letnie słonce świeci wysoko na niebie. Przechodzę na koniec pomostu, obracam się i robię salto w tył do wody.
Dociera do mnie „hej!” Kodiaka, zanim się zanurzę.
Wychodzę i walę się na fotel. Kody narzeka, że zmoczyłem mu podręcznik, wsuwając go do plastikowej torby, a potem do plecaka. Biorę jednak jego gniew na klatę, bo to oznacza, że odpuścił naukę. Jesteśmy zżyci od małego. Gdyby nie ja, zmuszający go od czasu do czasu do odpoczynku, Kody dwadzieścia cztery godziny na dobę, dzień w dzień spędzałby na nauce albo na lodowisku.
– Szczęściarze, trochę wam dwóm zazdroszczę, że pod koniec roku będziecie mieli to z głowy. – BJ osusza piwo trzema dużymi łykami.
– Czego zazdrościsz? We dwóch będziemy musieli zachowywać się odpowiedzialnie, gdy ten rok się skończy. – Pokazuję na siebie i Kody’ego.
– Ja już zachowuję się odpowiedzialnie – mówi Kody.
– Wiesz, co mam na myśli. I tak trenujemy na lodowisku przez siedem dni w tygodniu. Odtąd będzie tylko jeszcze intensywniej.
Studia to świetna zabawa. W przeciwieństwie do Kody’ego nie martwię się zbytnio stopniami. Satysfakcjonuje mnie ocena procentowa na poziomie ponad siedemdziesięciu. Większość energii poświęcam hokejowi. A jeśli chodzi o resztę, to robię wszystko, co pozwala unikać kłopotów na linii rodzice, profesorzy i trener.
Telefon BJ’a brzęczy na fotelu i ten sprawdza ekran, unosi kącik ust w chytrym uśmiechu, gdy korzysta z funkcji rozpoznawania twarzy, by go odblokować.
Kiwam głową w jego kierunku.
– Jeden z twoich letnich podrywów pisze się na randkę z brodą?
Prycha.
– Nie. To Lovey.
Unoszę brew. Lovey to moja kuzynka. Ona i jej bliźniaczka są zżyte z moją młodszą siostrą Lavender, a dorastając, spędzaliśmy razem dużo czasu. Jesteśmy w zasadzie jedną wielką rodziną. BJ nie jest jednak spokrewniony z Lovey.
– O tak? Co tam u niej? – pytam.
Zerka na mnie kątem oka.
– Mamy wybrać się później na zakupy. Idzie na randkę i chce poznać moją opinię czy coś.
– A nie jest z moją siostrą? Czemu nie pójdzie na zakupy z Lav i Lacey? – Rzucam okiem na Kody’ego i nie zaskakuje mnie, że wierci się niespokojnie. Każda wzmianka o mojej siostrze wywołuje u niego niepokój.
Lavender – po tym, jak w zeszłym roku została w domu i uczęszczała na lokalny uniwersytet głównie po to, by uspokoić rodziców, którzy są cholernie nadopiekuńczy w stosunku do niej – zapragnęła prawdziwego uniwersyteckiego życia, które nie zakłada mieszkania w domu. Więc wprowadzi się do mnie i Rivera, jej brata bliźniaka. Kody mieszka kilka domów dalej na tej samej ulicy z BJ’em i Quinnem Romero, innymi z naszych kolegów z drużyny hokejowej. Ciekawie będzie zobaczyć, jak sprawy się potoczą, ponieważ Kody nie będzie już mógł unikać mojej siostry. Kocham tego faceta, ale mówiąc „ciekawie”, mam na myśli naprawdę zajebiście niezręcznie.
Kiedy byliśmy dziećmi, mieli pewien problem ze współuzależnieniem i przez jakiś czas sytuacja była skomplikowana. Ostatni raz widzieli się ponad dwa lata temu, kiedy Lavender chodziła jeszcze do liceum. Nie sądzę, żeby wcześniej byli w tym samym pomieszczeniu, odkąd Kody i ja mieliśmy po trzynaście lat. Krótko po tym jego rodzina przeniosła się do Filadelfii, ale teraz znów jesteśmy razem. To dobrze, Kody jednak był w trybie unikania kontaktu przez wiele lat. Obecnie nie będzie już mógł tego robić.
Kody spogląda na mnie, a potem odwraca wzrok, uszy mu czerwienieją, podobnie jak reszta twarzy. Przechyla piwo i pije.
BJ przenosi wzrok ode mnie do Kody’ego, unosząc brwi.
– Najwyraźniej moje zdanie bardziej się liczy.
Kiwam głową.
– Można by pomyśleć, że cała ich trójka ma tyle ubrań, że nie ma po co wybierać się na zakupy. Lav pakowała swoje sukienki i w holu stoją pudełka. To jakieś szaleństwo.
BJ głaszcze się po brodzie.
– Prawie mi jej szkoda.
– Dlaczego? – Marszczę brwi.
– Eee, ponieważ River jest jak nadopiekuńczy, wściekły pies obronny, a ty cały jebany czas urządzasz imprezy.
– Tylko na początku semestru. Albo kiedy wymaga tego okazja. – Uśmiecham się jednak. Znany jestem z tego, że organizuję wiele melanży. Przez jakiś czas robiłem to, by zmusić Kody’ego, żeby uczestniczył w życiu towarzyskim. Jest cholernym odludkiem i jeśli nie zna się go dobrze, sprawia wrażenie wyniosłego.
– Dla ciebie każdy dzień to okazja – mruczy Kody.
– Jak powiedziałaby mój dziadek Zioło: każdy dzień nad ziemią to dobry dzień. – Przechodzę do innego tematu niż moja siostra, ponieważ widzę, że Kody się denerwuje, a nie chcę psuć przyjemnej atmosfery. To, że zgodził się spędzić weekend nad Jeziorem Perłowym, to istny cud.
Dom mojego kuzyna znajduje się dwadzieścia minut jazdy samochodem od rezydencji moich rodziców nad Jeziorem Genewskim, która pierwotnie była miejscem ich ucieczki nad wodą, ale kiedy tata wycofał się z trenowania, przeprowadził się tutaj i razem z grupą kumpli hokeistów zapoczątkował program szkoleń hokejowych. Razem z Kodym pomagamy trenować dzieci latem, a także bierzemy udział w naszym własnym zgrupowaniu treningowym. Obóz dla dzieciaków zakończył się w zeszłym tygodniu, więc możemy wyluzować się w wolny weekend, pomijając nasze własne treningi.
– Dziś wieczorem ma być impreza na plaży. Jesteście gotowi? – pyta BJ.
– Dakota ma mecz piłki nożnej i powiedziałem mu, że pójdę – mówi Kody. – Ale może potem, jeśli nie będzie za późno. A trener dołożył nam wczesną jazdę na łyżwach jutro o siódmej. Poinformowałem, że przyjdziemy.
– Racja. Cholera, zapomniałem o tym. – Udaje mi się wyrwać kilka miesięcy bez nauki, ale hokej to sprawa całoroczna.
Jeszcze przez chwilę gadamy o bzdurach, aż BJ wyjeżdża na zakupy z Lovey, a Kody idzie na mecz Dakoty, zostawiając mnie samego na pomoście. Wskakuję do wody. Piwo ma co prawda tylko dwa procent alkoholu, ale nadal muszę prowadzić, a to małe miasteczko z nieliczną policją. Mój tata może być byłą gwiazdą NHL i ważną osobistością w okolicy, ale to nie znaczy, że mogę zachowywać się nieodpowiedzialnie, jeśli chodzi o picie i jazdę samochodem.
Jezioro jest dziś spokojne, gładkie prawie jak tafla szkła. Jest już późne popołudnie, słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, upał dnia odpuszcza. Parne lipcowe noce zmieniły się w chłodne sierpniowe wieczory, idealne na spanie przy otwartych oknach.
W oddali na wodzie zauważam SUP-a. Wygląda na to, że ktoś na nim leży, może się opala? Dryfuje w stronę pomostu. Jest już na tyle blisko, że widzę kobietę w jasnozielonym bikini. Jej ciemne włosy rozsypują się w poprzek górnej części deski, a wiosło buja się obok. Ma coś na brzuchu, a butelkę włożyła pod pachę. Nosi okulary przeciwsłoneczne, usta ma rozchylone. Ma też trochę spieczoną skórę.
Wstaję z fotela i klękam na jedno kolano na krawędzi pomostu, o który uderza deska.
– Hej – mówię, ale nie otrzymuję odpowiedzi.
Wtedy zdaję sobie sprawę, że kobieta śpi.
Odchrząkuję i delikatnie szturcham ją w ramię.
Nabiera gwałtownie powietrza i siada wyprostowana, strącając z brzucha zapinaną na suwak torebkę wraz z niewielką butelką w kolorze intensywnego różu. Deska się chybocze. Łapię ją, żeby nie wpadła do wody wraz z rzeczami, ale to przynosi odwrotny skutek, bo przywiera do mnie i ciągnie do wody.
Natychmiast ją puszczam, ale wczepia się, chwytając mnie za ramiona, kopiąc i machając ramionami, prawie posyłając mi kopa w krocze. Łapię za krawędź pomostu, by uniemożliwić jej pociągnięcie mnie w dół, i oboje wynurzamy się w tym samym czasie.
Jej twarz od mojej dzielą centymetry i mimo malującego się na niej szoku jest cudowna. Okulary przeciwsłoneczne nie zakrywają już jej oczu, które są olśniewająco szare z granatowymi obwódkami. Piegi zdobią grzbiet nosa, a usta są pełne. Twarz ma w kształcie serca, a jej długie kasztanowe włosy falują na powierzchni wody, wirując wokół ramion.
– Jasna cholera! – Łapie mnie za barki i rozgląda się. – Co jest, kurwa? Kim jesteś? Gdzie ja jestem?
– Jestem Maverick, obecnie twoja boja i potencjalny rycerz w mokrych kąpielówkach. Co do miejsca, to jesteś w Jeziorze Perłowym. Myślę, że musiałaś zasnąć na SUP-ie. – Kiwam głową w kierunku deski, która teraz unosi się niecałe pięć metrów dalej, ale powoli zmierza w naszą stronę. – Przepraszam, że cię przestraszyłem.
– Jezioro Perłowe? O kurde! – Puszcza moje ramię i podpływa po deskę. Gdy to robi, ja chwytam butelkę na wodę uderzającą o krawędź pomostu i zapinaną na suwak torbę, w której znajduje się książka. Moim zdaniem okulary przeciwsłoneczne są nowym uzupełnieniem dna jeziora. Rzucam przedmioty na pomost i podpływam, by pomóc jej z deską.
– Może wyjdziesz i zorientujesz się w sytuacji? – sugeruję.
Rozgląda się dookoła. Dwa pomosty dalej nadal pływa grupa ludzi. A kilka innych pirsów zajętych jest przez suszących się.
– Tak. W porządku. Dzięki.
Przyczepiam deskę do drabinki i pokazuję jej, by poszła pierwsza. Staram się nie gapić, gdy wychodzi z wody, kiwając głową w przód i w tył, okręcając włosy wokół dłoni i przerzucając je przez ramię. Ale cholera jasna, jest niezła. Same krągłości, biodra i długie nogi. Zaokrąglona w najbardziej kuszący sposób.
Spoglądam w niebo i mruczę „dziękuję”, wychodząc za nią na pomost.
Przeczesuje dłońmi włosy, a potem krzyżuje i rozprostowuje ramiona, jakby nie do końca wiedziała, co z nimi zrobić. A potem spuszcza wzrok na siebie. Rękoma wędruje do brzucha.
– Ja pierdolę. Spiekłam się! Jak mam się tego pozbyć? – Pośrodku tułowia widać bardzo wyraźny ślad po opalaniu w kształcie książki.
Przygryzam dolną wargę, próbując się nie roześmiać, ale jej mina jest bezcenna.
– Domyślam się, że w ten weekend nie założysz krótkich topów, co?
– Jestem za stara na krótkie topy. – Nasze spojrzenia się spotykają, a ona mnie taksuje. – Właśnie wciągnęłam cię do wody, prawda?
– I tak miałem zamiar popływać. – Zdejmuję ręcznik z oparcia fotela i podaję jej.
– Dać się wciągnąć do wody a dobrowolnie wskoczyć to nie to samo. – Zarzuca ręcznik na ramiona. – Przepraszam. Wydaje mi się, że się przedstawiłeś, ale nie zwróciłam uwagi, bo wpadłam w panikę. Mam nadzieję, że cię nie zraniłam. – Znów obrzuca mnie wzrokiem. – Nie wyglądasz na rannego, ale na kogoś, kto mógłby wyrządzić wiele szkód podczas walki.
Uśmiecham się.
– Mam to uznać za komplement?
Spuszcza głowę, ukrywając uśmiech.
– Jeśli chcesz, to czemu nie. – Zerka na mnie ponownie. – Wiesz, która jest godzina? Nie mam pojęcia, ile czasu dryfowałam.
– Kiedy ostatnio sprawdzałem, była prawie siedemnasta trzydzieści.
Robi wielkie oczy.
– O nie. Chyba nie mówisz poważnie.
Wyciągam rękę ze smartwatchem i stukam w jego tarczę, by się podświetliła.
– Jest siedemnasta trzydzieści osiem.
– Dryfuję od prawie sześciu godzin. Nie rozumiem, jak się tu znalazłam. Nie wiem nawet, po której stronie jeziora jestem.
Jezioro Perłowe jest znacznie mniejsze niż Jezioro Genewskie, ale to wciąż spory akwen do pokonania na desce.
– Jesteś po północnej stronie.
– Po północnej stronie? Raaany.
– Gdzie mieszkasz?
– W Zatoce Perłowej, na południe od jeziora.
– Chcesz zadzwonić do kogoś z mojego telefonu? Może do chłopaka? – Zdecydowanie szukam okazji.
– Co za subtelność. – Unosi brew i posyła mi zawadiacki uśmiech. – Nie mam chłopaka.
– To doskonała wiadomość. Nie mam dziewczyny, na wypadek gdybyś się zastanawiała. Mam na imię Maverick. – Wyciągam rękę.
Mruży oczy.
– Maverick? To pseudonim czy imię?
– Imię. I o dziwo, moi rodzice nie są hipisami.
– Czyżby twoja mama lubiła Top Gun*? – Wsuwa dłoń w moją rękę.
Patrzę, jak nasze ramiona pokrywają się gęsią skórką.
– W sumie tak, lubiła. Przynajmniej dopóki Tom Cruise tak jakby… nie wyszedł z mody. – Niechętnie wypuszczam jej rękę.
– Aha, w porządku. Jestem Clover. – Pochyla głowę i gdyby jej policzki nie były już zaróżowione od słońca, powiedziałbym, że się rumieni. – A moi rodzice byli totalnymi hipisami. Proszę, nie rób sobie żartów z czterolistnej koniczyny i łutu szczęścia*.
– Nawet bym o tym nie marzył, Clover bez chłopaka.
Uśmiechamy się do siebie przez chwilę. Jest zdecydowanie starsza. Może przed trzydziestką. Z powodu budowy ciała wyglądam na trochę więcej lat, niż mam w rzeczywistości, poza tym po całym dniu mam zarost na policzkach, w przeciwieństwie do mojego starszego brata Robbiego, któremu wciąż wystarczy, że się ogoli dwa razy w tygodniu.
– Chcesz wodę? Albo napój gazowany? Musisz być spragniona. – Otwieram lodówkę i grzebię w niej, ustawiając puszki na podłokietniku fotela.
– Woda byłaby cudowna. Dziękuję. – Wyciąga butelkę spomiędzy dwóch puszek napoju gazowanego, a następnie spogląda w stronę domku na wzgórzu za nami. – Och, łał. Wynajmujesz to miejsce?
– To dom mojej cioci i wujka.
– Łał. – Wydaje z siebie niski gwizd. – Kim oni są, gwiazdami filmowymi czy co? – Wzdryga się. – Przepraszam, to było niegrzeczne.
– Mój wujek jest byłym zawodnikiem NHL.
– O tak? Nad jeziorem mieszka ich sporo, prawda? – Wypija połowę butelki w trzech haustach.
– Najwidoczniej. Oglądasz hokej? – pytam.
Uśmiecha się do mnie z zakłopotaniem i spogląda na deski, gdzie leży jej książka, lekko mokra i wciąż w torbie.
– Jestem bardziej czytelniczką niż telewidzką.
Wtedy zdaję sobie sprawę, że okładka książki przedstawia faceta bez koszulki z kijem hokejowym w dłoni.
– Gram w hokeja – informuję ją.
W jej oczach pojawia się błysk.
– Zawodowo?
– Nie. W każdym razie jeszcze nie.
– Jesteś bardzo wysportowany. Hokeiści mają świetną wytrzymałość. – Patrzy na mnie. – Przynajmniej tak czytałam.
– Zgodziłbym się z tą oceną. – Kiwam głową w stronę foteli. – Chcesz usiąść? – „Na mojej twarzy?”
Spogląda na fotel, a potem na słońce, które powoli zbliża się do horyzontu.
– Pewnie. Jak najbardziej. Ale prawdopodobnie wiosłowanie zajmie mi trochę czasu, nim wrócę do siebie.
– Mogę cię zawieźć, jeśli sobie życzysz. Mam trucka. Możemy SUP-a włożyć z tyłu. – Przygryza dolną wargę.
– Miło, że proponujesz, ale należę do drużyny, która nie przyjmuje ofert podwózek od nieznajomych.
– Jako ktoś, kto ma młodszą siostrę, całkowicie rozumiem to podejście. Dziś wieczorem jest impreza na plaży. Może tam się zobaczymy?
– Tak. Może. Chybabym chciała. – Upija kolejny duży łyk wody. – Powinnam już iść.
– Trzymaj. – Podaję jej moją koszulkę. – Weź. Dzięki temu nie zamienisz się w buraka.
– Jesteś pewien? Nie będziesz jej potrzebować?
– Niee, tak jest mi dobrze. – Przesuwam dłonią po klatce piersiowej.
– Nie zamierzam tego kwestionować. – Wciąga mój tiszert przez głowę. Jest tak długi, że sięga jej do połowy ud. Zawiązuje węzeł z boku, prawdopodobnie po to, by nie skończyć z kolejnym brzydkim śladem po opalaniu.
Pomagam jej wejść z powrotem na deskę i pozwalam odpłynąć, mając nadzieję, że znów się spotkamy.
I nie rozczarowuję się, bo kilka godzin później wpadam na nią na plaży. Kody zrezygnował z imprezy, a BJ jest już obiektem zalotów, więc korzystam z okazji.
– Chcesz usiąść na molo, z dala od hałasu? – Płonie ogromne ognisko, ale przy nim jest głośno i gwarno. Molo jest za to ciche i spokojne.
– Brzmi dobrze. – Upija łyk z kubka turystycznego; innego niż butelka, którą miała wcześniej.
Stukam się z nią moją butelką z wodą.
– Co masz w środku?
– Gorącą czekoladę z przyprawami, a ty? – Zrównuje ze mną krok.
– Samą wodę. Mam wczesny trening, a niewielki ze mnie pożytek na kacu.
– To bardzo odpowiedzialne z twojej strony. – Dochodzimy do końca mola i siadamy na jednej z ławek. – Często chodzisz na plażowe imprezy?
Opieram rękę z tyłu ławki.
– To nie jest tak naprawdę moja bajka. A ty?
– Moja też nie. Przyszłam tylko ze względu na ciebie. – Spogląda na mnie kątem oka, popijając gorącą czekoladę.
– Ja też przyszedłem z twojego powodu.
Uśmiecha się, skupiając wzrok na księżycu wiszącym ciężko na niebie.
– Skoro nie lubisz imprez na plaży, to co lubisz?
– Hokej jest jedną z najważniejszych rzeczy, ale kiedy nie jestem na lodowisku, lubię to. – Wskazuję na jezioro, księżyc odbija się w jego tafli. – Oraz scrabble i origami.
– Origami? – Przechyla głowę, jakby próbowała odgadnąć, czy żartuję, czy mówię poważnie.
– Tak, to uspokaja, a ja nie radzę sobie dobrze z bezruchem, więc pomaga mi to zająć czymś ręce i głowę.
Przesuwa się tak, że patrzy prosto na mnie.
– Jesteś interesującym facetem, Maverick.
– Cieszę się, że tak myślisz. – Zmieniam pozycję, a kiedy to robię, ona wyciąga rękę i strzepuje coś z mojego ramienia. Niewinny flirt, który świadczy o tym, że czuje się w mojej obecności komfortowo. To dobrze. – A teraz powiedz mi, co wolałabyś robić, skoro imprezy na plaży też nie są w twoim stylu?
Kolejne kilka godzin spędzamy na rozmowie. Ale kiedy wiatr wiejący od wody staje się chłodny, a Clover obejmuje się ramionami, sugeruję, żebyśmy wstali.
Bawi się paskiem torebki.
– Chcesz iść do mnie?
– Nie martwisz się już zagrożeniem ze strony nieznajomych? – pytam.
Kręci głową.
– Już nie, skoro miałam okazję z tobą pogadać. Tylko powiem koleżance, że ktoś mnie odwiezie do domu.
Czekam, aż załatwi sprawę z grupką ludzi, zanim zejdziemy z plaży i pokonamy krótki dystans do mojego samochodu.
Już w środku, Clover daje mi wskazówki, jak dotrzeć do jej mieszkania.
– Wynajmujesz czy... – nie kończę zdania, chcąc podtrzymać rozmowę.
– Mieszkali tu moi rodzice – mówi. – Ale przenieśli się na Florydę kilka lat temu. Chcieli być jak ptaki odlatujące na zimę do ciepłych krajów, ale potem zdecydowali się tam zostać, więc teraz jest mój. To mały domek letni z dwiema sypialniami. W niczym nie przypomina miejsc po północnej stronie Jeziora Perłowego.
– Bardziej przypominają wille nad jeziorem niż prawdziwe domki wakacyjne. Ja raczej preferuję mniejsze domy po południowej stronie, gdzie mieszkają wszyscy miejscowi.
– Ja też, jest tam trochę mniej... pretensjonalnie.
Kilka minut później wjeżdżam na podjazd i parkuję samochód obok ciemnoniebieskiego priusa. Domek jest dokładnie taki, jakiego się spodziewałem: uroczy, słodki, i jakby z bajki. Ma mały, zadaszony ganek z dwoma fotelami po prawej stronie. Wiszące kosze z kwiatami zdobią wejście.
– To w stu procentach odzwierciedla ciebie, prawda? – Pasuje do kobiety, którą poznałem na molo.
Uśmiecha się i ponownie schyla głowę.
– Naprawdę tak jest. Spędziłam tu dużo czasu tego lata.
– Szkoda, że spotykamy się po raz pierwszy. – Czuję, że powinienem dać jej szansę wyjścia z tej sytuacji na wypadek, gdyby się rozmyśliła. – Na pewno chcesz, żebym wszedł?
Kiwa głową.
– Tak, jestem pewna.
– Dobra. – Wyłączam silnik i otwieramy drzwi w tym samym czasie.
Zderzam się z nią przy masce i idę za nią przez podjazd do frontowych schodów. Otwiera drzwi i zaprasza mnie do środka, zamykając je za sobą i przekręcając zamek.
Obrzucam wzrokiem niewielką przestrzeń. Jest idealna – taka, w której od razu człowiek czuje się jak w domu.
– Świetna miejscówka.
– Lubię ją. – Rzuca klucze na blat i obraca się twarzą do mnie. – Chcesz zobaczyć moją sypialnię? – I znowu, gdyby jej policzki nie były już zaróżowione od słońca, jestem przekonany, że spłonęłaby rumieńcem.
– Od razu do rzeczy. Podoba mi się. Clover, czy ty chcesz mi pokazać swoją sypialnię?
Unosi brew.
– Będziesz odpowiadał na każde pytanie pytaniem?
– Tylko na te, które moim zdaniem wymagają weryfikacji i potwierdzenia. – Moje ciało już reaguje na pomysł zobaczenia jej sypialni – i zaciągnięcia do łóżka – ale po kolei. Po zdjęciu ubrań może uznać, że nie jest mną tak zainteresowana, jak myślała.
– Może zanim pokażesz mi resztę domu, nasze usta mogłyby się sobie przedstawić? – Stukam w swoje. – Zaledwie lekka rozgrzewka. Żeby przekonać się, czy przeskoczy między nami iskra, co wydaje mi się możliwe.
Przygryza z uśmiechem dolną wargę i robi krok w moją stronę. Opiera ciepłe dłonie o moją klatkę piersiową i gładzi mnie po ramionach. Kładę dłoń na jej talii i pochylam głowę, ale czekam, aż pierwsza wykona ruch. Staje na palcach i muska wargami moje. Potem powtarza manewr, tym razem zatrzymując się na kilka sekund, zanim zacznie przesuwać językiem wzdłuż moich ust. Rozchylam wargi.
Wkłada palce w moje włosy na karku. Są dłuższe, niż powinny, ale tego lata miałem za dużego lenia, by się tym przejmować. Wydaje niski, gardłowy dźwięk, a jej miękkie ciało przyciska się do mojego, gdy nasze języki spotykają się i splątują.
Ciepło przepływa mi przez żyły, a elektryfikujące pożądanie wzdłuż kręgosłupa, pobudzony członek rozpycha się za rozporkiem dżinsów. Nie wiem, jak długo tak stoimy, całując się, ale kiedy w końcu nabieramy powietrza w płuca, oboje dyszymy, a ja mam megawzwód.
– Koniecznie chcę ci pokazać moją sypialnię – mówi bez tchu Clover.
– Dobra. – Nie wyjdę poza jednowyrazowe odpowiedzi, skoro połowa krwi w moim ciele przekierowała się do mojej mniej rozwiniętej głowy.
Splata palce z moimi, a ja idę za nią przez salon, przyglądając się płytkom na planszy do scrabble, a potem już jesteśmy w jej sypialni. Jest kobieca i ładna, wszystko w delikatnych odcieniach żółci i kremu, z akcentami żywej zieleni. Na szafce nocnej leży kilka książek i magazynów, w tym stary egzemplarz „Psychology Today”.
Nie mam zbyt wiele czasu, by zapoznać się z otoczeniem, ponieważ Clover prowadzi mnie do łóżka i obraca tak, że łydkami uderzam o ramę. Zdejmuje bluzkę przez głowę i rzuca ją na podłogę.
Przygryzam wargę, by stłumić uśmiech, gdy spogląda na swój brzuch, próbując zakryć zarys w kształcie książki.
– Bez tego czułabym się o wiele seksowniej.
– Jesteś tak samo seksowna z książkową opalenizną jak i bez niej – zapewniam ją.
Przewraca oczami, ale walczy, żeby się nie roześmiać.
– Nie bój nic, Clover. Ostatnią rzeczą, o którą się martwię, są twoje ślady po opaleniźnie. – Siadam na krawędzi łóżka i rozchylam nogi, zachęcając ją, by stanęła między nimi.
Wchodzi w pustą przestrzeń i ściąga mi koszulkę przez głowę, rzucając ją na podłogę, zanim znowu wsunie ręce w moje włosy.
– Boże, jesteś piękny – szepcze.
– Ty też. – Przesuwam opuszkami palców po jej boku i kładę dłoń na jej biodrze.
Sięga za siebie i rozpina stanik. Jęczę, gdy ramiączka zsuwają się z jej ramion, odsłaniając sterczące sutki i jędrne piersi.
Zaciskam palce na jej biodrze.
– Naprawdę chciałbym cię dotknąć.
Na jej pełne usta powoli wpełza uśmiech.
– Ja też bym chciała.
Delikatnie muskam opuszkami palców jej prawą pierś, wodzę okrężnymi ruchami po sutku, obserwując, jak bardziej się napręża, a potem pochylam się, biorąc napiętą skórę między wargi, ssąc delikatnie.
Siada mi na kolanach, a kiedy jej palce muskają klamrę mojego paska, przerywam.
– Żeby było jasne, nie mam żadnych oczekiwań, więc jeśli w którymś momencie będziesz chciała przestać, powiedz mi o tym, a przystopujemy, w porządku?
– Jasne. – Kiwa głową.
Kiedy sięga do guzika moich spodni, z powrotem siadam na łóżku i przekręcam nasze ciała.
– Czy mogę skupić się na tym, aby przez chwilę było ci dobrze?
– Już sprawiasz, że jest mi dobrze.
– Celuję w orgazmicznie dobrze. – Całuję ją od zagłębienia między piersiami i w dół brzucha. – Nie masz nic przeciwko temu, żebym je zdjął? – Szarpię za szlufkę jej dżinsów.
– Nie. Absolutnie nie.
Klękam i rozpinam guzik, a następnie sunę suwakiem w dół.
– To jak rozpakowywanie wczesnego prezentu urodzinowego.
Śmieje się, trochę brakuje jej tchu.
– Ile masz lat? Czekaj. Nie mów mi. Dwadzieścia kilka? A może mniej? Ale na pewno jesteś po dwudziestce. Musisz być. To jedyny sposób, by mieć takie ciało. Lata ćwiczeń.
– Chcesz, żebym odpowiedział, czy nie? – Całuję ją pod pępkiem i ściągam jej spodnie, rzucając je obok łóżka.
– Tak. Nie. Tak. – Wyplątuje się z majtek, które dołączają do reszty ubrań na podłodze. – Nie musi być konkretnie. Ale masz dwadzieścia kilka, prawda?
– Tak, mam dwadzieścia kilka lat. – Składam kolejny pocałunek poniżej jej pępka i rozciągam się między jej udami.
– Okej, to dobrze. – Palce stóp opiera po bokach mojego ciała. – Jesteś szczery?
– Nie kłamałbym. Poczucie winy nie robi żadnej ze stron nic dobrego. – Odwracam głowę w prawo i całuję wewnętrzną stronę jej uda, lekko ssąc skórę.
– Drażnisz się ze mną – jęczy.
– Po prostu buduję napięcie. – Przeciągam językiem po jej ciele, a ona wygina się na łóżku.
– O kurwa, tak, proszę. – Rozchyla nogi i chwyta mnie za włosy na czubku głowy.
Ustami doprowadzam ją do orgazmu, a potem po raz drugi palcami, bo obserwowanie, jak dochodzi, jest cholernie uzależniające. Jest wspaniała i seksowna, a to daje o wiele więcej satysfakcji, niż kiedy jestem z kimś w podobnym wieku, kiedy wszystko jest niepewne, a partnerki martwią się utratą kontroli.
Gdy tylko Clover odzyskuje władzę nad kończynami, opiera się o moje ramiona. Przewracam się na plecy, a ona siada na mnie okrakiem. Nasze wygłodniałe usta łączą się w pocałunku, jej długie włosy łaskoczą mi skórę. Odsuwa się i kładzie dłonie na mojej klatce piersiowej.
– Tak się cieszę, że dziś po południu zasnęłam i dopłynęłam do twojego pomostu.
Śmieję się.
– Ja też. A już myślałem, że dzisiejszy wieczór będzie kolejną nudną imprezą na plaży.
Odsuwa się i nagle lekkość chwili znika. Mój niepokój przyćmiewa jej ekscytację, gdy rozpina guzik moich dżinsów. Wyślizguję się z nich i rzucam je na podłogę, zostając w czarnych bokserkach. Clover ciągnie za gumkę i odsłania członka we wzwodzie.
Na kilka sekund zapada oszałamiająca cisza. Mina Clover mówi wszystko.
To lepsze niż nerwowy śmiech, który czasami wzbudzam lub, co gorsza, kręcenie głową z rozdziawioną gębą albo „nie ma opcji, żeby się zmieścił”.
Nie miało znaczenia, jak bardzo mój tata wbijał mi do głowy, że lubrykant na zawsze będzie moim najlepszym przyjacielem, jeśli chodzi o seks, to i tak nigdy w pełni nie przygotował mnie na realia wynikające z faktu szczodrego obdarzenia przez naturę.
Mój fiut nie jest przeciętny, pasujący wszystkim.
Jest bardziej w stylu „może-być-niekomfortowo-nawet-z-grą-wstępną”.
– O rany. – Oczy jej błyszczą. – Omójboże. – Przesuwa spojrzenie z mojej twarzy na penisa, który teraz spoczywa na moim brzuchu.
Mówię pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy.
– Mam lubrykant.
Unosi brwi i kiwa powoli głową.
– Tak. Tak, bez dwóch zdań.
– Ale nie musimy uprawiać seksu.
Obejmuje palcami nasadę penisa.
– Teraz rozumiem uwagę poświęconą grze wstępnej i dlaczego próbowałeś włożyć całą dłoń do mojej pochwy – zamyśla się.
– Gra wstępna to najlepsza część seksu – dopowiadam. – I niezbędna.
– Rozumiem twój punkt widzenia. – Przesuwa się do przodu, przyciskając członek do brzucha. Czubek sięga ponad centymetr nad jej pępek. – Mam nadzieję, że masz prezerwatywy, bo nie sądzę, że te, które ja mam, będą... pasować. Zdecydowanie zawyżasz średnią.
– Mam kilka w portfelu.
Leży na łóżku obok nas. Otwieram go i podaję jej jedną, wyciągając również małe opakowanie żelu. Wyrywa mi folijkę z palców, rozrywa ją i nakłada gumę na całą długość penisa, podczas gdy ja otwieram lubrykant i wyciskam trochę na czubek.
– Po prostu rób to powoli – ostrzegam ją, gdy opiera dłoń na moim ramieniu i ustawia się nad moim kutasem.
– Nie wydaje mi się, żeby był inny sposób na wchłonięcie ciebie – mruczy, gdy czubek znika w jej wnętrzu. Przerywa.
Ze wzrokiem skupionym na miejscu styku naszych ciał kontynuuje powolne ruchy biodrami, aż jej pośladki zetkną się z moimi udami. Przesuwa palcami obok pępka, schodząc niżej, by prześlizgnąć się po łechtaczce i zatrzymać u nasady członka.
– To, jak mnie wypełniasz, prawie że zakrawa na nieprzyzwoitość.
– Po prostu powiedz mi, jeśli czujesz się niekomfortowo.
– Nie, ale jeśli to się zmieni, dam ci znać. – Podnosi się kilka centymetrów, otwiera usta, a głowa odchyla się jej do tyłu, kiedy opada. Trzymam ją za biodra, pomagając znaleźć rytm.
Namawia mnie, bym podniósł ręce, i przyciska swoje do moich, dłoń do dłoni. Splata nasze palce, naciskając na nie, gdy dąży do spełnienia. Jej rytm słabnie na chwilę, zanim znów zaczyna się poruszać, długimi, powolnymi ruchami, które i mnie doprowadzają do orgazmu. Co za cholerna rozkosz.
– Chcesz zostać na noc, żebyśmy mogli to powtórzyć? – Przyciska usta do moich.
– Zdecydo-kurwa-wanie.
Robimy coś do jedzenia, a potem znów uprawiamy seks w kuchni. Bierzemy prysznic i całujemy się. Budzimy się w środku nocy na trzecią rundę. Próbujemy czwartej z jej prezerwatywami, ale zamiast tego kończymy na pozycji sześćdziesiąt dziewięć.
O szóstej rano rozlega się dźwięk budzika, sygnalizując trening łyżwiarski. Clover śpi obok mnie. Przez chwilę zastanawiam się, czy jej nie obudzić, by się pożegnać, albo czy nie zostawić numeru telefonu, ale to oczywiste, że jest kilka lat starsza ode mnie – w najlepszym sensie – i nie chcę, by było to dla niej niezręczne. Poza tym wkrótce wracam na studia, a ona ma swoje życie.
Zamiast tego kreślę kilka słów na kartce papieru, składam ją w żurawia origami i zostawiam na nocnej szafce. Wychodzę z jej życia dwanaście godzin po tym, jak wszedłem. Może następnego lata, kiedy będę na ścieżce profesjonalnej kariery hokejowej, ponownie się spotkamy. Bez względu na to, czy tak się stanie, mam teraz słodkie wspomnienie związane z tym miejscem.
* Maverick to główny bohater filmu akcji Top Gun z Tomem Cruise’em w roli głównej.
* Ang. clover – koniczyna.2
PRZEZ CHWILĘ BYŁO DOBRZE
Clover
Pięć tygodni później
Budzi mnie dźwięk rozbrajanego alarmu domowego. Zrywam się z łóżka, oddech więźnie mi w gardle. Powidoki snu powoli się rozmywają. Śnię to samo od ponad miesiąca – przypomina bardziej wspomnienie niż sen. Policzki mnie pieką, a każdy mięsień poniżej pasa napina się. Mój letni romans nie chce zostać w Zatoce Perłowej. Przyjechał tu za mną, do Chicago, i każdej nocy mam ten sam sen, w którym zamiast pustej poduszki i papierowego żurawia budzę się z nim obok.
– Pora wstać, bekonu i jajec wypatrywać! – woła z końca korytarza moja najlepsza przyjaciółka, Sophia. Mieszka na piętrze bliźniaka, ja na dole. Miałam szczęście, że lokator, który wcześniej zajmował ten lokal, wyprowadził się na początku sierpnia, dając mi możliwość przejęcia najmu i ponownego zamieszkania blisko najlepszej kumpelki.
– Daj mi minutkę! – odkrzykuję i zwlekam się z łóżka, ze smutkiem porzucając sen, ale podekscytowana tym, jak będzie wyglądać pozostała część mojego dnia. Zakładam szlafrok i idę korytarzem do kuchni.
Sophia już wyciąga talerze z szafki.
– Kłamałam co do bekonu i jajek. Na śniadanie mamy muffinki. I wcale nie są zdrowe. Są pełne masła, cukru i jagód – mówi.
– Brzmi dokładnie jak to, czego potrzebuję we wtorkowy poranek, a jagody są zdrowe. – Podchodzę do ekspresu do kawy, który uruchamia się o szóstej trzydzieści, więc czeka na nas pełny, świeżo zaparzony dzbanek.
Jeszcze w lipcu zaproponowano mi niesamowitą pracę na uczelni, na której pracuje Sophia – roczny kontrakt na prowadzenie zajęć z angielskiego i semantyki dla dwóch klas pierwszoroczniaków – i nie mogłam odmówić. Chociaż nie miałam w planach prowadzenia wykładów na poziomie uniwersytetu w pełnym wymiarze godzin, to wynagrodzenie było zbyt dobre, by odmówić. Świetnie będzie się to też prezentowało w moim CV.
W zeszłym tygodniu sprawy potoczyły się jeszcze lepiej, gdy zaoferowano mi możliwość przejęcia prowadzenia seminarium z kreatywnego pisania od profesora, który musiał wziąć zwolnienie z powodu operacji pleców. Nie będzie go przynajmniej do końca pierwszego semestru, jeśli nie przez cały rok. Przekazał program kursu, a dziś ja przejmuję wykłady.
Do tej pory prowadziłam zajęcia jako wykładowczyni kontraktowa i pisałam dla kilku wydawnictw internetowych. Starczało na rachunki, ale już nie na oszczędności. Roczna posada na prestiżowym uniwersytecie zdecydowanie bardziej się opłaca. A dodatkowe seminarium nie tylko zwiększy moje dochody, ale to jak wisienka na torcie tego całego doświadczenia.
Napełniam dwie filiżanki, czując, jak wibruje mi na biodrze telefon. Na razie to ignoruję. Wiem, kto dzwoni.
– Jak się dziś rano czujesz? Podekscytowana? Zdenerwowana? – pyta Sophia, gdy stawiam przed nią kawę i siadam po drugiej stronie stołu.
– Chyba jedno i drugie. Mam przeczucie, że dzisiejsze wieczorne zajęcia będą świetną zabawą. Wszystkie te młode umysły uczące się, jak tworzyć światy. To niesamowite.
Zajęcia z angielskiego na poziomie podstawowym są w porządku, ale klasy są ogromne, a materiał dość ogólny. Seminarium dla drugiego roku jest o wiele bardziej kameralne, a tematyka inspirująca. I powinno być na nim pełno bystrych umysłów.
– Cieszę się, że jesteś podekscytowana. – Sophia oddziela górną część ciastka od dolnej i mimo że jest pełna masła i jagód, nakłada na obie połówki jeszcze więcej masła.
– A ty? Jak studenci radzą sobie teraz, skoro skończył się miesiąc miodowy? – pytam.
– Coraz więcej dzieciaków zaczyna odczuwać presję, zwłaszcza że zbliżają się egzaminy semestralne i upłynął termin rezygnacji z kursu. W zeszłym tygodniu daliśmy znać, że powstała grupa zarządzania stresem i już jest pełna, z listą oczekujących.
– Och, łał, można dodać drugą turę?
Sophia jest doradczynią, która zajmuje się głównie studentami walczącymi z wymaganiami uniwersyteckimi.
Kiwa głową.
– Myślę, że uda nam się uzyskać na to zgodę.
Mój telefon znowu brzęczy, więc wyjmuję go ze szlafroka. Mam już kilka wiadomości, na które od zeszłej nocy nie odpowiedziałam. W końcu patrzę na nie i jęczę, ponieważ oprócz wiadomości od matki, która życzy mi dzisiaj powodzenia na seminarium i potwierdza, że zadzwoni do mnie w tygodniu, jest też jedna od mojego byłego męża. Który byłby eksmężem, gdyby podpisał papiery rozwodowe, doręczone mu w sierpniu, co, nawiasem mówiąc, ładnie zbiegło się w czasie z moim późnoletnim romansem. Liczba wiadomości bez odpowiedzi wynosi już sześć.
Nieoficjalnie jesteśmy z Gabrielem od roku w separacji, czyli dłużej, niż trwało nasze małżeństwo. Po tym, jak poszliśmy do ołtarza, charyzmatyczny mężczyzna, którego poznałam, zmienił się. A kiedy bez ostrzeżenia przeprowadził nas na drugi koniec kraju, wyrywając mnie z mojej sieci wsparcia, zbuntowałam się. Cóż, spakowałam torbę i wyjechałam. Przez prawie dwanaście miesięcy byłam nie do namierzenia. Tylko moi rodzice i Sophia wiedzieli, gdzie jestem i jak mnie znaleźć.
Nie mogłam jednak zostać żoną Gabriela na zawsze. W ogóle nie chciałam być jego żoną. Więc skontaktowałam się z prawniczką, dokumenty rozwodowe zostały przygotowane i doręczone w zeszłym miesiącu. Oczywiście teraz, gdy Gabriel znów ma ze mną kontakt, chce się pogodzić.
Co jest niedorzeczne. Nie ma czego godzić.
– Chcesz, żebym na nie spojrzała? – pyta Sophia, najwyraźniej widząc mój niepokój i frustrację.
Pokazuję jej, żeby tak zrobiła.
Chwyta telefon i przykłada go do mojej buzi, aktywując funkcję rozpoznawania twarzy.
Jesteśmy bliżej niż siostry. Zna moje hasło do konta bankowego. Czasami zbyt nerwowo reaguję na wiadomości od Gabriela, zwłaszcza tak wcześnie rano.
Przeciąga palcem, rozchyla usta, gdy czyta wiadomość.
– Och, na litość boską.
– Co znowu? Czy ja w ogóle chcę to wiedzieć? – Czuję, jak ulatuje ze mnie powietrze, co jest fatalnym sposobem na rozpoczęcie dnia, który miał być pełen wrażeń.
– Chce ponownej wyceny domku nad Jeziorem Perłowym. Uważa, że jego wartość jest zaniżona. Chce też wiedzieć, czy zastanowiłaś się nad wspólną wizytą u terapeuty. Wydaje się mu właściwym naciskanie na „powrót do siebie” przy jednoczesnej próbie wydojenia z ciebie więcej kasy.
– Och, niech się wali. Oczywiście, że chce ponownej wyceny. – Krzyżuję ramiona, tętno mi przyspiesza. Włoski na ramionach stają dęba, a impuls energii przesuwa się w górę kręgosłupa i owija wokół gardła, tworząc fantomowy ucisk. Bardzo przyzwyczaiłam się do tego uczucia, gdy miałam do czynienia z Gabrielem. – Pojechał tam tylko raz, kiedy byliśmy małżeństwem, a teraz chce mi uniemożliwić zatrzymanie domku. Chcę, by podpisał papiery, żebym mogła ruszyć dalej ze swoim życiem.
Rodzice przekazali mi akt własności po tym, jak wyszłam za Gabriela, niejako w prezencie ślubnym. Niestety zamiast zapisać dom tylko na moje nazwisko, dodali również jego.
Gabriel nigdy nie interesował się domkiem, dopóki nie powiedziałam mu, że chcę się rozwieść. Wtedy zdał sobie sprawę, że ma dla mnie jakąś wartość i nie jest to wartość tylko sentymentalna. Nie zamierzam rezygnować, ale moja sytuacja finansowa nie pozwala mi wykupić jego części. Chociaż seminarium pomaga, to nie pokrywa kosztów połowy nieruchomości.
– Naprawdę myślisz, że on chce się pogodzić? – pyta łagodnie Sophia.
Przychodzi kolejna wiadomość.
– Co jeszcze dodał do listy? – warczę, momentalnie czując się źle, ponieważ Sophia nie zasługuje na mój gniew.
– Pisze, że regularnie rozmawia z terapeutą. I że teraz widzi, dlaczego wam nie wyszło. I że to jego wina, że czułaś się zmuszona do ucieczki i ukrywania się. To są jego dokładne słowa.
– Bałam się, że zamknie mnie w piwnicy i będzie przetrzymywać jak zwierzątko! – Przeczesuję dłonią włosy, kiwając głową. Nie cierpię, że nadal próbuje mnie kontrolować. Teraz przynajmniej jego motywy są dla mnie jasne, bo nie były, kiedy byliśmy małżeństwem. – Przepraszam. Może powinnam zajrzeć później, kiedy skończę uczyć. Nie muszę zaczynać dnia w złym nastroju, a ty nie potrzebujesz, żebym się na tobie wyładowywała.
Sophia uśmiecha się do mnie ze współczuciem.
– Nie ma sprawy. Rozumiem twoją frustrację. Przez rok idziesz do przodu, a on cały czas gryzie się tym, że wyrwałaś się z jego szponów. Jest dobry w manipulacje.
– Mam nadzieję, że podda się prędzej niż później, bo rachunki za prawnika pochłoną moją pensję – biadolę.
– Wiem, że teraz jest marnie, ale przynajmniej na koniec będziesz wolna.
– Muszę być cierpliwa i nie reagować. Ale to trudne, zwłaszcza że celowo porusza moją czułą strunę. – To jasne, że taką ma intencję. Próbuje wykorzystać to, co jest dla mnie ważne, by wynegocjować kolejną szansę.
– Chcesz, żebym odpowiedziała za ciebie?
Zaprzeczam ruchem głowy.
– Zostaw to na razie, zajmę się tym wieczorem. Teraz, gdy znów zwróciłam na niego uwagę, chce jej cały czas, jak zawsze. – Czy to zachowanie pasywno-agresywne z mojej strony? Oczywiście. Ale on zręcznie manipuluje innymi.
– Dobrze. – Sprawdza, która jest godzina. – Muszę się przygotować do pracy.
– Ja też. Będę w domu późno, bo seminarium kończy się o dwudziestej drugiej, ale zamelduję się u ciebie po powrocie.
– Brzmi dobrze. – Sophia całuje mnie w policzek i kieruje się do frontowych drzwi, zamykając je za sobą, podczas gdy ja idę korytarzem do łazienki, by przyszykować się do pracy.
Moje zajęcia z angielskiego na poziomie podstawowym zaczynają się o dziewiątej. Ogromna liczba studentów była na początku nieco onieśmielająca – w grupie jest trzysta osób – ale już się przyzwyczaiłam do morza głów. Mam również asystenta, który pomaga mi oceniać prace.
Po zajęciach popołudnie spędzam w gabinecie, przeglądając notatki z wykładów przed wieczornym seminarium z kreatywnego pisania. Jest dla znacznie mniejszej grupy, tylko dla czterdziestu studentów. A zajęcia trwają trzy godziny. Trochę się denerwuję, przejmując obowiązki tak doświadczonego profesora, ale mam wykształcenie biblioteczne i specjalizację z kreatywnego pisania, więc sobie poradzę.
O osiemnastej trzydzieści zamykam biuro i udaję się na seminarium. Pojawiam się piętnaście minut wcześniej i zastaję już garstkę studentów czekających przy drzwiach. Poinformowano ich o zmianie, ale i tak witają mnie zaciekawione spojrzenia.
Wpuszczam ich, a oni szepczą powitania, zajmując swoje miejsca i ustawiając tablety, laptopy i zeszyty na pulpitach.
Kiedy wybija dziewiętnasta, przedstawiam się i wyjaśniam, że zastąpię profesora Connelly’ego. Odpowiadam na kilka pytań i zapewniam studentów, że wszystko z nim w porządku. Przyniosłam też kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia, by ją podpisali. Podaję ją studentowi siedzącemu naprzeciwko mnie, a następnie wyciągam listę obecności i zaczynam odczytywać nazwiska.
Drzwi się otwierają, kiedy jestem w połowie, i wchodzi mężczyzna. Zdarzyło mi się to wcześniej na zajęciach z angielskiego, ale w klasie liczącej trzystu uczniów łatwiej jest wślizgnąć się tylnymi drzwiami i po cichu zająć miejsce. Spodziewam się, że on zrobi tak samo. Tyle że jego telefon zaczyna dzwonić. I nie jest to normalny dzwonek. To piosenka rozbrzmiewająca w pomieszczeniu na pełnej petardzie.
– Kurwa. Cholera. – Stoi na środku sali, odwrócony tyłem do klasy, wszyscy studenci wpatrują się w niego z przerażeniem w oczach.
Grzebie w kieszeni i wyciąga obrazoburcze urządzenie w chwili, gdy Justin Bieber śpiewa „I’m so fucking lonely” przed całą klasą. Zamiast wyciszyć, odbiera telefon – przez głośnik.
Męski głos, który brzmi jak wściekły ojciec, zaczyna krzyczeć.
– Dlaczego, do cholery, dzwonią do mnie, że spóźniłeś się na trening, jesteś…
Odwraca się, wodząc wzrokiem po klasie i zauważając przerażone spojrzenia. Ma na sobie czapkę z daszkiem, a światła nad głową rzucają mu cień na twarz.
– Ja pierdolę – mruczy. – Cześć, tato, jestem w środku zajęć. Oddzwonię później – mówi szybko, więc wszystko brzmi dość chaotycznie. Następnie siada za najbliższym pustym pulpitem, uderzając w niego łokciem. Jęczy.
Posyłam mu spojrzenie, które – mam nadzieję – pokazuje moją dezaprobatę.
– Skończył pan? – Jestem gotowa go dojechać, ale podnosi rękę, strącając czapkę z głowy.
– Przepraszam, panie profesorze. Chyba jestem w złej sali. – Rozgląda się po pomieszczeniu. – A może nie?
– Profesor Connelly przechodzi operację pleców. Profesor Sweet przejmuje prowadzenie zajęć – odzywa się student siedzący obok.
– O cholera. – Jego żywe zielone oczy, otoczone orzechową obwódką, lustrują moje.
Całe powietrze, jakie mam w płucach, wylatuje ze świstem. Pomieszczenie przekrzywia się i nagle kręci mi się w głowie. Od razu wiem, że mnie rozpoznaje, a cisza w klasie jest ogłuszająca. Na szczęście wypełnia ją, tłumacząc się:
– Przepraszam za telefon. I za spóźnienie. Trener zatrzymał mnie po treningu, a ojciec się czepia, bo miałem zły mecz. Tak mi przykro, Cl… – Łączy dłonie przed sobą i zagryza wargi.
– Niech to się nie powtórzy.
Mam wrażenie, że zasycha mi w gardle, a reszta mnie czuje się odłączona od ciała. Ponieważ ten student siedzący na moich zajęciach z drugim rokiem to mój letni romans.
Moja przygoda na jeden raz, która zostawiła po sobie żurawia origami i wiele wspomnień, które chciałabym teraz wymazać.
Niech to szlag.