- W empik go
Bitwa warszawska. Jak Polska zatrzymała bolszewików - ebook
Bitwa warszawska. Jak Polska zatrzymała bolszewików - ebook
W stulecie bitwy warszawskiej – największego polskiego zwycięstwa w XX wieku – przedstawiamy sierpień 1920 roku oczami świadków. Mówią tu wielcy gracze ówczesnej polityki (również międzynarodowej), wojskowi z obu stron konfliktu: generałowie, oficerowie i zwykli, szeregowi żołnierze, a także mieszkańcy Warszawy, chłopi z podwarszawskich wsi. Ich wspomnienia, listy czy notowane na bieżąco dzienniki pokazują nam wojnę z tej najbliższej perspektywy – człowieka, który wpadł w sam środek wiru bitewnego.
W książce znajdują się również wkładki ze zdjęciami i plakatami z 1920 roku.
Kazimierz Wierzyński, poeta, jako świadek tamtych wydarzeń:
„Rok 1920 wydaje mi się najburzliwszym w dziejach Polski, powstałej po I wojnie światowej, a może w ogóle w naszej historii. Rok zwycięstw i klęsk wojskowych, rok wzniesień i załamań wewnętrznych, rok śmiałych poczynań politycznych i rozwianych nadziei, które z nimi się wiązały, rok niezliczonych wstrząsów i ostatecznego triumfu”.
gen. Władysław Sikorski, dowódca 5 Armii:
„Tuchaczewski, pijany powodzeniem, nie liczył się z potęgującymi się wciąż po jego stronie trudnościami […]. Żyjąc zaś prawie wyłącznie z zasobów kraju i nie napotykając na głównej osi swojego marszu na poważniejszy opór, pędził naprzód bez względu na to, że przestrzeń, którą zdawał się pokonywać, nie była pusta. […] Jego pewność siebie nie znała w owe czasy granic”.
Naczelny Wódz Józef Piłsudski:
„Zastanowić musi każdego dziwna, nieoczekiwana i tak nagła zmiana ról obu stron walczących. Zwyciężony zostaje zwycięzcą, zwycięzca zwyciężonym – w jakieś parę dni. […] Teraz ja miałem swój rewanż i swój triumf.
Nie marnego kontredansa, lecz wściekłego galopa rżnęła muzyka wojny! Nie dzień z dniem się rozmijał, lecz godzina z godziną! Kalejdoskop, w takt wściekłego galopu zakręcony, nie pozwalał nikomu z dowodzących po stronie sowieckiej zatrzymać się na żadnej z tańczących figur. Pękały one w jednej chwili, podsuwając pod przerażone oczy całkiem nowe postacie i nowe sytuacje, które przerastały całkowicie wszelkie przypuszczenia i czynione plany i zamiary”.
Spis treści
Wprowadzenie
Agnieszka Knyt
NAWAŁA
MOBILIZACJA
BITWA
NA TYŁACH
ZWYCIĘSTWO
PO BITWIE
Spis źródeł
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65979-97-1 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zwycięstwo pod Warszawą w sierpniu 1920 było ogromnym sukcesem całej Polski: wojska, władz cywilnych, społeczeństwa. Sukcesem – dzięki zatrzymaniu przez Polaków pochodu ideologii bolszewickiej, która miała zalać Europę – liczącym się też na arenie międzynarodowej, co umożliwiło Rzeczpospolitej prowadzenie przez wiele lat polityki niezależnej od woli wielkich mocarstw.
Jesienią 1918 roku ziemie ukraińskie i białoruskie, z których po zawarciu układu rozejmowego kończącego I wojnę światową wycofywały się wojska niemieckie, zajmowała stopniowo Armia Czerwona. Ludowy komisarz spraw wojskowych Rosji Lew Trocki 18 listopada 1918 ogłosił hasło ofensywy rewolucyjnej na zachód – na tej drodze stała Polska, która nie mogła uniknąć najazdu. Wojna nie została formalnie wypowiedziana, za jej początek uważa się pierwsze starcie zbrojne oddziałów polskich z Armią Czerwoną nad Zelwianką na Grodzieńszczyźnie 14 lutego 1919. Ten rok przyniósł Polsce kilka znaczących zwycięstw (choćby w kwietniu zdobycie Wilna), jednak nie dał ostatecznego rozstrzygnięcia. Bolszewicy 22 grudnia 1919 zwrócili się do Polaków z propozycją zawieszenia broni i rozpoczęcia rokowań pokojowych, powtórzyli ją pod koniec stycznia 1920. Jednak równolegle przerzucali swe oddziały na front zachodni.
Wśród polskich wojskowych przeważające było przekonanie, że jest to zwłoka, której bolszewicy potrzebują na skoncentrowanie sił, by pobić armię polską i „po trupie Polski” zanieść rewolucję na Zachód. Potwierdziła to 10 marca 1920 narada w Smoleńsku, gdzie Sowieci przyjęli plan „rozgromienia Polski”. Jego realizacja miała się rozpocząć od głównego uderzenia latem 1920.
Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz Józef Piłsudski uważał, że należy uprzedzić cios i zmusić do walnej bitwy Armię Czerwoną, zanim zakończy ona koncentrację sił. Bufor dla bezpieczeństwa Polski miała także stanowić niepodległa, ściśle sprzymierzona z nią, Ukraina. By wprowadzić swój plan w życie, Piłsudski zdecydował się na sojusz z wojskami atamana Symona Petlury.
25 kwietnia 1920 oddziały polskie i ukraińskie rozpoczęły ofensywę, błyskawicznie posuwając się na wschód – i już 7 maja wkroczyły do Kijowa. Utrata stolicy Ukrainy była dla Rosji wstrząsem. Tydzień później do ofensywy przystąpiły wojska Frontu Zachodniego pod dowództwem Michaiła Tuchaczewskiego, a 5 czerwca I Armia Konna Siemiona Budionnego przerwała front i od tego momentu zaczął się odwrót polskich wojsk, trwający nieprzerwanie dwa miesiące. 1 sierpnia Armia Czerwona przekroczyła linię Bugu, 10 dni później dotarła do Wisły.
Bolszewicka nawała doszła aż na przedpola Warszawy. Tu rozegrała się bitwa, która rozstrzygnęła losy Polski i Europy: „osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata”, jak nazwał ją brytyjski dyplomata Edgar Vincent d’Abernon.
Lato 1920 to czas niezwykłej mobilizacji całego, istniejącego od niespełna dwóch lat, państwa. Kazimierz Wierzyński, poeta, jako świadek tamtych wydarzeń wspominał: „Rok 1920 wydaje mi się najburzliwszym w dziejach Polski, powstałej po I wojnie światowej, a może w ogóle w naszej historii. Rok zwycięstw i klęsk wojskowych, rok wzniesień i załamań wewnętrznych, rok śmiałych poczynań politycznych i rozwianych nadziei, które z nimi się wiązały, rok niezliczonych wstrząsów i ostatecznego triumfu”.
Książka ta powstała właśnie z takich osobistych zapisów uczestników z samego środka wydarzeń sprzed stu lat: wspomnień, dzienników, listów, a także rozkazów, odezw, protokołów posiedzeń, artykułów prasowych czy gorących relacji z frontu.
Głos – z obu stron konfliktu – zabierają tu najwyżsi dowódcy, wielcy politycy (również świata zachodniego), szeregowi żołnierze, ochotnicy, księża, a także obserwatorzy czy mimowolne ofiary zmagań militarnych – „zwykli” ludzie, którzy na własnej skórze doznają wszelkich konsekwencji wojny. Za ich pośrednictwem przedstawiamy wydarzenia sierpnia 1920, a zarazem istotę największego polskiego zbrojnego zwycięstwa w XX wieku.
Warszawa, sierpień 2020
Agnieszka KnytNAWAŁA
1 sierpnia
Wojsko polskie na całym froncie cofa się przed nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną.
Kazimierz Wierzyński
oficer Biura Prasowego Naczelnego Dowództwa WP, poeta
W Warszawie znalazłem się wśród niebywałego napięcia. Na północy frontu wschodniego ruszyła wielka ofensywa sowiecka, na południu Budionny zapuszczał coraz głębiej swoje zagony.
Michaił Tuchaczewski, wódz armii sowieckiej, mówił w rozkazie do swojej armii: „Wojska czerwonego sztandaru gotowe są walczyć aż do śmierci z wojskami białego orła. Musimy pomścić zbezczeszczony Kijów, musimy utopić zbrodniczy rząd Piłsudskiego we krwi zmiażdżonej armii polskiej. Na Zachodzie ważą się losy wszechświatowej rewolucji, droga do światowego pożaru wiedzie przez trupa Polski. Naprzód towarzysze! Na Wilno, Mińsk, Warszawę – marsz!”.
Michaił Tuchaczewski
dowódca Frontu Zachodniego
Oddziały Frontu Zachodniego były wycieńczone i osłabione fizycznie, ale silne duchem i nie bały się przeciwnika. Przeciwnik, dwa czy trzy razy silniejszy, nie mógł powstrzymać naszego natarcia. Działała siła bezwładu uderzenia, siła bezwładu zwycięstwa.
Tymczasem nasza ofensywa rozwijała się bez przerwy. Stawało się jasne, że nie czas myśleć o wahaniach, odpoczynkach, ale że nadszedł czas, kiedy jednym uderzeniem ostatnim trzeba rozstrzygnąć posunięte daleko wypadki.
Witowt Putna
dowódca bolszewickiej 27 Dywizji Strzelców, XVI Armia
XVI Armia podchodziła do Wisły z mocno rozprężonymi, jeśli można tak powiedzieć, dywizjami. Odnosiło się wrażenie, że wojsko, idąc prosto na narodowe, polityczne i ekonomiczne centrum kraju, sądziło, że polska armia już nie istnieje i Polacy poddadzą ten najważniejszy strategicznie punkt bez specjalnego oporu.
gen. Władysław Sikorski
dowódca 5 Armii
Tuchaczewski, pijany powodzeniem, nie liczył się z potęgującymi się wciąż po jego stronie trudnościami . Żyjąc zaś prawie wyłącznie z zasobów kraju i nie napotykając na głównej osi swojego marszu na poważniejszy opór, pędził naprzód bez względu na to, że przestrzeń, którą zdawał się pokonywać, nie była pusta. Jego pewność siebie nie znała w owe czasy granic.
Pawieł Susłow
komisarz polityczny Armii Czerwonej
Dla charakterystyki ówczesnych nastrojów wśród czerwonoarmistów cytujemy fragmenty z listów żołnierzy III Armii (od połowy lipca do połowy sierpnia):
„Zwycięstwa wspaniałe. Nastroje nieopisane. Wszyscy pałamy jedną nadzieją – jak najszybciej skończyć z Polską raz na zawsze.”
„Wkrótce wejdziemy do Warszawy, a potem skończy się ta wojna.”
„Nasi biją się dobrze, co dzień idą naprzód, biorą dużo jeńców i zabierają dużo wszystkiego. Wezmą Warszawę i chcą pokoju.”
„Polak prosi o pokój, jego żołnierze uciekają do domu. Idą na niego Niemcy, Litwa – ze wszystkich stron na niego!”
„Sprawy na froncie stoją dobrze. Bijemy szlachtę na śmierć. Być może nareszcie się to wszystko skończy. Nasza armia jest silna.”
„Daliśmy Polakom popalić tak, że do jesieni skończymy z nimi, chociaż Francja trochę przeszkadza. No, ale to nieważne, bo wszystkie te wysiłki idą na marne.”
„Na dniach zostanie ogłoszona sowiecka Warszawa.”
Marszałek Józef Piłsudski
Naczelny Wódz i Naczelnik Państwa
Ten proces rozkładu sił, ten proces łamania się woli u nas, zdaniem moim, był największym triumfem, który przypisać mogę panu Tuchaczewskiemu. Tym marszem ku Warszawie, żywionym niechybnie jego wolą i siłą pracy jako dowodzącego, złożył pan Tuchaczewski dowód, że musiał wyrosnąć ponad przeciętność i pospolitość.
1 sierpnia
Armia Czerwona zdobywa Brześć i przekracza rzekę Bug.
szer. Jan Ziółek
30 Pułk Strzelców Kaniowskich
Przyszedł rozkaz, że do rana musimy przeprawić się po moście na drugą stronę Bugu, a do rzeki było jeszcze 40 kilometrów. Nieprzyjaciel starał się za wszelką cenę odciąć nas od dostępu do mostu. Otrzymaliśmy rozkaz porzucenia wszelkich zbędnych bagaży, z wyjątkiem karabinu, amunicji i łopatki.
Przez całą noc uciekaliśmy biegiem. Kiedy nad ranem znaleźliśmy się w pobliżu przeprawy, nieprzyjaciel zdążył już ustawić stanowiska karabinów maszynowych. Rosjanie zaczęli nas ostrzeliwać, ale szybko zorientowaliśmy się, że jest to niewielka grupa żołnierzy, która nie miała odwagi przejść na drugą stronę rzeki, aby zamknąć nam drogę. Pod ostrzałem przebiegaliśmy po moście na drugi brzeg.
Wzdłuż rzeki stworzyliśmy linię obronną i silnym ogniem karabinowym osłanialiśmy pozostałych. Po przejściu ostatnich oddziałów most został wysadzony, dzięki czemu przynajmniej na krótko oderwaliśmy się od przeciwnika. Odgrodzeni rzeką, poczuliśmy się mniej zagrożeni, mieliśmy też przed sobą Warszawę, i to wszystko spowodowało, że ponownie wstąpił w nas duch walki.
Naprzeciwko nas wyjechały „chrzestne matki”. Każdy żołnierz otrzymał od nich paczkę z zawartością: 100 sztuk papierosów, czysta bielizna, ręcznik, mydło, skarpety, słodycze, chleb, puszka konserw, karty pocztowe i ołówek. Można więc było napisać do domu list. Po raz pierwszy od trzech miesięcy mogliśmy zmienić bieliznę. Ta, którą nosiliśmy, była sztywna z brudu, potu i krwi, gdyż plecy stanowiły jedną wielką ranę od noszenia plecaka i gryzienia wszy. Po umyciu się i założeniu czystej bielizny, a przede wszystkim pozbyciu się setek „lokatorów”, każdy poczuł się jak nowo narodzony.
Dalej szliśmy już bardziej swobodnie, a po minięciu Radzymina znaleźliśmy się w okolicach Warszawy. I tu nastąpiło dziwne zjawisko. W batalionie, zdziesiątkowanym i wyniszczonym, nastąpiło kompletne rozprężenie i zanik ducha bojowego. O ile wcześniej przytłaczał nas napór nieprzyjaciela i wydawało się, że nie ma już wyjścia, o tyle teraz wprost przeciwnie – wróg był dość daleko, a większość marzyła o jednym: byle do Wisły, karabin w rzekę i do domu.
Chotomów k. Jabłonnej, 1 sierpnia
kan. Stanisław Rembek
10 Kaniowski Pułk Artylerii Polowej
Pod wieczór zasnąłem w namiocie, bo deszcz lał bez przerwy. Obudzono mnie zaraz, bo bateria szykowała się do odwrotu. Bolszewicy odparli 30 pułk strzelców kaniowskich i przeszli Narew w bród, niedługo jednak odparł ich 29 pułk. Zostaliśmy więc na noc, ale nie mieliśmy już namiotów. Deszcz bił wściekle. Staliśmy przemoczeni do suchej nitki, po kolana w błocie wokół ognisk, które paliliśmy wbrew zakazom. W nocy miałem wartę. Tak mi się chciało spać, że po ukończeniu służby zasnąłem, stojąc. Zbudzono mnie jednak niedługo, bo uciekaliśmy. Bolszewicy byli już w naszej wsi.
Była to jedna z najstraszniejszych nocy. Szliśmy tak po błocie przez Różki i Sokoły do wsi Faszcze. Buty rozlazły mi się od wilgoci zupełnie, tak że musiałem je zdjąć. Wokół kostek mam głębokie rany, wyżarte przez wszy.
Faszcze k. Wysokiego Mazowieckiego, 1 sierpnia
Michaił Tuchaczewski
Ciągłe niepowodzenie, ciągłe cofanie się, ostatecznie złamały zdolność do boju armii polskiej. Było to już nie to wojsko, z którym wypadło nam się mierzyć w lipcu. Całkowite zdemoralizowanie, całkowita niewiara w możliwość powodzenia podkopały siły zarówno dowódców, jak i rzeszy żołnierskiej. Cofano się nieraz bez żadnego powodu.
Witowt Putna
Zwycięskie boje na Bugu i bezpośrednia bliskość Warszawy, nieoddzielonej już żadną naturalną granicą, podniosły nastrój czerwonoarmistów, którzy upatrywali w zdobyciu Warszawy zakończenia wojny.
kpt. Zdzisław Michalski
lekarz, Dywizja Ochotnicza
Prawie że wiedziałem, co teraz nastąpi... Usłyszałem nikłe „hurra!” atakujących z naszego batalionu i w chwilę po tym potężne „hurra!” Moskali... Dywizja rzuciła się do panicznej ucieczki. Nie miałem mapy, nie znałem sytuacji. Postanowiłem kierować się po słońcu na Warszawę. Na jednej nodze miałem od obtarcia sporą ranę. Bólu w podnieceniu nie czułem, ale biec nie mogłem. W kierunku uznanym przeze mnie za właściwy uciekła grupa żołnierzy naszego batalionu. Nie mogłem ich dopędzić. Zacząłem na nich wrzeszczeć. Widząc oficera, zatrzymali się. Przemówiłem im do rozsądku, że gdy będziemy uciekać panicznie – wszystkich nas pojedynczo wyrąbią kozacy, których niewątpliwie w pogoń za nami puszczą. Sądzę, że nie zdawali sobie sprawy, iż jestem lekarzem, i myśleli, że mają do czynienia z oficerem liniowym. Byli to przeważnie uczniowie z gimnazjów warszawskich, prawie dzieci. Jeden, starszy trochę, miał ręczny karabin maszynowy, tak zwany fusil-mitrailleuse.
Uciekaliśmy dalej w kierunku przeze mnie wskazanym, na zachód, ze słońcem, w jakim takim porządku, ja jednak stale na końcu. Przepowiednia moja stała się słuszna. Wkrótce pokazało się kilku kozaków, którzy z wrzaskiem, wymachując szablami, pędzili na nas, mimo że było nas z górą czterdziestu. Liczyli na panikę.
Krzykiem zatrzymałem oddział i zacząłem mierzyć z karabinu do kozaków, którzy byli już o kilkadziesiąt kroków. Nie strzelałem, bo nie miałem naboi ani, niestety, nie wiedziałem, jak się ten francuski karabin, który miałem w ręku po raz pierwszy w życiu, nabija. Miałem więc do dyspozycji pięć kul, które postanowiłem zaoszczędzić na ostatnią chwilę. Kozacy – widząc, że w nich mierzę – zatrzymali się. Zaczęliśmy dalej uciekać. Kozacy znów rzucili się za nami. Znów się zatrzymałem i mierzyłem do nich.
Nie wiem, jak długo trwałaby ta tragikomiczna pantomima, gdyby nie ten żołnierz z ręcznym karabinem maszynowym dwudziestopięciostrzałowym, który wreszcie domyślił się i dał do kozaków serię. Sądzili zapewne, że mamy prawdziwy karabin maszynowy, bo zawrócili i uciekli. Wszystko to odbywało się w półbiegu.
Umierałem z pragnienia. Zobaczyłem jakiś ni to rów, ni to kałużę wody. Pływały w niej kijanki. Mimo to ja, który nigdy surowej wody do ust nie brałem – padłem na kolana i piłem, piłem...
Moi biedni żołnierze, po wstrzymaniu przeze mnie pogoni, nabrali do mnie zaufania. Powtarzałem wciąż: „Panika nas zgubi”. Maszerowali więc w jakim takim porządku, ale ciągle półbiegiem. Zastanawiałem się, co robić. Przy marszu polem – prędzej czy później wpadniemy w ręce jakiegoś podjazdu bolszewickiego. Na horyzoncie na zachodzie ujrzałem las. Przed nami – rozciągnięta wieś. Wieś mogła być w rękach bolszewików, ale postanowiłem zaryzykować. Raz – żeby swój przypadkowy oddział nakarmić, dwa – by zasięgnąć języka o sytuacji.
Dopadliśmy wsi. Naprzeciw nas wybiegły z płaczem wiejskie baby.
– Nie ma bolszewików?
– Nie ma!
– Jakiś oddział przed godziną pomaszerował w stronę lasu...
– Dawajcie jeść!
Baby rzuciły się do chat, wróciły z dzbankami mleka, pajdami chleba i sera. Jedliśmy, biegnąc, a te baby obok nas, łkając rzęsiście... Już śmielej pomaszerowaliśmy ku lasowi i tam w prowizorycznych okopach zobaczyłem szturmowy batalion podporucznika Wiśniewskiego. Batalion był w idealnym porządku. Wyszedł ku nam chmurny Wiśniewski.
– Kto was przyprowadził?
– Ten porucznik – powiedział któryś z żołnierzy, wskazując na mnie.
– Doktor? – ze zdumieniem wykrzyknął Wiśniewski. – Przedstawiam pana do orderu Virtuti Militari.
Machnąłem ręką.
– Skoro pana spotkałem, oddaję żołnierzy w powołane ręce – odrzekłem.
Wówczas spomiędzy mych żołnierzyków wystąpił chłopaczyna może siedemnastoletni.
– Jak pan porucznik jest doktor, to może mnie opatrzy.
Zsunął spodnie. Miał udo przebite kulą karabinową. Z taką raną przebiegł ze mną kilkanaście kilometrów! Co znaczy podniecenie nerwowe...
Pęchratka k. Ostrowi
Mieszkaniec wsi Piecki (powiat ostrowski)
Zaczęły się ukazywać pierwsze jaskółki klęski w postaci rozbitych i do najwyższego stopnia zdemoralizowanych oddziałów naszych wojsk. Żołnierze ci prowadzili z sobą cały tabor koni i wozów, które sprzedawali, a jednocześnie nakazywali po wsiach nowe furmanki, które brali z sobą, choć im nie były potrzebne, by po pewnym czasie odpędzić od furmanek ich właścicieli. Nakazano wtedy i mnie na furmankę, a także i memu ojcu, ale staliśmy trzy dni bezczynnie. Kiedy udałem się z prośbą do dowódcy oddziału, by mnie zwolnił, ten rzekł mi bez ogródek: „Jak ci, chamie, długo czekać, to idź sobie do domu, my i sami na twojej furmance pojedziemy!”. Oficer doprowadził mnie do posterunku żandarmerii i dopiero na jej interwencję zostałem zwolniony, ale tymczasem ojca mojego zapędzono gdzieś po siano i wraz z tym oddziałkiem wojska pojechał i nie wrócił aż po odparciu bolszewików.
Jak mi ojciec po powrocie opowiadał, ów sierżant został przez żandarmerię wojskową aresztowany i oddany pod sąd za rabunki. Inny taki oddziałek został również w Małkini otoczony i rozbrojony na skutek skargi mieszkańców sąsiedniej wioski, gdzie dokonywał masowego rabunku. Taka łobuzeria, wyłamawszy się z dyscypliny wojskowej, hulała i rabowała najpierw na Ukrainie i Białej Rusi, a potem już i we własnym kraju.
por. Tadeusz Kossak
3 Pułk Ułanów
Maszerując spod Kijowa wśród przeważnie niechętnie usposobionej do nas ludności rusińskiej, cieszymy się z góry, że teraz, na terenie dawnego Królestwa Polskiego, będziemy wśród swoich, że witani będziemy życzliwie, że lud wiejski będzie nam pomagał... Spotyka nas na każdym kroku zawód, bo jeżeli nie wyraźna niechęć, to zupełna obojętność przebija we wszystkich stosunkach z ludnością „polską” w Lubelskiem. Dwory puste i ograbione ze wszystkiego, inwentarze rozebrane, zboże, częściowo już skoszone, także się gdzieś podziało: fornale dworscy, parobcy i chłopi zabrali, co się dało, bo po co ma się marnować to „dobro”, kiedy i tak bolszewicy tu wnet przyjdą. Widoczne oczekiwanie upragnionych gości, którzy te rabunki oficjalnie usankcjonują; od poszkodowanych ziemian słyszy się od czasu do czasu opowieści niewiarygodne. Były wypadki, że nie pozwalano właścicielowi wyjechać własnym powozem i końmi.
Maszerujemy z Włodawy przez Świerże do Chełma. Śliczna rezydencja w Świerżach jest w takim stanie, że sztab dywizji nie zastaje w tym dużym pałacu ani jednego pokoju, zdatnego na żołnierski nocleg: połamane meble, obdarte z pokrycia, kupy papierów, podartych książek całe stosy – a przecież bolszewików wcale tu jeszcze nie było!
Mieszkaniec wsi Wólka (województwo białostockie)
Wojska polskie odchodzą z naszych stron. Mówią, że Polaków bolszewicy pędzą, patrzymy i mówimy, że nie. Widzieliśmy wojnę, gdy uciekają, to robi się popłoch, wojska idą w nieładzie, wiadomo, jak uciekają – każdy sobie, kto jak da radę. A tu widzimy – idą pułki, tak jakby maszerowały na ćwiczenia i nie bardzo spiesząc się.
W większości wypadków przesiadujemy z krowami i końmi w krzakach, bo trudno. Zabiorą ci konia pod tabor, zmarnują i jak go wtedy znowu nabyć. Zresztą Polacy zasadniczo koni nie zabierali, a tylko mieniali, więc o ile jakiś żołnierz ma gorszego konia, to mienia na lepszego u gospodarza, co do dopłaty to nie ma mowy, bo jak kto co powie, to nazywają bolszewikiem i jeszcze grożą kolbami – lepiej człeku milcz i tyle. Żołnierze wdzierają się do domów, żądają mleka, jaj, trafiają się tacy, co sami zajrzą do pieca, szafy lub komory.
Pewnego razu przybłąkał się jakiś żołnierzysko, prosi u mamy bielizny. Mama poszperała po kryjówkach, wydostała mu bieliznę, z płótna swej roboty, oddała, był bardzo ucieszony. Przespał się i, na drugi dzień odchodząc, rano skradł z mego łóżka prześcieradło i kołdrę, nu i co mu powiesz? Od tego czasu zaczęliśmy chować wszystko. A tu wojna coraz bliżej, bliżej. Coraz wyraźniej słychać uderzenia armat, aż pewnego poranka usłyszeliśmy pukania karabinów maszynowych.
Izabela Lutosławska-Wolikowska
pisarka, publicystka, działaczka społeczna
Dwór był przepełniony rodziną zjeżdżającą na lato do mojej babki. Ale w nocy przyszła depesza z Warszawy, by kobiety z dziećmi wyjechały, więc na pociąg, który odchodził o świcie, szykowała się sprawnie cała gromadka.
Odwoziłam na kolej moją siostrę z małymi dziećmi o trzeciej w nocy, a gdym zobaczyła dworzec, uderzyła mnie ta pewność, którą miałam od chwili wzięcia Wilna: przyjdą! Na stacji był tłok i ta sama atmosfera, jedyna w swoim rodzaju, znana od lat sześciu, w której tłumoki brudne lub trzymane w ręku drobiazgi są jedynym śladem ognisk domowych, których nic nie wskrzesi.
Groza była jakby w powietrzu, nie w faktach. Nikt nie mówił, by się wróg gwałtownie zbliżał, przeciwnie, na stacji powiedziała nam jedna z władz miejscowych, że wiadomości są bardzo dobre. W istocie: w drodze nie spotkaliśmy sąsiadów ze wsi – nikt nie wyjeżdżał. To była środa rano. Ale pociąg był przepełniony, jak tylko być może, i o miejsce dobijano się z takim przejęciem, jak o miejsce w pociągu ostatnim.
Do domu wracałam uroczą doliną nadnarwiańską, łagodną, senną w rannych godzinach, pachnącą wybornym sianem. Na drodze ruch był normalny, ani uciekinierów, ani taborów ziemiańskich, ani wojska. Szczególnie wojska wcale.
W domu zaledwie zaczęło się mówić: czy wyjeżdżać? – kiedy rozległa się kanonada. Karabiny maszynowe, armaty. W wielkim opustoszałym dworze szyby trzęsły się od wzrastającej kanonady. Noc była bardzo ciemna. Zostałyśmy trzy na piętrze i trzy kobiety ze służby na dole. Elektryczność zgasiłyśmy, paląc małe świece. I czekało się z minuty na minutę.
Tego dnia była masa złodziejskich nowin. Dwie krowy, które zdołał przesłać ekonom na nasz użytek i które służące podawały za swoje, trzeba było przepędzać z miejsca na miejsce; chcieli je brać, rozlegały się o to krzyki, widziałam przez okno w rzęsistą ulewę przemoczoną, szarą, w płachcie postać ładnej Marysi, jak biegała z łańcuchem, pełna jakiejś żywiołowej siły w obronie tych krów. Ale już dwa razy wpadła do nas ze łzami, bała się i mówiła, że chyba nie da rady. Sześćdziesiąt świń z gospodarskiego podwórza zagrabili, rżnęli, brali. Ja miałam tuż przy stajni cugowej małą chlewnię zarodową, świeżo założoną. Czekałam, oczywiście, lada chwila na przeraźliwy kwik z tej strony. Było to bardzo blisko i wciąż z każdego okna słychać było i widać dobijanie się bolszewików do piwnic, stajen, wozowni. Wiadomości o szkodach rozchodziły się bardzo szybko: biorą ostatnią parę koni, biorą ostatniego konia, uprząż, bryczkę, zdzierają skórę z powozów. Wszystko znosiłyśmy lekko wobec wczorajszych nowin Janka. Ale to było obrzydliwe. Oczka odpędzała ich z jednego miejsca, by za chwilę tych samych zobaczyć w drugim.
– Nie – powiedziała w pewnej chwili, gdyśmy się spotkały w ciągłej bieganinie po domu – to straszne, jeśli tak długo potrwa. Podobno u stryja rozbijają meble i rabują wszystko. Dobrali się do wódki, tańczą na fortepianach i bagnetami kłują portrety. Szaleją.
Nie powiedziałam słowa, tylko pomyślałam, że muszę stamtąd uratować jeden drogi portret. Narzuciłam znów chustkę i wyszłam przed dom, trochę bezradnie. Prosić o przyniesienie tego portretu nie było kogo, iść samej do pijanej tłuszczy – niepodobieństwem. Właśnie szedł dowiedzieć się o nas jeden z dawnych sług, człowiek odważny. Ucieszyłam się bardzo:
– Chciałabym zobaczyć, czy to prawda, co się tam dzieje, może jest jaki starszy... zwrócić mu uwagę.
– Na nic, jaśnie pani. Hołota tylko i pijana. Serce boli patrzeć.
– Chcę tam iść.
Znów przysługa niezapomniana, że ten człowiek, bez słowa protestu, poszedł ze mną. Dom był pełen tłuszczy – kilku stało na fortepianach, śpiewali, tłukli coś, bo był wciąż brzęk szkła, na podłodze książki, papiery, obrazki, bibeloty. Powietrze cuchnące, wszystkie drzwi otwarte, a jednocześnie za oknami widok ogrodu w ciszy, w jaskrawej zieloności i w niepokalanej urodzie. Dziwne, na pozór, że ci barbarzyńcy nie tratowali klombów. Ale to tylko dlatego, że oczy ich nie widziały nawet tego piękna.
Weszliśmy wolno przez szeroko otwarte drzwi ganku, na którym mokły kwiaty świeże z wazonów, fotografie, lampy elektryczne i mnóstwo drobiazgów. Wszystko było sponiewierane, brudne, trzymane przez wiele rąk z gorączkową chciwością, a potem rzucane. Natknęłam się na dwie piękne, stare książki i odruchowo podniosłam. Nic do mnie nie przemawia boleśniej w takich dworach dotkniętych dzikim najazdem niż książki, a szczególnie dobre polskie książki. W nich jest suma trwała wysiłku i piękna, największy z barbarzyństwem stanowiąca kontrast; one powinny ginąć ostatnie.
Gabinet z portretem, o który mi chodziło, znajdował się zaraz na prawo i był prawie pusty, ale w drzwiach otwartych pokoi pełno bolszewików i od tego, za kogo mnie wezmą, zależało wszystko. Weszłam zaraz do gabinetu, ale niespiesznym krokiem. Biurko rozbite, kasa w murze wyłamana, szkielety mebli bez obicia, na ziemi papiery i dokumenty, potłuszczone przedmioty, a na ścianie jeszcze nieruszony duży portret w owalnej, złotej ramie – piękny i od dzieciństwa kochany. Kilku sołdatów zbliżyło się na nasz widok. Tylko jakaś wielka sugestia mogła pomóc. Dom przez nich zajęty był własnością, w ich pojęciu, armii. Z czym przychodziliśmy i skąd? Szłam zabrać najwidoczniejszą rzecz w tym pokoju. Jakim prawem? Pomyślałam, że nie należy zwlekać i głosem najobojętniejszym powiedziałam głośno:
– Smakowski, proszę zdjąć ten portret.
I zabiło mi serce, czy też on mnie usłucha. Ale odważny człowiek nawet nie spojrzał na gromadzących się liczniej Moskali i zdjął ciężki obraz ze ściany.
– Czyje to? – zapytał jeden groźnym głosem, jakby nie umiejąc inaczej zdefiniować swej pretensji.
– Moje – odpowiedziałam twardo, idąc ku drzwiom.
Przede mną szedł człowiek z obrazem. Niósł go z wysiłkiem, bo był duży i ciężki. Myślałam, czy też go obalą i portret wydrą. Każdy krok naprzód był jakby niesłychaną zdobyczą. Ale za mną wszczął się gwar pijackich głosów, więc obróciłam się niby z ciekawością. Wytrzymałam, nie odwracając oczu, wzrok kilkunastu opryszków, ale zrozumiałam, że będzie wielką rzeczą, jeśli dojdę szczęśliwie do domu.
Następnego dnia, 1 sierpnia, zjechał do dworu liczny sztab 53 Dywizji bolszewickiej. Zarazem był to pierwszy dzień pogody. W słońcu jeszcze straszniej wyglądały tabory z obdartym żołdactwem, rozłożone tuż za dworem, przy stajni cugowej. Zrobiło się od tego mrowia tłoczno. Nie można się było ruszać nigdzie, by ich nie spotkać.
Przed gankiem letniego mieszkania stała straż – wielkie czerwone kokardy i kryminalne fizjonomie, a wewnątrz była najdziwniejsza rzecz. Tam obrał sobie kwaterę sztab złożony z kilkunastu inteligentnych, wybornie ubranych młodzieńców. Twarze ich, ubiór, wskazywały niedwuznacznie ludzi wyższej sfery i to była najwstrętniejsza rzecz, jaką przez cały czas inwazji widziałam. Książę Golicyn, synowie archirejów, szlachta – idąca bez honoru, z jawnego tchórzostwa na łupiestwo do Polski i grająca w karty, pijąca przednie wina, jak za najlepszych carskich czasów – w służbie bolszewickiej. Było ich kilkunastu, przez okno widziałam ich spacerujących po ogrodzie ciągle, ale z żadnym z nich słowa nie zamieniłam przez dziesięć dni, póki byli we dworze.
Natomiast z dywizyjnym komisarzem – niby zawieszonym w swych czynnościach (za jakieś przestępstwo) agentem politycznym pełniącym jednak funkcje urzędowe i mieszkającym w stołowym na górze, naprzeciw naszych pokoi – poznałam się w szczególnych okolicznościach i był to jedyny Moskal, z którym rozmawiałam parę razy po kilkanaście minut. Ten uczciwy obłąkaniec nazywał się Riazik, z dumą wyznawał, że jest synem nieprawym praczki i wierzył święcie, że tak jak pobili Kołczaka i Denikina, zdobędą Warszawę, Londyn i Paryż.
Ponura to była historia tego komisarza-Polaka. Przytaczam ją, bo może być pouczająca. Zdaje się, że mówił prawdę. Jadł obiad w towarzystwie znanego agitatora łomżyńskiego, Stolnickiego. Zapytałyśmy go o to, czy będzie pokój, mając wciąż na myśli, że delegaci nasi jeździli do Brześcia, a myśmy nic już dalej o losach pertraktacji nie wiedziały.
– Będzie pokój, ale w Warszawie – powiedział z uśmiechem, który mnie przeraził.
– O, jak pan brzydko się uśmiechnął! – powiedziałam to spokojnym tonem. – My chcemy pokoju szczerze, posyłamy delegatów tam, gdzie wyście naznaczyli, a teraz wy znowu...
– Myśmy chcieli pokoju w marcu, a Piłsudski poszedł na Kijów, ot, w tym wszystko.
– Ale teraz nasza delegacja pokojowa pojechała, i co?
– Teraz już za późno, trzeba inaczej.
– Żeby pan wiedział – powiedziałam możliwie w najobiektywniejszy sposób – jakie na nas robi straszne wrażenie, że Polak przybywa tu jako przedstawiciel rządu rosyjskiego.
– Widzi pani... Ja Polak, mnie całe życie w Rosji przyszło być. Tęsknota była. Ja jechał do Polski. Mnie na granicy żandarmi wzięli za bolszewika i bili. Rozumie pani? Nie zapomina się. Tak ja poprzysiągł i już odtąd stale... a i dobra ludu pragnę. Jestem szczerze bolszewik.
– Oni pana bili, to źle, ale pan za to chce bić Polskę?
– Nie. U mnie jest idea. No, panią obchodzi pokój, on niedługo będzie, ale nie w Brześciu – i znów się uśmiechnął.SPIS ŹRÓDEŁ
1. Edgar Vincent d’Abernon, Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata. Pod Warszawą 1920 r., tłum. S.A. Arnsen, Warszawa 1932.
2. Archiwum Akt Nowych, Instytucje Wojskowe 1918–1939, 296/I-44.
3. Archiwum Akt Nowych, Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, 168/I-5, 168/I-6, 168/I-9.
4. Izaak Babel, Dziennik 1920, przełożył i wstępem opatrzył Jerzy Pomianowski, Warszawa 1998.
5. Bitwa Warszawska. Dokumenty operacyjne. Część I (13–17 VIII), Część II (17–28 VIII), red. Marek Tarczyński, Warszawa 1995.
6. Siemion Budionnyj, Proidiennyj put’, Moskwa 1965, fragm. tłum. Agnieszka Knyt.
7. Feliks Chajewski, W odwrocie, „Karta” nr 21, 1997.
8. Stanisław Cieński, Wspomnienia, Biblioteka Narodowa, Mf. 61712 (kopia ze zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, 14086/II).
9. Józef Czapski, Czytając, Kraków 1990.
10. Wasilij Czujkow, Zakaljałas’ mołodost’ w bojach, Moskwa 1970, fragm. tłum. Dorota Pazio-Wlazłowska.
11. Ignacy Daszyński, Wielki człowiek w Polsce. Szkic psychologiczno-polityczny, Warszawa 1925.
12. Norman Davies, Orzeł biały, czerwona gwiazda, tłum. Andrzej Pawelec, Kraków 1997.
13. Maria Dąbrowska, Dzienniki, t. 1, 1914–1932, Warszawa 1988.
14. M. Dąbrowski, Jak legioniści z 1 dywizji pułkownika Dąb-Biernackiego walczyli na ulicach Białegostoku, „Żołnierz Polski” z 31.08.1920.
15. Jan Dąbski, Pokój ryski. Wspomnienia, pertraktacje, tajne układy z Joffem, listy, Warszawa 1931.
16. Depesze poselstwa Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie, t. 1 (czerwiec 1919 – marzec 1923), oprac. Wojciech Rojek, Kraków 2019.
17. Do proletariatu Warszawy, „Goniec Czerwony” nr 2/1920.
18. Józef Drążkiewicz, Pod Ossowem i Tarnopolem, w: Wspomnienia sierpczan 1900–1950, red. Jan Burakowski, Sierpc 1998.
19. Dziennik Juliusza Zdanowskiego, t. 3: 4 VIII 1919 – 28 III 1921, Szczecin 2014.
20. Charles de Gaulle, Bitwa o Wisłę. Dziennik działań wojennych oficera francuskiego, „Zeszyty Historyczne”, z. 19, Paryż 1971.
21. Jędrzej Giertych, Wspomnienia ochotnika 1920 roku, Paryż 1958.
22. Zinaida Gippius, Dzienniki petersburskie (1914–1919). Dziennik warszawski (1920–1921), tłum. Henryk Chłystowski, Warszawa 2010.
23. Józef Godlewski, Na przełomie epok, Londyn 1978.
24. Grzegorz Gołębiewski, Żołnierze sowieccy w Płocku 18–19 sierpnia 1920 roku w relacjach mieszkańców, „Przegląd Historyczno-Wojskowy” nr 2/2013.
25. Stanisław Grabski, Pamiętniki, t. 2, Warszawa 1989.
26. Adam Grzymała-Siedlecki, Cud Wisły. Wspomnienia korespondenta wojennego, Warszawa 1921.
27. Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, Adiutantura Generalna NDWP, p. 310, t. 10.
28. Instytut Polski i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie, sygn. A.12P.3/4.
29. Boris Jefimow, Diesiat’ diesiatiletij, Moskwa 2000, fragm. tłum. A. Knyt.
30. Antoni Jędrzejczyk, Moja wojna 1919–1920, Warszawa 2010.
31. Robert F. Karolewitz, Ross S. Fenn, Dług honorowy. Amerykańscy piloci Eskadry Myśliwskiej im. Kościuszki w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920. Zapomniani bohaterowie, tłum. Barbara Gadomska, Warszawa 2005.
32. Stanisław Karpiński, Pamiętnik dziesięciolecia 1915–1924, Warszawa 1931.
33. Kartka z dziennika (19 sierpnia 1920 r.), „Notatki Płockie” z. 4/1920.
34. Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, t. III, Kraków 1989.
35. Jerzy Kochanowski, Porucznika Birnbauma „Dziennik rokowań pokojowych w Mińsku 14–30 VIII 1920 roku”, „Przegląd Wschodni”, t. II, z. 3(7), 1992/93.
36. Tadeusz Kossak, Wspomnienia wojenne (1918–1920), Kraków 1925.
37. Zygmunt Kozanecki, Wiek walki o dwie wolności, oprac. W. Koński, A. Papierowski, J. Stefański, Płock 2001.
38. Tadeusz Kutrzeba, Wyprawa kijowska 1920 roku, Warszawa 1937.
39. Franciszek Latinik, Bój o Warszawę. Rola Wojskowego Gubernatora i I-szej Armii w bitwie pod Warszawą w 1920 r., Bydgoszcz 1931.
40. Lecha Jana Dymeckiego listy z frontu 1920, oprac. P. Burchard, Warszawa 2004.
41. Mieczysław Lepecki, W blaskach wojny, Warszawa 1926.
42. Stanisław Lis-Błoński, Bałachowcy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, sygn. 15545/II.
43. Listy Marii Macieszyny, „Notatki Płockie” z. 2, 1997.
44. Zdzisław Ambroży Michalski, Przez okopy, alkowy do... medycyny. Pamiętniki, Warszawa 1992.
45. Odezwa, „Dziennik Urzędowy Zarządu Miasta Pabianic” nr 32/1920.
46. 1 pa brygady syberyjskiej. Pościg na Chorzele, Myszyniec, Kolno i Szczuczyn dnia 22 sierpnia 1920 r., opracowanie por. Stanisława Dworzaka, Centralne Archiwum Wojskowe Wojskowego Biura Historycznego (CAW WBH), sygn. I.400.722.
47. Pamiętniki chłopów, seria druga, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1936.
48. 11 pap. Obrona Warszawy w sierpniu 1920 r., opracowanie por. Piotra Dunin-Borkowskiego, CAW WBH, sygn. I.400.731.
49. Stefan Pieńkowski, Żyjcie i pozwólcie żyć innym, Kraków 2019.
50. Tadeusz Pietrykowski, Odwrót... Garść wspomnień i obrazków wojennych z czasu walk bolszewickich 1920 r. na podstawie pamiętnika adiutanta 67 pp (9 pułku strzelców wielkopolskich), z cyklu Boje polskie, tom XII, Poznań 1926.
51. Aleksandra Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989.
52. Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989.
53. Polsko-sowietskaja wojna 1919–1920 (Ranieje nie opublikowannyje dokumienty i matieriały), cz. 1 i 2, Moskwa 1994, fragm. tłum. D. Pazio-Wlazłowska.
54. „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej” nr 59, 1970.
55. Witowt Putna, K Wisle i obratno, Moskwa 1927, fragm. tłum. A. Knyt.
56. Stanisław Rachalewski, Szabla na kilimie. Ze szwadronami 203 pułku ułanów w r. 1920, Łódź 1938.
57. Radiodepesza dowódcy III Armii z 13 sierpnia 1920 r., CAW WBH, akta Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich, Oddział I, t. 59.
58. Maciej Rataj, Pamiętniki, do druku przyg. Jan Dębski, Warszawa 1965.
59. Relacja rtm. Mossora z boju pod Myszyńcem, „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 4, 1992.
60. Relacje gen. dyw. T. Piskora o bitwie warszawskiej w r. 1920 (Notatki z rozmowy z gen. Piskorem mjr. Liberta w obozie jeńców wojennych), Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 23/4/1/1/15.
61. Stanisław Rembalski, Opis boju pod Warszawą w dniach 11–17 sierpnia 1920 r., Archiwum Ośrodka KARTA (OK), sygn. II/904.
62. Stanisław Rembek, Dzienniki. Rok 1920 i okolice, Warszawa 1997.
63. Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, wyb. i oprac. Jan Borkowski, Warszawa 1990.
64. Jan Edward Romer, Pamiętniki, Lwów 1938.
65. Michał Römer, Dzienniki, rkps, zbiory Biblioteki im. Wróblewskich Litewskiej Akademii Nauk (kopia w OK).
66. Stanisław Jan Rostworowski, Listy z wojny polsko-bolszewickiej 1918–1920. Z frontu litewsko-białoruskiego oficera sztabowego gen. Szeptyckiego i Sikorskiego do świeżo poślubionej żony, Warszawa–Kraków 2015.
67. Rozkaz Naczelnego Dowództwa Nr 71, „Rozkaz nr 77 DOG Kielce”.
68. Kazimierz Rutkowski, Ochotnicy, „Karta” 21, 1997.
69. Wiktor Sawinkow, Pochod Krasnoj armii na Warszawu, „Istocznik” nr 4, 2000, fragm. tłum. D. Pazio-Wlazłowska.
70. Władysław Sikorski, Nad Wisłą i Wkrą. Studium z polsko-rosyjskiej wojny 1920 roku, Lwów 1928.
71. Iwan Skworcow-Stiepanow, S Krasnoj armijej na panskuju Polszu. Wpieczatlenija i nabludienija, Moskwa 1920, fragm. tłum. A. Knyt.
72. Kazimierz Sokołowski, Dziennik 1920 roku, Warszawa 2010.
73. Janusz Sopoćko, Mój pluton, Warszawa 1937.
74. Stój!, „Żołnierz Polski” nr 145/1920.
75. Wojciech Stpiczyński, Krwawy, pracowity cud 1920 roku, Warszawa 1930.
76. Pawieł Susłow, Politiczeskoje obiespieczenije sowietsko-polskoj kampanii 1920 g., Moskwa–Leningrad 1930, fragm. tłum. A. Knyt.
77. Śladami bitwy warszawskiej 1920. Żeromski, Irzykowski, Grzymała-Siedlecki, Warszawa 1990.
78. Tatarski pułk ułanów. Walki w okolicy Płocka dnia 11–19 sierpnia 1920 r., opracowanie rtm. Boryckiego, CAW WBH, sygn. I.400.715.
79. Lew Trockij, Moja żyzń. Opyt awtobiografii, t. 2, Berlin 1930, fragm. tłum. A. Knyt.
80. Jacques Weygand, Weygand. Mój ojciec, „Zeszyty Historyczne”, z. 19, Paryż 1971.
81. Karol Wędziagolski, Pamiętniki, Londyn 1972.
82. Kazimierz Wierzyński, Pamiętnik poety, Warszawa 2018.
83. Wincenty Witos, Moje wspomnienia, Paryż 1965.
84. Wojna bolszewicka. Rok 1920, Warszawa 1990.
85. Wojna 1920 roku w oczach żołnierza ochotnika, oprac. Anna Gładek, Anna Konieczna, Kamila Sopelewska, praca nadesłana na konkurs „Historia Bliska”, Archiwum OK, sygn. 0042-Z/99.
86. Izabela Wolikowska, Bolszewicy w polskim dworze, wstęp i oprac. Danuta i Aleksander Wroniszewscy, Łomża 1990.
87. Ks. Franciszek J. Wołoszyk, Ogień i łzy, Detroit–Michigan 1982.
88. Ks. Michał Woźniak, Kronika parafii Chojnata 1911–1920, Warszawa 1995.
89. Zygmunt Zakrzewski, Dziennik, Archiwum OK, sygn. FOK/156.
90. Jan Ziółek, Moja wojna z bolszewikami 1919–1920, Lublin 2004.
91. „Związek Łącznościowców. Komunikat 2001”, Londyn 2001.
92. Lucjan Żeligowski, Wojna roku 1920. Wspomnienia i rozważania, Warszawa 1990.
93. Żołnierz i poeta, „Żołnierz Polski” nr 19/1939.